• Nie Znaleziono Wyników

Za cesarza... Fragmenty życia pozafrontowego

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Za cesarza... Fragmenty życia pozafrontowego"

Copied!
220
0
0

Pełen tekst

(1)

______ _

(2)
(3)

ZA CESARZA...

M ojej M atce p o św ię c a m .

(4)

„ Ś M I E S Z N E H I 3 T O R J E “ (n a w y c ze r p a n iu ).

„ W E S O Ł E I M P E R T Y N E N C J E “.

(5)

W. R A O R T .

ZA CESARZA...

F R A G M E N T Y Ż Y C I A P O Z A F R O N T O WEGO.

Dra

LW ÓW .

NAKŁADEM L U D O W E G O S P Ó Ł D Z IE L C Z E G O TO W ARZYSTW A W Y D A W N IC ZEG O .

(6)

Z DRUKARNI ARTURA G O LD M A N A , LW ÓW , UL. SYKSTUSKA 19

(7)

W S T Ę P .

W czasie ow ych ciężkich i strasz n y ch chw il, u la ty w a ła m yśl m o ja ku stronom , gdzie żyli jeszcze ludzie wolni, gdzie człow iek n ie b y t zm uszony do w y p a rc ia się w łasn e j godno­

śc i i p ra w człow ieczych, gdzie b a rb a rz y ń sk a ł a ­ p a w ojny n,ie iskneblow ała każdego k rz y k u w olnej cltezyl i nie p o ło ż y ła się cały m sw ym ciężarem ma istocie ludzkiej, — ja k zm ora apokaliptyczną, co mózgi, se rc a i n erw y ludzkie p a ra liż o w a ła i k ark i ludzkie p rzeb o leśn ie gniotła, zginając je ku sam ej ziem i —• aż w proch.

W godzinach ro zpaczy i niem ocy ołow ianej, kiedy w p ro st p ła k a łe m z b ezsilności i c a łą d u ­ szą. k rz y czałem niem ym krzykiem kato w an ej b ru ­ talnie istoty — w godzinach, gdy zd a w ało mi się, że gorącym , z głębi se rc a pochodzącym p ro testem przeciw tem u w szystkiem u, co przeży ­ w ałem i przech o d ziłem ra zem z ty siąca m i n ie ­ szczęsn y ch żołnierzy, p o trafię lu d zk o ść i św iat cały po rw ać za sobą, n a tc h n ą ć bu n tem i n ie n a ­ w iścią, zniszczyć, zdru zg o tać i spopielić ow ą p rzek lętą zm orę w ojny, co z a c ią ż y ła n a d lu d z­

ko ścią od la t tylu — a sp o ty k ałem chłodne i ohydne w sw ej b iern o śc i tw arze otoczenia — k ąsa łe m palce i tłu m iłem gorące łzy, cisnące m i się do oczu; łzy żalu n ad z a tr a tą w ła s n ą i tow arzyszy niedoli...

N ieraz p rz e w ra c a ją c zb o lałe kości n a w iązce izgniłej słom y w jak im ś b a ra k u , m y śla łe m o tern,

jakby to w całej praw d zie i nagości p rz e d sta ­

(8)

głow ę u n io sę cało , w y b io rę się choćby p ie sz c ­ z ą granicę, aby tam , w śró d w olnych ludzi opi­

s a ć i w y d ać frag m en ty z m ego ży c ia w ojskow e­

go, k tóreby n a św ie tliły ow o bezn ad ziejn e i s tr a ­ szne istn ien ie, jak ie w iódł żołn ierz, w alczący z a c a ło ść i w ielkość im p erju m dw ułbistego o rła.

N em ezis ch c ia ła, że ów zlepek au stry jac k iej p ań stw o w o śc i i potęgi jszczezł ra z n a zaw sze z w idow ni dziejow ej, u to n ą ł w rz ek ac h krw i lu ­ dzkiej i z a p a d ł się w nicość. Z ab rać się m ogę do p ra cy n a sw ej rodzin n ej, w olnej ziem i.

N iech ta m a ła m o ja p ra c a dotrze w szędzie, n iech w niesie w k ażd e serce ow ą żyw iołow ą n ien aw iść do w ojny i m ilitaryźm u, k tó ra je s t we m nie, a lu d zk o ść w y rz ek h ie się ra z n a zaw sze arm at, k arab in ó w , m o rd u , rz e z i i pożogi, niszczą- I cych św iat pod (płaszczykiem ró ż n y ch k łam an y c h

h a s e ł i pozorem „ d o b r a (ojczyzny“ .

W niniejszej skrom nej m ojej pracy , trzy m ać się będę bezw zględnie praw dy, dzięki czem u

„ p rz e jd ę n ieraz z h y m n u do p ro stej p ow ieści“ i o graniczę się do za n o to w a n ia su ch y ch faktów , które sam p rz eży łem lub z u s t w iarygodnych sły szałem .

N iestety, z a dużo ludzi, k tó rzy w m ojem o pow iadaniu o d g ry w a ją rolę, rz u c a ją c ą n a ich d zia ła ln o ść za czasó w a u stry ja c k ic h nie bardzo ja sn e św iatło — żyje, p ask u je, a n a w e t z a jm u ­ je zaszczy tn e stan o w isk a u n a s.

D aleki je ste m o d tego, a b y zajm ow ać się p ię ­ tnow aniem ow ych .indyw iduów : i dlatego n a z w i­

sk a ich po d am b ąd ź to początkow em i literam i lub zupełnie zm ienione.

Nie za m y śla m też w cale o p isyw ać w rażeń czy też wypadków! z p o la w alk i, k tó re p rzew ażnie każdy z n a s zna, bądź to e w łasn eg o życia, bądź też z lite r a tu r y . w ojen n ej, z a sy p u ją cej n as

©pisami gloryfikow anych m ordów i o liw n y eh

rzezi, . n ,

(9)

7 W p ra cy tej za jm ę się specjalnie życiem ż o ł­

n ie rz a po z a frontem w t. z. k ad rach , b a ra k a c h , szp italach i obozach, gdzie żo łn ierz cierpiał i m ęczony b y w a ł sto k ro ć gorzej niż w polu, a odejście w pole b y ło n iera z w ybaw ieniem z to r­

tur, k tó ry ch nie p o w sty d ziłab y się św ięta in ­ kw izycja.

To życie w łaśn ie sp róbuję opisać w s ło ­ w ach p ro sty ch i zw ięzłych i pozw olę w am z a ­ gląd n ąć z a k u rty n ę ży cia pozafrontow ego ż o ł­

n ie rz a äustry jack ieg o , gdzie ro z g ry w ały się d ra ­ m aty p ełn e zgrozy i m ro żące krew w żyłach,, gdyż ak to ram i byli, n iestety , też — ludzie.

Nie sp otkacie w fabule o pow iadania p o sta ­ ci oficerków i-fcarjerowiczów , sp a c e ru ją c y c h po k o rsa c h du ży ch m iast, nie spotkacie baw idam - ków, synów dostaw ców w ojennych, ro zb ijający ch się po k aw ia rn iach , lub w y m uskanych rab usiów -

„ feld w eb li“, p rz eg ry w a jący c h krocie w k a rty z

„ o sz c z ę d n o śc i“ p orobionych n a j adle żołnierzy, nie spotkacie jed n o ro czn y ch lalusiów , u w o d z ą­

cych głodne d ziew częta — ale spotkacie się z życiem tw ardem , szarem i okropnem p ro sty ch żołnierzy, k tó ry ch krocie sk ła d a ły się n a bez­

im ie n n ą m asę, w y p y c h a n ą gw ałtem p rzed pła­

szcze arm at, gdzie ginęli niezn an i nikom u, n ie­

potrzebni dla nikogo i nieop łak iw an i przez n i­

kogo.

Z a cesarza...

„ F ü r K aiser u n d V a te rlan d !“ 1

(10)
(11)

P O B Ó R .

I.

M ieszkałem w byłej G alicji. To sam o w y­

starc zało , aby być wyjętym, z pod. ogólnych norm i praw , obow iązu jący ch swego czasu w A ustrji, gdyż w cale nie p rz esad z ę, jeśli powiem , że ludność, z a m ie szk u jąca Galicję, p rz ech o d z iła sto ­ kroć gorsze koleje, niż m ieszkańcy in n y ch krajów koronnych, gdzip p o b ó r w ojskow y b y ł zapow ia­

dan y n a kilka tygodni naprzód, a ludzi u z n a ­ n y ch _ za , , z d a tn y c h “ zostaw iano w dom u, dopóki nie n ad e szło im ienne w ezw anie do słu ż ­ by w ojskow ej, lub też pozw alano im przez jakiś czas pozostać w dom u celem u regulow ania sto ­ sunków rodzinno-m ajątkow ych.

W G alicji d z ia ło !się w ręcz przeciw nie. O b­

w ieszczenie po b o ru pojaw iało się nagle i n iesp o ­ dziew anie, a ty ch , k tó ry c h Uznano za z d a tn y c h do słu ż b y w ojskow ej, n a ty c h m ia st w cielano w sze- regi.

Ja k mi później tłum aczono, d ziało się to dlatego, że G alicja, a specjalnie G alicja w sch o ­ dnia, le ż ą c a w strefie d ziała ń w ojennych, m u sia ­ ła być w te n sposób trak to w an a, gdyż re k ru ci mogli być W każdej chw ili „ z a ła p a n i“ przez n ieprzyjaciela.

T w ierdzenie to nie w ytrzym uje jed n ak k ry ­ tyki, gdyż w k ra ja c h leżących w p o b lifu fron-

(12)

tu w łoskiego p o zo staw ian o poborow ym najm niej trzy d n i czasu do u re g u lo w an ia sw oich -spraw ro ­ dzinny ch

„ B ä re n la n d “ b y ł cierpliw y i zn o sił w sz y st­

ko w pokorze!...

M ieszkałem w pow iecie R * — w e w si od­

d alo n ej o 14 kim. od fro n tu — n arażo n y n a najb rozm aitsze szykany i w ybryki żo łd a c tw a m a­

dziarskiego, w śró d dolatującego h u k u arm a t, co­

fa ją cy ch się taborów , p o su w ają cy ch się rezerw , gw aru obcej m ow y, św ietln y ch ra k ie t i o śle p ia ­ jącego b lask u reflektorów w nocy.

In w a zja ro sy jsk a w roku 1914 p o zb a w iła m nie i m o ją ro d z in ę całego m ienia, tak że z u ch o d ź tw a pow róciłem do czterech gołych ścian w ynajętej chłopskiej ch a łu p y w B.*

W tej w si sio stra m oja p e łn iła obow iązki nauczycielskie; i u n iej zn a la złem chw ilow y p rz y ­

tu łe k . < >•

Nie za pom nę nigdy owego w rażenia, gdy późnym w ieczorem przypędził n a koniu ż a n d arm z pobliskiego m iastecz k a B ołow iec i przyw iózł-' w ójtow i rozkaz, staro śc iń sk i, aby w szy stk ich po ­ pisow ych n a ty c h m ia st z e b ra ł i o d staw ił do po ­ w iatow ego m ia ste c z k a R.*

C hłopów pow yciągano z łóżek, nie pozw a­

lając im n aw et u b ra ć się dokład n iej, podw ody z a je ch ały p rz ed u rz ą d gm inny, zepchnięto n a nie po 20 osób' i w p rzeciąg u dw óch godzin b y ła w ieś B * o g o łocona z lu d n o ści m ęskiej od 18 — 50 lat.

Nie m iałem n a w e t czasu p o ż e g n a ć , się z m atką, i s io strą , gdyż k a ż d a chw ila opóźnienia w y w o ły w a ła żyw e zn iecierpliw ienie u ża n d arm a, któ ry s ta ł p rz y drzw iach , uzbro jo n y w k a ra b in i b ły sz c z ą c y bagnet.

Żywo sta n ę ły m i p rz ed oczym a ro sy jsk ie stosunki, a gdy n a tw arz p a d ły m i gorące łzy m atki — p o czu łem ta k ą dziką n ien aw iść do stojącego iw d rzw iach ż a n d arm a, że jeszcze chw i­

la, a b y łb y m sk o cz y ł ja k żbik i z a d ła w ił ślepe n arzęd zie an stry jack ieg o ład u .

(13)

11:

W y jech ałem w reszcie zo staw ia jąc praw ie bez zaopatrzenia, m a tk ę i sio strę w pobliżu li- nji bojowej, gdzie każdej chw ili m ógł się p rz e ­ nieść tere n w ałki.

Ł zy m atki p aliły m i tw arz ogniem! i zdaw a- w a ły się p rz en ik ać mózg, serce, duszę...

B ru taln e za chow anie się ż a n d a rm a wobec- kobiet, k tóre żegnały jedynego b r a ta i teyna m o ­ że n a zaw sze, n ag łe u p ro w ad zen ie m nie z g ro ­ n a osób1, k tóre n a jb a rd z ie j ko ch ałem n a św iecie, poczucie b ezsilności w obec b ru taln e j m ocy, o- szolom iły m ię, że n aw et sam nie pam iętam , jak i kiedy w y jech ałem ze w si i zn a la złem się n a gościńcu, w iodącym do R .*

Dopiero te ra z ro z ejrza łe m się po sw ojem otoczeniu. S iedziało n a s około 18 osób n a d ra ­ b in iastej, trzęsącej furze, każdy pogrążony w w ła sn y c h m yślach, p o ra ją c się ze so b ą samym,, gdyż nikt słow em się nić odezw ał.

B yła cu d n a lip co w a noc, p e łn a ciszy, cie­

p ła i m il ja rd ó w gwiazd. Z n a d czarnej linji la s u w y ło n iła się m ajestaty cz n ie sre b rn a kula księżyca, ro z p ra sz a ją c po cichych, kw ietnych łą k a c h sre b rn ą łngłę jaśni.

Tw arze sied zący ch obok m nie ludzi zd a w a­

ły się w d rgającej pośw iacie k sięży ca w ydłużać,, z rzęs oczu p a d a ły długie cienie n a dziw nie za- d u m an e i ism utne tw arze, rz ek łb y ś, odbarw ione z krw i i z a sty g łe w kam iennej zadum ie n ad w ła ­ sn ą dolą...

G arbaty K ranikow ski p oczął chichocącym z iro n ji głosem o pow iadać siedzącem u obok w oź­

nicy, ja k to w y g ląd a taki „M usteru n g “ (pobór), gdyż on już trze ci ra z w tym roku staje przed kom isją poborow ą, pom im o rażącej u łom ności.

— Ou w a! — m ów ił chichocząc — co mi zrobią?... G arb m am z przodu, garb m am z ty ­ łu, tak ich w ojaków nie p otrzebują!...

A po jakiego d ja b ła jed ziesz? — o d b u r­

k n ą ł ktoś za m n ą siedzący.

(14)

— Ano, c e sarz nie wie, ja k K ranikow ski w ygląda, w ięc sob ie m y ś li: a n u ż to jaki „fajny

« h ło p a k a “ .. W praw dzie n a „L andsturm legitim a- tio n sb la cie“ m am n ap isan e , źe m am dw a garby, ale oni to c h c ą jeszcze ra z zobaczyć.

— Taki garb to tera z szczęście! — m ru k n ął s ta ry B ajuła.

I d z iw n e ! — m y ślałem sobie — Oto jedzie kilka fu r z ludźm i różnego w ieku, ró ż­

n y ch zaw odów , ch a rak teró w , intelektowi i kon­

stru k cji d u chow ych — każdy ra d b y za w szelką cenę u ch y lić się od obow iązku słu żb y w ojsko­

wej, każdy m yśli o tern jak b y się w yrw ać z toni — a je d n a k n ik t n a w e t nie pom yśli, aby się oprzeć tej przem ocy, ciągnącej go w objęcia śm ierci.

To sa m o n iera z m yślałem , w idząc całe batą- Ijony ludzi, u zb ro jo n y ch w k a ra b in y i o b ła d o w a ­ ny ch nabojam i, id ący c h w pole po śm ierć, n ie ­ w olę lub kalectw o — za A ustrję.

K ażdy z id ący c h c a łą tre śc ią sw ego „ ja “, c a łą potęg ą woli chciałb y u ciec i u k ry ć się ja k n ajd ale j od bólu! i śm ierci — a jed n ak szli rów no, m iarow o, w porządku...

Z a sta n a w ia łe m się n ieraz n a d tern, czem u ci ludzie tak dobrze u zb ro je n i nie ob ró cą luf k a r a ­ binów p rzeciw obcym ciem ięzcom , którzy ich pchali arm ato m n a ż e r; czem u w spólną, jed n ą m y ślą ow ład n ięci nie ośw iadczyli, że iść nie c h c ą i że iść się b o ją — ale m aszero w ali rów no, m iarow o, w porządku...

i co to za moc, co z a praw o, czy s iła tajem ­ na, k tó ra łam ie ty siące m yśli, p araliżu je w olę i każe człow iekow i p rzezw yciężać n ajw ięk sz ą i n a js tra s z n ie js z ą obaw ę ' śm ierci? I czem u ja sam siedzę bezw olnie n a furze obok ty ch ludzi obcych mi życiem, i m yślą?...

Czy je s t uczucie, k tóre każe człow iekow i, choćby za n ajd ro ż sze skarb y , jak ie osiągnąć m o­

że a u stry ja c k a ojczyzna, oddać życie?... A p rze­

cież tyle p isan o o b o h a te rstw ie różn y ch „hel-

(15)

13 dów ” , którzy z ra d o śc ią oddaw ali sw e życie za

„ T a te rla n d “ .

K łam stw o! C złow iek żyć p rag n ie za w szelką cenę i u m iera tylko przypadkow o, łu d ząc się do ostatn iej chw ili, że to jego w ła śn ie śm ierć om inie, gdyż w gruncie rzeczy p o staw iony przed a lte rn a ty w ą szczęścia „ o jcz y zn y “ albo w yzby­

cia się życia, z a w o ła z n ajtajn iejsze j kryjówki, d u szy : Ja żyć prag n ę! W obecnej sytuacji, w ja ­ kiej się zn ajdujem y, ja i ci ludzie n a w ozach, sp ra w a p rz e d sta w ia się jeszcze, bardziej za g m a t­

w ana.

P rzecież n ik t z o b ecnych nie odczuw ał, ani n aw et pojm ow ał, co to je s t „ o jc z y z n a “ .

I dlaczego ludzie m ieszk a ją cy w kom yszach i lep ian k ach n ad D niestrem , m ieli iść bro n ić Try- jeslu , i d laczego -ci z pod Alp szli w alczyć o O dzyskanie T arn o p o la? Kto ty ch ludzi sprzągł razem ?... Kto ich z m u sił do p o rzu cen ia w ła ­ snych sadyb, żon, dzieci i m ajątk u , do k tó re ­ go doszli pracą, c a ły c h la t i pokoleń?...

K to?... Dlaczego?... Po co?...

A fury to czy ły się po sk ąp an y m w srebrze k siężyca gościńcu gładko, jed n o stajn ie, n ieu ­ błag an ie coraz bliżej celu, który n ie z n a n a moc im w ytk n ęła.

Öbok m nie sied zia ł m łody, bo zaledw ie 17- letni chłopak w iejski. Po tw arzy ściek ały m u łzy duże jak groch, k tó re s ta ra ł się u k ry ć pod spracow anem i i chropow atem i dłońm i.

Nie pojm uję, dlacz-ego ludzie id ący w sze re­

gi, w stydzili się łez sw oich! Ilekroć w idziałem odjeżd żający ch w pole, żeg nanych przez sw oich najbliższych, zach o d zą cy ch się od p łacz u , w strzy ­ m yw ali się. c a łą m ocą, a b y riie za p ła k ać, choć

od łez p o w strzy m ać się ledw o mogli. A p rz e­

cież cóż bard ziej n a tu ra ln eg o ja k za p ła k ać, idąc n a śm ierć p raw ie pew ną, w kw iecie w ieku?...

I aby nie ry k n ą ć p łacz em — śpiew ali.

A śpiew ali tak jak o ś straceńcze: i tak dziko, jak dziki by ł ból, n u rtu ją c y w ich piersiach,, jak okropny ich lęk p rzed nieznanem .

(16)

Inteligenci rzadko, praw ie że nigdy nie śpie­

w ali, p odczas gdy ludzie p rości nie w yobrażali sobie w p ro st o d ejścia w pole — bez śpiew u.

Z ap y ta łe m ra z ż o łn ierza z m ojego plutonu, gdy odch o d ził w pole, dlaczego w łaściw ie śpie­

w a, kiedy m u zapew ne ta k sam o sm utno ja k j 1 -mnie n a duszy.

— Bo w idzi p an — m ów ił ż o łn ie rz — gdy­

bym nie za śp iew ał, coś by m i pękło w sercu, z żalu...

P ry m ity w n e n a tu ry m u szą w idocznie swoje -uczucia w y ra ż a ć w form ie k o n k re tn e j; m uszą w y w n ętrzy ć się, gdy m iejsca w sercu zabraknie n a nad m iern y ból czy rad o ść. Nie przyzw ycza­

jeni do p sy ch icz n y ch procesów , cierpią lub ra ­ d u ją się b ard ziej intenzyw nie niż p rzeciętny in ­ teligent, p o sia d a ją c y tajem nice analizy, panow a­

n ia n ad sobą, i a u to k ry ty k i; dlatego ryczą, w%ją, u p ija ją się lub śp iew a ją strac eń cz e, gdy z o sta ją w y trą cen i z n o rm aln y c h w aru n k ó w sw ego życia i gdy „ d u sz a p o czy n a g a d a ć “ .

N a fu ra c h ja d ą c y c h p rz ed em n ą rozległy się pierw sze głosy p ieśn i k arczem nej. Z początku niepew nie, jak b y n ie śm ia ło i w stydliw ie, ale po chw ili le c ia ła już pieśń, in to n o w an a jakim ś prze­

raźliw ym tenorem , w księży co w ą noc, n a cią­

gnące się w zd łu ż drogi łą k i i las, gubiący się n a horyzoncie.

Siedzący n a m ojej furze g arbaty K raniko- w ski p o cz ął p o d ch w y ty w ać o sta tn ie sło w a do­

latu jące j p ieśn i i po k rzy k iw ać: hop! h a ! hop!

h a !...

Po chw ili w idocznie z a w sty d ził się sw oich pokrzykiw ań, gdyż sied zący n a n aszej furze nie prz y łą czy li się do intonow anej pieśni.

_ Z w ró cił się do m nie, jak b y się u sp raw ied li­

w ia ją c : ,,I ta k n a s w szy stk ich cho lera w eźm ie

— śpiew ać albo n ie śpiew ać!..., H a?... Jak pan m y ś lą ? “ ...,

I nie czek ając odpow iedzi, zw rócił się do siedzącego obok ch łopaka, kryjącego łzy pod

dłońm i. ; -

(17)

— Śpiew aj J a ś k u ! K row ę w am m adziarzy

;z a b ra li, ch a tę w „ R ü c k z u g u “ spalili, m a tk a je ­ szcze m a karto fli n a tydzień, sio s tra z bękartem ' kozackim chodzi, a ty idziesz do w ojska... Al­

bo to ci źle?... Śpiew aj cholero! Hej!...

C hłopak z a k lą ł szpetnie. Z a m n ą sie d z ą ­ cy chłopi poczęli chichotać.

— Oj, biedni m y, biedni! — w e stc h n ą ł sie­

dzący n ap rzec iw m nie K uf lak.

T w arz ch ło p ca, od której teraz od jął ręce, b y ła b la d a jak ściana. N iezaschnięte jeszcze łzy d rg a ły w św ietle k sięży c a n a w y stający ch policzkach, oczy m iał szeroko rozw arte, jak dw ie czarne jam y, a u s ta zaciśn ięte kurczow o.

C ierpiał w idocznie niew ym ow nie.

I dziw ne!... Po chw ili za d rg ały m u w argi, z a ­ b ły sły b ia łe zęby ja k u m łodego wiłfcą i h u k n ą ł z całej p iersi re fren śpiew anej n a p rz o d u ją­

cych furach p ieśn i: hop! h a! hop! hal...

Tyle w tym w ykrzyku b y ło bólu i ro z p a­

czy, tyle lęk u i zgryzoty, że p oraź p ierw szy w życiu zro zu m iałem i odczułem , dlaczego cz ło ­ w iek, k tórem u n a płacz żyw iołow y się zbiera, śpiew ać potrafi.

— Dalibóg, że to było dobrze! — z a c h i­

c h o ta ł K ranikow ski. — A no razem za śp ie w aj­

m y! Śpiew aj Jaśku!,..

K ranikow ski p o czął in tonow ać jakim ś n ie ­ sam ow itym falsetem pieśń, do której w m ieszał się jeszcze praw ie d ziecinny głos Jaśk a.

Po chw ili, jak b y n a d a n y znak, poczęli w sz y ­ scy siedzący n a furze śpiew ać. Z początku k aż­

dy n a sw o ją rękę, niezależnie od tekstu, i tak tu pieśni, ch aotycznie1 i dziko, zgad zając się tylko w dzikim w yk rzy k u : hop! h a !

I le c ia ła pieśń, rw ą c a uszy i p ło sz ą c a k o ­ n ie ; choć skoczna)'i z a w ad jac k a, a jed n ak w y ry ­ w a ją c a się ja k jęk z piersi, ja k sk arg a nie wyk pow iedzianie strap io n y ch serc, ja k p ro test i b u n t zrew oltow anej duszy przeciw pogw ałceniu lu d z­

kiej woli, sw obody i m yśli przez m o carn ą m a­

c h in ę m ilitaryzm u austryjack o -p ru sk ieg o .

(18)

— Hop! h a! Hop! ha!...

— A n ie c h to ch o le ra w e ź m ie ! —-z a k lą ł ktoś z a to n ą sied zący i (począł ta k p rz era źliw ie śp ie ­ w ać, że w ierzyć się nie chciało, aby podobny głos m ógł w ychodzić z ludzkiej gardzieli.

Jed e n tylko K urlak, siedzący nap rzeciw m nie, u ją ł tw arz w k o ściste dłonie i zad u m an y sie ­ dział, nie b io rąc u d z ia łu w śpiew ie.

Był to chłop około 40-letni, b arczy sty , o tw arzy inteligentnej, rozum nej i otw artej.

K urlak — najb liższy m ój są sia d w B* — czę­

sto do m nie zachodził, aby się dow iedzieć „z ga­

zeto w “, co now ego n a św iecie.

Często u p ijał się do nieprzytom nośdi i w te­

dy b ił żonę.

Ze m n ą często rozm aw iał, choć w całej w si znany b y ł jako n ieużyty m ruk, k tó ry słó w n a darm o tra c ić nie lu b iał.

N ieraz p rz y n o sił m i w m iesiąca ch zim o­

w ych to kilka p o lan d rzew a n a w ła sn y c h b a r ­ kach, to koguta zabranego niep o strzeżen ie ż o ­ nie, czy też kilka jaj.

C zynił to zaw sze z p rzed ziw n ą jak n a ch ło ­ pa d elik atn o ścią — poprostu, ja k ot, coś z u ­ p ełn ie n atu raln eg o . „ D aru n ek “ s k ła d a ł p raw ie u k ra d k ie m w kuchni; i o (podzięce wogóle sły szeć nie chciał.

W iedział, że "przechodzę z ro d z in ą ciężkie czasy, w ięc p om agał m i, jak m ógł, choć nigdy go o to nie p rosiłem .

P rz y ja ź ń n a s z a d atu je się je d n a k od chw ili, kiedy przech o d ząc raz obok jego chaty, u s ły s z a ­ łem nieludzkie krzyki bitej przez niego żony.

W sz ed łem d o chaty u bez n a m y s łu sta n ą łe m m ię­

dzy nim a żoną. K urlak w y rw ał rękę, za k tó rą go chw yciłem , z a k lą ł i w yszed ł z izby. N a d ru ­ gi d zień ran o p rz y szed ł do m nie i u s ia d ł obok pieca, nie przem ów iw szy ani słow a.

C zarne jego oczy w y ra ż a ły tyle cichego s m u ­ tku i ja k ie jś b eznadziejnej rozpaczy, że m im ow oli m u siałem ciągle p a trz e ć n a niego, choć nie m o ­

(19)

17 głem m u jeszcze d aro w a ć w czorajszego po b icia biednej kobiety.

S ied ział n iep o ru szen ie d o b rą godzinę, a w i­

dząc, że nie z w raca m dalej n a niego uw agi, gdyż zagłęb iłem się w cz y tan iu jak iejś książki, o d ezw ał się do m nie cicho i n ieśm iało , ja k d zie­

cko sk arco n e:

— N iech się p a n nie gniew ają!... B yłem p i­

jan y ja k św inią...

— Ę pzum ny człow iek nie u p ija się, a z p i­

jak am i nie lu b ię ro zm aw iać! — odrzekłem . N a sta ło długie m ilczenie.

—- P an ie! — o d ezw ał się tym sam ym gło­

sem K tirlak — P an ie! J a p an u coś powiem ...

W idzi p an , to tak ciśnie i ciśnie ja k kamień' m łyński!...

K urlak u d e rz y ł się p ię śc ią w pierś, aż za- dudn iało .

— Co w am dolega, tó dolega, ale to jeszcze nie ra cja, aby się zn ę cać n a d i tak już sch o ro ­ w a n ą żoną. — o d p arłem , podnosząc głow ę z n ad książki.

— N iech się p a n n a m nie nie gniew ają. Ja p a n a szanuję, to i pow iem !... Mnie ten ro b a k gryzie w sercu, zdrow ie odbiera; i spać nocam i ńie daje, p ra c a m nie się nje czepia, upijać s ię m u szę i w tedy b iję żonę... A wie p an czem u ja j^ biję?... P anie, jąb y m ją za b ił ja k psa!... P o pijanem u to ja dobrze wiem , z a co ja ją biję, ale gdy w ytrzeźw ieję, to w idzę że źle robię — bo przecież z a to, że je s t m a tk ą mego Ju rk a, to bić jej nie pow inienem ... P o p ija n e m u to ją w in u ję z a to, że serce m nie boli za Jurkiem , bo gdyby go n a św iat nie l^yła w y d a ła , nie cierp iałb y m

•tak bardzo. To „ d u r n e “, co ja m ów ię po trz e ­ źw em u, ale po pijanem u to o n a „ ta k o j“

w inna... ,

K urlak m iał sy n a jed y n ak a Ju rk a. M iał la t 19, gdy z o sta ł z a b ra n y (%o w ojska. H isto ria jak ich »wiele. P o szed ł n a fro n t i zadźgali go b ag n e­

tam i za dobro i ca ło ść im perjum F ra n c isz k a Józefa I-go.

2

(20)

żk o ran n y , Ku flak o m ało nie d o sta ł obłędu rozpaczy. P ła k a ł jak m ałe dziecko, chciał sp rz ed ać konie i krow ę i spalić zab u d o w an ia

•gospodarcze, nie m ając już — jak m ów ił — d la kogo p racow ać. Był u minie i c h c ia ł .mnie po rę k ach całow ać, choć h a rd y b y ł i d um ny jak kroi, abym m u w yrobił p asz p o rt do W ęgier!...

N ap isałem mu p o d a n i# ale że — ja k w ia­

dom o — n asi panow ie sta ro śc iń sc y byli w cza- sio w ojskow ych rządów w Galicji w szystkiem - i. i ty ko -nie obyw atelam i i ludźm i serca, Ku; k je "dził coś pięć razy do pow iatow ego mi e k R*. zanim p aszp o rt o trzy m ał. W ja ­

ki - T*. riak w ró cił z W ęgier!...

. Nie po zn ałem go. Z garb ił się, oczy m u za- pac a cz- m , kruczy w łos p rzy p ró szy ła si­

wi z i -i,.

: działem się od ludzi, że Jurko u m a rł z i ionych ran , gdyż K urlak, niew iadom o cd g a stro n ił odem nie.

ci - p rz y szed ł raz do m nie o zm roku,

■h ił w k ąc ie i począł szlochać jak m ałe wo .do. P łacz ta rg a ł c a łą jego b a rc z y stą po ­

da tak, że d rg a ł konw ulsyjnie.

P óźniej o pow iedział mi w szystko.

S y n a p rz y życiu już nie z a sta ł, gdyż leżał i mimicy z dziesięciu innym i żo łnierzam i. Je- d go pociechą, było — ja k m i 1 opow iadał

10 choć ukochanego J u rk a odprow adzi i.c zn y odpoczynek -i będzie w iedział, gdzie

;w b się znajduje, aby po w ojnie ciało spro- ć do dom u.

J kiż :o ból strasz n y m u sia ł p rz en ik n ąć s e r­

ce nieszczęśliw ego ojca, gdy do staw szy się do k 1 ie m ógł w e w sk azan y m trupie roz-

o ::' w łasnego dziecka!...

okazało się, że Jurko z o sta ł jeszcze poprze­

dniego d n ia pochow any z dw om a tuzinam i in ­ ny cli tru p ó w pod innem nazw iskiem , podczas

(21)

19 gdy znow u innego człow ieka chciano p o ch o ­ w a ć pod nazw iskiem Jurka.

K urłak chodził od k a p ra la począw szy do n a ­ czelnego le k a rz a i b ła g a ł n a klęczkach, o fia­

ro w y w ał pieniądze, byle m u tylko grób d zieck a w skazano, ale w k tó ry m z 24 grobów, w czoraj u sy p an y c h , Jurko spoczyw ał, tego żad en człow iek w sk az ać m u nie m ógł.

Z niecierpliw ieni le k a rz e i oficerow ie k a z a ­ li go w reszcie w yrzu cić z baraków .

I jak że ż ą d a ć od ad m in istracy i w ęgiersk ie­

go szp itala barakow ego, w którym u m iera ło dziennie — ja k mi o p o w iad ał później kapelan

• tego szpitala, P a sz to r P arn as — p rz eszło 100 żołnierzy, aby w iedziano, w którym grobie kto spoczyw a?...

D y n a stja H absb u rg ó w w ym ag ała od p o d d a ­ n y ch lu d ó w śm ierci ty sięcy tak ich Ju rk ó w Kur- lak ó w i n a tern koniec! F ü r K aiser u n d V a te r­

lan d !... •

K urlak ro zp ił się po stra c ie jed y n ak a, go­

sp o d arstw o z a n ie d b a ł zupełnie, zu b o ż ał i żo ­ n ę b ił niem iło siern ie.

T eraz sied zia ł n ap rzec iw m nie n a furze w ciężkiej zadum ie pogrążony, pom im o ro zlegającej się w śró d ciszy nocnej zaw ad jack iej pieśn i w sp ó łto w arzy sz y .

Może m y śla ł o sw oim 'Jurku?... "A m oże W perspektyw ie w id ział się tak że w jak iejś k o ­ stnicy szpitala, skąd w y n io są gó i z ło ż ą w g ro ­ bie, n a d k tó ry m n ik t nie zap łacze, którego n ik t n ie znajdzie, i o k tó ry n ik t nie zapyta?...

A fury to czy ły się w artk o po b itym gościń­

cu, w ja s n ą i c ie p łą księży co w ą noc, w ioząc ludzi całej o sad y w sile w ieku będących ku m iasteczku, gdzie czekali ich w y sła n n ic y ce­

sarsko- królew skiego rząd u , aby ich p o so rto ­ w a ć ja k bydło, k az ać opiąć w sza ry , c e sarsk i ikabat, dać k a ra b in w rękę! i w y sła ć n a m ęk ę,

niedolę, b ó l i rzeź...

2*

(22)

Jesteśm y w R*, bru d n em , typow o w scho- dniia-galicyjskiem m iastecz k u pow iatow em , w k tó rem zazw yczaj w czasie w ojny p a n s ta ro s ta i ja k iś sm a rk a czy n a --Ie u tn an t, jak o „E tap p en - sta tio n sk o m m e n d a n t“ — po polsku k o m en d an t etap u , w odzili rej i byli w y łączn y m i p an am i m iasta, n ad którem m ieli m oc w sze ch w ład n ą .

U lice m iastecz k a to n ę ły jeszcze w sza ry m m ro k u p rzed św itu , gdy n a sz e fu ry w jec h ały do m iasteczk a, w którem pom im o bard zo w czesnej pory w rz a ło jak w ulu. Setki osób różn y ch s ta ­ n ó w i zaw odów , baby z dziećm i, chłopi, in te ­ ligenci, żydzi i ich rodziny, w ozy, pow óziki i bry czk i w zaprzęgu typow o n isk ich i k o sm aty ch koników galicyjskich lu b w ołów .

T u i ów dzie p rz ew ijały się typy o b d artu - sd w i bradiagów , k tó ry c h w y tw o rz y ła sp ecjal­

n ie w o jn a ; coś w ro d z a ju pó ł-żo łn ierza, półL b an d y ty , zazw yczaj u b ra n y c h w czapki w ojsko­

we, w y ta rte anglezy, b luzy piech u ró w p ru sk ich , alb o też bard zo dobrze sk ro jo n e palta, p o ra b o - w an e w czasie inw azji p o okolicznych d w o rach 1 lu b sklepach. Z azw yczaj d ry b la s taki b y ł b o sy .

N a w szy stk ich tw a rz a c h je d n a k b y ł lę k f ja k ie ś ogłupienie, każdy m iał u s ta sp ieczo n e, * w ypieki n a tw a rz y i oczy la ta ją c e niespokojnie ja k u przerażonego zw ierzęcia. — G łów ny tłu m ludzi o bozow ał w ry n k u p rz ed kościołem , gdzie k a z a ł ongiś zło to u sty S karga. T łum y łu d zi ro z ­ siad ły się lub ro z ło ż y ły n a ziem i, spożyw ając o ta k w czesnej porze kaw ały czarnego ch leb a ze serem , w y b ieran y m szczyptam i b ru d n y m i pał-

(23)

21 cam i z ja sk ra w y c h ch u ste k do nosa, n ie p ra w d o ­ p o d o b n ą ilo ść ja b łe k lub placków k arto flan y ch . Baby w iejskie sied zia ły , d rzem iąc n a w ozach lub też u sp a k a ja ły p łacz ące dzieci; inteligenci, do k tó ry c h zaliczali się w szyscy przyzw oici ej u b r a ­ ni, sk u p ili się w osobne kółko, ro zm aw iając!! .pa­

lą c p a p ie ro sa za papierosem .

Żydzi, k tó ry ch z n a c z n a liczba, trz y m a ła się w pobliżu „ in te lig e n c ji“ pod ch w y ty w ali sk w a ­ pliw ie d o latu jące ku nim uryw ki rozm ow y, sn u ją c rozm aite dom ysły, d o d ając kom en­

tarz e, lub w y sn u w a ją c w nioski.

— To się zaw sze p rz y d a -&s? odpow iedział sta rsz y żyd, zap y ta n y przezem nie, czem u się tak skw apliw ie p rz y słu c h u je rozm ow ie — bo n ieje­

den taki p a n m a znajom ego p isa rz a w s ta ­ rostw ie, albo n a w e t p a n k o m isarz jeździ do n ie­

go n a polow anie, to on w ie, co trz e b a g adać doktorow i, któ ry m a być w ielki pies...

W szyscy byli pod w pływ em jednej, jedynej m y ś li: Jak się u ch y lić od k a ta stro fy słu żb y w oj­

skow ej? — Myśl ta w iro w a ła u każdego pod czaszką, p a ra liż o w a ła w szy stk ie inne, pow odo­

w a ła n erw o w ą drżączkę, ta rg a ła sercem , tłu k ła w skroniach, o d b ie ra ła se n i spokój i rozkróle- w ia ła się w sze ch m o cn ie i w szech w ład n ie w k a ­ żdej duszy.

W id ziałem ludzi, k tó rzy biegali od jednego do drugiego, o p o w iad a ją c o sw oich praw d ziw y ch lub zm yślonych cierp ien iach i dolegliw ościach, a gdy ich ju ż słu c h a ć nie chciano, szukali sobie w tłu m ie in n y ch c h ę tn y c h słu ch aczy , o p isu jąc im p o ra ź setny d o k ład n y sta n sw ego zdrow ia, u kogo leczyli się; co te n lu b ów lek arz orzek ł, ja k się o b jaw iają sym ptom y ich chorób, które w y k lu cz ają ich z d a tn o ść do słu żb y frontow ej w ogólności.

N iektórzy n a w e t o b n aż ali chore części c ia ła do nieprzyzw oitości, pluli n a dłoń, ok azu jąc p lw o ­ ciny, in n i o d d aw ali n a w e t po k ą ta c h m ocz do Jlaszeczek, trz y m a ją c je pod św iatło d la zad o ­

(24)

kum entow ania sw oich cierpień pecherzow o- n e r­

ko w y c h .

, O pow iadający sp o ty k a ł s ię n ierz ad k o z c ie r­

piący m n ą tę sam ą chorobę — w tedy zd aw ało się z ich rozm ow y, że ludzi ty c h łą c z y ła n a j­

serd ecz n ie jsz a przyjaźń, że z n a ją się od dzie­

cin n y ch lat, choć dziś p oraź p ierw szy w życiu się w idzieli.

Jed en ze zrozum ieniem rzeczy p o tak iw ał drugiem u, p rzypom inał o b jaw y choroby, w sk a ­ zy w ał m iejsce n a ciele i w zajem n ie s ię pociec szali, że lekarz nie m iałb y ch y b a oczu, gdyby ich n ń a ł u z n a ć za z d a tn y c h do słu żb y w ojskow ej.

Id y lla ta trw a ła zazw yczaj je d n a k krótko. K oń­

cz y ła się niem iłym d y so n an sem , gdy o b aj W toku rozm ow y doszli do skali o ce n ien ia sta n u czy p o ­ stępów sw ych chorób, gdyż jed en ch ciał być b ardziej chory od drugiego.

— P ro szę p an a, ta k ic h żylaków ja k ja p an n iem al i m ieć (nie m oże! To Isą w y b itn e ^ K ram p f­

a d e rn m it K n o tten “ !

Drugi u śm iech a ł się ze zgry źliw ą iro n ją.

— Nie gadaj p a n głupstw ! P a ń sk ie żylaki są w p o ró w n a n iu z m oim i śm iechu w arte!... P atrz pan, — tu zazw yczaj p o k az y w ał c h o rą część cia­

ła — to w a rte te ra z tysiące!...

— Ależ p ro sz ę pana!... Z eszłego tygodnia sam sły szałem , że za a se n te ro w a n o jednego m ły ­ n a rz a z żylakam i tej g rubości co m o ja lask a...

Ä cóż p ań sk ie żylaki?...

— A ja — w trą c a ł drugi sy cz ący m z n ie n a ­ w iści głosem — w idziałem ludzi, id ący c h n a fro n t z takim i żylakam i ja k pan!... *

Id y lla b y ła skończona.

Bez pożeg n an ia rozchodzili się w dw ie p rz e­

ciw ne strony, ja k dw aj n ieu b łag a n i w rogow ie, z p rz e stra c h e m -w duszy i p e łn i niepokoju.

Szli szu k ać w tłu m ie ludzi, k tórzyby ich choroby u zn a li jako k ard y n a ln y b łąd , w yk lu cza­

jący. w sz e lk ą słu ż b ę w ojskow ą.

D ziw nie n a iw n i i łatw o w iern i byli ci ludzie!..

(25)

2 3

L a d a głupiec, za pew niający ich, że d a n a ch o ­ ro b a w y starcza , aby się uch y lić od p ow inności w o jskow ej; la d a p rz y k ła d , zazw yczaj zm yślony, że tego lub owego z p o d o b n ą w a d ą u w o ln io n o 1 z w o jsk a ; la d a sło w o n ad z ie ji; la d a p o d szep t lub p lotka w y starczy ły , aby ten lub ów ożyw ił się, aby w duszy z a g ra ło m u szczęście w szystkim i głosami« i aby w p rz y sz ło ść sp o g ląd ał b ez tro s1- kliw ie i jasno...

Z now u la d a złośliw y ża rt, pogardliw e lek­

cew ażenie ich choroby przez słu ch aczy , a n aw et sło w a szczerej praw dy — w ykluczające n a i­

w ne łu d zen ie się, że do w ojska au stry jack ieg o b io rą tylko ludzi fizycznie uzd o ln io n y ch — w y­

sta rc z a ły , aby ten- i ów w id ział się zepchniętym n a dno rozpaczy, czuł się najnieszczęśliw szy m człow iekiem pod słońcem,1 i n ajb ard ziej ze w szy ­ stk ich pokrzyw dzonym .

M iałem sp osobność w cz asac h p ó źniejszej m ojej służby w ojskow ej zetk n ąć się z ludźm i o w ysokiej in teligencji i kulturze, któ rzy uw ażali m nie za swego osobistego w roga, gdy p rzed ja ­ kim ś przeglądem , k tó rem u podlegali lub przed staw ien iem (się do t. z. „ P rä se n tie ru n g u “ -— u s ły ­ szeli odem nie sło w a p raw dy, gdy zbytnio o d d a ­ wali się różow ym n adziejom n a tem at sw ej n ie­

zd atn o ści do w o jsk a austryjackiego.

D la w y jaśn ien ia m uszę dodać, że „ P rä s e n ­ tie ru n g “ b y ł to generaln y przegląd re k ru tó w sp ę­

dzonych do kadrów , gdzie ostatecznie byli przez le k a rz a pułkow ego klasyfikow ani, czy n a d a ją się do służby frontow ej lub nie.

■ B y ła to ęzcza fo rm aln o ść tylko, gdyż w rz e­

czyw istości w latac h 1916 — 1917 u w aln ian o tylko kaleki.

Ale wróćmy: do rzeczy. N a ry n k u R* uw ijali się ludzie, jakby traw ie n i gorączką, zd en erw o ­ w ani, o szołom ieni i Z alęknieni niepom iernie, z a ­ sięgając rady u koneserów , k tó ry ch Bóg w ie czem u u zn an o z a takich, p o cieszając lub s tra ­ szą c się w zajem nie, blag u jąc lub sn u jąc h o ro s ­ kopy n a tem at p rz y sz łe j słu żb y w ojskow ej.

(26)

24

Nie w iem sk ąd i kiedy ob ieg ła nagle tłum w ieść, że lek arz fungujący przy poborze re k ru ta m a być „ stra sz n y m p se m “ .

O pow iadano sobie, że tenże m iał być p rz y ­ ła p a n y w in n y m pow iecie n a b ra n iu łapów ek, ale „ w y k rę c ił“ isię jakoś, i te ra z chcąc w obec sw ojej przeło żo n ej w ładzy o k azać się człow ie­

kiem cz y sty c h rąk, a se n te ro w a ł bez w y jątk u w szystkich.

Nie wiem , ile w tern b y ło p ra w d y , ale że a u s try ja c c y le k a rz e w ojskow i n ie cieszyli się z b y t d o b rą re p u ta c ją — to pew ne. N ierzad ­ kie b y ły w ypadki, że w p rz ed ed n iu poboru od­

w o ły w a n o ich, z a stę p u ją c ich m iejsca w ypróbo- w anem i k re atu ram i. Z azw yczaj byli to lekarze, którzy dorobiw szy się n a łap ó w k a ch fortuny, nie oglądali się n a kilka ty sięcy koron, ofiarow a­

ny ch im przez zam ożniejsze ofiary.

Nie w sp o m in am już o liczn y c h p ro c esac h s ą ­ dow ych, w ytoczonych w czasie w ojny różnym le ­ karzo m z a przekupstw o.

Że fun k cjo n u jący przy przeglądzie w R* le ­ k arz, P olak, Dr. — nazw ijm y go — C yrulew ski, b y ł człow iekiem albo z łe j woli, czy też ślepem n arzęd z ie m w rę k u p rezydującego m a jo ra a u stry - jackiego C zerla u zan a — p rz ek o n ałem się o so­

biście.

Sum ienie D ra C yrulew skiego m u sia ło się w "czasie w ojny dziw nie zah arto w a ć, a, jegó w ie­

d z a zaw odow a s ta ła się w idocznie czem ś zu p e ł­

nie zbytecznem , a w każdym razie p rz eisto c zy ła się w coś, co p a n m ajo r C zerlauzan u g in a ł w p alca ch stosow nie do sw ej w oli lu b w idzi­

m isię.

O „ u rz ę d o w a n iu “ kom isji poborow ej n a p i­

szę z re s z tą jeszcze niżej.

— Dr. C yrulew ski — to p ie s ! — Dr. C yru­

lew ski b ierz e ślepych i k rz y w y c h ! — Dr. Cy­

ru lew sk i nie chce nikogo w y słu c h a ć ! — Nie cz y ta ża d n y ch św iad ectw i t. d. — k u rso w a ło m iędzy tłum em ja k h iobow a w ieść o za raz ie lub k atastro fie żyw iołow ej w n ajb liższem otoczeniu.

(27)

25 G arb aty K ranikow ski, p o ruszony w idocznie t ą w ieśc ią przybiegł do m nie za dyszany.

— S ły sz a ł pan?... A jak p an m yślą?... Je ­ d e n żyd ek z K niginicz m ów i, że takie garby jak m oje, ju ż nic nie znaczą!...

Oczy K ranikow skiego la ta ły niespokojnie, -nerwowo o b m acyw ał sw ój garb, p rzestęp y w ał

z nogi n a nogę} i o blizyw ał spieczone w argi.

U spokoiłem go ja k m ogłem , gdyż o dszedł u ra d o w a n y i p e łe n otuchy.

P rzy z n ać m uszę, że w iadom ość o bezpar- donow em u rz ęd o w an iu D ra C yrulew skiego n ie­

m ile m ię d o tk n ęła, choć ani przez chw ilę nie o d d a w a łe m się złu d zen iu , że b ędę z w ojska zw olniony.

B yłem podów czas chory n a ch roniczny k a­

ta r szczytów p łu c n y c h i w sk ry to ści d u c h a li­

c z y łe m n a sum ienie lek arza, k tó ry zb adaw szy m nie, nie m ógł nie orzec tego, co dziesiątki in n y ch lek arzy - sp ec ja listó w o rzekło, tem bar- dziej, że jako in w alid a byłem- z w o jsk a zw olnio­

ny siedm — m ów ię w y raźn ie — siedm razy w czasie w ojny, w ła śn ie z pow odu tejże ch o ­ roby, której sta n p rzy w ojsku stale się p o g ar­

szał.

M iałem szczęście słu ż y ć w w ojsku ati- stry ja c k ie m aktyw nie t. z. jako re zerw ista z a ­ pasow y jeszcze w c z asac h pokojow ych, w ięc z dniem ogólnej m obilizacji w roku 1914 z g ło ­ siłem się do szeregów .

S u p era rb itro w an y w p aź d ziern ik u 1915 j a ­ ko in w a lid a „w affen u n fäh ig a u s dem L a n d w e h r­

v e rb ande zu en tlassen , zu jedem L a n d stu rm d ie n ­ s te ungeeignet, m it In v a lid e n p en sio n zu b e te i­

le n “ *) m u siałem jed n ak już w kilka m iesięcy p ó źn iej zgłosić się do ponow nego przeglądu, przy k tó ry m — jak przy p u szczałem z re sz tą —

*) Do służby jZ bronią niezdolny, ze związku -obrony krajowej wykreślić, do żadnej służby w po- sp-oliiem ruszeniu niezdatny, opatrzyć pensją inwalidy.

(28)

zo stałe m n a nowo u zn an y za zdatnego obrońcę- A u strji i sp rz y m ierzo n y ch z n ią P ru s.

Jed en lekarz, nie m ający n a w e t czasu rz u ­ cić n a m nie okiem , a raczej je d e n m a jo r au stry - jack i odw rócony tw a rz ą do okna, a o d g ad u jący po skrzy p n ięciu drzw i, że znow u jak iś delikw ent stan ą] p rz ed areopagiem kom isyjnym i i wołają!- cy, nie odw róciw szy tw arzy od o k n a: „g e eig n et“ !

■— m iał m oc obalenia orzeczeń d ziesią te k le k a ­ rzy, b a d a ją c y c h m nie poprzednio w szpitalach w ojskow ych M i orzeczeń lek arsk ich , w yd an y ch n a p o d staw ie b a d a ń plw ocin' i (promieniami R önt- gena, za ap ro b o w a n y ch p rzez kom isję ro z p o zn a­

wczą, której n ierzadko p rz ew o d n iczy ł g en erał i za tw ierd zo n y ch przez szefa san itarn e g o n a j­

w yższej kom endy w ojskow ej!...

B ezhołow ie, chaois i n iespraw iedliw ość, ce­

chujące rządy au stry jac k ie w czasie w ojny, n i­

gdzie nie królow ały ta k b ez p rzy k ład n ie często i sw obodnie, jak w łaśn ie tam , gdzie chodziło o zdrow ie człow ieka.

B yw ały w ypadki, że żo łn ierz w jednym roku b y ł pięć albo sześć razy u z n a w a n y za zdo ln e­

go do służby frontow ej i tyleż razy przez ty c h sam y ch lek arzy za kom pletnego sła b e u s z a i ch er­

laka.

S tarszy ra n g ą le k a rz -d e n ty sta o b alał o rze­

czenie le k a rz a - in tern isty w w y p ad k ach cho­

roby se rc a lu b p łu c ; lek arz chorób k o b iecy ch lub o k u lista, m ający o je d n ą gw iazdkę w ięcej n a k o łn ierz u , niż jego a sy sten t, d ocent u n iw e rsy ­ te tu i s p e c ja lista chorób dróg m oczow ych — o b a la ł jego djagnozę, gdy chodziło o chorobę n erek lub p ęc h e rz a — nie ru m ien iąc się w cale przy tern.

Je d n a gw iazdka w ięcej n a k o łn ierzu n a d a ­ w a ła m u a u to ry te t i p a te n t n a nieom ylność, w o­

bec k tó ry ch g a sły w ied za i sp ecjaln e u z d o l­

n ienie kolegi niższego ran g ą.

Jak później — m ając z pow odu mej ch ro ­ nicznej choroby sty czn o ść z le k a rz a m i i sz p ita ­ lam i — p rz ek o n ałem się, nie m iał zazw yczaj le-

(29)

k arz w ojskow y w A ustrji p ełn ej sw obody d zia­

ła n ia , bądź to w sto su n k u do chorych, b ąd ź to n a w e t w w y d aw an iu za rzą d zeń do ty czący ch się b ezpośrednio chorego, choćby to było "nieodzo­

w n e i konieczne d la p acjen ta.

Z azw yczaj k ażdy lek arz podlegał w o jsk o ­ w em u kom endantow i, który dla la d a pow odu, dla la d a fa n ta zji m ógł obalić za rzą d zen ie le k a ­ rza, a n aw et n a w ła s n ą ręk ę u zn a ć chorego za zdrow ego i odw rotnie.

S am fakt, że przew odniczący p rzy poborze re k ru ta oficer, nie m ający żadnego p o jęcia o me-, dycynie, — zazw yczaj zaw odow o słu żący półg łó ­ w ek — m ógł w brew orzeczeniu le k a rz a u zn a ć każdego za zdolnego do służby w ojskow ej „ a u f m eine V e ran tw o rtu n g “ (n a w ła s n ą o d pow iedzial­

ność.) — rz u c a ja sk ra w e św iatło n a k om peten­

cję, ja k ą m ieli lek arze w ojskow i tam , gdzie li tylko ich orzeczenie m ogło być m iaro d ajn e.

M ajor C zerlauzan n a le ż a ł w ła śn ie do ga­

tu n k u ow ych oficerów , któ rzy sobie w yobrażali, że lek arz fungujący przy poborze, d o d an y m u z o sta ł tylko d la asy sten cji, d la u św ietn ien ia je ­ go osoby — pozatem nie m ia ł innej funkcji, jak tylko p rz y ta k iw ać grom kim okrzykom p a n a m a­

jo ra : „g e eig n et“ !

B ierność, z u p e łn a rezy g n ac ja z w łasn eg o zdania, i p o n iew ieran ie sw ej godności zaw odow ej przez D ra C yrulew skiego w obec głupaw ego m a ­ jo ra, w y w o ły w a ły obrzydzenie, w s trę t i lek ce­

w ażenie w n a jp ro stsz y m n a w e t chłopie s ta ją ­ cym p rz ed kom isją, który n a ty c h m ia st p oznaw ał, że staw a n ie p rzed lekarzem , jego od czasu do czasu p rz ep ro w a d zan e „ b a d a n ie “ lub w ypyty­

w anie o sta n zd ro w ia — są zw y cza jn ą f a r s ą ; sz o p k ą k o ń cz ącą się sten torow ym okrzykiem p a ­ n a m a jo ra : „g e eig n et“ !

N ikt z poborow ych nie w iedział, że sp ec ja l­

ny „ E rla s s fü r O Stgalizien“ n a k a zy w a ł kom isji ase n te ro w a ć 95 p ro c e n t poborow ych.

Nic w ięc dziw nego, że o Dr. Cyrulewskim-

(30)

28

k rą ży ły w ieści, rz u cając e n a niego nienajlep sze św iatło .

P rz e c isn ą łe m się n a d ru g i koniec rynku, -chcąc się po nim rozglądnąć, gdyż R* p rzed­

s ta w ia ł te ra z zup ełn ie inny w idok, ja k przed w ojną.

Z całego kom pleksu dom ów , k a m ie n iq i z a ­ b u d o w a ń p o zo stały tylko zgliszcza, ru in y lub r u ­ m ow iska cegieił i gruzu.

W o jsk a rosyjskie, co fając się w 14-tym roku, sp a liły lub zbo m b ard o w ały c a łe m iasteczko tak, że nie m ogłem s ię zorjentow ać, gdzie się w ła ś ­ ciw ie znajduję.

Ze w sch o d zącem słońcem pojaw ili się n a w szy stk ich rogach uliczek, w io d ący ch do rynku, ż a n d a rm i w p ełn y m ry n sz tu n k u .

Co k rok sp o ty k ało się ż a n d a rm a ze s te r­

czącym i pod p ik ie lh a u b ą w ąsam i, o tw arzy o rd y ­ n arn ej, b ru ta ln e j i chytrej...

Gdym obserw o w ał p rz ed tem tłu m różno­

b a rw n y , zgrom adzony n a rynku, n a su n ę ły m i się -na m yśl re fle k s je : Kto tych ludzi tu z e p c h n ą ł?

— Kto im k a z a ł tu czekać? — Co za siła p o ­ tra f iła ty ch ludzi sk ło n ić do p o rz u cen ia sw ych sadyb, dom ów i ro d z in ? — Kto te n setki liczą­

cy tłu m w y rz u cił n a ry n e k m ałego miasteczka,, gdzie czekali cierpliw ie w śm ierteln y m lęku o sw ój los, n a sw oją kolej, ja k b y d ło n a rzeź? — C zem u ten tłu m nie rozprószy s ię i nie rozbie­

gnie po ty ch zd a ła w id zian y ch łąk ac h , polach i la sa c h , dokąd w yryw ali się c a łą potęgą swego chcenia?...

I dopiero tera z zn a la złem odpow iedź n a tło c z ą c e się w głow ie p y tan ia, u jrza w szy żan- d arm sk ie p ik elhauby. Z rozum iałem , że ten tłum m usi trw a ć n a m iejscu m u w y zn acz o n em ,. n a p rz e strz e n i z góry o z n a c z o n e j i n a w e t w czasie, d o k ła d n ie ustan o w io n y m . B agnety żan d arm sk ie b y ły rękojm ią, że n ic nie zam ąci ła d u w au- stry ja c k ie m państw ie, że nic się nie stanie,"coby z góry nie było ułożonie i że ta k będzie, ja k c a ­ ło ść i dobro im perjum H absburgów w ym aga,

(31)

2 9 choćby za cenę rzek krwli i hek ato m b trupów ludzkich. .

C hytre, lisie tw arze żandarm ów , ich b ły s z ­ czące blachy n a p ik ełh au b a ch i bagnety, p o ły s ­ kujące w św ietle w schodzącego sło ń ca, n a d a ­ w ały tera z ram y obrazow i.

I oto n a ry n k u w R*, gdzie daw niej b y ły dom y, gdzie m ieszkali ludzie, cich o i sp o k o jn ie w gronie sw ych ro d zin p ra c u ją c ciężko n a ch leb codzienny, gdzie sn u ło się życie p rzeciętnego m ieszk a ń ca sza ro i jed n o stajn ie w ciężkiej w al­

ce o k aw ał czarnego chleba, d ac h n ad głow ą lub n ę d z n ą odzież, z ja w ia się: „ P a ń s tw o “ .

Z jaw ia, się p ań stw o jako b ru ta ln a , ży w io ło ­ w a siła, w y m ag ająca od ty ch cichych, z a p ra c o ­ w a n y c h ludzi o fiar krw i, życia/ i m ienia, w imię- p rz y n ależn o ści do tej p aństw ow ości, m iłości d y ­ n asty cz n ej Habsburgów-, i m iłości zagrożonej „ o j­

c z y z n y “ .

Z jaw ia się p a ń stw o i każe tym ludziom w y­

no sić s ię z dom ów, gdzie żyli od p o koleń; bu/-, rzy je i druzgocze g ra n atam i w ku p ę gruzów ; niszczy dobytek w ielu ciężkich i tw ard y ch la t p ra c y ; każe kobietom , starc o m i dzieciom iść n a stra sz liw ą tu ła c z k ę ew ak u acji a m ężczyzn w kw iecie w ieku b ęd ą cy ch o d ry w a od w a rsz ta ­ tó w pracy, k siąg i pługa, opasuje kordonem ża n d arm ó w i so rtu je ich jak sw oją w łasn o ść, ja k m a te rja ł bezduszny, z którego u tw o rz y so­

bie „ e in m feld g rau en H elden“ — m ordującego i m ordow anego za to „ p a ń stw o “ .

Ż andarm i poczęli za p ro w ad zać „p o rz ą d e k “ w śró d tłum u. W szystkie w ozy z siedźącem i n a n ich żonam i popisow ych w śró d p łacz u dzieci, kw iku p rz e stra sz o n y c h koni, k tóre bito bato g a­

m i, aby je zm usić do cofnięcia w stecz, m u siały w y jech ać z ry n k u n a targow icę, sk ąd — ja k się później dow iedziałem — zm uszono rodziny po­

pisow ych do w yjazdu z R*, bez p o żegnania się- z m ężam i, ojcam i czy braćm i.

— To je st „v e rb o te n “ ! — w rz eszc zał jakiś, o p asł? ż a n d a rm n a w ójta z sąsiedniej wioski!

, . V M

(32)

— Czy nie czy taliście „B efehlu z B ezirk sh a u p t­

m a n n sc h a ftu “, że „ b a b ó w “ i dzieci nie wolno b ra ć do „M u steru n g u “ ?...

C hciałem się w y d o stać ze skotłow anego tłu ­ m u ludzi, kod i i wozów i z n a la z łe m się n a w ąz- kiej, pogrążonej w kom pletnej ciszy — w prze­

ciw ieństw ie do gw aru n a ry n k u — zdem oloh w anej uliczce. Tu i ów dzie s ta ła ja k a ś n ap ręd ce sk leco n a b u d a z desek, p o k ry ta c z a rn ą papą, do

• chlew u raczej podobna, niż do ludzkiego m ie­

szk an ia. Na jednej z ta k ic h b u d w id n ia ła ja ­ sk ra w a w yw ieszka z koszlaw o w ym alow anym n apisem w trzech ję z y k a c h : R e s ta u ra tio n -R e - sta u ra c ja -E tte re m .

N aw et język m ad zia rsk i świę*cił w byłej G alicji trjum fy. W szedłem do tej zaim p ro w izo ­ w anej szynkow ni, ch cąc n ap ić się h erb aty .

Jakież było m oje zdziw ienie, gdy w sze d łszy do szynkow i i, -m ogtrzrgR m tam tylu ludzi, że ani p rzy p u ścić m ogłem , iż ty lu ic h n a ta k szczu­

p łe j p rz estrze n i pom ieścić się zdoła.

S tali w p ro st p rzylepieni do szynkw asu, p rz e ­ robionego z ja k ic h ś organków , ja k n a p ierw szy rz u t oka poznać m o żn a b y ło i pili.

W ódka b y ła już pod ó w czas' b ard zo droga, ale to nie, ro b iło d la nikogo w ty ch w a ru n k a c h różnicy. Pito n a um or, ab y „ z a la ć ro b a k a “, gryp zącego d u szę ja k czerw drzew o.

D y m ' tytoniow y u tw o rz y ł jak ąś s ta łą sub­

sta n c ję gęstą i k rz tu sz ącą , k tó rą zd a się, n o ­ żem k ra ja ć m o żn a było. G w ar, pijackie beł­

koty, dźw ięk o rd y n a rn y ch , grubych szk lan ic z piw em , piskliw y d y sz k a n t szynkarki, zgartująj, cej łapczyw ie papierki koronow e do szuflady, w o ła n ia i p rz ek leń stw a zniecierpliw ionych go­

ści, uryw ane, p ijackie pieśni p aro b czak ó w w iej­

skich i stu k o t p ró ż n y ch szklanic o za la n y pi­

wem, i ^zarzucony okraw k am i ja d ła i skoru p am i ja j stó ł — czy n iły w szynkow ni istn e p iekło, Z tru d em o trzy m a łe m szk lan k ę czegoś w ro ­ d za ju herb aty w lepkiej, b ru d n e j szklance, u- iściw szy z a p ła tę z góry. Jak iś w ą tły i b la d y

i

(33)

31 żydek u s tą p ił mi m iejsca nai ław ie, choć zap e­

w n iłem go, że sta ć m ogę i że zaraz w ychodzę.

U p arł się abym u sia d ł, choć sam s ła n ia ł się z nóg.

T eraz dopiero ro z e jrz a łe m się' w śró d o b ło ­ ków dym u o rd y n a rn e g o tytoniu.

Z a sto łe m n a "ławie sied ział K u rla k p ijany, jak n ieb ß g läe stw orzenie.

Prz;ed nim sied zia ł jakiś d rab w tw ard y m m e M k u , z a d a rty m n a b ak ier, w cz arn y m ża­

kietow ym surd u cie, jask ra w ej koszuli, b iały ch , przy k ró tk ich pan talo n ach i boso.

K u rlak b ełk o tał.

A no, le ż a ł w tru p ia rn i ja k iś chłopiec całkiem nagi i czarny ja k b o sk a ziem ia. M ówią że to Jurkó. A' ja : nie!

— Oni m ó w ią: Jurko, a ja m ów ię: p sia ci m ać nie!...

D rab u d a w a ł zain tereso w an ie, p a trz ą c ry ­ chło K urlak nie z a p ła ci now ej kolejki wódek,-

— No, gadaj z takim i sy n am i!... Z akopali ci nieb o żątk o i p o staw ili e h re st z n um erem n a grobie, ale pod k tó ry m n um erem Ju rk o leży — czort wie!.:. Ho, ho! M yślisz, że ja się boję asenterunku.?... Ale „ ta k o j" nie pójdę, p sia m ać!..

H a?... Nie pójdę! Chce się bić n a sz cesarz, niech się' bije! Ma K u rla k i nie p ó jd ę L . S y n a-so k o ła m i zak łu li ja k p s a i n ie ‘w ied zą naw et, gdzie go

zakopali. Ale e h rest dali! .. 0 , dali!:..

Dalej s łu c h a ć nie m ogłem , gdyż w eszli n o ­ wi ludzie: i łuczyniło się w budzie ta k gw arno i głośno, że jed en drugiego nie sły sz a ł.

Stojący ob o k m nie żydek, który p rz ed ch w i­

lą o d stąp ił m i m iejsca, m iał w idać og ro m n ą chęć w d ać Isię ze m n ą w rozm ow ę. Chwilę ziew ał, prze c ie ra ł znużone b e z se n n o śc ią oczy, k ła d y u śm iech k o n w e n an su po jaw ił mu się n a u stach: i w reszcie z a g a d n ą ł m nie, czy ja tak że staję do poboru.

— J a sam nie 'w iem jiS j m ów ił żyd ek — jak te chłopy m ogą się u p ijać przed ta k w a żn ą chw ilą w życiu, ja k ą je s t asen teru n ek !... Do­

k to r poczuje za p a c h w ódki i za raz robi „taugh

(34)

lie h “ . P a n m oże m yśli, że w olno w ódkę sprzed daw ać?... To te ra z całk iem nie w olno, ale t a K arlinow a, niby ta szy n k a rk a, m a jednego z n a ­ jom ego „ fe ld ż a n d a rm a “, to on udaje, że nie widzi i p ro s ił in n y ch żan d arm ó w , aby tak że nie w i­

dzieli. B ył p a n już u B leiberga?...

— U jakiego B leiberga?...

— P a n „n ie w ie “ B leiberga?... Ja k może- taki pan, ja k pan, n ie b y ć p rzed a se n te ru n k ie m

u B leiberga?... ,

P ro siłe m go, aby m i o b jaśn ił, kim je s t i co m a B leiberg w spólnego z poborem .

Z rozm ow y tej d ow iedziałem się, że w s ą sie ­ dniej budzie M e s z k a ch ło p ak fry zjersk i, nar"

zw iskiem Bleiberg. h m B leiberg m a szczęśc ie golić p a n a m a jo ra z kom isji poborow ej' i ta k dtu- lece p o zn a ł u p o d o b an ia i sposób m y ślen ia p a ­ n a m ajo ra , że ja k się tylko p o p atrz y n a człow ieka, to z a ra z w ie, czy będzie „g eig u et“ czy nie.

— Jak p an chce — m ów ił żydek — to z a ­ p ro w a d zę p a n a tam , ale tam pew no tera z d u ­ żo ludzi, to on nie będzie m iał czasu, bo są ta ­ cy, k tó rzy jeszcze od w czoraj czekają. Ale ja jego „dobrze w iem “, to m oże on p a n a o g ląd n ie

— o n z a to b ierze tylko dw ie korony.

Z ain try g o w an y niepom iernie, p o stan o w iłem o g ląd n ąć tego B leiberga i p rz y p atrze ć się jeg o

„u rz ę d o w a n iu " oraz tym naiw nym , d ający m się b ra ć n a lep sp ry tn em u golibrodzie, tem b ard ziej że do p rz y b y c ia kom isji poborow ej n a m iejsce urzęd o w an ia b y ła jeszcze godzina czasu. P o K u rla k a po stan o w iłem w stąp ić po pow rocie od B leiberga, w iedząc z d o św iad czen ia że nie d a się w y ciąg n ąć ze szynku p rzed oznaczo n ą go­

dziną.

U B leiberga, w nędznej, zbitej z desek b u ­ dzie, n a k tó rej ścianie w isiało duże, rozbite lu ­ stro — jed y n y sprzęt, z d rad za ją cy zaw ód wła'- - ścicie la — s ta ło około 20 ludzi. Jed n i u b iera li się gorączkow o, inni stali już nago. P od lu stre m s ta ł B leiberg z m in ą ta k kom icznie n a d ę tą i pow ażną, k tó ra w cale nie lico w ała z jego dzie-i

(35)

cięcą jeszcze tw a rz ą i łobuzerskiem u oczym a, że m im ow oli od śm iechu p o w strzy m ać się nie m ogłem .

B ył to ch ło p ak około 16-letni, p y za ty i r a ­ m ia» y, zaczesan y z c h a ra k te ry sty c z n ą p re te n ­ sjo n a ln o śc ią każdego fryz je r czuka, w dziw ne w y ­ k rę ta sy i floresy, w które zw ijał w ło sy m ocno zw ilżone i w y tłuszczone.

Je d n ą rękę w ło ży ł z a kam izelkę a d ru g ą obm acy w ał, o b ra cał i o klepyw ał nagiego „kli- jen ta, nie ru sz a ją c się przy tern z m iejsca pod lu strem .

P od piecem s ta ła zb ita z dw óch listew m ia­

ra, n a w zór m iary, używ anej do pom iarów przy kom isji poborow ej.

Kii jen t w chodził — ja k w idziałem —• m ocno w zruszony!-! -zdenerw ow any pod m iarę ; B leiberg sztywny, i [poważny po d ch o d ził do m ia r y ; spusz­

cz a ł w górze poziom o u m ieszczo n ą d ese czk ę n a głow ę k lije n ta i o d czy ty w ał liczbę w y ra ż a ­ ją c ą w cen ty m e trach w z ro st tegoż, np.:

— H u n d ertach tu n d sec h zig 1

P oczem w ra c a ł z tą sa m ą g ran d ezzą pod lu ­ stro. N astępow ało szczegółow e oglądanie n ag ie­

go klijenta, poczem B leiberg m ru ż y ł oczy, jakby głęboko się za sta n a w ia ją c i w yk rzy k iw ał dzie­

cinnym jeszcze głosem', k tó rem u u siło w a ł .n a­

dać gardlany to n m ajo ra C zerlau zan a: „Nicht:

geeignet“, lub też „g e eig n et“ .

W ciągu k w a d ran sa, "który tam spędziłem , u z n a ł B leiberg n a 10 osób — ' 7 za „g e eig n et“ .

P rz e sta łe m ■ w ątp ić w to, że B leiberg goląc m a jo ra C zerlauzana, z d o ła ł w żyć się w sposób jego m y ślen ia i p o d p atrz y ć n ajtajn iejsze jeg o skrytki duchow e.

W ierzyć nie m ogłem , choć n a w łasn e oczy w idziałem , de jakiego sto p n ia łatw ow ierności dojść m oże człow iek, sz u k a ją cy za w szelk ą ce­

n ę ra tu n k u przed grożącem m u niebezpieczeń­

stw em !...

3

(36)

tym sm ark aczem dlatego tylko, że rzekom o m iał golić p a n a m ajo ra C zerlauzana, szu k a ją c w je­

go w yroczni u lżen ia d la za lęk ły ch se rc i ‘dusz n iepom iernie strw ożonych.

A tam , w ś w iecie?...

P ła tn i pism acy pisyw ali po dziennikach n astro jo w e kaw ały n a tem at zap ału ! i p ośw ięce­

n ia, z ja k ie m po.spolil.acy szli pod s z ta n d a ry dw u;- -łbistego o rła — politycy Zapewniali w p a rla ­ m entach o lojalności sw ego n a ro d u — h is te ry ­ czne panie „z to w a rz y stw a “ o rg a n izo w ały ko­

m ite ty ry c e rz a w zbroi — b iuletyny sztab u gene­

ralnego opisy w ały n iezró w n an ą d zieln o ść i z a ­ p arcie się „ d e r b ra v en T ruppen“ — bito w gong patrjiotyzm ü, nie odczuw anego p rzez nikogo — o sza ła m ia n o siebie i n aro d y — p o d cz as gdy w e w sz y stk ic h tych, którzy n a p ra w d ę m ieli iść u m iera ć „ n a polu c h w a ły “, s e rc a b iły jakj m ło ­ tem, d u sz a k o n a ła i zaw o d ziła szlochem nieu ­ tulonego żalu i rozpaczy, k tóre z a g łu sz a ła h a ­ ła śliw a m u zy k a w ojskow a, o d p ro w a d z a ją c a b a ­ ta! jony n a d w o rce kolejow e, u stro jo n e w k w ia ­ ty szybko w iędniejące i p apierow e chorągiew#- ki o b arw a c h n aro d o w y ch żołnierzy, id ący c h n a rzeź.

Owe papierow e chorągiew ki, to jedyne u- s tęp siw o. kt óre A u stria d a w a ła żo łnierzom ró ż­

ny ch narodow ości, łec h ta ją c tern ch y trz e ich po­

czucie narodow e.

W śró d dźw ięków zagłuszająceg o h ym nu

„G ott e r h a lte “ w leczono śm iertelnie p rz e ra ż o ­ n y c h ludzi, u stro jo n y c h w k o k a rd k i i (wieńce po­

spolitego kw iecia — n a stracenie.

(37)

III.

P a n m ajo r C zerlanzan z k rą żąc y m około niego sa te listą Dr. C yrulew skim urzędow ał.

W ciasnej, ciem nej i sm rodliw ej izbie, za stołem p rz y k ry ty m nieodzow nem zlelonom s u ­ k nem ro z sia d ł się areopag, sk ła d a ją c y się z w y­

żej w ym ienionych panów , jeszcze jednego ofi­

cera, którego fu n k c ja b y ła bliżej n ieokreślona, re p re z e n ta n ta w ładzy politycznej, w osobie m ło ­ dego p ra k ty k a n ta konceptow ego sta ro stw a w R*, z d w ó ch jed n o ro czn y ch ochotników , p ełn iąc y ch fu nkcje p isarzy , o ra z d w óch żo łn ierzy fungus ją c y c h p rz y m iarze.

Co za za d an ie m iał p rz y poborze p ra k ty ­ k a n t konceptow y p an F. — o tern zapew ne i o n sam nie w iedział, a raczej m oże w iedział, tylko że upojony sw o ją u rz ę d o w ą w ielkością, u rz ęd o w ą cz apką z bączkiem , ż ó łte m i sztylpa- mii' i b lu z ą z rozetą, za p o m n ia ł o tern, że d ele­

gow any tam z o s ta ł n ie po to, a b y w p o rę u śm ie ­ ch ać się n a głupie dow cipy piana m a jo ra i ch o ­ d zić z nim pom patycznie przez m iasteczk o n a śn ia d a n k a do oficerskiej m enaży, podziw iany i groźny w sw ej w ładzy, k tó rej blisk o ść m ajo ra i le k a rz a d o d a w a ła jeszcze n im b u i potęgi n ajgroźniejszego cezara — n a tu ra ln ie u w y lę­

k ły c h m ieszkańców R*, k ła n ia ją c y c h m u się do ziem i.

J a k się n aocznie p rzek o n ałem , d o sta ł p an

„ k o m isa rz “ F. m an ji w ielkości, gdyż do k a ż d e ­ go! ż popisow ych, choćby to b y ł człow iek 'starszy i inteligentny o d zy w ał się „ p e r ty “, a w n a jle ­ p szy m ra z ie „ p e r w y “ , a n a d to n a b r a ł maiSjer,

3*

Cytaty

Powiązane dokumenty

Natomiast z praktycznego (ludzkiego oraz maszynowego) punktu widze- nia metoda aksjomatyczna ust˛epuje innym metodom, takim jak dedukcja natu- ralna, rezolucja, rachunki

Załó˙zmy, ˙ze zbiór termów domkni˛etych j˛ezyka pierwszego rz˛edu L jest niepusty.. Je´sli H zbiorem Hintikki pierwszego rz˛edu dla L, to H jest speł- nialny w modelu

Jest autorem kolejnej pozycji, która ukazała się na rynku pt.: „ Wprowadzenie do filozofii Nicola Abbagnano”.. Nicola Abbagnano to włoski filozof, którego działalność

gające się bezpośredniego zapomożenia i opieki - to i najogólniej mówiąc za pewne przyjąć trzeba, że człowiek, który dla jakichkolwiek powodów jest

mgr Marcin Fankanowski, e-mail: marcin.fankanowski@uwr.edu.pl mgr Małgorzata Piotrowska, e-mail: mpiotrowska02@gmail.com. Koordynator kursu

„Przyczynek do znajomości fauny ską- poszczetów w odnyc h Galicyi&#34; opisuje poraź pierwszy w Galicyi 34 g atun ki ską- poszczetów w odnych, prostując p rzytem

Komputerowe modelowanie procesów technologicznych jest aktualnie tanim i efektywnym sposobem optymalizacji na przyk³ad sk³adu chemicznego stali, a tak¿e doboru takich wartoœci

Język Heraklita może wydawać się tajemniczy, nieja- sny, wręcz ciemny (starożytność nadała mu przydomek „Ciemny”), ale wytrwała i dokładna lektura – zgodna z