• Nie Znaleziono Wyników

Śmieszek, [1927, nr 12]

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Śmieszek, [1927, nr 12]"

Copied!
4
0
0

Pełen tekst

(1)

Ś mieszek

DODATEK HUMORYSTYCZNY

Wychodzi kiedy chce i kiedy mu się podoba.

Dla czytelników naszych darmo a dla Innych podwójna cena.

Z Katowic do Sosnowca.

Humoreska.

— Czy prędko auto rusza?

— Za „ci“ m nutki...

Wchodzę eto autobusu po schodku, do którego należałoby przystawić draninę, tak jest wysoko umie­

szczony z tyłu samochodu. Przy dość skomplikowa­

nej operacji wsiaaania trzasio mi coś w kolanie, w końcu jednak wgramotiwszy się jakoś, siadłem na je cnej z trzech ustawionych w podkowę ławek i nie mając nic lepszego do roboty, zacząłem obserwować-

wnętrze hu.y samochodowej.

Szkielet jej zmajstrowany był z prętów żelaznych do których przy >ijane płó no utworzyło cztery ściany i sufit. Płótno to było żalg1owe, ordynarne, pozszy­

wane z najrozmaitszych kół i prostokątów W przęd­

nej ścianie wydarty był duży kwadratowy otwór, w który wstawiono nietoramny jakiś te wał miki, przy­

mocowanej do płótna k.lkunas:oma ściegami szpaga­

tu To się zapewne urn-zgało (o nazwy „okna“, kiórem można było wyglądać na świat Boży.

lak samo było w drugiej ścianie, którą można było podnosić i opuszczać, jak story w oknach. Do jednego z żelaznych prętów tuż nad przedntem ok­

nem umocowana t yła olbrzymia lampa elektryczna, wielkości jaskółczego jaja.

W końcu wspomnieć jeszcze należy, że cała ta ar­

ka była niesłychanie brudna i zaśmiecona, jedynie po­

wietrze b\ło w niej czyś e, gdyż wszelką woń wy­

miotła wszechstronnie otwarta wentylacja.

Po jakiemś półgodzinnem oczekiwań u buda sa­

mochodu zaczęła się powoli wypełniać. Wlazły więc najpierw t wie wiejsk e dziewczyny, siedmiu żydów w różnym wieku, potem rzy żydówki stare, jak mi­

łość, a wrzaskliwe jak sowy; cudem jak mś wtoczv ły się tu c wie panusie Je^na z k lko eimm synkiem, druga podżyła panna ze sztucznemi zę: aim.

W końcu włazi jakiś po tatusiały jegomość. Zro­

biło się ciasno i cokolwiek duszno, szczegó nie dała się odczuć całą falą rająca w nos arcymiła woń pół strawionej cebuli buchająca z rozwartych sjońskich ust

— Dla ilu osób są miejsca w tym samochodzie?

— pytam żyda „kontrolera , pobierającego opłatę za przejazd.

— Na dwanaszcze ludżów, ale włazi...

Przerwało mu jakieś wściekle terkotanie i po chwili samochód chwyciły śm ertelne drgawki; to szo­

fer szturmuje korbę do mo oru

— lrrr — fa-ta ta-ta — tu-tu-tu-tu — u u u hop"!

Autobus drgnął mocniej, poułskoczyi, rzucił się w fc: en bok, potem w drugi — i z okropnym chrobo­

tem, trzask em i szumem ruszył z miejsca.

W pierwszej ctiwdi oniemiałem z podziwu, byłem bowiem pewny, że to Niemcy bombardują Katowice

i podminowany nasz autobus wyrzucają w powie­

trze, to też z nadmiaru odwagi włosy mi stanęły na głowie.

W budzie zrobił się rucii: od „eksplozji“ padło na ziemię czterech żydków, podtatus-ały jegomość na nich, na jegomościa ławka, na ławce panienka z zę­

bami sztucznemi, szeleszcząc falbankami spodnich gał­

ganków, Wszystko się kłębiło, tłukło i kotłowało;

słychać było lamenty wykrzykiwane w dwu językach.

— Jezus! — A wajjj! — Rety! - OjojojJlL.

Samochód skręcił nagle, a ściany jego przy tej ma­

nipulacji utworzyły z ziemią kąt óO stopni.

Wówczas w budzie zmienił się porządek rzeczy:

panna z falbankami dziwnym impetem ciśnięta zosta­

ła na koński łeb kontrolera, na ziemię peciła ławka do góry nogami, na ławkę z jękiem i stękiem zwalił się po ta usiały jegomość, na n ego dwóch żydków i kontroler, a na szczycie tej żywej piramidy, jak po­

sąg wolności w Ameryce, w bardzo interesującej po zie znalazła się panna z falbankami, wrzeszcząc w niebogłosy, a każdy na swój sposób błogosławił wspaniałą jazdę i samochód.

— Chorroibat — Zęby cię poralus! — Mojsze, ra­

tuj! Zuksno, wicręgnij moje nogę'....

Samochód wyjec‘ał na tor nieco równiejszy, więc i w budzie uspoko ło się nieco. Każdy, jak mógł, tak się umieścił na dawnem miejscu, otarł zroszone znoj­

nym potem czoło, poczem nastąpiły wylewy skarg, narzekań i wymówek. Między dwoma żyd,kami doszło do zawziętej kłótni i byliby się za łby wzięli, gdyby siedzieli bliżej siebie.

Spytałem bliższego:

— O co wam Uiizie?

— Un mnie oko złamał, jak ja na nim szedżal, ja w Szopienicach policaj sprowadzę!

— A ty mnie zęba wywichnął1 — Ty złodziej, łaj­

dak. gojski parobek, śmieciarz1 — Ja widział, jak twoja matka kradnąc koks!

Przyjacielskie te wynurzeń a przerwała stara, cuch­

nąca, obdarta wieożma, wrzasnąwszy z kąta po pol­

sku:

— Album, ty bądź cicho, bo un tobie do sądu zawcła!

Minęliśmy wieś Burowiec. U plota przy ostatniej chałupee uwiązany koń z wozem, zobaczywszy samo­

chód. zerwał lejce i oszalały w przestrachu, popędził przed nami prosto przed siebie w ciemności, tylko światła redektorów samochodowych oblewały z tyłu wóz, nadając mu ten kolor kredowo-biały.

Wóz ciągniony przez rozpędzone zwerzę chwiał się i zataczał, zsuwając się z boku na bok szosy, la­

da chwila grożąc rozbiciem o słup telegraficzny, lub o kupę kamieni.

Samochód nasza zaczął także iść po szosie zyg żakiem, chcąc bokiem prześcignąć konia, lecz długi czas się to me udało. Siedząc w przednim końcu bu

(2)

oy, na środkowej ławce, wyglądałem „oknem“, podzi­

wiając czarujące pęxno roztlażonej maicowej nocy.

Widziałem także w smudze światła samochodowe go, jak z woza spadła je na drabinka na ziem ę, po jakimś czasie druga wlokła się jednym ko item po szosie, drugim trzymając się jeszcze inkoś woza, wre­

szcie słoma siedzenia i spodnia deska. Aż nagle wóz i koń znikły w ciemnej głębi przydrożnego rowu, otwierając nam wolną drogę.

Przednia ściana budy najokropniej przedziurawio­

na, przepuszczała przez siebie do środka cały pęd powietrza zimnego i wilgotnego, które przechodząc, przez budę, wyrywało się tylną jej ścianą.

A samochód w niepows rzymanym pędnie rozbija niewinne kamień e szosy i jeszcze mniej winnych swo­

ich pasażerów Przy każdej najmniejszej nawet wy­

niosłości cały ten aparat śmiga w górę i kołysze się bokami, a za każdy ten ruch odpowiadają nasze gło­

wy i p’ecy, odukując się o żelazne pręty tej psiej bu­

dy, kórą w dodatku zapełniały nieprzeniknione ciem­

ności.

Obok mnie, siedzi jedna z tych wiejskich dziew­

czyn, które najpierwsze weszły do samochodu, mo­

gące mieć lat około piętnastu. Czując przy sobie obrońcę uciśnionych, z wielką u noścą przygarnęła się do mnie, u mując mnie konwulsyjnie pod ramię, i drżącym, piskliwym głosem spytała:

— Panie, cy długo, my tak jesce będziem je­

chać?

— Pewnie, przez całą noc, do jutra popołudnia, uspakajałem ją.

— Łłłłoj!!!... — wyrwał jej się z gębusi krzyk, serdecznego przestrachu.

— Cisnął mi się do gardła murzyński iście wy­

buch śmiechu, który całą siłą woli stłumiłem, tylko mi drgawki po skórze chodzić zaczęły. Dosirzegłb to, gdyż zaraz w siostrzanej pieczołowitości yta tkli­

wie:

— Cemu się pan tak trzęsie?

— A to ze złości na tych łajdaków żydów. *e4ak po hultajska z nami jadą.

— A tamta czerwona lańdara, co kole kościoła w Rożdzieniu stoi, to una tak pono nie trzęsę. Ale tym samojazdem to jo już nigdy nie pojeda...

Beknąłbym wreszc'-e siarczystym śmiechem, gdyby nie nagłe olśnienie światłem owej wie’kiej lampy elektrycznej. Opanowało mię niezmierne zdumienie, że tu — światło!...

św’atło to jednak (siła 1/100 volt), stosując się ściśle do wymagań i przepisów mysłowickiego ma- gis'ratu, po paru minutach zgasło, pozostawiając nas w namacalnych prawie ciemnościach.

A samochód pędzi, jak ów biblijny Kurta, k óry onego czasu pod gruszą na trzech nogach gont? za­

jąca, Huk, szum i trzask, jak przy oblężeniu Warsza­

wy, przez Juljusza Cezara, charczenie i ciskanie się dzikie, jak na łożu Madeja, który kona i skonać nie może.

Moi współpasażerowie trzymali się za połamane żebra i porozbijane głowy, co chwila wyrzucani w górę i na boki siłą sprężystości resorów autobuso­

wych, zrobili taki rwetes i harmider, jak ich przodko­

wie przy pozarze Sodomy i Gomory. A moja hury-

?ka co chwila wyrzucała z siebie okrzyki pełne czci i uwielbienia dla mysłowickiego magistratu:

— ŁWoj — łłoj! — Ludzie reta! — Wyrzuci nas en djabeł*

Wreszcie po długich i ciężkich eerpieniach 40 mi- itttł wieków stanęliśmy w Sosnowcu a mnie z głę- bf duszy wyrwało się serdeczne, rzewne, brzmieńne w

najgłębszą cześć i wdzięczność, nie wiem: samocho- wi czy magistratowi — ologosławiensiwo:

— Bodaj „yś kiedy ujgnął w Mysłowicach...

A gdy poszedł Sr«! na wolne..

(Piosnka z 1920 rokn.) A gdy poszedł Srul na wojnę Lamentował tatę Jojne, Rwała włosy marne Sure:

„Poco wun nadstawia skórę?

„Mi neutralni z „miasta Lodzi —

„Co to wojsko nas obchodzi?!“

Na wojenkę Stacha brali...

Ojciec z matka go żegnali.

Dać na drogę buty chcieli, Lecz nie dali — bo nie mieli.

Bij Moskali kraj w potrzebie.

Będzie, Stachu, kapral z ciebie.“

A na wojnie świszczą kule, Lud się ścieli niby snopy ...

Poco mają ginąć Srule,

Kiedy są od tego... chłopy?!

„Delikatne zdrowie mamy.

Niech się za nas biją — chamy."

Lepiej siedzieć, głupi chłopie.

W prowianturze. niż w okopie.

Żyd cię sprzeda, kupi on cię.

Czy to w tv?e. czy na froncie..«

Do ataku pułki idą,

Ginie żołnierz w polu szczerem..«

Stach — bez nogi Inwalidą, Srul — kasowym oficerem!

„Chodzi w Łodzi po ulice W rogatywce i z pałasze, Aż cmokała żydówice:

„Sy a git heroje... nasze!“

Obiad z przeszkodami.

Humoreska.

Pewnej niedzieli w lecie, państwo Zatkałscy w Chndopsicach zaprosili na obiad swoich sąsiadów, pań­

stwa Wielkoszów z Małej Wólki. '

— Wiesz, Pafciu — rzekła pani Zatkalska do męża,

— każę nakryć do obiadu pod kasztanami. W jadalni straszne muchy, a przytem na świeźem powietrzu, bę­

dzie swobodniej i weselej, niż w pokoju.

Jak chcesz, żonusiu — odpowiedział pan Pa­

fnucy bardzo zgodny człowiek, siedzący po uszy pod pantoflem magnifiki.

Obdarzony potężnym apetytem, nie dbał o to, gdzie mu jeść podadzą: pod kasztanami, czy pod sufitem, byle na talerzach było dużo.

Zaproszenie państwa Wilkoszów miało głębszy po­

wód: przyjechał do nich właśnie na dwa tygodnie mło­

dy kuzyn, pan Gustaw, urzędnik z miasteczka. Pani Zatkalska miała siostrę, pannę Femcię, przystojną 25- łetnią blondynkę, którą gorąco pragnęła wydać za mąż, (to samo życzenie miała i panna Femcia). Podczas o- biadu. młodzi będą mieli sposobność poznać się bliżej.

Dzień był pogodny, lecz gorący. Goście stawili się na oznaczoną godzinę i podług programu zajęli miejsca przy stole, ustawionym pod kasztanami. ByM zachwy­

ceni pomysłem pani Zatkalskiej.

(3)

*— Ach! to poetycznie obiadować pod szmaragdo­

wym liściastem sklepieniem! — unosiła się pani Wiel- koszowa, nie pomnąc, że z tego sklepienia spadają cza­

sem rzeczy wcale nieapetyczne.

Pana Gustawa naturalnie posadzono obok panny Femci, która w niebieskiej wyciętej sukni, bardzo po­

wabnie tego dnia wyglądała.

Zaledwie podano przekąski, wiatr psotnik, jak gdy­

by na to tylko czekał, zerwał się nagle i sypnął pia­

skiem na stół. unosząc jednocześnie końce obrusa.

Skutki tego figla były katastrofalne: bntelkr z wi­

śniówką własnej roboty przewróciła się. tworząc na obrusie małe morze Czerwone. Trochę wiśniowej na­

lewki bryznęło także na jasną suknię pani Wdkoszo- wej, która zerwała się z okrzykiem przerażenia i za­

częła wycierać plamy serwetą.

— Żonusiu, czy jest jeszcze wiśniówka? — z nie­

pokojem zapytał pan Pafnucy.

— Nie, Pafciu. to ostatnia — odrzekła zaczerwie­

niona pani Zatkalska.

Nosy panów przeciągnęły się.

— Ha! musimy obejść sie bez wódki — żałośnie Oświadczył pan Pafnucy — weźmy się do przekąsek.

Ale i na tym punkcie nastąpił zawód: pudełko sar­

dynek było pełne piasku, zmieszanego z oliwą, poprze­

stano więc na Chlebie z masłem, zdjąwszy wprzód war­

stwę piasku z masielniczki.

Zupę pomidorową z ryżem spożyto we względnym spokoju; na talerzach pływały wprawdzie połamane gałązki, zeschłe listki, a nawet gąsienice, ałe na takie drobnostki nikt nie zważał. Gorsze były muchy. Miały one swoją tajną policję i hurmem przeniosły się z ja­

dalni pod kasztany, najbezczelniej włażąc gościom w nos, w oczy i w usta. Przeważnie jednak obsiadły ta­

lerze z zupą i choć niejedna w niej utonęła, raczyły się nią żarłocznie. Biesiadnicy musieli opędzać się od nieb gałązkami i tak byli tern zajęci, że nawet nie mogli rozmawiać.

Przyniesiono pieczeń cielęcą z młodemi ziemnia­

kami. salaterkę szpinaku i kompot. Twarze gości roz­

jaśniły się, ale wiatr niecnota, który przyczaił się tyl­

ko. zadął teraz tak gwałtownie, że zerwał panu Gu­

stawowi z głowy nowiuteńki popielaty kapelusz 1 wrzucił go do salaterki ze szpinakiem. Jednocześnie piasek zasypał półmisek z pieczenia i salaterkę z kom­

potem.

Przy stole powstało zamieszanie: jedni przytrzy­

mywali rogi obrusa, który chciał udawać aeroplan; inni ratowali pieczeń; pan Gustaw wydobywał z salaterki swój kapelusz, który formalnie ugrząsł w szpinaku.

Pani Zatkalska była bliska apopleksji.

Kiedy wiatr przycichł, można było ocenić rozmiary klęski: pieczeń po oskrobaniu dała się jeszcze spożyć, ale kompot przepadł, a szpinaku prawie nic nie zostało na salaterce, za to kapelusz pana Gustawa był nim suto oblepiony.

Piwo szczęśliwie udało się nalać i wypić bez wy­

padku.

Nastrój przy stole stawał się coraz cięższy; bie­

siadnicy wzdychali, żeby niefortunny obiad raz się Skończył, tembardziej, że niebo zaczęło się chmurzyć I wiatr zrywał się coraz silniejszy, zasypując stół pia­

skiem. Z całej siły trzeba było trzymać rogi obrusa, żeby nie frunął razem z talerzami i sztućcami.

Podano wreszcie naleśniki z serem. Kiedy zdener­

wowana gospodyni sięgnęła po czarkę z mialkiem cu­

krem, okazało się, że więcej zawiera (czarka nie go­

spodyni) piasku, niż cukru.

Pan Pafnucy, przy szamotaniu się z niesfornym o- brusem, łokciem palnął w oko pana Wie'kosza i strą­

cił mu binokle w naleśniki. Pan Gustaw pomagała go­

spodarzowi, przewrócił wazon z kwiatami, sto^w na­

przeciw panny Femci. Wazon padł na nią ! wszystka woda wylała się za jej dekolt. Panna Femcia krzyknęła i uciekła do domu.

Goście z uczuciem ulgi wstali od stołu i przeszli na oszklony ganek, gdzie nikomu nic nie groziło, ale humory już się nie poprawiły. Pani Wielkoszowa opła­

kiwała w duchu stratę najlepszej sukni, pan Wielkosz miał podbite oko i nie mógł doczyścić swoich binokli, pani Zatkalska była czerwona jak burak z emocji i roz­

drażnienia. panna Femcia caś, przebłeroiąc się od stóp do głów w swoim pokoiku, myślała z żalem, że pan Gustaw więcej był zaięty swoim kapeluszem, niż ładną sąsiadką. Wszyscy byli zdenerwowani, mieli smak pia­

sku w ustach, a w sercu pretensję do gospodyni domu, za nieszczęśliwy jej pomysł obiadowania pod kaszta­

nami. %

s.

Bajeczka o Prusie, Rusie, fluslryaku i Czechosiowaku ...

Konfiskował Wilhelm pruski, I Franz Joseph, i Car ruski.,.

Co Polacy napisali — Oni wnet konfiskowali!

Ale przyszła chwila taka, Że czart pobrał Austriaka, Wziął na śmietnik też Wilhelma.

Ruski car też zginął szelma...

Poginęli, — niema straty, Właśnie przez te konfiskaty, Że słów wolność podeptali, Że prawdę konfiskowali!

A nauka z tego jaka?

W Wiedniu, w Moskwie, czy w Berlinie, Chcecie odpowiedzieć na to? —

Nic nie zrobisz konfiskatą.

Terror nie ziarnie Polaka,

A prawda na wierzch wypłynie...

Rabin przegrał.

Chłop nie w ciemię bity jechał koleją w odwie­

dziny do swego brata. Naprzeciw niego usiadł po­

ważny rabin żydowski z potężną brodą. Jechali z początku w milczeniu, ale wnet żvd zaczął się nudzić. Dla zabicia czasu począł on zagadywać chłopa.

— Ny, panie sąsiad, jak wam tam idzie?

— Ano dobrze, coby miało iść źle.

Wtem mignął w oddali kościół i chłop zdjął czapkę. Żyd uśmiechnął się pogardliwie i rzekł:

— Żal mi was. że tak wiernie i silnie trzymacie się waszej wiary. Już po tern można poznać, że nasza wiara jest lepsza, bo ma więcej ludzi w'J’cich

$ świętych, niż wasza.

— E, co tam bredzicie, żydzie. — odparł fleg­

matycznie chłop.

— Ależ tak jest, naprawdę — zapewnia usilnie rabin.

Chłop podrapał się po głowie 1 odpowiedział no namyśle •

(4)

4

— To porachujemy, czy tak jest, jak powia­

dasz. Dla ułatwienia rachowania będziemy sobie wyrywać włosy. Za każdego świętego z twojej wiary wyrwiesz mi jeden włos, a ja tobie za mo­

jego świętego.

Zgodził się na to rabin i rozpoczęło się bolesne rachowanie. Naprzód rabin wymienił Mojżesza i wyrwał chłopu z głowy ied«o włos. Chłop zaś wy­

wołał św. Piotra i wydarł z brody żyda jeden włos.

Żyd po kolei wymienia Abrahama i ciągnie za drugi włos chłopa. Chłop wywołule św. Pawła i rwie drogi włos z brody żyda. 1 tak praca rachowania szła po kolei zgodnie przez pewien czas. Nareszcie rabin, czując wielki ból w brodzie od targania, po­

stanowił dokuczyć chłopu porządnie: zawołał więc:

— Dwunastu patriarchów, synów Jakóba — i wyrwał naraz dwanaście włosów z głowy chłopa.

Chłop aż się skrzywił z bólu i zgniewanv krzyknął:

— Wszyscy świeci w niebie — chwycił za całg brodę żyda i wyrwał ją. Naturalnie rabin zem­

dlał Tak przekonał prosty chłop uczonego rabina, żje jego wiara jest lepsza.

Wet za wet,

Na kopalni „tilaj Szarlej1* karano młodocianych

«robotników w nadzwyczajny sposób, Lo nie karali kh peniężną karą tylko batami, N. p. pokłóć ło się dwóch chłopaków aloo się nawet pobiło, a byli zdy­

bani przytem, to dozorca zgłosił ich do sztygara Wierzchowego. Ten ostatni po zapisie kazał oby­

dwom pozostać w cechown'. Po skończonym zapise Wypytał się ich dokładnie o co się pobili przy mł o­

de? Tacy, naturalnie byli zawsze niewinni, bo je den zwalał winę na drugiego. Nie mogąc sztygar przyjść do ładu z nimi, że ani jednemu ani drugie­

mu winy przypisać nie było można, odezwał się do mcii i rzeki: Dla tego, że przyznać się nie chcecie jo winy, jeno zwalacie ją jeden na drug ego, będzie de obaj ukarani. Wy derajcie! Ali o każdy zapłaci de 15 czeskich (a tylko 5 zarob i), albo sypniecie so­

bie na odwrót po 15 batów. Po większej części wy­

bierali sobie baty. Przy takiej egzekucji chłopak wił się pod razami, a darować sobie nie było wolno.

Zdarzyło się raz, że tacy dwaj przestępcy zgodzili się na ba y Pierwszy, gdy odebrał swo\e baty od kam­

rata, kazał mu się położyć i chciał mu piętnastkę ba­

tem wyliczyć. Nagle fen zrywa się z ławy i ośw»ad- cza: Panie sztygarze! moja skóra jest za delikatna, bym ją miał dać takiemu mazgajowi z Mamlasowca, trzaskać; chęhre zapłacę karę piętnastu czeskich.

Śmiechu było co niemiara z tego, ale musrło tak po­

zostać, że ten drugi zapłaci karę, bo do wzajemnego obijania się zmunzać gwałtem, nie było wolno.

Beczka wódki.

Dwóch Ajrvszöw*) wybrało się z odległego miasta, aby na spółkę zakupić beczkę wódki i sprze­

dać z zyskiem w swojej wsi. Umówili się przytem,

te

jeżeli który z nich zechce napić się z beczki, to musi zapłacić drugiemu za napitek Kupili wice 5 "cz-

ke

wódki, włożył* na wóz i ruszyli z powrotem do domu. Po drodze Jednak zachciało się jednemu pić.

jUia? więc z beczki pół szklanki wódki, wypił i zgo­

dnie z umową zapłacił kwodra**) swemu koledze.

*) Irlandczyków. **) 75 centów amerykańskich.

Po chwili i tamten poczuł wielkie pragnienie, Wy- pił zatem pół szklanki wódki i dał kwodra pierw-*

szemu. I tak wiele jeszcze razy budziło się w nich naprzemian wielkie pragnienie, które gasili hojnie wódką; trzymali się jednak wiernie umowy i pła­

cili sobie nawzajem tym samym kwodrem. Zairm dojechali do swojej wsi, beczka była próżna, a obaj chłopi byli dobrze podchmieleni. Teraz trzeba było porachować i podzielić dochody ze sprzedaży wód­

ki. Ku wielkiemu przerażeniu swemu zauważyli, że rnn’a tylko jednego kwodra. Nie mogli żadną miarą zrozumieć, jak się to mogło stać, boć przecie rze­

telnie sobie płacili za każdy kieliszek. I dotychczas się martwią tą sprawą.

Wesołe rozmaitości.

Na plebanii.

— Bójcie się Boga! gospodarzu, macie lat 85 I jeszcze przychodzicie z zapowiedziami?...

— To ino dla dzieci, żeby nie były sierotami, proszę księdza dobrodzieja...

— A w jakim wieku sa te wasze dzieci?

— Ano, chłopiec ma sześćdziesiąty czwarty, a dziewczynie to idzie na pięćdziesiąt siedem.

Ząbek Janka.

Mały Janek płacze w szkole i narzeka na ból zęba. Nauczyciel wyprawia go do domu. Następ­

nego dnia Janek przychodzi do szkoły nieco spuch­

nięty, ale już nie płacze.

— No. cóż, ząbek cię nie boli? — pyta troskliwy nauczyciel.

— Nie wiem, panie psorze.

— Jakto nie wiesz?

— Naprawdę nie wiem, panie psorze, pan den­

tysta zostawił go u siebie.

Jak się kazała pochować stara panna Włoszka?

W pewnej miejscowości włoskiej zmarła nie­

dawno bogata stara panna, której ostatnia wola za­

wierała kilka niezwykłych rozporządzeń.

Poleciła ona pochować się w specjalnie podług podanego wzoru uszytej czarnej jedwabnej sukni.

Zażądała szerokiej orzechowej trumny. Obok ciała swojego kazała złożyć wszystkie swe cenne klejno­

ty i gotówkę tysiąc lirów. Pozatem poleciła do trumny włożyć kilka butelek wina, kilo salami, kurę pieczoną, paczkę czekolady, pudło cukrów, pieczy­

wo, szklaneczkę, talerz, nóż, widelec, obrus i ser­

wetę.

Spadkobiercy skrupulatnie wykonali wszystkie życzenia nieboszczki, która musiała być arcydzl- waczka za życia i nic dziwnego, że jej nikt z męż­

czyzn nie chciał mieć za żonę.

Humor.

W Paryżu opowiadają sobie taką gadkę;

Jeden Francuz kelner, dwóch Francuzów dy­

sputa, trzech Francuzów intryga.

Jeden Niemiec profesor, dwóch Niemców pi­

wiarnia, trzech Niemców wojna.

Jeden Włoch mandolina, dwóch Włochów wi­

waty na cześć Mussoliniego, trzech Włochów ven­

detta.

Jeden Anglik idjota, dwóch Anglików mecz, trzech Anglików — największy naród na świecie.

A Polacy? Jeden Polak trzy stronnictwa poli­

tyczne. A co dalej?

Cytaty

Powiązane dokumenty

Franek jak je zaczął oglądać i wąchać, tak, wreszcie znowu jedną zjadł, miał chętkę i na drugą, ale się bał, żeby pan z Olszyny nie poznał się na szkodzie.. Wydobył

Wojtek: A tak dopraszam się łaski jaśnie wielmożnego pana.. Krzewiński: Ha niech i

Pasterz poskrobał się w głowę, bo był Bogu du­. cha winien i biedny; póki życia nie miał nigdy nic najdroższego ani feż nie jadł nic najtłuściejszego |

Garnca niema; co się zrobiło, przecieżem tu przed chwilą był, a był garniec, co się stało.. Czv się świat obrócił do licha,

30 lat temu, 8 lipca w świdnickiej Wytwórni Sprzętu Komunika- cyjnego rozpoczął się strajk.. Bezpośrednią przyczyną było wprowadzenie przez komuni- styczne władze kolejnych

wprowadza się dla wszystkich pracowników dniówkowych IV tabelę płac oraz podnosi się premię do 1 5 proc. przeszeregowań o jedną grupę wyżej - podział do dyspozycji

Olga Biernat - psycholog, terapeuta pedagogiczny Anna Samsel - psycholog, psychoterapeuta. PORADNIA PSYCHOLOGICZNO - PEDAGOGICZNA

- Przede wszystkim małe sprostowanie: urodziłem się na Lubelszczyźnie, niedaleko Puław, tylko że wkrótce potem moi rodzice przenieśli się do Wilna.. Tam już