J\e 1 5 (1 2 5 1 ). W arszaw a, dnia 8 kw ietnia 1906 r. T o i ll X X \ .
T Y G O D N I K P O P U L A R N Y , P O Ś W I Ę C O N Y NA UK OM P R Z Y R O D N I C Z Y M .
P R E N U M E R A T A „ W S Z E C H Ś W IA T A W W a r s z a w ie : roczn ie rnb. 8 , kw a rta ln ie rab. 2 . Z p r z e s y ł k ą p o c z t o w ą : ro czn ie rub. 1 0 , p ó łrocznie rub. 5 .
Prenum erować m ożna w R edak cyi W szech św ia ta
i w e w sz y stk ic h k sięgarniach w kraju i zagranicą.
R edaktor W sz ec h św ia ta p rzyjm uje z e spraw am i redakcyjn em i
•
co d zien n ie od go d zin y 6 do 8 wieczorem w lokalu redakcyi.
A d r e s R e d a k c y i : M A R S Z A Ł K O W S K A Nr. 118. — T e l e f o n u 83 14 .
TEORYA M UTACYI W ZOOLOGII.
(Podług prof. W. Szymkiewicza).
Teorya m utacyjna, opracow ana przez de Vriesa na m ateryale botanicznym — m usiała z samej n a tu ry rzeczy zwrócić na siebie uw a
gę zoologów, chociaż do czasów ostatnich mieliśmy względnie niewiele prac zoologicz
nych w tym kierunku. Z pomiędzy nich na szersze uwzględnienie zasługuje świeżo ogło
szona rozpraw a prof. W . Szymkiewicza z P e tersburga, m ająca stanow ić wstęp do pracy obszerniejszej. W artykule niniejszym mam zam iar streścić główne zarj^sy poglądów prof. S., którego zdanie jest tem cenniejsze w tej mierze, że uczony ten należy do nielicz
nej g rupy zoologów, nie ignorujących zna
czenia badań teratologicznych dla szerszych zagadnień biologicznych. A spraw a m utacyj wiąże się bezpośrednio ze zjawiskami zbo
czeń rozwojowych i potworności.
Zaznaczywszy, że teorya m utacyjna posia
dała już dawniej poprzedników pośród zoolo
gów, ja k St. Oeoffroy Saint-H ilaire, B ate- son, E m ery i inni, prof. S. zw raca uwagę na doniosłość dw u zagadnień zasadniczych:
1) Czy fakty, zaczerpnięte z badania świa
ta zwierzęcego, przem aw iają za pow staw a
niem różnic gatunkow ych drogą nagłych za
sadniczych przemian, czyli m utacyj, jak to twierdzi de Vries, czy też obok tych ostatnich przyjąć należy i powolne nagrom adzanie się wahań osobnikowych, ja k to uczynił D ar
win.
2) Jeżeli przyjm iemy, że nowe cechy g a
tunkowe powstawać mogą zarówno drogą zmian nagłych, ja k i powolnego nagrom a
dzania się nieznacznych wahań, to czy możli
we jest dzisiaj już rozstrzygnąć, jakie m iano
wicie cechy m ogą powstawać drogą m u ta cyjną, a jakie — przez ewolucyę powolną.
Chociaż do dzisiaj nie posiadam y ustalonej klasyfikacyi w ahań osobnikowych, lecz zary sy biologiczne odróżniają wahania drobne, które prof. S. proponuje nazyw ać fleksuacya- mi („continuirlich V ariation“ B atesona)--od zmian głębszych, czyli m utacyj („disconti- nuirlich V ariation“ Batesona). Podział ten, ja k widzimy, jest w zasadzie dosyć sztu czny.
Zachodzi teraz pytanie, czy flcksuacye różnią się od m utacyj zasadniczo jakościo
wo (jak przypuszcza de Vries), czy też różni
ce pomiędzy niemi są wyłącznie ilościowe,
zależne wprost od am plitudy wahań (W eis-
m ann 1902). Zagadnienia tego prof. S. nie
próbuje rozstrzygnąć ostatecznie, twierdzi
jednak, że prawdopodobnie fleksuacye, mu-
226
W S Z E C H Ś W I A T■Ni! 15 tacye, anomalie i potw orności stanowią, sze
reg ciągły w ahań i zboczeń osobnikowych, których am plituda w zrasta stopniowo, w m ia
rę jednoczesnego zm niejszania się częstości w ystępow ania.
W spraw ie znaczenia fleksuacyj dla za
gadnienia o pow staw aniu gatunków , prof. S.
zw raca uw agę na znane trudności, n a p o ty kane przez system atyków , o ile m ają określić g atu n ek na zasadzie znaczniejszej ilości jego przedstawicieli. Do niedaw na fauniści p rzy puszczali, że tak a „chwiejność gatunków "
właściwa je st nielicznym tylko formom, że przedewszystkiem dotyczę fau n y mórz pół
nocnych—w m iarę wszakże, ja k do badania fau n y morskiej stosować zaczęto udoskona
lone m etody połowu, pozwalające na badanie danego gatun ku w setkach egzem plarzy — okazało się, że owo w ahanie gatunkow e jest nieom al powszechne. Czy zachodzi wobec tego konieczność przypuszczenia, że dwa g a tu n k i, pomiędzy którem i istnieje cały szereg ogniw pośrednich — pow stać m usiały drogą m utacyjną? W szak w łaśnie obecność owych ogniw dowodzi głębokiego znaczenia fleksu
acyj. Oo zaś dotyczę przypuszczenia, że te form y pośrednie przedstaw iają rez u lta t krzy-
jżow ania gatunków p okrew nych—to prof. S.
kładzie nacisk na niezm ierną nikłość udziału krzyżow ania w spraw ie pow staw ania no
wych gatunków z powodu niestałości ty p u mieszańców i skłonności ich do pow rotu ku jednem u z typów rodzicielskich.
W zasadzie przyjąć należy, że zarówno fleksuacye ja k m utacye istnieją w przyrodzie obok siebie, lecz tru d n o je s t powiedzieć, co przeważa. Jed nakże w ątpliw ości nie ulegają fak ty praw dziw ie m utacyjnego pow staw ania nowych gatunków zwierzęcych. L ista ich je s t dość długa. T ak pow stanie zw ierząt domowych o czterech rogach, a także wschodnio-indyjskiego T etraceru s quadricor- nis przypisać należy jedynie nagle w ystępu
jącej potworności, następnie utrw alonej dzie
dzicznie w znacznej ilości osobników. Toż sa
mo wiadomo dokładnie o g a tu n k u parag w aj
skim krów bezrogich i bezrogiej rasy sycy
lijskiej A ngus. K ennel (1902) stw ierdził nagłe pow stanie rasy kotów pozbawionych ogona; tego rodzaju zm iany nagłe odbyw ają się niezaprzeczenie, jedn ak niepodobna m ó
wić o nagłem zanikaniu takich np. n arzą
dów, ja k oczy postaci pieczarowych i głębo
kowodnych. Posiadam y co do form tych badania nader dokładne, ja k np. Eigenm an- na (1899, 1900 i 1902), które dowodzą, że zanik oczu zachodzi u nich w sposób bardzo rozm aity. T ak u ryb kostnoszkieletowych u pew nych gatunków zanika ciało szkliste i soczewka, zachow ują się zaś mięśnie oka i rogów ka—u innych zaś właśnie te ostatnie ulegają zanikowi, pozostałe zaś części pozo
sta ją bez zm ian w yraźnych. T ak samo ba
dania R ay L ank estera (1904) nad zanikiem oczu u różnych gatunków raków dziesięcio- rogich z rodz. Cym onom us—przem aw iają za stopniowem i powolnem odbywaniem się te go zjawiska.
Szymkiewicz tw ierdzi jednakże, że pom i
mo to jest możliwem przypuszczenie nagłej w aryacyi narządów w zrokow ych—w postaci ślepej potworności, od której dalsze potom stwo w w arunkach sprzyjających, t. j.
w ciemności mogło utrzym ać się, tw orząc form y konw ergencyjne z form am i o stopnio
wo uw steczniających się oczach.
T ak samo co do spraw y zaniku zębów m ą
drości u człowieka, odbywającego się w o- czach naszych powoli i stopniowo — w yłą
czyć nie można możliwości zaniku warya- cyjnego.
Z a w aryacye wyłącznie raptow nie się u ka
zujące Szymkiewicz uważa wszelkie zdwoje
nia lub wogóle zwiększenia ilości narządów, zdaniem tego autora, prowadzące aż do po
tw orności złożonej. Sam on m iał sposobność obserw owania nagłego zjaw ienia się k u r o rozdwojonym palcu tylny m nóg; drogą dość dorywczo naw et przeprowadzonego doboru sztucznego au to r w ytw orzył rasę k u r pięcio- palcow ych i zebrał naw et m ateryał embryo- logiczny, dotyczący rozw oju owej polidak- ty lii (właściwie — schizodaktylii). Ciekawą je s t okoliczność, że w tej samej miejscowości anom alia ta jest dość pospolita wśród kur, praw dopodobnie pochodzących od jakiegoś jednego przodka pięciopalcowego.
Szymkiewicz broni—zdaniem mojem dość ryzykow nej — teoryi, n a której zasadzie zwiększenie liczebne pewnej g rupy narządów prow adzić może aż do pow stania potw orno
ści podwójnej, k tó ra dla danego gatun k u
stać się może „norm ą“. Przypuszczenie to
opiera on na nader ciekawem odkryciu Boa-
jsr* 15 W S Z E C H Ś W IA T
227 sa, k tóry w r. 1903 opisał (potwierdzony
później przez Janickiego —1904) fa k t znale
zienia w kangurze (Petrogale penicillatus) 4-ch egzem plarzy tasiem ca — Triplotaenia mirabilis, z których każdy obok pojedyńczej głów ki (scolex) posiadał dwie taśm y. P raw dopodobnie m am y tu do czynienia z nagle pow stałą potwornością podwójną, k tó ra prze
szła w normę. Dodać należy, że w drugim egzem plarzu tegoż g a tu n k u kan gu ra znale
ziono kawałki tasiem ca, które acz były nie
zupełne, jedn ak w ykazyw ały tenże sam typ budowy zdwojonej. Muszę w tem miejscu jednak zaznaczyć, że z przykładu tego, do
tyczącego pasorzytniczego bezkręgowca nie można sądzić o możliwości przeobrażenia się zdwojenia pew nych narządów aż do potw or
ności podwójnej u zwierząt wyższych.
W ogóle Szymkiewicz znajduje pewną tru dność w w yszukaniu takich cech organizacyi zwierzęcej, co do których m ożnaby twierdzić z całą pewnością, że zmieniać się muszą je dynie na drodze zmian powolnych i stopnio
wych. Najbardziej pewną jest chyba powol
ność zmian ubarw ienia zwierząt; przynaj
mniej zdaje się to w ynikać z prac Esm era i jego uczniów. T ak prawdopodobnem jest powolne zmienianie się najstarszego filoge
netycznie ubarw ienia podłużno-pręgowane- go na poprzecznie-pręgowane. Co do zna
czenia ubarw ienia podłużnie-pręgowanego, to trudn o jest w yjaśnić jego pochodzenie i rolę fizyologiczną u ssących, ale łatwiej w daleko niższych grupach zwierzęcych, np.
u robaków. P ręgi podłużne lądowych wy- pławków (Planariae) były badane przez Lin- dena (1900), a G raf (1889) daje następujące tłum aczenie podobnej form y ubarw ienia u pi
jaw ek.
Ekskretofory pijawek, prawdopodobnie pod wpływem chem otaktyzm u do tlenu wo
dy — układają się pod skórą zwierzęcia po
między ustępam i mięśni: podłużne zaś ułoże
nie ty ch ostatnich w arunkuje układanie się odpowiednie ekskretoforów i tworzonych przez nie skupień barw nika.
Mówi się zazwyczaj, że ubarw ienie ochron
ne, jakie widzim y np. u m otyla Kallima pa- ralecta, udającego liść zeschły, m usiało zja
wić się nagle, albowiem tylko w swej formie wykończonej m ogło być dla owadu rzeczy
wiści e pożytecznem. Lecz i tu badania Weis-
m anna dowiodły, że w różnych gatunkach rodzaju K allim a i jem u pokrew nych istnieje pewne stopniowanie w doskonałości cech mi
micznych.
Nawet już nader nieznaczne podobieństwo ubarw ienia dolnej strony skrzydeł m otyla—
do suchego liścia—może być dla owadu po
żytecznem. Oczywiście, nie stanowi ono gwa- rancyi niezawodnej, lecz badania Ju d d a (1899) w ykazują, że wogóle ubarwienie
„ochronne" stanowi ochronę nader względną:
w przewodzie pokarmowym ptaków owado- żernych znajdow ał on niejednokrotnie szcząt- owadów o wybitnem ubarw ieniu „ochron- nem “... Jeżeli mimicyzm polega nie tylko na podobieństwie ubarw ienia, lecz i całej po
staci, jak to mianowicie spotykam y u K alli
ma, to stadyum pierwszem w tw orzeniu się mitnicyzmu jest wyrobienie ubarwienia, a później dopiero występuje naśladownictwo postaci przedmiotów otaczających- W jed
nym i drugim razie, każda choćby naw et drobna zmiana, zdążająca do upodobnienia zwierzęcia do przedm iotów m artw ych zwię
kszała szanse ochrony, a przeto była dla g a
tu n k u korzystna.
Jeżeli podobieństwo tak drobiazgowe, j a kie zachodzi pomiędzy wyglądem K allim a a liściem suchym, mogło wy tworzyć się jed y nie drogą nagrom adzania się zmian drob
nych, to jedn ak zmiany w ubarw ieniu mogły powstawać i m utacyjnie. T ak np. zupełny lub częściowy albinizm lub melanizm można wyprowadzić bądź ze zmian powolnych, bądź z nagle pow stających zmian ubarwienia,
Obserwacye gatunków udomowionych do
wodzą, że powstawanie albinizm u zazwyczaj odbywa się m utacyjnie, nagle. Z drugiej strony różnice w ubarw ieniu okolicy grzbie
towej i brzusznej większości zwierząt -— po
siadają, jak to dowiódł T hayer (1903), zna
czenie ubarw ienia ochronnego, tak że nawet słabe różnice w tonach zabarwienia grzbietu i brzucha są niew ątpliw ie dla g atunku poży
teczne. Stopień krańcow y tej różnicy bywa wówczas, gdy brzuch zwierzęcia, stając się coraz jaśniejszym —zbieleje zupełnie— co sta
nowi już częściowy albinizm.
W danym razie stopniowe powstawanie albinizmu częściowego jest zupełnie mo
żliwe.
JMó 15 Cechy morfologiczne, ze w zględu na spo
sób powstawania, m ogą być podzielone na trzy kategorye:
1) Cechy, zjaw iające się wyłącznie nagle, drogą m utacyi;
2) Cechy, mogące pow staw ać zarów no d ro gą m utacyi, ja k i powolnych fłeksuacyj;
3) Cechy, pow stające wyłącznie drogą zm ian powolnych.
N a zagadnienie, jakie mianowicie cechy mogą zjawiać się drogą w ystępow ania n a głego, odpowiedzieć nam może dziedzina na- iiki, której znaczenie teoretyczne wciąż coraz bardziej się zwiększa, a m ianowicie terato- logia.
W m iarę rozwoju em bryologii dośw iad
czalnej, teratologia coraz to bardziej przestaje być czysto opisową, jak ą była do niedaw na.
W szystkie drogi, którem i kroczą odchylenia teratologiczne—są jednocześnie drogam i m u tacyi. Zwiększanie liczby narządów , lub ich znikanie, zlanie się narządów jedno ro dn y ch , w strzym ania ro zw ojow e,') rozwój nad m ier
n y narządów , ataw izm i zjaw iska n atu ry progresyw nej, w ystępow anie u osobników pici danej—cech w łaściw ych zazwyczaj płci odm iennej, obojnactwo rzeczyw iste oraz in ne zboczenia i potworności, nie wyłączając potworności złożonych, m ogą w ytw orzyć się drogą m utacyi i stać się cechą gatunkow ą.
Powyżej rozpatrzyliśm y p rzy k ład y po
w staw ania cech, dających się sprowadzić do zwiększenia liczebnego narządów i ich zan i
ku, obecnie zatrzym am y się na zjaw iskach innych k ategory j.
Znane są przypadki narządów , p o w sta ją cych przez zlew anie się ze sobą organów jednakow ych. Do ich liczby należy np. oko nieparzyste Copepoda, pow stałe (Claus — 1891) z trzech oczu, które u niektórych form pozostały rozdzielone, a także nieparzyste oko złożone Cladocera, odpowiadające filone- genetycznie dw u oczom. Znam y również przykłady zlew ania się narządów jed n ostro n nych, ja k np. zlewanie się zaczątków szkliwa
*) Ustęp, dotyczący znaczenia teratologii dla sprawy powstawania gatunków, oraz homologizo- wania procesów teratologicznych w różnych gru
pach zwierzęcych — stanowi przekład dosłowny.
Moje własne poglądy na tę sprawę są nieco od
mienne od tu wyłożonych.
J. T.
zębów, należących do dwu zmian u w ielory
bów (K ukenthal, 1896) i wiewiórek (Adloff, 1898).
T rudno powiedzieć, o ile w tym razie za
stosow ana być może teorya m utacyjna. Z le
wanie się autogenetyczne zaczątków szkliwa zębów następuje po ich utw orzeniu się od- rębnem . Tak samo, prawdopodobnie, powoli i stopniowo odbywało się zlewanie się oczu Cladocera i Copepoda, chociaż, z drugiej strony, u zw ierząt ssących zjawisko potw or
nej cyklopii w ystępuje zawsze nagle. *) K olonie toczka (Yolvox) bywają bądź obojnacze, bądź rozdzielnopłciowe, zależnie od gatunków . Także i u niższych Metazoa postaci rozdzielnopłciowe i obojnacze napo
ty k ają się obok siebie. W zastosowaniu do niektórych przypadków poszczególnych mo
żemy jed n ak powiedzieć, że obojnactwo po
w stało jako m odyfikacya rozdzielności płci, w skutek rozdzielenia i zróżnicowania zacząt
ków płciowych zarodka na dwie części: m ę
ską i żeńską. Takiem , prawdopodobnie, b y ło pow stanie obojnactw a u kręgowców (za
rów no anorm alnego — u M yxine i innych), lub i w innych przypadkach, które czasami możemy, a czasami nie możemy objaśnić.
Co dotyczę raków wąsonogich (Cirripedia) i mszywiołów (Bryozoa)—-to ich obojnactwo napew no pow stało w związku z unierucho
mieniem, a istnienie u Cirripedia samców d o datkow ych dowodzi, że osobniki obojnacze przedstaw iają zmodyfikowane samice. J a k m odyfikacya tak a odbyć się mogła — to wy
jaśniają nam badania Pedaszenki nad Ler- nea (1896). U postaci tej — jak i u innych Copepoda pasorzytniczych, zaczątek płciowy w yodrębnia się w rozwoju zarodkowym n a der wcześnie w postaci czterech komórek.
Sądząc z analogicznego procesu, zachodzące
go w rozwoju robaka S agitta, możnaby p rzy puszczać, że dw ie z tych kom órek są ż e ń skie a dwie męskie. N astępnie komórki te zlewają się ze sobą po dwie: prawdopodobnie owo „zlewanie się “ odpowiada właściwie
') Zjawisko „zlewania" się oczu "skorupiaków w żaden sposób homologizowane być nie może z cyklopią (właściwie cyklocefalią) u kręgowców.
Por. rozprawę St. Rabauda: „Recherches em- bryologiąues sur les Cyclocephaliens Journal de lł Anatomie. 1 9 0 1 /2 .
J . T.
Ko
15
W S Z E C H Ś W IA T229
„pochłanianiu“ — przyczem u przyszłych samców zwyciężają komórki męskie, u samic zaś — żeńskie. Proces podobny był zi’esztą jeszcze dawniej opisany przez Balbianiego (1885). Być może, że m am y tu do czynienia z obojnactwem „in sta tu nascendi“. Gdyby za rozdziałem pierw otnym zaczątków płcio
wych szło nieodzownie dalsze ich rozwijanie się oddzielne — to m ielibyśmy w rezultacie ostatecznym osobnika dwupłeiowego...
Wobec faktów podobnych możliwem jest przypuszczenie, że obojnactwo powstaje dro
gą rozdziału zaczątków płciowych podczas rozwoju zarodkowego. Pozornie drobny pro
ces—rozdzielenie się grom adki komórek za
czątków płciowych zarodka, może odbić się na ustroju wykończonym w postaci zm ian
jzasadniczych w całym szeregu cech pierw ot
nych i wtórnych, ze spraw ą rozm nażania się związanych. Z tego p u n k tu widzenia t. zw.
zmiany nagłe nie są bynajm niej nagłemi: za
czynają się one przygotowyw ać podczas roz
woju zarodkowego powoli i stopniowo, lecz odbijają się na ustroju dojrzałym po dojściu do pewnego kresu napięcia. Lecz nawet i zmiany, zachodzące w tworzącym się zarod
ku dostępne są dla naszej obserwacyi jedy
nie o tyle, o ile proces ten uzewnętrznia się w budowie lub rozłożeniu komórek; prze
m iany zaś, zachodzące wew nątrz komórek płciowych, w budowie ich cząsteczkowej — w ym ykają się naszym metodom badania.
Szymkiewicz uważa za możliwe wygłosić tezę ogólną, że nietylko wszelkie zmiany m utacyjne zależą odprzem ian, zachodzących wewnątrz komórek płciowych i zarodko
wych, lecz że naw et m utacye bardzo znaczne mogą być uw arunkow ane przez względnie nikłe przem iany w owych komórkach...
Prawdopodobnie przyszłość pozwoli rozwią
zać zagadnienie, od jakiego okresu cyklu ży
ciowego zależą zmiany, powodujące m u ta cye, a od jakiego fleksuacye. Być może, że zmiany, zachodzące w okresach dojrzewania produktów rozrodczych, redukcyi w nich chrom atyny, zapłodnienia, i wogóle w mo
m entach bardzo wczesnych — prow adzą do waryacyj 'bardziej w yraźnych i głębokich, aniżeli modyfikacye zarodka w stadyach póź
niejszych jego rozwoju, które mogą wy
woływać jedynie zmiany drugorzędne; m o
dyfikacye zaś, którym ustrój dorosły podle- |
gać może—zupełnie nie wpływają na' dające się dziedziczyć cechy. Oczywiście przy
puszczenia te m ają dotychczas wartość je d y nie hypotez mniej lub więcej praw dopodob
nych.
J a n Tur.
(D N )
O E K SPER Y M EN C IE W PSYCHOLOGII.
Szkic informacyjny.
(D o k o ń c z e n i e ).
§ 5, To, co powiedziałem o konieczności historycznego traktow ania zakresu doświad
czenia psychologicznego, dotyczę również m etod psychologicznych, aparatów , gałęzi pomocniczych tej nauki i t. d. Przytoczę jeden przykład. Rysowano w różnych cza
sach, odkąd niemal nauka istniała — figury geometryczne. Żądania płynęły ze strony budowniczych, rzemieślników, mechaników,
\ geometrów. N araz w końcu ubiegłego stu-
j
- lecia i psychologowie poczęli posługiwać się tem i figurami, do badania złudzeń geome-
j
tryczno-optycznych. Zauważono mianowi
cie, że oceniając długości linij i rozm iary
; płaszczyzn „na oko“, popełniam y błędy.
Dość znany je s t fakt, że z pomiędzy trzech prostych równej długości najkrótszą wydaje nam się zwykle prosta, przedzielona w środ
ku kreską poprzeczną, najdłuższą — prosta, rozdzielona na więcej niż dwie równe części jednakowem i kreskami, średnią zaś—prosta wcale nie rozdzielona. Dalej stwierdzono, że rysunki planim etryczne ujmujem y wyob
rażeniowo często przestrzennie czyli stereo-
| m etrycznie, co nam zresztą ułatw ia oryen- towanie się w niektórych projekcyach. Prócz tego każdy taki rysunek (najdogodniej je d nak białe na czarnem tle) ujm ujem y prze
strzennie nie w jeden określony sposób, lecz rozmaicie: jako dwie lub więcej różnych brył.
W ykreślm y np. zwrócony jedną płaszczyzną do obserw atora sześcian, tak przytem, aby wszystkie z dw unastu składających się na rysunek prostych były jednakow o grube i nie przerywane; poza tem , ja k dla celów geom etryi. Sześcian tak i nosi nazwę „kost
ki N eckera“. Otóż, w pewnych warun-
2 3 0 W S Z E C H Ś W I A T JSJó 1 1)
kach kostkę tę zobaczym y w ten sposób, że pierw otnie najbliższa nas płaszczyzna będzie najdalszą, a rów noległa do niej, początkowo najdalsza od nas, stanie się obecnie najbliż
szą. R ysunek jakby się „odwróci!11; stąd złu dzenie nazwano „odwracalnem geometrycz- no-optycznem .“
W reszcie niekiedy zachow ujem y się w ten dziw ny sposób, że w yodrębniając części figu
ry, tw orzym y z nich pew ne „jednostki “ *) (np. szereg blizko siebie leżących kropek ujm ujem y jako linię lub płaszczyznę), że do
patrujem y się różnych odcieni barw nych (przeważnie różnic ilościowych) w częściach jednolicie zabarwionej, ale poprzedzielanej liniam i płaszczyzny, że identyczne figury, różnie względem nas położone, bierzemy za niejednakow e i t d. Słusznie np. tw ierdzi Mach, że dwa rów ne sobie kw adraty, n a ry sowane obok siebie, z których jeden zwróco
ny je s t do dołu kątem , a d ru g i bokiem, są dwoma w yobrażeniam i o tyle różnem i, że narazie obserw ator nie przypuszcza, ażeby to była jed n a i ta sama figura w dwu róż
nych pozycyach.
Złudzenia geom.-optyczne objaśniają p sy chologowie zapomocą bardzo różnych czyn
ników: przedew szystkiem —kojarzeniam i, n a stępnie—położeniem pewnych punktów ob
razu w polu widzenia, przystosowaniem się soczewki, stanem uw agi i t. d. P rzew aga fizyologicznych lub psychologicznych mo
m entów jest dotychczas kw estyą sporną:
kw estyą więc figur geom etrycznych je s t nie
rozw iązana i istnieje w psychologii, jak o za
gadnienie bieżące. '
§ 6. Nie zawsze zagadnienia pow staw ały w psychologii równie samorodnie, ja k w po
wyższym w ypadku; owszem, czasami spadało ono w dziedzictwie i trzeba było w ytw arzać ram y eksperym entalne, na które m ożnaby naw inąć stary znak zapytania. Dzieje się ta k właśnie z odwiecznem pytaniem : co to jest piękno? co człowieka zadawala? E ste
ty k a metafizyczna, a teo ry a sztuki i jej po
działy w szczególności u praw iały to zaga
dnienie częstokroć ku zadowoleniu, ale za
wsze, z nielicznemi w yjątkam i, bez nauko-
J) Dokładnych znaczeń tego terminu w psychologii nie mogę podać w tem miejscu ze w zglę
du na zakres artykułu.
wego powodzenia badaczy. Z tej garści uw ag na tem at piękna, które dała dotąd psy
chologia, ani ona sama, ani czytelnicy dum nym i być nie m ogą. Metody są tu skromne a reguły metodologiczne nie wolne od prze
sądów, ale jednem u metodologicznemu żąda
niu uczyniono zadość — zastosowano ekspe
rym ent. W eźm y dla przykładu piękno fo r
m y płaszczyzn. Tw órcy gmachów z czasów starożytności i odrodzenia częstokroć n ad a
wali prostokątom , tworzącym części fasad, ta k i kształt, że krótszy bok figury m iał się tak do dłuższego ja k 1 :1,618. Trudno b y ło stw ierdzić, ja k ą tu rolę odgryw ał zwyczaj, auto rytet, względy praktyczne i t. d. Dopie
ro Fech ner w r. 1872 usiłow ał dowieść eks
perym entalnie, że prostokąty tej form y w ogromnej ilości wypadków zadaw alają g u st europejczyków. Doświadczenie było proste: korzystając z napływ u publiczności na w ystaw ę obrazów, psycholog ten prosił obecnych, aby każdy z nich orzekł, który z kształtów k a rt w izytow ych najbardziej mu się podoba. M nóstwo najróżnorodniejszych k a rt leżało do wyboru; należało wskazać n a j
ładniejszą. R ezultat w ykazał, że duża w ię
kszość w ybrała karty, k ształtu 1 : 1,618.
F o rm a 1 : n, gdzie n je s t liczbą całą, (a więc i kw adrat) ogólnie się nie podobała. Proble
m atyczna w artość tego eksperym entu jest oczywista: co za ludzie dawali odpowiedzi, ja k pojęli zadane im p ytan ie—w to należało również wejść. W iadomo, że niektóre rze
czy (pokój, u tw ó r m uzyczny, osobnik i t. d») nie podobają się komuś, następnie zaś—nie
wiadomo dlaczego — zaczynają się podobać, lub odwrotnie. Innym razem zdaje nam się—słusznie czy niesłusznie—żed an y przed
m iot budzi w nas sym patyę lub w stręt ze w zględu na to, że stale przypom ina nam (ko
ja rz y wspomnieniowo) jakąś rzecz przyjem ną łub przykrą. Potem , każda rzecz może nam się nietylko jakościowo lecz i ilościowo podobać lub nie podobać; może być praw ie lub zupełnie obojętna; może wywoływać w nas uczucia: przykrości — długotrw ałej i n a
tychm iast przem ijającej, spokojnego zadowo
lenia i żywej radości i t. p. stany. W reszcie odpowiedź osoby badanej można i należy kwestyonować ze stanow iska pytania: czy też odpowiedź jest szczera?—chociażby n a
w e t chodziło o pytanie proste, nie w k ra
JS6 15
W S Z E C H .ŚW IA T231 czające w dziedzinę tajem nic osobistych
i t. p. Niezliczone auto ry tety i autoryteciki, którem i się każdy człowiek obstawia, ulega
nie sugestyi mody, a w najdogodniejszym dla badacza w ypadku tylko przyzwyczajenie do takiego a nie innego odpowiadania na py
tania danego typu -- skłaniają nas często do kłam stwa; brak możności skonstatow ania czy określenia słownego istniejącego w nas uczucia, łącznie z chęcią dania jakiejkolwiek odpowiedzi —wywiera wpływ podobny. Zda
rza się, żeśmy przyw ykli w yrażać się z bez- względnem uznaniem o jakiejś teoryi poli
tycznej, religijnej czy innej. Jeżeli w pew
nym momencie pow staną w nas wątpliwości co do słuszności uznawanych dotychczas twierdzeń, to mimo to przez pewien czas będziemy zazwyczaj w pewnych w arunkach autom atycznie mówili o danej teoryi tak, jak dotychczas. Proszę sobie przypom nieć A stro loga z M aryi S tu a rt Słowackiego. Uczony starzec wyrzeka na nicość nauki, a w chwilę potem, zapytany o to, czy wierzy w swe p ro
roctwa, odpowiada: W ierzę, jak w śmierć wierzę! W ątpię, aby ktokolwiek mógł po
szczycić się brakiem takiego nałogu kłam a
nia, chociażby w zastosowaniu do spraw m a
ło ważnych. T aką nieważną sprawą musiało być uczynienie zadość prośbie Fechnera dla przygodnej publiczności. A jednak, nie po
liczył się on z ty m wszystkiem.
Psychologia wypowiadania się, pisania, czytania, rachow ania i t. d. są to trudne, ogromnej analitycznej pracy wym agające dziedziny. „Czynności intelektualne“, o k tó re tu chodzi, są konglom eratam i z wielu władz psychicznych. Między temi ostatnie- mi w ybitne miejsce zajm uje uwaga. Jednym z przyrządów, służących do badania stanu uwagi, jest tachistoskop. W najprostszej konstrukcyi ten aparat składa się z pionowej deski, opatrzonej z jednej strony z obu bo
ków rodzajem szyn; pom iędzy szynami może się swobodnie poruszać druga deska—wzdłuż pierwszej. Ruchom a deska opatrzona jest w dolnej połowie otworem, przez który moż
na, przy pewnem położeniu desek w stosun
ku do siebie, zobaczyć napis (rysunek, sze
reg cyfr i t. d.), umieszczony w połowie wy
sokości deski nieruchomej. D la doświadcze
nia wznosimy drug ą deskę do góry (napis niewidoczny), puszczamy ją (napis przez
chwilę widoczny) i deska spada na dół (na
pisu znów nie widać). Znając czas ekspo- zycyi napisu, i konstatując wiele za każdym razem liter osoba doświadczana spostrzegła a wiele przeczytała, t. j. nie tylko zobaczyła, że istnieją, ale i ja k w yglądają — ustanaw ia
my wzajemną zależność czasu i zakresu uw a
gi. Jeżeliśm y np. 0,1 sek. na napis patrzyli, to przeczytaliśm y (mniej więcej) 5 liter oraz zauważyliśmy, że w tym samym szeregu znajdowały się jakieś inne litery. Jeżeli jednak litery nie były ustaw ione obok siebie dowolnie lecz tw orzyły (znany nam) wyraz, to przeczytać możemy 25 liter; a jeśli było wyrazów kilka, złożonych w krótkie zdanie, to i 30 liter. Ten ogromny przeskok z 5 na 30 wytłum aczyć można zasadą, stwierdzoną innemi sposobami, że czytając prędko, zwy
kle nie oglądam y każdej litery pokolei, lecz zatrzym ując wzrok na kilku jedynie literach w każdym wierszu, „domyślamy się“ reszty liter lub wyrazów. W praw dzie zdaje się nam, żeśmy wszystkie napisane czy w ydru
kowane litery widzieli, ale to tylko dlatego, żeśmy mieli halucynacye tych liter. Zdarza się np., że czytając nie zauważam y błę
dów drukarskich; dzieje się to w ten sposób, że błędnie wydrukowanej litery, jak i wielu innych, wcale nie widzieliśmy, lecz łącząc (asymilując) pewne halucynacye liter z nie- wieloma przeczytanemi, otrzym ujem y wy
obrażenie wzrokowe całego w yrazu lub zda
nia. Jeżeli pismo składa się z liter bez zwią
zku, to oczywiście halucynacye takie w re gule nie zachodzą. Obok wzrokowych w y
obrażeń w czytaniu zachodzą zwykle stale słuchowe i ruchowe wyobrażenia wyrazów.
Trojakie więc wyobrażenia wespół z ta- kiemi sprawam i, ja k uwaga, pamięć, repro- dukcyjność przez halucynacyę, asymilacya i t. d. składają się na tłum aczenie procesu czytania,—nie najbardziej skomplikowanego procesu, jakby się zdawało. „Psychologia pisania", „wypowiadania się“ i t. d. są nie
równie trudniejsze dla badania psychologicz
nego, ponieważ rezultaty tych procesów, np.
pismo, nie są zjawiskami psychicznemi i dla eksperym entowania koniecznem jest uw zglę
dnienie badań niepsychologicznych nad da
nym m ateryałem .
Nazwy w rodzaju powyżej ujętych w cu
dzysłów, aczkolwiek przyjęte, zaciemniają
232
W S Z E C H Ś W IA TJSI® 15 nieco zrozum ienie treści zagadnienia; nale
żałoby może powiedzieć: psychologia piszą
cego, wypow iadającego się. B yłoby w tedy jasnem , że ty ch czynności nie uw ażam y za
„kongruentne" odpowiedniki procesów d u chowych (myśli i t. d.)—w tedy probow ałaby je w yjaśniać wyłącznie psychologia, lecz że uznajem y potrzebę zawezwania do pomocy innych nauk, jeżeli chodzi o w yczerpanie cech takiej skomplikowanej spraw y. Zjaw ia się fizyologia oraz jej dział fizyologia lingw i
styczna. Psychologia ludów, antropologia i in. nauki zajm ują się tem i procesam i już z innych stanowisk.
§ 7. 0 wielu naukach trzeba mówić, szu
kając eksperym entów psychologicznych na m apie wiedzy. A jednak psychologia w tym natło k u nie zginęła, jak b y się to zdawać niejednem u mogło. Coprawda psychologia dzieli się z jednym sąsiadem — m ateryałem doświadczalnym , z innym —eksperym entem ; nie należy jed n ak zapominać, że wyłączną cechą danej jakiejś nau k i bynajm niej nie musi być ani ten lub ów kaw ałek treści re alnej — jak o dziedzina badań, ani ów a p arat lub sposób posługiwania się tym przyrzą
dem —jako metoda. W ystarcza, jeśli nau k a posiada swój wyłączny cel i jeśli do niego
izdąża. Dążenie to skłania się w następstw ie j do w yodrębnienia sobie pewnego m atery ału j i do w ytw orzenia pew nych m etod badania— | wszelako nie koniecznie dla w yłącznie w łas
nego użytku. W takiem położeniu znajduje się w łaśnie psychologia.
Słuszność tego poglądu kwestyonować można ze stanow iska dw u kategoryj faktów . ,j Rzeczywiście — przyznajm y — np. w do-
jświadczeniach fotom etrycznych psychologia
ima inny cel niż fizyka, ale jak aż zachodzi różnica pom iędzy celami, z jakiem i dwie n a
uki dokonyw ają ^doświadczeń zapomocą np. pietysm ografu.2 Przyrząd ten składa się, biorąc rzecz schem atycznie, z naczynia, któ re napełniam y wodą, i z aparatu , wykreśla
jącego na jednostajnie obracającym się cy
lindrze (kimografionie) — czas wzniesień i opuszczeń się’poziomu wody. Jeżeli w na
czyniu umieścimy np. przedram ię, to na po
wierzchni kim ografionu otrzym am y krzyw ą pulsacyi całej objętości k rw i w przedram ie- : niu. N a zmianę siły i szybkościjDulsu w pły- : wa szereg w arunków fizyologicznych, a m ię
dzy niemi również i psycho-neurologiczne.
Stwierdzono więc, że w ystąpienie niezado
wolenia w świadomości osoby badanej—spo
wodowane sugeśtyą, widokiem szaro-fioleto- wej barwy, skosztowaniem chininy i t. p.
środkam i —- pociąga za sobą przyśpieszenie i osłabienie pulsu. Jeżeli jednak podczas trw an ia niezadowolenia wystąpi wzburzenie (np. przez gniew), to przyśpieszenie pulsu nie ulegnie zmianie, lecz osłabienie ustąpi m iejsca wzmocnieniu.
E ksperym ent pletysmograficzny wykazał więc zależność pewnych stanów psychicz
nych od pulsacyi, i odwrotnie. Stwierdze
nie tej zależności jest celem eksperym entu zarówno dla psychologa jak ifizyologa; fizyo- log bowiem, nie wiedząc na razie, jakim czynnikom przypisyw ać niektóre zmiany pulsacyi, musi uwzględniać „czynniki" (t. zw.
m otyw y) psychologiczne, t. j. innem i słowy odnotowywać towarzyszące tym zmianom fenom eny duchowe. Tę wspólność celów m ożna uogólnić ze stanow iska teoryi parale- lizmu psycho-fizyologicznego na mnóstwo innych eksperym entów, które zrobiono już i które będą zapewne dokonane. Teorya ta zakłada hypotezę, że każdy stan psychiczny uw arunkow any jest bezpośrednio jakąś sobie właściwą konstrukcyą neurologiczną, t. j. ja kim ś układem cząsteczek w mózgu i w ner
wach. W szystkie więc doświadczenia, zmie
rzające do w ykrycia zależności m iędzy sta nem psychicznym a układem — są p ra
cą psychologa ale i częścią badań fizyolo- gów. M ożnaby więc powtórzyć z K raepeli- nem, że: psychologia je s t częścią fizyologii.
Zanim tę kwestyę ostatecznie rozstrzygnie
my, zwróćmy uw agę na to, że obok zależności zjawisk psychicznych od fizyologicznych istnieje również m etodyczna konieczność po
sługiw ania się zjaw iskam i każdej z tych k a
tegoryj dla zbadania zjaw isk drugiej kate- goryi. Jeżeli więc, z jednej strony, czasem nie możemy stw ierdzić istnienia pewnych stanów psychicznych bez powołania się na m im ikę, głos, puls i t. d., to odwrotnie pew nych stanów fizyologicznych nie moglibyśmy skonstatow ać, gdyby osoba doświadczana nie posiadała psychiki. Czy nerw (np. ocz
ny) został podrażniony czy też nie, można
czasem stw ierdzić wyłącznie w ten sposób,
że dowiadujem y się, czy dany osobnik w i
A6 15
W S Z E C H Ś W IA T233 dział podnietę. I znowu, tra k tu ją c w tem
miejscu sprawę historycznie, możemy powie
dzieć, że pewne doświadczenia posiadają dla obu nauk wrartość ze względu na ten sam cel—tylko z powodu m etod, które dziś zasto- wywać muszą. Gdyby fizyolog m ógł obja
śnić każdą zmianę w pulsacyi czynnikam i cielesnemi, to psychiczne „m otyw y11 nicby go nie obchodziły, a samodzielny cel psycho
logii zarysow yw ałby się jasno i w praktyce.
Zresztą, wobec dzisiejszego stanu psychologii nie można włączać tej nauki do fizyologii i z tego powodu, że większość objawów p sy
chologicznych wyjaśnia się dziś z konieczno
ści bez danych neurologicznych.
§ 8. Podrugie, należy wyjaśnić, czy psy
chologia rzeczywiście nie posiada wyłącznie sobie właściwego m ateryału. T ak i nie. Bo, o ile czystym m ateryałem psychologii są rze
czywiście stany duchowe, o tyle psycholog nie dostaje nigdy tego m ateryału gotowego, wypreparow anego. W większości przypad
ków w pracy laboratoryjnej otrzym ujem y jedynie wypowiedzenie się osoby doświad
czanej, w innych —krzyw e, liczby i t. d.
Psycholog bada np. zagadnienie: o ile dłuższy jest czas pom iędzy zjawieniem się podniety świetlnej a zobaczeniem je j—w tym przypadku, 1) kiedy nie wiemy, gdzie się pod
nieta ukaże w polu widzenia, a w tym — 2) kiedy dokładnie p u n k t zjawienia się n a
przód znamy? Podnieta, zjaw iając się, w pro
wadza jednocześnie w ruch zegar (chrono- skop) zapomocą przew odników elektrycz
nych i odpowiedniego przyrządu (wahadła);
zaś badany osobnik puszczaJw chwili zoba
czenia podniety guziczek, k tó ry poprzednio naciskał, i w ten sposób zatrzym uje chrono- skop. Zegar w pierwszym w ypadku może wskazać 200—300 o, w drugim —80 —120 3.
Wobec tak subtelnych badań konieczna jest nadzw yczajna dokładność roboty. Chro- noskop kontroluje się zapomocą „m łota kontrolującego", m łot zapomocą chrono
m etru, chronom etr — zapomocą m łota Ca- tella. E ksperym entator (lub dwaj ekspe
rym entatorzy), m ający nad teini przyrząda- j mi nadzór, otrzym uje jako m ateryał do
jwniosków: liczby, w skazane przez chrono- skop, wypowiedzenia się doświadczanego co do stanu jego uw agi i t. d. — stanów psy
chicznych nie otrzym uje.
Jasno w ypływ a stąd, że eksperym ent psy
chologiczny bynajm niej nie w yłącza samo- obserwacyi. K ażdy psycholog musi posiąść
„sztukę“ obserwowania się systematycznego:
nauczyć się zwracać uwagę na pewne pow ta
rzające się procesy duchowe i na te szczegó
ły, o które m u na razie chodzi. Trudności byw ają znaczne, jeżeli chodzi o stany bardzo słabe lub mocno skomplikowane, o cechy po
zostające w łączności z naszą miłością wła
sną i t. d. Obserwować się podczas stanu silnego zdenerwowania niepodobna prawie.
Osoby doświadczane, aby ich odpowiedzi m iały w artość dla badacza, muszą być do pewnego stopnia przystosowane: w inny znać dokładnie klasyfikacyę i term inologię bada
nej dziedziny, ażeby zaobserwowany stan natychm iast módz skategoryzować i podać do protokułu. Jeżeli naw et głównem zada
niem badanego jest nacisnąć i puścić guzi
czek, to i w tedy opowiadania o zaobserwowa
nych, a przed eksperym entem nie przewi
dzianych zjawiskach są bardzo ważne. Eakt, że osoba badana jest również ze stroną teore
tyczną zagadnienia obznajmiona, nasuwa naturalnie niebezpieczeństwo autosugestyi.
Z drugiej jednak strony obserwacya siebie samego lub bliźnich eksperym entu nigdy za
stąpić nie może, zarówno ze względu na określoność i dokładność rezultatów , ja k i na możność a) pow tarzania eksperym entu w do
wolnym czasie i miejscu oraz b) dowolnej zmiany warunków. „Kiedy pewnego razu Stum pf zwrócił uwagę na przez długi czas przeoczany fa k t zlewania się tonów, fakt ten stał się niezadługo powszechnie niemal uznanym za istniejący11, a stało się to dlate
go, że „konsonanse i dysonanse... można dogodnie otrzym ać zapomocą jakiegokol
w iek instrum entu m uzycznego11. 1) Jeżeli, odwrotnie, zjaw iska jakiejś kategoryi obser
wujemy rzadko i to w jednej lub niewielu form ach zaledwie, to stają się one przedm io
tem sprzecznych zapatryw ań i pozostają za
gadką. Tak np. szczyty podniet są zupełnie niezbadane, ponieważ stosowanie zbyt sil
nych podniet powoduje kalectwo; ekspery
m ent na człowieku jest tu więc prawie
!) Schumann - — Beitrage zur Analyse der Ge- sichtswahrnehmungen, Zeitschrift ftir Psycholo
gie u. Physiologie.
284
W S Z E C H Ś W I A TJYo 15 niemożliwy i m usim y się zadaw alać relacyą |
osób, które uległy w ypadkom . T aką wiado- ścią zaobserwow aną jest np., że człowiek, przebity na w ylot kulą karabinow ą przez pe
wien czas nie czuje bólu, chociaż przytom no
ści nie stracił. F a k t ten pozostaje odosobnio
ny. Obserwacya je s t więc —zarów no w p sy chologii, ja k i innych naukach p rzy ro d n i
czych — zaledwie niższym, eksperym ent zaś wyższym stopniem badania.
Doświadczenie psychologiczne tem się różni od innych i o tyle je s t od nich trudniejsze, że zawsze wchodzą tu w grę czynniki nie
znane. Osobnik badany może być jednego dnia bardziej wrażliwy lub wogóle „dyspo
now any", innego — mniej; bezwarunkow o ju ż nie podobna robić na kim ś doświadczeń z dłuższą, np. parom iesięczną, przerw ą.
T rzeba zwracać uw agę na stopień zmęczenia, zdenerw ow ania,^nastrój, stan zdrow otny i t. d., zależnie od rodzaju doświadczeń, a to dlatego, że bezpośrednich czynników —fizyo- logicznych — nie znam y. Ogólnie biorąc, staram y się pow tarzać doświadczenia danego szeregu n a pew nym osobniku—wśród wszy
stkich tych samych w arunków . Poniew aż jed n ak tej jednolitości nigdy, oczywiście, nie osiągam y, staram y się zniwelować wszelkie przypadkow ości zapomocą dw u stale używ a
nych metod. Pierw sza, zw ana „prawem wielkich liczb", polega na wielokrotnem po
w tórzeniu każdego doświadczenia; d rug a m e
toda t. zw. „frakcyonizacya“ zasadza się na podziale każdego szeregu rezultatów do
świadczeń, odbytych za jednem posiedze
niem. Jeżeli np. rezultatem je s t szereg liczb, to z pomiędzy kilku liczb, odpow iadających znanym nam warunkom , bierzemy, podobnie ja k w pom iarach fizyki, średnią—arytm e
tyczną, a niezależnie od tego staram y się skonstatow ać, czy np. na początku i w końcu eksperym entu liczby, odpowiadające tym sa
mym warunkom ogólnie nie zm niejszyły się lub nie zwiększyły. Jeżeli zauw ażym y taki ogólny upadek lub w zrost w artości, to dzie
lim y szereg na dwie lub więcej części i przy pisujem y zjaw ienie się ty ch „frakcyj" — w pływ ow i zmęczenia, w prawy, nudy i t. d.
Prócz tego istnieje m nóstwo m etod pom oc
niczych: przed właściwem i doświadczeniam i robi się często doświadczenia próbne, zw raca się m niejszą lub większą uw agę na w pływ
przyrządu danej konstrukcyi na badanego człowieka (np. mniej lub bardziej hałaśliw e
go tachistoskopu) i t. d. K ażdy niem al psy
cholog m a swoje własne nałogi badania.
Psychologia jest tak m łodą nauką, że laiko
wi, który dopiero progi laboratoryum prze
kroczył, narzucają się liczne uw agi krytycz
ne oraz potrzeba stosow ania w łasnych m e
tod. M etodyczne traktow anie owych czyn
ników nieznanych jest dziś bardzo jeszcze nieuregulow ane, niejednolite. Dlatego też nie należy przypuszczać, że każdy, kto prze
czytał opis eksperym entu nie tylko w niniej
szym szkicu, ale np. w trzytom ow ej Psycho
logii Fizyologicznej W u n d ta — potrafiłby eksperym entow ać samodzielnie.
A. Spitzbarth.
W SPO M N IEN IA
Z M IĘDZYNARODOW EGO ZJA Z D U BO TAN IK ÓW .
f D o l t o ń c z e n i e ) .
Podczas zjazdu odbyły się wiece niektó
rych tow arzystw botanicznych, a mianowi
cie: D rugie zebranie ogólne „Związku m ię
dzynarodow ego botaników 11 (Association in- tern ationale des Botanistes), 3-ci zjazd człon
ków „W olnego zjednoczenia botaników-sy- stem atyków i geografów 4' (Freie Vereini- g u n g der system atischen B otaniker und Pfianzengeographen) i 3-ci zjazd członków
„Zjednoczenia przedstaw icieli botaniki sto
sowanej “ („V ereinigung von V ertretern der angew andten Botanik").
Dw a ostatnie tow arzystw a, zorganizowane niedaw no przez Niemców, noszące dotąd I przeważnie niem iecki charakter, m ają na ce-
| lu łączność ściślejszą pracow ników w pew
nych specyalnych dziedzinach wiedzy. Da- I leko donioślejsze znaczenie posiada „Asso-
j
ciation Internationale des B otanistes". Zwią- ] zek ten dąży do zjednoczenia ogółu botani- j ków i jakkolw iek istnieje od la t kilku, w yka
zał niezw ykłą ruchliwość i energię w pracy dla idei solidarności międzynarodowej na po
lu naukowem , powołując do życia szereg in-
stytucyj, m ających na celu ułatw ienie badań
M 15
W S Z E C H Ś W IA T235 i przyczyniając się w ten sposób znakomicie
do postępów wiedzy.
O rganizacya Związku nosi ściśle m iędzy
narodow y charakter. Do kom itetu zarzą
dzającego, oprócz p rez y d y u m ,*) składające
go się z prezesa, wice-prezesa, sekretarza i kasyera wchodzą jeszcze i specyalnie wy
brani delegaci — przedstawiciele różnych państw , jak obecnie po dw u z Niemiec, F ran- cyi, A nglii i Stanów Zjednoczonych i po jednym z A ustryi, Rossyi, Danii, Szwecyi, Norwegii, W łoch, Szw ajcaryi, Japonii i B ra
zylii.
Pierw szą czynnością Tow arzystw a było stworzenie własnego organu, któryby jak- najdokładniej inform ow ał o postępach wie
dzy botanicznej. W tym celu zakupiono już istniejące dawniej czasopismo niemieckie
„Botanisches C en tralb latt“, rów noupraw nia- jąc w nim 3 języki: francuski, niemiecki i an
gielski. Pism o to daje co tydzień szereg re
feratów ze w szystkich działów botaniki i co 3 tygodnie wyczerpującą bibliografię now
szych wydawnictw. W pracy redakcyjnej przeprowadzono również organizacyę m ię
dzynarodow ą. K ażdy kraj liczy chociażby jednego, a czasem kilku lub kilkunastu re
daktorów specyalnych, którzy zobowiązują się osobiście lub przez wybrane przez siebie osoby dostarczać spraw ozdań z pewnego działu prac, ogłaszanych w pewnym kraju lub w pewnym języku. Dzięki tej organi- zacyi, o ile tylko każdy z redaktorów zechce sumiennie spełniać obowiązki, można mieć nadzieję, że naw et i najdrobniejszy przy
czynek naukowy, chociażby był ogłoszo- ny w języku mało rozpowszechnionym, nie przepadnie dla nauki.
K ażdy z członków Tow arzystw a obowią
zuje się przysyłać każdą odbitkę swej pracy do redakcyi głównej, gdzie tworzy się w ten sposób biblioteka, z której mogą korzystać, członkowie, wypożyczając na jakiś czas po
trzebne im prace, których brak nieraz daje
’) Obecnie na 3 lata zostali wybrani: prezes:
prof. dr. R. v. Wettstein (z Wiednia); wice-prezes:
prof. dr. Cb. Flahault (z Montpellier); sekretarz, a zarazem redaktor główny „Botanisches Central- blatt": dr. J. P. Lotsy'(zLejdy); kasyer: dr. J.W . C. Goethart (z Lejdy ).
się odczuć zwłaszcza w mniejszych ogniskach życia umysłowego.
W celu ułatw ienia w dostarczaniu m ate
ryału do badań naukowych Związek urzą
dził dwie stacye czystych hodowli g rzy bów i wodorostów: pierw sza funkcyonuje w Utrechcie pod kierunkiem prof. W enta, druga w Genewie pod okiem prof. Chodata.
K ażdy z członków drogą wym iany na własne hodowle takich gatunków , jakich stacya je
szcze nie posiada, lub też za niewielką opła
tą może otrzym ać w każdej chwili świeży m ateryał do badań. Prócz tego zarząd związ
ku zwrócił się do wszystkich botanikow i mi
łośników flory w różnych zakątkach kuli ziemskiej z kw estyonaryuszem w postaci szeregu zapytań, dotyczących warunków do
starczania m ateryału roślinnego do badań i dem onstracyj i obecnie może poszczycić się długą 'listą korespondentów we wszystkich częściach św iata. Kom u więc potrzebny j a kiś m ateryał, czy to w postaci roślin żywych, czy też okazów zielnikowych lub zakonser
wowanych w płynach, może go szybko otrzy
mać przez biuro centralne związku, którego zadaniem jest pośredniczenie w takich spra
wach.
Na ostatnim zjeździe prof. T rab u t z Al- geru rzucił projekt zorganizow ania kom itetu międzynarodowego w spi’awie hodowli i roz-
| powszechniania roślin pożytecznych, zw raca
jąc uwagę na ważność i konieczność współ
działania teoryi z praktyką. Obecnie komi
tet ów już został zorganizowany z wybitnych przedstawicieli botaniki stosowanej z róż
nych krajów. Za przykład postawiono so-
j
bie działalność „D epartem ent of agricultu-
j
re “ w Stanach Zjednoczonych a zwłaszcza I jego oddział t. zw. „B ureau of P lantindu- s tr y “, które zatrudnia kilkudziesięciu praco- ] wników naukow ych i rozporządza wspania- łemi pracowniami, skąd wychodzą prace ści
śle naukowe, a jednocześnie porady prakty cz
ne i prace popularne, dotyczące hodowli ro
ślin, walki z chorobami i t. p.
R uty na rządów europejskich nie może się zdobyć na podobne traktow anie spraw y tak, że naw et w najbardziej oświeconych krajach daje się odczuć ten brak bezpośredniej łącz
ności wiedzy ścisłej z działalnością praktycz
ną. Może więc inicyatyw a Związku i soli
darność m iędzynarodowa uczonych potrafią
236
W S Z E C H Ś W I A TM 15 przełam ać ru ty n ę i rozw inąć szerszą działal
ność pod tym względem.
Jeżeli dodam y jeszcze do tych zasług Zw iązku urządzenie bardzo ciekawej w y sta
wy botanicznej podczas zjazdu w jednej z o- ranżeryj Schonbrunnu, to będziemy mieli pojęcie o pożytecznej działalności tej młodej organizacyi, któ ra pod niektórem i względa
mi m ogłaby służyć za wzór dla specyalistów w innych dziedzinach.
W obec istnienia stałego związku o c h a ra kterze m iędzynarodowym kom itet organiza- cyjny ostatniego zjazdu, składając swe obo-1 wiązki, nie w ybierał ju ż nowego kom itetu, lecz przelał swoje funkcye na Związek, do którego odtąd przechodzi stała piecza nad urządzaniem zjazdów międzynarodowych.
Ponieważ jed n ak Związek chce zbierać się częściej, niż co 5 lat, najbliższy więc zjazd jego odbędzie się wcześniej, niż kongres m ię
dzynarodow y, a mianowicie w r. 1908 pod
czas Zielonych Św iąt w M ontpellier, dokąd zaprosił w szystkich obecny wice-prezes, spi
ritu s movens tej organizacyi, prof. Ch. Fla- hault, obiecując w szeregu wycieczek pokazać w całym rozkwicie florę F ran cy i południo
wej, Pireneje, R ivierę i inne cudy.
U m iejętnie zorganizow ane wycieczki przy czyniły się bardzo do urozm aicenia ostatnie
go zjazdu. Przed kongresem odbyła się większa (4-tygodniowa) wycieczka dla zwie
dzenia Istry i, Dalmacyi, Czarnogórza, H er
cegowiny i Bośni. P o kongresie część gości korzystając z zaproszenia w ęgierskich kole
gów udała się na W ęgry dla zwiedzenia B u
dapesztu i okolic, stam tąd zaś urządzono krótką przejażdżkę nad brzegi dolnego D u naju do Orsowy i do K ąpieli H erkulesa (Her
kules fiirdó) w górach Siedm iogrodzkich;
z W iednia zaś w yruszyły 3 większe w ypra
wy: jed n a m iała na celu austryackie wybrze
że A d ry a ty k u (12 dni), d ru g a skierow ała się do Alp wschodnich (Styrya, Saltzburg, T y ro l—4 tygodnie), trzecia wreszcie m iała za zadanie zwiedzenie gór A u stry i dolnej i do
liny D unaju powyżej W iednia (8 dni).
Podczas kongresu w szeregu krótkich pół- dniow ych wycieczek starano się zaznajom ić gości z typow em i form acyam i roślinnem i bliższych okolic W iednia.
Okolice te przedstaw iają wdzięczny teren
j
dla florysty ze względu na wielką rozmaitość [ przedstaw icieli państw a roślinnego. Tutaj
j
stykają się kontrasty: z jednej strony ciemne
| lasy liściaste, właściwe E uropie środkowej, z drugiej zaś roślinność stepowa, która przez W ęgry przyw ędrow ała ze wschodu, obejm u
ją c w posiadanie skały wapienne i wzgórza słoneczne. F ale D unaju przynoszą nasiona roślin z dalszych okolic, a na w arstw ie pia
sków i iłów nadbrzeżnych ulokowały się g a
je i łąki swoistego charakteru, niedaleko zaś wznosi się Schneeberg (2075 to), którego szczyt obok płatów śniegu odziewa barw na szata kobierców alpejskich.
Toteż zam iast pocić się nad spraw am i no
m en klatu ry i wysłuchiwać nie zawsze cieka
w ych odczytów, które zresztą później można poznać w druku, wolałem nie tracić rzadkiej sposobności i byłem w liczbie tych niewielu, co podczas trw an ia zjazdu nie opuścili żad- nej wycieczki.
Pierw sza wycieczka (Purkersdorf — Ga- blitz— Tullnerbach) pozwoliła poznać piękne lasy bukowe i jodłowe, jakiem i pokryte są wzgórza tak zwanego „W iener W ald u “, na gruncie pow stałym z produktów wietrzenia piaskowca. Godna uwagi była szkółka drzew, gdzie wykonano szereg ciekawych doświad
czeń ze św ierkam i dla zbadania wpływu po
chodzenia nasion na cechy potomstwa. Dzie
sięcioletnie drzewka, pochodzące z nasion zebranych na różnych wysokościach, a znaj
dujące się w szystkie w jednakow ych w arun kach, na pierw szy rzu t oka zdradzały swe pochodzenie. Podczas g d y świerki, pocho
dzące z niższych k rain gór A ustryi wzrostem swym sięgały 2 w, wzrost drzewek z miej
scowości bardzo wysoko położonych wynosił zaledwie 50 cm do 1 to, z F in landy i zaś śred
nio 77 cm. Oprócz tej, rzucającej się w oczy, różnicy we wzroście, po bliższem rozpatrzeniu m ożna było zauważyć cały sze
reg innych różnic morfologicznych.
D rug a wycieczka w okolice miejscowości M ódling i B róhl pokazała ciekawe skały w a
pienne, na których znalazła przytułek roślin
ność stepowa, ja k np. Andropogon ischae-
m um L., Koeleria gracilis L., A venastrum
pratense (L) Jess., Linum tenuifolium L.,
Oxytropis pilosa Dc., Scorzonera austriaca
Jacq., Scorzonera hispanica i wiele innych.
j\r« 15 W S Z E C H Ś W IA T
237 W śród wielu innych najbardziej rzucają
się w oczy rozwiewające się na wietrze sre
brzyste pióropusze osetnicy (Stipa Joannis Cel.), typowej przedstaw icielki stepu. Są
siednie wzgórza pokryw ają oryginalne lasy sosny czarnej (Pinus nig ra Arn.) o koronach baldachowatego k ształtu lub też zarośla, gdzie wśród zw ykłych krzewów środkowo
europejskich, ja k leszczyna, kalina, głogi, trzm ielina pospolita, spotykam y krzewy, zaliczone już do bardziej wschodniej t. zw.
pontyjskiej flory. (Quercus lanuginosaL am ., P ru n us pum ila L., P. eerasus L., P. moha- leb L., Colutea arborescens L., Evonym us verrucosa Scop.).
Można tu ta j spotkać się czasami i z przed
stawicielami podalpejskiej flory, jak np. pier
wiosnek łyszczak (Prim ula auricula L.), lub wrzos cielisty (Erica carnea L.). Owe bory sosnowe i zarośla krzew iaste stykają się bez
pośrednio z ciemną gęstw ą lasów bukowych, jednem słowem W schód i Zachód państw a roślinnego spotykają się pod m uram i W ied
nia i walczą z sobą, ja k niegdyś ludzie, 0 każdą piędź ziemi, o każdy prom ień słońca.
Do ciekawych dla botanika miejscowości należy również zaliczyć lasy nad brzegami | D unaju w okolicach Lobau. W lasach tych, przedstaw iających własność dw oru i starań-
jnie ochranianych jak o teren polowań cesar- j skich, spotykam y się z naturalnem i zbioro
wiskam i roślin, niezmieniońemi przez wpływ ku ltu ry (przynajm niej w chwili obecnej), jakkolw iek w ostatnich latach uregulowanie brzegów D unaju zmieniło trochę naturalne w arunki nawodnienia g run tu .
Na gruncie piaszczystym wytworzonym z daw nych wysepek D unaju królują olbrzy
mie topole (Populus alba i nigra), gąszcze nieprzebyte różnych gatunków wierzb (Salix purpurea, alba, incana, viminalis, triandra, fragilis) i zarośla olchowe (Alnus incana, rzadziej A. glutinosa). W miejscach dalej od rzeki położonych na gruncie już dawniej ustalonym , geologicznie starszym , wierzby 1 topole g rają rolę podrzędną, rozw ijają się zato wspaniale wiązy (U lm usglabra i pedun- culata), klony (Acer campestre), czeremchy (Prunus Padus), grusze (Pirus communis) i głogi (Crataegus monogyna); gdzieniegdzie można jeszcze ujrzeć oddzielne olbrzymie osobniki dębów i grabów , przedstaw iających
j
zabytek daw nych czasów, kiedy drzewa owe, prawdopodobnie, panow ały tu taj, później zaś ustąpiły m iejsca szybciej rosnącym ga-
| tunkom.
W głębiach tych gajów nadbrzeżnych sil
nie rozwinęły się liany, a mianowicie pow oj
nik (Clematis vitalba) i winorośl (Vitis silve- stris), która tu ta j rośnie w stanie dzikim.
Obwijając się w licznych skrętach, dokoła dużych drzew, liany te, dochodzące grubości ram ienia, przypom inają poniekąd obrazy la
sów zwrotnikowych.
Na miejscach otw artych i słonecznych spo- I tykam y czasem krzewy właściwe brzegom
; potoków górskich (Myricaria germ anica i Hippophae rhamnoides). Jestto ciekawy przykład przenoszenia nasion przez wielkie rzeki z okolic częstokroć bardzo odległych,
j