PRZYJACIÓŁ.
Z ebrał i spisał
T tr o r z y m ir a W ielk o p o lsk i
•. J C asęść I .
L E S Z N O .
N ak ład em i drukiem E r n e s t a ( i t l n t h e r a .
1 8 6 3 .
" . . \ ■
' 1
-Śfffe*.
'a*;:
I
* te
>
i "
PRZYJACIÓŁ.
Zebrał i spisał
T w o r z y m ir z W ielk o p o lsk i
.C z ę ś ć I.
L E S Z N O .
N a k ła d em i drukiem E r n e s t a G U n tli e r a .
kochane dzieci zabawić. Różne są dla was gry i zabawy, które wam sprawiają miłą roz
rywkę. Czasem w chwilach wolnych mogłyby
ście, miłe dziatki, czytać tóż dobre i pożyteczne książki, które was nietylko zabawią, ale i po
uczą. W iele jest takich dzieci, które bardzo chętnie czytają dobre książeczki. Otóż dla tych ułożyłem niniejsze dziełko. Macie tu powia
stki i piękne wierszyki. Starajcie się być ta- kiemi, jak te dobre dzieci, o których w tych powiastkach m ow a, a wierszyków uczcie się na pamięć. Szczęśliwy byłbym, gdyby ta ksią
żeczka zachęcała was polskie dzieci do dobrego, aby była dla was nauką i rozrywką w wolnych od pracy godzinach.
Tik,
A d a ś ju ż chodził trzeci rok do szkoły. Nie miał on wielkich zdolności, a mianowicie trudno mu się było uczyć na pam ięć, ale za to był nadzwyczaj uważnym i pilnym. Starszy jego brat Michaś da
leko lepszą, miał pamięć, ale za to mało się uczył, i mało w szkole uważał. To też Adaś zawsze w szyst
ko lepiej um iał, i bardziej go też nauczyciele i ro
dzice kochali.
Raz zadał nauczyciel do nauczenia się na pamięć piękny wierszyk Jachow icza pod napisem: „Chłop
czyk śród drogi“, który się zaczyna:
„Szedł chłopczyk z książkami, bardzo mu ciężyły."
K toby się najlepiej tego wierszyka na pam ięć nau
czył, ten miał dostać piękną książeczkę z obrazkami.
Dwa tygodnie było czasu do uczenia. Michaś ju ż w pierwszych dwóch dniach umiał prawie cały wiersz na pamięć, a biedny Adaś ledwie kilka rządków się nauczył. Ju ż praw ie tydzień dochodził, a Adaś mimo najusilniejszej pilności ledwie um iał połowę i to je szcze niezbyt dobrze.
„Co się będziesz m ęczył", mówił mu niegrzeczny M ichał, „i tak książeczki nie dostaniesz."
W estchnął Adaś, ale jednak nie ustał w pracy. Raz siedział sobie w ogrodzie pod lipą i uczył się głośno, ale prawie napróżno się u c z y ł, bo w główce nic utkwić nie chciało. Biedny Adaś ju ż zaczął wątpić, że się tego wiersza nauczy. „Ach B oże", mówił, „jaki ja nie
szczęśliw y, że nie mam dobrej pamięci. Oto uczę się i uczę, a nie mogę się nauczyć." U siadł biedny cbłopczyna na kam ieniu, a podparłszy główkę na rączce, zaczął płakać po cichu.
W idział to i słyszał ojciec Adasia. Zbłiżył się po małej chwili do syna i tak doń przemówił łago
dnie: „Czegóż płaczesz mój synu i narzekasz, tylko nie ustawaj w p ra c y , a Bóg ci pobłogosławi. P o słuchaj, opowiem ci małą powiastkę o tem, że należy wytrwać w p rac y , choć się z początku nie wiedzie.
Był- dawnemi czasy jeden król w Azy i, który wiel
kie prow adził wojny. Raz zostało w bitwie jego woj
sko rozproszone, a on sam ledwie z wielką biedą uratow ał się ucieczką. Schronił się w gruzy starego zamczyska. Zaczął dumać nad swym smutnym lo
sem, i ju ż chciał poprzestać wszelkiej walki. W tem ujrzy m ałą m rów kę, która chciała zanieść na ma
leńki wzgórek ziarnko pszenicy. Ju ż często osią
gnęła szczyt kopczy ka, ale za każdą razą zsunęła się na dół z ziarnem pszenicznem. Spoglądał król na to pracowite i wytrwałe zwierzątko, i zaczął ra chować ile razy się owa m rówka na dół zsunęła.
I naliczył już 69 ra z y , ale za siedemdziesiątą razą udało się nakoniec mrówce to ziarno na szczyt kop
czyka zanieść. W tedy pomyślał sobie król: Jakżeż mnie ta mrówka zaw stydza; ja raz dopiero dozna
łem nieszczęścia, a już chcę wszystko porzucić, a to nierozumne zwierzątko m im o, że 69 razy się skul- nęło na dół, jednak z nową wytrwałością brało się do pracy. I ja wezmę sobie przykład z tej mrówki.
Jakóż król ten na nowo zaczął wojować, a w kró
tkim czasie podbił nieomal całą Azyę. Otóż wi
dzisz A dasiu, i ty na wzór owej skrzętnej mrówki nie ustawaj w p racy , a w końcu doczekasz się po
myślnego skutku twych usiłowań. Masz niedobrą pamięć, to p raw da, ale przez częste ćwiczenie, co
raz ją więcej będziesz udoskonalał. A im więcej będziesz pracow ał, tem też milszą będzie ci n a g ro da, i tem więcej będą cię wszyscy kochali. Zrób tylko swoje, kochany A dasiu, a o resztę się nie troszcz.
Za pomocą wytrwałości można wielkich dzieł doko
nać. Bierz więc przykład z mrówki.“
Potem ojciec się oddalił, a Adaś z nowym zapa
łem zaczął się uczyć wierszyka. I jakoś mu lepiej zaczęła iść n auk a, a niedługo już niezgorzej umiał w ierszyk na pamięć. W idząc Adaś dobry skutek, podwoił swą pilność. W stawał rychło rano, a wtedy najlepiej się uczył, i jeszcze przypatrzył się pię
knem u porankowi i rzeźwem oddychał powietrzem.
Michaś zaś spał o nic się nie troszcząc, jem u się bowiem zdawało, że już umie wierszyk dobrze na pamięć.
Nakoniec zbliżył się dzień oczekiwany. W iele dzieci nie umiało dobrze, wiele też było takich co umiały. Ale co Michaś to się popisał najgorzej.
Zaciął się kilka razy , i ani rusz dalej; możecie sobie wystawić co to nieborak miał wstydu, czerwienił się i aż zaczął p łak ać, ale darmo nie umiał prawie wcale nic wierszyka. Nauczył on go się praw da z począ
tk u , ale niedobrze, potem nie pow tarzał, i dla tego nie umiał. Zaczął Adaś mówić. Cóż powiecie na to, oto Adaś nie popełnił ani jednej om yłki, mówił wolno, wyraźnie, że aż miło było słuchać. Az twa
rzyczka zajaśniała pilnemu chłopczykow i, a serdu
szko zaczęło mu żywiej pukać z radości, że mimo wielkich trudności dobrze się nauczył wierszyka. P o chwalił go nauczyciel, i dał mu ładn ą książeczkę z pięknemi obrazkami, ale więcej niż pochwała i ksią-
zeczka, sprawiało mu radości wewnętrzne zadowol- nien ie! Żal tylko było dobremu chłopczykowi bra
ciszka M ichasia, który był bardzo zasmucony.
Przyszli do domu, ale A daś nic nie mówił, wie
dząc, żeby to było przykro Michasiowi. Ten był bardzo zadąsany i ani nie chciał mówić z Adasiem.
Było to m arkotno dobremu braciszkowi, wziął więc książeczkę, a podając ją Michasiowi pow iedział: „W eź, M ichasiu, tę książeczkę, bo ja ani na nią patrzeć nie m ogę, gdy ty się na mnie gniewasz. Tylko proszę cię M ichasiu nie gniewaj się na mnie, ja tak chętnie chciałbym , abyś ty był dostał tę książeczkę."
Tu już Michaś nie mógł dłużej wytrzym ać, do
broć Adasia do łez go rozrzewniła. P adł na szyję braciszkowi i zaczął go przepraszać. „O jak iś ty dobry A dasiu", mówił M ichaś, „a ja taki zły , taki niegodziwy." „O nie mów tego", mówił Adaś, „tyś dobry, bo gdybyś był złym, tobyś był się na mnie jeszcze gniewał." I tak rozmawiali ze sobą braci
szkowie, jeden drugiego przepraszając.
O jakże się cieszyli rod zice, dowiedziawszy się o wszystkiem. Ojciec mówił: „W idzisz Adasiu, nie miałem praw dy, gdym cię zachęcał, abyś brał przy
kład z mrówki i nie ustawał w pracy? W idzisz jak je s t potrzebną i pożyteczną wytrwałość. Ale twe dobre serce, jakie dla brata okazałeś, bardziej mi się podoba, aniżeli twa pilność. A i ciebie Michasiu pokochałem teraz w ięcej, gdyś uznał twe błędy. Za
pewne się odtąd poprawisz. T ak, tak, kochane dzieci, żyjcie w zgodzie, dopom agajcie sobie w zajem nie, a będziecie miłemi Bogu i ludziom."
O dtąd Adaś i Michaś żyli w ja k największej zgo
dzie i miłości. Uczyli się razem , Michaś dopoma
gał Adasiowi, a ten znów Michasiowi. Ju ż wyrośli
później na dorosłych mężów, a jeszcze się kochali serdecznie i nieraz sobie przypominali szczęśliwe chwile młodocianego wieku. A i później brali p rzy kład z owej m rów ki, i nieraz choć im się nie wio
dło, nie ustawali w pracy tak długo, aż osiągnęli to, do czego dążyli. Nie trzeba więc ustawać w pracy, choć się nie wiedzie, a im trudniejsza p ra c a , tern milsza nagroda i tem milsze zwycięztwo.
A możeby z was k to , kochani czytelnicy, p ra gnął się nauczyć na pamięć tego wierszyka, którego się nauczył A d aś, więc wam go tu przytaczam. J e s t tu w tym wierszyku mowa o chłopczyku, który nie chciał pracow ać, ja k mu zwierzęta radziły, aby po
rzucił lenistwo, a jął się pracy. Jestto tylko bajka, ale wielka z niej płynie nauka.
Chłopczyk śród drogi.
ł& ze d l ch łopczyk z k sią żk a m i, b a rd zo m u c iężyły, Ten c ię ż a r nie w szystkim zarów n o j e s t m iły, K a z a li, có z robić? iść m u sia ł do szkoły.
„Stój, z p ła c z e m p rz e m ó w ił do le c ą c e j p s z c z o ły — S tó j, p s z c z ó łk o , n a chwilę i pom ów z d zie c in ą :
Tyś sobie w esoła . . . m nie z oczu ł z y p ły n ą ; Ja idę do s z k o ły , ta m człow iek su row y, Ni ta m się u śm iech n ąć, n i la m z kim rozm ow y,
W strzym a j się , p sz c zó łe c z k o , p rz y c h y ln e w skaż oko, N au czysz m nie m o że ta k la ta ć -wysoko. “ —
A p s z c z ó łk a m u r z e k ła : „ W strzym ać się nie m ogę, Powinność m nie w zy w a , spieszę w d a ls zą drogę.
0 ! m uszę dokoń czyć mego p la s tr u miodu, G dy Kima n a d e jd z ie , zgin ęłabym z g ło d u ; Jak p iękn ą pogodę ze s ła ły n am n ieb a !
B ądź zd rów , m ó j ch łopczyku , k o rz y sta ć z n ie j trze b a j Wtem le c i ja s k ó łk a , a ch ło p czyk j ą goni,
1 znow u ze łz a m i la k p rzem a w ia do n ie j:
W strzym aj s ię , ja s k ó łk o , i zabaw się ze m n ą , J a ciebie ta k lubię, trze b a być w zajem ną. — M e dziecię kochane lostrzym ać się nie mogę.
Powinność m nie w zyw a , spieszę w d a ls zą d ro g ę;
Mam wielu p r z y ja c ió ł, i wieść im p r z y n o s z ę , 7.e się j u z w iośniane z b liż a ją rozkosze : Niech się te j pociech y dow iedzą ode m n ie:
N ie, nie mogę d rw ili tr a c ić n adarem n ie. — I s ta n ą ł j a k w ry ty ów ch łopczyk zd u m ia ły, 1 znowu m u z oczu łe z k ro p le p a d a ły ,
I znow u s z e d ł zw oln a . . . Wtem b ryta n w yp a d a . — Mój ty psie k och an y! — ch ło p czyn a p o w ia d a — Czy się te z p o zico lisz p r z y b liż y ć d ziecin ie?
Ja 10 tobie pociechę p o k ła d a m je d y n i e ;
Nie cierpię tych k sią żek . . . j u z ręce zd r ę tw ia ły , B o d a j to się baw ić! sioaioolić dzień c a ły !
O ! ja k ż e to w asze p rz y je m n e j e s t ż y c i e ! Biegacie swobodnie i n ic nie robicie.
0 ba rd zo się m y lis z , r z e k ł bryś do chłopczyka, Czy w id zisz o p o d a l na p o lu r o ln ik a ? —
No toidzę! — To p a n m ó j, p r a c u je on w p o c ie ; Ale i j a m u ulgę p rz y n o szę w robocie.
Tak w ielk iej ode m nie d o zn a je p o m o c y . On w sta je ze św item , j a nie śpię i w nocy, Ja czuw am by je g o nie z m a rn ia ł m ajątek, 1 k a ż d y troskliw ie obejrzę za k ą tek , 1 loołu p rzeb u d za m , co ziem ię tę o rzę, B y p le n n e d la lu d z i zro d ziło się zboze.
Tak, p r a c ą się w szystko n a śmiecie u sta la , Gdy g łó d nam za g r a z a , p r a c a go o d d a la , il k a ż d y p r z y p r a c y tak c z e r s tw y , w esoły, O! p o rz u ć len istw o , id ź dziecię do s z k o ły !
Popis w szkółce wioski Dobrowa.
U a le k o i szeroko trzebaby szukać takich dobrych d ziatek , jakiemi byli uczniowie i uczennice szkółki
w Dobrowie. I nie dziw, bo też nauczyciel pan P iór
kowski ze wszech sił starał się o oświatę powierzonych „ mu dzieci, w czem mu gorliwie dopomagał X . P ro boszcz. Prawdziw a to była rozkosz przyjść kiedy do szkółki i spojrzeć na czysto i chędogo ubrane dzieci, jak się pilnie uczyły. B roń B o ż e , żeby które kiedy przyszło do szkoły nieum yte, niew yczesane, albo w podartem odzieniu. W szkole były posłuszne panu nauczycielowi, w czasie nauki nieśm iały się, nie obra
cały , ale były bardzo skromne i uważne. To też podczas popisów szkolnych nie mogli się rodzice i inne przytom ne osoby wydziwić postępom dzieci w naukach.
T a k też odbywał się niedawno w tej szkółce po
p is, podczas którego byłem przytomny. Najprzód odśpiewały dziatki pieśń poranną: Kiedy ranne wstają zorze. Potem X . Proboszcz pytał się z dziejów przy
mierza i katechizm u, a prawie wszystkie dzieci na każde zapytanie dobrze odpowiedziały. Nastąpiło czy
tanie polskie, rachunki, jeografia i inne przedmioty, a mało w czem który z uczni źle odpowiedział, tylko z niemieckiem nie szło zupełnie dobrze. Mówili też chłopcy i dziewczęta piękne wierszyki wolnym, wy
raźnym głosem , które się bardzo wszystkim obecnym podobały.
M ały W a lu ś, syn sołtysa, powiedział: Pow rót ta ty , napisany przez Adama M ickiewicza, a mówił tak pięknie, że go X. Proboszcz pochwalił. Zaś M acioś, syn włodarza, powiedział na pamięć wiersz, który wam tu umieszczam.
Alboż my to jacy tacy?
Albo% m y to ja c y t a c y , N ieboracy i p ro s ta c y ?
Wszak zwaice z n a s chłopaki, i g rze c zn e i nie p ro sta k i.
Gdy się w szkole zg rom adzim y, I z ochotą, się m odlim y,
R zeknie o nas j a k i ta k i:
Oto szkoln e są ch łopaki!
Alboz m y to ch łopcy brudne, 1 o b d a rte i nieschludne ?
Wszak to u n as choć ubogo, P rzeciez za w sze j e s t chędogo.
Iia zd y chatę g d y zam iecie,
I z n ie j sp r zą tn ie w szystkie śmiecie, Rzeknie o n as j a k i ta k i:
Oto szkoln e są c h ło p a k i!
Alboz m y to j a c y ta cy, 1 o sp a li i p r ó ż n ia c y ?
W szakze w szkole do roboty Jesteśm y p e łn i ochoty.
Gdy ze św item id ziem w pole, U praw iam y w zn oju rolę.
Rzeknie o n a s j a k i la k i:
Oto szkolne są c h ło p a k i!
Alboz we tcsi robi/n p so ty, Rwiem ow oce, n iszczym p l o t y ?
B rać rz e c z c u d zą Bóg nam w zbrania, Czcijm y Boskie p r z y k a za n ia .
Jak nie będziem n igdy kłam ać, Rwać owoców, d rzew ek łam ać,
R zeknie o n a s j a k i ta k i:
Oto szkoln e są chłopaki!
Alboz m y to j a c y ta cy, l h u lta je i p ija c y ?
W p ija ń stw ie z y ć to obrzydłe, P ijak g o rs zy n iż li bydlę.
Gdy do k a rc z m y p o kościele Nie id zie m y i w n iedziele,
R zeknie znow u j a k i ta k i:
Oto szkoln e są ch łopaki!
Potem M arysia, córka gospodarza Ję d rz e ja po
wiedziała piękny wiersz o Brzozie Gryźyńskiej *), a , Kasia, córka Bartłom ieja komornika, mówiła na pa
mięć wiersz następujący:
Szkółka w Poznaniu.
W P ozn an iu — w szak w y wiecie, g d zie to m iasto te z y ? B y ła szk ó łk a ubogich d la w iejsk iej m ło d zieży.
Naukę n a u c zy c ie l p o b o żn y w yk ła d a ł, S erd u szk a m i d zia te k w ła d a ł.
1 za w sze m a w ia ł: „Gdy d o b rzy będziecie, D obrze team będzie n a św iecie;
A g d y opuścić ziem ię będzie trzeba, Pan Bóg w as p r z y jm ie do n ieb a J D z ia te c zk i n a u czek takow ych słu ch ały,
O brazić Boga się bały.
Ż y ły w z g o d z ie , m iło ści, Bóg c zu w a ł n a d n iem i;
A skoro się czem m ogły p o d z ie lić z biednem i, Nie tr ze b a im było p rz y p o m in a ć tego:
P a m ięta ły, ze kochać Bóg k a z a ł bliźniego.
D rogo c e n iły k a żd ą cza su chw ilę, P r z y p r a c y s p ły w a ł im cza s mile.
K och ały p r a w d ę ; kto o co się s p y ta ł, O dpowiedź w oczach w y c zy ta ł.
P an Bóg błogosław ieństw em o ta c z a ł ich w koło I szk ó łk a s ta ła się szkolą.
I u czn io w ie, co z ow ej s z k ó łk i w ychodzili, D obrzy i szczęśliw i b y li;
Jakikolw iek sta n obrali, W dobrem do końca w ytrw a li.
Gdy K asia skończyła, wtedy tak się odezwał X . Proboszcz: „Starajcie się kochane dziatk i, aby
ście i wy były takie dobre, grzeczne, posłuszne, jak dzieci tej szkółki w Poznaniu. W idzicie, ja k to miło
*) W ie r sz e : P o w ró tT a ly i B rzoza G ryżyń sk a, s ą za m ie szc z o n e w n ied aw n o w y d a n em d z ie łk u : „K ilka p o w ie śc i i op o w ia d a ń , p o św ięco n y ch m ło d szem u sz c z e g ó ln ie p ok olen iu . Z eb rał i s p is a ł T w .“, k tóre to d ziełk o w y s z ło w tej sam ej k sięg a r n i, co n in iejsza k s ią ż e czk a , w ię c n ie u m ieszcza m tu tych w ierszy .
posłuchać o bogobojnych dzieciach, a złemi to każdy
® się brzydzi.“
N astępnie pytał się nauczyciel dzieci z dziejów czyli historyi polskiej.
N a u c z y c i e l . Powiedz mi J a siu , kto miał być pierwszym założycielem Polski?
J a ś . P o w iadają, że Lech miał dać początek na
rodowi polskiemu.
N a u c z y c i e l . Co wiesz o tym Lechu.
J a ś . L ech miał przybyć wraz z swoim ludem w okolice, gdzie dziś stoi miasto Gniezno, i tam zna
lazł podobno gniazdo białych orłów. To wziąwszy za dobry znak kazał w tern miejscu wybudować mia
sto, które od gniazda Gnieznem miał nazwać, a orła białego przybrał za godło narodu. Ten Lech miał jeszcze podobno dwóch braci, Czecha i Rusa. Z tymi się rozstał, a każdy z nich w inną poszedł stronę.
Czech miał dać początek narodowi czeskiem u, a Rus ruskiemu. Później po wielu latach spotkali się znowu podobno ci trzej bracia, a w tern miejscu na pamią
tkę poznania miasto Poznań mieli zbudować.
N a u c z y c i e l . Czy to są wszystko prawdziwe zdarzenia.
J a ś . N ie, to są dzieje bajeczne, niepewne.
N a u c z y c i e l . A około którego roku to się miało stać ?
J a ś . Roku 550 po Chrystusie, a zatem już jest od tego czasu 1300 lat.
N a u c z y c i e l . Teraz W ojciech Pachołek powiedz kto miał panować po Lechu?
W o j t u ś . W izym ir, potem dwunastu wojewo
dów, a po nich K rakus i W anda.
N a u c z y c i e l . Co wiesz o K rakusie?
W o j t u ś . Wojewodowie źle rządzili, więc tedy
naród zebrał się do G niezna, gdzie sobie obrał p a
nem K rakusa. Miał on założyć miasto Kraków, w którem też mieszkał. P rzy Krakowie pod górą W aw el miał się znajdować smok, który pożerał lu
dzi i zwierzęta. K rakus zabił podobno tego smoka, a to takim sposobem , że wypcbał barana siarką i smołą i podrzucił smokowi. Ten gdy tego barana połknął, w tedy zapaliła się siarka i smoła, a w sku
tek tego smok się rozpęknął. K rakus rządził do
brze, nadał dobre prawa, bił nieprzyjaciół P olski, to też po śmierci usypał mu wdzięczny naród m ogiłę, która się po dziś dzień wznosi pod Krakowem.
N a u c z y c i e l . Czy istnieją smoki na świecie?
W o j t u ś . N ie, i zapewne też to podanie o smoku co innego oznacza. Może to było jakie dzikie zwie
rzę, rozbójnik lub jaki nieprzyjaciel, który kraj pol
ski pustoszył.
N a u c z y c i e l . M aryanna Cegiełka powiedz kto nastąpił po K rakusie?
M a r y s i a . C órka K rakusa W anda. B yła to mą
dra i bardzo piękna pani. Dowiedziawszy się o jej piękności jed en niemiecki książę Rytygierz, pragnął ją pojąć w małżeństwo. Ale W an d a nie chciała iść za Niemca. W tedy Rytygierz przyszedł z wielkiem wojskiem pod Kraków. W anda pobiła go podobno, ale nie chcąc, aby naród krzywdę dla jej piękności ponosił, skoczyła we W isłę, a Rytygierz, dowiedzia
wszy się o tern, przebił się z rozpaczy. N aród usy
pał W andzie, tak ja k jej ojcu mogiłę, którą jeszcze można widzieć pod Krakowem, a po dziś dzień śpie
wają; K rakowiacy:
Wanda le z y w p o ls k ie j ziem i, Co nie ch cia ła Niemca, Z aw sze le p ie j m ieć ro d a k a N iżli cudzoziem ca.
N a u c z y c i e l . Jeszcze się znajduje trzecia pod Krakowem mogiła, na czyją, to ją cześć usypali P o la c y , powiedz Kosmala?
K o s m a l a . N a cześć Tadeusza Kościuszki.
N a u c z y c i e l . Kto to był Tadeusz Kościuszko?
K o s m a l a . B ył to dzielny wojownik, k tóry bro
nił Polski w upadku. N ajprzód walczył w obronie wolności w dalekich krajach za morzem, które się nazywają Am eryką. Potem wrócił do Polski i był dowódzcą wojsk polskich. Pobił nieprzyjaciół w bi
twie pod Racławicami. K ochał bardzo lud wiejski, a na znak miłości dla wieśniaków chodził w chłop
skiej sukmanie. W nieszczęśliwćj bitwie pod M a
ciejowicami został ranny i dostał się w rosyjską nie
wolę. Grdy został uwolniony udał się do A m eryki, a następnie osiadł w Szw ajcaryi, gdzie um arł 1816 r.
W dzięczny naród polski usypał mu wielką mogiłę pod Krakowem.
N a u c z y c i e l . D obrze to było. A nie mógłbyś Antoni Kolasa powiedzieć coś o koniu Tadeusza Ko
ściuszki?
A n t o ś . Kościuszko był bardzo litościwy, a każde
mu ubogiemu dawał chętnie jałm użnę. Koń już tak się do tego przyzwyczaił, że przed każdym ubogim stawał. Raz Kościuszko będąc chorym nie mógł po
jechać do ubogiego wieśniaka, któremu przyrzekł dać wsparcie. Prosił tedy znajomego sobie chłopa, aby był tak dobrym i oddał temu ubogiemu człowiekowi przyrzeczone wsparcie pieniężne. Kościuszko dał mu własnego ko n ia, aby prędzej stanął na oznaczonem miejscu. W ieśniak wróciwszy późno wieczorem' tak się odezwał: „P an ie Je n era le , jużbym więcej nie siadł na waszego konia, chyba żebyście mi dali wo
rek z pieniędzm i." „A to czemu?" zapytał K ościu
szko. „Oto ja k tylko jaki ubogi człowiek stanął i prosił o jałm użnę", odrzekł wieśniak, „tak zaraz koń stanął i nie prędzej szedł d alej, aż dopókim ubo
giemu nie dał wsparcia. Lecz gdym w ydał parę groszy, które miałem przy sobie, wtedy musiałem udaw ać, że rzucam ubogiemu jałm użnę, aby tylko tego dobrego konia zaspokoić."
N a u c z y c i e l . Dobrze to było. Lecz wróćmy do dziejów bajecznych. P o W andzie miało znowu panować dwunastu wojewodów, potem trzech L e
szków i dwóch Popielów, a następnie rządził w P ol
sce Piast, czybyś A ndrzeju Domagało nie mógł nam co o tym Piaście opowiedzieć?
A n d r z e j . P ia st był rolnikiem i kołodziejem w K ruświcy. B ył to bardzo poczciwy, pracow ity i gościnny człowiek. Raz przybyło do K ruśw icy dwóch podróżnych i udało się na zamek książęcy, ale P o piel kazał ich wypędzić. Tych to podróżnych p rzy
ją ł gościnnie Piast, który właśnie obchodził postrzy- żyny swego syna.
N a u c z y c i e l . Co to znaczy postrzyżyny?
A n d r z e j . Postrzyżyny był to zwyczaj pogań
s k i, (gdyż wtedy jeszcze nasi przodkowie byli bał
wochwalcami), że w 7m>m roku postrzygano dzieciom włosy i dawano im imiona. Znaczyło to tyle, co u nas chrzest święty.
N a u c z y c i e l . D obrze, a teraz opowiadaj dalej o Piaście.
A n d r z e j . Ci dwaj podróżni postrzygli Piastow i syna i dali mu imię Ziemowit. Podobno mieli oni cud uczynić, a to ta k i, że miodu i mięsa nie ubyT- wało, a w tedy bardzo wiele ludzi się u Piasta naja
dło i napiło. Za to też później po śmierci Popiela naród obrał sobie królem P ia sta , mówiąc, że kiedy
P o w ia s tk i i W ierszyki, 2
umiał dobrze gospodarować na m ałem, to tćż i w kraju będzie dobrze rządził. O d niego to pochodzą kró
lowie p o lsc y , którzy pięćset lat w Polsce rządzili.
N a u c z y c i e l . Anna K olasa powiedz około któ
rego roku to się stać miało?
A n u s i a . P iast zaczął panować około 863 roku, a zatem jest teraz już tysiąc lat, jak się to stało.
X . P r o b o s z c z . W idzicie więc, kochane dziatki, ja k to dobrze dawniej w Polsce b yło , że i chłop, byle uczciw y, mógł być królem obrany. J a k to więc dobrze uczyć się dziejów swego narodu, z których się można dowiedzieć o tylu pięknych rzeczach. Za czasów też Piasta zaczęło się już w Polsce krzewić chrześciaństwo. Kto z was wie, kochane dziatki, ja k się nazywali ci święci m ężow ie, od których i my Polacy mamy świętą wiarę Chrystusową?
D z i e c i (wszystkie razem). Święty Cyryl i M e
tody.
X . P r o b o s z c z . W ładziu, opowiedz nam nieco o tych świętych mężach?
W ł a d z i o (syn nauczyciela). Byli to dwaj bra
cia, a pochodzili z Solunia, m iasta położonego w ce
sarstwie greckiem. Ju ż w m łodych latach odzna
czali się świątobliwością życia i wielką m ądrością, a mianowicie młodszy brat K onstantyn, który dopiero później przybrał imię Cyryla. Nawrócili oni Chaza- rów i Bułgarów na chrześciaństwo. Panow ał wtedy w państwie wielko-morawskiem król Rościsław. Ten wysłał do cesarza greckiego posłów z p ro ź b ą , aby dozwolił tym dwom świętym braciom przybyć do M orawy. Cesarz grecki chętnie na to zezwolił.
Św ięty Cyryl wprzód jeszcze przetłum aczył na j ę zyk słowiański pismo święte. Roku 863. przybyli święci i naród przyjął ich z wielką czcią i szacunkiem-
Zaczęli tedy święci ci mężowie opowiadać słowo Boże, a wkrótce upadło pogaństwo a chrześciaństwo zwy
ciężyło. Opowiadali oni słowo Boże w języ k u sło
wiańskim, a i nawet mszą, świętą w tym języku od
prawiali. Za to oskarżyli ich biskupi niemieccy w Rzymie, ale papież uznał ich za niewinnych i po
zwolił im używać słowiańskiego język a w służbach Bożych. N ietylko w M orawie, ale i w Czechach, a nawet i w Polsce śś. Cyryl i M etody wiarę chrze- ściańską szerzyli. Są oni apostołami Słowian.
X . P r o b o s z c z . Bardzo dobrze, ale cóż to są Słowianie, powiedz Kaźm ierzu N ow acki?
K a ź m i e r z . Bardzo dawnemi czasy był wielki lu d , który przybrał nazwę Słow ian, niby od tego, że się za pomocą jednego i tego samego słowa mógł porozumieć. Był to lud gościnny, łagodny, praco
wity, szczery, poczciwy. Zatrudnieniem Słowian było głównie rolnictwo, chodowanie bydła i pszczelnictwo, ale znali się także na wydobywaniu kruszców , soli, robieniu płótna i sadownictwie. Od nich to nauczyli się wiele Niemcy. Słowianie lubili bardzo śpiew i gędźbę, czyli m uzykę, a nad życie miłowali wol
ność. Dawnemi czasy byli bałwochwalcami. Ich naj
wyższy Bóg zwał się Światowid, a prócz tego czcili R adegasta, Prow ego, Dziewannę i innych bożków.
Ich zgromadzenia zwały się wiecami, na których r a dzili o dobru kraju. O d tych to Słowian pochodzą P o lacy , Czesi, R usini, Serbowie i inne pomniejsze lu d y , które po dziś dzień noszą spoiną nazwę Sło
wian.
X . P r o b o s z c z . Pięknie mój Kaźm ierku nam powiedziałeś o Słowianach. W ięc i my Polacy je steśm y Słowianami. SS. Cyryl i M etody zatem na
wrócili naszych przodków na chrześciaństwo. Otóż 2*
w bieżącym roku 1863 je s t temu lat ty siąc, ja k się to stało. Owa stolica państw a morawskiego W ele- hrad jest tylko wioską, ale mimo to jestto drogie miejsce dla Słowian. To też tam mianowicie 1863 r.
ta tysiącletnia pam iątka się odbywa. Zapewne wie
cie o tem , kochane dziatki, że tymi podróżnymi u P iasta mieli być święty Cyryl i M etody. Ci święci bracia już za życia krzewili w Polsce chrześciaństwo, choć dopiero w sto lat później cały naród polski wiarę świętą przyjął. Kto to Ignasiu zaprowadził ostatecznie w Polsce chrześciaństwo?
I g n a ś . Mieczysław I. r. 965, a to za sprawą swej żony D ąbrów ki, księżniczki czeskiej.
N a u c z y c i e l . J a k się nazywał syn M ieczysława?
I g n a ś . Bolesław W ielki czyli Chrobry.
N a u c z y c i e l . Józefku, co wiesz o tym królu?
J ó z e f e k . B ył to największy król polski. Roz
szerzył on daleko i szeroko granice P o lsk i, tak że za jeg o czasów była P olska największą. Bolesław utrw alał w ziemi polskiej chrześciaństw o, zakładał biskupstw a, klasztory, szkoły i nadawał dobre prawa.
Kochał bardzo lud wiejski i nie dozwolił go uciskać.
Z a jego czasów opowiadał święty W ojciech w P ol
sce słowo Boże, aż od Prusaków został zabity. Bo
lesław prow adził liczne wojny z nieprzyjaciółm i, a mianowicie z N iem cam i, których pobił wielo razy.
On pierwszy koronował się na króla polskiego. Za jego czasów panował w Polsce dobry byt , złota i srebra było podostatkiem. Bolesław w spierał rolni
ctw o, przemysł i handel. W rzekach D nieprze i Sali kazał bić słupy żelazne, na znak, że tam Polski g ra
nice. G dy zdobywał miasto Kijów, wtedy ciął w złotą bramę swym mieczem, który się z tego powodu wy
szczerbił, a więc szczerbcem był nazwany. U m arł
Bolesław W ielki roku 1025 w P o zn an iu, gdzie też jego prochy spoczywają..
N a u c z y c i e l . J a k się nazyw ał ostatni z Piastów, powiedz G rzegorzu R y backi, i co wiesz o nim?
G r z e g o r z . Kazimierz W ielki. B ył to król do
bry, a na ubogich chłopków tak łaskaw y, że go na
zwano królem chłopków. N adał narodowi mądre prawa w W iślicy. M urow ał kościoły, klasztory, zamki, wspierał nauki, on to dał pierwszy początek akademii czyli najwyższej szkole w Krakowie. Za jego czasów panowała w Polsce zamożność, bogactwa.
G dy Kazimierz wydaw ał swą wnuczkę za cesarza niemiecko-rzymskiego, który był zarazem królem cze
skim , wtedy zdumiewali się wszyscy nad bogactwami Kazimierza. W ierzynek, mieszczanin krakowski, uczę
stow ał i obdarował hojnie w swym domu królów i książąt. Kazimierz przyłączył do Polski Ruś z mia
stem Lwów i Halicz. O nim to pow iadają, że za
stał Polskę drew nianą, a zostawił murowaną.
N a u c z y c i e l . Pow iedz ten piękny wiersz, któ
rego się nauczyłeś o Kazimierzu W ielkim .
Grzegorz wychodzi na środek szkoły i tak za
czyna z pamięci wolnym, w yrazistym głosem mówić:
Kazimierz Wielki.
Ś p ie w h isto r y c z n y p r zez N iem cew icza .
P rze z tr z y w ieki z m ęzłw a z n a n y , W m ęztw ie P olak m ia ł swe c n o ty ; Na k o n iu , burką o d zia n y, Z n osił g łó d i p r z y k r e sło ty, Ugorem s ta ły o bszary, On bił Niemce i T atary.
B yło to w id zen ie nowe, G dy k r ó l zw o ła ł do W iślicy Polaków plem ię m arsow e;
Oni w zbrojach i p r z y łb ic y , S ą d zą c , ze w ojow ać m ieli, L iczn em i h u fcy sta n ęli.
K a zim ierz r z e k ł im : „Nie boju D ziś o d w as ż ą d a m P o la cy, Czas byście ż y l i w p okoju , 1 r y c e r ze i w ieśniacy.
Niech k ra je bronią za ję te , Uszczęśliwią p r a w a św ięte. * To m ów iąc, sp isa n e k sięg i Z ręku M ielsztyn a odbiera, P ieczęć w isia ła u wstęgi.
„Ten zakon r z e c z e , „zawiera,.
P rzyszłeg o sz częścia za r o d y , Waszę całość i swobody.
Nie d ość obce lu d y grom ić,
Czas j e s t szczęśliw ym być w domu,.
Zuchwałą p rz e m o c poskrom ić, B y nie sz k o d ziła n ikom u ; Gdzie są d u zrcierzchność surow a, Nie z a p ła c z e n ęd zn a icdoicaN Jak w dzień m a jo w ej p o g o d y, Gdy d e szc z c ie p ły p rz e jm ie role,.
B u dząc uśpione z a r o d y , Ż yzn e z a z ie le n i p o le,
Tak rzą d em , co m ądrość d a ła , Z akw itn ęła P olska c a ła . P rzych odzień tłu m em się zbiera;
Na odgłos lu b ćj swobody, Ju z p u s ty n ie p łu g r o z d zie r a ,
W spaniałe w znoszą się g r o d y ; Szereg tw ierd z, co g ra n ic s trze z e ,
Obronne b a szty i wieże.
N iera z k ró l p o w łościach ch o d ził, 1 n ie r a z z km ieciem ro zm a w ia ł,
W spierał w p r a c a c h , s p o r y g o d ził, N a g ra d za ł, id błędach p o p ra w ia Ł Ceny p o ch w a ły nie zn an o, G dy go królem chłopów zwano.
J u z p o d berło K a zim ierza , Cisną się bliskie n a ro d y , Z a k res się p a ń stw a r o z s z e r z a : Ci co p ij ą Sanu w ody,
Wołyń n a ów c za s b ezd ro zn y, 1 Lwów i H alicz p rze m o żn y . S zczęśliw w ra ca do sto licy, A lu d go w ita wesoło, R adn e p a n y , wojownicy,
O taczają go w około,
N io sły p rzo d e m hufce mnogie, K oron y i sk a rb y drogie.
Tam w nuczkę c u d n e j u ro d y i C esarzem ślu by k o ja r zy .
W zywa n a w eselne gody, Czterech p o tężn ych m o ca rzy, K ró ló w , k s ią ż ą t z Niemiec całych.
M ieści p o gm achach w span iałych . W idziano p r z e p y c h n iezn a n y W u czta ch , tu rn ie ja c h , gonitwach, Od p ięk n o ści d an k p r z y z n a n y Z w ycięzcy w szczęśliw ych bitwach, K to n a o strze dzieln ie g o d ził,
W śród oklasku z szran ków schodził.
M onarchów p o c z e t w esoły P ro si do siebie W ierzynek, Od śre b ra g ię ły się sto ły, K a ż d y biorąc upom inek, M yśli: szczęśliw y k r a j c a ły , G dy ta k m ieszcza n in w sp a n ia ły.
K a zim ierz w w ieku sędziw ym D o zn a ł p r a c ty lu n a g ro d y, P o d nim n a ró d b y ł szczęśliw ym , Ż yzn e p o l a , p y sz n e g ro d y, Na u rzęd a ch lu d z ie zd a tn i, Takim b y ł z P iastów ostatn i.
Jeszcze następnie się wypytywał nauczyciel z dzie
jów polskich, a dzieci dobrze odpowiadały. Ksiądz proboszcz pochwalił pilne dziatki, tak się do nich odzywając: „Kochane dziatki! Naśladujcie naszych przodków w dobrem , a unikajcie ich błędów. K o
chajcie ziemię ojczystą, ziemię polską, na której się urodziłyście, z której żyjecie, a w k tó re j, da Bóg, kiedyś spoczniecie. Kochajcie i tych, którzy jednym z wami mówią językiem , i na tej samej ziemi żyją.
Powinniśmy kochać wszystkich ludzi, ale już najbar
dziej tych, którzy do tego samego, co i m y , należą narodu. A nie zapominajcie i w waszych modlitwach 0 Ojczyźnie, proście Boga o szczęście dla naszego kraju. Bądźcie zawsze, drogie dziatki, dobremi, cno- tliwemi, aby Bóg i O jczyzna miały z was pociechę.
A teraz wręczę tym dzieciom, które się pilnością i dobremi postępkam i odznaczały, małe upominki." Tu X . Proboszcz zaczął rozdawać między dzieci książki 1 obrazki. M iędzy książkami by ły : W ieczory pod L ip ą , Pielgrzym w D obrom ilu, D obry F ran u s i zły K ostuś i inne. Potem zaprosił dobry X . Proboszcz wszystkie dziatki na plebanię, gdzie dla nich kazał przyrządzić m ałą ucztę.
P o południu bawiły się dzieci wesoło pod p rze
wodnictwem księdza proboszcza i nauczyciela. Długo dzieci szkoły dobrowsluej będą pam iętały ten dzień popisu. N a drugi rok to jeszcze będą lepiej wszystko umiały.
Oj gdyby to wszystkie dziatki na ziemi polskiej były takie dobre, pilne, i tak dobrze znały dzieje Polski, ja k dzieci szkółki w Dobrowie!
Wysłuchana Modlitwa.
S ta ś był synem biednych, ale poczciwych i p ra cowitych rodziców. J u ż w domu ojciec i m atka za
chęcali go do dobrego, do cn o ty , a odwodzili od złego. Ich słowa nie były napróżno, gdyż mały Staś był bardzo dobrym , grzecznym i posłusznym chłopcem.
Gdy już był w szóstym roku, w tedy zaczął Staś chodzić do szkoły. Niedługo należał on do najpil
niejszych i najlepszych uczni. Staś zawsze najlepiej umiał dzieje święte i katechizm , czytał gładko i płyn
nie po polsk u , pisał wyraźnie i pięknie, umiał do
brze rachować, i wszystkie inne nauki pojmował do
brze. W kościele i szkole zachowywał się przyzwoi
cie, a mianowicie w kościele nie obracał się, nie szeptał, ale modlił się z duszy i z serca całego za rodziców, nauczyciela, prosił dla siebie o łaskę i błogosławień
stwo. W szkole nie kłócił i nie bił się z swymi spół- uczniam i, był uważnym i posłusznym dla nauczy
ciela, słowem był to tak dobry chłopiec, jakich mało.
To też nauczyciel nie mógł go się dosyć nachwalić, a sam X . Proboszcz i dziedzic pokochali od serca pilnego Stasia. N a każdym popisie odbierał zawsze pierwsze nagrody. Rodzice cieszyli się i dziękowali B ogu, że im dał takiego dobrego syna.
G dy już Staś kończył lat dw anaście, wtedy go chcieli rodzice odebrać ze szkoły, a dać gdzie w służbę
lub na rzemiosło. Jakoż z wielkim płaczem opuścił Staś szkołę, a już tylko na niedzielne nauki uczę
szczał. Starał się ojciec o jakie dla Stasia umie
szczenie, a tymczasem kazał mu paść kilka owieczek na małem pólku, które posiadał. Posm utniał chło
piec, bo on tak chętnie chciałby się jeszcze dalej uczyć, ale nie wiedział, co począć, rodzicom zaś nie śmiał ani o tern wspomnieć.
Popędził Staś w pole owieczki, a wziął z sobą i książkę, którą dostał na popisie, aby w niej czy
tać. Tak brał co dzień ja k ą książkę, a czytał, a uczył s ię , jakby w szkole. Nieraz to aż westchnął ku niebu, gdy sobie wspomniał, źe nie może chodzić do szkoły.
Razu pewnego uklęknął Staś pod drzewem obok lasku i tak się zaczął modlić: „O Boże wszechmo
gący, zlituj się nade mną biednym chłopcem, a do
zwól m i, abym się m ógł dalej uczyć. Ach ja tak pragnę z duszy i serca się uczyć, zmiłuj się nade mną Ojcze niebieski i wysłuchaj mą proźbę. P rz y rzekam Ci Boże, że zawsze będę żył bogobojnie, a tylko na dobre będę używał nauki. “ Potem zaczął Staś odmawiać Ojcze nasz, Zdrowaś, W ierzę i inne modlitwy, a modlił się serdecznie, i oto jego szczera, niewinna modlitwa została wysłuchaną, bo Stwórca nieba i ziemi spełnia modlitwy dobrych, grzecznych dziatek.
Aż się weselej zrobiło Stasiowi, gdy przestał się modlić, w jego serce błoga w stąpiła nadzieja, a wtem gdy się obrócił do lasu, ujrzał niedaleko miejsca, gdzie się modlił, X . Proboszcza. Stał sędziwy k a
płan pod drzew em , a łzy błyszczały w jego oku.
Staś ujrzawszy go, zaczerwienił się cały, ukłoniwszy się więc grzecznie, chciał się czemprędzej oddalić,
ale zatrzym ał go ksiądz, m ów iąc: „O Stasiu, dzie
cię moje, chodź do mnie. W ysłuchana twoja szczera m odlitw a, Bóg to spraw ił, żem słyszał tw ą pro źb ę, a ten Bóg natchnął mnie też, abym cię wziął w opiekę.“
Staś w pierwszej chwili nie wiedział co ma z ra dości począć, po małej dopiero chwili rzucił się do nóg kapłanow i, dziękując mu za jego dobre serce i przyrzeczoną pomoc.
„Nie mnie, ale Bogu dziękuj“, rzekł kapłan, „jam tylko słabem , niegodnem narzędziem Jeg o świętej woli.“ Staś z uczuciem niewypowiedzianej wdzię
czności spojrzał ku niebu, a łzy, ja k groch, spadały mu po licach. Roztkliwiony kapłan uścisnął go i pobłogosławił, mówiąc: „Oby błogosławieństwo Boże było zawsze z to b ą, obyś nigdy nie zszedł z drogi c n o ty !“
„Teraz zaś paś do wieczora owieczki", mówił da
lej kapłan , „ja zaś pójdę do twych rodziców , aby się z niemi o tobie rozmówić." P a sł owieczki chłop- czyna, a rozczulony spoglądał za odchodzącym ka
płanem.
W ieczorem przypędził owieczki do domu. Gdy wszedł do izby zastał ju ż tam X . Proboszcza, roz
mawiającego z rodzicami. Ojciec i matka spotrzegł- szy S tasia, uściskali g o , ta k się doń odzywając:
„O synu ko chany, czemu nam o tern nie mówiłeś, że chcesz się dalej uczyć, a bylibyśm y ostatkiem się z tobą podzielili, bylebyś tylko mógł do szkół cho
dzić."
Mówił potem wiele i pięknie X . Proboszcz, a na końcu oznajm ił, że Stasia trzeba oddać do takich szkół, które się nazywają gimnazyum. „W kilka dni", rzekł, „sam odwiozę Stasia do P oznania, bo się w ła
śnie nowy rok szkolny zaczyna."
Jakoż dotrzym ał przyrzeczenia dobry X . P ro boszcz. Rodzice pobłogosławili S tasia, a on poże
gnawszy się z wszystkimi, z płaczem usiadł na bry czkę obok X . Proboszcza. Konie ruszyły pędem , a niedługo znikła Stasiowi z oczu rodzinna wioska.
W drodze rozmawiał kapłan z Stasiem. P o dniu podróży ujrzał nagle Staś wysokie wieże kościołów w dali. „To P oznań“, rzekł X . Proboszcz. Stasiowi żywiej zadrgało serce.
Stanęli w Poznaniu, a za staraniem kapłana p rzy jęto Stasia do gimnazyum. W yszukaw szy dlań sto
sowne m ieszkanie, i poleciwszy go opiece nauczy
cieli, odjechał X . Proboszcz do domu. Staś z po
czątku, był bardzo sm utnym , ale w krótce pilność w naukach rozpędziła jego smutek. Jeżeli się do
brze Staś uczył w wiejskiej szkółce, to tern więcej się przykładał do nauk w gimnazyum, gdzie także zawsze należał do najlepszych uczni. Możecie so
bie w ystaw ić, co to było zawsze radości w domku rodzicielskim, gdy Staś przyjechał lub przyszedł z P o znania na święta. I X . Proboszcz się radow ał, wi
dząc, że Staś nietylko się pilnie uczy, ale je s t także dobrym, pobożnym, cnotliwym chłopcem.
W krótce ukończy Staś szkoły, a potem zostanie albo księdzem, lub lekarzem , sędzią, albo też pro
fesorem, bo X . Proboszcz mówi, że trzeba tern być, co się komu najbardziój podoba. Stasiowi najbar
dziej się podoba stan duchowny, i dla tego zapewne będzie księdzem.
W idzicie w ięc, kochani czytelnicy, że Bóg wy
słuchał szczerą modlitwę Stasia. D zieci, bierzcie przykład z tego dobrego chło p ca!
Jak Bóg wynagrodził miłość Antosia dla matki?
I. Uboga wdowa Małgorzata i je j syn Antoś.
M a łg o rz a ta była wdową po ubogim wyrobniku.
M ała, słomą pokryta ch ata, łączka, krowa i parę uli z pszczołam i, stanowiły jej całe bogactwo. J e dyną pociechą na świecie ubogiej wdowy był jej mały syn Antoś, żwawy, wesoły i dobrego serca chłopiec.
M ałgorzata pracowała niezmordowanie od ran a do wieczora i późno w noc, aby siebie i syna wyżywić i przyzwoicie odziewać. Najwięcej przędzeniem so
bie zarabiała, a przytem i z łączki miała nieco do
chodu. Za zarobione pieniądze kupow ała zboże;
mleko i masło miała od krow y, a miodu to jeszcze czasem sprzedać mogła.
Mimo ubóstw a była bardzo spokojną i zadowo
loną z swego losu. N ieraz V pięknym dniu wiosen
n y m, gdy słońce mile świeciło, szła z Antosiem na łą k ę , ozdobioną pięknemi kwiatami. „Patrz", mó
wiła do niego, „czy tu nie je st tak pięknie jak w raju.
L udzie m ówią, żeśmy są ubodzy, lecz cóż to nas obchodzi? W praw dzie posiadamy ledwie kilka za
gonów roli, ale ta łąka jest dla nas prawdziwie k ra
iną, mlekiem i miodem płynącą. Kto na tern prze
sta je , co m a, ten je s t bogatym i szczęśliwym; kto atoli więcej nad to pożąda, co posiada, ten je s t ubo
gim, choćby i cały świat był jego własnością. D zię
kujmy za to Bogu, co mamy, a nie pragnijm y więcej."
M ały A ntoś, pod czułym matki dozorem , rósł szybko, a mimo prostego pożywienia rozkw itał jak
róża na wiosnę. Co dzień stawał się silniejszym, a coraz to więcej wyręczał w pracy matkę. Nietylko na ciele, ale i na duchu się rozwijał. M ałgorzata żadnej nie opuściła okoliczności, aby syna zachęcić do dobrego, a napoić jego młodziucbne serce odrazą, do złego. D aw n iej, bo ju ż temu kilka set lat od czasu niniejszej powieści, prawie wcale szkół wiej
skich nie b y ło , jednakże M ałgorzata starała się jak mogła, aby jej syn się czego nauczył. U prosiła po- blizkiego księdza, aby razem z innemi dziećmi i An
tosia uczył dziejów biblijnych i katechizmu. Sama zaś słowem i przykładem dokonała reszty.
G dy już chłopiec blisko czternaście lat liczył, wtedy starała go się oddać M ałgorzata gdzie w służbę, aby się nauczył dobrze roboty. W ięcej nie życzyła sobie ja k tylko tyle, aby Antoś stał się wyrobnikiem.
S łużyła ona w młodym wieku u pewnego gospoda
rza , trzy mile od niej mieszkającego, za dziewkę.
Syn tego wieśniaka, który wtenczas był jeszcze dzieckiem , objął tymczasem ojcowiznę. Do tego młodego gospodarza udała się M ałgorzata, licząc na dawną znajomość, z p ro źb ą, aby zechciał jój syna przyjąć w służbę. Zgodził się na to wie
śniak, a więc zajęła się sprawieniem synowi potrze
bnej odzieży.
D obry Antoś przed odejściem pożegnał się z swy
mi dobroczyńcami i znajomymi. Nie zapomniał i o krów ce, którą nieraz pasał. „Dobre stworzenie", mówił do n ie j, „żywiłaś mnie długo mlekiem. Ju ż cię więcej nie będę pasał, ale matka będzie o tobie pamiętała."
Troskliw a M ałgorzata przed pożegnaniem upo
minała czule syna, aby w ystrzegał się złego, a czy
nił dobrze. Jeszcze na p ro g u , gdy Antoś z tłum o-
czkiem na plecach, a z kijem w ręku, płacząc, osta
tni raz się z nią żegnał, tak doń mówiła: „Idźże tedy w świat! Miej zawsze Boga przed oczyma, módl się ochoczo, i kiedy tylko możesz, uczęszczaj do kościoła. Nie opuszczaj żadnej sposobności czynić dobrze bliźnim. Nie zapomnij o twojej matce, która cię kocha i kochać będzie serdecznie aż do śmierci.
Bądź zdrów mój synu, a Bóg niech będzie z tobą.“
O d tego czasu M ałgorzata jeszcze była praco
witszą i oszczędniejszą, niż dawniej. Chciała dla A n
tosia oszczędzić nieco grosza, aby mu nie było tak trudno w początkach, gdy obejmie ojcowską puści
znę. Nie gotowała często obiadu, ani wieczerzy, je dząc tylko chleb i mleko. Nic o tem do nikogo nie mówiła, ale sąsiedzi miarkowali to dobrze, widząc, że często kilka dni z jej komina się nie kurzyło.
Mimo jednak największej oszczędności pam iętała za
wsze na ubogich. N ieraz dała dzieciom ubogiego sąsiada miskę m leka, albo posmarowała im suchy clileb m asłem , a w święta to jeszcze miodu doda
wała. Piękne nauki atoli, które dzieciom opowiadała, były słodsze od mleka i miodu.
Pewnego wieczoru z i mą , w czasie wielkiego zimna, zapędziła swą jedyną krowę do pobliskiego strum yka, aby ją napoić. Krow a piła z czystej rzeczki, gdy wtem nagle w ypadł wille z pobliskiego lasu , rzuca
jąc się na krowę w obecności M ałgorzaty. W krótce rozszarpał biedne zw ierzę, a M ałgorzata uciekła czem prędzej do chaty, gdzie załamawszy dłonie, gorzko płakała. Nie tak smuciła ją wielka stra ta , jak ra czej żal i litość nad krową, która ją tyle lat żywiła.
Dzieci sąsiada przyszły n azajutrz, płacząc nad stratą kr owy, w yrzekając zarazem , że już więcej nie dostaną mleka i masła. „Ale czemu też to P an Bóg
Stworzył takiego żarłocznego wilka, który pożera do
bre i pożyteczne zwierzęta?" mówiło jedno dziecko.
„Niegodziwy wilk", rzekło drugie, „już kilka owiec porw ał i rozszarpał. Czemu też to Bóg na to ze
zwala ?“
„Na to nie umiem wam odpowiedzieć", odrzekła M ałgorzata, „powinniśmy atoli w ierzy ć, źe wszystko, co B óg czyni jest dobrem i mądrem. Może chciał nam Bóg na wilku pokazać, jak okropnem je s t m or
derstwo, abyśmy zabójstwa i łupieztw a nienawidzili.
Oby nikt z was, kochane dziatki, i w najmniejszej rzeczy nie stał się podobnym okrutnem u wilkowi 1 Naśladujcie raczej niewinne, spokojne owieczki 1“
II. Rycerz Skarbimir i jego syn Władysław.
W tej samej okolicy m ieszkał także rycerz Skar
bimir. Ten skoro się dowiedział o spustoszeniach, jakie wilk sprawia, k tóry nawet i ludziom nie dawał pokoju, ta k zaraz rozporządził polowanie, aby to drapieżne zwierzę zabić, i oswobodzić okolicę z okro
pnej klęski. W ezw ał tedy Skarbim ir swych strzel
ców, oraz zaprosił przyjaciół, aby wzięli udział w tem polowaniu. N a proźby swego syna W ła d y sława zezwolił w reście, aby i on uczestniczył w obła
wie. Cieszył się ojciec, że syn takie okazuje męztwo, jednak upomniał go surowo, aby się zawsze trzym ał ojca lub doświadczonego Strzelca nadwornego.
W dniu oznaczonym wyruszyli myśliwcy w towa
rzystwie psów do lasu, uzbrojeni w dzidy, łuki i strza
ły , bo strzelb ognistych jeszcze wtedy nie znano, dla tego też daleko było wówczas tru d n iej, aniżeli dziś, zabijać dzikie zwierzęta. Z wielką tedy postę
powali strzelcy ostrożnością, nie oddzielając się zbyt daleko od siebie, aby jeden drugiemu mógł każdej
chwili przyjść na pomoc. M łodemu W ładysławowi było to wszystko za powolnem, dla tego cichaczem opuścił ojca i udał się w gesty bór, pragnąc czem- prędzej spotkać się ze zwierzem. P a łał młodzień
czym ogniem i żądzą, aby ubić wilka i okryć się takim sposobem chwałą.
Z napiętym lukiem szedł naprzód, a wnet też uj
rzał biegnącego w>łka. W ładysław zmierzył i wypu
ścił strzałę, która świszcząc trafiła wilka w piersi.
Atoli W ładysław zaprędko się pośpieszył, przestrzeń była zadaleką, aby strzała mogła śmiertelnie wilka ugodzić. Rozjuszone zwierzę rzuciło się z wściekło
ścią na swego nieprzyjaciela. W ładysław , widząc grożące niebezpieczeństwo, starał się wleźć na ob k stojące drzewo. O mały włos co go nie uchwycił wilk za nogę. Szczęśliwie przecież dostał się młody myśliwiec na wierzchołek drzewa, choć mimo to wcale nie był bezpiecznym , gdyż drzewo nie było wyso
k ie, a gałęzie niezbyt grube. W ilk po kilka razy z wściekłością piął się na drzew o, wyjąc przeraźli
wie. B ył to okropny widok dla biednego W ła d y sław a, gdy straszny zwierz z otw artą paszczą darł się do niego. Za każdą razą spadł przecież wilk na ziemię. Zmordowany położył się pod drzewem, bły
szczące ślepie raz po raz na W ładysław a zwracając.
M łodzieniec spodziewał się, że wilk wkrótce się oddali, albo też strzelcy go spłoszą lub zabiją. Z a
czął tedy z całej siły wołać o pom oc, atoli mocny wiatr zagłuszał jego krzyki. Tym czasem nadchodził wieczór, słońce chyliło się ku zachodow i, a zimno stawało się coraz przeraźliwszem. W ładysław a po
łożenie było okropne, bo jeżeli nie w ilk, to mróz mógł go uśmiercić. W tej wielkiej biedzie zaczął się W ładysław modlić do Boga, błagając o pomoc.
n I w r j » ______ . • O
Ju ż nie zdołał wznieść w górę skrzepłych rąk od zimna, bo zaledwie mógł się trzym ać pnia, aby nie spadł na ziemię. Oczy tylko i serce wzniósł ku niebu. „O dobry, łaskawy Boże “, szeptał z cicha,
„usłysz mą modlitwę. Przebacz mi mą winę i nieposłu
szeństwo dla ojca. Nie daj mi zginąć na tern drzewie od m rozu, ani też nie dozwól, aby mnie wilk rozszar
pał. Ju ż nie mogę tu wytrzymać. Tu u góry i tam na dole czeka mnie śmierć pewna. Boże! zmiłuj się nade mną i wyratuj mnie z tego niebezpieczeństwa.
Natchnij serce mego ojca i myśliwców, aby tu przy
szli i uwolnili mnie od niechybnej śmierci. Całe życie będę Ci, o Stwórco, wdzięcznym, a przykazania Twoje daleko będę ściślej, aniżeli dotąd, wypełniał."
Nie była daremną ta m odlitw a, bo Bóg zawsze wysłucha szczerej, z głębi serca pochodzącej modli
twy. Gdy się wszyscy myśliwcy wieczorem zebrali, dostrzegli, że braknie między nimi W ładysław a.
Ojciec myślał, że się znajduje przy starym strzelcu, a ten znowu sądził, że został przy ojcu. W szyscy zasmucili się w ielce, a nikt nie mógł zdać sprawy, gdzie się podział. Ojciec rozkazał i prosił, aby prze
szukać la s , choć to przy zapadającym zm roku nie było wcale łatw ą rzeczą. Jednakże udali się wszy
scy ochoczo. W krótce wpadły psy na trop wilka, a za ich śladem postępowali myśliwcy. W ilk sły sząc szczekanie licznych psów począł zawczasu ucie
kać, a psy nie zdołały go ju ż dogonić.
Skarbim ir i jego orszak zbliżali się do drzewa, na którem się znajdował W ładysław . Ten widząc zdała ojca i myśliwców, zeszedł czem rychlej z drze
wa, śpiesząc do ojca i prosząc go o przebaczenie za nieusłuchanie rozkazu. Ojciec pochw ycił go w ra miona, mówiąc: „Dzięki B o g u , że cię przecież p o
siadam , ale bądź posłusznym na przyszłość ojco
wskim napomnieniom; sam się przekonałeś, źe moje rady tylko twego dobra pragną."
Stary myśliwiec niezbyt pochlebnie się odezwał do panicza. „Otóż to mamy, panięta myślą, że wię
cej um ieją, niż siwe głowy. J a je nie powinno chcieć więcej posiadać rozumu od kury. Niechże ztąd bę
dzie na przyszłość dla W ładysia nauka."
„T ą razą", rzecze inny myśliwiec, „jeszcze jako tako się skończyło, ale mogło stać się daleko gorzej.
Porywczość już dla niejednego człowieka stała się przyczyną wielkich nieszczęść."
N a to odezwał się ojciec: „Macie słuszność przy
jaciele, a zdaje mi się, że W ładysław nie puści z wia
trem tych życzliwych nauk. Dziękujm y wszyscy Bogu, że go z tak wielkiego wyratował nieszczęścia.
Ojciec nasz niebieski wysłuchuje modlitw swych dzieci, gdy te w utrapieniu doń wołają."
III. Dobre dzieci.
Antoś, syn poczciwej M ałgorzaty, służył już zna
czny czas wiernie i pilnie swemu gospodarzowi. O cho
czo brał się do każdej p racy , a nie prędzej ustał, dopóki jej nie dokończył. Przytem był zawsze we
sołym i grzecznym, usłużnym , uprzejmym dla każde
go. Gospodarz i gospodyni kochali go też dla tego jak własne dziecko, a dzieci gospodarstwa obcho
dziły się z nim ja k z bratem.
Pewnego wieczora rąbał Antoś chróst, a dzieci gospodarza wiązały małe narączka. W tem przyszedł znajomy A ntosia, który był z tej okolicy, gdzie mieszkała jego m atka. „Słuchaj A ntosiu!" odezwał się do chłopca, „twoją piękną krowę pożarł wilk drapieżny. Twoja m atka płakała dla tego bardzo
O*
wiele, a jeszcze jest smutną. Skoro się dowiedziała, że tu idę w te strony, tak prosiła mnie, abym ci o tern nieszczęściu doniósł i cię pozdrowił. W ięc wiesz już o t e m , a teraz niech cię Bóg ma w swojej opiece, bo ja mam jeszcze znaczny kawał drogi przed sobą."
Antoś zaczął płakać, a i dzieci w yrzekały, dzie
ląc jego smutek. W yszli z chałupy gospodarz i go
spodyni, p ytając, cóż się stało. Dzieci opowiedziały, a Antoś mówił ze łzami w oczach: „Jakże się tam musi smucić moja kochana m atka, kiedy tę dobrą krowę straciła. W całej wsi była m atczyna krowa najpiękniejsza , wy sami nie macie piękniejszej. B yła ślicznej czerwonej maści, z białą gwiazdką na czole.
Tak zaś była gładką i tłustą, że kropla wody się na niej nie utrzym ała. Nieraz to i kilkanaście kw art mleka na dzień dawała. J e s t to wielkie dobrodziej
stwo od Boga, mieć dobrą krowę. Było to najwię
ksze mej matki bogactwo, teraz dopiero będzie m a
tk a ubogą. Mleko było najlepszem i prawie jedynem
■ pożywieniem matki, a cóż teraz pocznie, bo na inną krowę nie ma pieniędzy. Oj biedaż to, bieda!"
D obry chłopczyna szedł do swej komórki, a tam najprzód zaczął się szczerze modlić do B o g a , pro
sząc o pomoc dla m atki, a potem sam myślał, jakby jej mógł ze swej strony dopomódz. Nic jeszcze nie wziął z swej zapłaty. Chciał on sobie za zarobione pieniądze kupić nowy kapelusz i sukm ankę, d latego się już dawno z tego powodu cieszył. Ale teraz nie m yślał o tem. „Za moją zapłatę", mówił sam do siebie, „kupię kozę i dam ją m atce; aby nie m iała wielkiej biedy."
Poszedł zaraz do swego gospodarza i objawił mu swój zamiar, prosząc, aby mu w ypłacił to , co dotąd mu się należało. Gospodarz pochwalił jego