-Tw
ŚMIESZEK
DODATEK HUMORYSTYCZNY
Wychodzi kiedy chce i kiedy mu się podoba.
Dla czytelników naszych darmo a dla innych podwójna cena.
Mądry Wojtek.
Rychło o wschodzie słońca powracał smutny lis do swojej dziury. Przez całą noc biegał a nic nie mógł ułowić, to też lisisko było takie głodne, że aż mu żołądek piszczał. Przechodząc ów lis obok wody, zobaczył potężnego szczupaka na miał
kiej wodzie. Myśli sobie lis: teraz albo nigdy — dobra i ryba, a więc rzuca się na szczupaka, aby go z wody wyciągnąć i pożreć. Przeczuł szczu
pak, co mu grozi, dla tego zaczął walić potężnie ogonem i rozdziawił pysk, silnemi zębami uzbrojo
ny. Lis szybko uchwycił za paszczękę i ciągnie do lądu, ale wnet poznał, że się przerachował, gdyż Jzczupak ścisnął szczęki i nuże ciągnąć na głębinę, tak że lis nie mógł się wyrwać z czułych objęć swego przeciwnika, a za chwilę był już po brzuch we wodzie, dobywszy jednakże sił ostatnich, dostał się na mieliznę, ale na brzeg dojść nie mógł, ponie
waż szczupak ciągnął, co miał siły. Zaczęła się zażarta walka o śmierć lub życie. Nieraz już lis miał szczupaka prawie na brzegu, ale czasem już był nieomal po szyję we wodzie, Kiedy tak w naj
lepsze dwa te zwierzęta bój toczą, nadchodzi Woj
tek, pański fornal. Był to chłop wesoły, pracowi
te, a nade wszystko bardzo dowcipny. Umiał on sławne płatać figle, o których nietylko cała wieś, ale nawet cała okolica mówiła.
Idzie tedy Wojtek, a że był człek wesoły, prze
to sobie śpiewał krakowiaka. W tern nagle zoczy lisa i szczupaka wojujących. Wskoczył szybko we wodę i wrzucił lisa z szczupakiem do miecha.
Zwierzęta te tak się mocno zębami ścięły, że jedno drugiego nie puściło. Idzie Wojtek z miechem i wyśpiewuje sobie, aż tu spotyka go arendarz Mo
stek, który go tak powitał:
— Aj. dzień dobry, panie Wojtek, a wy co tam będziecie nieść w tego miecha, a może to mali wol od tego waszego bestra krowa... ny ja będzie ku
pić i dobrze zapłacić.
Wojtek: Mały wół, mały wół; czemu nie mówicie cielę. Aleć to zupełnie co innego, jest to coś bardzo ciekawego a delikatnego, właśnie idę z tern do wielmożnego pana.
M osiek: No to mi pokażcie, wstąpcie jeno na chwilę do karczmy i wypijcie jednego, a my bę- dziem robić fajn geszeft.
Wojtek idzie do karczmy i kładzie miech na ławę — arendarz chce poruszyć miech, a wtem lis i szczupak zaczną się okropnie szamotać, że aż Mosiek przestraszony ucieka, mówiąc:
— Aj waj, co to być, bo to wielkie i trzepie się... ny Wojtek pokażcie, a tu wypijcie kieliszek dobrego miodu, co to żołądek grzeje.
Wojtek wypił, gdyż wódki nie pijał, a potem pokazał lisa i szczupaka. Żyd z podziwienia wy
trzeszczył oczy, a po małej chwili rzekł:
— Ny Wojtek, co wy chcecie z tego bydlęty robić ?
Wojtek: A co mam robić? Zaniosę do wielmożnego pana dziedzica, to się ucieszy a mnie dobrze wynagrodzi.
Mosiek: Noto my będziem iść razem i po
wiemy, żeśmy to bydło na spółkę ułapali, a potem ty weźmiesz połowę i ja połowę tego, co jaśnie wielmożny dziedzic darować, a jeszcze przydam dla waszej Jagny piękną chustkę.
Wojtek: Pleciesz, Mośku, obejdę się ja tam bez waszej łaski... czy ja to sam nie trafię do wiel
możnego pana.
Mosiek: Aj waj, Wojtek, jaki ty głupi. Jak ja pójdę, to jaśnie wielmożny pan dziedzic będzie dać więcej, a jak wy nie chcecie, to ja będę po- wiedziować, żeś ty ukradł te bydlęta, żeś ty tak umyślnie te pyski powtykał, aj waj, to będzie ge- wałt dostać baty.
Wojtek: Baty, baty ... ano kiedy mają być baty, niech i będą. No kiedyż mnie chcecie za zło
dzieja podać, toć już pójdę z wami, panie arenda- rzu do dworu, ale pod tym warunkiem, że i drugą połowę z tego, co dostaniem, będę wam mógł da
rować.
Mosiek: Wojtek, jaki wy dobry chłop, aj waj mir! Ale nie bójcie się, ja i drugą połową wziąść, może to i tak lepiej będzie.
Wojtek (uśmiechając się filuternie): A oczy
wiście, że lepiej, no to pójdziemy.
Pan Krzewiński, dziedzic owej wioski, bardzo się ucieszył, kiedy mu. Wojtek lisa i szczupaka przedstawił.
— A to osobliwość, panie dobrodzieju, — mó
wił, — Wojtek, mów co chcesz za te zwierzęta?
Mosiek: Z psieprosieniem jegomości to my dwaj na spółkę ułapić ,to też się będziemy dzielić.
Wojtek: Tak jest, jaśnie panie, ponieważ ten Żyd należał do połowu, to niech połowę dosta
nie z mojej nagrody. Ale mam prośbę do jaśnie wielmożnego pana.
Krzewiński: No mów, przecież wiesz, że chętnie uczynię wszystko, co w mojej mocy.
Wojtek: Otóż chciałbym prosić, aby mi było wolno i tę drugą połowę nagrody arendarzo- wi darować.
M osiek: Ny niech się jegomość zgodzi, a jä Wojtkowi to wynagrodzę.
Krzewiński: Nic z tego nie rozumiem, bo
lesz.c,xe w\e 'wXevn, jaVa ma. ti^ć x\»Kroäa., xxr\(\v.ą Vj\- \
ko, że ten szelma Żyd chce cię orznąfc, mól W ojtku.
Wojtek: No to się pokaże ,a więc mogę li
czyć na pańskie słowo, że jak będę chciał, i drugą połowę mogę darować.
Krzewiński: Mniejsza o to, masz moje słowo, że uczynię wszystko, co będzie w mojej mocy.
Wojtek: Już ta rzecz będzie w pańskiej możności, bo ja za całą nagrodę proszę tylko o 50 batów.
Krzewiński: Mój Wojtku, co ty robisz?
Przecież nie będziesz chciał batów jako nagrodę?
Wojtek: Mam pańskie słowo, a więc pro
szę o baty.
M o s i e k: Aj waj... niech jaśnie wielmożny pan temu nie wierzy, bo to wszystko kłamstwo...
ja wcale do spółki nie należeć, ja o niczem nie wie
dzieć, ten Wojtek to złodziej, on tego lisa ukraść i tego szczupaka ukraść i pyski im powkładać, aby mnie biednego żidka w kłopot wprowadzić. To ja już sobie pójdę.
Krzewiński: Oho, to tu jakieś szachraj- Stwo. Żydzie, zostaniesz tu. A więc ty, Wojtku, naprawdę chcesz baty?
Wojtek: A tak dopraszam się łaski jaśnie wielmożnego pana.
Krzewiński: Ha niech i tak będzie. Za
wołać tu włodarza i Antka, niech też przyniosą ławę i bat i niech sypną mu 50 odlewanych, kiedyć go tak skóra świerzbi.
Wojtek: Podług ugody ma dostać połowę nagrody Mosiek, a więc proszę uniżenie, aby mu najprzód 25 batów sypnąć.
Krzewiński: A toś ty filut, mój Wojcie
chu. Ha trudna rada, sam ugodę słyszałem, słowo dane, bierzcie Żyda.
Włodarz z parobkiem pochwycili Mośka, po
łożyli na ławę i sypnęli mu 25 uczciwych batów, żc aż Żyd krzyczał w niebogłosy.
Krzewiński: No Wojtku, a jakżeż teraz będzie z drugą połową batów?
Wojtek: Proszę jaśnie wielmożnego pana, ia nie taki, ja i tę drugą połowę Mośkowi daruję.
Krzewiński: Może by to było za wiele...
ale niech Żyd szachruj pokutuje. Mosiek albo do
staniesz drugie 25 batów ,albo się wykup Wojtkowi.
Ot wiesz co, dasz 50 złotych Wojtkowi, a on może zwolni od przyjęcia tej nagrody.
Żyd w płacz i w targi, tak że odtargował po
łowę. ale 25 złotych musiał Wojtkowi zaraz zapła
cić, a pan dołożył drugie 25 złotych, tak że Woj
tek od razu przyszedł w posiadanie 50 złotych. Nie koniec na tern — chłopi tak się zaczęli z Mośka wyśmiewać, tak mu dokuczali, że porzucił karcz
mę, którą po nim objął Wojtek. Lepiej było lu
dziom we wsi, gdyż pijatyka zniknęła. Wojtek usilną pracą i oszczędnością kupił sobie później ła
dne gospodarstwo. Opowiadał on nieraz to zda
rzenie, a umiał tak nadrabiaj miną, że słuchacze kulali się od śmiechu. W końcu zawsze dodawał:
— Widzicie to było rano, kiedym zobaczył te
go lisa i szczupaka, a kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje.
«a o iMmu.
Był przed laty żołnierz, co jak służył przy woj
sku, napisał se na drzwiach lak: „Ja sobie żyję bez żadnych trosk“.
Aż zdarzyło się pewnego razu, że sam król przy
jechał zwiedzać koszary. Jak zobaczył ów. napis, tak każe przywołać owego żołnierza i mówi: „jakże ty możesz żyć bez trosk, klej nawet ja, com jest kró
lem, a mam troski“.
A żołnierz mu odpowiedział: „Dla czego ja nie mam żyć bez trosk kiej nie trza mi się trapić ani 0 buty, ani o spodnie, ani o kabat, ani nawet o chleb albo warzę, bo mi najjaśniejszy Pan wszystko dadzą.
— A skoro tak — powiada król — to masz, ju
tro o dziesiątej godzinie z rana stawić się u mnie do raportu.
Ano, kiedy ten żołnierz stawił się w pałacu tak ma król powiada:
— Masz porachować, wiele jest gwiazd na niebie 1 wiele na moim koniu włosów sierści i masz mi powiedzieć, co ja myślę. A na to ci daję czasu V dni i 9 nocy.
Żołnierz na to zadanie do beze się zafrasował i myślał nad tern dość długo, a sam nie mógł jakoś nic wykalkułować.
Ale miał on ci kamrata, młynarczyka, we młynie, 0 ćwierć mili od koszar, tak tedy do niego się udał w tym frasunku.
Ale młynarczyk, ]ak wysłuchał wszystkiego tak mu powiada:
— Nie trap się, kamracie, nic, jeno napisz do ojca, żeby ci przysłał 10 złotych, to my tu sobie ze wszystkim poradzimy.
Ano, tak żołnierz napisał dp ojca, a ten mu za dwa dni przysłał pieniądze.
Tedy młynarczyk, kiedy już żołnierz miał pienią
dze, mówi mu tak:
— Idź teraz do miasta, kup se brzytwę, przetak 1 cztery libry papieru; a jak będziesz miał to wszy
stko, to znów przyjdź do mnie.
Zrobił żołnierz, jak młynarczyk kazał. Jak wró
cił do młyna, tak wzięli se śpilek i podziurkowali, oni papier miejsce w miejsce. Jak /dziurkowali pa
pier, tak młynarczyk mówi:
i— Wiesz co? idź teraz do stajni a weź ze sobą przetak i brzytwę; a jak się kto będzie pytał, po co idziesz do stajni, to powiesz, że idziesz sierść ra
chować na koniu; a jak skończysz, to znów przyjdź do mnie.
Jak żołnierz skończył konia golić, tak znów przy
szedł do młynarczyka a też prawie kończyły się te dziewięć dni i nocy, co mu król przeznaczył.
Teraz mówi młynarczyk tak do żołnierza:
— Ty zdejm swój mundur i daj go mnie, a ja swój kuorak dam tobie. Ty zostaniesz tu, a ja we
zmę ten papier zdziurkowany, przetak ze sierścią i pójdę z tern do Najjaśniejszego Pana; ale żebyś się nikaj nie ruszył aż ja wrócę.
Jak już młynarczyk miał wszystko gotowe, za
brał się i poszedł. Gdy przyszedł do zamku, nie chcieli go puścić; ale on powiedział, że musi iść do Najjaśniejszego Pana, bo ma pytanie zadane, to na nie musi odpowiedzieć, tak go puścili.
Jak wszedł na pokoje królewskie, tak go król pyta:
— 1 cóż wy mi, wojaku, powiecie?
ćrć>-&.M
X OR 'TCYÖNNV'. \ xxxsxtwx — X XN ■ciXs.vj \-j^cAwve. Xtvtixvo. Svxixv«.
— Przypxedlem XAa\\aśn\e\sx-j ’Patde, odpowiedzieć \ im si% isvó\ oyäerii
na te trzy zagadki, coście mi zadaXL \ — V cóż z Vego? — pyVa >n. Czy ci% y.ao Vo A jakież były te trzy zagadki? — pyta król. tak trapi?
— Miałem porachować: wiele gwiazd jest na nie
bie, wiele na koniu sierści i powiedzieć, co oni my
ślą. ,
— No, powiedzcie mi tedy: ile jest gwiazd na
niebie? . . .
— Najjaśniejszy Panie, na niebie jest tyle gwiazd, co dziurek w tym papierze; a jak Najjaśniejszy pan nie wierzą, to niech rachują...
— No, a wieleż sierści na moim koniu?
— Najjaśniejszy Panie, na waszym koniu niema ani włoska sierści, wszystka jest na przetaku.
— Ale wiesz co, teraz powiedz mi, co ja teraz myślę?
— Najjaśniejszy Pan myślą może, co ja jestem żołnierz.
— No, a coście wy za jeden?
— Ja jestem młynarczyk, a żołnierz jest we mły
nie...
Król posłał po tego żołnierza, a jak przyszedł to mu dał taką pensję, co już mógł do śmierci żyć bez wszelakich trosk i kłopotów. Zwolnił go też od słu
żby i posłał go do stary tir rodziców, aby i onym by to dobrze.
---- OOXOO----
Dziwne pokrewieństwo.
Jan spotyka w mieście na Jarmarku dawnego znajomego i przyjaciela, Michała.
— Jak się masz, braciszku, Michale — woła Jan Juzem cię też kopę lat nie widział! Cóż się z tobą dzieje, co porabtasz?... Ale czegożeś taki zasępiony, i tak kwaśno patrzysz, jak gdyby ci chleb z masłem W piasek upadł i psy kaszę zeżarli?
— Ej, daj mi pokój — odpowiada Michał. — Je
stem okrutnie nieszczęśliwy i w takiej gmatwaninie, że aż mi w głowie kołuje.
— A to dlaczego, — pyta Jan.
— Nie powiem ci, bobyś nawet i nie rozumiał
— Już ty, Michałku, o to się nie troszcz, czy ja rozumiem, czy nie, tylko gadaj.
— O bo widzisz Janie, tak mi ciągle się po gło
wie snują myśli o mojem pokrewieństwie i nie dają spokojności. Boję się, żebym nie zwaryował.
— A tom dopiero ciekawy — rzecze Jan. Cóż to za pokrewieństwo?
— Kiedyś ciekawy, to słuchaj! — Jakem się od was wyprowadził do Zalesia — pamiętasz — na św.
Jan już dwa lata temu, miałem wtedy przy sobie oj
ca. Przecież go znałeś dobrze i wiesz, że nie był taki stary, miał dopiero 47 lat. Więc... co chciałem powiedzieć?.. Aha — więc wyprowadziłem się do Zalesia. Obok nas mieszkała wdowa, kobieta sobie do rzeczy, jeszcze młoda, fertycztna, z własnym do
meczkiem; a że człowiekowi trza było żony, więc myślę sobie.
„U wdowy chleb gotowy", którego teraz do zbytku nie mam. To też niedługo namyślałem się;
wdowa od kosza mi nie dała, poszły zapowiedzi, a potem i ślub.
— No, to ci winszuję, żeś się ożenił Michale*
Przecież to jeszcze nie takie nieszczęście!
— Jużci, że toby jeszcze nie było nic złego, ale słuchaj — co dalej. Żona moja, choć sama nie sta
ra, miała jednak już po pierwszym swoim mężu 18- tetnią córkę czy też pasierbicę. Ta zawracała ojcu
— A widzisz, Janie, że nie rozumiesz, kiedy py
tasz, co z tego! A chcesz wiedzieć, co z tego? No, to słuchaj, a uważaj dobrze, żebyś teraz zrozumiał, co ci będę mówił. Przez ten ożenek córka moja jest moją macochą, a ja jestem ojczymem mojej macochy.
Otóż patrz, tym sposobem ja jestem teściem mojego własnego ojca.
Mojej macosze, która zarazem jest pasierbicą mo
ją, urodził się chłopak. Więc ten chłopak jest moim bratem, bo to rodzony syn mego ojca. Ale pon e- waż on jest synem mojej pasierbicy, więc moja żo
na jest babką tego chłopaka, a ja jestem działkiem swego własnego brata.
Mnie także urodził się ciiłopiec, więc moja pa
sierbica jest przyrodnią siostrą mego syna; ałe, że ona jest moją macochą, więc przez to jest zarazem i babką swego brata a mojego syna, bo on jest sy
nem jej pasierba. A ojciec mój jest szwagrem sy
na, bo jego siostrę ma za żonę.
Ja znowu jestem pasierbem mojej macochy, a mój syn jest moim wujem, a ja jestem siostrzeńcem swego własnego syna, bo on jest synem teściowej mego ojca. Mój syn jest moim stryjem.
Mój ojciec jest moim zięciem, a ja jestem ojcem swego własnego ojca.
Ale przez to nie przystałem być synem swojego ojca, więc sam jestem swoim własnym wnukiem.
I powiedz mi teraz miły Janie, czy to przy la
kiem pokrewieństwie nie można zwarjować?!
— Ano Michale! u wdowy chleb gotowy, nicze
go już nie brakuje, to też na pokrewieństwie ci ocz
kować nie może
lak Emeiiarz.eszukal krom.
Opowiedziała Jr.
Był sobie raz kucharz i król. Żyli w wielkie!
zgodzie, bo jeden bez drugiego się nie mógł obejść.
Król lubiał dobrze zjeść i wypić, a kucharz znał się na potrawach i przygotowaniu ich jak nikt na świę
cie. Inni królowie zazdrościli naszemu królów1 tak dobrego kucharza i nie jeden starał się go pozy
skać, bo wiadoma rzecz, że dobry kucharz to naj
ważniejsza persona na dworcu królewskim, alt ku
charz nie chciał swego pana opuścić, bo był wier
ny. Ale nietylko dla wierności pozostawał w sta
rej służbie, lecz dlatego, że dobrze mu było. gdyż pan jego był to człowiek dobroduszny i zawsze przebaczał figlarnemu kucharzowi, gdy ten co prze
skrobał.
Oto co się raz zdarzyło.
Król kazał sobie upiec dwa bażanty na śniada
nie. Jakoż kucharz zabrał się odraza do roboty, upiekł ptaki tak mistrzowsko, że się nadziwić nie mógł. Trzeba wiedzieć że kucharz miał te same u- podobania co jego pan. To też i teraz z zachwytem patrzył na rumianą pieczeń, a że bardzo lubił ba
żanty a szczególniej tłuste udziki pomyślał sobie:
„Zdałoby się po jednym zjeść, król pewnie nie spo
strzeże.“
Jak pomyślał zrobił. Król siada do stołu. Ale cóż to, każdy bażant ma tylko po jednej nodze.
Domyślił się odraza czyja to sprawka i każe wołać kucharza.
v=>-
„Najjaśniejszy królu i panie“ mówi ku.-harz
„bażanty wiaty tylko po jedne’ nodze. ‘
„Kłamiesz nędzniku“ woła rozgniewany król,
„wszystkie ptaki mają po dwie nogi, zjalłeś dwa udziki przyznaj się“.
Ale kucharz obstawal przy swoim i wciąż u- Irzymy wał, że bażanty miały po jednej nodze.
„Debrze“ mówi król „jeśli mi pokażesz i naocz
nie sie przekonam, że jest tak jak mówisz, daruje ci winę, jeśli jednak się nie zdołasz wykręcić, zgi
niesz jeszcze dzisiaj“.
Wtedy kucharz zaprowadził króla do lasku, a gdy się zbliżali nakazał zupełną ciszę. 5 tak się skradali, aż doszli do miejsca, gdzie siedziały ba
żanty. Siedziały sobie spokojnie, każdy na jednej nodze.
„Widzisz najmiłościwszy panie, że każdy ma t'/iko jedną nogę“ szepnął kucharz cichutko. Lecz król w tej chwili wstał i głośno klasnął w ręce.
Bażanty zerwały się przestraszone pokazując w locie schowane nogi. Król spojrzał na kucharza z tryumfem. A kucharz na to:
„Czemu najjaśniejszy panie, nie uczyniłeś tak samo dziś rano przy stole, kto wie czy nie byłyby pokazały drugiej nogi.“
W ten sposób zmyślny kucharz wykręcił się sianem, a król zadowolony był, że ma kucharza,
|ttóremu nikt nie dorówna ani sztuką kucharską ani dowcipem.
----OOXOO----
Z moftywew (udowych.
Siwy gołąbeczck
Grucha sobie — grucha!
Mówi parobeczek:
Moja żonka głucha.
Ja wołam obiadu — Ona gadu, gadu ...
Wykipiała rzepa!
— Moja żona ślepa...
A nuże Moniko!
Wykipi ci mliko, Przypali się kasza;
Dolaż — dola nasza!
Ale chociaż żonka I ślepa i głucha — Parobeczek w dłonie Na mrozie nie chucha.
Jest na grzbiecie kożuch, W komorze słonina,
W skrzyni karbowańce, , - Na łóżku pierzyna.
Siwy gołąbeczck
Grucha sobie — grucha!
Dobra żonka z wianem, Choć ślepa i głucha.
€eraz popularniejszy mazurek
kominiarski.
Kominiarz ma zdrowe nerwy, Włazi w komin żywo!
Pamiętajcie więc bez przerwy Dawać mu na piwo,
Dawać mu na piwo!
Bo kucharka z gniewu spuchnie, Jak karmnik przy krypie,
3dy kominiarz całą kuchnię Sadzami zasypie,
Sadzami zasypie!
f mmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmm *tx t> wntmmrnxaMm mon mm b mmmmmm—mmm ma mmmmmm
■»»nun»; jW 6* g-% #■ gy ’...mmmmmm..-;
gmmmmmmmmmmm.; & ffS B W m gammmmmammmmmg
Nie udało się.
Pani Kasprowa nie mogła swego męża odzwy
czaić od zbyt częstego odwiedzania karczmy, skąd powracał zwykle do domu w stanie bardzo opłaka
nym. Nie skutkowały prośby, ani zwykłe groźby, postanowiła więc wziąć się do ostatecznego środ
ka ,— który zdaniem jej — mógł coś zdziałać.
W tym celu pewnego wieczora przebrała się w dziwne szaty i z miotłą w ręce oczekiwała w sieni na powrót małżonka. Nadszedł chwiejnym krokiem, a wówczas ona wysunęła się z ukrycia, charcząc i sapiąc...
— A to kto? — zawołał pan Kasper przera
żony.
— Baba Jaga! Czarownica z Łysej Góry! — odpowiedział mu głos przytłumiony.
— Jak się masz? — wrzasnął Kasper wesołoI
— Podajże mi rękę! Toż ja ożeniony jestem z two
ją rodzoną siostrą!...
Pani Kasprowe] wypadła miotła z ręki i nie
omal nie zemdlała!
Złośliwe potwierdzenie.
— Czy nie uważasz, że w tym kapeluszu wy
glądam o 10 lat młodziej?
— Tak jest moja droga, przyzna to każdy!
Nawet mój mąż powiedział wczoraj: Gdy twoja przyjaciółka zdejmie kapelusz, wtedy W3'daje się starszą o jakie 10 lat.
Nierogacizna.
U rogatki, przy wjeździe do miasta, kłóci się dwóch żydów:
— Jankiel, ty jesteś osieł!
— Josel, ty jesteś baran!
— Pst! — wtrąw się trzeci — przestańcie się przezywać. Dozorca rogatek gotów to wziąć za prawdę i pobrać od was kopytkowe.
Matka i córka.
Matka pocieszając córkę po utracie kawalera:'
— Marysiu, nie rozpaczaj, bądź mężną!
— Jabym wolała być zamężną! — odpowiada 1 córka.
Na wszystko jest sposób.
W składzie bławainytii suDjekt do damy:
— Radzę pani wziąść te oto rękawiczki bronzo- vve. Śliczni,! leżą na ręku.
Na to odzywa się mąż damy:
— Rękawiczki leżą dobrze, to prawda, a’:e czy kolor ich stosuje się do kostjumu mojej żony, to wielkie pytanie.
A na to Subjekt, pełen najlepszych chęci:
— O temu możemy natychmiast zaradzić. Mamy na składzie śliczne i najzupełniej odpowiednie do tego koloru kost jurny...
Buty w złem humorze.
— Mój panie majstrze, wz.ąłem od was buty le
dwie przed tygodniem, a już się krzywią.
— Kmwią się, że niezapłacone.
Niespodziewany wynik.
Narzeczony (chełpliwie): Tyle zarabiam, że mógłbym dwie takie kobiety jak ty wyżywić.
Narzeczona: To doskonale, to matka moja może żyć z nami.