• Nie Znaleziono Wyników

Śmieszek, [1927, nr 9]

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Śmieszek, [1927, nr 9]"

Copied!
4
0
0

Pełen tekst

(1)

-Tw

ŚMIESZEK

DODATEK HUMORYSTYCZNY

Wychodzi kiedy chce i kiedy mu się podoba.

Dla czytelników naszych darmo a dla innych podwójna cena.

Mądry Wojtek.

Rychło o wschodzie słońca powracał smutny lis do swojej dziury. Przez całą noc biegał a nic nie mógł ułowić, to też lisisko było takie głodne, że aż mu żołądek piszczał. Przechodząc ów lis obok wody, zobaczył potężnego szczupaka na miał­

kiej wodzie. Myśli sobie lis: teraz albo nigdy — dobra i ryba, a więc rzuca się na szczupaka, aby go z wody wyciągnąć i pożreć. Przeczuł szczu­

pak, co mu grozi, dla tego zaczął walić potężnie ogonem i rozdziawił pysk, silnemi zębami uzbrojo­

ny. Lis szybko uchwycił za paszczękę i ciągnie do lądu, ale wnet poznał, że się przerachował, gdyż Jzczupak ścisnął szczęki i nuże ciągnąć na głębinę, tak że lis nie mógł się wyrwać z czułych objęć swego przeciwnika, a za chwilę był już po brzuch we wodzie, dobywszy jednakże sił ostatnich, dostał się na mieliznę, ale na brzeg dojść nie mógł, ponie­

waż szczupak ciągnął, co miał siły. Zaczęła się zażarta walka o śmierć lub życie. Nieraz już lis miał szczupaka prawie na brzegu, ale czasem już był nieomal po szyję we wodzie, Kiedy tak w naj­

lepsze dwa te zwierzęta bój toczą, nadchodzi Woj­

tek, pański fornal. Był to chłop wesoły, pracowi­

te, a nade wszystko bardzo dowcipny. Umiał on sławne płatać figle, o których nietylko cała wieś, ale nawet cała okolica mówiła.

Idzie tedy Wojtek, a że był człek wesoły, prze­

to sobie śpiewał krakowiaka. W tern nagle zoczy lisa i szczupaka wojujących. Wskoczył szybko we wodę i wrzucił lisa z szczupakiem do miecha.

Zwierzęta te tak się mocno zębami ścięły, że jedno drugiego nie puściło. Idzie Wojtek z miechem i wyśpiewuje sobie, aż tu spotyka go arendarz Mo­

stek, który go tak powitał:

— Aj. dzień dobry, panie Wojtek, a wy co tam będziecie nieść w tego miecha, a może to mali wol od tego waszego bestra krowa... ny ja będzie ku­

pić i dobrze zapłacić.

Wojtek: Mały wół, mały wół; czemu nie mówicie cielę. Aleć to zupełnie co innego, jest to coś bardzo ciekawego a delikatnego, właśnie idę z tern do wielmożnego pana.

M osiek: No to mi pokażcie, wstąpcie jeno na chwilę do karczmy i wypijcie jednego, a my bę- dziem robić fajn geszeft.

Wojtek idzie do karczmy i kładzie miech na ławę — arendarz chce poruszyć miech, a wtem lis i szczupak zaczną się okropnie szamotać, że aż Mosiek przestraszony ucieka, mówiąc:

— Aj waj, co to być, bo to wielkie i trzepie się... ny Wojtek pokażcie, a tu wypijcie kieliszek dobrego miodu, co to żołądek grzeje.

Wojtek wypił, gdyż wódki nie pijał, a potem pokazał lisa i szczupaka. Żyd z podziwienia wy­

trzeszczył oczy, a po małej chwili rzekł:

— Ny Wojtek, co wy chcecie z tego bydlęty robić ?

Wojtek: A co mam robić? Zaniosę do wielmożnego pana dziedzica, to się ucieszy a mnie dobrze wynagrodzi.

Mosiek: Noto my będziem iść razem i po­

wiemy, żeśmy to bydło na spółkę ułapali, a potem ty weźmiesz połowę i ja połowę tego, co jaśnie wielmożny dziedzic darować, a jeszcze przydam dla waszej Jagny piękną chustkę.

Wojtek: Pleciesz, Mośku, obejdę się ja tam bez waszej łaski... czy ja to sam nie trafię do wiel­

możnego pana.

Mosiek: Aj waj, Wojtek, jaki ty głupi. Jak ja pójdę, to jaśnie wielmożny pan dziedzic będzie dać więcej, a jak wy nie chcecie, to ja będę po- wiedziować, żeś ty ukradł te bydlęta, żeś ty tak umyślnie te pyski powtykał, aj waj, to będzie ge- wałt dostać baty.

Wojtek: Baty, baty ... ano kiedy mają być baty, niech i będą. No kiedyż mnie chcecie za zło­

dzieja podać, toć już pójdę z wami, panie arenda- rzu do dworu, ale pod tym warunkiem, że i drugą połowę z tego, co dostaniem, będę wam mógł da­

rować.

Mosiek: Wojtek, jaki wy dobry chłop, aj waj mir! Ale nie bójcie się, ja i drugą połową wziąść, może to i tak lepiej będzie.

Wojtek (uśmiechając się filuternie): A oczy­

wiście, że lepiej, no to pójdziemy.

Pan Krzewiński, dziedzic owej wioski, bardzo się ucieszył, kiedy mu. Wojtek lisa i szczupaka przedstawił.

— A to osobliwość, panie dobrodzieju, — mó­

wił, — Wojtek, mów co chcesz za te zwierzęta?

Mosiek: Z psieprosieniem jegomości to my dwaj na spółkę ułapić ,to też się będziemy dzielić.

Wojtek: Tak jest, jaśnie panie, ponieważ ten Żyd należał do połowu, to niech połowę dosta­

nie z mojej nagrody. Ale mam prośbę do jaśnie wielmożnego pana.

Krzewiński: No mów, przecież wiesz, że chętnie uczynię wszystko, co w mojej mocy.

Wojtek: Otóż chciałbym prosić, aby mi było wolno i tę drugą połowę nagrody arendarzo- wi darować.

M osiek: Ny niech się jegomość zgodzi, a jä Wojtkowi to wynagrodzę.

Krzewiński: Nic z tego nie rozumiem, bo

(2)

lesz.c,xe w\e 'wXevn, jaVa ma. ti^ć x\»Kroäa., xxr\(\v.ą Vj\- \

ko, że ten szelma Żyd chce cię orznąfc, mól W ojtku.

Wojtek: No to się pokaże ,a więc mogę li­

czyć na pańskie słowo, że jak będę chciał, i drugą połowę mogę darować.

Krzewiński: Mniejsza o to, masz moje słowo, że uczynię wszystko, co będzie w mojej mocy.

Wojtek: Już ta rzecz będzie w pańskiej możności, bo ja za całą nagrodę proszę tylko o 50 batów.

Krzewiński: Mój Wojtku, co ty robisz?

Przecież nie będziesz chciał batów jako nagrodę?

Wojtek: Mam pańskie słowo, a więc pro­

szę o baty.

M o s i e k: Aj waj... niech jaśnie wielmożny pan temu nie wierzy, bo to wszystko kłamstwo...

ja wcale do spółki nie należeć, ja o niczem nie wie­

dzieć, ten Wojtek to złodziej, on tego lisa ukraść i tego szczupaka ukraść i pyski im powkładać, aby mnie biednego żidka w kłopot wprowadzić. To ja już sobie pójdę.

Krzewiński: Oho, to tu jakieś szachraj- Stwo. Żydzie, zostaniesz tu. A więc ty, Wojtku, naprawdę chcesz baty?

Wojtek: A tak dopraszam się łaski jaśnie wielmożnego pana.

Krzewiński: Ha niech i tak będzie. Za­

wołać tu włodarza i Antka, niech też przyniosą ławę i bat i niech sypną mu 50 odlewanych, kiedyć go tak skóra świerzbi.

Wojtek: Podług ugody ma dostać połowę nagrody Mosiek, a więc proszę uniżenie, aby mu najprzód 25 batów sypnąć.

Krzewiński: A toś ty filut, mój Wojcie­

chu. Ha trudna rada, sam ugodę słyszałem, słowo dane, bierzcie Żyda.

Włodarz z parobkiem pochwycili Mośka, po­

łożyli na ławę i sypnęli mu 25 uczciwych batów, żc aż Żyd krzyczał w niebogłosy.

Krzewiński: No Wojtku, a jakżeż teraz będzie z drugą połową batów?

Wojtek: Proszę jaśnie wielmożnego pana, ia nie taki, ja i tę drugą połowę Mośkowi daruję.

Krzewiński: Może by to było za wiele...

ale niech Żyd szachruj pokutuje. Mosiek albo do­

staniesz drugie 25 batów ,albo się wykup Wojtkowi.

Ot wiesz co, dasz 50 złotych Wojtkowi, a on może zwolni od przyjęcia tej nagrody.

Żyd w płacz i w targi, tak że odtargował po­

łowę. ale 25 złotych musiał Wojtkowi zaraz zapła­

cić, a pan dołożył drugie 25 złotych, tak że Woj­

tek od razu przyszedł w posiadanie 50 złotych. Nie koniec na tern — chłopi tak się zaczęli z Mośka wyśmiewać, tak mu dokuczali, że porzucił karcz­

mę, którą po nim objął Wojtek. Lepiej było lu­

dziom we wsi, gdyż pijatyka zniknęła. Wojtek usilną pracą i oszczędnością kupił sobie później ła­

dne gospodarstwo. Opowiadał on nieraz to zda­

rzenie, a umiał tak nadrabiaj miną, że słuchacze kulali się od śmiechu. W końcu zawsze dodawał:

— Widzicie to było rano, kiedym zobaczył te­

go lisa i szczupaka, a kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje.

«a o iMmu.

Był przed laty żołnierz, co jak służył przy woj­

sku, napisał se na drzwiach lak: „Ja sobie żyję bez żadnych trosk“.

Aż zdarzyło się pewnego razu, że sam król przy­

jechał zwiedzać koszary. Jak zobaczył ów. napis, tak każe przywołać owego żołnierza i mówi: „jakże ty możesz żyć bez trosk, klej nawet ja, com jest kró­

lem, a mam troski“.

A żołnierz mu odpowiedział: „Dla czego ja nie mam żyć bez trosk kiej nie trza mi się trapić ani 0 buty, ani o spodnie, ani o kabat, ani nawet o chleb albo warzę, bo mi najjaśniejszy Pan wszystko dadzą.

— A skoro tak — powiada król — to masz, ju­

tro o dziesiątej godzinie z rana stawić się u mnie do raportu.

Ano, kiedy ten żołnierz stawił się w pałacu tak ma król powiada:

— Masz porachować, wiele jest gwiazd na niebie 1 wiele na moim koniu włosów sierści i masz mi powiedzieć, co ja myślę. A na to ci daję czasu V dni i 9 nocy.

Żołnierz na to zadanie do beze się zafrasował i myślał nad tern dość długo, a sam nie mógł jakoś nic wykalkułować.

Ale miał on ci kamrata, młynarczyka, we młynie, 0 ćwierć mili od koszar, tak tedy do niego się udał w tym frasunku.

Ale młynarczyk, ]ak wysłuchał wszystkiego tak mu powiada:

— Nie trap się, kamracie, nic, jeno napisz do ojca, żeby ci przysłał 10 złotych, to my tu sobie ze wszystkim poradzimy.

Ano, tak żołnierz napisał dp ojca, a ten mu za dwa dni przysłał pieniądze.

Tedy młynarczyk, kiedy już żołnierz miał pienią­

dze, mówi mu tak:

— Idź teraz do miasta, kup se brzytwę, przetak 1 cztery libry papieru; a jak będziesz miał to wszy­

stko, to znów przyjdź do mnie.

Zrobił żołnierz, jak młynarczyk kazał. Jak wró­

cił do młyna, tak wzięli se śpilek i podziurkowali, oni papier miejsce w miejsce. Jak /dziurkowali pa­

pier, tak młynarczyk mówi:

i— Wiesz co? idź teraz do stajni a weź ze sobą przetak i brzytwę; a jak się kto będzie pytał, po co idziesz do stajni, to powiesz, że idziesz sierść ra­

chować na koniu; a jak skończysz, to znów przyjdź do mnie.

Jak żołnierz skończył konia golić, tak znów przy­

szedł do młynarczyka a też prawie kończyły się te dziewięć dni i nocy, co mu król przeznaczył.

Teraz mówi młynarczyk tak do żołnierza:

— Ty zdejm swój mundur i daj go mnie, a ja swój kuorak dam tobie. Ty zostaniesz tu, a ja we­

zmę ten papier zdziurkowany, przetak ze sierścią i pójdę z tern do Najjaśniejszego Pana; ale żebyś się nikaj nie ruszył aż ja wrócę.

Jak już młynarczyk miał wszystko gotowe, za­

brał się i poszedł. Gdy przyszedł do zamku, nie chcieli go puścić; ale on powiedział, że musi iść do Najjaśniejszego Pana, bo ma pytanie zadane, to na nie musi odpowiedzieć, tak go puścili.

Jak wszedł na pokoje królewskie, tak go król pyta:

— 1 cóż wy mi, wojaku, powiecie?

(3)

ćrć>-&.M

X OR 'TCYÖNNV'. \ xxxsxtwx X XN ■ciXs.vj \-j^cAwve. Xtvtixvo. Svxixv«.

— Przypxedlem XAa\\aśn\e\sx-j ’Patde, odpowiedzieć \ im si% isvó\ oyäerii

na te trzy zagadki, coście mi zadaXL \ — V cóż z Vego? — pyVa >n. Czy ci% y.ao Vo A jakież były te trzy zagadki? — pyta król. tak trapi?

— Miałem porachować: wiele gwiazd jest na nie­

bie, wiele na koniu sierści i powiedzieć, co oni my­

ślą. ,

— No, powiedzcie mi tedy: ile jest gwiazd na

niebie? . . .

— Najjaśniejszy Panie, na niebie jest tyle gwiazd, co dziurek w tym papierze; a jak Najjaśniejszy pan nie wierzą, to niech rachują...

— No, a wieleż sierści na moim koniu?

— Najjaśniejszy Panie, na waszym koniu niema ani włoska sierści, wszystka jest na przetaku.

— Ale wiesz co, teraz powiedz mi, co ja teraz myślę?

— Najjaśniejszy Pan myślą może, co ja jestem żołnierz.

— No, a coście wy za jeden?

— Ja jestem młynarczyk, a żołnierz jest we mły­

nie...

Król posłał po tego żołnierza, a jak przyszedł to mu dał taką pensję, co już mógł do śmierci żyć bez wszelakich trosk i kłopotów. Zwolnił go też od słu­

żby i posłał go do stary tir rodziców, aby i onym by to dobrze.

---- OOXOO----

Dziwne pokrewieństwo.

Jan spotyka w mieście na Jarmarku dawnego znajomego i przyjaciela, Michała.

— Jak się masz, braciszku, Michale — woła Jan Juzem cię też kopę lat nie widział! Cóż się z tobą dzieje, co porabtasz?... Ale czegożeś taki zasępiony, i tak kwaśno patrzysz, jak gdyby ci chleb z masłem W piasek upadł i psy kaszę zeżarli?

— Ej, daj mi pokój — odpowiada Michał. — Je­

stem okrutnie nieszczęśliwy i w takiej gmatwaninie, że aż mi w głowie kołuje.

— A to dlaczego, — pyta Jan.

— Nie powiem ci, bobyś nawet i nie rozumiał

— Już ty, Michałku, o to się nie troszcz, czy ja rozumiem, czy nie, tylko gadaj.

— O bo widzisz Janie, tak mi ciągle się po gło­

wie snują myśli o mojem pokrewieństwie i nie dają spokojności. Boję się, żebym nie zwaryował.

— A tom dopiero ciekawy — rzecze Jan. Cóż to za pokrewieństwo?

— Kiedyś ciekawy, to słuchaj! — Jakem się od was wyprowadził do Zalesia — pamiętasz — na św.

Jan już dwa lata temu, miałem wtedy przy sobie oj­

ca. Przecież go znałeś dobrze i wiesz, że nie był taki stary, miał dopiero 47 lat. Więc... co chciałem powiedzieć?.. Aha — więc wyprowadziłem się do Zalesia. Obok nas mieszkała wdowa, kobieta sobie do rzeczy, jeszcze młoda, fertycztna, z własnym do­

meczkiem; a że człowiekowi trza było żony, więc myślę sobie.

„U wdowy chleb gotowy", którego teraz do zbytku nie mam. To też niedługo namyślałem się;

wdowa od kosza mi nie dała, poszły zapowiedzi, a potem i ślub.

— No, to ci winszuję, żeś się ożenił Michale*

Przecież to jeszcze nie takie nieszczęście!

— Jużci, że toby jeszcze nie było nic złego, ale słuchaj — co dalej. Żona moja, choć sama nie sta­

ra, miała jednak już po pierwszym swoim mężu 18- tetnią córkę czy też pasierbicę. Ta zawracała ojcu

— A widzisz, Janie, że nie rozumiesz, kiedy py­

tasz, co z tego! A chcesz wiedzieć, co z tego? No, to słuchaj, a uważaj dobrze, żebyś teraz zrozumiał, co ci będę mówił. Przez ten ożenek córka moja jest moją macochą, a ja jestem ojczymem mojej macochy.

Otóż patrz, tym sposobem ja jestem teściem mojego własnego ojca.

Mojej macosze, która zarazem jest pasierbicą mo­

ją, urodził się chłopak. Więc ten chłopak jest moim bratem, bo to rodzony syn mego ojca. Ale pon e- waż on jest synem mojej pasierbicy, więc moja żo­

na jest babką tego chłopaka, a ja jestem działkiem swego własnego brata.

Mnie także urodził się ciiłopiec, więc moja pa­

sierbica jest przyrodnią siostrą mego syna; ałe, że ona jest moją macochą, więc przez to jest zarazem i babką swego brata a mojego syna, bo on jest sy­

nem jej pasierba. A ojciec mój jest szwagrem sy­

na, bo jego siostrę ma za żonę.

Ja znowu jestem pasierbem mojej macochy, a mój syn jest moim wujem, a ja jestem siostrzeńcem swego własnego syna, bo on jest synem teściowej mego ojca. Mój syn jest moim stryjem.

Mój ojciec jest moim zięciem, a ja jestem ojcem swego własnego ojca.

Ale przez to nie przystałem być synem swojego ojca, więc sam jestem swoim własnym wnukiem.

I powiedz mi teraz miły Janie, czy to przy la­

kiem pokrewieństwie nie można zwarjować?!

— Ano Michale! u wdowy chleb gotowy, nicze­

go już nie brakuje, to też na pokrewieństwie ci ocz­

kować nie może

lak Emeiiarz.eszukal krom.

Opowiedziała Jr.

Był sobie raz kucharz i król. Żyli w wielkie!

zgodzie, bo jeden bez drugiego się nie mógł obejść.

Król lubiał dobrze zjeść i wypić, a kucharz znał się na potrawach i przygotowaniu ich jak nikt na świę­

cie. Inni królowie zazdrościli naszemu królów1 tak dobrego kucharza i nie jeden starał się go pozy­

skać, bo wiadoma rzecz, że dobry kucharz to naj­

ważniejsza persona na dworcu królewskim, alt ku­

charz nie chciał swego pana opuścić, bo był wier­

ny. Ale nietylko dla wierności pozostawał w sta­

rej służbie, lecz dlatego, że dobrze mu było. gdyż pan jego był to człowiek dobroduszny i zawsze przebaczał figlarnemu kucharzowi, gdy ten co prze­

skrobał.

Oto co się raz zdarzyło.

Król kazał sobie upiec dwa bażanty na śniada­

nie. Jakoż kucharz zabrał się odraza do roboty, upiekł ptaki tak mistrzowsko, że się nadziwić nie mógł. Trzeba wiedzieć że kucharz miał te same u- podobania co jego pan. To też i teraz z zachwytem patrzył na rumianą pieczeń, a że bardzo lubił ba­

żanty a szczególniej tłuste udziki pomyślał sobie:

„Zdałoby się po jednym zjeść, król pewnie nie spo­

strzeże.“

Jak pomyślał zrobił. Król siada do stołu. Ale cóż to, każdy bażant ma tylko po jednej nodze.

Domyślił się odraza czyja to sprawka i każe wołać kucharza.

(4)

v=>-

„Najjaśniejszy królu i panie“ mówi ku.-harz

„bażanty wiaty tylko po jedne’ nodze. ‘

„Kłamiesz nędzniku“ woła rozgniewany król,

„wszystkie ptaki mają po dwie nogi, zjalłeś dwa udziki przyznaj się“.

Ale kucharz obstawal przy swoim i wciąż u- Irzymy wał, że bażanty miały po jednej nodze.

„Debrze“ mówi król „jeśli mi pokażesz i naocz­

nie sie przekonam, że jest tak jak mówisz, daruje ci winę, jeśli jednak się nie zdołasz wykręcić, zgi­

niesz jeszcze dzisiaj“.

Wtedy kucharz zaprowadził króla do lasku, a gdy się zbliżali nakazał zupełną ciszę. 5 tak się skradali, aż doszli do miejsca, gdzie siedziały ba­

żanty. Siedziały sobie spokojnie, każdy na jednej nodze.

„Widzisz najmiłościwszy panie, że każdy ma t'/iko jedną nogę“ szepnął kucharz cichutko. Lecz król w tej chwili wstał i głośno klasnął w ręce.

Bażanty zerwały się przestraszone pokazując w locie schowane nogi. Król spojrzał na kucharza z tryumfem. A kucharz na to:

„Czemu najjaśniejszy panie, nie uczyniłeś tak samo dziś rano przy stole, kto wie czy nie byłyby pokazały drugiej nogi.“

W ten sposób zmyślny kucharz wykręcił się sianem, a król zadowolony był, że ma kucharza,

|ttóremu nikt nie dorówna ani sztuką kucharską ani dowcipem.

----OOXOO----

Z moftywew (udowych.

Siwy gołąbeczck

Grucha sobie — grucha!

Mówi parobeczek:

Moja żonka głucha.

Ja wołam obiadu — Ona gadu, gadu ...

Wykipiała rzepa!

— Moja żona ślepa...

A nuże Moniko!

Wykipi ci mliko, Przypali się kasza;

Dolaż — dola nasza!

Ale chociaż żonka I ślepa i głucha — Parobeczek w dłonie Na mrozie nie chucha.

Jest na grzbiecie kożuch, W komorze słonina,

W skrzyni karbowańce, , - Na łóżku pierzyna.

Siwy gołąbeczck

Grucha sobie — grucha!

Dobra żonka z wianem, Choć ślepa i głucha.

€eraz popularniejszy mazurek

kominiarski.

Kominiarz ma zdrowe nerwy, Włazi w komin żywo!

Pamiętajcie więc bez przerwy Dawać mu na piwo,

Dawać mu na piwo!

Bo kucharka z gniewu spuchnie, Jak karmnik przy krypie,

3dy kominiarz całą kuchnię Sadzami zasypie,

Sadzami zasypie!

f mmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmm *tx t> wntmmrnxaMm mon mm b mmmmmm—mmm ma mmmmmm

■»»nun»; jW 6* g-% #■ gy ’...mmmmmm..-;

gmmmmmmmmmmm.; & ffS B W m gammmmmammmmmg

Nie udało się.

Pani Kasprowa nie mogła swego męża odzwy­

czaić od zbyt częstego odwiedzania karczmy, skąd powracał zwykle do domu w stanie bardzo opłaka­

nym. Nie skutkowały prośby, ani zwykłe groźby, postanowiła więc wziąć się do ostatecznego środ­

ka ,— który zdaniem jej — mógł coś zdziałać.

W tym celu pewnego wieczora przebrała się w dziwne szaty i z miotłą w ręce oczekiwała w sieni na powrót małżonka. Nadszedł chwiejnym krokiem, a wówczas ona wysunęła się z ukrycia, charcząc i sapiąc...

— A to kto? — zawołał pan Kasper przera­

żony.

— Baba Jaga! Czarownica z Łysej Góry! — odpowiedział mu głos przytłumiony.

— Jak się masz? — wrzasnął Kasper wesołoI

— Podajże mi rękę! Toż ja ożeniony jestem z two­

ją rodzoną siostrą!...

Pani Kasprowe] wypadła miotła z ręki i nie­

omal nie zemdlała!

Złośliwe potwierdzenie.

— Czy nie uważasz, że w tym kapeluszu wy­

glądam o 10 lat młodziej?

— Tak jest moja droga, przyzna to każdy!

Nawet mój mąż powiedział wczoraj: Gdy twoja przyjaciółka zdejmie kapelusz, wtedy W3'daje się starszą o jakie 10 lat.

Nierogacizna.

U rogatki, przy wjeździe do miasta, kłóci się dwóch żydów:

— Jankiel, ty jesteś osieł!

— Josel, ty jesteś baran!

— Pst! — wtrąw się trzeci — przestańcie się przezywać. Dozorca rogatek gotów to wziąć za prawdę i pobrać od was kopytkowe.

Matka i córka.

Matka pocieszając córkę po utracie kawalera:'

— Marysiu, nie rozpaczaj, bądź mężną!

— Jabym wolała być zamężną! — odpowiada 1 córka.

Na wszystko jest sposób.

W składzie bławainytii suDjekt do damy:

— Radzę pani wziąść te oto rękawiczki bronzo- vve. Śliczni,! leżą na ręku.

Na to odzywa się mąż damy:

— Rękawiczki leżą dobrze, to prawda, a’:e czy kolor ich stosuje się do kostjumu mojej żony, to wielkie pytanie.

A na to Subjekt, pełen najlepszych chęci:

— O temu możemy natychmiast zaradzić. Mamy na składzie śliczne i najzupełniej odpowiednie do tego koloru kost jurny...

Buty w złem humorze.

— Mój panie majstrze, wz.ąłem od was buty le­

dwie przed tygodniem, a już się krzywią.

— Kmwią się, że niezapłacone.

Niespodziewany wynik.

Narzeczony (chełpliwie): Tyle zarabiam, że mógłbym dwie takie kobiety jak ty wyżywić.

Narzeczona: To doskonale, to matka moja może żyć z nami.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Inkubator posiada układ automatycznej regulacji temperatury (servo) bazujący na pomiarach temperatury skóry noworodka w zakresie: min.. Inkubator posiada alarmy akustyczno-

Wypowiedzi zniechęcające Wypowiedzi wzmacniające Miałaś się uczyć – co

< się do gospodarza: Wiecie gospodarzu co? Zesz’o by się tę szafę wyprzątnąć i przenieść na inne miejsce, bo tu to miejsce gdzie teraz szafa stoi, stosowniejsze by było

Garnca niema; co się zrobiło, przecieżem tu przed chwilą był, a był garniec, co się stało.. Czv się świat obrócił do licha,

Mądrzą się, a nie rządzą wcale — Skarży się chory do doktora, Student do profesora.. Kupiec

Doktor znowu się zamyślił, a po chwili tak się odezwał:.. — Byłby jeszcze sposób, a mianowicie

Usiadłszy w izbie przy piecu, począł znowu myśleć i wreszcie odezwał się do baby:?. — Słyszysz matka, jabym ci coś powiedział, cobs ciebie i mnie uszczęśliwiło, ale

Wybrano formułę stanowiska prezydium komisji stomato- logicznej WIL.Aby jednak nie zawracać sobie głowy zwoływaniem prezydium, ryzykiem, że się nie zbierze albo, nie daj Boże,