• Nie Znaleziono Wyników

Majster Kiliński. Obraz sceniczny w 3-ch odsłonach.- Wyd. 2

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Majster Kiliński. Obraz sceniczny w 3-ch odsłonach.- Wyd. 2"

Copied!
44
0
0

Pełen tekst

(1)

MAR JA GERSON - DĄBROWSKA

M a j s t e r K i l i ń s k i

OBRAZ SCENICZNy w 3-ech ODSŁONACH

W ydanie drugie

Bol esł aw Banach

NAKŁADEM „ N A S Z E J K S I Ę G A R N I ” SP. AKC.

Z W IĄ Z K U POLSKIEGO NAUCZYCIELSTWA S ZK Ó Ł POW SZECHNYCH

W ARSZAW A, W idok 22. ŁÓDŹ, Piotrkowska 181.

1927

(2)

/ ■: \ ; : / O o A 1 V - W

i -

-

: ;r : : ::;Vr „ : .. ■ ^ 'V;”

: sa: \ v:7-:' ;y , . v - v - . a " , . ; ; V - - - ' ■■'■• -.r-"--

’ . i

(3)

f ! l 0 .

MARJA GERSON - DĄBROWSKA

M a j s t e r K i l i ń s k i

OBRAZ SCENICZNY w 3-ech ODSŁONACH

Wydanie drugie

8 ° fes' ^ Sanaeh

NAKŁADEM „ N A S Z E J K S I Ę G A R N I ” SP. AKC.

ZWIĄZKU POLSKIEGO NAUCZYCIELSTWA SZKÓŁ POW SZECHNYCH

WARSZAWA, W idok 22. ŁÓDŹ, Piotrkowska 181.

1927

(4)

Wszelkie, prawa autorskie zastrzeżone.

Zakf. Graf. „NASZA DRUKARNIA”, W arszaw a, Sienna Na 15.

J y O 9 (/40M5j jfo

(5)

O S O B Y :

jeg o syn ow ie JAN KILIŃSKI

KILlNSKA, je g o żona FRANIO 1. 8

WAWRZCJŚ 1. 6

ŁUKASIOWA, stara niania ANULKA, córka W acuiskiego KACPER, m iody czeladnik BOLEK

FELEK term inatorzy

SIERAKOWSKI, rzeźnik DROBIK, ślusarz WACCJLSKI, stolarz DJONIZY, kraw iec

WIÓRKOWA ) przekupki DRĄŻKOWA 5 w arszaw skie MATEUSZOWA, kucharka ZOŚKA, jej córka ŻOŁNIERZ ROSYJSKI

Kilka osó b niem ych. K obiety, rzem ieślnicy, term inatorzy

(6)
(7)

O D S Ł O N A I.

(Scena przedstawia wnętrze zasobnej izby mieszczańskiej.

W prost drzwi i okno. Drzwi na prawo w głębi do m ieszkania, na lew o do w arsztatu. Na prawo stół, starośw iecka kanapa i kilka krzeseł. N a lew o na ścianie obraz Matki Boskiej Czę­

stochowskiej, pod nim stolik, szafka albo kredensik, klatka z ptaszkiem, zegar.

W chwili odsłony Łukasiow a w okularach siedzi koło stołu i szyje. Franio z szabelką blaszaną m aszeruje).

FRANIO. Raz! dwa! raz! dwa! raz! dwa!

ŁUKASIOWA. Jużby też Franio przestał z tą zabawą.

FRANIO (zatrzym ując się). Dlaczego?

ŁUKASIOWA. Piękna mi zabawa!

FRANIO. A ja właśnie będę żołnierzem!

ŁUKASIOWA. W imię Ojca i Syna... Cóż też Franio mówi! Żołnierzem? Panie odpuść grzechy moje, skąd Franiowi takie głupie myśli do głowy przychodzą?

FRANIO (śpiew a):

Wezmę ja pałasik, Będę bił Moskala,

(8)

Chociaż Łukasiowa

Na to nie pozwala, raz, dwa! raz, dwa!

(w ym aszerow uje na prawo).

ŁUKASIOWA. A nie pozwalam, nie! W głowie się przewraca — Panie odpuść; nic, tylko te wisusy, Felek z Bolkiem, dziecku w głowinie zawrócili. Żołnie­

rzem! skończenie świata! syn m ajstra Kilińskiego!

KACPER (uchyla drzwi z lew ej). Czy jest pan m ajster?

ŁUKASIOWA. A jakże! Gdzie on teraz kiedy w domu siedzi. A co waćpan od m ajstra chce?

KACPER (wchodzi, niosąc buł lakierowany). Nic, jenom chciał robotę majstrowi pokazać (pokazuje b u t).

No co, jak lalka, co? żeby nawet kto nie wiedział, tylko spojrzy, to powie — od m ajstra Kilińskiego!

ŁUKASIOWA. A ładny, ładny.

KACPER. Eee! z jejmością to nawet i gadać nie warto. Ładny, ładny! co to jest ładny? to jest but, panie!

(obraca butem) w całej W arszawie drugiego takiego nie znajdzie.

ŁUKASIOWA. Pan Kacper do swojego fachu jest przywiązały, nie tak jak ten, Panie odpuść grzechy nasze, pan majster.

KACPER (zgo rszo ny). Co też to jejmość pani Łukasiowa mówi? takiego m ajstra, jak pan Kiliński, to

ze świecą szukać.

ŁUKASIOWA. A tak, a tak; albo to on w arsztatu pilnuje? albo mu to żona? albo mu to dzieci? Nic, tylko chałupa pełna ludzi, co to, Panie odpuść, z końca

(9)

świata się przywłóczą; nic, tylko go wszędzie pełno, a tu ten mój kwiatuszek, moja Marynia jeno w cichości łzami się zalewa, niebożątko.

KACPER. T ak pani Łukasiowa myśli? no, to ja jejmości powiem...

ŁUKASIOWA (w stając). Tak myślę, tak myślę, nicpoń jest, żonkę zaniedbuje; kto go wie, gdzie lata?

może i co złego zamyśla.

KACPER (oburzony). Niechno jejmość język wstrzyma, bo ja nie dopuszczę, żeby kto m ajstra śka- lował; czy to jejmość nie wiesz gdzie chodzi? czy to nie wiesz, co zamyśla? Patrzajcież się ludzie, że to sprawiedliwości na tym świecie niema! Czy to jejmość nie wie, że to, jeno patrzeć, Moskala bić będziemy?

ŁUKASIOWA (przykucając przed Kacprem).

Czem? jak? głowy zawracanie, z gołą pięścią na harmaty, sieczka w głowie, mości panie!

(W e drzwiach z lewej ukazują się głowy Bolka i Felka).

KACPER. W ezmą po łbie te psubraty! Wezmą, jako Bóg na niebie, niech się ino wszyscy biorą, wszyscy razem, do gromady, prać będziemy, czem popadnie!

Obaczycie, damy rady.

(B olek i Felek podbiegają cicho i przykucając za Kac­

prem wołają razem ):

BOLEK i FELEK. Prać! prać! prać! prać! ile wlezie!

KACPER ( odwracając się). Hę, a wy tu poco?

a do roboty, a do kopyta! W as tu właśnie potrzeba.

Do roboty, urwipołcie, wisusy! próżniaki! (Chce ich

(10)

brać za uszy, chłopcy się wyrywają i uciekają, Kacper goni ich).

BOLEK ( staje zdała, jednym tchem ). Panie maj­

ster! melduję pokornie, że będę prać Moskala, ile wlezie, jak Boga kocham, nie będę nic inszego robił.

KACPER (łagodniej). Do roboty! Niechby was tu m ajster zastał, uszyby poobrywał, bo i podsłuchiwa­

liście.

FELEK. He! albo to trza podsłuchiwać? albo to na mieście nie gadają, co się święci? (zbliżając się do Kacpra) Będziemy prać!

FELEK i BOLEK. Prać! prać! prać!

KACPER. No i niechno się jejmość napatrzy, co ja mam z temi obwiesiami! (do Felka) A czemże ty prać będziesz hę?

FELEK. Czem? czem popadnie (półgłosem ) a choć i pocięgle w pytę skręcić...

KACPER. Co? co? co? (chłopcy odskakują).

Będziesz ty mi pocięgle wynosił z domu! Niedoczekanie twoje!

(B olek i Felek uciekają ku drzwiom na lewo i śpiewają na nutę Kilińskiego) :

BOLEK i FELEK.

Hej tam pod W arszawą,

Gdzie szara W isła płynie, — bis.

Siadł se Moskal świnią Na Polskiej krainie.

(kończą już w drzwiach, a skończyw szy zatrzaskują je z hałasem).

(11)

9

KACPER. No i widziała to jejmość, co to tym urwisom do głowy przychodzi?

ŁUKASIOWA ( zbierając i oglądając swoją ro­

botę). Ha no! Kto sieje wiatr, zbiera burzę, nie trzeba im było we łbach przewracać.

KACPER. Nie trzeba było! nie trzeba było!

FELEK i BOLEK (w ytykają głowy przez drzwi—

śpiewają):

Poczekaj Moskalu!

Oj ty, pogańska duszo! — bis.

Skoczą W arszawianie, W szystkich was wyduszą!

( zatrzaskują drzw i).

ŁUKASIOWA (rusza ramionami, oburzona). Ska­

ranie!

KACPER (schylając się jej do ucha). Bogiem a praw dą powiem jejmości, że wisusy mają recht. Oho!

rzemieślnik polski w nich siedzi, co to oho! Moskal mu cuchnie.

ŁUKASIOWA (zbierając się do wyjścia). Jeszcze im waćpan przychlebiaj! O to, to! tego jeszcze trzeba!

Ale tu mnie pan Kacper zabałamucił, a tam moja ja­

gódka pewno we łzach tonie. ( Idzie do drzwi na prawo i wraca). Mój Boże! wypiastowałam to, wychuchałam, a teraz na taką niedolę jej przyszło (w zdycha i ma­

chnąwszy ręką wychodzi. Kacper sam, bierze but, pod­

nosi i ogląda z lubością).

(12)

(W biega Anulka, żywa, przekorna, śmiała) . ANULKA. Ach, pan Kacper! Dzieńdobry wać- panu.

KACPER. Dzieńdobry pannie Annie; a ja właśnie o waćpannie myślałem.

ANULKA. Ooo! waćpan nazbyt łaskaw, bo ja nie myślałam o nim.

KACPER. To bardzo źle, panno Anno, czy to ładnie nie myśleć o swoim przyszłym mężu?

ANULKA (oburzona). Co?

KACPER. No — o przyszłym mężu.

ANULKA. Nigdy! słyszysz waćpan? nigdy! prze­

nigdy!

KACPER. Owszem, panno Anulko, owszem, i to niezadługo.

ANULKA. Czyś waćpan oszalał?

KACPER. Nie, wcale.

ANULKA (oburzona). Nie, to doprawdy nie do wiary! to ja mam być żoną waćpana?

KACPER. Ano tak, dlaczegóż nie? rzemieślnik jestem, nie chwalący się, uczciwy, pracowity, nie pijak, nie hultaj...

ANULKA. Jeszcze by też!

KACPER. No to widzi w aćpanna że wszystko dobrze się składa.

ANULKA. W cale nie, bo ja waćpana niechcę!

KACPER. Ale ja chcę waćpannę za żonę.

ANULKA. Ja pójdę tylko za żołnierza.

KACPER. A ja się tylko z panną Anną ożenię.

ANULKA (przekornie). W łaśnie że nie!

(13)

11

KACPER (filuternie). Właśnie że tak! bo ja też będę żołnierzem!

ANULKA. Oho! nie wierzę! (D yga ceremonjalnie, biorąc się za sukienkę). Żegnam waćpana, dość mam tej rozmowy! (biegnie do drzwi na prawo).

KACPER (kłania się). Żegnam waćpannę, ale mam jej zamało! (sa m ). To ziółko! ale niechaj świat się wali, a ona musi być moją. Za żołnierza! Ej! Boże mój, może też i mnie na żołnierkę przyjdzie, bo się jakoś na to ma. A wtedy poczekaj, Anulko! upomnę się 0 ciebie!

(W cho d zi Kilińska z Anulką).

KILIŃSKA. Dzień dobry waćpanu.

KACPER (całując ją w rękę). Pani majstrowa zawsze jak kwiat róży.

KILIŃSKA. Ano, to widać zmartwienie mi służy 1 życie jeno w ciągłym niepokoju. W aćpan do męża?

KACPER. A tak, pani dobrodziko. Chciałem właśnie pokazać but, nowego kroju (pokazuje but, pod­

nosząc go do góry). Jak lalka!

KILIŃSKA ( siadając, roztargniona). Prawda, piękny.

KACPER (do siebie). Zaledwie spojrzała. Za­

frasowana srodze.

KILIŃSKA. Czy też waćpan nie wie czego o moim mężu? W takiej jestem trwodze, niewiem gdzie się po- dziewa...

KACPER (na str.). Cóż powiem niebodze? (z a ­ kłopotany) doprawdy, pani dobrodziko...

(14)

KILIŃSKA ( z westchnieniem). Nie wiesz wać­

pan. Rozumiem, (w chodzi Franio, za nim W awrzuś, obaj uzbrojeni trzy mają kije na ramionach jak karabiny).

FRANIO (m aszerując). Raz, dwa, trzy, raz, dwa, trzy. Równaj się! Marsz!

ŁUKASIOWA (chodząc za dziećmi). Odpuść Panie grzechy moje i jeszcze dziecko za sobą prowadzi.

Jeszcze sobie temi kijami oczy powybijają.

KILIŃSKA. Dajcie pokoi, Łukasiowo, niech się dzieci bawią.

ŁUKASIOWA. A już to Marynia na wszystko po­

zwala, a Franio to mówi, że żołnierzem będzie (obu­

rzona) Słyszała też Marynia, no!

KILIŃSKA. jakby było trzeba...

ŁUKASIOWA. Padam do nóżek! już ja tego nie- chcę dożyć. Panie odpuść! syn takiego majstra! Panie odpuść grzechy moje! (wychodzi, mrucząc niechętnie).

KACPER. Pójdę i ja, bo już tam słyszę, że się moje urwisy za łby biorą. A-a! pani dobrodziko, proszę się nie martwić, wróci m ajster zdrów i cały (po chwili).

Tak mi serce mówi, że się wszystko na dobre obróci.

(idzie ku drzwiom i wraca) A pannie Annie do nóżek się ścielę i zapowiedzi... w przewodnią niedzielę!

ANULKA (w ybiega na środek i tupie nogą).

Nigdy!

KACPER. Obaczym!

ANULKA. Niecierpię waćpana!

(15)

_ _ 1 3 _

KACPER ( już w drzwiach). A ja owszem, wielki do waćpanny afekt czuję ( zam yka drzw i).

ANULKA (biegnie do drzwi na lew o). Niecierpię waćpana!

KILIŃSKA. Anulko!

ANULKA ( nadąsana) . Pójdę do tatusia, pani majstrowo.

KILIŃSKA (obejmuje ją ). Oj dziecko, dziecko, i co ty z nim wyprawiasz! A chłopczysko jeno oczy za tobą wypatruje, a i ty... (zagląda jej w oczy filuternie).

ANULKA (zakłopotana i zadąsana). Pójdę do tatusia... pani majstrowo! (w ybiega środkiem).

(Kilińska wyciąga ręce do dzieci, które na boku bawią się swemi drążkami. Dzieci przybiegają do niej. W a­

wrzuś drapie się na kolana, Franio staje obok).

FRANIO. Matusiu, jeno wy się nie gniewajcie przecie.

KILIŃSKA. Nie, nie gniewam się, synku.

FRANIO. Matuchno, czy wiecie, że wszyscy na Moskala idą, wszyscy razem, z W arszawy go wypędzać ogniem i żelazem. T ak mówi imci Kacper i mówi, że wszyscy pójdą bić się za Polskę.

W AW RZUŚ (obejmuje matkę za szyję). Będzie­

my się bili!

KILIŃSKA. Może będziesz, syneczku.

WAWRZUŚ. Jak urosnę duży.

(otwierają się drzwi w głębi, wchodzi Kiliński).

FRANIO (podbiegając). Tatusiu!

(16)

KILIŃSKA (biegnie z radością). Janek, i zdrów i cały!

KILIŃSKI (w esoło). A cóżeś, Maryś, myślała, że mnie porąbał Moskal w kawały?

KILIŃSKA. Ja niewiem... takem się bała...

KILIŃSKI (obejmując ją ). Nie bój się, dziś jedna tylko myśl i jedna troska, dziś jedno tylko życzenie i jedna modlitwa...

KILIŃSKA (zaniepokojona, czepiając się jego ra­

mienia). Janku! więc to prawda, to praw da co ludzie mówią? więc ty...

KILIŃSKI. Nie tylko ja, nie tylko; siła nas, siła gotowych na wszystko, czekających godziny, a kiedy ona wybije, dziś, czy jutro...

KILIŃSKA ( z bólem ). Dziś? Janku!

KILIŃSKI. Może dziś... cicho, cicho, nie plącz;

nie może być inaczej, nie może. Odeszlij, matko, dzieci, niech je Łukasiowa zabierze, bo tu zaraz przyjdą...

KILIŃSKA (odrywając głowę od ramienia m ęża).

Kto?

KILIŃSKI. Nie pytaj o imiona. Zabierz dzieci.

FRANUŚ i WAWRZUŚ (czepiając się ojca). T a ­ tusiu, Tatuleńku!

KILIŃSKI. Rozkaz! lewo zwrot! marsz!

FRANIO (salutując). Rozkaz!

WAWRZUŚ (t. s.). Rozkaz! (wymaszerowują na prawo).

KILIŃSKI (do żo n y ). Idź serce, do dzieci, idź!

Drzwi pozamykaj szczelnie, nie wpuszczać obcego; idź, duszko moja, (całuje ją w głowę, Kilińska wychodzi na

(17)

15

prawo. Kiliński chodzi chwilę zamyślony, zagląda w okno i zapuszcza firanki, podchodzi do drzwi na lewo,

otwiera je i wola):

KILIŃSKI. Panie Kacprze! a chodźno tu waćpan!

KACPER ( wchodząc) . Bogu niech będą dzięki, że też pan majster wrócił, bo tu już pani m ajstrowa dobro­

dziejka łzami się jeno zalewa.

KILIŃSKI. Daj Boże, by nie miała większego po­

wodu do zmartwień. Słuchaj waćpan.

KACPER. Słucham.

KILIŃSKI (zam yślony). Tak... tak trzeba (do Kacpra): Dzisiaj u mnie narada.

KACPER. Ano, nie raz pierwszy.

KILIŃSKI. Ale może ostatni.

KACPER. Co?

KILIŃSKI. Tak, dość gadania, dosyć słów, dosyć narad, trzeba bić i basta. Więc słuchaj waćpan, przyjdą tutaj ludzie z miasta.

KACPER. Hm, niebezpiecznie...

KILIŃSKI. Wiem, wiem; szpiegują nas wszędzie, śledzą i aresztują...

KACPER. No, to jakże będzie?

KILIŃSKI. Musi być! I my także postawimy straże. Dadzą znać, jeśli tylko patrol się pokaże mo­

skiewski.

KACPER. Ale kogo stawić na widecie?

KILIŃSKI. Musi być żwawy, sprytny, by uszedł pogoni w razie czego i ostrzegł w czas...

(18)

KACPER. Mam takich ( wskazuje drzwi na lewo) oni! moje urwisy!

KILIŃSKI. Czyś ich pewien?

KACPER. Tak jak siebie. Ręczę, że, w jakiejkol­

wiek znajdą się potrzebie, wyjdą cało i spełnią wszystko co do joty. Sprytne to niby liszki, te moje huncwoty.

KILIŃSKI. Wołaj ich... czas już nagli.

KACPER (uchyla drzwi na lew o). Felek, Bolek, żwawo! (chłopcy wbiegają, popychając się; zobaczyli Kilińskiego. Kłaniają się zamaszyście i stają we front.

Kiliński patrzy na nich chwilę badawczo).

KILIŃSKI. Chłopcy! baczność! lubicie Moskali, co?

FELEK. Panie majster, jak psy dziada!

KILIŃSKI. A boicie się?

BOLEK. Jak psy dziada, panie majster!

KILIŃSKI. Chłopcy! baczność! pójdziecie na służbę.

FELEK (radośnie). O rety! oba?

KILIŃSKI. Obadwaj.

(Chłopcy trącają się i śmieją do siebie).

KILIŃSKI. Niby to na posyłkę, uważacie? niby to z poleceniem z w arsztatu.

BOLEK i FELEK. Aha!

KILIŃSKI. Jeden na rogu W ązkiego Dunaju, drugi dalej ku Rynkowi; jakby co, jaki patrol, ktoś po­

dejrzany — zaraz tu biedź z raportem do domu.

BOLEK. O rany! to ci uciecha, Felek!

(19)

KILIŃSKI. Ale, chłopcy, to nie zabawka, to o ży­

cie ludzkie chodzi, rozumiecie?

FELEK (pow ażnie). Rozumiemy, panie majster;

nie dopuścimy tu żadnej moskiewskiej świni.

BOLEK. Przecie, żadnego hycla! tak nam Panie Boże dopomóż!

KILIŃSKI. No, to marsz! i... niech was Panienka Najświętsza strzeże i oświeca...

(Kacper wychodzi z chłopcami na lew o).

KILIŃSKI (zam yślony). Czym dobrze zrobił?

W rękach dzieci losy miasta. Aaa! dziej się wola Boża!

( Z lewej wchodzą Felek i Bolek w czapkach, w rękach mają po parze obuwia związanego sznurkami za uszy,

za nimi Kacper).

KILIŃSKI. Idźcie z Bogiem!

(Chłopcy zatrzymują się u drzwi środkowych, odwracają się frontem, i podrzucając w górę obuwie, wołają razem ):

FELEK i BOLEK. Hurra! niech żyje nasz maj­

ster! (w ybiegają).

KILIŃSKI (patrzy na zegar). Lada chwila na­

dejdą. (do Kacpra) A pójdź no tu waćpan.

KACPER. Panie m ajstrze?

KILIŃSKI. Interes mam i do waćpana i prośbę.

Gdy ja pójdę na niepewne losy, może na śmierć, ja nie wiem, bądź dla niej opieką, ( wskazuje ręką na drzwi po prawej) jesteś człowiek uczciwy; przyrzeknij mi wasze, że ją ustrzeżesz.

M ajste r K iliński 2

_ _ 17 _

(20)

KACPER (zafrasow any). Panie majster, o dla- boga! ja też chcę na M oskala i mnie swędzi łapa, ale będę warował, nie ruszę od proga, póki... póki...

KILIŃSKI (kładąc mu rękę na ramieniu). Rozu­

miem! póki większa spraw a nie zawoła; dopóki nie krzyknie W arszaw a: „Do broni!” póki wszystkich nie powoła dzieci... W tedy pójdziesz i waćpan. (nasłuchu­

jąc) Cicho... idą pono... słyszę głosy znajome.

(otwiera drzwi, wchodzą Sierakowski i D robik).

SIERAKOWSKI. Psiakrew! aż czerwono od ich rabatów, tak się to robactwo całe rozlazło po W arsza­

wie. A niuchają, śledzą, wietrzą, jak wilki... Psiakrew!

DROBIK. Oni dobrze wiedzą, co się święci.

SIERAKOWSKI (siadając koło stołu). Na kogo dziś jeszcze czekamy?

KILIŃSKI. W aculski i Djonizy; i nikt pono więcej.

SIERAKOWSKI. Tern lepiej. Czas zaczynać, czas do stu tysięcy djabłów! bo nas wyduszą jak raki w węcierzu. Igelstróm co dnia cieśniej zaciska pętlice, obsadził wszystkie place i wszystkie ulice. Harmaty wy­

toczyli...

DROBIK (nasłuchując). Słychać jakieś głosy...

KILIŃSKI (w ychodzi). Wyjrzę, może to nasi.

(D robik patrzy ku drzwiom; Sierakowski zamyślony bębni palcami po stole; wraca Kiliński, z nim W aculski

i D jonizy).

KILIŃSKI. To już jesteśmy wszyscy.

(21)

19

SIERAKOWSKI (bijąc pięścią w stó ł). Czas!

czas! czas! nie zwlekać! niema na co rachować, niema na co czekać! Moja czeladź gotowa, jeno drży do bitki.

DJONIZY i WACULSKI. Nasi też!

DROBIK. Sam na czele moich chłopców stanę.

SIERAKOWSKI. Cale miasto w gorączce, jak podminowane. W szyscy czekają hasła, wszyscy, wszyst­

kie stany, wojsko i rzemieślnicy, kupcy i mieszczany, nawet kobiety, jeno rzuć ogień na prochy! (wstaje, mówi wolno, uroczyście). Kiliński! twego słowa czeka cale miasto! Nie zwlekaj, o, nie zwlekaj, żeby nie wy­

gasło, co wre w piersiach W arszawy!

KILIŃSKI (silnie). A więc •— rzucam hasło! — Jutro, dodnia!

WSZYSCY. Jutro dodnia!

(Schodzą się na środku sceny, podając sobie ręce. Kiliń­

ski kładzie swoją na ich złączonych dłoniach).

WSZYSCY. Tak nam Panie Boże w Trójcy świę­

tej jedyny dopomóż i niewinna Syna Jego męko święta!

Amen.

SIERAKOWSKI. Hasło?

KILIŃSKI. Strzał z arsenału (do D jonizego). Bić we wszystkie dzwony!

DJONIZY. Dobrze!

(w pada Bolek przerażony i zdyszany).

BOLEK. Panie majster... tam... patrol idzie! tu!

z tej strony! szukają juchy...

(22)

KILIŃSKI (spokojnie). Jedni przez w arsztat, drudzy — tędy (pokazuje na prawo) na podwórze!

(w szyscy pospiesznie biorą czapki i rozchodzą się).

Jutro dodnia!

(Kiliński sam wygląda za nimi, próbuje drzwi środko­

wych, wygląda p rzez okno, uchyliwszy firanki. Z prawej wchodzi Kilińska. Kiliński wyciąga do niej ręce, przy­

ciąga ją do siebie).

KILIŃSKI. Jutro dodnia!

KILIŃSKA. Ach! (pochyla głowę na jego ramię;

po chwili podnosi głowę; stłumionym głosem ). Jeżeli cię ranią?

KILIŃSKI ( z oczyma utkwionemi w dal). To dla Niej!

KILIŃSKA (odsuwając się od niego). A jeśli zginiesz?

KILIŃSKI (postępuje parę kroków, zaciska ręce, złożone na piersiach; oczy wzniesione — z mocą):

Tedy zginę — za Nią!

Z a s ł o n a .

(23)

C Z Ę Ś Ć II.

(T a ż sam a dekoracja co w części pierwszej.

W chwili odsłony Felek zagląda do w arsztatu przez dziurkę od klucza. Bolek stara się odepchnąć g o ).

BOLEK. Noo! ustąp się, ja teraz!

FELEK. Czekaj, czekaj! ja ci wszystko opo­

wiem. — Aha! aha!

BOLEK (płaczliw ie). Na djabła mi twoje gadanie, ja sam chcę, ustąp się!

FELEK (broniąc się jedną ręką). Czekaj, czekaj, zaraz — ooo!... Stary czyści szablę!...

BOLEK. Szablę?!...

FELEK. Jak Boga kocham! Skąd on ci ją wyr­

wał? Taka wielka... (broniąc się) Nooo!

(B olek odciąga Felka, chwilę mocują się. Bolek od­

pycha Felka od drzwi i sam patrzy).

BOLEK. Prawda! czyści szablę! Felek! słuchaj.

Stary się na wojnę wybiera! No co? Może nie? (słychać strzał).

FELEK. To ci huka, aż się szyby trzęsą. Bolek?

ja bym tam leciał?

(24)

BOLEK. Stary nie da. Oho!

FELEK. Co nie ma dać. Albo to jemu w głowie w arsztat? Widzisz, że na wojnę idzie, (strzał).

FELEK. O-o-o! zdrowo! gorąco tam. Bolek, ja idę!

BOLEK. Jak ty, to i ja. Ale trza jaką bron.

(rozglądają się po pokoju).

FELEK. Nic tu niema.

BOLEK ( z westchnieniem). Żeby choć dobry drąg.

FELEK. Siekiera w kuchni!

BOLEK. Ale! siekiera!

FELEK. To dla mnie, nie dla ciebie; ty weź tasak.

BOLEK. Dobrze, tasak, (po chwili). Mateuszowa nie da.

FELEK. Nie będziem się pytać. No, dalej do ataku! marsz! (wybiegają na prawo; chwilę scena pu­

sta; po chwili wchodzi Kilińska, owinięta w dużą chu­

stkę; podchodzi do okna. Strzał. Kilińska odskakuje i zasłania uszy).

KILIŃSKA (złam anym głosem ). Boże! Boże.

( Strzał. W strząsa się, podchodzi do stołu, siada i opiera ręce na stole, głowę kładzie na rękach. Przez scenę prze­

mykają się Bolek i Felek. Jeden niesie siekierę, drugi tasak; skradają się na palcach do drzwi środkowych i wypadają, zatrzaskując drzwi za sobą. Kilińska zrywa się).

(25)

KILIŃSKA ( przerażona) . Co to jest? czy tu kto był? ( biegnie do drzwi na lewo) Panie Kacprze! (w ra­

ca) Łukasiowo!

( Z prawej wbiega Łukasiowa, z lewej Kacper).

ŁUKASIOWA. Matko wielkiego miłosierdzia! co się mojej jagódce stało? (obejmuje Kilińską i sadza na krześle).

KILIŃSKA. Nic, nic, ale myślałam... zdawało mi się, że tu ktoś był...

KACPER. Oooo! a gdzież te moje urwipołcie?

Niema ich tu? ( zagląda na lewo) Ani tam. ( otwiera drzwi wprost) Bolek! Felek! wisusy! urwisze! huncwoty!

(w raca) Niechże jejmość szuka. (Łukasiowa wybiega na prawo) Matko Boska, chyba się bić poszli, albo co!

ŁUKASIOWA (w pada z rozkrzyżowanemi ręko­

m a). Panie odpuść, koniec świata! wisusy wyniosły siekierę i tasak! (strza ł) Olaboga! widziała ich Zośka, jak wynosiły! O nieszczęśliwa godzina! nieszczęśliwa godzina, (strzał) Olaboga świętego!

KACPER. Niech się jejmość przyzwyczai, bo to tego jeszcze długo będzie.

ŁUKASIOWA. Może się przyzwyczaję. Ale do zmarnowania dobytku to nie! (płacze i pociąga nosem).

KILIŃSKA. Niech też Łukasiowa nie grzeszy, oby tylko Janek cało wrócił, to wszystko nic.

ŁUKASIOWA (lekcew ażąco). Wróci! wróci! co niema wrócić. Oj, pocóż on ci się nawinął na oczy, jagódko moja? taki awanturnik, że nie daj Panie Boże!

23

(26)

KILIŃSKA. Przestańcie, Łukasiowo, niechcę słu­

chać dłużej. ( z prawej wbiegają dzieci).

FRANIO. Mamusiu! czy słyszycie, jak strzelają w mieście?

KILIŃSKA ( przygarnia dzieci). Słyszę synku.

(strza ły).

FRANIO. Ooo! czy to na wiwat strzelają?

KILIŃSKA. Nie synku! nie!

(W bieg a M ateuszowa z wielkim saganem, za nią Zośka z m niejszym ).

MATEUSZOWA. Paniusiu złota! tłum wali od rynku, sieką Moskala, biją, czem tylko popadnie, albo wodę gorącą na łeb leją zdradnie. Ja też lecę z saganem!

już nic nie pomoże!

ŁUKASIOWA. Co? nasz najlepszy sagan? o ska­

ranie Boże! niedoczekanie twoje! oddawaj go, jędzo, oddawaj zaraz!

(chw yta za ucho, ciągnie do siebie, M ateuszowa w swoją stronę).

MATEUSZOWA (szarpiąc się). Pani majstrowa pożyczy! Oddam, nie jestem taka!

ŁUKASIOWA. Puść!

MATEUSZOWA. Niech jejmość krzyczy, a ja nie oddam!

ŁUKASIOWA. Puszczaj!

KACPER. M ajstrowa rozsądzi! Ustąpcie się.

MATEUSZOWA. Paniusiu!

ŁUKASIOWA. Nie dawaj, jagódko!

(27)

KILIŃSKA. Weźcie, Mateuszowo; pozwalam i proszę; niech się choć tern przyczynię.

MATEUSZOWA (trącając Z ośkę). Proś pani majstrowej jeszcze o ten.

ŁUKASIOWA. Skaranie! mój saganek nowy!

KILIŃSKA. Niech weźmie.

MATEUSZOWA. No to idziem, Zośka, prędzej, prędzej!

ŁUKASIOWA. Sagan jak dzwon! co się tu zmar­

nuje pieniędzy! Nie, do tego to nigdy się nie przyzwy­

czaję. (strza ł) Olaboga! krzyk jakiś, czy też mi się zdaje?

(wpada D rążkowa zadyszana).

DRĄŻKOWA. Pani majstrowo, leci tu Moskal psia para! Bodaj go kolka sparła! leci ta poczwara. Czy ucieka, czy kogoś szuka!... Rozbójniki... Jak gdzie w padną, mordują, kradną...

ŁUKASIOWA (załamując ręce). Matko Boża! co robić? panie Kacper, leć po pomoc! żywo!

(w ypycha go; Kacper wybiega).

MATEUSZOWA. Co? Abo nas tu mało babów?

Abo to nie damy rady? Dalej, pani Drążkowa, pani Łu­

kasiowa, Zośka! bierzta, co popadnie, aby co twardego.

Żeby się taki panoszył?! niedoczekanie jego! (w pada W iórkowa).

WIÓRKOWA. Ady lecę, lecę, bo tu pani maj­

strowa sama z dzieciskami, tu trza pomoc dać a jakże!

25

(28)

ANULKA (w biega strwożona, ogląda się ze stra­

chem). Pani majstrowo! oj, pani majstrowo!

KILIŃSKA. Co się stało, dziecko? Ty drżysz cała.

ANULKA (tuląc się). Oj, pani majstrowo, tak straszno... taki huk i krzyki... tatuś poszedł... tam... żoł­

nierze... boję się, boję!

ŁUKASIOWA (nasłuchuje). Jak się to drze, o rety! aż go tutaj słychać.

MATEUSZOWA (grozi pięścią ku drzwiom ).

Czekaj, hyclu! uciekasz? nie chce ci się zdychać? Ady cię tu nie przyjmiem chętnie. Prędzej, prędzej! Kto za drąg, kto za mietłę...

ŁUKASIOWA. A moja jagódka i robaczki tam, do sypialni.

(Kilińska z dziećmi i A rniką wychodzą. Kobiety roz­

biegają się i wracają. M ateuszowa z maglownicą, Zośka z łopatką, Drążkowa z miotłą, Wiórkowa z wałkiem, Łukasiowa ze szczotką, ustawiają się przy drzwiach

i czekają).

DRĄŻKOWA (wyglądając przez drzw i). Idziesz, czy nie, obwiesiu?!

WIÓRKOWA. Ooo! jak się to drze, opętany...

(słychać w sieni głos podniesiony, klnący po rosyjsku:

„Czort zabieri, czort z wami”) .

ŁUKASIOWA. Może drzwi na mur zamknąć?

WIÓRKOWA. W ywalą gałgany; lepiej go mie- tłą zwalić.

(29)

27

MATEUSZOWA ( stłumionym głosem) . Idzie, idzie.

ZOŚKA. Rety!

DRĄŻKOWA. Szykujta się, już idzie, szykujta kobiety!

WIÓRKOWA (w yjrzała i cofa się). Jest!

(W szystkie nastawiają swoją broń; w głębi sieni uka­

zuje się żołnierz rosyjski, kobiety napadają na niego, wrzeszczą prawie równocześnie).

DRĄŻKOWA. W ynoś się, hyclu!

MATEUSZOWA. Wynoś, bodaj cię gałganie!

ŁUKASIOWA. Djable przeklęty!

WIÓRKOWA. W ynoś się do lucypera!

( napadają na żołnierza; żołnierz cofa się, zaskoczony).

ŻOŁNIERZ. Czort zabieri!

W SZYSTKIE (walą miotłami i wałkam i). A huź!

A huź! wynoś się do czorta!

WIÓRKOWA. Idź do swego kumotra! idź!

(Ciągle machając swoją bronią, wytłaczają się za żoł­

nierzem do sieni, wrzeszcząc ciągle. Kilka strzałów.

W głębi sieni słychać oddalającą się wrzawę. Łuka­

siowa tylko stoi u drzwi na straży. Po chwili wracają kobiety, zmachane i tryumfujące. W chodzi Kilińska

i Anulka).

KILIŃSKA. Bóg wam zapiać, Bóg zapłać!

DRĄŻKOWA (pada na krzesło, zdyszana). Uf!

MATEUSZOWA (tryum fująco). Co? abo źle było, co? A cóż to? bałybyśmy się takiego chmyza?

(30)

WIÓRKOWA (biorąc się pod boki). Teraz może paniusia spokojnie spać i robaczki też. My tu jezdeśm yL DRĄŻKOWA (w stając). Jak to uciekał, hę! jak zając, (chełpliwie). Oho, jeszcze się oni z nami zoba­

czą, jeszcze my im pokażemy!

ŁUKASIOWA ( nasłuchując u drzw i). Odpuść Panie! chyba wraca, czy jak? albo dwóch razem?...

ZOŚKA (piskliw ie). Laboga! leci jantychryst!

jak to huka buciarami, hup! hup!

DRĄŻKOWA (nasłuchując). Przecie, słychać...

Dalej! stawać, kumy! i na odlew, nie patrzący, gdzie popadnie...

(A nulka chwyta kociubę z kąta).

(słychać głośne stąpanie w sieni, kobiety rzucają się z krzykiem ). Huź ha! wynoś się!

(D rążkow a wali miotłą z całej siły).

GŁOS W SIENI. Labooga! kobiety! co robicie?!

KOBIETY. W ynoś się do czorta!

GŁOS. Ady to ja! opamiętajcie się, ludzie!

(P rzez tłum kobiet przebija się Kacper, osłaniając się rękoma od ciosów).

W SZYSTKIE (spuszczając swoją broń). Pan Kacper!...

KACPER (b e z czapki, rozczochrany, podrapany).

Niech was djabli porwą! Po gębie mi miotłą przeje­

chały, guza mam na łbie. Bodaj was! (rozciera sobie głow ę).

(31)

MATEUSZOWA (dygając). Przepraszam y też pana Kacpra bardzo pięknie, aleśmy też z wielkiego ferworu nie dopatrzyły.

KACPER (w esoło). Aaa! to i panna Anna się przyczyniła! ha! ha! ha!

ANULKA (zaw stydzona). Ja... wcale... ja wcale...

KACPER (żartobliwie). Jeno, że jeszcze kociu­

bę w rączce trzyma do much oganiania. Ale od wać- panny to i kociubą po grzbiecie odebrać miło (nadsta­

wia kark). Bij-że mnie waćpanna, a nie żałuj!

ANULKA Jeszcze czego! (rzuca kociubę) właś­

nie, że nie będę, niech się pan Kacper z Moskalami bije.

KACPER. I Moskal by tak gęby nie pokiere­

szował! (maca tw arz).

DRĄŻKOWA. Ano, gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą, i waćpan musisz za ojczyznę cierpieć.

KACPER. Bodaj was! Żeby od Moskala, to by nie żal było, ale od bab!...

WIÓRKOWA. Ano, to pójdziem na onego Mo­

skala... Niechże tu pani m ajstrowa w spokojności śpi, my tu jezdeśmy! (w ychodzą z godnemi minami, zabie­

rają sagany, miotłę i t. p .).

KACPER (patrząc za niemi). Djabły, nie baby;

gorzej to zajadłe niż, nieprzymierzając, osy. Ale gębę mi rozorały. (maca podrapaną tw arz).

(Słychać kilka strzałów).

ŁUKASIOWA. W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen!

29

(32)

(Kacper ogląda się niespokojnie, idzie parę kroków ku warsztatowi i znów wraca. Strzał. Kacper staje przed majstrową zakłopotany, mnąc czapkę w ręku i przestę-

pując z nogi na nogę).

KACPER (zafrasow any). Pani majstrowo dobro­

dziko... ja... ja... chciałem...

KILIŃSKA. Chcesz waćpan iść w ogień? wiem.

KACPER. Pani majstrowo... nie mogę... jakto?

baby nawet... a ja tu? Ja muszę być żołnierzem, pani majstrowo, bo mi też i panna Anna szpetnie przyganiła.

KILIŃSKA. Idź waćpan, może go tam spotkasz gdzie. Idź z Bogiem.

ŁUKASIOWA. Laboga! to my tu same zosta­

niemy, bez nijakiej opieki?

FRANIO (w chodzi z W awrzusiem i szabelką w ręku). Ja tu jestem, mam szablę, nie wpuszczę ni­

kogo. (staje u drzwi jakby na warcie).

KILIŃSKA. Idź waćpan, idź!

KACPER. Pani majstrowo! panno Anno! Idę w ogień, idę! (w ybiega na lewo).

ANULKA (zaniepokojona). Czy... czy... on na­

prawdę idzie?

KILIŃSKA. Przecież chciałaś...

ANULKA (żałośnie). Niechcę! niechcę! o dla- boga! ja niechcę, żeby go przezemnie zabili! ( z pła­

czem ). Tatuś poszedł... i on idzie...

KILIŃSKA. Cicho, cicho, dziecko i tak by po­

szedł, i tak.

(33)

ANULKA ( niedowierzająco) . Poszedłby? Na­

prawdę?

KILIŃSKA. Poszedł by, poszedł; toć wiem jak mu do boju serce skakało. No, cicho już, cicho! wróci zdrów i cały.

( wbiega Kacper w czapce, pośpiesznie drżącemi rękoma zapina na fartuchu rzemienie od szabli, która mu się wlecze i plącze między nogami. Zm ierza do drzw i środ­

kow ych).

KACPER. Panno Anno, już idę, daj choć dobre słow o!

ANULKA. Idź waćpan z Bogiem... wracaj.

ŁUKASIOWA. W racaj z całą głową!

KACPER (bierze rękę Anulki — całuje).

Żegnaj waćpanna! do nóżek się ścielę, a zapowiedzi? — w przewodnią niedzielę!

( Anulka wyrywa mu rękę zawstydzona, ale nie gniewna).

KILIŃSKA. Czekaj waćpan, fartuch!

(Kacper spogląda na fartuch, machnął ręką i poprawia­

jąc opadający pas, wybiega. Łukasiowa żegna go krzy­

żem. Chwila ciszy. Kilińska stoi, tuląc do siebie W a- wrzusia. Łukasiowa koło okna. W oknie ukazuje się łuna, równocześnie słychać kilka strzałów, ściemnia się).

ŁUKASIOWA. Matko Boża! gore! gore!

KILIŃSKA I ANULKA (zasłaniają o czy). Jezus, Marja, Jezus, Marja!

31

(34)

(Franio przybiega i tuli się do matki, patrząc w okno przerażonemi oczyma. Łukasiowa podchodzi i obejmuje

ręką Kilihską. Znów strzały).

KILIŃSKA. Boże zmiłuj się! Boże zmiłuj się!

(Łukasiow a prowadzi wszystkich zwolna ku obrazowi M atki Boskiej, wskazując go wyciągniętą ręką. Kilińska patrzy chwilę milcząc; potem z jękiem pada na kolana, opierając ręce złożone i głowę o stolik. Łukasiowa, Anulka i dzieci klękają. Scena zalana czerwonem świa­

tłem. Ciągłe gęste strzały).

Z a s ł o n a .

(35)

C Z Ę Ś Ć Iii.

(T a ż sam a dekoracja. Ranek; szaraw o jeszcze. W chwili od­

słony na scenie Kilińska, dzieci, Łukasiow a i Anulka. Dzieci śpią na kanapie, Anulka i Kilińska, siedząc obok, drzemią. Łu­

kasiowa śpi, chrapiąc, w sparłszy ręce na stole, a na nich g ło w ę).

ŁUKASIOWA (budzi się, przeciąga, ziew a). Aaa!

(nasłuchuje). Jakoś cicho, chwalić Boga. (w staje i pod­

chodzi do sof ki). Śpi moja jagódka i robaczki też, nie- bożątka. (spostrzega na stole szabelkę i rzuca ją w kąt).

Żołnierzem chce być, robaczek mój. Niedoczekanie!

niech się tam inni biją... Ale kiedy to z naszym m aj­

strem... (zagląda do dzbanuszka). Ani kapki. Trzeba się o trochę mleka dla moich robaczków wystarać. ( za­

rzuca chustkę i chce iść; słychać gwałtowne pukanie do drzwi, rozwidnia się).

ŁUKASIOWA. Rany Boskie! (uchyla drzwi;

radośnie). Huncwoty! (wpada Felek, podrzucając czapkę).

FELEK. W iw at majster Kiliński! zbiliśmy Mo­

skala!

( Kilińska, Franio i Anulka budzą się i zryw ają).

F A ajste r K i l iń s k i

(36)

KILIŃSKA. Co? co gdzie m ajster? zdrów?

FELEK. Żyje! pani majstrowo dobrodziko! z ra­

portem przyleciałem. Pan majster się kłania i zaraz tu przyjdzie.

KILIŃSKA. Nie ranny?

FELEK. Iii! jeno go trochę Moskalisko skrobnął.

KILIŃSKA (zaniepokojona). Odzie? jak? gadaj wyraźnie.

FELEK. Jeno go trochę w rękę drapnęły; kocur czasem lepiej umie.

KILIŃSKA. Bogu niech będzie chwała!

ŁUKASIOWA. A widzisz, jagódko, mówiłam, nic się nie bój, Bóg miłosierny.

BOLEK (w pada z nogą obandażowaną, kuleje).

W iwat majster! ooo! To tyś już przyleciał pierwszy!

FELEK. Ano, nimeś ty dokuśtykał na swojej ku­

lawej łapie. Ale, Bolek! tęgoś stawał, niema co! Drap- nął cię Moskal. Takiemu dobrze; będziesz miał order na nodze na wieczne czasy, a mnie to chyba majster medal z kartofla da, abo jak?

KILIŃSKA. Gadajże, jak to było? i gdzie są Moskale?

BOLEK. Oho, już ich tu niema, już niema ich wcale! Jeszcze ich tam pono biorą nasi w łyka. A inni wieczystego ucinają śpika, na wiek wieków.

ŁUKASIOWA. Reąuiescat in pace!

FELEK. A juści. Jeno niech się nie budzą!

(37)

BOLEK. Święty Piotr nie puści z powrotem, i do piekła hyclów powymiata. Dosłużyły się juchy!

ANULKA. Pan Kacper?

FELEK. Zdrów, cały.

ŁUKASIOWA. Hę, a moja siekiera?

FELEK (zafrasow any drapie się w ucho). Gdzieś nam się podziały, i siekiera i tasak... Ale... ale za to...

chcesz jejmość pani? zaraz wrócim tu z harm atą, coś­

my ją na Podwalu wzięli?

ŁUKASIOWA. Idź do licha!

BOLEK ( z dum ą). Żeby jejmość wiedziała, jak to ona kicha! Trzask! trzask! śliczna muzyka!

ANULKA (nasłuchując). Słychać jakieś śpiewy?

(za sceną zdała słychać śpiew chórem, sciszony odda­

leniem).

Nietraćwa, nie traćwa

Oj! nie traćwa nadziei, — bis Bóg pobłogosławi i Ojczyznę nam zbawi. J (trochę bliżej)

Kiliński, Kiliński!

Oj, obronił W arszaw ę — bis.

W yprawił Moskalom Weselisko krwawe!

KILIŃSKA (w zruszona). Czy mi się zdawało?

tam wołają — Kiliński!

35

(38)

BOLEK. Pewnie, że pan majster tu idzie, to i wołają (słychać krzyki „W iw at majster Kiliński! Niech żyje!’ Felek i Bolek wybiegają. W awrzuś się budzi, schodzi z kanapy, idzie do matki, która niespokojna to

wygląda oknem, to uchyla drzwi do sieni. Pod samemi drzwiami słychać śpiew ):

Oj, z małej iskierki,

Oj wielki ogień bywa, —: bis Pękną też niewoli J Moskiewskiej ogniwa! /

(G w ar za drzwiami i okrzyki „Niech żyje Kiliński’'.

W padają Felek i Bolek, stają u drzwi salutując. W cho­

dzi Kiliński, z ręką na temblaku, za nim Sierakowski z toporem rzeżnickim, Drobik z owiązaną głową, W a­

culski, Djonizy, Kacper, Mateuszowa z saganem, Zośka, Drążkowa, W iórkowa z miotłą i wałkiem, za nimi jeszcze kilka osób z czeladzi i terminatorów).

KILIŃSKA (biegnąc ku m ężow i). Janek!

DZIECI (czepiając się ojca). Tatuś! Tatusiek!

KILIŃSKI. W itajcie mi kochani! witajcie!

SIERAKOWSKI. Powitajże go, waćpani, powitaj go szczerze, boć że o nim mówić będą, jak o bohaterze!

Hej, nieprawdaż, towarzysze?

toć szedł jak na tańce, wszędzie była mu forteca,

wszędzie były szańce!

(39)

KILIŃSKI. A wy? a wy? toć stawali — jak stare wojaki.

Porwał który topór, widły, pałasz ladajaki —

i rżnął przez łeb, ani pytał — chociaż krwią ociekał.

W szyscy ławą parli naprzód, żaden nie uciekał.

Nawet dzieci niedorosłe...

( bierze za ucho Felka, za którym stoi Bolek i inni chłopcy).

Pójdź no tu, hultaju!

Widziałem cię, jakeś stawał na rogu Bugaju.

I ten także! Hej! toć cała arm ja bosonoga!

Biorę was za ordynansów, gdy pójdziem na wroga.

FELEK i BOLEK ( salutując) . Rozkaz! panie pułkowniku!

KILIŃSKI (do kobiet). I niewiastom czołem!

Boć szły z nami do ataku, wojowały społem. : DJONIZY. Przecie! baby się zbiesiły,

djabłaby przeparły.

Jeno, że dla kontenansu okrutnie się darły.

(40)

MATEUSZOWA. A juści! od czego gębę Pan Bóg dał? A ja wam powiadam, że się M oskaliska le­

piej bały babiego krzyku, niż waszych harmat. Niech pani m ajstrowa sam a zaświadczy!

WSZYSCY (śmiejąc się). Przecie! przecie!

WACULSKI. Ktoby się was nie bał!

KACPER. Zaświadczyć mogę i ja, boście mi też przy okazji gębę szpetnie rozorały.

( M ateuszowa wynosi sagany i stawia na środku sceny).

MATEUSZOWA. A tu są sagany, Zośka, dawaj!

Co mi je pani m ajstrowa pożyczyła do wody gorącej lania na moskiewskie łby. Żeby mi pani Łukasiowa nie wymawiała, bo ja nie jezdem taka!

WIÓRKOWA (składając wałek i maglownicę).

I my oddajem — że to przekupka warszaw ska swój ho­

nor ma.

WSZYSCY. Przecie, wiemy!

DROBIK. Górą przekupki warszawskie!

DRĄŻKOWA (biorąc się pod boki). A co? może nie! Przekupki jezdeśmy ze Starego Miasta, i tu się panu Kilińskiemu meldujemy, żeśmy dobrze Moskalom sadła za skórę zalały i jeszcze będziemy, co daj Boże, Amen!

KILIŃSKI (w skazując Kacpra).

A daj Boże! jeno więcej takich nam żołnierzy.

KACPER. Cóż Anulko? chyba teraz waćpanna uwierzy?

(41)

ANULKA. Chyba muszę... po niewoli...

KACPER (biorąc jej ręce i zaglądając w oczy).

Widzisz mój aniele!

Widzisz, będą zapowiedzi w przewodnią niedzielę!

WACULSKI. Odznaczył się lud roboczy w narodowej sprawie;

Bartos pod Racławicami, Kiliński w W arszawie!

KILIŃSKI. Bracia! wolna dziś W arszawa!

Rzemieślnika ręka rozerwała jej kajdany, wroga przemoc pęka...

SIERAKOWSKI. Więc cześć temu, co ją wywiódł z ciemności do słońca.

Niechaj żyje pan Kiliński, W arszawy obrońca!

WSZYSCY. Niech żyje!

WSZYSCY (śpiew ają):

Kiliński! Kiliński!

Oj, obronił W arszawę, — bis W yprawił Moskalom

Weselisko krwawe!

(Zasłona zwolna się zapuszcza).

W yprawił Moskalom Weselisko krwawe!

K O N I E C .

39

(42)

40

O B J A Ś N I E N I A .

U rządzenie sceny bardzo łatwe. N ależało by tylko po­

starać się o meble starośw ieckie, najlepiej jakieś jesionow e lub m achoniowe (aby tylko nie użyć krzeseł t. zw. w iedeńskich).

Można w staw ić jakieś biurko stare z klapami, jakiś kantorek;

na nim zegar z filarkami. Okno musi być w głębi albo i osta­

tecznie po lewej w głębi. Kanapa, stół i krzesła na prawo.

U branie Kilińskiego kontuszowe; m ieszczanie m ogą być w długich butach i kapotach m ieszczańskich, niezbyt długich, rozmaitej barw y: brązowe, czarne, granatow e, z szam erow a­

niem. Czapki rogatyw ki z barankiem. Niektórzy m ogą być w kontuszach skromnych. Kilińska: suknia fałdzista, nie bardzo długa, kabacik, rodzaj kontusika, bez w ylotów , za to z ręka­

wami półkrótkiemi, obszyw any futerkiem, jasny. Z pod ręka­

w ów kabacika w ychodzą drugie w ązkie. W łosy uczesane w w ar­

kocze nad uszami, zapięte do tyłu. Czepeczek z wstążkam i.

Korale na szyi. Anulka ubrana podobnie do Kilińskiej — su­

kienka krótsza — w arkocze splecione — korale. Łukasiow a podobnie ubrana, tylko ciemno, czepiec wielki, fartuch s uty, M ateuszowa, przekupki: suknie fałdziste, fartuchy sute. Sute w ielkie czepce garnirow ane, kaftany z futerkiem lub rodzaj serdaków sukiennych bez rękawów w łożonych na kaftany.

Kacper — w długich butach, koszuli i kamizelce — fartuch szew cki zielony. Bolek i Felek w pantoflach na bosych nogach, koszule białe, spodnie ciemne, fartuchy zielone. D zieci w ku­

braczkach ściągniętych paskami, długie buciki, żołn ierz w ro­

syjskim mundurze w ojskow ym z epoki kościuszkow skiej.

Łunę pożaru można naśladow ać zapalając za oknem ogień bengalski czerw ony, lub jeszcze lepiej silną lam pę elektryczną osłoniętą czerw oną bibułą. Sama lam pa musi być dla w idzów ukryta.

Ostatnia scena powinna być ładnie ugrupowana, żeby stanow iła rodzaj obrazu żyw ego, który można jeszcze raz odsłonić ośw ietlając jaskrawem światłem .

---

(43)
(44)

ID: 0030001427422

I 1717101

Wydawnictw;

SP. AKC. ZWIĄZKU POL. NAUCZ. SZKÓŁ POWSZ.

W arszawa, ul. Widok 22. Łódź, ul. P iotrkow ska 181.

K o n to c z e k o w e P . K . O . JYs 2058.

Cztery komedyjki i jasełka z muzyką, wyd. II.

Gerson-Dąbrowska. Krewniak z Ameryki (humoreska w dwóch odsłonach), w yd. II.

— Majster Kiliński (obrazek sceniczny w 3-ch od­

słonach), wyd. II.

— Racławickie kosy (obraz sceniczny w 3-ch częściach z prologiem), wyd. II.

— W ybranieckie zuchy (obrazek historyczny z cza­

sów Stefana Batorego) wyd. II.

Gębarski St. Flet zaczarowany (baśń w rozmowach).

Gwiżdż F. Gody (komedja w 1 akcie).

K irkor. Potrójna narzeczona (komedja w 3-ch aktach).

M arcinowska J. Legjoniści (sztuka w trzech odsłonach).

— Za wolność ludu (obrazek z czasów pow sta­

nia 1863 r.).

M arkowska. W zimową noc (obrazek sceniczny w 4-ch odsłonach).

Porazińska J. Baba Jaga (baśń uscenizowana w 4-ch odsłonach).

— Krzywda nagrodzona (komedyjka w 2-ch od­

słonach).

Szelburg Ewa. Najszczęśliwsza z sióstr (baśń kolen- dowa w trzech odsłonach).

Cytaty

Powiązane dokumenty

Czy gdzie królewna jęczy więziona, Czy gdzie się piękność niezwykła zjawi — Pieśń wielkie czyny, dzielnych imiona, Wszystko pieśń moja po świecie

ja jest, żeby, od czasu do czasu, przetrząść się, żeby, panie dobrodzieju, iśćzwichrem wzawody. Pamiętam, że miałem konia— Rinaldo się nazy­. wał, Rinaldo

Chcąc, by ładniej się wszystko wydało, należy ubrać starszych o ile możności w sukmany, a młodzież jasno, chłopcy muszą być w płót- niankach,

Niby nie wiesz. Wszak do Wilna dziś wyrusza jegomość Mikołaj. Jego gońce, aniołowie, niosą dzieciom smakołyki, djablik Kuno, rózgę dzierży.. Od djabła

Teraz już rozumiem dlaczego nieznany Rycerz od nas

Szczęście, że uciekając, jeszcze tę flaszczynę m ogłem ze sobą zabrać.. schow ajcie m nie

Tam rozkoszy on użyje Tam rozkoszy on użyje Wina, wody się napije Winaswody się napije.. Tam teś każę maszerować Tam tez

stytucją. W drugim roku po zaprzysiężeniu Konstytucji 3-go Maja, gdy jeszcze nie było dość sił do obrony kraju, wrogowie najgorsi. Prusacy i Moskwa, napadli na