Julian Krzyżanowski
Wspomnienie o Stanisławie
Windakiewiczu : człowiek i uczony
Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej 36/3-4, 412-424
W SPO M NIE NIE O S T A N ISŁ A W IE WINDAKIEWICZU
C ZŁO W IEK I UCZONY
9 kw ietnia 1943 zm arł w K rakow ie S tanisław W indakie- w icz, dobiegłszy osiem dziesiątki, o k tó rą pełnego niepożytej energii nikt, k to go znał, nie byłby podejrzew ał. Znakom item u uczonem u, w chwili g d y p rze k ra cz a ł siedem dziesiątkę, „ P a m iętnik litera c k i“ poświęcił z e sz y t sp ecjaln y z doskonałym p o rtre te m jubilata, n ak reślonym przez W . B orow ego. R ów no cześnie w „R uchu literack im “ pojaw ił się mój szkic o jego działalności naukow o-literackiej. D o obydw u w ypadnie tu na w iązać niejednokrotnie, ich jednak ogłoszenie pozw ala obec nie zająć się sp raw am i tam nie p oruszanym i, rzucić g a rść w ia dom ości i w spom nień o człow ieku. T ym więcej, że — jak się okaże — człow iek to był b ard zo niezw ykłej m ia ry i, jak to byw a, zbyt m ało zn an y nie tylko ogółowi, ale naw et ludziom, w dziedzinie, w k tórej pracow ał, dobrze zorientow anym .
* * *
Poch od ził W indakiew icz ze starej rodziny górniczej wielickiej, k tó ra w y d a w ała jednostki m ocno Odbijające od sz are j m asy. G dy b y ł chłopcem , dzienniki ro zp isyw ały się o śm ierci jego s try ja , sz ty g a ra , k tó ry zginął w płonącym sz y bie, gdy, nie zw a ż a ją c na ostrzeżenia, śpieszył z pom ocą za grożo n y m w podziem iu sw ym podw ładnym , braciom górni kom . P ó ź n iejsz y profesor, uro d zo n y w D rohobyczu, 24 listo p a d a 1863, dzieciństw o spędził na W ęgrzech, gdzie p rac y po szukiw ał jego ojciec, poczm istrz, usunięty z posady za udział w pow staniu. Zm iana w stosunkach politycznych spraw iła, że chłopiec ry ch ło znalazł się w k ra ju i na całe życie zw iązał się z K rakow em . Tu chodził do G im nazjum św. Anny, gdzie jed n y m z jego nauczycieli był Ja n Czubek, tu w r. 1887 ukończył un iw ersy tet do k to ratem filozofii. Z w róciw szy na siebie uw agę profesorów , S tan isław a Sm olki i S tanisław a Tarnow skiego, już w czasie studiów uniw ersyteckich począł ocierać się o R zym i archiw a w aty k ań sk ie i odtąd m iał niejednokrotnie naw iedzać „w ieczne m iasto “ i inne ośrodki nauki w łoskiej.
W sp o m n ie n ie o S ta n isła w ie W in d a k ie w ic z u 4 1 3
W ycieczki italskie, w k tó ry ch tow arzyszam i byli m u znani później uczeni, h isto ry cy W . C zerm ak i J. Fijałek, filo'- zof W . R ubczyński i filolog A. M iodoński, następnie roczny pobyt n a uniw ersytetach, niem ieckich w M onachium i Berlinie, roczne w reszcie studium w P a ry ż u , gdzie zaprzyjaźnił się z E. Porębow iczem i Z. Przesm yckim , i gdzie z entuzjazm em słuchał w ykładów wielkiego k o m p araty sty , G astona P a risa . zadecy d ow ały o hory zon tach zainteresow ań naukow ych mło dego bibliotekarza Akadem ii Um iejętności, to stanow isko bo wiem W indakiew icz przez lat dw anaście (1890— 1902) zajm o wał. One też w y z n a c z y ły w stopniu niem ałym bieg jego k a riery naukow o-uniw ersyteckiej, rozpoczętej habilitacją w roku 1896; po sześciu latach docentury o trzy m ał kated rę nadzw y czajną (1902), w dziesięć lat później (1912) zw yczajną, hom a row ą w reszcie w r. 1938. W ten sposób, ro zstając się na rok przed w ybuchem w ojny z uniw ersytetem , m iał za sobą 38 lat p rac y nauczycielskiej, której dokum entem sta ły się z jednej stro n y przezabaw ne anegdoty, z upodobaniem pow tarzane przez uczniów oryginalnego profesora, z drugiej zaś k ilkana ście teczek w ykładów , przy go to w y w any ch bardzo starannie, (dopełnianych co lat kilka, a obejm ujących całość dziejów po
ezji polskiej od G allusa po d ram aturgię n e o ro m a n ty c z n ą *). W ykładów , k tó re m iały c h a ra k te r rew elatorski przed laty
h Puścizna rękopiśm ienna, zdeponow ana w A rchiwum U niw ersytetu Jagielh, przedstaw ia się następująco :
1. Ś redniow iecze k. 273 r. 1918 2. Literatura w. XVI (O rzechow ski - Bazylik) k. 382 r. 1904, 1909 3. (K ochanowski-W arszewicki) k. 530
4. (Poprzednicy R eia-R ei)
5. Literatura w . XY11 (M iaskowski, Szym ono- w icz. Zbylitow ski, Pieśni popularne, Birkow- ski, Knapski, Sarbiewski, Morsztyn, Zimoro- w icz, T w ardow ski, Opaliński, Starowolski,
Prozaicy) k. 365 r. 1906, 1920 6. (K ochowski, Potocki, Lubomirski, Fredro,
Pasek) k. 265 r. 1906, 1917 7. Literatura w. XV111 (C zasy saskie-Jabłonow -
ski, D rużbacka i in.-N aruszew icz, Zabłocki,
Krasicki) k. 325 r. 1917 8. (Trem becki. W ęgierski, Zabłocki, Karpiński,
Kniaźnin, Bogusławski, Kołłątaj, Staszic) k. 300 r. 1907, 1917 9. Literatura w . XIX (W oronicz, Brodziński,
Śniadecki) k. 270 10. (Zan, Korsak. C hodźko, O d yn iec, G osław
-ski, Garczyń-ski, W itwicki) k. 240 r. 1906 11. (M alczewski, Zaleski, G oszczyński)
12. (Juliusz Słow acki)
13. (G aszyński, Olizarow ski, W asilewski, Zy- gliński, Berwiński, Pol, M agnuszewski,
Sie-m ieński, U jejski) k. 370 r. 1906, 1908 14,1-2. (Krasiński-Żm ichowska) r. 1911 15. (Lenartowicz - W yspiański) k. 450 r. 1923
4 1 4 J u lia n K rz y ż a n o w s k i
pięćdziesięciu, g d y drobny prelegent o bardzo osobliwej dy k cji, zw olna p rze w ra c ają c przed sobą zapisane ołówkiem k a rty , rzucał nowe i śm iałe uw agi w grono zasłuchanych, nieraz roz baw ionych, a nieraz zgo rszonych studentów , a w wielu, b ardzo wielu w y p ad k ach c h a ra k te ru tego nie stra c iły po dzień dzisiej szy. C h a ra k te r ten przem ów ień „ex cathejdra“ był wynikiem p o sta w y człow ieka i naukow ca rz a d k o podów czas spotykanej, a m ocno odbiegającej od naw yków i w ym agań środow iska, w k tó ry m W indakiewiiczowi żyć i pracow ać w ypadło. P o staw y , nie pozbaw ionej pew nych cierpkich zawiłości.
W ychow anek m ianowicie m yśli po zytyw istycznej, pełnej uwielbienia dla nauki, ale dom agającej się od niej koncesyj na rzecz potrzeb życia społecznego, W in d a k iew ic z kochał naukę, ale naukę czy stą, w olną od serw itutu publicystycznego, k tó ry z upodobaniem odrabiali jego i m istrzow ie i rów ieśnicy, zw ła szcza na U niw ersytecie Jagiellońskim . Nie znosił kaznodziej stw a w todze naukow ej. Nie łatw e en tuzjazm y b y ły dlań w y ra zem istotnego stosunku do zaga(dnień naukow ych, lecz „p ro cent z a in tereso w an ia“ , jak to nazyw ał, u jaw n iający się w sa m ym doborze zagadnień i sposobie ich rozw iązyw ania. Rzecz jasna, że na k a te d rz e historii lite ra tu ry polskiej, w środow isku, gdzie i profesorow ie i studenci k a te d rę tę poczyty w ali z a ro dzaj św ieckiej am bony, stanow isko zw olennika poglądów k ra ń cowo odm iennych było b ard zo trudne. W iodło ono do konflik tów, z k tó ry ch różne by w ały w yjścia. Jedn ym z nich była iro nia. T am , gdzie gro m ad a m łodzieży szuk ała nie p raw d y lecz zbudow ania, gdzie kult p raw d y tra k to w a ło się jako niepo trzeb n ą p edanterię naukow ą, jedynie żartobliw y stosunek do au d y to riu m um ożliw iał uczonem u ostanie się. I ty m się tłu m aczą sław ne „colloquia“ w indakiew iczow skie, ro zpoczyna ne od p y tań elem entarnych, jak owo na tem at „O d praw y po słów g reck ich “ , g d y zaam b araso w an a słuchaczka, nastaw iona na w ylew zach w y tó w nad Kochanowskim , nie m ogła uporać się z odpow iedziam i, co to by ła i gdzie leżała T roja, ja c y to i po co p rzy b y w ali do niej posłowie. Z abaw iający się anegdo tam i n a te i podobne te m a ty ogół studencki ani się dom yślał, że p ro feso r-iro n ista rad y k aln ie zm ieniał ton, ilekroć trafił na ja kieś głębsze zain tereso w ania naukow e, że staw ał się w ów czas niezastąpio n ym doradcą, że dopuszczał w y b rań ca ,do swego, zw y k le niedostępnego m ieszkania, że całym i godzinam i w ta jem niczał go w św iat swoich dośw iadczeń, że w ypuszczał go w reszcie objuczonego książkam i, k tó ry ch chętnie użyczał, pe wien, że tom iki o m arginesach, p o k ry ty c h notatkam i, zrobią swoje.
Pro sto lin ijn ość i bezkom prom isow ość naukow ca, rozm i łow anego w praw dzie, p o zo staw ała w ścisłym zw iązku z po staw ą polity czną praw eg o P olaka, rzad ko sp o ty k an ą i w skutek
W sp o m n ie n ie o S ta n isła w ie W in rla k ie w ic z u 4 1 5
tego bardzo niew ygodną w początkach naszego stulecia. Zw ła szcza na terenie Krakow a. T ego „grodu podw aw elskiego“* k tó ry żarliw ie i niewątpliwie szczery patriotyzm polski um iał przedziw nie godzić z lojalizm em w iedeńsko-habsburskim . Na rym tle W indakiew icz odcinał się swą niechęcią do łatw ych kom prom isów, przypom inającą znaną postaw ę W y spiań skiego. E uropejczyk, rozm iłow any w kulturze ludów rom ań skich, człowiek, żyw o interesu jący się egzotyczną podów czas Rosją nie był zdolny do „antyszam bro w an ia“ po m inisterstw ach wiedeńskich, a g d y na skutek pierw szej w ojny światow ej mi n isterstw a te zniknęły raz na zawsze, W indakiew icz stał się żarliw ym i nieugiętym szerm ierzem , m oże naw et wielbicielem państw a polskiego, w łasnego państw a. G dy po wielu latach tu łaczki odwiedziłem go w r. 1920 i nie szczędziłem (dotkliwych uw ag na tem at ówczesnej rzeczyw istości, W indakiew icz w y słuchał mnie z całą pow agą, w yszedł do drugiego pokoju i za chwilę w rócił z całym stosem książek. B yły to: rozkład pocią gów, jakiś spis urzędów państw ow ych i kilka innych, podob nych pubłikacyj. I z entuzjazm em , jak g d y b y interpretow ał tek s ty arcydzieł, jął mi w skazyw ać, ile m am y i jakich pociągów, ile odm ian w ładz n ajrozm aitszych od m inisterstw po u rzęd y 'pow iatow e. Tabele zapełnione cyfram i m ówiły mu o stałej, s y
stem atycznej i im ponującej rozbudowie życia zbiorowego, ż y cia wolnej Polski na gruzach przezw yciężonej niewoli. A w dw a lata później H. G aertner, przedw cześnie z m a rły gram atyk, opo w iadał mi zabaw ną p rzygodę w pociągu m iędzy Krakow em a Lublinem. W przedziale, w k tó rym jechał z W indakiew iczem , w yw iązała się typow o polska rozm owa, „psioczenie“ na tem at niedom agań życia zbiorowego. Rej wodził w niej daw ny „ ra d c a “ galicyjski. W pew nym momencie W indakiew icz nie w y trzym ał, w m ieszał się i jął energicznie dowodzić, że przedm io tem sk a rg są zjaw iska przem ijające,nieuniknione w czasie powo jennym , że jest znacznie lepiej, niż być by mogło. Z irytow any rad c a próbow ał replikować, w reszcie rzucił: „W jakiej P olsce pan żyje, skoro pan nie widzi tego i teg o ? “. „W każdym razie w innej, niż p an “, padła odpowiedź, po czym profesor zakutał się w palto i zaczął drzem ać. Na tle takiego stosunku do życia rozw inęły się znam ienne upodobania W indakiew icza. Już w r. 1883, jako m łody chłopiec, spędził on lato na O ksyw iu i w Mo stach, p ro w ad ząc jakieś studia ludoznaw cze na terenie Kaszub- szczyzny. Nie dziw ota, że polski brzeg stał się ulubionym m iej scem jego w czasów letnich na starość. Rok rocznie p arę ty g o dni spędzał w Gdyni, ciesząc się, jak dziecko, rozbudow ą tego „okna na św iat“, jak ją nazyw ał. Tygodnie gdyńskie zastępo w ały mu w zupełności to, bez czego żyć by nie mógł w latach m łodszych — w y p ad y do W łoch i Francji.
4 1 6 Ju lia n K r z y ż a n o w s k i
sta rć nie ty lk o z p rzy g o dn ym i w spółpasażeram i. O dbijała sie ona, zazw y czaj nieko rzy stnie n a stanow isku W ind akie w icza naukow ym . Z a p a trz o n y w m etody p ra c y naukow ej, znane mu z w ędrów ek po Europie zachodniej, pełen in icjaty w y i pom y słow ości, w y stęp o w ał z nimi w m ały m św iatku nauki krakow skiej, skupionym w m urach A kadem ii Um iejętności. R zadko ty lk o sp o ty k a ł się z nieodzow nym zrozum ieniem . P rzew ażnie w y su w an o p rzeciw jego projektom „sp raw y w ażn iejsze“. O bronna m ask a ironii, stosow ana rów nież w tych w ypadkach, o k azy w ała się w ów czas zaw odna. W ych yliło się spoza niej oblicze człow ieka b ard zo w rażliw ego i drażliw ego. W indakie- w icz ostentacy jn ie w y co fy w ał się, rezyg no w ał z zajm ow anych s ta n o w is k /in ic ja ty w a szła n a m arne, sp raw y upadały, b y po jaw ić się dopiero w lat kilka czy kilkanaście, g d y p rzy jm o w ano je z uznaniem , jak o rzeczy sam e przez się zrozum iałe!
A w reszcie jeden szczegół jeszcze. W ocalałym p rz y p a d kow o liście (z 9. 1. 1942), jaki od W iindakiewicza na rok przed jego zgonem otrzy m ałem , w czasach najgo rszego ucisku oku pacyjnego, pisał mi z pogodną rezy g n acją, że studiuje pisa rzy... am eryk ańskich.
D oszed łem do tego, że podróżuję po A m eryce z a n g ie l-, skim B aedeckerem w ręku. U czę się stacyj z N ow ego Yorku do W ashingtonu : Kraków, Słom niki, M iechów . W iem , które m iasta ma ją m ilion, a które p ó ł m iliona ludności. Potrafię prze dostać się od A tlantyku do San Francisco. T rzeba p rzeb yć 3200 mil i przesied zieć się w w agonie praw ie przez cztery dni. Z geografia łączę historię literatury. Mam podręcznik przez n o w o jorskiego T renta i w y d a n ia p o ezy j Longfelłow a, Whittiera i W hitmana. M ierne talenta, w dodatku nie w szystk o dobrze rozum iem . A le zaw sze to zabaw ne czytać autorów, którzy o M assachusetts, M anhattanie i B rooklynie rozprawiają, jak m y o K rakow ie i W arszawie.
Z d u m ie w a ją c a .b y ła ta żyw otność zainteresow ań u czło w ieka bliskiego osiem dziesiątki, ten jego sposób opanow yw ania now ych terenów , p la s ty k a konkretn ego w idzenia i przekonanie, iż ta k a w łaśnie p ra c a coś napraw d ę znaczy.
T y ch p a rę szczegółów winno w y sta rc z y ć , by uprzytom nić odrębność i niezw ykłość osobowości człow ieka, k tó ra w w ła ściw y sobie sposób odbić się m usiała rów nież na postaw ie jego naukow ej.
* * *
P r a c a naukow a W indakiew icza od sam ego swego po czątk u biegła w trzech k ierunkach rów noległych i bliskich so bie, co chroniło ją zarów no przed nadm iernym zacieśnieniem h o ry zo n tó w m łodego uczonego, jak przed rozproszeniem i z a gubieniem się w szczegółach. Zgodnie te d y i z ów czesnym i zw yczajam i, i w łasnym i zainteresow aniam i, i potrzebam i w re szcie, ’k tó re do tąd są żyw e, p rz y s z ły p ro feso r w y zy sk iw ał swe
W sp o m n ie n ie o S ta n isła w ie W in d a k ie w ic z u 4 1 7
rzetelne oczytanie archiw alne, ogłaszając m nóstw o dokum en tów w w ydaw nictw ach akadem ickich. Szczególną uw agę skupił na zw iązkach i stosunkach polsko-włoskich, stanow iących n a turalne podłoże naszego hum anizm u w w. XV i przede w sz y st kim XVI. W „S p raw o zd an iach “ i „R ozpraw ach“ Akadem ii U m iejętności oraz „Archiwum do dziejów literatu ry i ośw iaty w P o lsce“ p rzez lat kilka system aty cznie drukow ał m ateriały, dotyczące scholarów polskich w Bolonii i Padw ie, by w reszcie wyniki w łasnych dociekań ująć syntetycznie w studium, „ P a dw a“ (1891), dotychczas niezastąpionym , mimo narośnięcia z biegiem półw iecza p rac taki'ch specjalistów od ty ch spraw , jak St. Kot i H. B ary cz. P ra ca m i tym i torow ał drogę następ-* com, rów nocześnie zaś udostępniał m ateriały inne, rzucające całe snopy św iatła na kulturę literacką i losy literatów w P ol sce renesansow ej. M ateriały, które dotąd czekają na w łaściw e ich w yzyskanie. D o ty czy to nie tylko studiów nad „Rękopisam i K allim acha“, przez W indakiew icza staran nie skopiow anym i, ale naw et rzeczy drobnych i w iększych, jak „Siedem dokum en tów do życia Janickiego“ lub „Aktów Rzeczypospolitej babiń skiej“, poprzedzonych gruntow nym i barw nym w stępem , roz bij a ją c y m < daw ne legendy o p ana P szonkow ych gościach i za baw ach. Że słow a te nie są przesadą, dowodzi drobny szkic „O Ł ukaszu G órnickim i jego rodzinie“ (1887), przeoczony na w et przez naszych najlepszych znaw ców renesansu. Częściowo z winy sam ego autora, częściow o dlatego, że rozp orządzał on częścią ty lko dostępnych w ów czas m ateriałów . W indakiew icz mianowicie ustalił tam , iż Górnicki, m ieszczanin oświęcimski, w ykształcenie swe zaw dzięczał wujowi, proboszczow i St. Gą- siorkowi. Stw ierdzenie to, k tó re ktoś później nazw ał zabaw nym szczegółem , nabiera pełnej doniosłości, gd y się wie, iż ów G a- siorek, inaczej „S tan isław K leryka królew ski“, b y ł nie tylko „słonym “ (tj. dow cipnym ) parochem wielickim, jak nazyw ał go jego p rzyjaciel Janicki, ale n ad to dy ry g en tem kapeli nadw o r nej na W aw elu — m oże kom pozytorem — i, co w iększa, nie pospolitym poetą, g ó ru jący m nąd sw ym otoczeniem o tyle, że pom ysły, k tóre inni przekuw ali w łacińskie d y sty ch y , on w y rażał w gładkich w ierszach polskich o zabarw ieniu w yraźnie hum anistycznym . Takich i podobnych szczegółów, pełnych w ym ow y dla człow ieka, obeznanego dokładnie z początkam i i późniejszym i losam i naszej literatu ry, znaleźć m ożna sporo w szkicach W indakiew icza, nieraz zagubionych w dziennikach i czasopism ach z końca ubiegłego stulecia. Dość w skazać na drobiazg „T asso i R eszk a“, praw iący o stosunkach znakom i tego epika włoskiego z naszy m dyplom atą, lub na ogłoszone w „Pam iętniku literackim “ późniejsze studium „Dokoła pierw szego przedstaw ienia C y d a “ , gdzie w yjaśniono zaw iłe spraw y, dzięki k tó ry m jedno z arcy d zieł dram aturgii francuskiej docze
4 1 8 Ju lia n K r z y ż a n o w s k i
kało się szybko p rzekładu i inscenizacji w W arszaw ie. W śród p rac tego rzędu na plan bodaj czy nie pierw szy w y su w ają się b arw ne opow iadania o „K ochanow skim z a g ra n ic ą “ i o „Żyw o cie dw orskim K ochanow skiego“, łączące wiadom ości, które m ło d y uczony w y szp erał w archiw ach krakow skich i innych, z danym i zaczerp n ięty m i z biografii poety, a rzuconym i na zajm ująco naszkicow ane tło kulturaln e epoki. O pow iadania te, u trz y m an e w tonie pogaw ędek popularno-naukow ych, druko w ane w m ało dostępnych czasopism ach, u legły niesłusznie z a pom nieniu, urok bowiem ich i w arto ść polegają na znakom itym w prow adzaniu czytelnika w atm osferę P olski jagiellońskiej, po dobnie jak nieocenione szkice na pokrew ne tem a ty K azim ierza M oraw skiego.
K reśląc je, W indakiew icz skupiał rów nocześnie uw agę na dziedzinie, w k tó rej nie m iał poprzedników i, jak dotąd, nie miał zdobyć następców , na dziejach m ianowicie naszego najdaw niej szego teatru . Duże o czytanie w całej ów czesnej literatu rze nau kowej, w p rac a c h takich teatrologów , jak P e tit de Julleville, W . C reizenach, A. d ’A ncona czy O. M orozow , szczęście do zna lezisk archiw alnych i bibliotecznych, p asja w reszcie poznaw cza spraw iły, iż W indakiew icz stw o rzy ł p rehistorię te a tru polskiego i rzucił trw ałe podw aliny pod historię jego początków , dał kilka ujęć szkicow ych jego rozw oju aż po c z asy rom antyzm u, pokusił się w reszcie pod koniec ż y cia o z a ry s całości naszej dram atu rg ii, sięg ając w nim po schyłek w. XIX. S eria teatrolo- giczna obejm uje stud ia: „P ierw sze kom panie aktorów w P o l sce“ (1893), „ T e a tr ludow y w daw nej P o lsce “ (1902), „D ram at litu rg iczn y “ (1903), „ T e a tr polski p rze d pow staniem sceny na ro d o w ej“ (1921), „ T e a tr kolegiów jezuickich“ (1923) o raz m iły szkic o „ T e atrze W ła d y sła w a IV“ (1896), w reszcie w ydanie k ry ty c z n e „D ialogu o chw alebnym zm artw y chw staniu p ań sk im “ M ikołaja z W ilkow iecka. W śró d p rac tych rozgłos n aj w iększy zd o b y ła k siążk a o „T e atrze ludow ym “, jak autor, idąc za term inem francuskim (le th éâ tre populaire) nazW ał nasz re p e rtu a r d ram a ty c z n y od końca średniow iecza po w. XVII.
O grom ne bogactw o drobnych w iadom ości, w yłow ionych z p rzeró żn y ch zapisek archiw alnych, z kodeksów rękopiśm ien nych i rzad k ich druków, au to r zespolił w p lasty c zn y obraz n a szego ży cia teatraln eg o , rzucając go rów nocześnie na szerokie tło porów naw cze, spo ro bowiem ów czesnych utw orów 'dram a ty cz n y c h należało do z ak resu „ lite ra tu ry w ędrow nej“, było przekładam i lub przeróbkam i zn anych w całej Europie tekstów łacińskich. O bfitość ow ych szczegółów , nie zaw sze dający ch się uchw ycić całkiem dokładnie, dopełnianych z konieczności dom ysłam i, k tó re m ożna było kw estionow ać, nade w szystko zaś ty tu ł całości, spraw iły, iż k siążk a W indakiew icza w yw o łała żyw e sp rzeciw y ze stro n y recenzentów , B rticknera i
Gu-W sp o m n ie n ie o S ta n isła w ie Gu-W in d a k ie w ic z u 4 1 9
brynow icza, i że dzisiaj, po udostępnieniu now ych m ateriałów przez Bernackiego,, B adeekiego i in. trzeba by w prow adzić w jej tek st niejedną zmianę. Z tym w szystkim jest ona do tąd jedy n ym i niezastąpionym źródłem wiadomości o czasach, lu dziach i dziełach, białym krukiem , rozpaczliwie poszukiw anym przez now oczesnych teatrologów i miłośników dawnego teatru . Obok niej wym ienić należy szkic o „D ram acie liturgicznym “, pracę stanow iącą pow ażny w kład polski w naukę m iędzynaro dową, W indakiew icz bowiem starannie opracow ał tu znalezione przez siebie „officia“ krakow skie, stanow iące punkt w yjścia w historii zachodniego teatru średniowiecznego. Dodać w re szcie należy, że do p rac źródłow ych dorzucił on z biegiem lat z a ry s y popularne, żyw e i jasne, jak „ T e a tr polski przed pow- stanierp. sceny narod o w ej“ o raz nieistniejące już „Dzieje d ra m atu polskiego“. S p o ra książka, o p arta na w ykład ach uniw er syteckich, popraw iana i w y g łąd zan a w ostatnich latach przed śm iercią, przynosiła w partiach początkow ych streszczenie daw niejszych studiów źródłow ych autora, nacisk zaś kład ła na d ram aturgię w. XIX, k tó rą doprow adzała do r. 1900, tak że ostatnią jej pozycją było „Z aczarow ane koło“ L. R ydla. T rz y czw arte rękopisu, przepisyw anego w P ałacu Staszica, uległo w nim zagładzie czasu pow stania w arszaw skiego, resz ta w raz
i kopią, k tó rą spraw dzałem już niemal pod obstrzałem , podzie
liła losy m ego m ieszkania na S tary m Mieście. C ałość, obfita w m nóstw o wiadom ości, niepozbawiona luk, autor bowiem co chwila zaznaczał, że do tych czy innych dzieł dram atu rgó w pom niejszych, w rodzaju K. Zalew skiego, do trzeć nie mógł, m iała c h a ra k te r raczej historyczno-literacki aniżeli te a tra ln y 1 była b ard zo pożytecznym przew odnikiem , po dającym s ta ra n nie dobrane i popraw nie uporządkow ane fakty, w skutek czego p rzy goto w y w ała m ateriał dla przyszłego h istory ka naszego teatru.
* * *
Rozległe h o ry zo n ty naukowe, um iejętność popraw nego i jasnego m yślenia, zdobyw cza inicjatyw a odkryw cy, w szystkie te cechy znam ienne dla p rac W indakiew icza dotąd omówio nych opierały się w nich na rzetelnej erudycji, na gruntow nej znajom ości sp raw na k artach ich przedstaw ionych. E rudycji, na sposób francuski przesłanianej przez sw obodny tok opowia dania, św iadczącego o wżyciu się uczonego w św iaty, przez które prow adził czytelnika. Jakieś jednak okoliczności, znane tylko z niedokładnej plotki, spraw iły, iż autor „T eatru ludo w ego“, idąc bodajże za głosem przekory, zrozum iałej w środo wisku, gdzie z podziw em spoglądano na najeżone ogrom em przypisów płody pedantycznej uczoności niemieckiej, zd ecy dował się w kroczyć na szlaki prac tego właśnie typu. W ten sposób pow stałv trz y jego dziełka, odbite w łasnym sum ptem
w m ałej ilości eg zem plarzy i w skutek tego praw ie niespotykane w han|dlu księgarsk im , m ianow icie „B adania źródłow e nad tw órczością S łow ackiego“ (1909), „ W a lte r S co tt i L o rd B yron w odniesieniu do polskiej poezji ro m an ty czn ej“ (1914) oraz „P ro lego m en a do P a n a T a d e u sza “ (1918). Do nich dołączyć by m ożna nieduży, w y d a n y na zasa d a c h druku p ry w atn eg o szkic o „ P a n u T a d e u szu “ (1910). W szędzie tu W indakiew icz z a sto sow ał to, co sam żartobliw ie oznaczał nazw ą „chem ii literac k iej“, m etodę, używ aną i n adużyw an ą przez kom entatorów k lasy k ó w sta ro ż y tn y c h . P o le g ała ona na w yław ianiu z tek stu rem iniscencyj frazeologicznych, b y na ich podstaw ie u stalać stosunek b ad aneg o dzieła do jego tzw . w zorów . W w y padku Słow ackiego ustalono w ten sposób pogłosy ro zc z y ty w a n ia się p o ety w dziełach S zekspira, A riosta i T assa, w w ypad k ach zaś dalszy ch szło o ujęcie o czyw istych p okrew ieństw „ P a n a T a d e u sza “ z rom ansam i W a lte ra S cotta. M etoda ok azała się jed nostro nn a i w sku tek tego zaw odna. Autorowi w ypad ło nieraz stw ierdzić, że te sam e fra z e sy spotkać było m ożna równie do b rze w „G offredzie“ jak w poem acie Scotta, te sam e sy tu acje u w ielu d ram atu rg ó w czy epików daw niejszych. Nie w chodząc w to, jak zag adn ien ia te rozw iązuje m etodologia ba;dań porów naw czych, W indakiew iczow i obca, w y s ta rc z y zazn aczy ć, że jego w y w o d y w y w o łały dużo replik, nie zaw sze słusznych, zgodnych w ty m tylko, że sam e zestaw ienia filologiczne nie w y sta rc z a ją , że konieczne jest ich uzasadnienie inne. R ezultat k o n tro w ersji był z re sz tą taki, że sp ostrzeżen ia uczonego kra-1 kow skiego w y zy sk ali i utrw alili koledzy jego m łodsi, jak Klei n er (w m onografii o Słow ackim ), W ojciechow ski (w studium o w altersk o ty zm ie „ P a n a T a d e u sza “) czy P ig oń (w k om enta rzu do poem atu M ickiew icza).
Taki zabieg, naukow o b ard zo owocny, był m ożliw y dzięki tem u, że ogro m n a w iększość k o n sta ta cy j W indakiew icza była b ezsporna i że, co daleko istotniejsze, jego interp retacje naj ogólniejsze rów nież nie m ogły budzić sprzeciw u. P ra c e jego bo wiem u k a z ały w sposób niezbity, że w ielcy poeci rom antyczni, M ickiewicz, Słow acki i in. w tw órczości swej św iadom ie i bez- w iędnie naw iązyw ali do wielkich tra d y c y j europejskich i hoł dow ali m odzie, panującej w ich czasach. O d tąd p rze stało ule gać w ątpliw ości, że Słow acki, dążąc do stw orzenia d ram atu w łasnego, k ro cz y ł śladam i „ stareg o W illa“ , a M ickiewicz, przej m ując technikę eposu hom eryckiego, ro zszerzał ją pom ysłam i technicznym i, upow szechnionym i p rzez W . S cotta. P ró c z tego stu d ia o B yronie, Scocie o raz szkic o „ P an u T ad eu szu “ dowo dnie w sk a z y w a ły w k ład ty ch p isa rz y w m odę ów czesną i u sta lały zasięg tej m ody oraz siłę jej oddziaływ ania, a przez w cią gnięcie w tok rozw ażań m ateriału bardzo rozległego, p recy zo w ały typologię pew nych stałych, pow szechnych szablonów te c łr
W sp o m n ie n ie o S ta n is ła w ie W in d a k ie w ic z ti 4 2 1
nicznych, w idocznych z fizjognomii m nóstw a dzieł naszych ro m antyków . Te w yniki dociekań W indakiew ieza, częściej dające się w y czy tać m iędzy w ierszam i jego prac, aniżeli jasn o sform u łowane, w iążą jego studia „filologiczne“ z jego daw niejszym i p racam i o ch a ra k te rz e porów naw czym . W y ra s ta ły one na gruncie przekonania, że dzieło literackie jest nie tylk o produk tem „natchnienia“, ale również pewnej k u ltu ry literackiej, m o delującej zarów no postaw ę pisarza, jak w yg ląd jego dzieła, kul tury, której obecność stw ierd za się m etodam i, w pewnej, nie w ątpliwie zre sz tą nadm iernie uproszczonej odm ianie użytym i przez a u to ra „Prolegom enów do P a n a T ad eu sza“.
* * *
Jak w spom niałem poprzednio, W indakiew icz od sam ego początku swej k a rie ry naukowej pracow ał wielotorowo, czas więc w ejrzeć na tę drogę, k tó ra p rzyniosła mu sukcesy, naj w iększe subiektyw nie i obiektywnie. P ierw szy m na niej krokiem było zgrabne „studium biograficzno-literackie“ o rym opisie z końca w. XVI Stanisław ie Grochowskim , po nim zaś poszły książki o M ikołaju R eju (1895), P io trze S k ard ze (1925) i Janie Kochanowskim (1930). O dwu dalszych wspom nieć w ypadnie później, w zw iązku z innymi spraw am i. W ym ienione ty tu ły do statecznie w skazują na rodzaj toru, na k tó ry m się je spotyka. B yła nim biografisty k a literacka, p o czy ty w an a przed laty pięć dziesięciu za szczytow e osiągnięcie b ad acza zjaw isk literac kich, no i trak to w an a tak, dodajm y naw iasem , również dzisiaj, mimo w szelkich zastrzeżeń, k tó re przeciw tej dziedzinie p racy w latach ostatnich w ysuw ano. Obowiązkiem h isto ry k a litera tu ry b yło zw iązanie zespołu dzieł literackich badanego pisarza z kolejam i jego życia. Żądanie to, m etodycznie b ard zo trudne, zak ład ające bowiem spraw dzenie wszelkich składników fikcyj nych dzieła, by znaleźć ich odpowiedniki realne, dające się skon frontow ać z danym i biograficznym i, natrafiało na przeszkodę dodatkow ą, w Polsce silniejszą, niż u jej szczęśliw ych sąsiadów . B y ła nią rozpanoszona legenda literacka, podnosząca p isarzy do godności wieszczów, proroków , niekanonizow anych świę ty ch narodow ych. Ja k te stosunki w y g lą d a ły w p raktyce, w sk azują losy m onografii W indakiew ieza o Skardze, napisanej w r. 1897, w ydanej z aś dopiero w lat trzy d zieści później. M iała ona ukazać się w r. 1900, „ale do tego nie p rzyszło — c zy tam y w przedm ow ie. —■ Autorowi oświadczono, że S kargę c h a ra k te ry zu je z an ad to realistycznie i usiłuje ściągnąć z piedestału, na któ ry m go uwielbienie potom nych postaw iło. W obec tego au to r porzucił zajęcie się wielkim kaznodzieją i rękopis złożył w szu fladzie“. Rzecznikiem kultu p isarza jezuickiego był w ty m w y padku T arnow ski, w ychow any w poglądach, k tóre ku zbudo w aniu rodaków sform ow ał niegdyś Mickiewicz w prelekcjach
pary sk ich . P o kilku dziesięcioleciach, gdy czyteln ika do S k arg i historycznego, nie legendarnego zbliżył uczony francuski, B erg a, g d y „K azania sejm ow e“ od stro n y ich p ro g ram u na św ietlił Kot, n ad szed ł czas, by p reku rsorskie stanow isko W(in- dakiew icza doznało rehabilitacji. D odajm y z resztą, że b y ła ona ty lk o częściow a. P o śred nio bowiem przeciw jego poglądom w obronie legendy w y stąp ił nie k to inny, ty lk o I. C hrzanow ski, uczony, k tó ry sam n araził się na b ardzo o stre ataki, g d y k r y tycznie sp o jrzał na działalność S k arg i polityczną.
W indakiew icz, rozm iłow any w tra d y c ja c h historiografii literackiej francuskiej, w któ rej jaśnieli podów czas E. Fag u et, Lanson, L em aitre i in., w k ra c z a ją c n a pole b iografistyki literac kiej szedł za nakazem w łasn ych zainteresow ań psychologicz nych, w iern y tem u kultow i p raw dy , k tó ry pozw alał mu na ści słe ro zg ran iczan ie tego, co było w przeszłości, i tego, co się o niej m yślało. Z ainteresow ania bowiem b y ły w nim tak silne, że w ym ow a pełnych tem peram entu osobowości tw órczy ch by ła !dlań czynnikiem daleko isto tniejszy m od takich czy innych w yobrażeń, tw o rzo n y ch p rzez pokolenia późniejsze, obliczo nych z aś nie na poznanie, lecz na zbudow anie. T a k a po staw a ba d acza spraw iła, że w izerunki p isa rz y renesansow ych, zarów no daw niejsze, szkicow ane m etodą im presjonistyczną, n astaw ioną na chw y tan ie ry só w jask raw y ch , jak ostatni, pastelow o-har- m onijny p o rtre t K ochanow skiego zabły sn ęły życiem , które rzadk o ty lk o u d aje się w y czaro w ać człowiekowi nauki. K ażda z p o rtre to w an y c h przezeń postaci u k azała się jako człow iek ży w y, pełen odrębności, u w arunkow anych i p rzez tem p e ra m ent i przez c h a ra k te r epoki, jako p isa rz -a rty s ta ro zp o rząd za ją c y takim c z y innym zasobem środków technicznych, w spól nych z jego środow iskiem , o bd arzony jed nak osobowością, dzięki k tórej zasób ten po sw ojem u bogacił i p rze k a z y w a ł p o koleniom następnym , jak o jed n o stk a w reszcie bliska sw ym po tom kom duchow ym po w iekach, obdarzon a bowiem pew nym i w łaściw ościam i ogólnoludzkim i, stanow iącym i o jego a k tu a l ności pozgonnej..
S ztu k a kreślenia p o rtretó w ludzkich, zachow ujących podstaw ow e cechy p o rtreto w an y ch oryginałów , a rów nocześnie bliskich i zrozum iałych dla człow ieka innych, naszy ch czasów , św ięciła praw dziw e try u m fy w w y k ła d a ch uniw ersyteckich W indakiew icza, z k tó ry c h dw a ty lk o cykle, n iestety p rze ro bione niekoniecznie szczęśliwie, d o czekały się druku w k siąż k ach o „A dam ie M ickiew iczu“ (1935) i „R om antyzm ie w P o l sce“ (1937), a k tó ry ch szkicow e ujęcie w ram ach litera tu ry p rzed ro m an ty czn ej o trz y m ało ty tu ł „ P o e z ja ziem iańsk a“ (1938). R eszta, m. in. niesłychanie su g esty w n y i p re c y z y jn y p o rtre t literacki Słow ackiego, p o zostały — jak zaznaczy łem poprzednio — w rękopisie. C echą naczelną ty ch p relekcyj,
W sp o m n ie n ie o S ta n isła w ie W in d a k ie w ic z a 4 2 3
przygotow anych z pedan ty czną dokładnością, było niezw ykłe u naukow ca bogactw o intonacyj uczuciowych, godzonych z bu dzącym podziw obiektywizm em . P a rad o k s tego ujęcia jest zu pełnie pro sty . O parte na źródłow ej znajom ości i głębokim p rze m yśleniu zagadnień, o k tó ry ch mówiły, w y k ład y p rofesora W in dakiew icza k reśliły równie przekonyw ająco tragedie, w zloty i upadki dusz wielkich, jak przeróżne fałsze i pozy figur i figu rek literackich, rozm iłow anych w m ałpow aniu wielkości. B o leśnie suro w a p raw d a dzw oniła w p rzejm ujących uw agach o w ierszu „Do m atki P o lk i“ jako sy n tety czn y m ujęciu doli w y gnańca, pozbaw ionego opieki w łasnych w ładz państw ow ych, czy w obrazie M ickiewicza, g d y w pewnej chwili poczuł, iż ż y cie w yłam ało mu K onradow e sk rzy d ła. Ironiczna p raw d a po- dzw aniała w relacji o naiw nych pozach Q dyńca, W itw ickiego czy Zaleskiego, poczyty w an y ch przez legendę za znakom ito ści rom antycznego P a rn asu . P ra w d a , rażąco odm ienna od opi nii podręcznikow ych, jednych bawiła, innych gorszyła. Innym jeszcze drobny prelegent na rzeźbionej k atedrze przypom inał K onrada z „W yzw olenia“ w jego dialogach z m askam i. P o dobnie bowiem jak bohater d ram atu W yspiańskiego,, profesor jagielloński był szerm ierzem życia, duszonego przez czcigodną;,, papierow ą, a jednak ciężką legendę. G dy po jednym z w y k ła dów, w k tó ry ch W indakiew icz skalpel dotkliwej ironii zastoso w ał do d ram atu W itw ickiego „E dm und“, zapytałem , dlaczego ta k bezlitośnie nicuje m ałość sław nych nieboszczyków , o trz y m ałem odpowiedź: „Bo, widzi pan, historia lite ra tu ry to nie zielnik z zasuszonym i roślinam i. Na p isa rz y spoglądam tak sam o, jak na przechodniów na A—B, p atrzę, jak w ygląd ają, jak chodzą, jak m ów ią“. Jak idalece znowuż ta p ostaw a W in dakiew icza by ła p rek urso rsk a, przekonałem się o wiele lat później. G dy ktoś w rozm owie ze m ną unosił się n a d od kryw czością poglądów B o ya na M ickiewicza, odparłem bez chwili nam ysłu: O dkryć tych dawno dokonał W indakiew icz i dla k a ż dego, kto chadzał na jego w ykłady, w ystąpienia „odbrązow ni- cze“ nie są niespodzianką. Różnica jednak polegała n a tym , że takim i odkryciam i profesor krakow ski karm ił sw e au d y to ria codziennie przez lat wiele, stanow isk sw ych jednak nie rek la m ował i nie przeciw staw iał zb y t energicznie temu, co o tych .sp ra w ac h mówiło się rów nocześnie o piętro w yżej, gdzie ujęcia trad y cjo n alisty czn e głosili z pow agą zarów no T arnow ski jak jego następca, C hrzanow ski, No i na tym , że w w ykładach W in dakiew icza now inkarskie herezje nie p retendow ały do godno ś c i, opinii św iatoburczych — spro w ad zały się do przyjm ow ać nego przez słuchaczy z niedow ierzaniem stw ierdzenia, że tak to napraw dę było. * * *
O niedow ierzaniu ty m W indakiew icz w iedział doskonale. Nie m iał am bicyj try b u n a now ych haseł. Jak p rzy sta ło n a praw
dziw ego hum anistę, uw ażał, że do p raw d należy dochodzić drogą osobistego w ysiłku, po g ląd y bowiem p rzy ję te „im verba m agi- s tr i“ nie stanow ią indyw idualnej w łasności człow ieka obdarzo nego pełnią ż y cia w ew nętrznego. Nie m iał tem peram en tu bo jow ca, m iał z aś głębokie przekonanie, że p raw d a prędzej czy później zw ycięży, inaczej bowiem nie by łaby praw d ą. O jej po raż k a c h zaś w iedział doskonale i z dośw iadczenia osobistego i z obserw acji ż y cia do-okolnego. Mimo to w ierzy ł w jej tryum f o stateczn y i ty m tłu m aczy się jego stosunek do w y d arzeń hi sto ry czn y ch , k tó re w y p ad ło m u przeżyć, i jego stosunek do od z y sk an ej niepodległości, i w reszcie do sensu w łasnej p ra c y naukow ej. W y ra z e m tej jego p o sta w y n ajw ym ow niejszym m oże sta ła się jego p ra c a m arginalna, leżąca p o za obrębem jego zaintereso w ań zaw odow ych, ale dzięki tem u w łaśnie ty m w ym ow niejsza. B y ła nią sw oista kronika K rakow a, jak o cen tra ln eg o o śro d k a ży cia polskiego, no sząca ty tu ł „Dnieje W a w elu“ (1925). N iezrów nany znaw ca naszej poezji i n aszego te a tru w y stąpił tu taj w skrom nej funkcji k ro n ik arza, przew od nika po Akropoli polskiej, by losy jej w ram ach tysiąclecia za k o ńczyć słow am i:
31 października 1918 r. W aw el przeszed ł zn ów pod w ład zę polską. P oezja W aw elu spełniła sw oje posłannictw o d ziejo w e i zam ek od zn iszczenia przez w rogów ochroniła. Teraz pytan ie, co się z W aw elem stanie w tej now ej, p otęż nej i p ełn ej ży cia P olsce ?
Słow a te m ogą w y d aw ać się niespodzianką, g d y się je zw iąże z su ro w y m obiektyw izm em uczonego, tak dobrze zn a n ym z jego puścizny h isto ry c z n o lite ra c k ie j. A przecież b y ły one n a tu ra ln y m w ydźw iękiem książki, któ rą zam y kały, książki pełnej skupionego i żarliw ego przejęcia się h isto rią K rakow a i przez jej p ry z m a t u k azan ą h istorią P olski. T a k sam o, jak „D zieje W aw elu “ sta ły się n atu ra ln y m ogniw em w łańcuchu p rac S tan isław a W indakiew ieza. Dzieje te bowiem sta ły się hoł dem, spłaconym m iastu, z k tó ry m zw iązał się całym życiem i cały m tokiem wieloletniej p racy , k tó reg o niedom agania znał dokładnie i odczuw ał b ard zo dotkliwie, ale godził się z nimi, p o d trz y m y w a n y w iarą, o p a rtą o dokładną znajom ość przeszło
ści i ścisłą obserw ację teraźniejszości, a w y n ik a ją c ą z głębo kiego prześw iad czen ia o o stateczn y m zw ycięstw ie p raw d y i dobra w ży ciu jedn ostk ow y m i społecznym . W ia ra ta pod ziem nym n u rtem w zru szenia tętn iła w jego p racach nauko- w ych, d o d aw ała im rum ieńca ż y cia i spraw iła, że nie p rze brzm iały one bez echa i że najistotn iejszej sw ej w arto ści nie s tra c iły doty ch czas.
Jvlian K rzy ża n o w sk i