• Nie Znaleziono Wyników

Warszawa, dnia 15 lutego 1914 r.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Warszawa, dnia 15 lutego 1914 r."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

R edaktor „W szechświata'* przyjm uje ze sprawami redakcyjnem i co d zien n ie od g o d zin y 6 do 8 w ieczorem w lokalu redakcyi.

jste. 7 (1 6 5 3 ). Warszawa, dnia 15 lutego 1914 r.

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY

NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „W SZECH ŚW IATA“ . W Warszawie: roczn ie rb. 8, kwartalnie rb. 2.

Z przesyłką pocztową r o czn ie rb. 10, p ó łr. rb. 5.

PRENUMEROWAĆ MOŻNA:

W Redakcyi „W szechśw iata" i we w szystk ich księga • niach w kraju i za granicą.

A d r es R ed a k c y i: W S P Ó L N A JSfb. 3 7 . T elefonu 83-14.

W O D A I Z J A W I S K A W U L K A ­ N I C Z N E .

Przed dwoma laty poruszyłem na ła­

mach W szechświata zagadnienie obecno­

ści i roli wody w zjawiskach wulkanicz­

nych. Były to czasy, kiedy geologowie znajdowali się pod wrażeniem nowej te- oryi szwajcarskiej, idei p. A lberta Bruna, usuwającej wodę, jak o czynnik aktywny, z procesów wulkanicznych. Dziwne uczu­

cia ogarniały umysłem. Nowa hypoteza przyciągała prostotą i argum entacyą — a z drugiej strony waliło się w gruzy to, w co przyzwyczailiśmy się wierzyć, rozpadała się pod uderzeniem ciosu myśl, opromieniona autorytetem twórców. Z p ra­

cy p. Bruna wiała świeżość i ja k aś t a ­ jem n a siła poglądu, zwyciężał olbrzymi m ateryał dowodowy. Wreszcie nowa hy­

poteza przychodziła ze Szwajcaryi, kraju, n a który od tylu la t zwrócone są oczy ś w iata geologicznego; co więcej z nad tego samego Lemanu, nad brzegami któ­

rego rozmyśla wielki mocarz współczes­

nej tektoniki!

A jed n ak stara, dawna idea drzemała w duszy i czekało się głosu przeciwni­

ków nowej, a zwolenników starej myśli.

Czekało się, co powiedzą mineralogowie- chemicy, ci, co w pracowni chemiczne]

wagą i doświadczeniem k u ją prawdy n a ­ tury, argu m en ty pewne, nie ulegające zwątpieniu.

I oto dziś, po dwu latach przychodzi ten głos, a niosą go nam sprawozdania Akademii paryskiej w dyskusyi nad za­

gadnieniem przemawiają ludzie tej miary co prof. Lacroix x).

Autorami dwu notatek, przedstawio­

nych Akademii, są dwaj am erykanie, pp.

A rtur - L. Day i E. S. Shepherd, a te re­

nem obserwacyi był znany olbrzymi k r a ­ te r Kilauea na wyspach Hawajskich, k ra ­ ter, w k tórym ja k w wielkim kotle wre

bezustannie lawa. W tym samym k r a ­ terze Brun stwierdził zupełny brak pary wodnej; ekshalacye, wydobywające się z lawy nie zostawiały śladów kondensa-

ł) A rth u r-L . D ay i E .-S . S h ep h erd : L ‘eau e t les gaz m a g m atiąu e s (C o m p tes re n d u s A cad.

d. Sc. to m 157, Na 20, 17 listo p ad a 1913). A rth u r- L. D ay i E.-S. S hep h erd : C onclusions a tir e r de l ‘an a ly se des g az du c ra te re du K ila u ea , tam że tom 157 iNa 21, 24 g ru d n ia 1913. W ty m sam ym nu m erze d y sk u sy a pp. G au tie ra i L acroix.

(2)

9 8 WSZECHSWIAT JN» 7

cyi wody w naczyniach Do innych w y ­ ników doszli amerykanie. Postanowili oni otrzymać p rodukty ekshalacyi w s t a ­ nie możliwie najczystszym, wprost z la ­ wy. Skorzystali z wielkiej fontanny l a ­ wy, powstałej z dna k rateru. Przez za­

sty g an ie zzewnątrz fontanna przeisto­

czyła się w rodzaj słupa czy kopuły.

W ten sposób sam w ulkan utw orzył ide­

alny rezerwoar dla gazów. Wielkie b ą ­ ble gazów, wydzielające się co chwila przez szczeliny w tej kopule, świadczyły o wysokiem ciśnieniu gazów w ew nątrz zastygłej skorupy. Co więcej przez szcze­

liny te widać było rozpalone, a właści­

wie palące się w zetknięciu z powie­

trzem gazy magmatyczne.

Wobec nadarzającej się sposobności badacze wcisnęli w jed n ę z takich szcze­

lin rurę metalową, umieszczając j ą za palącymi się gazami dla uniknięcia zm ie­

szania zbieranych produktów z atmosfe­

rą. R ura metaliczna połączona była d łu ­ gim na 7 do 8 m przewodem z dwudzie­

stoma kolektorami, każdy o pojemności 0,5 litra i końce te łączyły się z pompą ssącą. Podczas 15 minutowych operacyj badacze doskonale odczuwali uderzenia lawy w kopule nietylko przez aparat, lecz także pod nogami. T em p eratu ra g a ­ zów, wchodzących do aparatów, w yno­

siła około 1 000°C.

Po pierwszym ru ch u tłoka pompy, za­

uważono kondensującą się na ścianach aparatu parę wodną. Analizy powierz­

chowne zostały w ykonane w kolegium w Honolulu, ścisłe w laboratoryum geo­

fizyki w Waszyngtonie. Kolektory zo­

stały na miejscu doświadczenia zatopio­

ne, tak, że o dostaniu się późniejszem pow ietrza w ew nątrz nie może być mowy.

Analiza powierzchowna n a miejscu w Honolulu dala wyniki następujące:

S 0 2 = 5 1 ,6 % C 0 2 = 3 9 ,8 % CO — 5,5%-

Wobec ograniczonych środków la b o ra­

toryum Haw ajskiego niemożliwem było zmierzenie ilości wodoru i azotu—to ty l­

ko stwierdzono, że mieszanina pozosta­

łych po analizie gazów z powietrzem nie dawała eksplozyi.

Naczynie, którego zawartość analizo­

wano na miejscu, zawierało 50 cm3 wody.

Woda ta była mleczną z powodu obec­

ności wolnej siarki; przefiltrowana nie dała żadnych śladów obecności chloru w obecności azotanu srebra; nie zaw ie­

rała także tytanu.

Analizy przeprowadzone w W aszyngto­

nie dały wyniki następujące.

I. A naliza gazów :

Kol. Kol. Kol. Kol. Kol.

i i r V III XI XVII

c o 2 23,8 58,0 62,3 59,2 73,9

c o 5,6 3,9 3,5 4,6 4,0

H2 7,2 6,7 7,5 7,0 10,2

n2 63,3 29,8 13,8 29,2 11,8

s o a 1,5 12,8 W n

Gazy rzadkie n W W w

Węglowodory n ł* n w

Co dol.ycze S 0 2 to zanim aparat doje­

chał do W aszyngtonu i zawartość jego poddana została analizie, przeszedł do roztworu i rozłożył się.

Analiza substancyj, zawartych w wo­

dzie, zebranej w kolektory:

Kol. I Kol. II

Na20 0,0214 g 0,031 g

k2o 0,0102 „ 0,011 „

CaO 0,0120 „ 0,14

Pe20 3 )

Al20 :i} 0,080 j 0,010 „

Cl 0,220 0,206 „

P 0,565 0,492 „

n h3 0,0018 „ r

TiO 0,005(?) „ n

S całk. wyr. w S 0 3 0,480 0,508 „ Streśćm y wnioski autorów.

1) Gazy, w ykryte przez analizę, nie mogą istnieć w równowadze obok siebie w temperaturze równej lub blizkiej 1 000°C. Przeciwnie w chwili wydoby­

wania się z płynnej lawy są one w s ta ­ nie czynnej reakcyi; reakcye te n ie w ą t­

pliwie rozpoczynają się już w środowis­

ku lawy, wtedy, gdy z powodu podnie­

sienia się lawy, ciśnienie w niej się zmniejsza, trw ają do chwili uwolnienia się ich z roztworu. Lawa dochodząc do powierzchni oswobadza pew ną ilość nie­

(3)

M 7 WSZECHSWIAT 99 sionych w swem łonie gazów, w skutek

tego powstają głębiej nowe kombinacye chemiczne. W ten sposób ilość gazów reagujących je s t odmienną w każdym bąblu. Stwierdza to zmienność względ­

nych ilości gazów w każdej rurze.

Reakcye te (H2-f-S02; H2-|-C 0 2) są wy bitnie ekzotermiczne, powoduje to fakt, że tem peratura lawy Kilauea je st zmien­

na: kiedy wydzielanie się gazów wzrasta ilościowo, wzrasta także tem peratura la­

wy; przeciwnie w czasach spokojniejsze­

go wypływu gazów — tem peratura jej obniża się. Według pomiarów badaczów am erykańskich różnica maximum i mi­

nimum ciepłoty lawy krateru Kilauea za czas 4-miesięcznych obserwacyj wyno­

siła 115°C (1070°C 13 czerwca, 1185°C 6 lipca).

2) Ekshalacye lawy Kilauea zawierają bezsprzecznie wodę, którą badacze ze­

brali w ilości 300 cm,3. Ścisłego stosunku między ilością pary wodnej a gazów nie udało się stwierdzić. Przyczyna leży w tem, że ulegała ona w kolektorach kondensacyi, kiedy gazy w dalszym cią­

gu wchodziły do nich.

3) Badania mgieł wulkanicznych wy­

kazały, że składają się one z S 0 2, S 0 3 i wolnej siarki, nie stwierdzono w nich natom iast obecności chlorków. Obecność ty ch gazów je s t doskonałym dowodem suchości mgieł wulkanicznych, faktu po­

danego, lecz mylnie wytłumaczonego przez Bruna. Obecność tych gazów par excellence deshydratyzujących dowiedzio­

na je s t nietylko bezpośrednio przez po­

miary, lecz uwidocznia się w procesach rozkładowych wszystkich lawr, na k tó ­ rych obserwować można wielką ilość siarczanów (ałun, gips) oraz swobodnej siarki.

4) Co do zawartości chloru w eksha- lacyach Kilauea, to analizy wykazały ilości jego bardzo małe. W 1 000 litrach zebranych gazów ilość chloru wynosiła zaledwie 0,02%-

Potwierdzenie ubóstwa w chlor mate- ryałów wybuchowych w ulkanu Kilauea zostało uskutecznione przez analizy law w sąsiedztwie. Lawa ta pomimo, że w przeciągu 20 lat wystawiona była na

działanie ekshalacyj, nie wykazała w k a­

wałku 2 gramowym ani śladu chloru.

6) Za ważny wynik badacze uważają takt, że zebrany azot nie wykazał wcale śladów argonu. W tem widzą badacze am erykańscy dowód, że gazy wydzielane przez w ulkan nie są pochodzenia ze­

wnętrznego, a więc to samo można po­

wiedzieć o wodzie.

6) Wreszcie na ostatnie pytanie, czy woda posiada także rolę czynną w pro­

cesach wulkanicznych, odpowiadają ame­

rykanie twierdząco, zaznaczając, że wnio­

ski ich dotyczą tylko Kilauea. Dowodzi tego bezpośrednie czerpanie wody z ek­

shalacyj po absolutnem usunięciu możli­

wości zamieszania powietrza do zbiera­

nych gazów; gw arancyą istnienia wrody i przytem w roli czynnej je s t obecność w ekshalacyach wolnego wodoru obok C 02 i S 0 2. W temperaturze blizkiej 1 000°C, zachodzi między temi gazami znana reakcya H2-]-C02=C0-|-H 20.

W dyskusyi po odczytaniu notatek ba­

daczów am erykańskich zabierali głos pp.

Gautier i Lacroix.

Prof. Lacroix zwraca uwagę, że stw ier­

dzenie istnienia wody w ekshalacyach wulkanicznych, zgadza się z wynikami studyów P. Pouąuógo i Silvestrego w la ­ tach 1866 i 1867 nad fumarolami Etny.

Zdaje się przeto, że jestto zjawisko po­

wszechne. Nowe zaś je s t stwierdzenie braku chlorków, w czem Kilauea różni się zasadniczo od wulkanów śródziemno­

morskich.

Prof. Gautier podkreśla analogię wnio­

sków, przedstawionych akademii, z w y ­ nikami swych własnych doświadczeń nad analizą gazów, wydobywających się z roz­

palonych skał krystalicznych. Ponieważ w artykule zaznajomiłem czytelników Wszechświata z badaniami Gautiera przeto nie będę wchodził w nie bliżej.

Stoimy więc znowu na rozdrożu. Czy podane wiadomości obalają śmiałą myśl Bruna, czy woda istotnie odegryw a tę ważną rolę w procesach wulkanicznych, którą jej ongi przypisywano. Czy więc studya Bruna, bogate w wielki mate- ryał faktyczny, to tylko wielki błąd chemika? Nie jestem chemikiem, niepo­

(4)

100

dobna więc mi dawać odpowiedzi. Jedno tylko można tu podnieść. Oto różnicę w objętości studyów. Wobec licznych analiz Bruna kilka czy kilkanaście po­

danych wyżej, zajmują miejsce bardzo skromne. Zresztą w notatce Akademii francuskiej niepodobna dać całkowitego m ateryału obserwacyjnego. Niepodobna też przypuścić, aby Brun wziął s tr ą t s iar­

ki za chlorek srebra, co mu zarzucają badacze amerykańscy.

Dobrzeby było, ażeby w tej sprawie zabrał głos na łamach W szechśw iata ktoś z naszych chemików-mineralogów. Jeżeli to nie nastąpi, musimy czekać odpowie­

dzi Bruna.

B r. Rydzewski.

S IR O L IY E R L O D G E.

T A J E M N I C A Ż Y C IA 1).

„Co je s t cechą główną tego pełnego obietnic chociaż burzliwego okresu, w .k tó­

rym żyjemy? Różni ludzie daliby na to pytanie odpowiedzi różne. Co do mnie, ośmieliłbym się odpowiedzieć: szybki po­

stęp, połączony z zasadniczym sceptycy­

zmem. 0 postępie tym powiem niewiele;

zawsze istnieć musi pewien stopień nie­

pewności co do tego, jakie to poszcze-

!) C o n tin u ity . B y S ir 01ivor L o d g e . P re - sid e n tia l A d d re sś (abridged) d e liv e re d to th e B ritis h A ssociation fo r. th e A d v a n c e m e n t o^

Science, h eld in B irm in g h a m , S e p te m b e r 1913, S ły n n a m o w a L o d g e a , w y g ło sz o n a w d n iu o tw a r ­ cia 43-ego k o n g re su T o w a rz y s tw a B ry ta ń s k ie g o ( I I w rz e śn ia 1913 r.), u k a z a ła się w d ru k u p. t.

„C iągłość". T y tu ł te n z a c h o w a n o i w w y d a n iu skróconem , z k tó re g o d ak o n a łe m n in iejszeg o p rze k ład u . P o n ie w a ż je d n a k w w y d a n iu te m część m o w y , p o św ię co n a k w e s ty i ciąg ło ści, po ­ d a n a j e s t ty lk o w stre s z c z e n iu , a ty m sposobem n a plan p ie rw sz y w y s u w a ją się — z re sz tą , zg o d ­ nie z in te n c y ą a u to ra — p o g lą d y o g ó ln ie jsz eg o zn a czen ia, p rz e to p o zw o liłem sobie zm ienić o d ­ p o w ie d n io ty tu ł, id ą c w te m za p rz y k ła d e m lic z ­ n y ch re c e n z e n tó w i k o m e n ta to ró w .

(P rz y p iso k tłum acza).

J\Tfi 7 gólne zdobycze przyczyniają się do niego w sposób trwały. Pragnę natomiast po­

mówić o zasadniczym sceptyzyzmie. P o ­ śpieszam wyjaśnić, że nie mam tu na myśli zużytego i wielce starożytnego te ­ matu: sceptycyzmu teologicznego. Teraz właśnie spór ten jest, praktycznie rzecz biorąc, bezprzedmiotowy. W każdym ra­

zie walka główna je s t zawieszana; forty, za które schronił się nieprzyjaciel nie zachęcają do ataku, a terytoryum, które obecnie zajmuje, je st nieco tylko w ięk­

sze od tego, jakie mu się z praw a nale­

ży. Tym razem sami sprzymierzeńcy z obozu naukowego m ed y tu ją nad mniej lub więcej inocnem starciem pomiędzy sobą, a do nich przyłączają się filozofo­

wie. Przez ten czas dawny wróg czeka spokojnie, spodziewając się, że z tej w al­

ki może dla niego wyniknąć jakaś ko­

rzyść. Czuje on, że niektóre pozycye opuścił zbyt pośpiesznie, i że, być może, dadzą się one jeszcze odzyskać; mówiąc bez przenośni, wydaje się rzeczą możli­

wą, że niektóre rzeczy, którym zaprze­

czono przedwcześnie z powodu, że dowo­

dzono ich w sposób niedość przekony­

wający, mogły koniec końców zdarzyć się rzeczywiście w tej lub innej postaci.

Tym sposobem dawna gorycz teolo­

giczna złagodniała, a na jej miejsce n ie­

którzy zalecają politykę wyczekującą, inni zaś instynktownie politykę taką pro- w adzą“.

J ak o n a ,p rzy k ład y zasadniczych spo­

rów naukowych lub filozoficznych, Lodge wskazał na konflikt w fizyologii w k w e ­ styi witalizmu, dalej na rozprawy, d o ty ­ czące budowy atomowej w chemii, i w r e ­ szcie na spór o prawa dziedziczności w biologii. Oprócz tych sporów w ię k ­ szych toczą się rozprawy w kwestyach wychowania, politycznych i ekonomicz­

nych, a także w zakresie nauk m atem a­

tycznych i fizycznych. W tej ostatniej dziedzinie sceptycyzm dzisiejszy dotyczę tego, co OIiver Lodge nazwał ciągłością.

Jeszcze bardziej zasadniczą doniosłość, aniżeli którakolwiek z owych poszczegól­

nych dyskusyj, posiada rozpoczynające się teraz sprawdzanie krytyczne samych podstaw naukowych, a jednocześnie w zra­

WSZECHSWIAT

(5)

No 7 WSZECHSWIAT 101 sta rodzaj sceptycyzmu filozoficznego,

którego wynikiem je s t niedowierzanie względem procesów czysto umysłowych oraz uznanie ograniczoności wiedzy. S k u t­

kiem tego filozofowie zaczęli kwestyono- wać niektóre większe uogólnienia nauko­

we, i pytać, czy wysilając się na uni­

wersalność i obszerność, nie rozciągnęli­

śmy zbyt daleko naszych indukcyj labo­

ratoryjnych. Istnieje atoli jeszcze głęb ­ sza odmiana szerokiego sceptycyzmu, k tó ra rozumuje, że wszystkie nasze p ra­

wa natury, tak pracowicie sprawdzone i tak starannie sformułowane, są jedynie konwencyami nie zaś prawdami; że nie mamy żadnej możności dojścia do praw ­ dy rzeczywistej; że inteligencya nasza nie rozwijała się w ten sposób, by mo­

gła służyć do takiego akademickiego celu; że wszystko, co możemy uczy n ić—

to tylko wyrazić rzeczy w formie, n ada­

jącej się do celów dzisiejszych, i użyć tego sposobu wyrażania jako pewnej pró­

by wyjaśnienia pragmatycznie pożytecz­

nego. Streszczając główny przebieg sporu w dziedzinie fizyki, Lodge dowodzi, że spór ten obraca się przeważnie dokoła pytania, do kogo należeć będzie ostatecz­

ne zwycięstwo w walce pomiędzy ciągło­

ścią a jej antytezą.

„Badając przyrodę powierzchownie, spostrzegam y naprzód brak ciągłości, obserwujemy bowiem przedmioty, po- wyodrębniane i podlegające liczeniu. N a­

stępnie poznajemy rzeczywistość powie­

trza oraz innych ośrodków i tym sposo­

bem u jm u jem y ciągłość oraz ilości ciągle.

Potem odkryw amy atomy i własności liczebne, tak, iż znowu ujawnia się brak ciągłości. Jeszcze później wynajdujemy eter, skutkiem czego otrzym ujem y zno­

wu wrażenie ciągłości. Ale prawdopo­

dobnie nie j e s t to koniec; ja k i będzie ostatecznie koniec, i czy wogóle koniec nastąpi, na to odpowiedzieć trudno. D ą­

żeniem nowożytnem je s t podnosić i pod­

kreślać c h ara k ter nieciągły czyli atomo­

wy wszystkiego. Materya przez czas długi była atomową w tem samem zna­

czeniu, w jakiem atomową je s t antropo­

logia: je d n o stk ą materyi je s t atom tak, ja k jedn o stk ą ludzkości j e s t osobnik.

Mężczyźni, kobiety czy dzieci dają się policzyć jako tyle a tyle „dusz“. Atomy materyi mogą także być policzone. Z p e ­ wnością atoli istnieje złudzenie ciągłości.

Poznajemy to na przykładzie wody. Wo­

da wydaje nam się ośrodkiem ciągłym, a jed n ak je s t ona z pewnością moleku­

larna. W pewnem znaczeniu staje się ona znowu ciągłą, jeżeli przypuścimy istnienie eteru w jej porach, albowiem eter je st zasadniczo ciągły“.

W e wszystkich kw estyach spornych, których możliwość podkreślił, Lodge k ła­

dzie nacisk na stanowisko zachowawcze oraz zaleca umiarkowanie w wyrywaniu i usuwaniu kopców granicznych, z k tó ­ rych najgłówniejszym je s t ciągłość. Lod­

ge powiada, że nie może sobie wyobra­

zić działania siły mechanicznej poprzez próżną przestrzeń, chociażby najmniejszą:

ośrodek ciągły wydaje mu się niezbęd­

nym. Lodge nie może dopuścić braku ciągłości ani w przestrzeni, ani w czasie, ani też wyobrazić sobie jakiegokolwiek doświadczenia, któreby usprawiedliwiało taką hypotezę. E ter przestrzeni je st co- najmniej wielką maszyną ciągłości, a mo­

że być czemś znacznie ważniejszem, bez niego bowiem z trudnością możnaby so­

bie wyobrazić istnienie świata matery. 1- nego wogóle. A już z pewnością je st on niezbędny dla ciągłości, będąc jedyną wszystko przenikającą substancyą, która wiąże ze sobą wszystkie cząstki materyi.

E ter je st m ateryałem jednoczącym i łą­

czącym, bez którego materya, gdyby mogła istnieć wogóle, to tylko w postaci chaotycznych i odosobnionych fragmen­

tów; je s t on także ośrodkiem powszech­

nym, służącym do komunikacyi pomiędzy światam i a cząsteczkami. A jed n ak lu ­ dzie mogą zaprzeczać jego istnieniu z te ­ go powodu, że nie je s t on w żadnym sto­

sunku do któregokolwiek z naszych zmy­

słów z wyjątkiem wzroku, a i do tego ostatniego stosunek eteru nie je s t bez­

pośredni i daje się stwierdzić nie bez trudności. Lodge cytuje uderzające zda­

nie z mowy J. J. Thomsona, wygłoszonej w mieście W innipeg w roku 1909, doty­

czące możliwości w ykrywania z pomocą pewnych subtelnych przyrządów poje-

(6)

1 0 2 WSZECHSWIAT JNs 7 dyńczych atomów, które po otrzym aniu

odpowiedniego ładunku elektrycznego atomowego ukazują się naszym oczom, gdy tymczasem całe pole atomów niena- elektryzowanych w ym yka się z pod n a ­ szej obserwacyi. N ajmniejszą ilością ma- teryi nienaelektryzowranej, ja k a k ie d y ­ kolwiek została w y k ryta, je s t praw do­

podobnie (powiada Thomson) ilostka n e ­ onu, jednego z ta k zw. gazów bezwład­

nych atmosfery. Otóż najmniejsza liczba molekuł neonu, ja k ą możemy ująć, je st około 7 000 razy większa od liczby ludzi, zamieszkujących ziemię; tym sposobem, gdybyśm y nie posiadali lepszego spraw ­ dzianu istnienia człowieka, aniżeli dzi­

siejszy nasz spraw dzian istnienia niena- elektryzowanej molekuły, to doszlibyśmy do wniosku, że Ziemia je s t niezamiesz­

kała. To porównanie, mówi Lodge, je s t uderzające, albowiem na tej zasadzie mo- żnaby, z wszelką słusznością odmówić nam praw a twierdzenia stanowczo, że naw et sam a przestrzeń je s t niezamiesz­

kała. Z zupełną pewnością to tylko mo­

żemy powiedzieć, że nie rozporządzamy środkami, któreby pozwalały wykrywać istnienie nieinateryalnych mieszkańców pozaplanetarnych, tak, iż o ile nie mają oni jakiegoś łącznika z m ateryalnemi, to dla nas fizycznie muszą pozostać na za­

wsze niedostępnemi. Wobec tego w p rak ­ tyce mamy prawo traktow ać ich tak, ja k g d y b y nie istnieli, dopóki ja k ieś o g n i­

wo łączące nie będzie odkryte, ale nie wolno nam dogmatyzować na ich temat.

Prawdziwy agnostycyzm je s t u s p ra w ie ­ dliwiony, ale nie je s t usprawiedliwiona rozmaitość dogmatyczno pozytywno gno- styczna. Lodge kładzie nacisk na to, że nauka nie posiada kompetencyi do w y ­ powiadania obszernych negacyj naw et w kwestyi eteru, a gdy t: czyni nie ma słuszności. Nauka nie pow inna operować negacyami; siłą jej są twierdzenia, i ża­

dna wiedza oparta na abstrakcyi, nie po­

w inna mieć tej śmiałości, żeby przeczyć czi mukolwiek. Przeczenie nie je s t b a r ­ dziej nieomylne od tw ierdzenia. Istnieją tanie i łatw e g atu nk i sceptycyzmu c a ł­

kiem podobnie, jak są tanie i łatwe g a ­ tunki dogm atyzm u; faktycznie scep ty ­

cyzm może stać się chorobliwie dogma­

tyczny, nauka wystrzegać się powinna upodobania osobistego zarówno w kie­

ru n k u odjemnym, ja k i w dodatnim. Po­

gląd, polegający na powszechnem prze­

czeniu, może być bardzo powierzchowny.

„Wszystkie procesy umysłowe oparte są na abstrakcyi. Tak np. historya musi zignorować wielką mnogość faktów, aby módz pewną ich liczbę uwzględnić w spo­

sób rozsądny: wybiera ona. Tak samo czyni sztuka, i dlatego to rysunek je s t wyraźniejszy aniżeli rzeczywistość. Nau­

k a tworzy d y agram at z rzeczywistości odsłaniając mechanizm, niby werk zega­

ra. Anatomowie dysekują układ n e r­

wowy, naczynia krwionośne i mięśnie i opisują je oddzielnie—rozróżnienie je s t niezbędne dla ujęcia um ysłem —ale w ży­

ciu w szystko to je s t zmieszane i współ­

działa sobie wzajemnie; w rzeczywistości czynniki te nie pracu ją oddzielnie, cho­

ciaż mogą być badane oddzielnie. Skal­

pel rozróżnia; szpada lub kula przebija wszystko bez różnicy. To je s t życie a l­

bo raczej śmierć. Praw a n atu ry są r u ­ sztowaniem dyagramatycznem, otrzyma- nem drogą analizy lub abstrakcyi z ca­

łego obszaru rzeczywistości.

„Stąd wynika, że nauka nie ma powa­

gi w przeczeniach. Aby skutecznie prze­

czyć, trzeba mieć znacznie większy ob­

szar wiedzy aniżeli aby twierdzić, ab- strakcya. zaś z n atury rzeczy nie ma wielkiego obszaru. Wiedza posługuje się metodami abstrakcyi i przez to dokony­

wa swych odkryć. Przyczyną, dla k tó ­ rej niektórzy fizyologowie ta k gw ałtow ­ nie nalegają na dostateczność praw fizy­

ki i chemii i opierają się pokusie apelo­

wania do przyczyn nieznanych (pomimo że wpływ kierowniczy i samorzutność rzeczy żyjących są niekiedy równie oczy­

wiste ja k niewytłumaczone) je s t to, że są oni nam iętnie przywiązani do własnej swej roboty, a ta własna ich robota po­

lega na śledzeniu praw zwykłej energii fizycznej w labiryntach „koloidalnych związków elektrolitycznych o wielce skomplikowanej budowie chemicznej"

oraz badaniu jej zachowania się tamże".

(7)

JSla 7 WSZECHSWIAT 103 Są atoli biologowie, a liczba ich, ja k

wiadomo, nie je s t znów tak mała, któ­

rzy, ogarnąwszy całość swego przedmio­

tu, widzą jasn o i uczą, że, zanim w y tłu ­ maczymy w zupełności wszystkie czyn­

ności rzeczy żywych, musimy powołać się na niektóre przyczyny, które dotąd były wyłączane. „Rzecz żyjąca podlega prawom fizyki narówni z każdą inną rze­

czą, ale niewątpliwie daje ona początek pewnym procesom i w ytwarza rezultaty, które bez niej powstaćby nie mogły: po­

cząwszy od gniazda ptasiego, a sk o ń ­ czywszy na plastrze miodu i począwszy od pudelka drewnianego a skończywszy na okręcie wojennym. Zachowanie się okrętu, wyrzucającego pociski, daje się wyrazić z pomocą terminów z dziedziny nauki o energii, ale rozróżnienie, które okręt ten czyni pomiędzy sprzymierzeń­

cem a nieprzyjacielem nie da się w ytłu­

maczyć na tej drodze. Pełno je s t tizyki, chemii i mechaniki dokoła każdej czyn­

ności życiowej, ale do zupełnego jej zro­

zumienia potrzeba czegoś więcej niż fi­

zyki i chemii. A życie wprowadza czyn­

nik nieobliczalny. Wędrówki pożaru lub cyklonu mogłyby wszystkie być przew i­

dziane przez Laplaceowskiego „Rachmi­

strza", gdyby mu dane były położenia początkowe, prędkości i przyśpieszenia molekuł, ale żaden m atem atyk nie po­

trafiłby obliczyć drogi, ja k ą ma przele­

cieć mucha pokojowa. Fizyk, gdyby mu do galwanom etru dostał się przypadkiem pająk, mógłby otrzymywać zjawiska, cał­

kiem niemożliwe do wytłumaczenia, dopó- kiby nie odkrył przyczyny supra n atu ral­

nej, t. j. w danym razie dosłownie su- prafizycznej. Ośmielam się wypowiedzieć twierdzenie, że życie wprowadza coś n ie­

obliczalnego i pełnego celowości do praw fizyki, tym sposobem uzupełnia ono wy­

raźnie owe prawa, chociaż z drugiej stro­

ny pozostawia je niezmiennemi, i samo podlega im w sz y stk im ”.

„Ludzie nauki są wrogami przesądów i mają w tem słuszność, ponieważ w b a r ­ dzo znacznej części przesądy są zarazem szkodliwe i godne potępienia; jednakże niekiedy term in ten może być niewłaści­

wie zastosowany do pewnych praktyk,

których teorya je s t nieznana. Dla po­

wierzchownego obserwatora niektóre praktyki samychże biologów mogą w y­

dawać się grnbemi przesądami. Celem zwalczenia malaryi sir Ronald Ross nie wznosi wprawdzie ołtarza, ale bądź co bądź wylewa oliwę na staw, ofiarując libacyę geniuszom, władcom tego stawu.

Albo czy może być coś bardziej komicz­

nego, j a k ciekawy i oczywiście dziki r y ­ tuał, zachowywany przez urzędników Stanów Zjednoczonych w czasie budowy tak wspaniałego pod względem hygie- nicznym kanału panamskiego — rytuał, polegający na wybijaniu dziurek w pły­

tach metalowych celem odstraszenia za­

razy. Cóż wreszcie może być niedo­

rzeczniejszego napozór, ja k praktyka, polegająca na paleniu lub zatruwaniu roli, aby uczynić j ą żyzniejszą!

Tłum. S. B.

(C. d. nast.).

P R Z Y S T O S O W A N I E I E W O L U C Y A .

(Ciąg dalszy).

Tutaj zachodzi jeszcze pytanie, co do którego niektórzy neolamarkiści przeciw­

stawiają się weismannistom. Czy wpływ pewnego środowiska je s t specyficzny, czy wywołuje on w organiźmie daną modyfikacyę, a nie żadną inną? Biorąc dosłownie niektóre myśli Lamarcka, wielu uczonych nadało środowisku potęgę, rze­

czywiście, cudowną, stawiając je wobec istot żyjących w stosunku twórcy do stworzeń. Neodarwiniści powstali p r z e ­ ciw temu, finalistycznemu według nich, twierdzeniu, sądzą oni, że sku tek dzia­

łania jakiegoś czynnika je s t najzupełniej nieokreślony, że modylikacye organizmu są najzupełniej dowolne w stosunku do środowiska, co potwierdził Weismann w swojej teoryi determinantów.

Aby rozwiązać to zagadnienie, trzeba rozważyć je z zupełnie innego pun k tu widzenia, niż czynią to wyżej wspomnia­

ni antagoniści. Nie należy rozpatrywać

(8)

1 0 4 WSZECHSWIAT JV» 7

ryczałtowo całego zbioru indywiduów i zastanawiać się ja k wpłynie na nie śro­

dowisko, lecz badać skutki oddziaływa­

nia danego środowiska na jeden, oddziel­

ny organizm. Nie środowisko zmienia organizm; w ynik zależy tyleż od organi­

zmu, co od środowiska, i rezultat ten je s t ściśle specyficzny względem tego właśnie środowiska i tego organizmu.

Trzeba zawsze pamiętać o tem, że sub- stan cy a żyjąca nie je s t określonem cia­

łem chemicznem, związkiem, odpow iada­

ją cy m pewnej formule lecz mieszaniną rozmaitych substancyj, zmiennych tak co do swego składu chemicznego, ja k i co do stan u fizycznego. Zważywszy z jednej strony wszystkie zdarzenia, k tó­

rych widownią j e s t cząsteczka substan- cy* żyjącej od czasu swego powstania, z drugiej zaś stro n y n a różnicę w aru n ­ ków, którym są poddane dwie jak iek o l­

wiek jej cząsteczki, dochodzimy logicznie do wniosku, że dwa indywidua muszą różnić się jedno od drugiego, chociażby w bardzo małym stopniu.

Ale i w arunki danego środowiska nie są te same we w szystkich jego p u n k ­ tach, a więc identyczność nie istnieje, ani co do indywiduów, ani co do działa­

ją cy ch na nie wpływów. Lecz jeżeli ba­

dać będziemy każde indywiduum zosob- na, ujrzym y dokładnie, że rezultat dla tego indyw iduum nie będzie jakikolwiek, że zależeć on będzie ściśle od tego wła­

śnie indyw iduum i od danego wpływu.

Np. w tak zwanym zjawisku Bordeta krowie i tylko krowie mleko zastrzyknię- te w otrzewną świnki morskiej daje osad z surowicą tej krwi, św in k a morska pod­

legła zmianie, odnoszącej się tylko do jednego, danego wpływu. Wszystkie fa k ­

ty, dotyczące szczepień ochronnych, s p r o ­ w adzają się, zresztą, do tego zjawiska.

Gdy chodzi o modyłikacye morfologicz­

ne, zjawiska są zupełnie takie same; dla każdego wziętego oddzielnie indyw iduum re zu ltat współdziałania kompleksu: orga­

nizm X środowisko, j e s t zawsze specy­

ficzny i zależny od chwili, w której ro ­ biona je s t obserwacya. Jeżeli, w b ad a­

niu zbioru jednostek, różnice morfolo­

giczne w ydają nam się znacznie silniej-

szemi od fizyologicznych, to zapewne dlatego, że uważamy za różne między sobą raczej dwa wyglądy, niż dwa stany.

Możemy tedy twierdzić, że ani środo­

wisko, ani organizm, oddzielnie wzięte pod uwagę, nie zawierają w sobie wprzód określonego, predeterminowanego rezul­

tatu. W rzeczywistości istnieje nieza­

przeczony determinizm, którego nie mo­

żemy określić, znając tylko bardzo n ie ­ dokładnie jego dane. Dodajmy, że g d y ­ byśmy byli zmuszeni przez fakty do uznania rzeczywistego indeterminizmu, bylibyśmy przez to samo zniewoleni uznać, że m aterya żyjąca posiada wła­

sność podstawową, względem której m a­

te ry a nieżywa nie przedstawia żadnej analogii; byłyby więc dwie materye, al­

bo coś, co dodane do materyi czyniłoby j ą . tem samem przynajmniej częściowo nieczułą na konieczności fizyczno - ch e­

miczne. Tego właśnie chcieliby witaliści.

W ystarczy jed n ak dokładnie określić za ­ gadnienie, aby otrzymać, jakeśm y to zro­

bili, rozwiązanie wręcz przeciwne: inde- terminizm je st jedynie pozorny. .

Teraz jesteśm y w stanie pojąć r o z ­ maitość rezultatów dla danego środowis­

ka i wyciągnąć stąd wszystkie wnioski.

Mając danym zbiór indywiduów możli­

wie najpodobniejszych, otrzym amy p e­

wną liczbę kształtów podobnych lecz otrzym amy i różne; możliwe je s t nawet, że kształty różne będą liczniejsze od je­

dnakowych. Tembardziej, jeżeli zbiór indywiduów niepodobnych umieszczony j e s t w w arunkach analogicznych, otrzy­

mamy rezu ltaty bardzo rozmaite; pomi­

mo to jednak, kilka, a może i większość indywiduów z tego zbioru zachowa się w dobrym stanie i będzie przystosowana.

S tojąc na stanow isku morfologicznem, wielu przyrodników przyjęło pewnego rodzaju hierarchię, nie co do możliwości życia w danych warunkach (patrz w y ­ żej), lecz co do samego sposobu życia.

Porównajmy np. rozmaite larw y owadów przystosowane do życia wodnego. W ia­

domo, że rezultat morfologiczny takiego przystosowania, je st bardzo rozmaity.

Jedne z tych larw zachowują oddycha­

nie ściśle powietrzne (stygmaty), inne

(9)

Ne 7 WSZECHSWIAT 105

oddychają powietrzem rozpuszczonem w wodzie (zapomocą wyrostków tchaw- kowych, albo też przez całą powierzchnię ciała), inne wreszcie posiadają prawdzi­

we skrzela. Taka sama rozmaitość pa nuje i w ich narządach pokarmowych.

Tak więc rozpatrując bądź to narząd oddechowy, bądź pokarmowy, bądź ja k i­

kolwiek inny, mogłoby się zdawać, że niektóre larw y mają budowę ściśle za­

stosowaną do życia wodnego, gdy inne pozostały do pewnego stopnia ziemnemi, przynajmniej częściowo, żyjąc, pomimo to, w wodzie. Czyż pierwsze byl.yby le­

piej przystosowane do swego środowiska, niż drugie?

W rzeczywistości, wszystkie są równo, chociaż w odmienny sposób przystoso­

wane. W szystkie żyją, rozwijają się, a, stawszy się dojrzałemi, rozmnażają się i nie możemy dostrzedz w żadnej z nich najmniejszej oznaki rychłego zni­

knięcia. Są one przystosowane i dobrze przystosowane. Jakież kryteryum , zre­

sztą, jeżeli nie chcemy stawać na tak zwodniczem stanowisku, jakim je st punkt widzenia ludzki, który pozwoliłby nam na rozróżnianie wartości przystosowań a n a­

tomicznych i na ustalenie między niemi jakiegoś stopniowania? Oddychanie za­

pomocą skrzel tchawkowych wydaje nam się dla zwierzęcia wodnego dogodniej- szein od oddychania powietrznego. Lecz zdanie to spoczywa jedynie na naszych osobistych poglądach, a w zupełności po­

mija wygodę głównego zainteresowane­

go. Niemając jego świadectwa, poprze­

stańm y na stwierdzeniu różnic i p o sta­

rajm y się wytłumaczyć je, co nie przed­

s taw ia żadnej większej trudności: różne organizmy, znalazłszy się w jednakowych warunkach środowiska, utworzyły wraz z tem środowiskiem tyleż różnych kom­

pleksów, a z działań zachodzących w każ­

dym z tych kompleksów, wynikło tyleż układów wymian. Jedne z tych organi­

zmów, przystosowane, pozostały przy ży ­ ciu, inne zaś umarły, a więc zaszedł do­

bór nie względem dobrze lub źle przy­

stosowanych organizmów, lecz przez to samo, że jedne z nich mogły się p rzy ­ stosować, inne zaś —nie. Dla tych, które

pozostały przy życiu, przystosowanie, zja­

wisko w istocie swej fizyologiczne, wy raziło się w rozmaity sposób, przyczem każdy sposób odpowiada innemu kom­

pleksowi. Tak więc między różnemi re ­ zultatami morfologicznemi przystosow a­

nia nie będziemy i nie możemy robić stopniowania; przystosowanie je s t pod tym względem bez epitetu; i nic nie po­

zwala nam twierdzić czy je st ono, lub nie je st dogodnem czy pożytecznem dla jednostki. Przez to samo, że organizm utrwalił się, je s t on przystosowany, t. j.

budowa jego i układ anatomiczny są od­

powiednie do warunków środowiska w najszerszem tego słowa znaczeniu.

IV.

W taki właśnie sposób, biorąc rzecz logicznie, należy pojmować przystosowa­

nie. Całe ciało, a nie jedna część jego, zmienia się pod takim czy innym wpły­

wem i ta zmiana całego ciała umiejsco­

wią się i ja k g d y b y utrw ala w ograniczo­

nej jego części. Zmienia się sama b u ­ dowa, a nie je d n a cecha, a więc mody- fikacya ta nie będzie mogła nazywać się cechą nabytą; chcąc używać terminologii właściwej i wyrażającej całe pojęcie n a ­ leży odtąd mówić: budowa nowo nabyta.

Czy budowa ta, powstała ze współdzia­

łania organizmu i środowiska, je s t dzie­

dziczna? czyli, mówiąc wyraźniej, czy organizm zmodyfikowany przez warunki bytu zachowuje tę modyfikacyę i czy przelewa ją, tę właśnie, a nie inną na swe potomstwo?

Należy się tu porozumieć, że nie cho­

dzi o to, aby wiedzieć, czy dany wpływ zewnętrzny uzewnętrznia jakiś „deter­

minant", „cechę", czy inną równoznacz­

ną jednostkę, która istniała ju ż poprzed­

nio w narządach płciowych; chodzi tu o to, aby przekonać się, czy ten wpływ powoduje zmianę ogólną, specyficzną dla tego wpływu w uprzednio wyszczegól­

nionych warunkach, gdy nie.nożliwem je s t powiedzieć, czy dana część organi­

zmu zmieniła się pierwsza, czy ostatnia;

organizm zmienia się za jednym zam a­

chem, jeśli tak można powiedzieć. I nie

(10)

106 WSZECHSWIAT M 7 może być inaczej, jeżeli now onabyta b u ­

dowa ma s t a ć , się dziedziczną; powoły­

wać się, wraz z weismannistami, na in- dulccyę równoległą germ enu i somy— to chcieć wytłumaczyć przez n iew y tłum a­

czone zjawisko łatwe, zresztą, do poję­

cia. Jeżeli plazma zarodkowa i ciało (germ en i soma) są rzeczywiście, ja k utrzy m u ją weismanniści, dwiema częścia­

mi niezależnemi, to równie trudno je s t zrozumieć, że jakikolwiek wpływ wywo­

łuje w każdej z nich tę sarnę zmianę, jak, że zmiana w soma przechodzi na germen. Ponieważ, według nich, dany wpływ wywołuje jakikolwiek rezultat, niema, doprawdy, żadnego powodu, aby ten sam rezultat został wywołany w ger- menie i w somie; i byłoby, rzeczywiście, ciekawem, gdyby między wszystkiemi rrożliwemi rezultatam i zachodził właśnie taki zbieg okoliczności. Wreszcie, g d y ­ by zdarzało się to rzadko, między b ar­

dzo licznemi innemi przypadkami, gdzie zachodziłyby dwie odmienne modyfika cye; ale nigdy nie zostało ściśle zaobser­

wowane, aby danej zmianie somatycznej odpowiadała inna zmiana zarodkowa, tj., nby potomstwo zmieniło się w sposób odmienny od rodziców na s k u tek działa­

nia tego samego wpływu. Przeciwnie, jeżeli zm odyfikowany organizm rodzi­

cielski daje początek również zmodyfi kowanemu potomstwu, to dwie te mody^

fikacye są zawsze tego samego rodzaju.

Należałoby więc przyjąć dla danego wpły­

wu rzeczywistą specyficzność i przypisać mu możność poruszenia w somie i w ger- menie tej samej „cechy", wyłączając wszelkie inne. Taka specyficzność b y ła­

by szczególnie godna uwagi i zadziwia­

jąca, gdyż uzew nętrzniałaby tę samę ce­

chę, działając na substancye tak różne, ja k germ en i soma. W ten sposób do- szlibyśmy do wniosku w prost przeciw ­ nego zasadom d o ktry n y weismannow- skiej, opartej na braku jakiejkolw iek zależności modyftkacyj od w ywołujących je wpływów.

Oznacza to, że indukcya równoległa, ustępstw o zrobione dla uratow ania kon- cepcyi plazmy zarodkowej, prowadzi nie- uniknienie do niedorzeczności i w ten

i sposób czyni niemożliwem przyjęcie te- oryi dualizmu organizmu. Prawdziwem rozwiązaniem zagadnienia jest, poprostu, stwierdzenie, czy zaszłe w jednostce mo- dyfikacye pozostają w jej potomstwie, i jakie są te modyfikacye. Wobec tego, że modyfikacye te są albo ściśle morfo­

logiczne i, poprostu, miejscowe, albo też związane z całą budową i w tym razie, morfologicznie umiejscowione, należy w y­

kazać, że właśnie te ostatnie utrzym ują się w ciągu pokoleń. W ten właśnie sposób przedstawia się zagadnienie ewo- lucyi.

Nie je s t trudnem dać tutaj odpowiedź twierdzącą. Opierając się, na początek, tylko na organizmach anatomicznie pro­

stych, u których germen powstaje z so­

ma w każdej chwili i w sposób widocz­

ny, będziemy już mieli niejakie pojęcie 0 zjawisku.

Liczne i urozmaicone doświadczenia zostały dokonane na różnych pleśniach.

Np. Hunger, hodując Sterygm atocystis nigra w różnoprocentowych roztworach soli, otrzymał przystosowania do tych nowych warunków, przystosowania, tr w a ­ jące n aw et po powrocie do warunków pierwotnych.

Najgłówniejszym zarzutem, stawianym tym doświadczeniom, jest, że u grzybów germen i soma nie są może dostatecznie zróżnicowane. Zarzut ten mógłby się wydać śmiesznym, warto go jednak pod­

nieść ze względu na bezzasadność po­

tocznego rozróżniania jednostki i jej ro­

du. W rzeczywistości, od przodka do potomków istnieje ciągłość substancyj, zam askowana jedynie przez mniej lub więcej rychłe oddzielanie się indyw i­

duów; ze stanowiska dziedziczności, pe­

wna budowa trw a w rodzie pewien zmien­

ny czas, niezależnie od liczby n astęp u ją­

cych po sobie jednostek.

Inne próby, zupełnie przekonywające, zostały dokonane przez Schiibelera (1873) 1 P eterm anna (1877) na rozmaitych g a ­ tunkach zbóż; czas wegetacyi zbóż tych, zasiewanych przez pięć lat na północy Europy, uległ znacznemu skróceniu (np.

u jęczmienia ze 117 do 76 dni), skróce­

niu, trw ającem u przez kilka pokoleń, gd<$

(11)

j\2 7 WSZECHSWIAT zasiewa się w Europie środkowej ziarna,

zebrane na północy—a więc w ypływ ają­

cemu ze zmiany w samej budowie tych zbóż.

Gdybyśmy zgodzili się na chwilę na odróżnianie germenu i somy — to musie­

libyśmy przyjąć, że germen pierwszego pokolenia nie został dotknięty przez wpływy zewnętrzne, wobec tego, że w pły­

wy te, w szczególności oświetlenie, mo­

gły zacząć działać dopiero od chwili k i t ł - kowrania, ziarno zaś zostało zasiane w zie­

mię, niezawierającą żadnych specyal- nych w'arunkówr, mogących wpłynąć na wymiany. Zmodyfikowane więc zostało samo soma, które daje ziarna również zmodyfikowane, i zmodyfikowane tak, j a k ono—ponieważ substancya ziarn po­

chodzi bezpośrednio od substancyj pozo stałych części rośliny. I to właśnie za­

rzuca De Meyer doświadczeniom Schti- belera i innych, mówiąc: „komórki roz­

rodcze powstały na soma zmienionem“.

Ma to, zapewne, oznaczać, że je st się w prawie mówić o modyfikacyi nabytej tylko wtedy, gdy soma niepodlegając jej, przelewa j ą mimo to na germen.

Zresztą, niewątpliwie, komórki płciowe podległy również wpływowi klimatu wr cza­

sie swego powstawania; ponieważ jed n ak skrócenie okresu wegetacyi daje się o d ­ czuwać już od pierwszego roku zasiewa­

nia roślin na północy, ustala się ono, prawdopodobnie przed ukazaniem się najpierwszych zaczątków komórek płcio­

wych. Te biorą potem udział wr wymia nach tak, ja k cała reszta rośliny. Żadne rozróżnianie nie ma więc tu znaczenia.

Jakkolwiekbądź, rośliny zmieniają się na s k u tek swych wymian z nowem środo­

wiskiem, wynika stąd nowa, trw a ła bu dowa—i nic nie upoważnia nas do u w a ­ żania jej za skutek uzewnętrznienia się uprzednio istniejącej cechy.

Doświadczenia i spostrzeżenia nad zwie­

rzętami dają nam również pewną liczbę ścisłych faktów, które w ykazują nieza­

przeczony wpływ środowiska na dzie­

dziczną zmienność istot żyjących. P rzy­

pomnimy tu, poprostu, doświadczenia Standfussa, Fischera, Bachmetjewa i in­

nych nad poczwarkami, poddanemi dzia

łaniu ciepła lub zimna. B.idacze ci otrzy­

mali zmiany w układzie zabarwienia skrzydeł, zmiany, które udało się prze­

nieść na potomstwo. Tu mogłaby powtó­

rzyć się ta sama dyskusya wobec tego, że poczwarki zostały poddane w całości działaniu temperatury.

, Gdyby je d n ak było potrzebne wykazać raz jeszcze, że organizm je s t całością nie­

podzielną, doświadczenia Picteta w yka­

załyby to a i nadto dobitnie. Pewna ilość gąsienic (Ocneria dispar, doświadcz. 6), żywiona liśćmi orzecha włoskiego zamiast liści dębu, daje motyle jaśniejsze od nor­

malnych, i zmiana ta utrzym uje się w dwu następnych pokoleniach, chociaż tym razem gąsienice zostały wyhodowa­

ne na liściach dębu, t. j. w środowisku pierwotnem. Doprawdy, trudno wyobra­

zić sobie tutaj,^aby „germen" mógł pod- ledz nowym w’pływom niezależnie od

„soma": chodzi tutaj o zjawisko odżywia­

nia się ogólnego, które wywołuje prze­

mianę ogólną wszystkich części, prze­

mianę, której punkt wyjścia je s t nieza- przeczenie somatyczny, tembardziej, że u łuskoskrzydlych indywidualizacya mor­

fologiczna produktów płciowych je s t zu­

pełnie ja s n a od samego początku roz­

woju.

Wedł. St. liubauda, streść. G. Poticorowski.

(Dok. nast.).

Z T O W . P R Z Y J A C I Ó Ł N A U K W P O Z N A N I U .

Wydział przyrodniczy.

Dnia 20/1 przed porządkiem obrad p.- dr.

P r. Chłapowski przedstaw ił trzon kośoi p i­

szczelowej (fibia) słonia, w ydobyty w listo ­ padzie w głębokości 4 m, w piasku w ok o­

licy najbliższej Poznania. Trzon ten (dia- physis) pozbawiony je st całkiem nasad (epi- physis), k tó re się na miał skruszyły. D łu ­ gość jego 74 cm. P odarow ał go p. W. Offier- ski, podając wiadomość, że kości tego sa­

mego zw ierzęcia je s t w te.n m iejscu więcej.

Poniew aż wobec długości trzo nu n ad zw y ­ czajnej, może ona pochodzić tylko albo od

Cytaty

Powiązane dokumenty

O zmiany złych ustaw się dopominają, Pod zielone sztandary się zaciągają.. Nie stałem na uboczu potoku tego Co zmywał brudy i ciągnął

- Twoje doświadczenia, opisz sytuację I’ve had a situation when I had to…. I had to

3) powoływanie i wyznaczanie, a także odwoływanie i cofanie wyznaczenia na określone stanowiska lub funkcje, w ramach właściwości wynikającej z obowiązujących przepisów.

trójkącie? Długość przekątnej... Jej długość wynosi. Jest to tak s iln e sterowanie, że utrudnia ono obserwatorowi ocenę tego, w ja k ie j mierze uczniowie są

co chwilę wydawało mi się, że odkryłem coś bardzo ważnego, lecz będę musiał z tym zostać w tej szufladce i już w niej dokonać żywota.. prawie zawsze w tym samym

Ten dzień w toku wojny był z roku na rok obchodzony uroczyście przez całą walczącą

wpłynęły do Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej 363 wniosków w sprawie ustalenia prawa do świadczeń rodzinnych (zasiłków rodzinnych wraz z

Zamawiający wyjaśnia, że Wykonawca jest zobowiązany do dostarczenia Zamawiającemu najpóźniej w dniu podpisania umowy kserokopii zaświadczeń o odbytych przez Pracowników