• Nie Znaleziono Wyników

Tadeusz Sozański Uniwersytet Jagielloński

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Tadeusz Sozański Uniwersytet Jagielloński"

Copied!
34
0
0

Pełen tekst

(1)

Tadeusz Sozański

Uniwersytet Jagielloński

SOCJOLOGIA TEORETYCZNA JAKO NAUKA NORMALNA

W obecnej dekadzie w socjologii światowej trwają ożywione dyskusje nad kondycją nauk społecznych u schyłku X X wieku. Niepokój socjologów amerykańskich wzbudziI stały spadek liczby przyznawanych rocznie w USA stopni doktorskich z socjologii, trwający od połowy lat siedemdziesiątych aż do końca lat osiemdziesiątych. Pojawiły się głosy, że osłabienie aktywności badawczej mogło mieć związek z równoległym wzrostem wpływów antypozytywistycznych poglądów metateoretycznych. Tymczasem sympatycy radykalnie

„humanistycznej” orientacji wciąż uważają „pozytywistyczne złudzenia” za źródło per­

manentnego kryzysu socjologii. Od czasu, gdy ukazała się książka Ossowskiego O osob­

liwościach nauk społecznych (1962), spór o metodologiczne podstawy dyscypliny po­

wracał nie raz w socjologii polskiej. Niniejszy artykuł broni stanowiska scjentystyczne go w tej debacie. Autor stara się wykazać, że socjologia teoretyczna może być „nauką normalną”, stawiającą i rozwiązującą problemy w obrębie rozmaitych „paradygmatów”.

Podczas gdy socjologiczne paradygmaty powinny odzwierciedlać szczególne cechy rzeczy­

wistości społecznej, teorie formułowane w ramach tych paradygmatów muszą spełniać wymogi metodologiczne wspólne dla wszystkich nauk empirycznych.

Socjologia u progu XXI wieku: problematyczna jedność dyscypliny

Udział w dyskusji na temat stanu socjologii jest zawsze ryzykowny dla kogoś, kto musi opuścić bezpieczny teren własnej specjalności naukowej i wypowiadać niepewne sądy o całości. Choć bardzo wiele jest różnych stylów uprawiania nauki o społeczeństwie, socjologia wciąż jeszcze funkcjonuje jako jedna dyscyplina akademicka. Mimo fundamentalnych różnic obrazu świata społecznego, a nawet braku zgody co do pojmowania naukowości w s p ó l n o ­ t a k o m u n i k a c y j n a socjologów trwa i odtwarza się, czemu służy ten sam

Instytut Socjologii UJ, Grodzka 52, 31-044 Kraków; e-mail: ussozans@cyf-kr.edu.pl.

Artykuł stanowi rozszerzony tekst referatu przedstawionego 23 IX 1997 r. na X Ogólnopolskim Zjeździe Socjologicznym w Katowicach w ramach sympozjum I „Socjologia 1997 - stan dyscyp­

liny” .

(2)

model akademickiego kształcenia, którego dwoma filarami są wszędzie nau­

czanie dziejów „myśli socjologicznej” oraz podstaw warsztatu badań empirycz­

nych. Socjologiem jest ten, kto wie, co mieli do powiedzenia o społeczeństwie Durkheim i Weber, a ponadto m a minimalną wiedzę „techniczną” , tzn. zna zasady budowy kwestionariusza i potrafi zinterpretować wyniki sondażu zestawione w tabelach. Połączenie dwu filarów kompetencji socjologicznej, choć oparte n a słabych podstawach merytorycznych, paradoksalnie sprzyja jedności dyscypliny: „teoretycy” i „empirycy” potrzebują się wzajemnie, będąc dla siebie negatywnymi grupami odniesienia.

Taki stan rzeczy, „unia instytucjonalna dwu socjologii, z których jedna cierpi na teoretyczną jałowość, druga zaś na teoretyczny autyzm” (Mokrzycki 1992: 251), m a wszelkie szanse utrzymania się przez czas dłuższy, aczkolwiek nie można wykluczyć, że w przyszłości ogólna refleksja o świecie społecznym stanie się norm alną subdyscypliną filozoficzną, nie utożsamianą z socjologią teorety­

czną i pozostającą do niej w stosunku mniej więcej takim, jaki zachodzi między filozofią przyrody a fizyką teoretyczną. Osobiście nie mam nic przeciwko takiemu późnemu triumfowi pozytywistycznej zasady demarkacji. Nie niepokoi mnie także druga tendencja, jaką jest przejmowanie w całości (od projekto­

wania narzędzi po interpretowanie wyników) „empirycznych badań społecz­

nych” (jeśli m ają to być badania opinii metodą sondażu na próbie reprezen­

tatywnej) przez wyspecjalizowane firmy produkujące raporty na zamówienie świata biznesu, polityki i mediów. Wyznaczanie standardów metodologicznych oraz szlifowanie technik pozyskiwania i analizy danych socjologicznych pozo­

stanie oczywiście domeną socjologii akademickiej, kierującej się w tym wzglę­

dzie własnymi normami naukowości. Sprawą otwartą pozostaje, w jakim stopniu socjologia akademicka będzie skłonna i zdolna sama określać kierunki i problemy przyszłych badań. Pełną zależność od zewnętrznych sił społecznych można przecież uznać za stan nieunikniony i pożądany.

Tradycyjnie uważa się, że głównym zadaniem uniwersyteckich instytutów naukowych powinno być prowadzenie b a d a ń p o d s t a w o w y c h . Niestety w przypadku socjologii granica między badaniami podstawowymi i stosowany­

mi nie rysuje się wyraźnie. Gdy brak wewnątrznaukowych kryteriów odróż­

niania typów działalności naukowej, o uznaniu badań socjologicznych za podstawowe lub stosowane decyduje zainteresowanie ich wynikami ze strony praktyków oraz ewentualnie udział użytkownika zamawiającego raport w pro­

jektowaniu badań. Zdaniem Bernarda Cohena (1989: 52): „N auka podstawowa jest zorientowana na produkcję i ocenę tez poznawczych (knowledge claims).

N auka stosowana zorientowana jest na odkrywanie nowych zastosowań tez poznawczych, które zostały uprzednio poddane ocenie i wstępnie zaakcep­

towane” . Tak rozumiana zależność badań stosowanych od podstawowych nie wyklucza możliwości i potrzeby zwrotnego oddziaływania „praktyki” na

„teorię” , ani też nie oznacza deprecjonowania wiedzy „technicznej” w porów­

(3)

naniu z nauką „czystą” . W przypadku socjologii jednak ten model podziału pracy wewnątrz dyscypliny nie opisuje adekwatnie obecnego stanu rzeczy.

W różnego rodzaju socjologicznych badaniach stosowanych „chodzi o takie zastosowanie umiejętności badawczych, by uzyskać empirycznie osadzoną wiedzę o zagadnieniach, które mają być przedmiotem praktycznej interwencji.”

(Frysztacki 1996: 11). Ważne miejsce w tej charakterystyce badań stosowanych przypada „umiejętnościom” potrzebnym do zebrania informacji o przedmiocie, który m a być poddany jakiemuś oddziaływaniu, natomiast teoria, jeśli w ogóle ma do spełnienia jakąś rolę w procesie badawczym, może być jedynie „teorią danego programu działań praktycznych” . Jeśli i w przyszłości rola teorii ma pozostać tak ograniczona, to oznacza to chyba rezygnację nawet z tych ambicji, jakie rozbudził Mertonowski program unaukowienia socjologii poprzez budo­

wę teorii średniego zasięgu.

Wołanie o instytucjonalizację socjologii teoretycznej

Socjologia teoretyczna miałaby zapewne większy wpływ na badania stoso­

wane, gdyby była „nauką norm alną” w znaczeniu wprowadzonym przez Thomasa K uhna (1962). K uhn nie traktował reguł tworzenia wiedzy naukowej jako arbitralnych społecznych konwencji, lecz świadomie zacierał granicę między metodologią a socjologią nauki, wskutek czego „naukę norm alną”

socjologowie zaczęli utożsamiać z „nauką instytucjonalną” (tak zresztą prze­

tłumaczony został termin normal science w polskim wydaniu The Structure o f Scientific Revolutions). Chyba najdalej w tym kierunku poszedł Jonathan Turner w swoim referacie wygłoszonym na konferenqi poświęconej ocenie stanu teorii formalnej (w istocie teorii tout court) w socjologii, która odbyła się w 1990 roku w University of Maryland. Autor Struktury teorii socjologicznej uznał, że „[...] zdolność wytwarzania teorii formalnej, kodyfikowania i ku­

mulowania wiedzy m a niewiele wspólnego z epistemologią, ontologią czy metodologią, natomiast w ogromnej mierze wiąże się z tym, czy organizacja profesjonalna potrafi: 1. Odsunąć laików od wpływu na produkcję wiedzy.

2. Zanegować prawomocność roszczeń konkurencyjnych organizacji do pro­

dukcji wiedzy. 3. Skupić w swych rękach kontrolę i administrowanie za­

sobami niezbędnymi do wytwarzania wiedzy. 4. Decydować o tym, jakie badania są uprawnione i ważne, jak również wpływać na zaufanie, prestiż, zaszczyty i reputację towarzyszące pracy badawczej. 5. Wytwarzać gęste i scentralizowane sieci wzajemnej zależności w dysponowaniu zasobami po­

trzebnymi do pracy intelektualnej. 6. Redukować niepewność realizacji za­

dań poprzez wytwarzanie konsensusu odnośnie tego, jakie dziedziny i prob­

lemy są odpowiednie i ważne dla produkcji wiedzy. 7. Stworzyć hierarchicz­

ne struktury biurokratyczne kontrolujące rozdział zasobów oraz sieci wza­

(4)

jemnej zależności producentów wiedzy. 8. Standaryzować orientacje poznawcze i kryteria definiujące problemy intelektualne.” (Turner 1994: 48-49).

Jak widać, wedle Turnera „normalizacja” dyscypliny naukowej polega na ujęciu procesu wytwarzania wiedzy w ścisłe ramy instytucjonalne. Socjologia - konkluduje autor - jest „nauką niemożliwą” {impossible science) „[...] nie z powodów ontologicznych lub epistemologicznych, lecz organizacyjnych i kul­

turowych” (Turner 1994: 51), nie potrafiła bowiem zinstytucjonalizować działalności teoriotwórczej, co udało się ekonomii, która jego zdaniem oferuje wcale nie trafniejszą merytorycznie wiedzę o społeczeństwie, lecz nie dopuszcza w obrębie wspólnoty komunikowania aż takiej swobody, jeśli idzie o rozumienie teorii i formułowanie problemów naukowych. Możliwość ograniczenia wolności intelektualnej tak przeraża socjologów, że szanse na unifikację są niewielkie -w skazyw ał Turner już we wcześniejszej wypowiedzi (1989). Hipersocjologiczne rozumienie normalności nauki zdradza tęsknotę za socjalistyczną utopią „organi­

zowania produkcji” wiedzy naukowej, jednakże autor nie posuwa się tak daleko, by zaapelować o ustanowienie władzy narzucającej społeczności uczonych standardy naukowości pod groźbą odcięcia dostępu do funduszy na badania.

Stara się raczej przekonać socjologów do bardziej rygorystycznego pojmowania teorii, ukazując skutki anarfchii. „Jak długo najbardziej twórcze umysły mogą wybierać karierę krytyków, komentatorów, ideologów, filozofów, historyków idei, metateoretyków, marksistów, fenomenologów, relatywistów kulturowych lub robić cokolwiek im się podoba, tak długo nasza działalność ogólnoteoretyczna nie będzie poważana przez naszych kolegów naukowców i społeczeństwo jako całość. Będziemy nadal postrzegani jako niedojrzali i bez znaczenia, a w końcu ku naszemu przerażeniu może dojść do tego, że zostaniemy spisani na straty, gdy organizaqe rządowe i akademickie, zajmujące się rozdziałem zasobów, będą musiały dokonać poważnych cięć w wydatkach.” (Turner 1989:92).Inną bolesną konsekwencją braku uzgodnienia podstawowych kryteriów naukowości jest według Turnera znikomy wpływ socjologów-ekspertów na procesy decyzyjne w społeczeństwie. W innej pracy (1985) autor przeciwstawia się dominującemu obecnie wśród „teoretyków” antypozytywistycznemu nastawieniu i nawołuje do powrotu do źródeł socjologii, tzn. uznania, że celem jej badań podstawowych powinno być odkrywanie obiektywnych praw rządzących życiem społecznym.

Wielu socjologów sądzi jednak, że to właśnie niemożność przezwyciężenia pozytywistycznej świadomości metodologicznej odpowiada za permanentny

„kryzys” socjologii.

Kryzys socjologii w świetle danych naukoznawczych

Temat kryzysu powracał w socjologii z zadziwiającą uporczywością i regu­

larnością” (Szacki 1977: 7). Ostatnia wielka metateoretyczna debata na ten

(5)

temat, jaka toczyła się na przełomie lat 60. i 70., w znacznej mierze została zainspirowana przez lewicową kontestację na uczelniach zachodnich, skierowa­

ną w szczególności przeciw nauce akademickiej jako takiej. Zalecana przez Gouldnera (The Corning Crisis o f Western Sociology, 1970) jako sposób na uzdrowienie sytuacji antypozytywistyczna reorientacja świadomości metodolo­

gicznej zyskała licznych zwolenników, lecz „radykalizacja” i „ h u m an izac ja ” socjologii przyniosła tylko dalszy wzrost niepewności co do statusu dyscypliny, a zdaniem niektórych także osłabienie aktywności badawczej w Stanach Zjednoczonych, zjawisko uchwytne statystycznie za pomocą takiego miernika jak liczba uzyskiwanych corocznie doktoratów z socjologii1. W połowie lat 70.

socjologia amerykańska była jeszcze u szczytu ilościowego rozwoju (729 doktoratów w roku akademickim 1975/76), potem jednak zaczął się trwający kilkanaście lat spadek, który na początku lat 90. (432 doktoraty w roku akademickim 1989/90) sprowokował kolejną debatę (Hage [red.] 1994).

Tendencja spadkowa wystąpiła we wszystkich naukach społecznych, lecz w „najtwardszej” z nich, ekonomii, trwała najkrócej i miała najmniejsze rozmiary. Po szczycie (845 doktoratów) osiągniętym w roku 1972/73 liczba doktoratów spadła (677 w latach 1979/80 i 1981/82), lecz wkrótce znowu zaczęła rosnąć. Ilustruje to przedstawiony na Rys. 1 wykres rocznej „produkcji”

doktoratów z ekonomii i socjologii w USA. W tabeli wykorzystanej jako źródło znajdują się także dane dla dwu innych dyscyplin. Dla historii liczba dok­

toratów osiągnęła szczyt (1140) w roku 1972/73, a dno (468) w roku 1984/85;

w politologii trend spadkowy utrzymywał się od szczytu w roku 1973/74 (766) do roku 1987/88 (391).

Pomiędzy początkiem a końcem lat 50. ogólna liczba doktoratów w USA wzrosła półtorakrotnie (1949/50: 6420, 1959/60: 9829), a pod koniec następnej

! Dane na ten temat można znaleźć w The Digest o f Educational Statistics, publikacji Depar­

tamentu Edukacji Rządu Stanów Zjednoczonych, dostępnej w Internecie (http://nces.ed.gov/pubs/

d96). Liczba stopni doktorskich nadawanych corocznie wydaje się dobrym wskaźnikiem stanu dyscypliny naukowej wtedy, gdy uzyskanie stopnia oznacza przede wszystkim wzbogacenie danej dyscyplinę o now y wynik i nowego czynnego badacza. W przypadku niektórych dziedzin akademickich studia doktoranckie podejmuje się, mając głównie na celu osiągnięcie wyższego statusu w obrębie profesji pozaakademickiej. W tym drugim przypadku prawdopodobnie łatwiej o inflację stopni. Jak np. zinterpretować fakt, że w roku 1993/94 na ogólną liczbę 43 185 stopni doktorskich nadanych w U SA najwięcej (6908) przypada na nauki pedagogiczne (dział Educatiońfl D la pełności obrazu struktury działowej nauki amerykańskiej (struktury bardzo stabilnej od dwudziestu lat) przytoczmy dalsze dane dla roku 1993/94 (łącząc niektóre spośród około 30 klas stosowanych w D ES 1996). N a kolejnych miejscach ze względu na liczbę doktoratów znalazły się nauki techniczne (5987), nauki fizyczne (4650), nauki biologiczne (4534), nauki społeczne (3627, w tym ekonomia - 869, historia - 752, politologia - 616, socjologia - 530, antropologia - 383, geografia -1 4 1 ) , psychologia (3563), językoznawstwo i literaturoznawstwo (2230), nauki medyczne (1902), teologia (1448), biznes i zarządzanie (1364), nauki rolnicze (1278), sztuki piękne (1215), matematyka (1157), informatyka (810), filozofia i ogólna humanistyka (608), prawo, administracja publiczna i usługi socjalne (598).

(6)

dekady była aż trzykrotnie wyższa (1969/70: 29 866) niż na jej początku.

W całym dwudziestoleciu, poprzedzającym lata 70. nauki społeczne rozwijały się w tempie niewiele tylko wolniejszym od charakteryzującego naukę amery­

kańską jako całość.

Rysunek 1. Liczba stopni doktorskich z ekonomii i socjologii nadanych w Stanach Zjednoczonych w latach akademickich 1949/50-1993/94

eoo

49/50 59/60 69/70 79/80 89/90 93/94

Źródło'. U S Government Department o f Education, 1996 Digest o f Educational Statistics, Tab. 291 (dla okresu 1949/50-1969/70 tabela 291 podaje dane dla co drugiego roku akademickiego).

W latach 70. ogólne tempo wzrostu uległo zahamowaniu i krzywa po­

nownie ruszyła w górę dopiero w połowie lat 80., co widać na Rys. 2A.2 Równocześnie w USA zaznaczyły się wyraźne różnice pomiędzy różnymi dziedzinami nauki. Dynamikę rozwoju dla czterech wybranych grup nauk przedstawiono na Rys. 2B (nauki fizyczne i biologiczne) i 2C (psychologia oraz połączone cztery nauki społeczne: ekonomia, socjologia, politologia i historia).

2 D la porównania przedstawiono podobnie skonstruowaną krzywą obrazującą wzloty i upa­

dki nauki polskiej (liczbę doktoratów w danym roku wyrażono procentowo w stosunku do poziomu z roku 1970). Polskie roczniki statystyczne informują także o liczbie nadanych stopni doktorskich w dziedzinie nauk przyrodniczych, technicznych, rolniczych, medycznych i „społecznych” p o ­ dzielonych na nauki ekonomiczne, prawne i humanistyczne, można zatem sporządzić osobne wykresy dla tych nauk, jednak mało odbiegają one od krzywej ogólnej.

(7)

Rysunek 2. Liczba doktoratów uzyskiwanych rocznie w USA w okresie 1959/60-1993/94, wyrażona w stosunku do poziomu z roku akademickiego 1969/70 - ogółem i dla wybranych działów nauki

1 5 0 %

A 100%

5 0 %

U SA ( 1 0 0 % = 2 9 8 6 6 ) P o ls k a ( 1 0 0 % .1 0 1 S )

В 100%

U SA: n a u k i b io lo g ic z n e ( 1 0 0 % = 3 2 8 9 ) U SA : n a u k i fiz y c z n e ( 1 0 0 % = 4 3 1 2 )

200% ■ I U SA : p s y c h o lo g ia ( 1 0 0 % = 1 9 6 2 )

U SA: n a u k i s p o łe c z n e ( 1 0 0 % = 2 8 9 1 )

1 5 0 %

С ioo% -

( J.____

5 0 % ■

Źródło: The D igest o f Educational Statistics, 1995,1996. Liczbę doktoratów w U SA podano według lat akademickich (dla okresu przed r. ak. 1969/70 tabele źródłowe zawierają dane tylko dla niektórych lat). Roczniki statystyczne (1970-1996), z których pochodzą dane polskie, podają liczbę stopni doktorskich nadanych w latach kalendarzowych (na wykresie A rok akad. 1959/60 odpowiada rokowi 1960).

(8)

Zdaniem Collinsa i Wallera (1994), destrukcyjne ideologiczne oddziaływa­

nie ruchów kontrkulturowych na naukę instytucjonalną tłumaczy co najwyżej chwilowe wahania w procesie długofalowego rozwoju, który zależał bardziej od sytuacji na akademickim i pozaakademickim rynku pracy, jak również od stosunków między różnymi dziedzinami nauki.

W systemie naczyń połączonych, jakim jest nauka, ma miejsce przepływ kapitału intelektualnego z dyscyplin wysoko rozwiniętych, w których coraz trudniej o nowe odkrycia, do dyscyplin dających takie szanse (przypadek nauk fizycznych i biologii). Osobnym zjawiskiem, po części związanym z „migracją” uczonych, jest „eksport paradygmatów” przez dyscypliny prosperujące do dyscyplin wegetujących. W socjologii import wydaje się przeważać nad eksportem: przykładami są socjobiologia i tzw. teoria rac­

jonalnego wyboru, świadcząca o ekspansywności ekonomii, a także formal- no-lingwistyczna analiza działania (Skvoretz, Fararo 1989), choć w przypad­

ku językoznawstwa socjologia okazała się zdolna do eksportu idei (socjoling- wistyka).

Porównując kondycję różnych szczegółowych nauk w obrębie szeroko rozumianej humanistyki, Collins i Waller doszli do wniosku, że istnieje korelacja między intensywnością pracy badawczej w danej dyscyplinie a po­

glądami metanaukowymi wyznawanymi przez jej czołowych przedstawicieli:

z odrzuceniem wzorca nauki „twardej” idzie mianowicie w parze stagnacja lub nawet kurczenie się frontu badań. Największy spadek liczby doktoratów w latach 80. miał miejsce w naukach filologicznych i to właśnie nauki o języku i literaturze zostały najsilniej zdominowane przez nowe prądy intelektualne (postmodernizm, dekonstrukcjonizm). Twierdzą antypozytywizmu stała się też antropologia społeczna, gdzie także miał miejsce spadek liczby doktoratów (Collins, Waller 1994: 36, Rys. 1.5), nieco mniejszy niż socjologii. Upowszech­

nianie się podejścia antypozytywistycznego w naukach o kulturze autorzy tłumaczą wyczerpywaniem się bazy źródłowej (tekstów), na której nauki te opierają swe analizy. Lingwistyka teoretyczna ominęła tę trudność, skupiając uwagę na badaniu sztucznie konstruowanych języków formalnych. Dyscyplina ta w krajach anglosaskich utrwaliła swój status nauki „twardej” , podczas gdy we Francji semiotyka, wyrastająca z tych samych korzeni (strukturalizm de Saussure’a), stała się bastionem nauki „miękkiej” . Francuski styl filozofowania zadomowił się także na gruncie amerykańskim. Filozofia poniosła wprawdzie mniejsze straty niż nauki społeczne, lecz dopiero w ostatnim roku, dla którego dysponuję danymi (1993/94), nastąpił powrót do poziomu z początku lat 70.

D la pełności obrazu dodajmy, że równolegle stale rosła liczba doktoratów z teologii, o czym nie wspominają cytowani autorzy, w swoim omówieniu pomijając także nauki pedagogiczne (w tej największej kopalni doktoratów humanistycznych w USA roczna produkcja podlegała wahaniom, lecz nigdy nie spadła poniżej pułapu osiągniętego na początku lat 70.).

(9)

Wiele miejsca Collins i Waller poświęcili psychologii (1994: 21-22), która zaczęła od 283 doktoratów w roku 1949/50 (dla porównania socjologia: 98, ekonomia: 200, historia: 273, politologia: 127), by w latach 70. zrównać się pod tym względem ze wszystkimi naukami społecznymi razem wziętymi. Komen­

tując stałą, choć w późniejszych latach już wolniejszą, tendencję wzrostową w tej dyscyplinie autorzy zwracają uwagę na to, że gdy w latach 60. hiper- pozytywistyczny behawioryzm ustąpił miejsca „psychologii poznawczej”, a ba­

danie „umysłu” i „świadomości” powróciło do łask, nie pociągnęło to wcale za sobą w skali masowej odrzucenia pomiaru i metody eksperymentalnej, czy jakiejś rewolucji metodologicznej liberalizującej standardy naukowości. D ru­

gim czynnikiem ilościowego rozwoju psychologii był rosnący popyt na usługi psychologiczne. Psychologowie świadczący te usługi (zwykle ze specjalnością kliniczną) wprawdzie częściej opowiadają się za „humanistycznym” podejś­

ciem, lecz nie gardzą też terapiami opartymi na teoriach „przyrodniczych” .

Socjologia stosowana: technologia bez teorii?

Także socjologów prowadzących badania stosowane mało obchodzą spory metateoretyczne, nader często kończące się postulatem budowania dyscypliny na nowo od podstaw. M ając do rozwiązania problem praktyczny, badacz nie może czekać na położenie fundamentów, sięga więc po takie narzędzia spośród oferowanych w danym czasie przez jego dyscyplinę, które wydają m u się najbardziej przydatne w danym kontekście i mają niepodważalną sankcję

„naukowości” , tego bowiem oczekuje zleceniodawca. Najbardziej komfortowa sytuacja m a miejsce wtedy, gdy nauka szczegółowa daje nie tylko opis sytuacji problemowej, ale i dyktuje rozwiązanie problemu (w postaci prognozy lub wskazania co robić, aby osiągnąć pożądany stan rzeczy) wyprowadzone z jakiejś teorii. Już sama możliwość opisu za pomocą standardowych zmiennych jest rzeczą cenną. Brak takich zmiennych to podstawowa trudność, jaką napotyka socjologia, chcąc się jakoś upodobnić do nauk przyrodniczych, które swoje sukcesy zawdzięczają nie tylko genialnym pomysłom, ale i wiekom „pracy organicznej” , przez które ludzie nauczyli się mierzyć podstawowe parametry świata materialnego (czas, położenie, prędkość, masę, energię itd.). Gdyby jakiś oświecony władca uznał, że potrzebna m u jest bieżąca znajomość „stanu społeczeństwa” i poprosił grono socjologów-teoretyków o wskazanie, wartości jakich zmiennych powinny być stale rejestrowane, mieliby oni poważne kłopoty z uzgodnieniem odpowiedzi, a w końcu odesłaliby go pewnie do ośrodków monitorujących „nastroje społeczne” . Gdyby następnie z tym samym pytaniem zwrócił się do przedstawicieli socjologii stosowanej, odpowiedzieliby mu zapew­

ne, że jeśli tylko wskaże, co go najbardziej interesuje, mogą mu wyszukać lub wywołać stosowne źródła, wytworzyć dane i opracować je według reguł sztuki.

(10)

Nie twierdzę, że wszystkie badania stosowane mają taką wartość jak zamawiane przez władców ekspertyzy na najbardziej interesujący ich temat, czyli rozmiary społecznego poparcia dla ich zarządzeń. Korpus wiedzy „pozy­

tywnej” nagromadzonej do tej pory w socjologii nie składa się wyłącznie z twierdzeń czysto faktograficznych, a jedyną alternatywą dla ateoretycznej socjografii nie jest jałowa spekulacja. Unaukowienie socjologii dokonywało się jednak przede wszystkim poprzez rozwój metodologii badań empirycznych.

Postęp „technologiczny” w dziedzinie metod pozyskiwania i analizy danych, który objął także tzw. socjologię interpretatywną (Piotrowski 1990), stał się głównym czynnikiem wewnątrznaukowym sprzyjającym rozwojowi badań sto­

sowanych.

Z amerykańskich statystyk, do których się tu odwołuję, idąc śladem Collinsa i Wallera, wynika, że wszystkie nauki stosowane w omawianym okresie (od lat 70. do 90.) w USA rozwijały się szybciej od nauk podstawowych.

Krzywa dla nauk medycznych ostro i nieprzerwanie pięła się w górę, a nauki techniczne, początkowo rozwijające się w tym samym tempie co nauki fizyczne, wyraźnie przyspieszyły na początku lat 80., dzięki czemu początkowe straty zostały szybciej odrobione. Także stosowane nauki społeczne (zajmujące się biznesem, marketingiem, zarządzaniem, funkcjonowaniem administracji pub­

licznej, prawa i pomocy socjalnej) wykazywały tendencję wzrostową w czasie, gdy dyscypliny pretendujące do miana podstawowych przeżywały kryzys.

Czy socjologia „praktyczna” , dumna ze swej społecznej użyteczności oraz profesjonalizmu metodologicznego, m a coś do zaoferowania socjologii teorety­

cznej: nowe sposoby konceptualizacji procesów społecznych, hipotezy wyjaś­

niające zjawiska interesujące teoretyków czy choćby dane, które można by wykorzystać do weryfikacji gotowych modeli teoretycznych? Zachowując pewien sceptycyzm w tej kwestii, sądzę jednak, że rozwój badań stosowanych w sumie pozytywnie oddziałał na socjologiczną wspólnotę komunikacyjną, przypominając, że socjologia nie jest nauką filozoficzną, lecz empiryczną, o czym zdawali się zapominać systemotwórcy i metateoretycy.

Żywiołowy pozytywizm, przesadny szacunek dla „świata empirii” prowadzi jednak czasem „praktyków” na intelektualne manowce. Borkowski (1996), polemizując z tezą przedstawioną w artykule Szmatki i moim (1993), że socjologia podobnie jak nauki ścisłe jest w stanie konstruować modele teorety­

czne i konfrontować je z danymi wytworzonymi w kontrolowanych warunkach, nie twierdzi bynajmniej, czego prędzej bym się spodziewał, że jest to stawianie socjologii wymogów niemożliwych do spełnienia, natomiast wyrokuje z góry, że eksperymentalne testowanie modeli teoretycznych nie daje się pogodzić z reali­

zacją nadrzędnego celu wszelkich badań naukowych, jakim jest poszukiwanie prawdy o świecie. Jego zdaniem budowa modeli teoretycznych i ich spraw­

dzanie w laboratorium to działalność „umiejscowiona w innej rzeczywistości albo nierzeczywistości” (Borkowski 1996: 34). Beztroskie odrzucenie fun­

(11)

damentalnych zasad poznania naukowego, wynikające chyba z ich niezrozu­

mienia, potwierdza jedynie trafność przeprowadzonej przed czterema laty analizy świadomości metateoretycznej socjologów (Szmatka, Sozański 1993), opanowanej przez uporczywie utrzymujące się przyzwyczajenia myślowe, na­

zwane przez nas „mitami” .

Istotą pierwszego m itu jest błędne przekonanie, że specyficzna natura zjawisk badanych przez socjologię niejako wymusza z gruntu odmienne niż w innych naukach empirycznych pojmowanie teorii i danych oraz charakteru zachodzącego między nimi związku. M it drugi to wiara w to, że złożoność świata społecznego jest znacznie większa niż innych światów badanych przez nauki empiryczne, a zatem nie należy się spodziewać, że socjologia rychło odniesie znaczący sukces poznawczy (faktycznie ze złożonością układów społe­

cznych rzecz się m a dokładnie odwrotnie: tworzone przez ludzi, mają budowę dużo prostszą niż przedmioty świata natury). Mit trzeci i czwarty łącznie dają się streścić jako przeświadczenie, że socjologia skazana jest na alternatywę: albo uprawianie „wielkiej teorii” niemożliwej do zweryfikowania empirycznie, albo opisywanie w sposób dobrze udokumentowany, lecz ateoretyczny, różnych skrawków konkretnej rzeczywistości społecznej.

W śród teoretyków i praktyków powszechne jest także nieodróżnianie teorii i metateorii. „Metateoretyzowanie” faktycznie zwykle występuje w pomiesza­

niu z komentowaniem dzieł klasyków lub „teoretyzowaniem” rozumianym jako budowa schematów pojęciowych (Turner 1989: 81-82). Specyficznym dla socjologii gatunkiem metateoretycznym są prace proponujące pewne „strategie budowy teorii” . Ta odmiana twórczości metateoretycznej, zapoczątkowana jeszcze w latach 50. przez Hansa Zetterberga (On Theory and Verification in Sociology, pierwsze wydanie 1954), doszła najpełniej do głosu pod koniec lat 60.

i na początku 70., także w Polsce (Sztompka 1973). O niewielkich pożytkach z tego rodzaju publikacji wypowiadali się uczestnicy konferencji marylandzkiej.

Ze względu na heurystyczne ubóstwo tych prac, nie mogły one poważniej oddziałać na konstruowanie teorii i badania empiryczne, jednak niektóre z nich przyniosły przynajmniej tę korzyść, że zwróciły uwagę socjologów na niektóre podstawowe cechy wiedzy naukowej, jak systematyzacja dedukcyjna (Zetter- berg 1954) i abstrakcyjny charakter praw w naukach teoretycznych (Wilier 1967).

W obronie scjentyzmu metodologicznego

Wspomniana wyżej reakcja na nasz artykuł programowy oraz pytania postawione przez organizatora sympozjum skłaniają, by raz jeszcze zająć się problemem naukowości socjologii. Czynię to poniekąd a contrecoeur i bez przekonania o słuszności wybranej strategii. Być może należałoby opuścić

(12)

dyskurs metateoretyczny i pokazać, jak wygląda naukowa socjologia na przykładzie własnej specjalności: teorii i badań „sieciowych” systemów interak­

cji. Takie wyjście byłoby chyba bardziej zgodne z bliskim mi „pozytywistycz­

nym” stanowiskiem metanaukowym, utożsamionym tu ze „scjentyzmem m eto­

dologicznym” w rozumieniu Woleńskiego (1989). Podana przez niego eksplika- cja scjentyzmu trafnie ujmuje to, co w całym jakże zróżnicowanym nurcie

„logicznej analizy języka nauki” wytrzymało próbę czasu. Owym „zdrowym jądrem ” scjentyzmu jest oddzielenie intersubiektywnie komunikowalnej i uzasa- dnialnej wiedzy naukowej od wiedzy filozoficznej (niekoniecznie całej) według nieco innego kryterium niż „ogólność”, do którego chętnie odwołują się historycy nauki, opisując proces wyodrębniania się nauk „szczegółowych”

z pierwotnie bardziej rozległego pola filozofii. Filozof, który próbuje „dowieść”

jakiejś „prawdy metafizycznej” , tzn. przekonać innych do tezy zasługującej jego zdaniem na powszechne uznanie, oczekuje, że adresaci zastosują te same co on

„zabiegi hermeneutyczne”, aby uchwycić sens danej tezy i przemawiających za nią racji. Jednak nawet wtedy nie może mieć żadnych gwarancji, że za zrozumieniem pójdzie akceptacja. W konsekwencji filozofię cechuje nieuleczal­

ny brak zgody w najbardziej fundamentalnych kwestiach, podczas gdy nauka dąży do „jak najszerszej jednomyślności racjonalnych przekonań” (Ziman 1972: 41). Ujednolicenie poglądów jest pożądane przede wszystkim wszędzie tam, gdzie pod osąd rozumu poddaje się logicznie sprzeczne stanowiska, lecz dążenie do zgody obejmuje także inne aspekty działalności uczonych.

Stricte filozoficzna refleksja metanaukowa, czyli analiza ontologicznych i epistemologicznych „podstaw” danej dyscypliny, w naukach ścisłych w bardzo ograniczony sposób wpływa na praktykę konstruowania i uzasadniania teorii.

Szeregowy matematyk nie zastanawia się, jaki sposób istnienia przysługuje obiektom, o których mówi dowodzone przez niego twierdzenie, pozostawiając filozofom dociekania na ten tem at3. Fizycy wprawdzie chętnie wypowiadają się na temat „indeterminizmu” mechaniki kwantowej, wszelako swoje ontologicz- no-epistemologiczne interpretacje lub nadinterpretacje teorii fizycznych od­

dzielają od nich samych. D o badania „podstaw” dyscypliny inspiruje mnożenie się „anomalii” , które muszą jednak być wyjaśnione na gruncie samej dyscypliny naukowej. Do filozofów należy jedynie „nagłośnienie” kryzysu, a po jego przezwyciężeniu poszukiwanie filozoficznej „bazy” (a raczej „nadbudowy”) dla nowej teorii. Filozofowie mają oczywiście pełne prawo do przekonywania, że ta czy inna teoria lepiej odsłania „istotę rzeczy”, nie można wszakże zgodzić się z poglądem, że to „założenia ontologiczne” leżące u podstaw danego paradyg­

3 Metamatematyka, której nie należy utożsamiać z filozofią matematyki, jest subdyscypliną matematyczną posługującą się językiem formalnym i metodą dedukcyjną tak samo jak inne działy matematyki, od których różni ją to, że niektóre metamatematyczne twierdzenia, jak np. twierdzenie Gödla, mają „implikacje epistemologiczne” .

(13)

m atu „uprawomacniają” teorie sformułowane na jego gruncie, sprawa bowiem m a się dokładnie odwrotnie. Ogólna „perspektywa poznawcza” może co najwyżej uwiarygodnić się poprzez wygenerowanie (w sensie heurystycznym) lub inkorporowanie trafnych teorii naukowych, albo też skompromitować się, jeśli okaże się teoretycznie jałowa lub wystąpi przeciw teoriom, które odniosły sukces. W ten właśnie sposób utraciła wiarygodność dialektyka marksistowska, odrzucając w szczególności genetykę Mendla.

D oktryna „ontologicznego uprawomocnienia” teorii jest raczej osobliwoś­

cią w przyrodoznawstwie, natomiast przez socjologów bywa podtrzymywana, nawet gdy nie potrzebuje już wsparcia ze strony oficjalnej ideologii. Prestiż, jakim wciąż cieszy się grand theory, sprawia, że nawet badacze małych grup chętnie akceptują pogląd, że każda szczegółowa teoria mikrosocjologiczna musi zakładać jawnie lub milcząco jakieś stanowisko w kwestii sposobu istnienia grupy. Są jednak pewne oznaki, że zdrowy rozsądek zaczyna wracać do łask.

William Outhwaite przyznaje, że wydarzenia, jakie miały miejsce w filozofii nauki, „[...] są po części odpowiedzialne za endemiczny rozstrój nauk społecz­

nych” (1992: 230). Odrzucenie pozytywizmu przyniosło „wyzwolenie”, lecz

„absolutna wolność” , która znalazła wyraz w haśle Feyerabenda anything goes

„[...] zrodziła poczucie jeśli nie terroru, to co najmniej niepokoju” (tamże).

Konstatując ten fakt, autor proponuje „pojednanie” między filozofią a nau­

kami społecznymi, oparte na „realizmie” jako metateorii. Niejawną „ontologię doświadczanych zdarzeń” chciałby zastąpić „alternatywną ontologią rzeczy, struktur i mechanizmów, mogących wytwarzać bądź nie wytwarzać obser- wowalne zjawiska” (Outhwaite 1992: 229). „Nowy realizm” (przeciwstawiany przez niego fenomenalizmowi i konwencjonalizmowi) m a wypełnić „groźną lukę stworzoną przez - rodzące tendencje nihilistyczne - odejście od pozytywiz­

m u” (Outhwaite 1992: 232). Obrona realizmu zostaje jednak natychmiast złagodzona następującym stwierdzeniem: „Trudniej jest udokumentować heu­

rystyczny udział realizmu w praktyce nauk społecznych. Realiści zrobili dobrą robotę w naukach społecznych, ale to samo zrobili też antyrealiści” (Outhwaite 1992: 231). A zatem założenia metateoretyczne nie są aż tak ważne, jak się z pozoru wydaje. Przytoczona wyżej próbka najnowszej twórczości metasoc- jologicznej pozwala sądzić, że stosunek teorii i metateorii w socjologii zaczyna być wreszcie właściwie rozumiany i zbliża się czas prawdziwej emancypacji socjologii, która w całych swych dotychczasowych dziejach pozostawała pod przemożnym wpływem filozofii.

Gdy w XX wieku ukonstytuowała się filozofia nauki, przez wielu socjo­

logów została przyjęta jako objawienie, co zresztą tłumaczy późniejsze roz­

czarowania. Gdyby neopozytywizm został po prostu zignorowany, główny nurt socjologii byłby może bardziej „refleksyjny” w sensie Gouldnera i mniej

„obiektywistyczny” w sensie Giddensa. W dziedzinie empirycznych badań społecznych obok Lazarsfeldowskich wzorów do rangi równorzędnego parady­

(14)

gmatu urosłaby zapewne „antropologia życia codziennego” , a „metoda doku­

mentów osobistych” Znanieckiego nie zostałaby zmarginalizowana. Historia nauki o społeczeństwie potoczyła się jednak inaczej. Poglądy filozoficzne neopozytywistów wiedeńskich, zarówno pierwotnie przez nich głoszone, jak i te zrewidowane nie do poznania przez następców, zyskały najpierw dominującą pozycję w metasocjologii, po czym napotkały na silny opór. Jednoznacznie negatywna ocena antypozytywistycznej reakcji byłaby jednak równie nie­

sprawiedliwa jak przeprowadzona przez Mokrzyckiego (1980) krytyka rzeko­

mo zgubnego oddziaływania pozytywizmu na socjologię. Najważniejszą chyba zasługą antypozytywistów była walka z naturalistycznym redukcjonizmem w obronie swoistości przedmiotu badań socjologii i całej humanistyki. Krytyka w tym duchu pomogła scjentyzmowi metodologicznemu uwolnić się od ewiden­

tnych błędów, takich jak fizykalizm Neuratha, uważanych często za integralny składnik pozytywizmu.

Przeciw relatywizowaniu kryteriów naukowości

Jeśli trudno było liczyć, że filozofia nauki pomoże socjologii rozwiązać jej własne problemy z tożsamością, to można się było przynajmniej spodziewać, że studiowanie prac metodologów powiększy obszar zgody. Tak się nie stało, wszelako większą odpowiedzialność za „metodologiczną anomię” ponoszą nie filozofowie, lecz przedstawiciele radykalnej socjologii wiedzy, którzy z uporem godnym lepszej sprawy zabrali się do relatywizowania kryteriów naukowości.

Zdaniem Pierre’a Bourdieu „Struktura pola naukowego jest w danym momencie określona przez stan układu sił między walczącymi stronami, indywidualnymi graczami bądź instytucjami [...]” (Bourdieu 1984: 104). O jakimkolwiek wspól­

nym poszukiwaniu prawdy nie m a tu mowy, każdy uczony zabiega jedynie o pomnożenie swego „autorytetu naukowego” , będącego „szczególnym rodza­

jem kapitału” . Stanem normalnym jest wojna, w której nie obowiązują żadne konwencje łagodzące formy walki: „[...] definicja przedmiotu gry sama jest przedmiotem gry -- nawet w naukach matematycznych, gdzie zgoda co do tego, 0 co gra się toczy, jest bardzo daleko posunięta” (tamże: 98). Tę karykaturalną wizję nauki Mokrzycki uważa za „świetnie uzasadnioną” (1980: 30), przynaj­

mniej w odniesieniu do socjologii, gdzie wedle niego „[...] stawką w walce szkół 1 orientacji jest sam status naukowości, a nie tylko pozycja w hierarchii szkół naukowych” (12). Jeśli gram a się toczyć aż o taką stawkę, to należy się obawiać, że niewielu będzie chciało w nią grać. Jak pokazuje Rys. 1 od początku lat 90.

liczba chętnych do gry, przynajmniej w USA, zaczęła znowu rosnąć. Równocześ­

nie odnosi się wrażenie, że emocje nieco opadły i upowszechniło się przekonanie, że we wspólnym interesie socjologów jest przyznanie sankcji „naukowości”

wszystkim odmianom socjologii akademickiej (Outhwaite 1992: 230).

(15)

Jeśli tak jest istotnie, ciekawe byłoby wiedzieć, co się kryje za tą postawą.

Czy jest to wiara w to, że choć każdy z nas robi inną socjologię, to jednak łączy nas podobne rozumienie celów poznania naukowego, a przynajmniej etos nakazujący dążenie do zgody w tej materii? A może u źródeł toleranqi leży przekonanie, że nauka to „pojęcie otwarte, tzn. nie ograniczone żadnym systemem założeń teoretycznych, a jego kształt jest wyznaczony przez zmienia­

jący się obraz świata kultury” (Mokrzycki 1980: 81). Według Mokrzyckiego ów obraz, zakładający pewną „strukturalizację świata kultury” , m a zależeć od

„aktualnej wiedzy społeczno-historycznej” . A utor nie wyjaśnia niestety, jaki charakter (naukowy, potoczny?) m a owa wiedza, można jedynie domniemywać, że jej przedmiotem jest przeciwstawienie nauki - nie-nauce, która to opozycja może, acz nie musi występować w obrębie danej kultury, jeśli zaś występuje, to znajduje wyraz w „zobiektywizowanej świadomości historycznej epoki” . Przed przystąpieniem do analizy hermeneutycznej owej „świadomości” naukoznaw- ca-humanista - powiada Mokrzycki - nie m a prawa formułować żadnej nominalnej definicji nauki, ani przyjmować z góry żadnych „założeń teoretycz­

nych” . Mimo to będzie w stanie zindentyfikować naukę jako wyodrębniony zespół zjawisk w ramach szerszej całości historycznej, jaką jest dana kultura, a następnie poprzez lekturę tekstów „lepiej lub gorzej zrozumieć” , czym nauka jest. Konstruując definicję realną, powinien wszakże zdawać sobie sprawę z tego, że „w równym stopniu kształtuje pojęcie, co ustala prawdę historyczną”

(tamże: 81).

Zalecana przez Mokrzyckiego hermeneutyczno-historyczna metoda bada­

nia znaczenia pojęcia „nauka” wymaga oparcia się na jakichś tekstach: dziełach filozofów i historyków nauki, zawodowo zajmujących się „obiektywizacją”

świadomości mctanaukowej, ewentualnie także jakimś zbiorze prac naukowych reprezentatywnych dla kilku przynajmniej różnych dyscyplin. Niezależnie od tego, jaki typ źródeł bierze się pod uwagę (teksty naukowe i metanaukowe, w tym autokomentarze uczonych), należy jakoś rozwiązać problem selekcji materiału, którego analiza m a doprowadzić do sformułowania realnej definicji nauki. Skoro definiowanie dziedziny badań to przesąd pozytywistyczny, badacz nie powinien odrzucać żadnej „kulturowo znaczącej wypowiedzi o nauce”, nawet jeśli „prywatnie” wydaje mu się absurdalna. Do ustalenia, że dana wypowiedź traktuje o „nauce” , wystarczy mu ogólna kompetencja językowa, to zaś, że m a do czynienia z wypowiedzią „kulturowo znaczącą” , rozpozna po tym, że tekst jest przedmiotem komunikowania się wspólnoty osób „kompeten­

tnych w dziedzinie nauki” . Jeśli zgromadzony w ten sposób korpus tekstów o nauce nie zawiera stwierdzeń logicznie sprzecznych, rekonstrukcja znaczenia historycznego pojęcia „nauka” powinna być możliwa. „Kształtowanie pojęcia nauki”, czyli twórczy wkład naukoznawcy-hermeneuty w jego rozumienie, polega wówczas jedynie na pewnej systematyzacji i hierarchizacji wątków składających się na treść pojęcia. Trudność powstaje wtedy, gdy analiza

(16)

doprowadzi do wykrycia sprzeczności w materiale źródłowym. Przypuśćmy przykładowo, że korpus tekstów o nauce zawiera takie oto dwie wypowiedzi: (1) Socjologia nie jest nauką, gdyż nie formułuje praw w formie związków funkcyjnych między wielkościami mierzalnymi w mocnym sensie; (2) Astrologia jest nauką, gdyż twierdzenia o zależności losu człowieka od położenia gwiazd w chwili jego narodzin są empirycznie sprawdzalne. Pierwsze stwierdzenie zawiera w sobie dość restryktywny warunek konieczny, drugie - bardzo słaby warunek wystarczający naukowości. Oba stwierdzenia razem wzięte nie dają się jednak pogodzić ze sobą. Naukoznawca m a wówczas do wyboru trzy roz­

wiązania: (1) Usunąć z korpusu jedno ze stwierdzeń jako „błędne” lub „nie na tem at”; (2) Poprzestać na konstatacji, że w świadomości metanaukowej epoki, z której pochodzą badane wypowiedzi, pojęcie nauki nie jest rozumiane jednoznacznie; (3) Zarzucić analizę znaczeniową i naukę zdefiniować według kryterium czysto socjologicznego, takiego np. że status astrologii w danej epoce zależałby od tego, czy jest wykładana na uniwersytetach, albo jak często władcy zamawiają ekspertyzy astrologiczne.

Wyjście pierwsze, czyli odrzucenie niewygodnego stwierdzenia, jeśli nie ma być czysto arbitralną decyzją, powinno być umotywowane powołaniem się na jakąś nominalną definicję nauki, to zaś oznacza sprzeniewierzenie się przyjętej metodzie. Najuczciwsze jest wyjście drugie, które polega na stwierdzeniu pewnego faktu leżącego w polu zainteresowania socjologii, której zadaniem byłoby wtedy teoretyczne wyjaśnienie, dlaczego pojęcia takie jak nauka lub sztuka w pewnym okolicznościach historycznych są niejednoznacznie rozumia­

ne lub nawet toczy się spór o sposób ich rozumienia. Wyjście trzecie oznacza wyrzeczenie się hermeneutyki na rzecz czystej socjologii i opiera się na założeniu, że produkcję naukową wyróżnia nie forma i treść jej wytworów, reguły i kryteria oceny stosowane przy ich wytwarzaniu, czyli, krótko mówiąc, pewien ł a d a k s j o n o r m a t y w n y (termin Znanieckiego, patrz Goćkowski 1984: 44-45) obowiązujący w tej szczególnej sferze działań społecznych, lecz szczególne miejsce tej sfery w społecznej raczej niż semiotycznej przestrzeni kultury oraz cele i wartości o charakterze pozapoznawczym (takie jak autorytet naukowy u Bourdieu), na które faktycznie zorientowane są działania uczonych.

Gdybym miał pisać o sztuce zamiast o nauce, czułbym się pewnie zmuszony do przyjęcia takiej właśnie hipersocjologicznej optyki. W sztuce rzeczywiście od kilkudziesięciu lat „wszystko uchodzi” , a status „dzieła sztuki” nadaje danemu przedmiotowi społeczny fakt umieszczenia go w galerii lub muzeum. W społe­

czeństwach nowoczesnych, tolerujących relatywizm w dziedzinie ocen estetycz­

nych, a nawet etycznych, „fundamentalistyczne” pojmowanie norm naukowo­

ści broni się jeszcze, nie tyle z poszanowania dla wartości czysto poznawczych, ile z przekonania, iż tylko „norm alna” nauka zdolna jest wytwarzać wiedzę służącą wzrostowi potęgi gospodarczej i militarnej narodów, a tych wartości żaden sofista nie ośmieli się zakwestionować. Wkład socjologii do produkcji

(17)

takiej wiedzy jest wciąż niewielki i to wydaje się główną przyczyną kiepskiego samopoczucia socjologów. Co zatem robić, by zmienić ten stan rzeczy? Jak starałem się pokazać wyżej, relatywizowanie pojęcia nauki do niczego dobrego nie prowadzi. Socjologia humanistyczna zawsze błądzi, gdy próbuje być mądrzejsza od М аха Webera i przyjąwszy jego perspektywę poznawczą, odrzuca zaproponowane przez niego scjentystyczne przezwyciężenie trudności radykalnego historyzmu. Gdyby zaakceptować metodę Mokrzyckiego, musieli­

byśmy pogodzić się z niemożnością zbudowania nie tylko teorii nauki, ale i teorii kapitalizmu, biurokracji i innych „otwartych” pojęć. Dlaczegóż to konstrukcja typu idealnego miałaby być zadaniem niewykonalnym w przypad­

ku nauki?

Wielowymiarowy model nauki

Czym zatem jest nauka i co ją różni od antynauki, pseudonauki i paranauki?

Najkrótsze i najcelniejsze chyba określenie podał Kazimierz Ajdukiewicz w następujących słowach: „N auka jest skarbnicą najlepiej uzasadnionej i najjaś­

niej sformułowanej wiedzy ludzkiej” (Ajdukiewicz 1985: 314). W opublikowa­

nym niedawno artykule (1995) starałem się rozwinąć tę myśl poprzez wskazanie wartości, jakie nauka powinna i rzeczywiście usiłuje realizować (por. Such 1975:

11-37; Cohen 1989). Oto one: (1) Intersubiektywna komunikowalność; (2) Metodyczność; (3) Systematyzacja; (4) Niesprzeczność; (5) Intersubiektywna uzasadnialność; (6) Pewność; (7) Uniwersalność; (8) Ogólność; (9) Ścisłość; (10) Wysoka zawartość informacyjna; (11) Oszczędność i prostota; (12) Abstrakcyj- ność; (13) Warunkowość; (14) Kumulatywność.

I n t e r s u b i e k t y w n a k o m u n i k o w a l n o ś ć wiedzy to najbardziej ele­

mentarny wymóg naukowości, realizowany w obrębie każdej dyscypliny szcze­

gółowej poprzez kodyfikację języka, w którym obiektywizowane są wytwory poznawcze. W arunek m e t o d y c z n o ś c i odnosi się do tych czynności nauko- twórczych, których poprawne wykonanie może być skontrolowane przez innych badaczy mających podobną, wyuczoną kompetencję. Wymóg s y s ­ t e m a t y z a c j i stosuje się do terminów i twierdzeń naukowych. N i e s p r z e ­ c z n o ś ć będąca jedynym absolutnie niezbędnym warunkiem formalno-logicz- nym, jaki powinna spełniać każda t e o r i a , jest stanem pożądanym także w całym korpusie wiedzy uznanej w danej dyscyplinie.

N auka m a wytwarzać wiedzę nie tylko jasno wyłożoną, uporządkowaną i logicznie spójną, lecz przede wszystkim dobrze uzasadnioną. W n a u k a c h e m p i r y c z n y c h intersubiektywna uzasadnialność wiedzy oznacza t e s t o ­ w a ł n o ś ć teorii. A utor teorii obowiązany jest wskazać przynajmniej jeden kontekst jej zastosowania, a jeśli to możliwe, opisać cały zasięg teorii, wskazując do jakich obiektów lub zjawisk odnoszą się jej twierdzenia. Procedura spraw­

(18)

dzania teorii rozpoczyna się od zidentyfikowania empirycznego układu speł­

niającego jej w a r u n k i z a k r e s o w e (Cohen 1989: 83). Następnym krokiem jest wydedukowanie przewidywanego zachowania badanego układu ze spraw­

dzanego fragmentu teorii oraz innych twierdzeń (uznanych wcześniej twierdzeń danej teorii i korpusu wiedzy pomocniczej). Kolej teraz na zapis rzeczywistego zachowania układu, po czym następuje werdykt o zgodności lub niezgodności danych z przewidywaniami w przyjętych granicach błędu.

Przez p e w n o ś ć wiedzy należy rozumieć wysoki stopień jej uzasadnienia.

Postulat u n i w e r s a l n o ś c i oznacza, że teoria powinna opisywać zachowanie wszystkich empirycznych układów danego rodzaju, różniących się między sobą szczególną „lokalizacją” w świecie realnym, czyli tymi wszystkimi cechami, które nie zostały włączone do warunków zakresowych. W naukach społecznych oznacza to niezależność praw od szczególnych cech układu wynikających z jego

„zanurzenia” w konkretnym kontekście historyczno-kul tur owym. Uniwersal­

ności nie należy mylić z o g ó l n o ś c i ą . Uogólnienie teorii polega na „os­

łabieniu” jej warunków zakresowych przy niezmienionej treści: te same własno­

ści, które dana teoria przypisuje elementom pewnego zbioru, teoria ogólniejsza przypisuje szerszej klasie przedmiotów. Maksymalna ogólność należy do najbardziej pożądanych cech wiedzy naukowej, jednak o znaczącym osiągnięciu można mówić dopiero wówczas, gdy łączy się ze ścisłością. Przez ś c i s ł o ś ć teorii empirycznej rozumie się jej zdolność dostarczania konkretnych, dokład­

nych przewidywań zachowania układów, do których się ona bezpośrednio odnosi. Ścisłość teorii podwyższa jej z a w a r t o ś ć i n f o r m a c y j n ą , zależy wszakże nie tylko od precyzji przewidywań w danym przypadku, ale i od liczby różnych sytuacji, w których teoria dostarcza trafnych przewidywań, nawet jeśli nie zawsze tak samo dokładnych.

Kolejnym pożądanym atrybutem wiedzy naukowej jest o s z c z ę d n o ś ć i p r o s t o t a . Idzie po pierwsze o to, aby bez istotnej potrzeby nie mnożyć kategorii potrzebnych do naukowego opisu świata, a po drugie, by model teoretyczny danego zjawiska miał możliwie najprostszą architekturę. Postulat maksymalnej oszczędności zastosowany do nauki jako całości, oznacza dążenie do unifikacji naukowego obrazu świata, wszelako nawet w wysoko roz­

winiętych dyscyplinach naukowych pełna konsolidacja wiedzy jest ideałem niezwykle trudnym do realizacji (por. M erton 1982: 68).

Z oszczędnością i prostotą ściśle wiąże się jeszcze jedna pożądana cecha wiedzy naukowej: a b s t r a k c y j n o ś ć . Abstrakcyjny charakter nauk teoretycz­

nych oznacza to, że prawa nauki nie odnoszą się bezpośrednio do „realnego świata” tylko do pewnych „idealnych przedmiotów” , takich jak „gaz doskona­

ły” , „ciało sztywne” , „racjonalny aktor” itp. „Przedmioty teoretyczne” powin­

ny mieć empiryczne odniesienie do „świata realnego” jako modele idealne rozmaitych przedmiotów i zjawisk realnych zawsze jakoś czasoprzestrzennie czy społeczno-historycznie zlokalizowanych.

(19)

Kolejną cechą wiedzy naukowej jest w a r u n k o w o ś ć . N auka nie aspiruje do wszechwiedzy, w szczególności nie wypowiada twierdzeń, że w danym czasie zajdzie takie a takie zdarzenie. Twierdzenia takie są absolutnie falsyfikowalne i z tego względu, wydawałoby się, powinny mieć prawo obywatelstwa w nauce według kryterium Poppera. „Proroctwa” są jednak bezwarunkowe, podczas gdy przewidywania naukowe mają zawsze charakter warunkowy: wyprowadza się je z teorii oraz założenia, że w danej sytuacji spełnione są jej warunki zakresowe. Konsekwencją warunkowości jest to, że w razie niewystąpienia przewidywanego efektu poza odrzuceniem teorii pozostaje jeszcze drugie wyjście: uznanie, że teoria została niewłaściwie użyta. Po krytyce falsyfikacjoni- zmu przeprowadzonej przez Lakatosa (1995) wiadomo, że konfrontacja teorii z danymi nie musi prowadzić do jej odrzucenia, pociąga za sobą jednak pewną reorganizację węższego lub szerszego obszaru wiedzy, a w skrajnym przypadku, wymusza zastąpienie starego „naukowego programu badawczego” przez nowy program, który jest lepszy w tym sensie, że zachowując bezsporne osiągnięcia starego programu, przezwycięża jego trudności, a ponadto wskazuje nowe obszary badań. Dzięki temu realna staje się realizacja ideału k u m u l a t y w n o - ści wiedzy, która to własność zamyka zestawienie wartości przewodnich nauki.

Przedstawiona wyżej rekonstrukcja „wymiarów naukowości” z pewnością upraszcza rzeczywistość nauki i spłaszcza problemy epistemologiczne, jest wszakże konstruktywną propozycją, do przyjęcia, jak sądzę, dla każdego, kto miał do czynienia z nauką, choćby w szkole średniej, gdzie pobiera się pierwszą lekcję „metody naukowej” . Do takiej minimalnej kompetencji odwołuje się Stefan Nowak w swojej ostrożnie scjentystycznej Metodologii badań społecznych (1985)4. N a wstępie zastrzega się wprawdzie, że „[...]

obraz zjawisk, które by można zaliczyć do nauki [jest] zbyt złożony i zró­

żnicowany (zwłaszcza jeśli uwzględnimy jego historyczną zmienność), aby można było problem ten podjąć w tym miejscu.” , natychmiast jednak uspokaja czytelnika, „[...] zgadzamy się, że w świecie nam współczesnym naukami są chemia czy historia, fizyka czy psychologia, biologia czy socjologia.”

(Nowak S. 1985: 19). Stwierdzenie takie jest z pewnością bardziej budujące od konkluzji Mokrzyckiego, „że dobrym punktem wyjścia do odnowy myśli socjologicznej byłaby rezygnacja z przywileju używania nazwy »nauka«”

w odniesieniu do socjologii (Mokrzycki 1980: 270).

Wielowymiarowe ujęcie naukowości pozwala uniknąć zarówno arbitralnego przeciwstawiania nauki nie-nauce, jak i kapitulacji wobec złożoności problemu

4 Studenci nauk przyrodniczych metody naukowej uczą się na przypadkach jej zastosowania, podczas gdy socjologowie najwyraźniej nie mogą się obejść bez dzieł, w których omawia się (w rozmaitych proporcjach) wielkie kwestie metodologiczne na równi z metodyką badań. Skoro publikacje takie są potrzebne, pozwolę sobie i ja zarekomendować ceniony w kręgu badaczy procesów grupowych podręcznik Bernarda Cohena Developing Sociological Knowledge. Theory and M ethod (1989).

(20)

i w konsekwencji relatywizowania kryteriów. Proponuję zatem, by nie po­

sługiwać się terminem n a u k a - lecz raczej mówić o a n t y n a u c e - jeśli odrzuca się którąkolwiek z wymienionych wartości. Postulat metodologicznej jedności nauki będę rozumiał jako uznanie wszystkich norm naukowości za godne realizowania niezależnie od „świata” będącego przedmiotem badań danej dyscypliny. Pytania, czy owe „światy” są jedynie fragmentami jednej globalnej „rzeczywistości” i czy w każdym działają te same obiektywne

„prawa natury” , muszą pozostać bez odpowiedzi. Ontologicznie niezaan- gażowane opowiedzenie się za jednością metody dalekie jest od optymistycznej wiary, że każda dyscyplina prędzej czy później będzie w stanie spełnić wszystkie wymogi, wszelako spór o to, jaki układ wartości jest możliwy do zrealizowania w danym przypadku nie daje się rozstrzygnąć a priori na podstawie przesłanek filozoficznych.

Pochopne uznanie jakiejś porcji wiedzy, mającej znamiona naukowości, za wiedzę naukową może się okazać błędem. Zawsze istnieje niebezpieczeństwo, że mamy do czynienia z twórczością pseudonaukową, niekoniecznie polegającą na fałszowaniu wyników lub pozorowaniu czynności badawczych. P s e u d o n a u - k ę rozpoznaje się po dysproporcji osiągnięć w poszczególnych wymiarach (por.

Ossowski 1967: 279). Podejrzenia może budzić np. rozbudowywanie ponad miarę aparatu formalnego teorii, która w założeniu m a być teorią empiryczną, przy równoczesnym ignorowaniu problemu jej testowalności.

Dokładniejsze omówienie możliwych związków między poszczególnymi normatywnymi wymiarami nauki zasługiwałoby na osobną pracę. Jakkolwiek w długofalowej perspektywie osiągnięcie jednego celu zwykle ułatwia realizację drugiego (Such 1972: 35), nie zawsze sama rzeczywistość od razu podpowiada optym alne rozwiązanie. Czasem konieczne jest „strategiczne” decydowanie, której wartości przypisać większą wagę, np. ogólności czy ścisłości. Wiadomo jedynie, że wszystkie wymienione wartości nie wykluczają się wzajemnie.

Szczególna pozycja fizyki jako wzorcowej nauki empirycznej (Woleński 1989) bierze się stąd, że typ idealny nauki, określony przez postulat równoczesnej realizacji wszystkich wymienionych cech, znajduje najdoskonalsze ucieleśnienie w zmatematyzowanych teoriach fizycznych. Z faktu tego nie wynika wcale, że inne nauki powinny naśladować fizykę także w tym, co jest dla niej specyficzne, tzn. w określeniu przedmiotu badań i problemów naukowych.

Naturalizm, antynaturalizm

W dawniejszych i nowszych dziejach socjologii niejednokrotnie proponowa­

no „redukcję” zjawisk społecznych do przyrodniczych, czyli poszukiwanie fizykochemicznych lub biologicznych korelatów zachowań ludzkich, albo przynajmniej „naturalistyczną” konceptualizację przedmiotu badań, czyli opi­

(21)

sywanie obiektów i procesów społecznych za pomocą parametrów fizycznych lub konstruowanie „społecznych” analogonów pojęć fizycznych (np. „pole sił”) lub biologicznych („organizm”). Takie dyrektywy heurystyczne nie zasługują wprawdzie na odrzucenie a limine, lecz błędem byłoby traktowanie ich jako jedynego lub najlepszego sposobu na unaukowienie socjologii. Wbrew pozorom scjentystyczne stanowisko metanaukowe niewiele m a wspólnego z „naturaliz­

mem” .

Sens sporu między naturalistami a antynaturalistami o możliwość i potrzebę przenoszenia do socjologii „wzorów nauk przyrodniczych” zależy od tego, jaką treść podkłada się pod owe „wzory” . Piotr Sztompka (1974) uważa, że metodologiczna charakterystyka nauk przyrodniczych obejmuje cechy z trzech poziomów: poza cechami wspólnymi dla wszystkich nauk i właściwymi tylko naukom empirycznym są to cechy specyficzne dla przyrodoznawstwa, a nie występujące w naukach społecznych. Autor nie podaje wprawdzie jasnego kryterium pozwalającego zaliczyć daną cechę do trzeciej kategorii, lecz z kon­

tekstu wynika, że chodzi mu o całą „techniczną” stronę procesu badawczego.

Metodologia najniższego poziomu z oczywistych powodów nie nadaje się do przeszczepienia na teren nauk społecznych, a stąd już prosta droga do stwierdzenia, że cały spór m a charakter pozorny. „Zamiast więc bezpłodnie porównywać nauki społeczne z przyrodniczymi - konkluduje Sztompka - trze­

ba rozwijać refleksję nad rzeczywistą, aktualną praktyką badawczą nauk społecznych, konstruując w ten sposób model metodologiczny właściwy dla tych nauk.” (Sztompka 1974: 21). Postulat konfrontowania „modeli metodolo­

gicznych” z „praktyką badawczą” jest z pewnością słuszny. Nie można jednak przywiązywać nadmiernej wagi do faktycznej częstości stosowania poszczegól­

nych metod badawczych w różnych naukach, gdyż preferencje metodologiczne mogą mieć też „społeczne” przyczyny. Czy to, że eksperyment jest wciąż dużo rzadziej „praktykowany” przez socjologów niż przyrodników, m a decydować o uznaniu tej metody za specyficzną dla przyrodoznawstwa? Rozwiązanie zaproponowane przez Sztompkę byłoby do przyjęcia, gdyby naturaliści i anty- naturaliści byli w stanie uzgodnić, gdzie leży granica między metodologią drugiego i trzeciego poziomu, ale to właśnie jest przedmiotem kontrowersji.

U podstaw sporu o zakres i charakter różnic między naukami przyrod­

niczymi i społecznymi leży obiegowy pogląd, że ze względu na odmienność przedmiotu różnice między tymi dwiema grupami nauk muszą być większe niż w obrębie każdej grupy z osobna. Choć w literaturze metodologicznej przeważa ignorowanie wewnętrznego zróżnicowania przyrodoznawstwa, znane są prace, jak np. rozprawa Stephena Toulmina {The Philosophy o f Science, 1953), ukazujące, jak wiele dzieli fizykę od „historii naturalnej” . N a podobnej zasadzie Lee Freese (1980: 191) odróżnia dwie z gruntu odmienne strategie budowy teorii: strategię „generalizującą” , nakazującą poszukiwanie twierdzeń, pod które da się podciągnąć jak najwięcej przypadków spotykanych w „świecie

(22)

codziennego doświadczenia” , oraz strategię „czysto teoretyczną”, która zaleca formułowanie praw opisujących funkcjonowanie abstrakcyjnych systemów.

Systemy te od układów badanych przez matematykę różni to, że można konstruować ich empiryczne „repliki” odbiegające od „oryginału” w stopniu dającym się jakoś oszacować. Dzięki temu możliwe jest sprawdzanie abstrakcyj­

nych praw metodą stosowaną przez fizyków od XVII wieku do dziś. David Wilier nazywa tę metodę „eksperymentem naukowym” (1987: rozdz. 1) i przeciwstawia ją „eksperymentowi empirycystycznemu” w wersji klasycznej, opartej na kanonach indukcji eliminacyjnej Milla, jak i czynnikowej. Eksperyment czynni­

kowy, zaprojektowany przez Fishera na użytek nauk rolniczych, jest dziś powszechnie stosowany także w psychologii społecznej i mikrosocjologii, a więc o możliwości stosowania tej metody nie decyduje wyłącznie natura zjawisk.

Podobnie rzecz się m a z eksperymentem „naukowym”, którego kariera w socjolo­

gii dopiero się zaczęła, choć strategia idealizacyjna ma już w naukach społecznych dobrze ugruntowaną tradycję, związaną z nazwiskami M arksa i Webera.

Autentyczne osobliwości nauk społecznych

Choć podziały metodologiczne przebiegające w poprzek dyscyplin, m ają­

cych za przedmiot różne „światy” , wydają się bardziej zasadnicze, szczególny sposób istnienia i szczególny sposób poznawania zjawisk społecznych musi pociągać za sobą pewne „osobliwości” nauk badających te zjawiska. Już starożytni filozofowie przeciwstawiali to, co istnieje „z natury” temu, co istnieje

„na mocy umowy” , i próbowali dociec, czy świat społeczny podlega prawu naturalnemu podobnemu do ładu panującego w przyrodzie. Dzisiejsi socjologo­

wie uważają na ogół wszystkie formy organizacji społecznej za jednakowo

„naturalne”, a zarazem jednakowo „sztuczne”, bo stworzone przez ludzi, podczas gdy ekonomiści są niekiedy skłonni traktować pewne formy gospoda­

rowania (np. swobodną wymianę zasobów) jako bardziej „naturalne” od innych (np. reglamentacji), powołując się na tendencję do ich spontanicznego odradza­

nia się, gdy zniesione zostaną bariery ograniczające działania ludzi. Istnienie naturalnego porządku społecznego zakładają niektóre klasyczne ogólne teorie socjologiczne jak np. teoria wymiany Homansa. Bez założenia tego można się jednak obyć zarówno przy budowie teorii zorientowanych na wyjaśnienie regularności „historycznych” , jak i teorii „ontologicznie nieokreślonych” . Owa

„ontologiczna nieokreśloność” , która tak się nie podoba Borkowskiemu (1996:

34), oznacza, iż teoretyk określa jedynie warunki zastosowania teorii, lecz mniej interesuje go to, czy i kiedy te warunki zostaną zrealizowane w historii.

Są jednak także istotne różnice między naukami podstawowymi o przyro­

dzie a naukami podstawowymi o społeczeństwie. Podobieństwo między przed­

miotem teoretycznym, takim jak „punkt materialny” , a jego empiryczną repliką

Cytaty

Powiązane dokumenty

W rezultacie, jeśli przed T nie było ani jednego „zdarzenia”, to sztucznie przyjmujemy że momentem ostatniego zdarzenia było

następująca po spożyciu "lampki koniaku" jest wynikiem uspokajającego i znieczulającego działania alkoholu, a nie poprawy w ukrwieniu mięśnia

Pewnego dnia Helenka obudziła się, spojrzała na budzik i zauważyła, że jest już godzina 8.00?. Budzik nie

Jeśli ograniczyć się do sytuacji wyboru między dwiema opcjami, wyniki porównywania parami można przedstawić formalnie za pomocą relacji binarnej na zbiorze X,

Jeśli jednak, z jakiegoś powodu niemożliwe jest stosowanie detekcji cech ad hoc i magazynowanie ich w bazie danych (np. w przypadku dynamicznie aktualizowanej bazy danych w

Następnie nauczyciel pyta, czy podczas korzystania z różnego rodzaju usług uczniowie kierują się ocenami klientów i czy sami piszą takie komentarze2. Prezentacja i

W matematyce natomiast, akceptując osłabiony logicyzm, uznawał możliwość sprowadzenia jej pojęć (pierwotnych) do pojęć logicznych - przy niesprowadzalności

Korzystając z dowolnych źródeł proszę znaleźć Europejski Kodeks Dobrej Praktyki Administracyjnej (Kodeks dobrego postępowania administracyjnego) i podać link do