• Nie Znaleziono Wyników

Odpowiedź H. Gaertnera prof. Al. Brücknerowi

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Odpowiedź H. Gaertnera prof. Al. Brücknerowi"

Copied!
11
0
0

Pełen tekst

(1)

Henryk Gaertner

Odpowiedź H. Gaertnera prof. Al.

Brücknerowi

Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce

literatury polskiej 25/1/4, 677-686

(2)

V i. POLEMIKA. 6 7 7

W spom nę o w łasnych grzechach, w ięc-przeoczyłem w iersz polski Trzy- •cieskiego w Zwierciadle i w szelk ie co do tego dom ysły p. G. odpadają; dalej odw oływ am i m ylny mój dom ysł, jakoby Rej nie pożegnał ostatecznie r. 1567 literatury: istotnie dotrzym ał pan N agłow ski słowa, bo napisać przed­ m ow ę do n ow ego F iglików w yd an ia albo dodać dla znajom ości nowej parę ośm iow ierszów do Zwierzyńca, toć nie plon literacki dw uletni. Więc już dla tego sam ego n ie napisał Rej ow ej now eli o Landzie, nawianej Hans Sachsem , której autora (natura ciągnie w ilka do lasu — ryzykuję w ięc now y dom ysł), możeby szukać należało m iędzy krakowskim i w ydaw cam i kancjonałów i ka­ techizm ów protestanckich, co b y w szelkie trudności i w ątpliw ości usunęło {już znow u n ie m yślę w ięcej o autorze katoliku! ależ in dubiis libertas).

Jedno nieporozum ienie p. G., co całą kaszę nawarzyło (rzut o m nie­ manej m istyfikacji R ejowej), jako zupełnie bezpodstaw ne usunąłem , ale zaszło m iędzy nam i i drugie, co do wartości „argumentów t. zw. rzeczo­ w y c h “ a spraw dzianów językow ych i „niezbitych zestaw ień gram atycznych“, którym ja w szelk ą wartość odm awiam . I o argumentach rzeczow ych sądzę zupełnie inaczej niż p. G.; te w ed le niego (str. 377) „zależą w w ielkiej mierze od subjektyw nej interpretacji“ — bardzo słusznie, jeśli o takich argumentach m yśli, jakie sam na str. 376 zebrał, ależ w ed le m nie to nie argum enty, lecz bańki m ydlane; ja pod argum entam i rzeczow em i rozum iem tylko takie, co sub jek tyw n ość w szelk ą wyłączają, a w ięc karta tytułow a lub św iadectw o autentyczne a gdy tych niem a: treść, kto to pisał, regalista czy rokoszanin, katolik czy protestant, szlachcic czy m ieszczanin (np. „Historję w Landzie“) i t. d. ; spraw dzian językow y albo zgadza się z argumentami rzeczowem i (w tedy zbędny), albo się z niem nie zgadza (w tedy go odrzucam albo tłu­ maczę, np. u makaronizującego Skargi !). Tylko wobec braku w szystkich innych kryterjów apeluję i do języka i na tej podstaw ie udało mi się już nieraz rozwiązać zagadki; nigdy jednak z tego nie w yniknie, żebym dla spraw dzianów językow ych, jakby przekonujące one nie były, pow ątpiew ał o niezbitym argum encie rzeczowym , o jaki się w szelkie językow e w yw ody p. G. roztrąciły. Trzycieskiego biograf ja Rejowa pozostała czem była: mimo w szelkich anakolutów , bezładu kom pozycji i innych grzechów, klejnotem dawnej prozy polskiej, już dla samej treści niezw ykłej, skoro w iek szesnasty tak rzadko o indyw iduach prawił, chyba o królach albo o apostołach, szcze­ g ó ln ie u nas, gdzie w iele nie było nigdy a i z tego niejedno zaginęło (np. relacja K row ickiego o w ięzieniu i ucieczce i i.).

U prościłem so b ie odpow iedź; nie w daw ałem się w żadne niezbite argum enty językow e i inne p. G., obstając przy autentyczności napisu w Zw ierciedle. Jeśli mi p. G. odpow ie, że ten napis to tylko żart (m istyfi­ kacja), przytoczę mu sprawę chłopa z r. 1395, oskarżonego o złodziejstw o; bronił się chłop, że to tylko dla żartu zrobił, ale sędzia odpow iedział: takich

żartów się n ie robi i kazał go p ow iesić. A. Brückner.

Odpowiedź H. Gaertnera prof. AL Brücknerowi.

Prof. Brückner po raz czwarty u siłuje dow ieść, że Rej nie m ógł napisać autobiografji i H isto ryi w L an dzie, a nadto że spraw dziany językow e nie mają w ustalaniu autorstwa żadnej w artości. — Chcąc zagadnienie to roz­

(3)

6 7 8 V I. POLEMIKA.

ważyć w sposób objektyw ny, nie mogę na w stępie apodyktycznie orzekać, że w yw ody, przeciwne m oim , są „zgóry chyb ion e“, a m etoda „zaw ieść m usiała“, lecz kolejno rozpatrzę argum enty odpowiedzi, pozostaw iając sąd o słuszności nieuprzedzonem u czytelnikow i.

Przedewszystkiem po raz n ie w iem który „pognębia“ m nie prof. Br. rze- kom em bobem w Z iem ian in ie Solikow skiego, mimo, że w ostatniej rozprawce dałem wyczerpujące objaśnienie powołując się na tekst pierw odruku. Poniew aż

prof. Br. jeszcze w ciąż się zaw zięcie przy sw o- picr S Y N -tt> B y f* r a Pw w ' iem uPiera’ P °date fotografję spornego miejsca, ba. 21 pobobno t/j fo ći/ftćijy A w i§c czarno na białem : Bo bo b o :, ά nie CO tnrjjo niyélçu O C Y E C « bobo. Naogół grzeszę istotn ie niedow iarstw em 2эо bo bo : 23a у mummtjń ty i, co wydrukowane, nie jest jeszcze dla m nie św ię-

3

oa>£. S Y N · 5 tym tem, ale naprawdę trudno tu przypuścić pom yłkę nić i Q ÇY<c* tTïumlnuÿ składacza. Byłby to w ypadek w kronice błędów

by 'MCjyittc« zecerskich niezm iernie w yjątkow y, by składacz

P o d o b izn a fr a g m en tu k a rty F pow tórzył drugi raz zgłoskę izolując ją spacjami

(s . 41) eg z em p la rza B ib ijo tek i 0 ą poprzedniego, rów nież na sylab y rozbitego w y-

O sso im sk ic h w w . 8 —14. razu. Prof. Br. nie zna w całej literaturze w ypadku, by ktoś powtórzył trzechkrotnie s p ó j n i k bo i dlatego jedną zgłoskę wyrzuca, a dw ie poprzednie łączy i tłum aczy jako bobo t. j. straszak na dzieci, poj­ mując w idocznie m u m m iją kontekstu jako zabalsam ow anego n ieboszczyka. Tym czasem m u m m ija była znana ów cześnie jako „maść którą czynią z bal­ samu, z aloes, z miry, a z szafranu“, używana nietylko, do konserw acji cia ł, ale też „przeciw zawracaniu w głow ie, lataniu przed oczym a m u ch “ ’). Owo trzykrotne bo pojmuję zaś, n ie jako spójnik przyczynow y, ale jako lek ce­ ważący w y k r z y k n i k 2), coś w rodzaju ale., ale., a le / Takie bo bo b o ! znam z luźnej i niedbałej m ow y potocznej i może dlatego prof. Br. go do­ tychczas nie spotkał; w iele tego rodzaju w yrazów i zw rotów do literatury i słow ników nie dociera. Cały zwrot zawiera n iew ątp liw ie odcień lekcew a­ żenia i ma charakter p ow iedzenia em fatycznego, stąd trudno nam dzisiaj ustalić jego treść przedstaw ieniow ą. Przypuszczeń na tem m iejscu snuć n ie będę, zwrócę uw agę tylko jeszcze na to, że gdyby to m iało być istotn ie bobo, oczekiw alibyśm y go jako orzecznika raczej w form ie narzędnikow ej, zgodnej z następującą m u m m iją, a w ięc nie Bobo... lecz: B o b em ; ba i m u m m iją j ą zow ą.

Co do H isio ryi w L a n d zie trudno mi dyskutow ać co do „m dłości“ jej w ysłow ienia. Pisałem o tem gdzieindziej, że określenia t. zw. stylu, transpo- now ane z wielorakich dziedzin doznania zm ysłow ego, a w ięc jak tu np. z dzie­ dziny wrażeń sm akow ych, są bez ściślejszych określeń m oże piękne, ale nieuchw ytne — trudno w ięc z niem i wogóle polem izować. R ozwlekłość zaś uważa sam prof. Br. za cechę niektórych utw orów R ejow skich: „niemasz większej różnicy, niż rozw lekłość K upca a dobitność R o zp ra w y , jakby nie z pod jednego pióra niem al rów nocześnie w yszły“ 3). Mojem zdaniem H istorya

*) Marcin z U rzęlow a, Herbarz Polski 1595 Cap. XXIII De Mummia. Być może, że Ociec m ów i tu o prostakach, którzy naw et term inu unija nie rozumieją i nazywają ją m u m m iją (w drodze etym ologji ludow ej); m ożliw ość takiego obja nienia nasunął m i asyst. p. Jodłowski.

2) Wykrzyknik bo (bez pow tórzenia) znamy ze Słow nika gwar polskich. 3) M. Rej, Lwów 1922, s. 100.

(4)

VI. POLEM IKA. 6 7 9

zresztą n ie jest bardziej rozw lekłą, niż fabuły Rejowe. N ie jest też żadnym osob liw ym dowodem nierejowskiej rozw lekłości historja o bocianiętach. Była ona w pierw szej recenzji prof. Briicknera znacznie „rozw leklejszą“, bo obliczył ją autor na 40 wierszy. Obecnie już się godzi, że uszczupliłem ją zgodnie z rzeczyw istością na 30 w ierszy, ale i tak w ydaje się autorowi jak na Reja za długą. Czy to jednak istotn ie jest psychologicznem niepraw dopodobień­ stw em , by Rej, który 16 w ierszy, jednym ciągiem o wronach napisał, nie m ógł pośw ięcić o 14 w. w ięcej opow iadaniu, jak to bocianięta opiekują się rodzicam i? Zwłaszcza w utworze, którego m otto brzmi: „Czci oyca tw ego y m atkę tw oię chceszli abyś długo żył na ziem i“ etc.! — Sądzę, że prof. Br. m ocno przejaskrawił stylistycznie sw e przekonanie twierdząc, że „sam ten jeden ustępik wystarcza, aby się ze w szelką m yślą o Reju jako autorze tej n ow eli raz na zaw sze pożegnać“ (sic!).

W spom niane w odpow iedzi prof. Briicknera w iersze H istory i b y ły dla m nie wbrew przypuszczeniu autora bardzo „w ygodne“, gdyż wyraźnie w ska­ zują na pisarza, który nie m ógł o sobie pow iedzieć np. „co od kilkunaście lat... m ie s z k a m y “, co byłoby również do rymu, ale poprzestał na „p a m ię ta m y “. Nie był to w ięc zasiedziały w Krakowie m ieszczanin, ale ktoś z dalsza inte­ resujący się plotkam i krakowskiem i, a w ięc raczej Rej, aniżeli jak obecnie prof. Br. przypuszcza jakiś nieznany przedsiębiorca w ydaw niczy. W iersze te pozw oliły m i nadto, w sw ym dalszym ciągu, w spom nianą w nich sprawę m atkobójstwa połączyć z osobą Stizelim uszanki, o której losie w iedział i pisał także niekrakow ianin Orzechowski. — Że drugi wiersz (a często i pierw szy) byw a w staropolszczyźnie (a nierzadko i dzisiaj) doczepiany dla rymu — prawda n iew ątpliw a! A le z tego nie wynika, by k a ż d y drugi wiersz, m usiał być kłam stw em i fałszem : można i prawdę dla rymu pow iedzieć! W iersze te, po ich dosłownem przytoczeniu rzeczyw iście następnie przestaw iłem , by uw ydatnić ich budowę składniow o-logiczną, ale sensu ich w ten sposób nie pogw ałciłem . Zresztą nie uczyniłem tego „po kryjom u“, ale na przestaw ienie to i jego cel w yraźnie uw agę czytelnika zwróciłem . Że w iersze te prof. Br. wzbogaca w treść, pożądaną ze sw ego punktu w idzenia, na to nic n ie po­ radzę : trudno w nich się doczytać, by autor był zasiedziałym Krakowia­ ninem , podobnie jak z całej H istoryi nie dow iem y się, czy autor jej był katolikiem czy protestantem . Stąd też prof. Br. trzy razy zm ienił pogląd: pierw szy raz m iał nim być k a t o l i k (Siennik), drugi raz — p r o t e s t a n t (Jakób Lubelczyk), trzeci raz — k a t o l i k (w S porach o autorów ), czwarty raz i zapew ne nie ostatni — p r o t e s t a n t . . .

Uwaga prof. Briicknera o „oszczercy“ nasunąć m oże podejrzenie, że kw estję tą chciałem ominąć. W obec tego powtarzam: użycie wyrazu sie p a ć

{ro zsiep a n e osiadłości), który niedługo po Reju spotykam y jako wyraźny

prow incjonalizm (w t. zw. tekstach mazurskich), w skazuje, że i prowincjo- nalizm oszczerca mógł być Rejowi także znany, chociaż go w cześniej nie użył. Że wyraz siepak jest ogólnopolski, bynajm niej nie dowodzi, że sie p a ć czy ro z sie p a ć nie jest prowincjonalizmem , często bow iem wyraz podstaw ow y ma charakter prowincjonalny lub ludowy, a pochodny ma „rangę“ literacką albo odw rotnie np. dzis. dial, k ęd zierze — og. poi. k ę d zierza w y, st. i og. poi. s z c z e r y — stp. prowinc. oszczerca.

(5)

680

V I. POLEMIKA.

stości; można przypuszczać, że prof. Br. nie obstaje już przy średnim wieku autora i rzekom ym , m ieszczańskim kolorycie H istory i, co to m iał „bić z każ­ dego wiersza i p orów nania“. Przekonanie co do R ejowego autorstw a oparłem na analizie języka i w ątków treściow ych, potw ierdzających w zupełności sąd C elichow skiego, W indakiewicza i Janika (analizy tej n ie przedstaw iałem , bo tem atem mych rozpraw był Ż ycio ry s, a nie H istory a). Stąd zdania sw ego nie zm ienię, chociażby prof. Br. z k olei piątego („1’appetit vien t en m angeant!“) autora dla H isto ryi w ym yślił, o ile on będzie rów nie nieuzasadniony i m i­ tyczny, jak czterej poprzedni.

Również spraw a Ż ycio ry su w ystępuje już w lepszym św ietle, skoro prof. Br. nie pow tarza tw ierdzenia o „n iesłychaności“ autobiografji w Polsce przed autobiografją Reja i zaniechał dow odzenia autorstwa T rzycieskiego tem i argumentami, które w łaśn ie na R ejow skie wskazują (odczuta przezeń potrzeba pozostaw ienia biografji) albo sięgają w sferę fantazji (nam aw ianie Trzycieskiego do recenzji, spow iedź o wronach, majątku i ideałach „przy kuflu“). N iektóre z dawniejszych argum entów jednak prof. Br. powtarza. A w ięc: 'Rej podpisy­ w ał się istotnie cudzem i nazw iskam i, ale kładł je bez tytułu i szczegółów co do osoby rzekom ego autora, tym czasem w Ż ycio ry sie po nazw isku Trzycieskiego następuje inform acja: „iego dobry towarzysz który w iedział w szytki sprawy ieg o “, — a zatem prawda oczyw ista: Rej Ż ycio rysu nie pisał ! — Rej zam ieszczał w tytule sw ych utw orów nazw iska fikcyjne, a w jednym w ypadku n ie­ boszczyka Jakóba P odw ysockiego, — w Ż ycio rysie zaś podpisany jest żyw y i prawdziwy T rzycieski, a zatem m usiał on sam być autorem ’.

Sam jednak prof. Br. stw ierdza zgodnie z moją argum entacją w pierw ­ szej rozprawie, że osłanianie się fikcyjnem nazw iskiem , osobą nieżyjącą albo sam ym tytułem , „twój dobry tow arzysz“, zwłaszcza gdy Rej z załączonego portretu na czytelnika spoglądał, było tylko p o z o r n ą m istyfikacją, m isty­ fikacją „ b e z s e n s u “, krótko m ów iąc pozą lub żartem. Stąd sądzę, że gdy Rejowi piszącem u o sob ie sam ym mogło n a p r a w d ę c h o d z i ć o z a c h o ­ w a n i e i n c o g n i t a , użył nazw iska żyjącego T rzycieskiego, z dopiskiem , uw ierzytelniającym w iarygodność nibyto jego informacyj. D latego to rzeczy­ w iście w całym Reju takiej m istyfikacji nie znajdziem y: szło tym razem Rejowi o m istyfikację zupełną, prawdziwą, z sensem i skutkiem tak dosko­ nałym , że kilka pokoleń w nazw isko Trzycieskiego, jak w „prawdę abso­ lutną“ wierzyło.

Prof Br. sam ą m yśl o tem , że Rej wbrew jego zdaniu i „niezbitym argumentom rzeczow ym “ m ógłby istotnie być autorem Ż ycio ry su , odrzuca z oburzeniem i ocenia m istyfikację Rejową, jako „kłam stw o, błazeńskie oszustw o“, a naw et, jak w ynika z przytoczonej na końcu odpow iedzi spraw y chłopa z 1395 r. uw ażałby ją wprost za... złodziejstwo. W ynikałoby z tego, że wierząc m oim argum entom , należałoby Reja w konsekw encji jako autora m istyfikacji uw ażać za kłam cę, błazna, oszusta, a naw et złodzieja. O czyw iście taki osąd i w n iosek w yw ołałb y z pew nością w duszy każdego, co zna życie i twórczość ojca naszego piśm iennictw a, gorący sprzeciw w ew nętrzny, a przy pobieżnej lekturze n ie jeden czytelnik odrzuciłby kategorycznie podejrzenie 0 tak hańbiącą dla Reja m istyfikację. Poniew aż jednak w całej tej spraw ie nie pow inno i nie m oże chodzić prof. Briicknerowi o retoryczną gradację 1 hiperbolę, których rezultatem bywa uczuciow e zasugerow anie słuchacza,

(6)

V I. POLEMIKA. 6 8 1

m usim y sobie zdać spraw ę z pojęciow ej treści użytych przez autora ter­ m inów . Zasadniczo każda m i s t y f i k a c j a jest ukryciem prawdy, podobnie jak pseudonim , oraz w prow adzeniem w błąd, ale od k ł a m s t w a różni się tem , że zw yk le nie podpada pod sąd etyczny. N ie jest też zw ykle o s z u ­ s t w e m , klóre pow oduje szkodę moralną lub materjalną; tego zamiaru ani skutku n ie miała m istyfikacja Rejowa. N ie była ona także błazeńską, bo nie m ogła m ieć na celu Reja ośm ieszyć. Na żaden zaś sposób nie można jej porów nyw ać z k r a d z i e ż ą . Wprawdzie Rej „przyw łaszczył“ swej autobio- grafji nazw isko Trzycieskiego, ale praw dopodobnie z jego zgodą i w iedzą, skoro Trzycieski spraw y o „naruszenie w posiadaniu“ nie w ytoczył. Tem sam em jednak Rej w yzb ył się na rzecz przyjaciela „klejnotu“ prozy staro­ polskiej, a za taką korzystną dla „okradzionego“, „kradzież“, „kradnącego“ nigdy n ie w ieszano ani do złodziei n ie porów nyw ano. Rzecz chyba jasna dla każdego, że tu nie o słow a chodzi, ale o ich treść i stosow ność i o etyczn e sk w alifik ow an ie m istyfikacji Rejowej bez w zględu na to, czy ją ktoś uw aża ze m ną za fakt, czy też ją jak prof. Br. rozpatruje w abstrakcji. O ile w iem nikt też analogicznej m istyfikacji autora P rzed św itu , podpisującego na sw ym poem acie przyjaciela G aszyńskiego ani „kradzieżą“, ani „oszustw em “, ani „błazeństw em “ ani naw et „kłam stw em “ nie nazwał. N ie uczynił tego naw et prof. Brückner, który w S p o rz e o autorów o tem w spom ina: „ale kłaść przeciw praw dzie im ię T rzecieskiego? niby jak Krasiński G aszyńskiego? Jeszcze druk zażyw ał powagi, jeszcze n ie ustaliło się zdanie: K łam stwo jakby druko­ w an e“. — A jednak m im o tej rzekomej pow agi druku, ukazyw ały się n ie w iele później fałszyw e, kłam liw e i napraw dę oszukańcze karty tytułow e. Św iadczy o tem plagjat Gwagnina ze Stryjkow skiego oraz przyw łaszczenie sob ie Górnickiego R o zm o w y o e le k c y je j przez Piotra Suskiego. Prof. Br. kończy tę część sw ych w yw od ów zarzutem , że pom ieszałem „um yślne m i­ styfikacje“ ze szczerą prawdą, — i w n ioskiem , że z mej rzekomej pom yłki, nie w ynika, by za m ną inni „kulkam i papieru spiż obrzucali“. Otóż i to piękne porów nanie nie jest ścisłe. „Kulki p ap ieru ?“ — zgoda; dodam naw et dla zaostrzenia pointy dow cipu: „pokropionego atram entem “. Ale co w ła ­ ściw ie m a być tym sp iżem ? Czy ow a prawda, którą prof. Br. za św iętym a nietykalnym napisem tytułow ym do w ierzenia podaje, czy też jego do­ w od y? Jeśli tak, to spiż ten um ieścił autor na kruchej i wątłej podstaw ie, a w obec tego i „kulki papieru“ m ogą zachw iać jego rów nowagę.

N iejasnem jest także, do czego zmierzają uw agi prof. Brticknera o udziale drukarzy w języku Rejowym . N ie ulega najm niejszej w ątpliw ości, że naogół zm ieniali oni szatę g ło so w ą języka autorów i sam to w ielokrotnie podno­ siłem . Z pierw szej zaś mojej rozprawy (Ze studjów nad językiem polskim XVI w.) chyba dość jasno w ynika, że Reja cechuje jednolitość i k onsek­ w encja w w yborze istniejących w ów czas dubletów form alnych, i to bez względu na drukarnię i rok publikacji. A zatem zecerzy form R ejow ych z nielicznem i w yjątkam i nie zm ieniali, a na tej podstaw ie opiera się m oje rów nież i przez prof. Brücknera przyjęte stw ierdzenie identyczności form Reja i Ż yciorysu . W obec tego tem bardziej nieoczekiw anym jest najnow szy pogląd autora, że proza Trzycieskiego „od prozy Rejowej odbija w yraźnie i każdy po przeczytaniu prozy Z w ierciadłow ej innem zachłyśnie się p ow ie­ trzem, chociaż i form y i słow a i zdania takie sam e na pozór“. A le dlaczego

(7)

682

V I. POLEMIKA.

tylko na pozór? Na czem polega różnica istotn a? Czem się różni „pow ie­ trze“ Ż yciorysu od „pow ietrza“ R ejow ego? Ta rzekoma i nieokreślona róż­ nica jest jedynym now ym argum entem prof. Briicknera w spraw ie autorstwa

Życiorysu·, o tyle zaś trudnym do odparcia, że n ie m ożem y naw et się do­

m yślać, co przezeń autor rozum ie. Polem izow ać w tym w ypadku byłaby to w alka naw et już n ie z wiatrakam i, ale istotnie — z powietrzem .

Dziwną ew olucję przeszedł też pogląd prof. Briicknera w kw estji za­ rzutu safandulstwa, który zaw iera rzekomo Ż y c io ry s w stosunku do ojca Rejowego. W artykule S p o ry o au torów tw ierdzi autor, że Trzycieski Rejo­ w ego „ojca przezwał niem al safandułą — ciepłem piw em “. W ostatniej roz­ prawce w ykazałem , że Ż y c io ry s określa Stanisław a Reja tem i sam em i przy­ m iotnikam i, co i syna, i że w określeniach tych niem a zarzutu s a f a n ­ d u l s t w a (p o c zc iw y , sp o k o jn y , p o b o żn y , nie p a r a ł sie ziem sk iem i spraw am i). O becnie już prof. Br. n ie uw aża tych określeń za synonim safandulstwa, lecz za „listek fig o w y “, którym Trzycieski dla pociechy syna osłonił safan- dulstw o jego ojca, który pono tylko „fury gnoju liczy ł“. N iech i tak będzie, ale przecież ja nie tw ierdziłem , że Stanisław n ie był safandułą, chociaż żadnych hipotez co do jego zw ykłych, dziennych spraw w olę nie snuć. Szło m i tylko o to, że autor Ż ycio ry su ani Mikołaja ani Stanisław a safandułą nie p r z e z w a ł , a w ięc o t r e ś ć sam ego „listka figow ego“, co do którego prof. Br. obecnie aprobuje mój pogląd, n ie zaś o usposobienie starego Reja.

Podobnie i z ow em i wronami. N apisałem w ostatniej rozprawce, że epizod ten jest naturalniejs*zy w autobiografji, aniżeli w biografji obcego pióra i rzecz chyba oczyw ista, że nie szło mi o sam e wrony, że tak pow iem , „ w e własnej osob ie“, lecz o figiel, który z niem i zrobił Rej. Zgadzam się najchętniej z prof. Br., że w róble są do strojenia w kitajkę za małe, ale tw ierdzę dalej, że „w ronie zam iłow anie“ m ogło łatw iej sam em u Rejowi, ani­ żeli Trzycieskiem u ten epizod przypomnieć.

Za rozbrajającą naiw ność z mej strony uważa prof. Br. fakt, że brak utw orów prozaicznych Trzycieskiego był dla m nie jedną z poszlak, wskazu­ jącą, że n ie napisał on prozaicznego Ż yciorysu . Poszlakę tę istotnie w w y li­ czeniu oznaczyłem cyfrą 1 i rozpocząłem zdanie od przysłówka p rzed e-

w szy stk ie m , — n ie dlatego jednak, by podnieść jej ważność, lecz „chrono­

logiczn e“ pierw szeństw o przy nasuw aniu się argum entów rzeczow ych. Do­ puszczalność tego rodzaju przypuszczeń wynika z faktu, że w ielu autorów trzyma się prozy lub w iersza. Chyba przykładów naw et z XVI w. przytaczać nie trzeba. Tymczasem prof. Br. w yjaskrawia rzekomą naiw ność tego tw ier­ dzenia transponując je w sferę używ alności dw u różnych języków oraz od­ rębnych gatunków i stylów literackich, a jako przykład ew entualnej pom yłki podaje schem at rozum owania co do... M a rji : „Przedewszystkiem w ątpliw ość co do autorstwa M alczewskiego budzi zupełny brak innych jego pow ieści rom antycznych; jedynie pew ne są jego w iersze polskie pseudoklasyczne i proza francuska“. Tem sam em jednak prof. Br. dość przejrzyście ocenił w łasną argumentację w spraw ie autorstwa H isto ry i w Landzie, o której pisze najwyraźniej : „któż kiedy na św iecie słyszał, żeby Rej now ele pisyw ał ; o żadnej n ow eli się jem u nigdy nie śn iło; ten rodzaj literacki b ył mu zupełnie ob cy “. Zaznaczyłem już pierwej, że Rej fabuły dla celów morali- zujących nie unikał i że H istorya now elą naw et w tym sen sie co S za ch y

(8)

VI. POLEMIKA.

683

K ochanow skiego nie jest. Stauow i ona pow iastkę o ce\u moralizatorskim , zgodnym z zasadniczą tendencją twórczości Reja. Oto jednak mniejsza. Cie- kawem jest dla dyskusji, że prof. Br. w artość poszlaki co do Ż yciorysu uważa za rozbrajającą naiw ność w yjaskraw iając ją na przykładzie z M arją M alczewskiego, a sam p o d o b n y m argum entem zwalcza Rejowe autorstwo

H istoryi. Podkreślam : p o d o b n y m : bo polega on podobnie jak „odstrasza­

jący“ przykład z M arją na supozycji, że autor nie zm ienia gatunków lite ­ rackich, a nie na założeniu mojem, że autorow ie często uprawiają w yłącznie prozę lub w iersz. Prof. Brückner zasadniczo bagatelizuje sprzeczności i n ie­ konsekw encje, o ile oczyw iście jem u sam em u się wydarzą, wyznając zasadę, że „sam zw iązek rzeczy i m yśli raz takiego, drugi raz innego ujęcia tej samej rzeczy w ym aga“. Wolę jednak nie snuć przypuszczeń, jaki to „związek m y śli“ od prof. Brücknera takiej sprzeczności „w ym agał“. Może bym odgadł prawdę, ale prof. Br. prawdopodobnie nazw ałby ją sofistyką. Chcąc zaś tę zagadkę roz­ w iązać ku zadow oleniu autora, czuję, że popełniłbym sofizm at taki, jakim n iew ątp liw ie byłby w niosek, że prof. Br.: „w iedząc n ie dopiero od Bismarcka, ale już od Puszkina, że tylko „durak“ zdań nie odm ienia“, uważa stopień inteligencji za wprost proporcjonalny do częstości zm iany poglądów. Zado­ w olę się zatem krótszem stw ierdzeniem , że prof. Br. zm ienia merytoryczne i m etodologiczne przekonania nie tylko m iędzy jednym a drugim artykułem, ale naw et w ciągu jednej, krótkiej odpow iedzi.

Prof. Brückner jest św ietn ym stylistą, a jednak moją argumentację tak streszcza: „sam (Gaertner) stwierdza, że w cale nie zna prozy Trzycieskiego, a mimo to dow odzi, że proza biografji nie m oże być jego, lecz m usi być R ejow a“. Trochę to jednak jest inaczej w m oich w yw odach; stw ierdziłem m ianow icie, że język Ż yciorysu jest identyczny z Rejowym , a różny od języka w ierszy Trzycieskiego (prozaicznych utw orów nie pozostaw ił), a zatem Ż y c io ­

r y s m usiał sam Rej napisać. Chodzi mi w ięc o ten „gram atyczno-słow nikow y“

język, który się m ieści i w prozie i w w ierszach, bez w zględu na rytm i rym. Niby to podobne do tego, co ujął w sw ym skrócie prof. Br., ale czytelnik przyznać musi, że prof. Br. schem at rozum owania zm ienił, — ot tak przez prostą zamianę term inów i opuszczenie członów.

Wiem dobrze, że twórca n ie w szystko pisze „na jedno kopyto“ i może język stosować w edług okoliczności, ale stw ierdziłem , że Trzycieski nie m iąłby po temu ani przyczyny ani celu ani w reszcie m ożności, biorąc pod uw agę wprost drobiazgową identyczność form alno-językow ą Ż yciorysu i utworów7 Rejowskich.

Co do w ierszy przy Z w ierciedle n ie przeczę, że dzieła ów czesne uka­ zyw ały się zw ykle z wierszow'anemi pochw ałam i pióra przyjaciół, będącem i jakby recenzją utworu. Są one także w Z w ierciedle, ale część ich sam Rej napisał. Co do jednego z nich, O ślachcicu, zdawało się, że prof. Br. m im o wyrażonego w tytule nazwiska Trzycieskiego w jego autorstwo nie wierzy wykluczając w Sporach o au torów kategorycznie, by Trzycieski jakiś w iersz polski z w yjątkiem łacińskich przy Z w iercied le zam ieścił. Obecnie prof. Br. przyznaje się do „przeoczenia“ i tw ierdzi, że w obec tego „w szelk ie co do tego dom ysły p. G. odpadają“. Otóż co do tego zaznaczę tylko, że tezy o autor­ stw ie Rejowem tego wiersza nie budow ałem na kategorycznie wyrażonem

(9)

6 8 4 VI. POLEM IKA.

przez prof. Br. przeoczeniu, lecz na analizie języka i treści i dlatego z chw .lą uznania przez autora jego pom yłki moje argum enty jeszcze „nie odpadają“.

Obszerniej o tem d yskutow ał nie będę, bo ani nie są to „klejnoty“ poezji staropolskiej, ani też prof. Br. „nie m yśli się o nie spierać“. Rzecz chyba jasna, że prościej i prawdopodobniej jest w ytłum aczyć ich Rejowskie frazy, rym y i m yśli R ejow skiem autorstwem , aniżeli karkołom nem i sztucz­ kami im itacyjnem i lub jakąś niesłychaną hipnozą treściow ą i językową* która miałaby ogarnąć, jak chce prof. Br. w szystkich dom niem anych autorów w jednakim stopniu i w id en tyczn ych w łaściw ościach. Zaznaczę tu tylko pew ne nieporozum ienie odnośnie do rym ów, jako spraw dzianów autorstwa. Rzecz się ma z niem i tak, jak w ogóle z każdą cechą językow ą i każdy z nich da się odnaleźć naw et wr w ielu egzem plarzach u innych autorów, ale znowu w zespole z innem i sw o iście ulubionem i rym am i, które u Reja są w yjątkow e lub nieznane. Charakterystykę Reja stanow i w ięc nie każda para rym ow a z osobna, lecz ich sw o isty zespół.

Prawdopodobnie najcięższym argum entem , który ostatecznie miał w oczach czytelników „skom prom itow ać“ m etodę stylom etryczną, miało być obalenie przez prof. Briicknera tezy o K lonow icow em autorstw ie C arm en

M acaronicum . Twierdzi prof. Br., że w pokrew ieństw ach Victorii K lonowica

m am y dow ód krążenia odpisów rękopiśm iennych „Makaronu“ i że z nich „przejął się K lonow ie jego m yślą i zw rotam i“. N ie trzeba tu ani tak skon­ struowanego rozum ow ania, ani m etody stylom etrycznej, ale tylko dokładniej­ szego przejrzenia zestaw ionych przez autora hipotezy czterow ierszow ych urywków Carm en i Victorii, na których opa ła się teza o autorstw ie K lo­ now ica. Żeby nie być gołosłow nym zam ieszczam je w całości z podkreśle­ niam i autora:

CM. v. 15: O lli sum m o ingens VD ...tam en illi tonsile mentum

b ły sk a b a t vertice p lessiis S plenduit...

v. 15/16: Ad ta lo s alter su- Fluxa trahebatur vestis ta lo sq u e

kniam dem iserat im os tegebat

Sukniam faldoru m cen- In centum sinus, in rugas

tum ... m ille plicata

v. 118: Sed neque te m an icis Et m anicis nudos mirere

na-capiat rewerenda szerocis. tasse la c e r to s1).

Niem a tu w łaściw ie ani jednego pokrew ieństw a w ścisłem znaczeniu słow a językow ego, a naw et m am y różnicę: o lli u Kochanow skiego, illi u Klo­ now ica. D om niem ane pokrew ieństw a treściow e i powtarzające s-ię wyrazy:

talos, centum , m a n icis w ynikły stąd, że obaj autorow ie opisali duchow nych,

którzy n osili pow łóczyste szaty z rękawam i. Jest to w ięc takie podobieństw o, jakie m usim y odnaleźć w dwu niezależnych opisach np. dwu różnych nawet

') B. Erzepki; Kto jest autorem Carmen Macaronicum... Księga Pa­ m iątkow a ...St. D obrzyckiego. Poznań 1928, str. 380—398. Poza tem autor w Słow niczku zestaw ia w sp óln e Carm en i K lonow icow i wyrazy, które zdaje się mają dow odzić K lonow icow ego autorstwa. W yliczenie ich sądzę wystarczy, by unaocznić ich pospolitość i brak w artości dow odow ej. Są to: b ieret, chlew ,

choina, chrósl, gościniec, g o to w y , kra sn y, p a n i du szk a , p a ra , p o lew k a , w ara

(10)

V I. POLEMIKA. 6 8 5

dom ów , w których będą się powtarzać przedstaw ienia i wyrazy: „funda­

m en ty, ścian y, dach , k o m in ..“ Rzecz jasna, że nie trzeba tu snuć naw et

dom ysłów , że jeden autor „przejął się m yślam i i zwrotam i“ drugiego, by stw ierdzić, że op isy te m ogą pochodzić od dwu niezależnych od siebie ludzi !

Co do w artości argum entów rzeczow ych są między nami pew ne róż­ nice; stw ierdziłem je w ostatniej rozprawce i dalej podtrzymuję. Nie byłem w ów czas pew ny, co przez n ie prof. Br. rozum ie; w nioskow ałem , że chodzi m u o id eę utworu, elem enty treściow e, ich zgodność lub niezgodność z p sy­ ch ik ą autora oraz sw oiste ugrupow anie kom pozycyjne. D om ysł mój był trafny, ale niezupełny : dodał prof. Br. na pierw s/em m iejscu kartę tytułow ą i św iadectw a autentyczne, a zgodnie z mem przypuszczeniem w ym ienił: jîgdy tych niem a: treść kto pisał, regalista czy rokoszanin, katolik czy pro­ testant, szlachcic czy m ieszczanin (np. H isto rję w L andzie) i t. d.“. Otóż, że karta tytułow a jest czasem złudną okazuje się z B ib lji Seklucjana, którą przetłum aczył M urzynowski lub z A p o ca lip sis Solikow skiego, którą przez kilka w iek ów w ydaw ano pod nazw iskiem Orzechowskiego. Zresztą w ażność tych argum entów uznaję, łącznie z kartą tytułow ą, o ile oczyw iście wyrażone wr niej nazw isko nie stoi w sprzeczności z językiem i treścią utworu. D la­ tego dow odząc autorstwa R ejowego pisałem o zgodnościach ideologji, e le ­ m entów treściow ych i układu kom pozycyjnego, które zresztą i prof. Br. w re­ cenzjach zaznacza. Jeśli na nie się istotnie zgadza, a m im o to w autorstwo Rejowe nie w ierzy, m usiałby przypuścić, że Trzycieski nietylko język, ale i duszę sw oją w doraźnej potrzebie do okoliczności dorabiał. Toby zarazem w skazyw ało, że argum enty treściow e mają w artość n ie mniej wzg’ędną, niż spraw dziany językow e. A co pocznie prof. Br., jeśli autor bez jego w iedzy przedzierzgnie się z rokoszanina w regalistę, z protestanta w katolika, a karty tytułow ej zabraknie? Otóż i to m nie chodziło! Język pozostanie m im o to taki sam, ulegnie może naturalnej ew olucji, ale ew olucję tę da się stw ier­ dzić, a jej stadja odnieść do tego sam ego osobnika. Łatwiej zmienić prze­ konania, aniżeli język, dlateąo też za bardziej objektyw ny sprawdzian autor­ stw a uznałem cechy językow e, o ile oczyw iście ich ktoś po partacku nie interpretuje.

Mimo w cale zawiłej jak w idzim y argum entacji prof. Br., muszę przy­ znać, że istotn ie „uprościł sobie odpow iedź“, a naw et bardzo sobie ją upro­ ścił: ale tylko „sobie“, nie zaś dla czytelników . Nie podtrzymując w ielu daw ­ nych argum entów, a nie dodając w łaściw ie now ych, poprzestał na dosadniej­ szych niż w Sporach o au torów określeń m oich w yw odow jako: „baniek m ydlanych, w ybiegów , m ędrkow ań, sofistyki, rozbrajającej naiw ności i pe- danterji“. Aż strach pom yśleć, ile to skrajnych i zdrożnych sprzeczności m ieszka w mej grzesznej duszy! N ie m ogę jednak podejrzywać prof. B f .

o żartobliw ą przekorę, bo „takich żartów “ przy ustalaniu prawdy „się nie robi“. Muszę w ięc uważać odpow iedź prof. Briicknera za uczuciow y i liryczny odruch gorącego przywiązania do starej tradycji, którą się ośm ieliłem naru­ szyć. A rgum entów przekonujących bowiem brak w trzech dosłow nie pow ta­ rzających się recenzjach, niem a też ich w czw artej; stąd m oże i trafnie uczynił prof. Br., że „uw agi pow yższe sk reślił nie dla autora“... Nie jestem jednak p ew ny, czy rów nie dobrze czyni przeznaczając je „dla czytelnika,

(11)

6 8 6 V I. POLEMIKA.

aby go przestrzec przed now em , efektow nem , ale zgruntu fałszyw em ośw ie­ tleniem daw nych rzeczy, co dziś bardzo popłaca“. Ani bow iem moje roz­ prawy, ani recenzje prof. Briicknera nie były przeznaczone dla dzieci, którym n iek ied y dla zdrowia fizycznego lub moralnego musi w ystarczyć nieumoty- w ow any zakaz, ale dla ludzi pełnoletnich i będących w używ aniu rozumu naukow ego. Zatem chociażby naw et tylko dla czytelników w inien był autor przeprowadzić ściślejszą i m niej uczuciow ą dyskusję m oich poglądów.

Świadom jestem , że w y sło w ien ie mej odpow iedzi nie zaw iera podobnie jak poprzednie rozpraw y jaskraw ych i uczuciowych określeń. N ie mając przy­ najm niej w zakresie badań naukow ych ducha absolutystycznego, sw ych po­ glądów nie m ienię „prawdam i absolutnem i“, a w yw odów przeciwnika nie nazywam „absolutnie n ikłem i“. Może i dlatego prof. Br. zaostrzył nagle ton swej odpowiedzi, a m oże i czytelnicy przypuszczą, że jestem mniej silnie prześw iadczony o słu szn ości sw oich poglądów ... Byłoby to zresztą psycholo­ gicznie praw dopodobne: często im głośniej kto krzyczy, tem mu w ięcej racji przyznają. Otóż dlatego w yraźnie zaznaczam, że w y r a ż o n e p o g l ą d y m o j e p ł y n ą z g ł ę b o k i e g o p r z e k o n a n i a , o p a r t e g o n a s k r u p u l a t n e j i s u ­ m i e n n e j a n a l i z i e z a g a d n i e ń . Jeśli nie przejawiło się ono w mniej lub w ięcej gw ałtow nym w ob ec w yw odów prof. Briicknera tonie, to nie z „pedan­ tyzm u“, lecz stąd, że uważam to za mało celow e dla w yjaśnienia spraw y, a nie przynoszące zaszczytu ani zasługi w publicznej dyskusji, podobnie jak zresztą i w codziennej, pryw atnej w ym ianie zdań. O sobiście „tonu“ — w edle oko­ liczności istotnie w pew nych granicach nie odm ieniam , oczyw iście póki „oko­ liczn ości“ również p ew nych granic n ie przekroczą. W spodziewanej piątej recenzji prof. Briicknera nie oczekuję now ych i przekonujących argum entów, ale mam prawo w ierzyć, że recenzent w róci do tonu Sporu o autorów , nie

zam ieniając „sporu“ — w „k łótn ię“. H. G aertner.

Na tem polem ikę w tej spraw ie zam ykam y. R edakcja.

O dpow iedź na recen zję k siążk i: A. Jędrzejow ska „Książka polska w e L w ow ie w XVI w iek u “, napisaną przez Dr, Jana Bronisław a R ichtera („Pamiętnik

literack i“ 1928, zeszy t III, str. 509—514).

Dr. Richter, recenzując moją książkę, w ystąpił z następującem i zarzu­ tam i: 1) w pracy o polskiej książce lw ow skiej niepotrzebnie um ieściłam rozdział o Janie Fedorowiczu, pierw szym w ogóle drukarzu w e Lwowie, ale przedstaw icielu typografji ruskiej; 2) hipotezę o Szczerbicu zbudowałam bezpodstawmie, poniew aż a) syndyk znajduje analogję w drukarzu Janu- stow sk im , b) istn ien ie jego oficyny w e L w ow ie stw ierdza I) przywilej kró­ lew sk i z 13. VIII, 1578; II) im ię jego, um ieszczone jest na kartach tytuło­ w ych obu dzieł i na ostatniej karcie w „lus m unicipale“ ; с) analiza typogra­ ficzna jest pow ierzchow na; 3) nie dokonałam odpow iedniej selekcji źródeł; 4) w u stęp ie o papierni brzuchow ickiej n ie pow ołałam się na wzmiankę o niej w prof. Ptaśnika „Craeovia im pressorum “ 5) n ie pogłębiłam należycie tła kulturalnego i dzięki tem u w ysnułam w nioski o duchow ej kulturze Lwowa XVI w. z przesłanek fałszyw ych.

Cytaty

Powiązane dokumenty