Pracownie Śląska 2 1 3 2 6 1
f
t ó - f S
N I E P B Z E P M C O N Y
P ierścień.^
czyli ^
y Kto ma szczęście, ten pro- b wadzi swą oblubienicę do /tju
c domu.
D z i w n a p o w i a s i k a o u b o - f f
^ ginn s z e w c y k u i Zuiimie 0 ^ c ó r c e s u ł t a n a t u reckiego. U.W
Ż niem ieckiego przetioruacKony. f \ - 3
■ ™ r ; o y
Wydanie szóste, C | f ....
W M e k w y . k
Druk i nakhć Teofila Nowackiego. tij 1 9 0 3 .
BozdadaZ t .
Czarnoksiężnik Drwin przybywa do Carogrodu i * bierze młodego Omara w swoją służbę.
W owym cd wiecznym starodaw nym czasie, z którego ci Szanowny czy teln ik u i c z y te l
niczko, twój ojciec i p rao jciec albo pr&mat- k a zaiste podów czas bardzo dziw ne i z ab a
wne historyjki opow iadają, żył w A d ry an p o - lu pew ny na carnoksięstw ie się zn ający A r
m eńczyk im ieniem E rw in. P o siad ał on p e w ną z najkosztow niejszych drogich kam ien i czarnoksięską różę, m ocą k tó re j m ógł o p a
now ać duchów ziem skich. N o sił j ą n a złotem drócie u lew ej ręki do k o stk i p rz y tw ierdzona . O trzym ał on j ą w p o d aru n k u od swojego m istrza, zeszłego z tego św iata w 150 roku życia swego, egiptskiego c z a r
noksiężnika, i za je j pom ocą um iał sobie w iele,b o g actw przyw łaszczać, poniew aż n ie
nasyconą żądzę cbytrości m ając, zdaw ało m u się to co posiad ał za m ało, dlatego p ra gnął w szystkie sk ry te skarby ziem skie p o siadać. Jednego dnia przyszedł przy p ad k iem do sklepu jed n eg o księgarza, gdzie m iędzy w ielu iim em i w k u rzu leźącem i starem i p i
smami znalazł ja k ąś sta rą , bardzo rz a d k ą ksiatkn, k tó rą od w łaściciela, iż j ą szacować n e a a k i , za bardzo nizką cenę k u p ił. E r . jvin poznaw szy w artość owej książk i, b a r
dzo j ą szanow ał i znalazł w niej w iele rz e zy tajem nych, o k tó ry ch dotychczas jeszcze
i*
_ >
fri® w iedział, a szczególnie zw rócił uwagę sw oją n a to , źe się z n a jd u je pierścień, któ rem u duchow ie ziemscy poddać się m uszą T en pierścień zajdow ał sie n a palcu czarno księźn ik a M erlina, zm arłego przed 3.000 lat którego m ogiła zn a jd u je się n a pew nej ska le pom iędzy góram i A th o s n a w yspie afry k ań sk iej E lefan tin e, E rw in , skoro wyczy ta ł ta k ą wiadom ość, p rzycisnął sw oją czar noksięaką różę, a natychm iast staw ił sit p rzed nim A riel, I siąźe duchów pow ietrz n y ch ,''czek ając jego rozkazów .
»Masz m i," o d rzek ł E rw in , „do po siad a n ia owego pierścienia dopom ódz, k tó ry si<
z n a jp u je w m ogile czarn o k siężn ik a M erlini n a wyspie E lefan tin e."
„P an ie, odrzekł A riel, to n ie je s t w m oje mocy, owa m ogiła je s t od duchów ziemskie!
strzeżona, k tó rzy d aleko m ocniejsi są ni m y pow ietrzni duchow ię, a g w ałtu używa.' n ie m ożna, ty lk o podstępem m ożna w an się udać, aby celu swego dopiąć."
„3a k ie tę rzecz m am zacząć?" zap y ta E rw in.
„3eżeli w y ,“ rzek ł A riel," ostatni rozdzia w w aszej księdze, którego nie pojm ujecie dobrze, nazad czytać będziecie, to i.y r e do w iecie co m acie czynić abyście pierścień do stali. N ajprzód szukajcie sobie pewnego nie, winnego m łodzieńca, k tó ry w szystko czynu m usi, co m u podług przepisu owej ksieg
rozk ażecie.“ E rw in w ziął więc ow ą księgę do rą k , a skoro zrozum iał ja k m a sobie po
stąpić, rz e k ł do d u c h a 'p o w ie trz a : „Przenieść m nie natychm iast do C ąrogrodn, tam j a n ie zaw odnie znajdę, czego p o trz e b u ję .“
K siążę pow ietrza dał znać trzem innym do u słu g gotowym duchom , którzy A rm eń czyka porw aw szy w je d n e j praw ie chwili przenieśli blisko stolicy su łtan a. E rw in opu
ściwszy duchów, u d a ł się do m iasta, gdzie chodząc po ulicach, szu k ał sobie ja k ie g o pom ocnika, którego do w yk o n an ia swego zam iaru potrzebow ał. P rzez długi czas cho
dząc po ulicach b ezsk u teczn ie, n a p o tk a ł w re
szcie na ulicy pew nego m łodzieńca, k tó ry przeszło 16 la t m ieć m ogący jed n ak że się w tow arzystw ie m łodych dzieci baw ił. M iał na sobie skórzan n ą z a p a s k ę ; zresztą był bardzo ubogo u b ran y , lecz tw arz je g o n ie rz a d k ą piękność okazyw ała. & E rw in , który zaraz w ta k k ształtn y m chłopcu u p o d o b a
nie znalazł, zaw ołał go do siebie i p y ta ł o rodziców jego.
„M atka m oja ju ż daw no u m a rła ,“ odrzek ł chłopiec, „ojciec mój pod nazw iskiem H a s san, żyje w owym m ałym m izernie w yglą
dającym dom ku, i je s t p o d łu g rzem iosła sław nym szew cem te j części m iasta. J a zas jestem jeg o jed y n a k ie m i kształcę się w tym
sam ym rzem iośle.“
E rw in d ał się od niego do m ieszkania je g o
ojca zaprowadzić, które chociaż od syna tak sław ione bardzo biednie w yglądało. P rz y bywszy tam , p ro sił ojca, aby m u jeg o syna w którym m a w ielkie upodobanie n a n iek tó ry czas do u słu g swych w gospodzie dał, pow iedział oraz, źe niedaw no do C arogrodu przy b y ł, do m iasta, w k tó ry m je st n ieśw ia
dom y, a zatem p o trzeb u je takiego, coby go n ajprzód do jak ie j dobrej gospodyni zap ro w adził. O raz zapew nił m łodego H assan a, k tó ry się O m ar nazyw ał, źe go sow icie w y
nagrodzi. O jciec O m ara tera aż nadto za- dow oluiony, w skazał m u pobliski dom , gdzie d obrą i spokojną gospodę znaleść m oże. E r win podziękow ał za tu k ą usługę i ofiarował mu d u k a ta z tern zapew nieniem , źe Omarowi co
dziennie praw ie tak wiele zapłaci i z u p eł
nie m u da utrzym anie, jeżeli sw oją służbę z szczerością i gotowością do usług spraw o
wać będzie. H assan , który przez cały m ie
siąc tyle nie zarobił ja k jego synow i m y ta za je d e n dzień obiecano, bardzo się z tego cie
szył, dał więc swego sy n a E rw inow i bez nam ysłu i napom inał go, aby był szczery, posłuszny" i przy wiąz m y sw em u P an u . T e raz E rw in kazał się Om arowi zaprow adzić do gospody gdzie zaraz d eb ry obiad był uszykow any, a gdy się obaj do sy ta najedli, kazał E rw in O m arow i pozostałe ostatki ob-"
ja d u ojcu swem u zanieść oraz w ręczył m u d u k a ta złotem za pierw szy dzień i n a dziś
ze służby go uw olnił. H a ssa n się bard zo ucieszył w idząc ty le złota i do tego w yśm ienite potraw y. N apom inał więc po- w tóre swego syna, aby jak n ajg o rliw iej w y
p ełn iał sw oje obow iązki i zaw sze b y ł p o stu - szny ta k dobrym u i hojnem u panu. D ru g ie
go d n ia H assa n w cześnie p o słał syna swego do E rw in a, który m u zaraz k u p ił p ięk n e su k n ie i kazał m u n ająć dw a p ięk n e konie, aby się mogli przejechać po m ieście C arogrodzie, dla obejrzenia w szystkich osobliwości w niem się znajdujących. G dy O m ar przyprow a
dził konie, u d ali się w przejazd k ę, a po pow rocie z onej późno w ieczorem , otrzym ał O m ar sw oją zw yczajną zapłatę i resztę w ie
czornej uczty zaniósł sw em u ojcu, k tó ry więhej nie p ra g n ą ł, tylko żeby ów bo g aty A rm eńczyk nigdy C arogrodu n ie opuścił.
Zam yślał sobie przy tern szew iectw o p o rz u cić i resztę życia swego sw obodnie przeżyć.
E rw in zaś b y ł zm uszony przez trz y tygo
dnie pozostać w C arogrodzie oczekując czasu - w którym by m u bieg gwiazd w jeg o p rz e d sięwzięciu był pomocą.
R o zd ział II.
ma udaje się ze swem panem w podróż i poznaje duchów powietrznych.
G dy się n a reszcie ów oczekiw any dzień zbliżył, w k tórym E rw in sw oje w ielkie dzieło
rozpocząć zam yślał, k azał O m arow i żeby przed wierze rem n a ją ł dw a dzielne rum aki poniew aż ju tr o reno odbędą p rzejazd k ę za m iastem . O tnar w ypełnił rozkaz swego p a na, a skoro dzień zaśw itał, dw a piękne r u m aki stały p rzed drzw iam i gospody czarno
księżnika. E rw in je c h a ł więc w to w arzy st
w ie m łodego Omara, n a przedm ieście, gdzie jed n ak że nie zatrzy m u jąc się w cale, u d a ł się w dalszą podróż. W czasie tej p arogo
dzinnej podróży, rozm aw iali o różnych obo
jętn y ch rzeczach, aż nareszcie po p raw ej stronie drogi u jrzeli w ielki las. E rw in opu
ściwszy głów ną drcge, skręcił poboczną ście
żką do gęstw iny. W idząc, to O m ar, zw rócił uw agę swego pan a, czyby nie lepiej było trzym ać się głów nej drogi, gdyż w łosie ł a two zbłądzić może, ale E rw in zapew nił go że tę drogę dobrze zna więc się niczego o- baw iać nie p o trzeb u je, i że to je d y m e dla tego czyni, aby się w losie uchfonić od go
rączki słonecznej i trochę w ypocząć. P rzy- tem źgal ru m a k a swego ostrgą i je c h a ł szybkością błyskaw icy, że O m ar obaw iał się swego pana z oczu stracić, gdy te n co raz to prędzej przez krzew y i b ag n a niby w p o w ietrzu leciał a koniow i ani je d n e j chw ili odpoczynku n ie dał, dopóki w losie na p e w ne w olne m iejsce nie p rzy b y ł, w którego
środku znajdow ała się piram ida k a m ien n a.
k tórej szczyt aż do obłoków sięgał. E rw in z siadł z konia i k azał O m arow i ta k sam o uczynić, konie do drzew a przyw iązać, a potem p ią ł się z w ielkim usiłow aniem ze swim w spółtow arzyszem n a piram idę po schodach do góry, k tó re do w ierzchu w iodły. O m ar którego już ta nieprzerw ana ja z d a bardzo znurzyła, u p a d ł skoro przyszedł n a szczyt góry, zupełnie u tru d zo n y , a czarnoksiężnik usiadł przy nim , w ydobył sw oją książkę i czytając bardzo pilnie, głęboko rozw ażał, P o chwili, gdy O m ar p rzy szed ł do siebie, spostrzegł dopiero gdzie się z n a jd u je i nic więcej nie m ógł ujrzy ć, j a k tylko niep rze
b y ty las, w pośrodku którego ciągnęło się pasm o gór niebotycznych a z w ierzchołka których m ożna było dojrzeć brzegi m orza, ale zresztą n a okół całej p rzestrzen i, ja k tylko m ożna by ło okiem dojrzyć ani je d n e j żyjącej istoty. O m ar uczuł m im ow olnie drżenie po w szystkich członkach z w idoku ta k niepospolitego i spoglądał z boku n a czarnoksiężnika, który się tem i do niego odezw ał s ło w y :
„Mój kochany O m arze, każdy człow iek je s t kow alem swego szczęścia, a gdy on n a praw y czas uw aża, ja k się tak iem u czło
wiek wi nadarza, w tedy może do w ielkiego bogactwa i do sław y dójść. D la ciebie ta k i się czas w te j chwili nadarzył, gdzie możesz tw e szczęście znaleść i w ielkie sk arb y zgro
— 10 —~
m adzić, je ż e li to co ja od ciebie żądam , szczerze w ypełnisz i w szelką bojaźń z tw e go serca oddalisz, niech cię przy tw ojej spraw ie sp o tk a co chce, do k tó re j to sp ra w y j a ciebie za m oje narzędzie obrałem . A byś zaś m oją siłę i moc p o zn ał, zaraz się 0 tern. m ożesz p rz e k o n a ć “ .
T u nacisnął pospiesznie różę czarn o k się
sk ą i w tern okam gnieniu sta ł przed nim A riel p y tając się o rozkazy. O m ar, który jeszcze nigdy ducha nie w idział, z ląk ł się okropnie, lubo E rw in u siło w ał go uspokoić 1 zapew nił go, źe m u ani w łos z głow y nie spadnie, skoro ty lk o zaw sze jeg o rozkazu u słu ch a. (M y się O m ar nieco uspokoił ro zk azał A rielow i, aby gotow ym do u słu g duchom d ał znać, aby je d e n a nich owe na dole stojące konie do C arogrodu zaprow a
dził i właścicielow i oddał, innym dw om d u chom k a z a ł się i swego sługę zanieść na w yspę E lefan tin e w A fryce. O m arow i przy tych słow ach w łosy n a głow ie od strach u w stały, ale zanim się spostrzegł, źe ju ż na owej w yspie w A fryce n a je d n e j sk ale s te r
czącej n ad m orzem był. Ż tej sk a ły było m ożna spostrzedz szerokie i m chem p o ro słe w k am ieniu w y k u te schedy, może aż od w ieków nogą lu d z k ą nie tk n ięte, k tóre aż n a dół do rów niny prow adziły. P rz y je m ne pachnące kw iaty, k tó re w n a jp ięk n iej
szych kolorach w spaniale p ię k n ie ro sły , ro z
!
- 11 -
taczały sw ą w onno66 w około, w n iedaleko oddalonej krzew inie, nuciły tysiące n iezn a
nych ślicznie ubarw ionych p ta sz ą t w spaniałe m elodye, ta k , że O raar m yślał, iż się w ra ju zn ajd u je. Gdy przez ow ą gęstą k rzew inę przęśli, przybyli do g aju palm ow ego' zalud
nionego papugam i i m ałpam i. G dy i ten lasek m ieli za sobą, ted y p rzy b y li n a w iel
kie wolne m iejsce za którem w odd alen iu - u k a zała się sk alista góra, k tó ra im dalsze postępow anie zagrodziła. W śro d k u owego m iejsca wolnego stała w ielka św iątynia, k tó rej pozłacane pokrycie na stu filarach spo
czywało, do tej więc św iątyni obaj p odróż
ni sw oje k ro k i zw rócili i znalazłszy tam w ew nątrz ołtarz, obydw aj p rzed nim u sie d li aby odpocząć.
Po k ró tk iej chwili w ypoczynku, E rw in w ziął do rę k u księgę, a odczytaw szy czar
noksięskie zak lęcia, obszedł z O m arem o k o ło o łtarza po trzykroć, aż tu nagle okazał się płom ień n a o łta rz u , do którego E rw in w sypał ze skórzanego w oreczka jalciś p ro szek, skutkiem którego w zniosła się n ie zm ierna chm ura i n a p e łn iła całą św iątynię ta k , źe O m ar nie m ógł derzeć co jogo p a n robił. Ce Ma to ogień się pow iększał i wy- cał z siebie błyskaw ice u d erzające b a r
dzo w górę, w czasie których od czasu do o w.-.a u d erzał gw ałtow ny grzm ot. N agle pow stał ogrom ny łoskot, k tó ry O m arow i zu-
—
12
—p ełn ie przytom ność o d eb rał, a skoro do przytom ności przyszedł, było ju ż po w szy
stkiemu W tern u jrz a ł ja k praw ie w je d n e j chwili w owej n a przeciw sto jącej górze otw ór się zrobił. Jeg o zaś p an , k tó reg o na boku u jrz a ł stojącego^odezw ał się do niego w te sło w a:
„Mój kochany O m arze, teraz w łaśnie n a d chodzi godzina, w k tó re j ty m asz w ypełnić życzenie m oje i tw oje w łasne szczęście m o
żesz zabezpieczyć. U w aźajźe te ra z n a to co ci opowiem. Oto owe otw arcie tej sk ały , k tó rą w idzisz p rzed sobą, u czn iłem j ą p rzez tajem n ą moc, k tó ra ci u łatw ia w stęp do w ielkiej ja sk in i, w k tó rej w szystko się z n a j
duje co nam w ieczne szczęście zapew nić może. N ajprzód weź ową czarn o k sięsk ą różę (prżytem E rw in rozw iązaw szy różę od swo
je j ręk i, a p rzy tw ierd ził O m arow i w to sam o m iejsce, gdzie on ją nosił,) a ja k ci życie je s t tw oje m iłe, ta k uw ażaj n a to , że
b y ci je j n ik t n i e ’"odjął, albo żebyś j ą n ie zgubił, poniew aż dopókąd j ą m asz przy so
bie żadna ta jem n a moc ci szkodzić n ie m o
że. T eraz m asz w ejść do te j jask in i,g d zie n ajprzód do długiego ciem nego g an k u p rzyj
dziesz, lecz' tam ani n a p raw ą ani n a lew ą stronę obrócić się nie śm iesz, ty lk o p o stę
p u j zawsze prosto, a jeżeli k to tw o je imię wymówi, albo jeżelibyś mój głos u sły sz a ł, albo głos jak ieg o tw ojego przyjaciela sły szał
— 13 —
ta k nieuw aźaj n a to i n ie oglądaj się po za siebie. Grdy się potem z tego g an k u w y
dostan iesz, k tó re są p e łn e zło ta i sreb ra, ale z ty ch rzeczy, żebyś n ajm n iejszej odrobiny nie b rał bo śm iercią u k aran y m będziesz; zaś przyjdziesz do pięknego ogrodu, w którym rzad k o rosnące owoce znajdziesz, z których m ożesz sobie ty le narw ać ile ci się podobać będzie, ale ja k będziesz m ógł ta k się spiesz, aby ten czasz nie przeszedł w którym je s t owa sk ała d la nas o tw artą. P r z y dalszem postępow aniu w prostem k ie ru n k u p rzy jd ziesz do sali, k tó rej w spaniałość przy w stąpieniu do sali tw oje oczy zaćm i, poniew aż je j ściany są z k ry sz ta łu pięknego a św iatło w złotej lam pie, k tó ra w pośród sali w isi i sw oje św ietne prom ienie n a około roztacza i róż
nobarw nie się przedstaw ia. W śro d k u owej sali ujrzysz z ala b a stru na lw ich łbach s p o czyw ającą s re b rn ą tru m n ę p rzed 3,000 la t zm arłego k róla tej w yspy, im ieniem M erlin, k tó ry będąc zarazem w ielkim czarn o k siężn i
kiem , w ro k u 750 swego w ieku przez to życie u tra c ił, źe córkę pew nej S erafiny w m o
cy go przew yższającej królow ej w ysp P aw - skich z je j k ra ju uprow adził i so b ie przy właszczył. S k u tk iem tego ow a królow a p e w nej nocy ną brzeg w yspy p rzy b y ła i przez w szystkie gm achy ąź da sypialni jeg o w k ro czyła, a gdy go sw ą la sk ą czarnoksięską d o tk n ę ła , n atech m iast został m artw ym . N a p ro
— 14 —
śbę je j córki, k tó ra swego zw odziciela k o chała, było je j dozw olono, k ró la M erlin a w jego pałacu pochować i ową sp an iał ą tr u m nę wystawić, gdzie on od tego czasu z w szel
ki cmi znakam i swej - mocy i godności spo
czyw a, a w przód w proch się nie obróci, d o póki m u ów pierścień, w którym się moc i siła n adzw yczajna z n a jd u je z palca zdjęty nie b ę
dzie. T en to w łaśnie je s t ów pierścień o którym ci te raz mówiłt m i k tó ry te ra jeszcze tę sam ą moc co i daw niej m iał, k tó ry tkw i na średnim p alcu praw ej ręki u czarnoksiężnika, po ten to w łaśnie pierścień m asz się udać, cnem u z p a l
ca zdjąć i m nie go przynieść, on to je s t tym k lejn o tem , k tó ry nam n asze szczęście zapew ni i nas bogatem i uczyni. S koro tylko te n pierścień będzie w tw ojej m ocy, ta k spiesz się i pow racaj napow rót, n ie d a ją c się niczem u z dobrej drogi odwieść i gdy n a ciebie będzie k to w ołał, ty się n ie odzyw aj.“
P rz y tym opow iadani O m ar się strasznie p rzeląk ł, rozw ażając ta k niebezpieczną drogę ta k ą niebezpieczną podróż, k tó rą m iał od
być, d la tego niem iał najm niejszej chęci nią się udać, mimo w szelkich n ieustannych za- chęcań E rw in a. W idząc E rw in , że d o b ro cią sw oją z Om arem nic zrobić nie zdoła, a obaw iając się, aby ów czas w k tó ry m owa sk ała je s t otw artą bez sk u tk u nie m inął, dlatego um yślił O m ara n a inny środek n a kłonić go do u d an ia się po ów pierścień.
Zatem E rw in uchw yciw szy O m ara za ram ię
— 15 —
zaczął nim silnie trząść, grożąc m u że go n a ziem ię pow ali a duchow ie pow ietrzni za
w loką go na sk ałę i ta k długo go będą m orzyć głodem i dokuczać, aż ostatnia k ro p e lk a krw i z niego w yjdzie, a przy " żyjącym ciele każdy członek z osobna ug n ije. T ak a straszna groźba, k tó rab y i najw ażniejszego człow ieka zatrw orzyła, a cóż dopiero O m ara m łodzieńca ta k niew innego i niedośw iadczo
nego. T eraz dopiero O m ar ośw iadczył chęć do u d an ia się w drogę, z czego E rw in b a r
dzo się ucieszył i pow tórzył m u jeszcze raz to w szystko co m u ju ż przedtem pow iedział to je s t, ja k się, m a zachować gdy w nijdzie do owej ja sk in i i ja k ie późnij będą mieć korzyści, gdy ten pierścień będą m ieli, oraz dał m u jakiegoś n ap o ju ze szklanki, k tórym pokrzepił jego siły i dodał odwagi do w nij- ścia owej jask in i. E rw in tow arzyszył m u aż do samego otw oru ja sk in i.
Roztlaial I I I .
Omar udaje się do jaskini po nieprzepłacony pierścień i co go w podróży spotkało, G dy w szedł O m ar do swej ja sk in i, zn a
lazł się w ciem nym g an k u sam je d e n , k tó ry praw ie z szybkością błyskaw icy rad b y chciał p , „L.eJz. A ż m u się n araz zaczęły zjaw iać okropne potw ory, k tó re p rz elatu jąc koło n ie go z ogrom nym sykiem i łoskotem , zosta-
'— 1 6 —•
w ijając za sobą p rzerażające płom ienie, k tó re tam ow ały dalszą drogę, dalej znow u j a k by w w odotrysku w ylatow ały ogniste k ro ple po obudwóch stronach wązkiego g an k u i u d erzając go w oczy, p o stęp u jąc ta k j e d n ak dalej, zdaw ało m u się, iż to je s t nie
podobnym , aby on m ógł w yjść żywy z tego ta k okropnego położenia. T u znów w je d n e j chwili n a sta ła ta k a ciem ność, iż nic p rzed sobą nie w idział, tu znow u je d n ą ra z ą sły szy głos sw ojej zm arłej m atki, to znów głos ojca swego słyszał, którego w Carogrodzie zostaw ił, w ołających n a niego aby się w ró
cił, a gdy tego nie uczyni, ta k m a rn ą śm ier
cią zginie. O m ar ju ż o m ało co się n ieskło- nił do ich próśb, ale m ając świeżo w pam ię
ci przestrogi i napom nienia czarnoksiężnika, dodaw ał sobie ja k m ógł otuchy, szedł śm ia
ło d alej, niezw aźając nic n a owe o kropne w idm a, którego zatrzym ać u siło w ały . P o n iedługiej chwili lżej m u się n a sercu zro biło, gdyż zpostrzegł m igające się św iatło niebieskie i praw ie jednocześnie znajdow ał się w przepysznym , ja sn o ośw ieconym p o k o ju , gdzie mnóstwo srebrnych naczy ń z n a j
piękniejszym i kw iatm i ustaw ionych by ło . T e kw iaty bardzo mu się podobały, lecz srebro m iał za cenę i niezw aźając długo n a to, w szedł do drugiego p o koju, w którym kusze i różne naczynia z czystego z ło ta stały , a które n ajp ięk n iejszy m i p erłam i i drogiem i
— h —
kam ieniam i były nap ełn io n e, T en pokój bardzo m u się podobał, lecz nie baw iąc w nim długo, u d a ł się do trzeciego gm achu, do którego gdy przyszedł, jego stałość za
częła się chwiać. J a k o ubogi szew ski syn w owych pierw szych pokojach zn ajdujących się skarbów ocenić nię u m iał, gdyż nigdy takich skarbów nie w idział, lecz w ostatnim gm achu leżały w ielkie grom ady srebrnych i złotych m onet, ja k ie ju ż często u kupców w C arogrodzie w idział. Ju ż chciał obiem a rękam i sięgnąć i p e łn e kieszenie nabrać, gdyby m u n a jego szczęście niebyła przy
szła przestroga czarnoksiężnika E rw in a n a pam ięć, C tfn ą ł w ięc sw oje ręce od cnych grom ad sre b ra i złota i d la lepszego zw y
ciężenia pokusy, schow ał ręce w kieszeń i z w ielką szybkością szedł d alej, aż przyszedł do bard zo ślicznego ogrodu, gdzie różne m u nie znane drzew a owocowe spostrzegł, a na gałęziach w idział w yśm ienite owoce m ałe i w ielkie i różnej barw y, k tó re w nim n a d zw yczajną chęć do skosztow ania w zbudzały a m ając pozw olenie od E rw in a dla n arw a
n ia sobie owocu p odług woli, chciał też to pozw olenie szczerze w ykonać, bo zaczął rw ać co ile zd o łał ow ych najp ięk n iejszy ch ow o
ców | ciii waó w szystko do kieszeni, chcąc trochę owocu szkosztow ać a tu się oszydził, gdyż ten owoc, k tó ry w rę k u trzym ał chcąc go zjeść, stw ardniał ta k ja k kam ień, dlatego.
■—
18
—rzucił go n a stronę i w łaśnie zam yślał ta k ie tóź samo i z tem i innem i owocami, k tó re b ył w kieszeń schow ał gdyż i te zaczęły m u cięźeć, lecz dla b ra k u czasu nie mógł tego w ypełnić, gdyż jeszcze owego pierścienia n ie b y ł przyniósł od carnolcsięźnika M erlina. D la tego pośpieszył szybko do w ielkich drzwi przed nim stojącego zam czyska. P rzy b y w szy tam , spostrzegł, źe zam iast drzw i, w i
siała bardzo ogrom na i bardzo w spaniała zasłona, k tó ra była złotem tk a n a i aż do ziemi sięgała.
Ośm ieliwszy się, odchylił O m ar zasłonę, aby do zam ku w nijść, le c z j m usiaH się cof
nąć nie mogąc znieść ta k bardzo w ’oczy r a żącego św iatła, m usiał więc dosyć długo stać, aby sw oje oczy do tak ieg o b lask u przyzwyczaić, niżeli się m ógł ośm ielić do środka w nijść. Skoro, spostrzegł, źe ju ż n a to św ia tło ' m ógł patrzeć, w szedł dff owej sali gdzie się tru m n a owego króla M erlina znajdow ała. Ściany owej sali b y ły z k ry stału , a w środku owej sali stała n a lw ich łbach tr u m n a l w k tó rej spoczyw ało ciało przed 3, 000 la t zm arłegolLM e riin a ,'! króla"'tej w y
spy. P rzy stąp ił O m ar bliżej odchylił płaszcz purpurow y z tru p a, a lubo n ie bez obaw y i w ielkiego strachu m u n a jeg o popielatą tw arz ■ w ejrzał pow ziął je d n a k odwagę uchw ycił praw icę k ró la,% zerw ał j prędko z p alca ów opisany pierścień i w raził g ę sobie n a je -
— 10 —
dbaw ną sznurkę, k tó rą sobie n a szyi zaw ie
sił. W tym okam gnieniu, gdy się to stało , stał się ogrom ny grzm ot i gw ałtow ne u d e rzanie, ta k , źe O m ar się zląk ł i u p a d ł. B ę
dąc je d n a k przy zm ysłach, spostrzegł ja k się krw aw oczerw ony płom ień z tru m n y do góry w znosił, k tó ry się z w olna w zielony z a m ieniał i znikał. O m ar w staw szy zaś j a koby ze snu, a gdy rzucił w zrokiem n a tr u m nę, spostrzegł tylko, źe n a m iejscu tru p a , leżała k u p a popiołu. Zim ny dreszcz p rz e szedł m u po calem ciele, nogi zaczęły się chwiać pod nim , on je d n a k zebraw szy w szy
stk ie siły do k u p y , ab y iak najw cześniej w ejść z owego pałacu, lecz zaledw ie w y
szedł, zaczęła się ziem ia trzęść, tak , źe le dwo nie u p ad ł i wszczął się straszn y grzm ot i trz a sk , ja k gdyby się za nim cały zam ek zaw alił. — P a m ię ta ją c je d n a k n a przestrogi E rw in a czarnoksiężnika, n ie w ażył się po zasiebie obejrzyć, lecz stąp ał ja k m u siły dozw alały tą sam ą drogą n aząd k tó rą b y ł przyszedł do owej jask in i. R ów nocześnie w zięła go ta k a m dłość i słabość po w szyst
kich członkach, źe całkiem wolno iść m u siał, przytem m u znów owe straszn e p o sta cie przedstaw iały, a g a n e k , w k tó ry m się znajdow ał, m ając po zasobą te n śliczny ogród i te przepyszne gm achy, w ydaw ało m u się ja k o o g n ista ^ h u c ią . N ie d a ją c ’ się je d n a k tern ustrąszyć, ani db ając n a głosy, k tó re
— 20 —
im ię je g o w ym aw iały, ani n a b esty e i s tra szydła, k tó re go ju ż paszczekam i jad o w ite- m i chwycić chciały, zbliżał się coraz więcej k u otw arciu ja sk in i, k tó re ju ż w zrokiem swym w idział, oraz cieszył się przytem , iż w net przehędzie ta k w ielkie niebezpieczeń
stw o i w ielkie strachy. T edy zatrw orzyło go nagle w ielkie trzeszczenie i ogrom ny h u k , ja k gdyby się cała ja s k in ia zwalić m iała. Zaś n astąp iło w ielkie b ły sk an ie i ogrom ne pio
ru n y , i św iatło ja s k in i znikło. Z tru d n o ścią k o ły sa ł się d alej, lubo go ciem ność zew sząd otaczała, a gdy m yślał, iż je s t przy otw ar
ciu ja sk in i, spostrzegł, źe się ja sk in ia zaw a
liła i otw arcia n ie było, a on żyw pomiędzy rozw alinam i był zachowany.
C zarnoksiężnik E rw in w tenczas, gdy się O m ar do ja sk in i u d ał, zn ajdow ał się w zna
łem oddaleniu od ja sk in i, o czek u jąc w cie
n iu , rychło O m ar z ja s k in i powróci. L ecz gdy chw ila z chw ilą u p ły w ała, a O m ar nie pow racał, w padł co raz w w iększą rozpacz i n arzek ając n a O m ara, to znów n a siebie sam ego, iż ta k b y ł nie uw ażnym i to n a j
lepsze ziem skie dobro to je s t różę czarno
k sięsk ą odłączył od siebie, aby czego innego niepew nego to je s t owego nieprzepłaconego pierścienia nabyć. W tern pobieg do «tw o
r u ja sk in i i w ołając dobitnym głosem do w nętrza ja s k i n i : „O m ar, O m ar f dla 8 w ego i mego szczęścia pospieszaj ja k tylko
możesz aniżeli tw e życie stracisz, a ja n a zawsze nieszczęśliw ym b ę d ę .“ J e d n a k gdy zaledw ie wołania, dokończył, te d y n a stą p ił ów ogrom ny łoskot, k tó ry i O m ara w j a sk in i strasznie b y ł p rz estraszy ł oraz d a ł się w idzieć straszny płom ień, od w ielkiego w i
chru wzniecony, k tó ry z ja sk in i wychodził, a za którym otw ór w net się zaw alił, a E r w in od owego w ichru precz n a ja k iś p agó
re k się d o stał, który b y ł naokół w odą obla
ny. T u został E rw in bez zm ysłów leżeć i dopiero po słońca zachodzie powiewem św ie
żego pow ietrza oźeźwiony został. P ierw sza rzecz, k tó ra m u n a pam ięć przyszła, b y ła owa dla niego straco n a róża czarnoksięska, k tó rą był O m arow i d ał, k tó rab y go te ra z z tego niebezpieczeństw a w yrw ać m ogła i za je j sk u tk iem m ógłby przyjść do E u ro p y napow rót. T ej m u w łaśnie brakow ało, a z n ią i każda in n a nad zieja do ra tu n k u i do p rz y w łaszczenia sobie owego nieprzepłaconego pierścienia zn ik ła całkiem .
P rz y takich sm utnych rozm yślaniach p rz e raził go ry k lwów i tygrysów , a ta myśl tu
„tu nocow ać“ pow iększała w nim jeszcze w iększą bojaźń. W tern m u się w spom iało źe jeszcze w kieszeni u su rd u ta czarnoksię-- ską- księgę m iał, k tó rą b y ł u pew nego k się garza kupił. N azbieraw szy więc suchych g a łęzi i g ałązek wzniecił zątem ogień, aby się przed dzikiem i zw ierzętam i uchronić; ot wo-
^ g l -2 •
rz y l swą księgę i p rzew racał Jękliwie k a rt;
aby ja k i środek pom ocny d la siebie w y n a leźć. D ługo szu k ał p o darem nie i ju ż chciał w rozpacz w paść, gdy m u się pew ne regu: f zaw inęły, k tó r e jm u p an o w an ie n ad duchai i w odnem i u łatw iły . D la tego czynił potrze ; z tego i w n et m u się trzech duchów w dnych przedstaw iło, z których k oda k a p a i >
iź się otrząsali i ogień zalew ali. Brw użył ich pom ocy i k azał się ja k n ajp ręd z;
od nich do E u ro p y zanieść co też i w o!
m gnieniu praw ie się stało i b y ł po n ad : lam i m orskiem i n a brzeg m orski w Em- - p le postaw iony. O dtąd podróż do do swego pierw otnego sta ła m u się bardzo p rzy k rą dlatego iź m u róży czarn o k sięsk i. j brakow ało, k tó ra b y m u drogę ląd‘em p o jem n iejszą uczyniła, dlatego w wielkie, sm u tk u pogrążony i w ielce znużony przy szedł do swego dom u.
T u zostaw m y E rw in a n a n iek tó ry ez.
sam otnym , a do sługi O m ara w roz* - linach się znajdującego u d ajm y się, abyś ' zobaczyli, ja k m u się tam w rozw alił . 1 pow odziło.
KozdzIaE IV.
Omar powraca do domu Ojca swojego.
O m ar znajdow ał się jeszcze w rozpacz niejszym położeniu niż je g o P a n , Erw in
>n w ołał n ieu stan n ie jeg o im ię i p ro sił go 0 ra tu n e k . J e d n a k w szystko było d arem n e głucha cichość i ciem ność panow ała wszę- Izie i będąc sam na um yśle skłopotany, nie w iedział coby sobie począć i nie spodziew ał się ju ż więcej w yjść z tej ja sk in i. P e łe n trosku pow rócił nazad do owych pięknych pokoi z których przed chw ilą przyszedł, aby ta m m ógł znaleść ja k i wychód n a wolność.
A le gdzie się obrócił nigdzie otw oru w owych sk ałach nie znalazł. W sz e lk a n ad zieja z a tem dostania się jeszcze raz n a wolność zn ik ła ju ż całkiem w jego d u szy ; u p a d ł więc od głodu i p rag n ien ia n a pół znużony 1 zem dlały n a ziemię i zasnął głęboko, z którego to snu prędzej się nie obudził, aź dopiero trzeciego dnia. T rw ało dosyć długo zanim się całkiem o trzeźw ił; gdy do zmysłów przyszedł, a jego sm utny stan i w szystko co go spotkało n a pam ięć m u przyszło, te d y począł narzek ać i od żalu n aw et sobie z a p ła k a ł: „A ch mój dobry, k o chany o jc z e !“ zaw ołał głosem p rzeraźliw y m :
„gytiym, cię jeszcze m ógł ujrzeć i pow ie- ' V w szystko, ja k ów bezbożny czaro- wisił r- którym pokładaliśm y nasze nad zie
je <s haniebnie oszukał, i o k ru tn e zm ar- iw ie n a n as przyw iódł, a m nie w cale n a zatraci d e . A ch j a nieszczęśliw y, źe j a tu ta k samotny- i opuszczony nędzarz z św iata
v ć muszę, a ja z mojem kochanym
_ . 2 4 —
ojcem ani się n aw et pożegnać nie m ogę.“
G dy po tak ich słow ach w rozpaczy ręce załam yw ał, n acisn ął niespodzianie palcem na czarodziejską różą, k tó ra m u n a obrącz
ce przy k ostce lew ej ręk i w isiała, a tu nagle stan ęł przed nim A riel otoczony ja - snem św iatłem w pośrodku trzech duchów.
O m ar zląk ł się nie m ało tern zjaw iskiem , ale że ich ju ż był w idział, więc się w net nieco uspokoił. A riel zaś p y ta ł się O m ara, co ż ą d a ? N a co O m ar o drzekł, aby m ógł być z tego podziem nego w ięzienia u w olnio
ny, i aby m ógł do swego ojca powrócić. N a co m u A riel od p o w ied ział: „O m ar, O m a r ! n ie poczuwaź ty to tw ojej mocy, k tó rą o b darzony je s te ś ? Ty posiadaź "teraz więcej bogactw a i potęgi niż tu reck i su łtan . Przez te n pierścień, k tó ry ty teraz w tw ojej mocy m ąsz, są ci ziem scy duchow ie poddani, a my duchowie pow ietrzni, m ożem y ci też być pom ocni, a ciebie z tego teraźn iejszeg o w ię
zienia uw olnić.“ T u z w ielkim trzaskiem otw arła się ja sk in ia , a ci trzej do u słu g gotowi duchow ie wzięli O m ara i przenieśli go w m gnieniu o ka do C ar ogrodu, gdzie go przed domem jego złożyli i opuścili. O m ar się nad tern bardzo rozw eselił i onym d u chom za nim się z niem i rozstał, d z ię io w&f i u d a ł się do swego ojca. W tym sam ym czasie, gdy O m ar z sw ojem panem podróż do Ary ki po d jął i tam po w ielu w ytrw a-
— 2 r> —
üyeh trw ogach i niebezpieczeństw ach w iel- kiem i m ożnym panem pow ietrznych i ziem skich duchów się stał, lubo o tym n ie w ie
dział b y ł ojciec jeg o w wielkich tro sk ach . W ię cej m u n ić by ło znajom o, ja k źe je g o syn z A rm eńczykiem jazd ę n a ok ó ł m iasta o d praw ił i dotąd jeszcze nie wrócił. N ajp rzó d p y tał się sąsiadów czy oni syna jeg o nie w idzieli, potem u d a ł się do han d larza koni, od którego O m ar konie n a podróż n a ją ł, nie mógł się nic pew nego dow iedzieć, ja k źe o b i ru m ak i przed drzw iam i ch ału p y n a k o łk u przyw iązane znaleziono i nie w iado
mo k to j e przyw iódł. I na gospodzie E r wina, gdzie się ta k ż e poszedł pytać, nie można m u się by ło ani o E rw in ie ani o j e go słudze O m arze nic pew nego dow iedzieć.
S m utny pobiegł do dom u i p rzetraw ił noc całą bezsennie w troskliw ości o sy n a. P rzy- tem drugi i trzeci dzień i nocy przem inęły, a O m ara ja k nie w idać tak nie w idać, a stary H assan z w ielkiego żalu p rzek lin ał czarnoksiężnika rów nie j a k go przedtem w y
staw iał, a swego syna do surow ego po stu - szeństw a k u ta k szczodrem u P a n u z a c h jc it, którego teraz zw odzicielem , oszustem i t, d.
nazywał. N a końcu nie zostało m u nic in- iiego do czynienia, ty lk o ostatni d u k a t, k tó rego od syna dostał, zm ienić i chcąc nie chcąc sw ego rzem iosła to je s t szew stw a chwycić i zresztą całkiem n a wolą Bożą się
2
zdać. Praw ie już był siadł do stolika szew skiego, dratwę i szydło w ręku trzymając aby starym pantoflom nową postać i ksztai nadać, aż oto drzwi się otw orzyły i straec ny m łody H assan czerstwy i zdrowy wszed do izby, a ojca, który od w ielkiej radość wnetby był siebie i stołek przewrócił, ścis k ał i całował. Omar m iał w szystko opo wiadać, gdzie tak długo zostawał i gdzi swego dobrego pana zostaw ił, lecz ten od rzekł wcale k rótk o: „Miły ojcze, nie wspo minaj mi nic o tym szkaradnym czarowni ku, któryby mię w net w najw iększe nie szczęście był wprowadził, a daj mi lepie co do zjedzenia, bom od czasu mego wyj a zdu z domu tylko powietrzem żył, aż dotąi nic więcej n ie jadłem ja k tylko parę ułam ków od suchych szyszko w, które w moje kieszyni znalazłem. Porwawszy Hassa?
oszczędzony dukat pobiegł do najbliszegt gościehca, aby nakupić mnogo pokarmu dli posilenia siebie i syna swojego, te r a z u- siadłszy do stołu i posiliw szy się do syto
ści. Jak skoro Omar się nasycił, zaczął ojcu swemu wszystko opowiadać co go spot
kało. Ojciec jego wątpił nad prawdą ta
kiej bajecznej historyi, a mniemając tylko, iż mu się mogą takie nieskładne i głupie rzeczy w e śnie marzyć, dlatego niecheiał w ie
rzyć Omarowi, na co się tenże trochę roz
gniewał, lecz aby ojca swego wprawdzie
— — äW — —
utw ierdzić, pokazał m u ów pierścień, który m iał n a sz n u rk u jedw ab n y m i n a gołych piersiach nosił, oraz owe owoce, k tó re on w owym ogrodzie u rw ał, a k tó re się teraz w n ajp ięk n iejsze drogie kam ienie zam ieniły.
Gdy to stary H a ssa n zobaczył, nie w ątp ił ju ż o praw dzie swego syna i żałow ał go bardzo, źe jego je d y n e m iłe dziecko ta k w ielkie trą d y i niebezpieczeństw a życia w ła
snego ponosić m usiało, zdobyw ając tylko ta k nikczem ne i liche rzeczy, gdyż ów pierścień za nic sobie nie cenił, a owe bardzo drogie m ienił j e być szklanem i i bez żadnej w a r
tości. D osyć n a tern, stary H a ssa n bardzo się cieszył, iż jeg o syn zdrow o i czerstw o nazad do dom u pow rócił i z tej w ielkiej radości oboje to je s t stary H a ssa n i jego syn O m ar, lżejszym sercem udali się n a spoczynek i zasnęli spokojnie.
R o zd ział V.
Omar przychodzi do poznania duchów ziemskich.
N astępującego dnia u rad ził się H a s s a n z swoim synem , siedząc przy śniadaniu, czegoby się ją ć m ieli, gdy te pieniądze k tó rych ju ż nie wiele p o siad ają im w yjdą. R o botę ju ż od tego czasu, uczyniw szy z n ajo mość z E rw inem zapom nieli, a in n y sposób ab y do pieniędzy przyjść, znaleść się nie dał. Je d y n ie co te ra z w tern okam gnieniu
2*
uczynić m ogli b y ło to, żeby p ierścień a owe tw ard e owoce sprzedali. W ą tp ią c stary H a s san, iżby to kto kupić m iał i dziw ow ał się n ad tern nie m ało, źe E rw in od ta k nieza- cznego pierścienia ta k w iele oczekiw ał. W z ią wszy go do rę k u i w raził go na palec o b ra
cając nim w m yślach, s ta n ą ł w o kam gnie
n iu duch Ogromny przed nim i, p y ta ją c ich głuohem głosem , czego od niego żą d a ją ? S tary H a ssa n zląk ł się przy w ejrzeniu a a ta k strasznie w yglądającą istotę ta k bardzo, źe ledw ie ze skóry n ie w ylazł. Lecz O m ar, k tórego w zrok n ad ducham i ju ż nieco p rz y zw yczajony b y t, dodaw ał ojcu odw agi. P o tem obróciwszy się do ducha, rzekł:„ P rz y nieść nam nieco do pożyw ienia, bo nam się chce je ś ć .“ D uch zn ik ł a p rzy n ió sł w net dw ie srebrne m isy, cudnej ro b o ty , z w y- śm ienitem i i św ieżem i potraw am i i rozrobio- nem i owocami, a gdy j e przed Om arem po
staw ił zapytał się dalej, czyli jeszcze ma w czem usłużyć ? „P rzynieść nam dobrego do p icia,“ odezw ał się O m ar, a 'duch. przy niósł pod m in u tą tu z in w ielkich bui ‘i.
najw yborniejszego w ina w srebrnem koszu, postaw iw szy go, zn ik n ął, gdyż tym ra z e , O m ar więcej nie żądał.
T eraz rozm yślał O m ar, coby wię zjaw w n ie owych duchów uskuteczniło, n ie m ógł na p raw ą przyczynę przyjść. Z atem sta ry "H as- aan do zm ysłów przyszedł i rob w ielkie
— 2
8—-
oczy, gdy te dobre p otraw y w ta k ślicznych naczyniach p rzed sobą stać w idział. Z p o czątku gdy od sw ojego syna słyszał, k to b y tę ucztę przygotow ał, nie m ógł się do tego przym usić tego skosztow ać, m niem ając, żeby m u duchów p o k arm łatw o zaszkodzić m ógł.
G dy O m ar z tego ż artu jąc, potraw ów dużo pożyw ał, a ich sm ak chw alił, ta k też s ta rem u poczęły ślinki iść, a począw szy n a j
przód się pow olnie potem p ręd k o , serdecz
nie do nich b rać i n ie długo trw ało , były obie m isy i p arę szklanic w ina w ypróżnio
ne. Postaw iw szy te pozostałe szklanice w i
n a n a chłódnem m iejscu, w yszli w szum ie ta k wybornego w ina pod ochoceni pospołu n a przechadzkę, z k tó re j dopiero późno w w ieczór n azad pow rócili i będąc w ielce z n u żeni spać się położyli. D rugiego dnia, gdy ich żołądek zaś trap ić począł, upom inając, żeby m u należyty pokarm czyli try b u t od
dać, a żaden z nich ochoty do szew iectw a poczuw ał aby na żywność zarobić, te d y rz e k ł stary H a ssa n do s y n a : „W eźm ij je d n ę z tych misów, k tó re nam duch przyniósł, sprzedaj ją , abyśm y nasz głod zasp o k o ili.“ O m ar nie om ieszkał długo, lecz w ziął m isę, m yśląc źe to cyna, niósł j ą do h an dlującego k ra m u p ile d a ć . N a ulicy sp o tk ał go żyd, k tó ry gdy tę misę pom iarkow ał, zap y tał go co z nią czynić chce ? a dow iedziaw szy się, źe j ą do sp rzed aju niesie, w ziął go żyd n a stro -
— 80 —*
ttę, zaw iódłszy go do d w o rk u pew nego ro z walonego dom u, gdzie bezpiecznie sw e sztu k i han d lu w yw ierać mógł, a prześw iadczyw szy się wprzód o w artości naczynia, zap y tał coby O m arł za n ią chciał ? O m arł, k tó ry nie w iedział co m iał żądać, rz e k ł: na m n ie to w cale n ie zależy tylko mów żydzie co mi za to dasz. Ż yd w iedział niedow cip O m ara p o d ał m u za n ią dw anaście dw oistych czyli dubeltow ych talarów , przyczem oraz przy
d ał, źe ta m atery a n ie je s t w iele w arta, ty l
ko m u się sztu k a roboty n a n iej u p o d o b ała dla tego m u o tę p arę talarów n ie chodzi.
O m ar widząc ty le pieniędzy za m isę, zgar
n ął j e p rędko z radością i pospieszył do ojca, k tó ry n ad dobrem handlem zaspoko
jo n y będąc, cieszył się z tego, źe je g o syn się tak dobrze na p rz e d a ju zna.
Znow u żyli ja k pączek w m aśle, n ie d a ją c sobie n a niczem zab rak n ąć, aż o statn i ta la r wy danym został, a kieszeń . (ja k to m ówią) su chód dostała. O m ar chcąc nie | chcąc m usiał drugą m isę sprzedać. Jeszcze n ie daleko był, znow u m u się ten .sam żyd trafił, który codztnr.ie O m ara na u licy g lądał, ponieważ dobry zaro b ek na , erw - szej m isie m iał. W ięc p o trz ą sa ł s
m ało b rodą ja k O m ara k u niem u idącego zobaczył, p y tając go, ezyli zaś tej n na sprzedaj n ie m a ? O m ar p o m ia rk o w a l i o naczynie stoi, odpow iedział: „T ek iest,
— 31 —
m am j ą n a sp rzed aj, je d n a k n ie za tę cenę ja k ow ą, ponieważ m ię m ój ojciec za to s k a ra ł.“ K u , n u , odrzekł ż y d : p rzecie się przy h an d lu nie pobijem y, ja m yślę, źe b ę dziem y je d n o tą ; bo p a trz je d n a m isa n ie m a ta k wiele w artości dla m nie, ja k gdy ich dwie od je d n e j ro b o ty posiadam . A po
niew aż m i się on ju ż po zaz pierw szy m ie
nił, tę stucznę ro b o tę n a d e r bard zo lubię, ta k ci za n ią chcę więcej podać, ja k b y ci inny może zapłacił. O to m asz dw adzieścia dw uistnych talaró w za m isę, tą sum ą tw ój ojciec w szakże zaspokojony b ęd zie.“ O m ar ra d w ziął te pieniądze, bieżał p e łen radości do ojca, k tó ry podciwości żyda n ie m ógł się dosyć nachw alić, źe ta k w iele za te m i
sy zapłacił, ta k źe n a nich stra tę będzie m iał. T eraz sobie dogadzali, lecz nie długo trw ało, a grosza w dom u nie m ieli. Z now u p o słał H a ssa n sy n a sw ojego z owym sre brn y m koszem szklanie sp rzedać, przy k azu ją c m u, aby go sobie d ał dobrze zapłacić, poniew aż dw a razy ta k ciężki je s t j a k m isy.
O m ar w łożywszy sobie kosz n a głow ę, ab y go w ygodniej m ógł nieść szedł t ą sam ą u li
cą gdzie się ju ż dw a ra z y b y ł z żydem spo
tk a ł, r 0ląc, źe go tam znow u natrafi. T ym razem jego nad zieja z n ik ła : bo od je d n e j aż do drugiej i trzeciej ćwierci godziny one- go podarem nie oczekiw ał, pog ląd ał w szędzie aby go zobaczyć, lecz ów gorąco pożądany
— S 2 —
«*# es» . mw
k u p iec nie przyszedł, poniew aż w wielkim tow arzystw ie h an d lu przebyw ał, k tó re zw y
czajnie z dwóch do trzech se t kupców zło
żone: (karaw ana) tak że pięć do ośm set w ielbłądów było, którzy rocznie w tym cza
sie podróż przez w ielką p u sty n ię do m iasta D am aszku odpraw ow ać b y ła zw ykła.
O m ar, k tó ry o tern niew iedział, m niem ał w praw dzie, źe żyd owego h a n d lu ż ału je, a dla tego widzieć się n ie d aje, n a rz e k a ł so
bie bardzo, źe się do tego narzędzia m oże żaden k upiec nie znajdzie. Szedł je d n a k d a lej ulicą, gdy m usiał iść koło sk lep u zło
tn ik a , który w drzw iach stojąc n a niego w o
ła ł : „D okąd z tern koszem droga p ro w ad zi?“
„ J a szukam ż y d a “ odpow iedział O m ar, k tó ry m i ju ż n iek tó re rzeczy o d k u p ił, a któ rem u też oto i ten sreb rn y kosz sprzedać chcę.“
„T edy nie wiele d o stan iesz“ rz e k ł złotnik dalej, „gdy z ta k ą szelm ą żydem w handel w nijdziesz ! Cóźeś m u ju ż sprzedał, a cóż ci te n oszust zap łacił ?“
G dy m u O m ar w szystkę praw dę opow ie
d ział i wiejkość„ misów op isał założył zło
tn ik ręce n ad głow ą n a krzyż i zaw ołał : Oto w idzisz ja k o ś się to d ał oszukać, k ażda z tych misów była przynajm niej sto dw oistych talarów w a r t a ! O m ar m yślał, źe złotnik » go ż a rtu je , chciał się dalej udać, jeszc; e się z a p y ta ł ja k wysoko ów kosz szacu je ? Z ło tn ik obejrzał go z bacznością i zw ażył
— 3 3 —
go m ó w ił: D am ci zaraz zań 500 dw oistych talarów . O m ar się aż zląkł od radości, ja k o tak iej w ielkiej sum ie pieniędzy usłyszał, patrząc n a złotnika pow ątpiew ał sobie. Z ło
tn ik m yśląc, źe przedaw cow i je s t to p o d a n ie za m ałe, poniew aż od zlęknienięcia n ie dał żadnej odpow iedzi i p y ta ł go jeszcze czyli m u się to za m ało zd aje, te d y m oże ten kosz do innego zło tn ik a zanieść, a co m u ten ząń będzie chciał dać, on też chce zapłacić.
Poznaw szy O m ar, źe zło tn ik nie żartu je, ale praw dę mówi, odrzekł p ręd k o , źe on z tą sum ą k o n te n t być chce a zostaw iw szy tam kosz, zgarnął zań 500 talaró w dw oi
stych do w orka, k tó ry m u ta k ż e zło tn ik n a p o d aru n ek w ręczył i ru szy ł w nogi, przy- czem się często n azad oglądał, czy go zło
tn ik , którem u okup kosza za w ielki będzie n ie goni, aby m u p ien iąd ze odebrać.
P rzybyw szy do dom u ojcow skiego, oder- nagio od uciechy drzw i i w skoczył z t a k ą uciechą do izby, aż m u w orek z p ien ią
dz mi u padł a ta la ry p o 'p o d ło d z e się poroz- latyw ały. S ta ry H a ssa n w idząc ta k ie m nó
stwo pieniędzy, nie owiele go zm ysły ode- v v gdy u sły szał, źe to ich w łasność. A gdy m u sy n opow iadał, źe go żyd oszust o m isy, które rów nie ja k kosz z szczególnego srebra yły przyw iódł, daw szy m u ta k m ałą s» i pieniędzy. T edy ojciec z e z ło ś c i ję z y k
84 —
g ry zł i m ów ił, źę gdyby go ra z m ógł do
paść, w szystkie m u w łosy w yszarpie, biorąc każdy w łosek z osobna. P a trz ą c n a ta k ą sum ę pieniędzy, usp o k o ił się w net, a p o sta
nowili oba, teraz się nieco ro ztro p n iej z o- wemi pieniądzm i obchodzić, aby nie ta k ja k w pród znow u w biedę w paść, i takow y n ied o statek cierpieć m usieli, H a s s a n od ło żył więc 300 talarów n a stro n ę, a z tem i drugiem i pieniądzam i w yszykow ał i ochędo- źył ja k najlep iej ich pom ieszkanie, tak że spraw ił sobie j a k też i synow i lepsze odzie
n ie, k tó re im obiem a k sz ta łtn ie jsz ą postać daw ało, osobliw ie zaś O m arow i, którego m ężna piękność ta k przyozdobiła, źe było poszukać śliczniejszego m łodzieńca n ad n ie
go. L ubo sta ry H a ssa n z synem i teraz jeszcze oszczędności poznać nie chcieli, nie żyli je d n a k żadną m iarą ta k szeroko w y
bornie czyli lideracko i m ogli bynajm niej ufać, źe ich bogactw em n a dosyć długi czas w ystarczą.
K ozdzial T I.
Jak się Oraar w ślicznej Sulimie zakochał a do uznania swej mocy przyszedł.
O m ar, któ rem u te raz zatru d n ien ia z a b ra k ło zw ykł często przechadzkę zew nątrz m ia s ta odpraw iać, p rzy szed ł p rzy je d n e j ta k o w ej przyleżytości p rzy p atk iem w blizkości
— 85 —
zam ku su łta n a , gdzie nagle z m oździerzów strzelać usłyszał. G dy sie dow iedział, źe te sygnały m ają owe znaczenie, żeby się w szy
scy m ężczyźni, którzy idąc drogą k u zam ku su łtan a p ręd k o z drogi od d alali bowiem ina- cej śm iercią poginą, bo niew iasty su łta n a na podróży ku ni mu są, k tó ry ch każd y oglądać nie śmie. O m ara zajęła je d n a k w ielka cie
kaw ość sobie ten szereg ślicznych stw orzeń p rzejrzeć, gdyż p raw ie n a ow ej drodze iść m usiały i schronił się w jed n o blisko drogi stojące w ydrążone drzew o. Je g o zam iar się w praw dzie spełnił, poniew aż się szereg ślicz
nych osób pici żeńskiej, w n et z dale
k a dał widzieć. G dy ow e niew iasty blisko jeg o kryjów ki się znajdow ały i pomimo szły, złam ała się kolasz w której siedziała pryncesa Z ulim a, sp a d ła n a ziem ię, a w padła w d łu g ą mdłość. W szy stk ie n ie w iasty, k tó re je j usługiw ały, p rzelęk ły się nagle a poczęły j ą z ziemi podnosić i do
* życia przyw odzić, a poniew aż to zaraz stać się n ie mogło, te d y p rz y n ió sł/ p ręd k o wodę pachniącą, odchliły z tw arzy w elun, p o k ro p iły j ą po tw arzy, co zresztą u sk u tk o w ało źe do siebie przyszła. O m ar n ietylko iże w szystko dobrze pom iarkow ał, ale tak że je j prześliczną piękność zobaczył, k tó ra go ta k zajęła, źe w szystkiego na św iecie zapom niał a przez niepokój, k tó ry uczuw ał w nątrz, . byłby w net w sw ojej kryjów ce o d kryty zo~
— 86 —»
Słał, gdyby się ów szereg nie b y ł d alej u d ał.
Z pożądliw ością spoglądał jeszcze po p ię
k n ej córce su łta n a ta k długo, ja k m u i j e go oczu nie zniknęła.
A gdy je j ju ż nie widział, począł gorzko p łak ać i n arzek ać w ołając : ach j a n ieszczę
śliwy człow iek, czem uźeś m i tak o w ą ran ę w sercu zadała, w którem sm utnem położe
niu się te ra z znajdow ać m uszę, zobaczyw szy ta k piękną panienkę, k tó rej przecię n i
gdy posiadać nie m ogę. — A ch ła d n a Z u- limo ! bez ciebie nie m ogę odtąd spokojnie żyć, jeźelib y ś n ie m ogła być m oją, to mi pozwól jeszcze raz do tw ojego pięknego oblicza w ejrzeć, a potem chcę chętnie umrzyć.
Gtdy ta k b ezu stan k u n a rz e k a ł, a ręce w g łęb o k iej żałości załam yw ał, ta k p rzypad
kiem n a czarnoksięźniczej róży nieco pocisł, a w tern okam gnieniu zjaw ił się A riel, k tó ry się po jego pożądaniach p y tał. O m arł zadzi
w ił się n ad tern n ag łem zjaw iskiem n ie m ało i rz e k ł do d u c h a : „N a cóż mi się przy d a tw oje p y tan ie, ty m i ta k pom óc nie m o
żesz !“ Z akochałem się bow iem w c e sar
skiej pręcesie Zulim ie niezm iernie, a tylko je j posiadanie może m ię uspokoić." — L u bo nie stoi w m ojej m ocy, tw o je życzenie w ypełnić, je d n a k nie m usisz w tern zw ątpić poniew aż je s te ś w posiadaniu „nieprzepła- conego pierścienia," k tó ry w ielkiem u czar
—
8 7
—noksiężnikow i M erlinow i n a le ż a ł; a te n pierścień ci panow anie n a d ducham i ziem s- kiem i spraw ia, którzy ci w tw oim zam iarze w z g lę d e m Ip ręc e sy dopomóc m o g ą , je ż e li sobie będziesz m ądrze przy tern postępow ał.
P rzez mowę ducha dopiero m u się otw o
rzy ły oczy i poznał co m u za w ielką moc podał. O w a mowa d a ła m u nagle n ad tern to prześw iadczenie, co za w ielki skarb w tym pierścieniu m a, k tó ry mu aż d o tąd nieznajom y był. T eraz dopiero przew idział, źe ta k ja k m u pierścień państw o n ad ziem - skiem i ducham i przyw łaszcza, rów nie róża czaroksięska środków dodaw a, duchów p o w ietrznych posłusznem i uczynić. T akow a przyjem na now ina m u zaś przyw róciła o tu chy i ro zestał j się zatem z duchem pow ie
trzn y m . P ow racając do dom u, rozm yślał sobie ja k b y tą rzecz zapocząć m ia ł; żeby ja k n a jp rę d z ej śliczną Zulim ę sw ą m ałżonką nazyw ać m ó g ł; a po d o jrzałem rozw ażaniu nie w ątpił więcej żeby m u się to n ie u d ało . G dy jeg o ojciec pom iąrkow ał, źe zaw sze w m ilczeniu chodził, a zw łaszcza n a ja d ło i picie zapom niał, te d y się o niego w ielce frasow ał, bojąc się coby m u wielce b ra k o - -wato i szu k ał go nareszcie w tern w ybadać.
Oma, flłS się tak że przyznał, źe w cesar
skiej procesie Zulim ie niezm iernie się za
k ochał, a n ad tym rozm yśla, ja k b y j ą za żonę otrzym ać m ógł. S ta ry H a ssa n m nie-
—
88
—m ał i nierozum iał, gdy p o ją ł z j a k ą n ie sły chaną m yślą syn jego się obchodzi, radząc m u, sobie szalone m yśli z um ysłu wybić, a n a przysłow ie w sp o m n ieć: „Szew cze zo
stań przy k o p y c ie !“ Lecz p rzestro g a ojca b y ła do pow ietrza m ów iona, poniew aż O m ar n a nic nie zw ażał, niedaw szy m u w przód pokoju, dopóki m u nie przyobiecał p rzy stę
pu do su łtan a.
H assan , k tó ry w ięc w sam ej rzeczy m y
ślał, że jego syn oszalał, p y ta ł go tym spo
sobem , ja k b y ową rzecz, będąc n ajm n iej
szym poddanym , do ta k w ielkiego i potęż
nego p an a śm iał się odważyć, p rzed k ład ając m u ta k śm ieszne pożądanie, gdyż żaden bez wielkiego p o d aru n k u przed jeg o oblicze przyjść nie śmie.
L u b o m u mówił d a le j: „N asz cały m a ją te k do k u p y dam y, ted y to jeszcze nie wiele, a m ybyśm y gdybym to uczynił, do wielkiej biedy przyszli, n ied o statek cierpieć m usieli, nie m ając nic z te g o .“
O m ar zapew niał ojca, żeby względem p o darunków był bez starości, poniew aż O m ar bardzo wielkie podaru n k i posiadał, m yśląc, aby go w tym zam iarze bogato w yposażył.
G dy stary H a ssa n n ad tern w ątpliw ie głow ą potrząsał, rz e k ł O m ar do n ie g o :
„K ochany ojcze, dopiero przed k ró tk ą mi rzetelnością się objaśniło, źe j a takow e s k a r
by posiadam , k tó ry żaden su łta n nie m iał i
— 89 —
doiąd nie m a. O w e rozm aicie kolorow e kam ienie, k tó re z ja s k in i przyniosłem a za kam ienie owoce trzym ałem , są tego sam ego g atu n k u ja k ie i u ślicznej Z ulim y w idzia
łem , a tylko w iększe i piękniejszego k o lu ru ja k owe, k tó re Zulim ę ozdabiały. D latego mi n ie dajcie z pożądliw ości i niecierpliw o
ści m ilczeć, lecz u siłu jcie sułtanow i m e żą
danie przedstaw ić, a o w szystko in n e j a się chcę postarać.“
W idząc H a ssa n , źe żadnego p rzed staw ie
nia uspokoić go n ie sk u tk u ją , a źe miłości k u Zulim ie poniechać n ie chciał, tedy m u przyobiecał jego w olę uczynić, p rzydał, źe sobie owe nieszczęśliw e s k u t k i , k tó re za sobą przyw ieść m oże, w praw dzie sobie do przypisyw ania mieć będzie. Lecz O m ąr za
pew niał, źe przy tern nie m a nie do o ba
w iania się, a źe w net cudne rzeczy ujrzy.
H a ssa n w spom niał tu sobie n a ducha, którego pierw otnie w idział i n a te rzeczy, k tó re przyniósł, a trzy m ał re s z tą za m oźni- eo iir. słow a O m ara praw dą się stać m ogły dla tego odważył się n astęp u jąceg o dnia do cesarskiego dw oru udać. O m ar w łożyw szy A-.u:- ie owych różnie kolorow ych kam ieni do koszyka i pew ną czystą ch u stą p rzy k ry ł, podał go ojcu, przyczem go oraz n a uczył, ;oby mówić, a n a su łta n a p y tan ia odpow iadać m iał. Oprócz tego d a ł jeszcze je d e s czerw ony kam ień, a b y go ow em u p o
— 40 —
darow ać m ógł, który m u do au d ien cy i s u ł
tan a dopomoże.
R ozd ział V II.
Jak się Omar o piękną Zulimę prawuje, a jego przeciwnik ów odpycha.
S ta ry H assa n p o d jął n astępującego dnia sw ą podróż do p a ła c u su łtan a. L ecz jego serce było tęskliw ością zajęte, poniew aż się obaw iał, źe on i je g o syn, którego odw aga o ręk ę pręcesy cesarskiej się dom aga łatw o śm iercią u k a ra n ą być m oże. Z bliżyw szy się lękliw ie do straży, a będąc przypuszczony, w stąpił do p rzysionka czyli przed izb ą do sali p rz e słu c h a ln e j; gdzie go ża d e n nie pom iarkow ał, lubo ich w iele podle niego chodziło, k tórzy z cesarzem w rzecz się dać chcieli.
O statkiem uczynił się stały m a nabyw szy odwagi zbliżył się k u pew nem u słudze, k tó ry w puszczał do sali p rzesłu ch aln ej tych, którzy cesarzow i spraw y przedstaw iali, a wcisnąwszy m u k am ień do rę k u , p rosił go pokornie, aby go w puścił do cesarza. D w o
rzan in obejrzaw szy, poznał zaraz, źe to za cny ru b in był, w yśw iadczył się u p rzejm ie H assanow i, k azał czekać drugim zacnym panom , zaw iódłszy go przed cesarza.
P okazaw szy H a ssa n sw ą stałość i grzecz
ność p rzed cesarzem , u p a d ł p rzed nim n a ziem ię i r z e k ł : „W szechnajm oźniejszy ce sa rzu ! k ró lu w szystkich królów , do w aszych nog oto kładę m ały p o d aru n ek m ego je d y nego syna, przez co wam się uniżenie k ła nia poddający się w w aszą ła sk ę i h o łd .“
W ielk o rząd zcą d ał sobie koszyk podać, gdy owe pod chustką, leżące drogie kam ienie zobaczył, zatw orzył się n a d ich praw ością, poniew aż on najw iększe sk arb y i k lejnoty p o siad ał, je d n a k takow ych jeszcze nigdy n ie widział.
T u ro sk azał w szystkim przytom nym oprócz H assa n a i wiellcowecira czyli pierw szego m inistra dw oru tureckiego się oddalić, po
k a z a ł o statniem u ta k szacowny p o d a re k i zap y tał go, coby do tego m n ie m a ł? M ini
ste r się n ad tern rów nie ja k cesarz zadu- m iał i rzek ł : to je s t n iep o jętą rzeczą, ja k ta k i łow iek nieznany do tak ich skarbów rnogi zyjść ? W te m zap y tał su łta n H a s- san zem by jeg o syn był, a zkądby owe
•> lie w z ią ł? H a ssa n o d p o w ied ział: Mój syn U m er owe skarby z A fryki z sobą przy- posiada jeszcze takow ych ta k w iele, n ajjaśn iejszy cesarz tylko rozkazać po- -:i w szystko m u do u słu g stoi. Suł-
• v rzucił n a niego n a takow ą mowę swój w zrok, a p y ta ł go, czyli m u
— 48 —
jeszcze co do m ów ienia m a. H a ssa n się pow tóre rzucił n a ziem ię i rz e k ł drżącym głosem : w szechnajpotęźniejszy P a n ie , jeżeli tego za złe m ieć nie będziecie co oto do w ypow iedzenia m am , ta k wam prośbę m ego sy n a u n iżen ie przedstaw ić chcę. S u łta n zaś d o d a ł: Mów bez bojaźni, czego tw ój syn odem nie pożąda, dla tego ci się nic złego stać nie m oże, mów w ięc z w szelką
wolnością. H a ssa n pow ziął p rzy zapew nie
niu tern więcej odwagi i m ów ił dalej j a k n astę p u je : W szechnajw ielebniejszy panie, cierpienie w ielk ie,m eg o syna hańbi m ię to powiedzieć, źe mój syn O m ar w w aszej córce w ielce zakochanym je s t, a przezem nie się do najjaśniejszego cesarza u d aje, żebym wam to oznajm ił, a zap y tał, ożyliby się m ógł odważyć za w aszym dozw oleniem o je j rękę żądać ? S u łta n m usiał się n ad takow ą prośbą H assan a serdecznie rozśm iać.
W ielkow ecir, którego synow i Z ulim a ju ż obiecaną b y ła, rz e k ł do c e s a r z a : „Toćby ju ż było niesły ch an ą s p ra w ą ; gdyby ta n a j
śliczniejsza pręcesa na świecie takiego włó- cęgi m ałżonką się stać m iała. W ielk o rsęd ca nic sobie z nieehęcenia m in istra n ie biorąc do serca, rzek ł do H a s s a n a : „M ożesz sw e
m u synowi tę pocieszającą now inę donieść, źe sobie w tym względzie po u p ły w ie pół
roku dalszego zrozum ienia w yprosić moźę.