• Nie Znaleziono Wyników

Konfrontacje i prowokacje sowizdrzalskie

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Konfrontacje i prowokacje sowizdrzalskie"

Copied!
50
0
0

Pełen tekst

(1)

Stanisław Grzeszczuk

Konfrontacje i prowokacje

sowizdrzalskie

Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej 60/3, 47-95

(2)

S T A N IS Ł A W G R ZESZC ZU K

KONFRONTACJE I PROWOKACJE SOWIZDRZALSKIE

1. Antagonizm kapłanów i błaznów

Twórczość literacka plebejskich hum orystów z końca XVI i pierwszej połowy w. XVII, określana zazwyczaj mianem „literatury sowizdrzalskiej”, zajm uje w dziejach piśmiennictwa staropolskiego miejsce szczególne i wy­ raziście odrębne. Tworzy n u rt opozycyjny wobec literatu ry w arstw panu­ jących, ustabilizowanych i bogatych. Prowokacyjnie ośmiesza m ity i ideały ku ltu ry „oficjalnej”, zarówno szlacheckiej i kościelnej, jak też mieszczań­ skiej, parodiuje pojęcia etyczne i estetyczne, drwi z poetyki i ideologii, złośliwie deprecjonuje św iat wartości społecznych, politycznych, m oralnych i obyczajowych w tej kulturze uznaw anych i cenionych. Pozytywnym wzorom i nakazom, apoteozie feudalnych bohaterów i feudalnego porządku przeciwstawiali pisarze sowizdrzalscy błazeńską karykaturę, groteskową negację i absurdalne odwrócenie.

Stosunek w zajem ny literatury „oficjalnej”, elitarnej, z istoty swej po­ ważnej i autorytatyw nej, oraz literatury sowizdrzalskiej „nieoficjalnej”, ludowej, hum orystycznej, krytycznej i wrogiej wobec wszelkich autoryte­ tów — przedstawić można najlepiej poprzez odwołanie się do współczesnej, XX-wiecznej groteski. Łatwo bowiem w relacji tych krańcowo odmien­ nych, a przecież ze sobą najściślej sprzęgniętych, na zasadzie tezy i anty­ tezy, zjawisk literackich dostrzec staropolskie wcielenie słynnego poje­ dynku na m iny między Syfonem a Miętusem z pierwszej części Ferdy­ durke Gombrowicza, ze wszystkimi konsekwencjami ideowymi i arty ­ stycznymi tej paraleli. Na „budujące i piękne m iny” literatury oficjalnej sowizdrzalscy autorzy odpowiadali „burzącymi i szpetnymi kontrm inam i”, które, zgodnie z Gombrowiczowskim regulaminem, były „jak najbardziej raniące i miażdżące”, stosowane zaś „bez tłum ika aż do skutku”.

Pójdźmy nieco dalej szlakiem tej paraleli, głównie dla pożytków pły­ nących z rozważania zjawisk analogicznych, a więc dla lepszego rozumie­ nia osobliwości literatu ry sowizdrzalskiej, ale i ze względów ogólniejszych. Zarówno bowiem twórczość staropolskich sowizdrzałów jak i nowoczesna

(3)

groteska w ydają się jedynie kolejnymi wcieleniami „błazeńskiego” n u rtu literatury — czy ogólniej: kultury — wcieleniami, których podobieństwo widoczne jest mimo różnic, w ynikających z kontekstu historycznego, filo­

zoficznego i literackiego. Oznacza to także, iż wśród hum orystów sowi­ zdrzalskich szukać należy protoplastów współczesnych twórców groteski i absurdu, przodków dalekich w prawdzie w czasie, ale wcale bliskich z du­ cha krewnych Gombrowicza, Gałczyńskiego i Mrożka.

Te obustronne powinowactwa, w skazując na ciągłość określonej tra ­ dycji literackiej, ułatw iają zarazem wgląd w skomplikowany mechanizm

kultury i jej w ew nętrznych antynomii. Dlatego też prześledzenie „dram a­ tycznego” sporu między Pylaszczkiewiczem a Miętalskim pozwoli dojrzeć w nowym świetle charakter i funkcje sowizdrzalskich opozycji oraz przed­ stawić je w formie zwięzłej i plastycznej. Konieczne są jednak w tym celu dłuższe przytoczenia.

S y fo n w y s ta w ił tw a rz i o d w a lił p ie r w sz ą m in ę [...]. M ia n o w icie — zam ru gał jak ktoś, kto w y ch o d zi na św ia tło z ciem n o ści, rozejrzał się na p ra w o i le w o z nab ożn ym zd u m ien iem , zaczął p rzew ra ca ć g a łk a m i oczn ym i, w y s tr z e lił n im i w górę, w y b a łu sz y ł, o tw o rzy ł u sta, k r zy k n ą ł z cich a, ja k b y coś ta m d ojrzał n a su fic ie , p rzyb rał w y r a z z a ch w y cen ia i tr w a ł w nim , w u p o jen iu i w n a tc h ­ n ien iu ; po czym p rzy ło ży ł ręk ę do serca i w e stc h n ą ł.

M ięta lsk i sk u rczy ł się, sk u lił i u d erzy ł w n iego z dołu n a stęp u ją cą p rzed ­ rzeźn iającą, d ruzgocącą kon trm in ą: ta k że p rzew ra ca ł, ta k że p od n iósł, w y b a łu ­ szy ł, tak że r o zd zia w ił w sta n ie c ie lę c e g o z a c h w y c e n ia i ob racał w k ó łk o ta k sp rep a ro w a n ą tw arzą, p ó k i do ja d a czk i n ie w p a d ła m u m ucha; w te n c z a s zjad ł

ją-S y fo n n ie zw racał na to u w a g i, zu p e łn ie ja k b y p an to m in a M iętu sa n ie istn ia ła (m iał b o w iem nad n im tę w y ż sz o ść , że dla zasad czyn ił, n ie d la sieb ie), le c z w y b u c h n ą ł p łaczem gorącym , ża rliw y m i szlo ch a ł o siągając w te n sposób szczy t p ok ajan ia, o b ja w ien ia i w zru szen ia . M iętu s też zaszloch ał i szlo ch a ł ta k d łu g o i o b ficie, póki z nosa n ie p o ja w iła m u się kap k a — w ó w c z a s strzą sn ą ł ją do sp lu w a czk i osiągając w ten sposób szczy t ob rzy d liw o ści. To z u c h w a łe b lu ź - n ie r stw o p rzeciw n a jśw ię tsz y m u czu ciom w y p ro w a d ziło jed n ak S y fo n a z r ó w ­ n o w a g i — n ie w y trzy m a ł, m im o w o li d ostrzegł i z tej iry ta cji, na m a r g in e sie szlo ch ó w , sp io ru n o w a ł śm ia łk a w ś c ie k ły m sp ojrzen iem ! N ieo stro żn y ! M iętu s ty lk o na to czek ał! G dy p oczu ł, że u d a ło m u się ściągn ąć na sie b ie w zro k S y fo ­ na z w y ż y n , m o m en ta ln ie w y sz c z e r z y ł się i w y p ią ł g ęb ę tak o b m ierźle, że ta m ten , u god zon y do ży w eg o , syk n ął.

S y fo n [...] d op row ad ził do p orządku ry sy , z p ow rotem w y s tr z e lił w z r o k ie m w górę, a co w ię c e j, w y s u n ą ł naprzód jed n ą n ogę, zw ich rzy ł tro ch ę w ło sy , k o s­ m y k n iezn a czn ie w y p u śc ił na czoło i tr w a ł ta k sa m o w y sta rcza ln ie, z za sa d a m i i id eałam i; po czym p od n iósł ręk ę i n ie o c z e k iw a n ie w y s ta w ił p a lec w sk a z u ją c w z w y ż ! Cios b y ł bardzo g w a łto w n y !

M iętu s n a ty ch m ia st w y s ta w ił ten sam p a lec i n ap lu ł na n ieg o , p o d łu b a ł nim w nosie, drapał się nim , sp otw arzał, jak m ógł, jak u m ia ł, b ro n ił się a ta k u ­ jąc, ata k o w a ł b roniąc się, ale p a lec S y fo n a ciągle, n iezw y cię żo n y , tr w a ł na w y so k o ścia ch . I n ie sk u tk o w a ło , że M iętu s g ry zł sw ój p a lec, w ie r c ił n im w z ę ­ b ach , skrobał w p iętę i robił w sz y stk o , co w m o cy lu d zk iej, żeb y go zo h y d zić —

(4)

n ie s te ty , n ie s te ty — n ieu b ła g a n y , n iezw y cię żo n y p a lec P y la sz c z k ie w ic z a trw a ł w y m ie r z o n y w górę i n ie u stęp o w a ł. [...] O stateczn ym k u rczo w y m w y s iłk ie m M iętu s sk ą p a ł sw ój p a lec w sp lu w a czce i w str ę tn y , sp o tn ia ły , czerw o n y , p o ­ tr z ą sa ł n im ro zp a czliw ie p rzed S y fo n em , le c z S yfon n ie ty lk o n ie z w r ó c ił u w a ­ gi, n ie ty lk o n a w e t n ie d rgn ął p alcem , ale jeszcze w dodatku tw arz m u p o k ra ś- n ia ła ja k po b u rzy tęcza i o d m a lo w a ł się na niej sied m iom a b a rw a m i cu d n y O r lik -S o k ó ł oraz czyste, n ie w in n e , n ieu św ia d o m io n e C h ło p ię !1

Zakończenie „dysputy” znamy. Mniej nas tu interesuje, choć przecież dla pewnych aspektów paraleli jest również zjawiskiem symptomatycz­ nym — przegrana Miętusa, którem u „niemożność znowu dała się we zna­ ki”, podczas gdy jego przeciwnik, „o wiele bardziej m iniasty” — „mógł zawsze, mógł bez przerw y [...], nie gwoli Miętusowi naturalnie i nie gwoli sobie, lecz zasadom gwoli”. Zatrzymać się natom iast wypadnie nad kwa­ lifikacją tego sporu, a więc nad określeniem istoty zarysowanej opozycji i jej ogólniejszymi odniesieniami.

Od strony formalnej „pojedynek” Syfona i Miętusa nawiązuje do tra ­ dycji średniowiecznych i renesansowych dysput, parody stycznych i saty­ rycznych, znanych m. in. z dzieła Rabelais’go, przygód Eulenspiegla czy Frantowych p r a w 2, a także z polskiej i obcej facecjonistyki ludowej 3. M erytorycznie jednak jest on znacznie bogatszy — tak we współczesne i polityczne aluzje, jak w filozoficzne podteksty. Rozpoznać w nim bowiem można jedną z wielkich antynom ii kulturowych, którą w ograniczonej perspektyw ie filozofii określił jej historyk jako antagonizm „kapłanów ” i „błaznów” .

Antagonizm ten odszukać łatwo również na terenie dziejów literatu ry i kultury, gdzie pojawia się nieustannie, acz w różnych formach i zmien­ nym nasileniu, jako składnik głównych sporów ideowych i światopoglą­ dowych. W jego kontekście tłumaczą się znakomicie zarówno Gombrowi- czowskie antynom ie Syfona i Miętusa, jak i z wielu względów do nich podobna relacja między staropolską literaturą sowizdrzalską a literatu rą oficjalną.

1 W. G o m b r o w i c z , F e r d y d u r k e . W arszaw a 1956, s. 69— 71.

2 Zob. F. R a b e l a i s , G a r g a n tu a i P a n ta g ru e l. P rzeło ży ł T. Ż e l e ń s k i (В o y). T. 1. W arszaw a 1955, s. 252— 256. — S o w i ź r z a ł k r o t o f i l n y i ś m i e s z n y , hist. 24. W sz y stk ie c y ta ty z te g o zbiorku op arte są na m a szy n o p isie w y d a n ia k r y ty c z ­ nego sporząd zon ego p rzez dr H e le n ę K a p e ł u ś . — F r a n to v a p râ v a . W: F ran-

t o v é a g robiâni. Z m r a v o k â r n ÿ c h satir 16. v ë k u v Cechâch. К w y d a n i p rip ra v il

a û vod n a p sa l J. К o 1 â r. P r a h a 1059, s. 50.

3 Zob. J. K r z y ż a n o w s k i , P o l s k a b a j k a l u d o w a w u k ł a d z i e s y s t e m a t y c z ­

n y m . T. 1. W rocław 1962, s. 279, T 922 A : „D ysp u ta g e sta m i”. — T h e T y p e s o f th e F olk ta le. A C la ss ifica tio n an d B ib l io g r a p h y . A. A a r n e ’ s V e r z e i c h n is d e r M ä r c h e n ­ t y p e n T ra n sla ted and e n la rg ed by S. T h o m p s o n . W yd. 2. H e lsin k i 1961, s. Э22— 323, T 924: „D iscussio n b y S ig n L a n g u a g e ”, j

(5)

W odniesieniu do Ferdydurke stwierdzenie to uzasadnić nietrudno. N ajpierw odwołując się do tradycji historycznej i literackiej, w której rodzaj postaw i zachowań obu bohaterów określa się właśnie jako kapłań­ stwo z jednej, a jako błazeństwo z drugiej strony. Nadto zaś poprzez analizę struktury Gombrowiczowskiego opisu, szczególnie jego słownictwa i frazeologii. W tej sferze element kapłaństw a i uduchowienia Syfona oraz błazenady i m ałpiarstw a Miętusa ujaw nia się nader dobitnie, aż do granic karykaturalnej syntezy.

Regulamin „pojedynku”, jego przebieg i finał nasuw ają kilka spostrze­ żeń ogólniejszych, ważnych nie tylko dla interpretacji Ferdydurke, lecz nade wszystko interesujących z punktu widzenia zjawisk i istoty literatu ry sowizdrzalskiej. Pierwsze z tych spostrzeżeń dotyczy ścisłego związku po­ między działaniami obu partnerów.

Miętalski robi wszystko, by wzniosłość i piękno Syfonowych zasad i ideałów zohydzić, splugawić. W tym celu naśladuje on i przedrzeźnia miny Pylaszczkiewicza, odwracając ich sem antykę i sprowadzając je do wymiarów karykatury. Wszakże pierwszą osobą w tym sporze jest Syfon, który nie tylko może działać samodzielnie (uzbrojony w „zasady”), nie oglądając się na w spółpartnera, ale równocześnie wyznacza sens i granice postępowania Miętusa. Dlatego też zachowanie tego drugiego rozumiemy dopiero w kontekście poczynań antagonisty. M iętus-błazen istnieje bowiem wyłącznie jako negatywna, parodystyczna replika.

Kapłan może obejść się bez błazna, błazen uzyskuje rację bytu jedynie w opozycji do kapłana. Błazen przychodzi burzyć to, co kapłan ukształto­ wał i utrwala. Podstawową metodą błazna i literatu ry błazeńskiej jest więc parodia. Ta formuła ogólna przystaje w pełni do twórczości polskich sowizdrzałów, totalnie opozycyjnej i totalnie parodystycznej wobec litera­ tu ry oficjalnej, ale właśnie dlatego — zrozumiałej dobrze dopiero na jej tle. Stąd też klucz do właściwej interpretacji literatury sowizdrzalskiej znajduje się w kulturze oficjalnej, w ideałach, ocenach moralnych, spo­ łecznych i estetycznych uznawanych i głoszonych przez w arstw y „wyż­ sze” — szlachtę, duchowieństwo i mieszczaństwo. Stąd też literaturę so­ wizdrzalską, uwzględniając zresztą w pełni jej odrębność, rozpatrywać trzeba w najściślejszym powiązaniu z literaturą szlachecko-kościelną i mieszczańską.

To wniosek, a zarazem prawidłowość pierwsza. W ypływają z niej następne. Najpierw ta, że Miętus, choć jest stroną atakującą, agresywną — zadowala się miejscem poślednim, inicjatywa zaś w pełni należy do Sy­ fona. Nie inaczej zresztą sprawa przedstawia się z literaturą sowizdrzalską. Jej organiczna wtórność, pomieszczenie wśród zjawisk staropolskiego życia literackiego i głównych tendencji ideowych dawniejszego piśmiennictwa na planie dalszym, wiąże się jednak nie tylko z analizowanymi tu właści­

(6)

wościami błazeńskiej opozycji, ale wprost z sytuacją społeczną sowizdrzal­ skich autorów i środowisk, do których swą twórczość adresowali.

Były to środowiska plebejskie, i to chyba najbardziej pod względem m aterialnym , praw nym i m oralnym upośledzone, a zatem w sposób oczy­ w isty nie decydujące, lub ostrożniej: w niewielkim stopniu decydujące 0 obliczu staropolskiej ku ltury i lite ra tu ry 4. Nie odegrała też literatu ra sowizdrzalska szczególnie aktyw nej i konstruktyw nej roli ideowej, choć niew ątpliw ie oddziaływała na postawy społeczności plebejskiej, a także na rozwój metod artystycznych i języka poetyckiego. Odegrała bowiem rolę „burzącą” — co uznać trzeba, paradoksalnie, za jej główną wartość 1 zasługę — tworząc przeciwwagę dla „budującej” literatury oficjalnej, wzbogacając zarazem i dynam izując obraz kultury staropolskiej.

Na czym polega mechanizm i istota owej „burzycielskiej” działalności sowizdrzałów, poucza znowu przykład Miętusa. Przeciwstawia on ideałom Syfona jedynie ich zaprzeczenie i błazeńską karykaturę, nie form ułuje natom iast własnych ideałów, doktryny nie zwalcza doktryną, dogmatu nie podważa innym dogmatem, lecz posługuje się bluźnierstwem wobec świę­ tości, prowokacją wobec zasad.

Istotę opozycji błazeńskiej — całkowicie odmiennej od współczesnych, ale i dawniejszych opozycji ideowych — stanowi więc nade wszystko pro­ wokacja i destruktyw na drwina. „Zarówno kapłan jak błazen dokonują pewnego gw ałtu na umysłach: kapłan obrożą katechizmu, błazen igłą szy­ derstw a” — czytamy w Rozważaniach o teologicznym dziedzictwie współ­ czesnego myślenia. Jeżeli jednak „obroża katechizm u” jest wcieleniem zasad i może się odwołać do nakazów wyższego autorytetu (przewaga Syfona polegała na tym, że „dla zasad czynił, nie dla siebie”), to „igła szyderstw a” jest tylko prowokacją „osobników niedyskretnych i m ających źle wyrobione poczucie respektu” . Do takich należy Miętus, podobnie jak jego sowizdrzalscy poprzednicy, wspólnie m ający za nic i autorytety, i za­ sady.

Prowokacja jest też pojęciem kluczowym, w yjaśniającym sens sowi­ zdrzalskiej postawy wobec świata, hierarchii feudalnej, obowiązującego systemu wartości i mitów świadomości społeczeństwa szlacheckiego. P ro­ wokacja wywodzi się z mechanizmu błazeńskiej opozycji. Błazeństwo zaś jest znakomitym środkiem dyskredytow ania ideałów, ale ideały błazeńskie nie istnieją, byłyby zresztą społecznie bezużyteczne. Rola błaznów kończy się tam, gdzie zaczyna się rola kapłanów, tzn. gdzie od burzenia i negacji

4 Nb. w p le b e jsk ie j p r o w e n ie n c ji tw ó rczo ści p o lsk ich so w izd rza łó w w y ra ża s ię ta k ż e p e w n a p r a w id ło w o ść ogóln a, m ia n o w ic ie w za k resie so cjo lo g icz n y c h u w a r u n ­ k o w a ń lite r a tu r y b ła zeń sk iej: w ep oce feu d a lizm u b y ła o n a b o w iem p r z e ja w e m lu d o w e j o p o zy cji w o b e c o fic ja ln e j k u ltu r y i p a n u ją ceg o porządku sp o łeczn eg o , in teg ra ln y m sk ła d n ik ie m lu d o w e j, a w ię c „ n ie o fic ja ln e j” k u ltu ry.

(7)

trzeba przejść do konstruowania ideałów pozytywnych. Błazen może zostać kapłanem (nowych idei), ale musi przestać być błaznem. Miny błazeńskie burzą, ale nie tworzą nowych wartości. Błazenada kruszy i ośmiesza stary porządek i starą hierarchię wartości i ważności. Ale nie ma możliwości kreowania nowych — ogranicza się jedynie do przeczenia.

Błazenada jest szczególną formą krytyki świata. Koncepcji świata upo­ rządkowanego, racjonalnego i gwarantowanego przez autorytet Boga czy rozumu, przeciwstawia widzenie świata absurdalnego, przypadkowego i nieracjonalnego. Demaskuje w ten sposób istniejący porządek, jego po­ zorną harmonię, odsłaniając wew nętrzne antynom ie i napięcia. Jest więc wyrazem protestu — i bezsiły. Błazeństwo (inaczej niż pozytywne dok­ try n y zmierzające do przeobrażenia świata) jest stwierdzeniem absurdal­ ności istniejącego ładu, lecz zarazem przyznaniem się do własnej słabości, niemożności zmiany świata, braku perspektyw i braku programu. K ryją się w tym źródła błazeńskiej prowokacji i źródła klęski błazeńskiej opo­ zycji. Ilustruje to w literackim skrócie i w literackiej metaforze przegrana M iętusa oraz jego „niemożność”.

W kategoriach społecznych natomiast działalność i filozofia błaznów i ich przegrana tłumaczy się ludowym protestem wobec panującego ustro­ ju, przy niemożliwości jego zmiany, przy braku sił społecznych zdolnych obalić ustrój klasowy. Jest to jednakże, jak zaraz zobaczymy, przegrana całkowicie względna. Przedstawione wyżej właściwości i prawidłowości opozycji błazeńskiej można bezpośrednio odnieść do sytuacji i postawy polskich sowizdrzałów. W kontekście analizowanych spraw dobitnie ujaw ­ nia się zakres, istota i funkcje sowizdrzalskiej błazenady.

Nie leżało w granicach kompetencji ani możliwości pisarzy sowizdrzal­ skich „ulepszanie św iata”. Nie chcąc aprobować, nie mogąc zaś zmieniać istniejącego porządku społecznego, w obliczu postępującej i nieuchronnej degradacji ograniczali się pisarze rybałtowscy najczęściej do narzekań na własną nędzę, a istniejącą rzeczywistość społeczną i polityczną ukazywali w krzywym zwierciadle drw iny i bezowocnego szyderstwa, wyśmiewali ją we wszystkich płaszczyznach i przekrojach. Rezultaty literackie i ideowe tego stanu rzeczy są naw et cenniejsze niż bezpośrednia krytyka panują­ cych stosunków społecznych, która zresztą dochodzi niekiedy do głosu w dziełkach sowizdrzalskich, najczęściej w postaci ironicznej aluzji lub przynajm niej w powiązaniu ze sprawami najbliżej obchodzącymi autorów lub ich środowisko. W pismach publicystów i satyryków szlacheckich i koś­ cielnych krytyka owa dokonywana była zawsze z pozycji zasadniczej apro­ baty istniejącego porządku, uznania go za zgodny z prawem boskim i na­ turalnym . Całkowicie odmienny jest punkt wyjścia satyry sowizdrzalskiej. Jej autorzy traktow ali rzeczywistość jako podyktowany złem koniecznym układ sił, do którego można się odnosić jedynie negatywnie. Negacja ta

(8)

nie została oczywiście w ich pismach sformułowana w sposób dyskursyw ny i publicystyczny. Łatwo się jednak daje odczytać drogą pośrednią, poprzez poetykę; ta bowiem jest form ą wypowiedzi o charakterze najpełniej ideo­ logicznym.

Twórczość polskich sowizdrzałów ujaw nia ich całkowitą bezradność i bezsiłę. Wszakże i one nie pozostały bez wpływu na ideologię i metodę artystyczną. Rybałci obserwowali świat feudalny najczęściej z dystansu. Ten dystans prowadził z jednej strony do groteskowego i parody stycznego przedstaw iania stosunków międzyludzkich i rządzących nimi prawidło­ wości, z drugiej strony zaś ułatw iał drapieżny i racjonalistyczny ich osąd. Wszystko to jednak nie zmienia faktu, że literatura ta znalazła się n a peryferiach staropolskiego życia literackiego5, podobnie jak jej autorzy na m arginesie życia społecznego szlacheckiej Rzeczypospolitej. W tym też szukać należy źródeł jej siły jak i słabości; są one oczywiście ściśle zwią­ zane z określoną sytuacją historyczną.

Siła pism sowizdrzalskich polega na bezlitosnym, parodystycznym nico­ w aniu obyczajów świata feudalnego, w równej mierze szlacheckiego co i mieszczańskiego, oraz obowiązujących w nim wartości i norm postępo­ wania, dzięki czemu dobitnie ukazana została odwrotna strona medalu feudalnej rzeczywistości, a poprzez parodię konkretnych tekstów literac­ kich — ośmieszona apoteozująca i uświęcająca tę rzeczywistość literatura. Słabość — to organiczna wtórność, to niemożność odegrania przez sowi­ zdrzalski n u rt piśmiennictwa roli przewodniej i pierwszoplanowej w pro­ cesie rozwoju literatury staropolskiej, do czego uprawniać by go mogło nowatorstwo artystyczne i wymowa ideowa dzieł. Skazane one były w gruncie rzeczy na deprecjonowanie i demaskowanie istniejącej h ierar­ chii wartości, co sprzyja niewątpliw ie eksperymentom formalnym, ale nie zapewnia pozycji czołowej, nie stw arza automatycznie wartości nie dają­ cych się kwestionować. Wpłynęło to w poważnym stopniu na ludowy cha­ rakter i adres literatury sowizdrzalskiej oraz na przewagę hum orystyki w jej obrębie.

To, co jest słabością błazeństwa, jest zarazem jego siłą — brak ham ul­ ców i rygorów. Błazeńskie miny, zgodnie z Gombrowiczowskim regulami­ nem, są rzeczywiście „jak najbardziej raniące i miażdżące”. Totalna dez­ aprobata rzeczywistości i prowokacyjna pochwała anarchii pozwalały tw ór­ com literatu ry błazeńskiej odsłaniać najbardziej tajne mechanizmy, fał­ szywe pozory i nadętą obłudę kapłanów porządku i władzy, przyczyniały się do zachwiania (w świadomości ludzkiej najpierw) hierarchii społecznej,.

5 К . В u d z y k, G ł ó w n e k i e r u n k i r o z w o j u l i t e r a t u r y p o l s k i e j o k r e s u O d r o ­

d z e n i a na t l e n i e k t ó r y c h d z i e d z i n k u l t u r y . W: S z k i c e i m a t e r i a ł y do d z i e j ó w l i t e r a ­ t u r y st a r o p o ls k ie j . W arszaw a 1955, s. 96.

(9)

niweczyły jej patos i poczucie nieuchronności. Błazen ukazując śmieszność rzeczy „świętych” — uczył bowiem krytycyzmu, przygotowywał g ru n t dla nowych sił i nowych idei. Torował drogę rewolucji — podkopując „wiarę w istniejący porządek”.

Stary porządek m ożna p od k op yw ać p o g lą d em , że jest on n iep o ży teczn y — ch yb a to jest isto tn y m m o ty w em a n a liz jego w y d a jn o śc i sp o łeczn ej i g o sp o ­ d arczej. M ożna go p od k o p y w a ć p o g lą d em , że je s t on n ie s p r a w ie d liw y — to zn ó w ch a ra k tery sty czn a cech a zw ró co n y ch p rzeciw n iem u u top ii, w sz a k „sp ra­ w ie d liw o ś ć ” jest w w y so k im stop n iu u top ią. M ożna w końcu stary p orząd ek p od k op yw ać, p rzed sta w ia ją c go jak o b e z se n so w n y i śm ieszn y . I od tego się często droga jego o b a len ia zaczyna. W iarę w sp ra w ied liw o ść p ew n eg o p o rzą d ­ k u sp ołeczn ego, w ia r ę w jego p o ży teczn o ść m ożn a sk u teczn ie p o d w a ża ć dopiero w te d y , gdy został p od k op an y, za w sze w p ew n y m stop n iu irra c jo n a ln y i n ie ­ św ia d o m ie od czu w an y, jego a u torytet. A n ic ta k n ie p o d k o p u je a u to ry tetu , jak w y k a z a n ie śm ieszn o ści, absu rd aln ości, n o n sen su je g o p r z e d sta w ic ie li i m etod ich d ziałan ia [...]. D op iero po o śm ie sz e n iu rząd zących przych od zi, n iesk ręp o ­ w a n a w ia r ą w ich au torytet, k ry ty k a ich p o ży teczn o ści i k ry ty k a słu sz n o śc i ich m etod rządzenia. A potem p rzych od zi o b a len ie sta reg o i z w y c ię stw o n o w e g o 6.

Formuła ta, odnosząca się zresztą w prost do polskich sowizdrzałów, pozwala prawidłowo ocenić ich rolę dziejową, rewolucyjność ich prowo­ kacji, budujący sens burzenia. Świat odwrócony w zwierciadle błazeń- skim — łatwiej obalić: to, co śmieszne, mniej jest groźne, mniej autory­ tatyw ne. Nie głosząc rewolucji dokonywali pisarze sowizdrzalscy rewolucji w świadomości, zanim masy ludowe mogły dokonać jej w rzeczywistości. Stąd też zarówno przegrane jak i sukcesy błaznów m ają swój udział w wielkich przemianach ideowych i społecznych.

2. Paradoks błazna

Antynomia kapłana i błazna, mędrca i głupca, filozofa i prostaka przy­ bierała w kontekście kultury feudalnej w ym iary prostsze — socjologiczne i klasowe. Bez obawy wulgaryzacji i uproszczeń można powiedzieć, że antynom ie te w yrażały podstawowe opozycje społeczne, stąd też socjolo­ giczne usytuowanie partnerów najczęściej nie może budzić żadnych w ąt­ pliwości. Władza łączyła się z pochodzeniem z możnego i szlacheckiego rodu, z przywilejami i bogactwem — razem z nimi była źródłem autory­ tetu, powagi, rozumu. Zdanie rządzących było rozumne, bo było prawem. W połowie XVII w. Szymon Starowolski dowodził, jaw nie mitologizując genezę porządku feudalnego:

N atu ra ted y, z w o li B ożej, jed n e lu d zie do p o słu szeń stw a , a d ru gie do ro zk a zy w a n ia stw o rzy ła , i te do p o słu sz e ń stw a ob róciła, k tó re rozum em m a ły m

6 K. G r z y b o w s k i , „ P o z d r a w i a m s t a r e b ła z n y i b ła z e n k i m a ł e ”. „ Z y c ie

(10)

o p a trzy ła , a o w e do ro zk a zo w a n ia , k tórzy w rozu m ie i w cn o cie p rzod ek przed dru gim i m ają 7.

Plebejska k rytyka tego i podobnych poglądów, uznających św iat feu­ dalny nieomal za rzeczpospolitą filozofów, a przede wszystkim krytyka porządku świata, polegała na odwróceniu kolejności w łańcuchu przyczy­ nowo-skutkowym : nie rozum i cnota są źródłem władzy i bogactwa, lecz odw rotnie — władza i bogactwo powodują, że o głupcach i łajdakach mówi się jako o m ądrych i cnotliwych. Jan z Kijan w zakończeniu utw oru Co ludzie robią na świecie? pomieścił łaciński czterow iersz:

P a u p e r in o p s s t u lt u s r e p u t a tu r , S e d d i v i t i sen s u s datu r. Si Sfalomon e s s e t pau p er,

V o c a tu r u t et alter.

(

F r a s z k i S o w i r z a l a 2

(

2

),

w . 47

5 0 ) 8

Nawiązywał on do ironicznych sentencji znanych ze średniowiecznej poezji goliardowej: „Nummus, u t est certum, stultum esse docet diser- tu m ” 9, i do przysłów ludowych w rodzaju: „Głupstwa bogatego uchodzą za mądrość” 10. Gorzka wiedza zaw arta w takich refleksjach nie była udziałem jedynie ubogich plebejskich literatów, ale i tych wszystkich, którzy, jak Jan Kochanowski, z dezaprobatą odnosili się do wszechwładzy pieniądza — przyczyny zła („Stąd walki, stąd morderstwa...”), niespraw ie­ dliwości i zepsucia. Rozważa tę sprawę słynny wstęp M uzy :

S o b ie śp ie w a m a M uzom . Bo k to jest na ziem i, C o b y ser c e u c ie sz y ć c h c ia ł p ie ś n ia m i m em i? K to n ie w o li ty m czasem zysk u m ieć na pieczy, Ł ap ając grosza zew sząd , a pod ob n o k ’rzeczy, Bo z ry m ó w co za k o rzy ść krom próżnego dźw ięk u ? A le k to m a p ien ią d ze, ten m a w szy tk o w ręku:

7 Sz. S t a r o w o l s k i , R e f o r m a c j a o b y c z a j ó w pols kic h. K raków 1859, s. 138. 8 C y ta ty z u tw o ró w so w izd rza lsk ich , k tó ry ch źródła n ie zo sta ły d od atk ow o w s k a z a n e w p rzyp isach , op arte są na w y d .: A n to l o g ia l i t e r a t u r y s o w i ź r z a l s k i e j X V I

i X V I I w i e k u . O p racow ał S. G r z e s z c z u k . W rocław 1966. B N I, 186. (L iczba

w n a w ia sie p rzy F r a s z k a c h S o w i r z a l a n o w e g o i F ra sz k a c h n o w y c h S o w i ź r z a ł o -

w y c h to n u m er k o le jn y u tw o ru w tom ie: P o l s k a f r a s z k a m i e s z c z a ń s k a . M i n u c je so - w i ź r z a l s k i e . O p racow ał К . B a d e с к i. K ra k ó w 1948. B P P 88). P o d k r e śle n ia w ty c h cytatach — S. G.

9 C a r m i n a B ura n a , 11, w . 27. M it B en u tzu n g der V orarb eiten W. M a y e r s , k r itis c h h era u sg eg eb en von A . H i l k a und O. S c h u m a n . Bd. 1, Т. 1. H e id e l­ b erg 1930. Zob. ró w n ież H. W a l t h e r , P r o v e r b i a s e n t e n ti a e q u e la t in i ta t is M e d ii

A e v i . L a te in is c h e S p r i c h w ö r t e r u n d S e n t e n z e n d e s M i t t e l a l t e r s in a lp h a b e t is c h e r A n o r d n u n g . T. 3. G ö ttin g en 1965, poz. 19172, 19204, 19219, 19220.

10 S. A d а 1 b e r g, K s i ę g a p r z y s ł ó w , p r z y p o w i e ś c i i w y r a ż e ń p r z y s ł o w i o w y c h

(11)

J ego w ła d za , jego są p raw a i u rzęd y;

On g ład k i, on w y m o w n y , on m a przod ek w sz ę d y n .

Rezygnując z zestawienia antologii podobnych wypowiedzi w literaturze staropolskiej,'pow ołajm y wszakże jedną, o dwa wieki późniejszą, nader za to bliską formule Jana z Kijan. Zbankrutow any H rabia w komedii obyczajowej z czasów stanisławowskich pt. Ot, tak po warszawska do­ wodzi :

P ra w d ziw ie, w ię k sz e j n ie m asz rozk oszy jak tracić p ien iąd ze. K ażd y się k ła n ia , k ażdy ścisk a, k ażdy u w ielb ia , k ie d y złoto w rękach. W szyscy m ó w ią zaraz: „Ma rozum , m a ed u k acją, p osiad a w s z y s tk ie cn oty, w a r t n a jw y ższeg o sza cu n k u ”. A bez p ien ięd zy , żeb y b y ł m ą d ry jak S alom on , za w sze p ow ied zą: „G łupi, bo p ien ięd zy n ie m a ” 12.

Konsekwencje tego stanu rzeczy ujm uje dosadnie przysłowie ludowe: „Panom rozumu nie trzeba” 13. Jego sens w yjaśnia w duchu krytyki anty- szlacheckiej Jan Jurkowski, bakałarz pilzneński:

L ecz ono b e z p ism a zbyt m ąd ry m y ś liw y ,

W ie, gd zie w zią ć, kogo złupić, a w e grze sz częśliw y . N ie trzeb ać ju ż p a n ięto m dziś się u czy ć w szk ole, N iech śm ia ło ści za m ądrość u ży w a ją w kole. T oć m ęd rszy, co m a w ię c e j p a ch o łk ó w i złota.

T oć nau k a n a jw ięk sza je st d zisia u św ia ta , K to m a w ię c e j p ien ięd zy , kto m a w m ieszk u brata. Toć rozum , k to d zisia m a n a jw ięcej sw y ch k m i e c i14.

Pozbawiony majętności i znaczenia plebejusz nie może więc mieć ro­ zumu, jest głupcem, błaznem, „Pauper inops stultus reputatur...” Zmitolo- gizowany podział na bogatych—mądrych i ubogich—głupich Jan z K ijan sprowadził do wymiarów dostępnych plebejskiemu doświadczeniu i w je­ go perspektywie oceniał porządek świata oraz własną w tym świecie pozycję:

O w a co g ło w a , to rozum , k ażd y za sw o ję, J ed n oć to ja na ty m św ie c ie za b łazn a stoję.

Bo n ie m am nic, n iźlim przyszed ł, »w szytko rozdano,

[ 1

11 W szystk ie cy ta ty z u tw o ró w J. K o c h a n o w s k i e g o czerp an e są z w y d .:

D z ie ł a pols k ie. O pracow ał J. K r z y ż a n o w s k i . T. 1. W arszaw a 1967.

12 K o m e d i a o b y c z a j o w a w a r s z a w s k a . O p racow ała i w stę p e m p o p rzed ziła Z. W o - ł o s z y ń s k a . T. 2. W arszaw a 1960, s. 69.

13 A d a l b e r g , op. cit., s. 375, „P an ” 171.

14 J. J u r k o w s k i : P o s e l s t w o z D z ik i c h Pól. W: P o l s k a s a t y r a m i e s z c z a ń s k a .

U t w o r y w y ł ą c z o n e z p i e r w s z e g o w y d a n i a z b i o r o w e g o . K rak ów 1950, s. 9. B P P , D o ­

d atek d o-n ru 91; T r a g e d ia o p o l s k i m S c y lu r u s ie [...]. O pracow ali J. K r z y ż a n o w ­ s k i i S. E o s p o n d . W rocław 1958, k. D4 (s. 94— 95). B P P , seria B, nr 11.

(12)

N ie m am u c ie c h y n a św ie c ie , n ie m am zabaw y, P rzeto i rozum u n ie m asz, b ła zen -em p raw y. B ym to m ia ł, co k ról S a lo m o n , te m a jętn o ści, M iałb ym te ż b y ł ta k i rozum i te m ądrości.

(F ra s z k i S o w i r z a l a 2 (2), w . 35— 37, 43— 46)

Ironiczny znak rów nania położony między bogactwem a rozumem jest sowizdrzalską interpretacją feudalnej hierarchii społecznej. Jest zarazem wskazaniem na przypadkowość tej hierarchii, opartej na pozorach. Tak chyba należy rozumieć jedną z replik Marchołtowych w dyspucie z Salo­ monem :

S alom on : — Z aliś n ie sły sz a ł, ja k ie b o g a ctw a dał m i Bóg? A nadto i sam ą m ądrość.

M archołt: — S ły sz a łe m . W iem b ow iem , że tam , gd zie chce Bóg, d eszcz pada 15.

Ironiczna zgoda na tożsamość pojęć bogactwo—mądrość (władza, zna­ czenie, autorytet) i ubóstwo—głupota (błazeństwo) stanowi zarazem dos­ konałą odskocznię do dyskutowania ich zasadności oraz do krytyki systemu feudalnego i oficjalnych autorytetów w poetyce pozornej głupoty. Ta właśnie poetyka umożliwiała niekiedy przyjmowanie błazeńskich tw ier­ dzeń i tolerowanie błaznów na dworach feudalnych. Pisze Erazm w liście do M arcina Dorpa w obronie własnej Pochwały g łu p o ty:

I n a jm ą d rzejsi lu d zie, k tó rzy bardzo zb a w ien n e dla życia w sk a zó w k i w o le li p od aw ać w śm ie sz n y c h i na pozór d ziecin n y ch apologiach, dobrze n ieg d y ś w ie ­ d z ie li o ty m , że p raw da, sa m a p rzez się n ieco szorstk a, ła tw ie j p rzen ik a do dusz lu d zk ich , g d y zaleca ją p on ęta p rzy jem n ej zab aw y. To m ia n o w icie jest te n m iód, k tórym u L u k recju sza lek a rze sm aru ją k ieliszek z p iołu n em , k ied y lecz ą n im i d zieci. A ci d a w n i k sią żęta dop u szczali na sw o je d w ory o w y ch b ła zn ó w n ie d la in n eg o celu , n iż aby d zięk i p rzy słu g u ją cej im sw ob od zie m ożna b y ło bez n iczy jej obrazy i w y ja w ia ć p e w n e m n iejsze u łom n ości, i w p ły w a ć ’na ich p o p ra w ę 16.

„Przez błazny ludzie do mądrości przychodzą” — dowodzi Sowizdrzał,.. nicując niedostatki uczonego rozumu:

n ie m a sz żad n ego tak rozu m n ego a ch ytrego, k tóry b y m y śl b łazeń sk ą m ó g ł p orozum ieć, je g o się u strzec; o w szejk i im n ie m a g a r d z ić 17.

Apologia zawodu wiąże się tu niedwuznacznie z podkreśleniem wartości rozumu plebejusza-błazna. Odnajdujem y je również w biografii Ezopa

15 R o z m o w y , k t ó r e m i a ł k r ó l S a lo m o n m ą d r y z M a r c h o ł t e m g r u b y m a s p r o ś ­

n y m . W: P r o z a p o l s k a w c z e s n e g o R e n esa n su . 1510— 1550. O pracow ał, w stęp em ,

i p rzy p isa m i op atrzył J. K r z y ż a n o w s k i . W arszaw a 1954, s . 102.

16 E r a z m z R o t t e r d a m u , P o c h w a ł a g łu p o t y . P rzeło ży ł i ob ja śn ił E. J ę d r — к i e w i с z. W stęp n a p isa ł H. B a r y c z . W rocław 195.3, s. 198. B N II, 81.

(13)

i w przygodach Marchołta. Ezop był przecież „Urodzenia niewolnego / A rozumu ślachetnego” 18. „Gruby a sprosny” Marchołt zapędza w kozi róg mędrca Salomona, a jego przechwałki: „ukazał mi się Bóg i napełnił mnie mądrością” — kom entuje sarkastycznie: „Ten ci w ydaje się mądry, który samego siebie uważa za głupca” 19. Również i czytelnicy Pochwały głupoty doszli do wniosku, że „mądra głupota jest najwyższą mądroś­ cią” 20. Krok stąd do stwierdzenia, że tylko błazen może być naprawdę mądry, dla „przyrodzonej” mądrości i dlatego, że on jeden ma świadomość swego błazeństwa.

Sowiźrzał krotofilny i śm ieszny w wielu miejscach potwierdza te sądy, wzbogacając je nowymi eksplikacjami dotyczącymi samowiedzy błazna 0 jego zawodzie i roli oraz o stosunku do najbliższego otoczenia. Tak jest np. w sprawie między Sowiźrzałem a lekarzem, „który o swej nauce 1 mądrości barzo wiele trzymał, jakoby nadeń uczeńszego nie było”. Mówi ów lekarz:

B ła źn i z b ła zn y , a m ądrzy z m ą d ry m i m ają być, bo g d y b y k sią żęta a p a ­ n o w ie m ąd re lu d zi przy so b ie ch o w a li, te d y b y sa m i ro zu m n iejszy b yli. A tak, p o n iew a ż b łazn y ch ow ają, a w n ich się barzo k och ają, też od n ich g łu p o ści n a b y w a ją .

Replikują obrońcy błaznów:

I skąd ci m ądrzy p rzy szli, k tórzy o m ąd rości p ow ied ają? W iem y i sły ch a m y dobrze, że ich n iem a ło jest, k tórzy od b ła zn ó w są oszukani, i god zi się k sią żęto m a p anom m ieć i ch ow ać lu d rozm aity p rzy d w orzech, bo k ro m ie b ła zn ó w p a n o ­ w ie żadnej k r o to c h w ile m ieć n ie m ogą, ci je o b w esela ją , a m y ś li i p race im

od ejm u ją. A g d z ie k o lw ie k są p a n o w ie, tam też b ła źn i radzi b y w a ją 22.

Sowizdrzał przypraw ia też ustawicznie innym „gębę” błazeńską. W „M ajdeburku” zapowiedział „z wieże się spuścić, a potym lecieć” —

T a rzecz w n e t po w sz y tk im się m ie śc ie rozn iosła, a lu d zi barzo w ie le ku w i­ dzeniu tej k ro to ch w ile p rzyw iod ła. S o w iźrza ł stojąc w ok n ie w y so k im p od n iósł ręce w zg o rę, ja k o b y w y le c ie ć ch ciał. L u d u w ie le sta ło p atrzając nań, co się m iało uląc.

A S o w iźrza ł na górze stojąc w o k n ie śm ia ł s ię i rzecze w ie lk im głosem : M n iem ałem zap raw d ę, żeb y w ś w ie c ie żadnego w ię c e j b łazn a a sza lo n eg o nad m ię n ie b yło, i b aczę to dobrze, że tu w ty m m ie śc ie tera z w s z y s c y są b łaźn i. B y śc ie w y m n ie p o w ied a li, ż e b y k tóry z w a s la ta ć m ia ł, ja b y m tem u b y ł n ie u w ierzy ł, a w y ś c ie się m n ie zw ie ść d ali jak o b ła zn o w i. Ja k o m ja m ia ł

18 B i e r n a t z L u b l i n a , O p isa n ie k r ó t k i e ż y w o t a E z o p o w e g o , W: W y b ó r

p is m . O p racow ał J. Z i o m e k . W rocław 1954, s. 3. B N I, 149.

19 R o z m o w y , k t ó r e m i a ł k r ó l S a lo m o n m ą d r y [...], s. i!02.

20 B a r y c z , w stę p do: E r a z m z R o t t e r d a m u , op. cit., s. L X X X I. 22 S o w i ź r z a ł k r o t o f i l n y i ê m i e s z n y , h ist. 15.

(14)

le c ie ć , g d y m a n i g ęsią, a n i ża d n y m ptak iem ? T eż żad n ych sk rzy d eł ani pior n ie m am , krom ia k tó ry ch tru d n o la ta ć. Już sa m i znacie, żeście z b ła ź n ie n i23.

Błazeństwo jest zawodem, dającym wszakże szczególne uprawnienia. Błazen jest ukrytym mędrcem. Aby to ujawnić, musi udowodnić głupotę zawodowym mędrcom i tym, którym „rozum” daje ich pozycja i m ajątek. Przekonanie, że jedynie błazen-prostak jest napraw dę mądry, należy do podstawowych paradoksów romansu błazeńskiego, biograf i j trójki wielkich błaznów — bohaterów literatu ry ludowej średniowiecza i renesansu. Ale jest zarazem nobilitacją plebejusza. W karierach Ezopa, Marchołta i So­ wizdrzała ujaw niały się ambicje plebejusza i jego krytyczny stosunek wo­ bec porządku i autorytetów feudalnych. U jawniały się wreszcie pogłosy wielkich rozrachunków i antynom ii społecznych, o których wspomina J u ­ lian Krzyżanowski charakteryzując „sukcesy” Eulenspiegla-Sowizdrzała :

D ok u cza on, jak się rzek ło, k a żd em u , kogo spotka, p oten tatom ś w ie c k im i d u ch o w n y m , o śm iesza p ap ieża, k róla, k sięcia , b iskupa, opata, u czon ych u n i­ w e r sy te c k ic h , le k a rzy i p leb a n ó w . Z ta k ą sam ą p a sją p ła ta on d o k u czliw e p so ty

drob n ym rzem ieśln ik o m m ie jsk im i ch łop om po w sia ch , dając u p u st sw ej „p rzyrodzonej zło śc i”. Z u ch w a lstw o jed n ak , z jak im tra k tu je m ożn ych św ia ta tego b ezra d n y ch w o b ec p o m y sło w e g o „łotra”, m iało w sob ie przez w ie k i coś z zaczynu rew o lu cy jn eg o . D o E u le n sp ie g la w n ik n ą ć m u sia ło coś z n a stro jó w , k tó re w cz a sie n ied łu g im po jeg o lite r a c k ic h narod zin ach zn a la zły u p u st w w o j ­ nach ch ło p sk ich i fer m e n c ie id eo lo g iczn y m n u rtu jącym N iem cy w o k resie O dro­ d zen ia i refo rm a cji. P ie r w ia s tk i te , u ję te w sposób n ie z w y k le prosty i w y r a ­ zisty, sp o tęg o w a n e d om ieszk ą k om izm u , p ro m ien io w a ły przez w ie k i z d o w c i­ p ów S o w iźrza ła 24.

Pozycja błazna — ostatniego z aktorów św iata-teatru, fikającego kozły i stającego na głowie, jest pozycją głupca, który widzi wszystko na odwrót. Ale głęboki paradoks owej sytuacji polega na tym, że jest to widzenie prawidłowe. Świat, w którym jedynie błazen jest prawdziwym mędrcem, nie może być światem rozumnym.

Ta praw da jest źródłem postawy poetów sowizdrzalskich i źródłem ich poetyki 26.

Obserwowane częstokroć sprzeczności pomiędzy wzniosłymi nakazami i wezwaniami a prozaiczną praktyką dnia codziennego upoważniały sowi­ zdrzalskich ironistów i protestujących rybałtów do stwierdzenia absurdal­ ności świata i panującego porządku. Objawy owej absurdalności dostrzegali

23 I b i d e m , h ist. 14.

24 K r z y ż a n o w s k i , w s tę p do: P r o z a p o l s k a w c z e s n e g o R en esan su , s. 16. 26 N ie w d a ją c się b liżej w ro zw a ża n ia nader ob szern ej i w a żn ej p ro b lem a ty k i so w izd rza lsk ieg o św ia ta na opak, jego sen su id eo w eg o i a rty sty czn eg o , za trzy m a j­ m y s ię ty lk o nad n iek tó ry m i stw ie r d z e n ia m i p isarzy so w izd rza lsk ich . Z m u szon y

(15)

oni, co prawda, w nader wąskim kręgu prywatno-środowiskowych intere­ sów i rzadko tylko umieli poza nie wykroczyć, toteż daleko im było do filozoficznych perspektyw błaznów Szekspirowskich. Wszakże i te spostrze­ żenia miały zapładniający wpływ na ich twórczość, dostarczały realnej podpory ich metodzie. Uznanie absurdalności świata prostą drogą pro­ wadziło do preferencji absurdu w literaturze. W ś w i e c i e, w k t ó ­ r y m r z e c z y w i s t o ś ć u z n a n a z o s t a ł a z a a b s u r d a l n ą , a b s u r d s t a ł s i ę r z e c z y w i s t o ś c i ą l i t e r a c k ą . Taka w ydaje się najwłaściwsza formuła syntetyzująca dorobek sowizdrzalski w zakresie metody artystycznej. „Świat [jest] opak wywrócony” 27 — głosi tytuł nie dochowanego utw oru autora Szkolnej m izeryi. Odzwierciedleniem takiego świata, a raczej takiego widzenia świata, stała się produkcja literacka fran ­ tów i sowizdrzałów, tym tłumaczy się charakterystyczna dla niej domi­ nacja „dziwów i absurdów”.

Również i autorom sowizdrzalskim nieobce były próby przypraw iania błazeńskiej „gęby” innym, ale były to próby nader nieśmiałe, ograniczo­ ne do mało odkrywczych stwierdzeń: „Wiele błaznów na świecie”, a w najlepszym razie do satyrycznych wycieczek przeciwko „błaznom”- -„ostromendarzom”, autorom „meteorologicznych” przepowiedni kalenda­ rzowych, którzy „Ni ludziom, ni sobie / Poradzić” nie umieją. To um iar­ kowanie, odbiegające znacznie od tradycji, miało głębokie korzenie socjolo­ giczne i ideowe. Prowadziło też pisarzy sowizdrzalskich do krytycznej konfrontacji z postawami błazeńskich patronów w rodzaju Sowizdrzała, w kontekście własnych możliwości i sytuacji społecznej, które Jan z K i- ja-n zamknął w melancholijnym stwierdzeniu:

do w y p r a w ie n ia żołn ierza na w o jn ę, choć „tym sie n ie ć w ic z e ł”, P leb a n w g ło śn ej

W y p r a w i e narzeka, p arafrazu jąc fra g m en t Z g o d y K och an ow sk iego:

I tą w y p ra w ą naszą, w ą tp ię , by w sk ó ra li: Szkoda ty m styru zw ierzać, którzy n ie p ły w a li. S am Bóg G ed eon ow i k a za ł z w o jsk a sw eg o W yłączyć lu d n ik czem n y, serca zajęczego.

M iły B oże, dziś sie zaś w s z y t k o o p a k d zieje, Z św ie tc k ic h lu d zi sta li sie m o w n i k azn od zieje, P le b a n ije p o sied li, za w a rli k ościoły,

W d w orach p o za k ła d a li k a zn o d ziejsk ie szk oły. A nam , ch o ć-śm y , ja k o ży w o , tym sie mie ćw iczeli, Dobrze, iże w ż d y w o d zić rót n ie p oru czeli.

( W y p r a w a p le b a ń s k a , w . 93— 102).

D la g ło d u ją cy ch r y b a łtó w w S z k o l n e j m i z e r y i św ia t „stan ął w zg ó r ę n o g a m i” — „w szy tk o op ak ” (w. 707), sp rzeczn e zaś z gło szo n y m i zasad am i p o stęp o w a n ie je z u i­ tów o k reśla ją oni jak o b ła zeń stw o , co rów n ozn aczn e je s t z d zia ła n iem na opak.

(16)

N ie m am u c ie c h y na św ie c ie , n ie m am zab aw y, P rzeto i rozu m u n ie m asz, b ła zen -em p raw y.

СF r a s z k i S o w irza la 2 (2}, w . 43— 44)

Zgoda na status błazna nie jest jednak ani tu, ani w ogóle w przypad­ ku literatu ry sowizdrzalskiej tryum falną i prowokacyjną manifestacją wartości plebejskiego rozumu, nie prowadzi bowiem do wywyższenia błazna, do jego zwycięstwa, lecz do degradacji i poniżenia. Jest źródłem nie tryum fu, lecz pesymizmu. Sytuacja błazna była zawsze sytuacją tra ­ giczną. Aprobata dla własnego błazeństwa, świadome ubranie się w kaptur błazeński, nie zapewniała mu pozycji m aterialnej ani moralnej. Zgoda na pozycję błazna nie dawała poczucia wyższości, naw et iluzorycznej, sta­ nowiła natom iast potwierdzenie nędzy losu, błazeńskiej mizerii. Błazeń­ skie zatrudnienia, traktow ane jako środek zarobku, nie przynosiły pożą­ danych rezultatów, ale wręcz przeciwnie — stawały się źródłem nowych utrapień :

T a k ieg o teraz trzeba, co b y robił cuda A lb o lu d zi pom am ił, b y jak a obłuda.

A to d w orstw o: k to k om u sztu czn ie złość w y rzą d zi, A le , jak o postrzegą, i do d rzw i zabłądzi.

I m ied zy r z e m ie śln ik i tera z trudno błaźnić, W net za w ło s y w y c u d z ą , szkoda ich i drażnić, A b o m u pod ra tu szem n o cleg n agotu ją, A ż ty sobie ro zm y ślisz, w ie r ę ć n ie żartują. Ż artow ać przy b ie sie d z ie , to ty lk o n ie w ad zi, I to potrzeb a p atrzyć, je ś li tem u radzi.

Ja teraz z sw y m fr a n to stw e m m u szę się w kąt schow ać, K iep stw o u m n ie, n ie ch c e s ię czasem i b łazn ow ać.

СN o w y S o w i ź r z a l 25, w . 1 5— 26)

Częsty to zresztą motyw w biografii „nowego Sowiźrzała” : K a za n o m i też n iera z z a śp iew a ć przed stołem ,

T o m ię p ięścią za sz y ję , ażem le c ia ł k ołem . A często m i się ta k ie k w e śc ik i zry w a ły , J eszcze ch ło p ięta gorsze, k ie d y m ię dostały. Z goła sie ja m ia ł dobrze u króla F rancuza, R zadko, gd ym k ijem n ie w z ią ł abo na łe b guza.

(N o w y S o w i ź r z a l 2, w . 55— 60)

Nauczki takie, a przede wszystkim życiowe i społeczne doświadczenia sowizdrzalskiej braci bynajm niej nie potwierdzały optymizmu i sukcesów patronów błazeńskich w rodzaju Sowizdrzała czy Marchołta, do których twórcy literatu ry plebejskiej tak chętnie się odwoływali. We wczesnym okresie odrodzenia, kiedy to wierzono w postęp wiedzy i rozumu, boha­ terem literatu ry plebejskiej staw ał się ludowy wesołek czy m ądry błazen; zdobywał on niekiedy powszechne uznanie, a dzięki sprytowi i inteligencji

(17)

również awans do w arstw y rządzącej, lub przynajm niej płatał możnym złośliwe figle, niejako w odwecie za poniżenie swych współbraci. Już jed­ nak następcy Sowizdrzała i M archołta takich perspektyw i takich możli­ wości nie mieli. Samo życie nie dostarczało rybałtom wzoru pozytywnego

bohatera, stąd też nie znają go ich teksty.

W poczynaniach polskich sowizdrzałów nie ma już tego rozmachu, to­ talnej błazenady, obracającej cały świat w zbiorowisko głupców, którą od­ najdujem y w biografiach Ezopa, M archołta i Sowizdrzała. Pozostała jedy­ nie złośliwość — forma odwetu i protestu. „Nowy Sowiźrzał”, osiadłszy

„na kantoryi” jął się bawić przy szkole „myślistwem” — mianowicie „myślił, gdzie komu złość i sztukę w ypraw ić”. Toteż nie patrzy on na świat „jako sowy” (sowa była uosobieniem mądrości; Eulenspiegel = So­ wie Zwierciadło), ale „jako bazyliszek, co zabija wzrokiem”.

Złośliwość jest także wyrazem i świadectwem bezsilności. A utorzy so­ wizdrzalscy musieli bowiem w pełni liczyć się z rzeczywistymi w arunka­ mi i rzeczywistymi możliwościami własnymi i społeczności plebejskiej. Za­ ostrzało to niewątpliwie ich pesymistyczną ocenę świata, ale też umożli­ wiało krytyczne spojrzenie na sukcesy protoplasty błaznów i sowizdrza­ łów, patrona frantowskiej braci — Eulenspiegla. Legenda literacka sp ry t­ nego wesołka, ośmieszającego możnych i znakomitych, nie w ytrzym yw ała konfrontacji z rzeczywistością. Dlatego „nowy Sowiźrzał” z niejaką dez­ aprobatą i brakiem szacunku odnosi się do swego m istrza — „starego So- wiźrzała” :

N ie u m ia łb y ś tera z nic, sta ry a n cy k ry ście, N ie sta łb y ś i za fig ę , b aczę ja to czyście.

M ógłb yś w on czas być nad m ię tro ch ę f o r e m n ie js z y ,. A le tera z ty c h czasów b y łb y ś p ra w ie m n iejszy . A le tu u nas, w P o lszczę, n ieg o d zien b y ś str a w y — To n a w ię tsz e m isterstw o , iżeś b y ł p lu g a w y . I toć b y tera z n ie szło, toć b y te ż odjęto, P ręd k o b y ś teraz w is ia ł abo b y cie ścięto, Już tera z są d alek o p rzed n iejsi b ła zn o w ie, A n ie ty lk o ch ło p ięta , ale i p a n o w ie.

i N o w y S o w i ź r z a ł 25, w . 1— 10)

Plebejscy „literaci” posługując się niekiedy imieniem Sowizdrzała jako pseudonimem lub umieszczając je w tytułach wielu utworów, równocześ­ nie w yraźnie odcinają się, przynajm niej w teorii, od konceptów „starego Sowiźrzała”. Zarzucają mu oni nie tylko jednostronne upodobanie do cuchnących dowcipów („To nawiętsze misterstwo, iżeś był plugawy”), ale i brak życiowego realizmu, widoczny w jego kawałach oraz w poczyna­ niach Ezopa czy Marchołta.

Doświadczenia osobiste i społeczne braci rybałtowskiej w płynęły więc na zgoła wstrzemięźliwy i krytyczny stosunek do tradycji niemieckiego

(18)

Eulenspiegla. Równocześnie zaś w słowach autora Nowego Sowiźrzala za­ w arty został wymowny m anifest realizmu — zarówno życiowego jak i literackiego — obowiązującego w praktyce twórczej polskich sowi­ zdrzałów.

Stąd też rady, jakie daje „czeladnikom” frantowskiego cechu Jan Dzwonowski, zaiste daleko odbiegają od nauk starego mistrza — Sowi­ zdrzała :

B łazn u j, jak ch cesz, ja to b ie radzę, jako m ogę. N ap rzód patrz na oso b ę i w c z y im -e ś dom u, B yś m ó g ł w sz y tk im dogodzić, a w ied z, jak o kom u. Z k siężą trzeb a ostrożn ie, z szla ch tą w e d łu g czasu, A b y ś m ia sto k o rzy ści n ie od n iósł n iew cza su .

Z k sięd za , z m n ich a n ie żartu j, radzęć z k ażdej m iary, Bo ci i d iab ła stłu k ą , choć to w isie ć stary.

Z p an a sw eg o n ie b łazn u j, zw ła szcza g d y są goście, P a m ięta j, żeć stąd k ło p o t n iem a ły u roście.

O prócz gości, to m o żesz z nim fig lo w a ć sk ry cie, B o jak o się p ostrzeże, o d d a -ć to so w icie.

(S t a t u t , w . 70— 80)

3. Plebejskie interpretacje

Konfrontacja m itu i rzeczywistości, od której nie uchroniono naw et le­ gendy własnego patrona, jakby na dowód, że dla błaznów nie ma rzeczy świętych — jest podstawową metodą postępowania artystycznego w lite­ raturze sowizdrzalskiej, metodą o uniwersalnym charakterze i nader roz­ ległych zastosowaniach. K onfrontacja stanowi zasadniczy element zarów­ no w strukturze plebejskiej interpretacji mitów feudalnych, jak i w so­ wizdrzalskich prowokacjach, parodiach i świecie na opak. Wszystkie jej odmiany i wcielenia łączy wspólna tendencja sprowadzania abstrakcyj­ nych ideałów, ogólników i nakazów moralnych do wymiarów najprost­ szych, m aterialnych i konkretnych 28.

Opozycja między kulturą ludową a oficjalną ujaw nia wielki spór mię­ dzy aspiracjami ducha a potrzebami ciała, praktyczna zaś mądrość prosta­ ków, związana z doświadczeniami życiowymi społeczności plebejskiej, przeciwstawia się ogólnikom i mitom rzeczników oficjalnej mądrości i obowiązującego autorytetu: przekładając je na język spraw przyziemnych i degradując w ten sposób ich wartość. Dość tu przypomnieć, jako cha­ rakterystyczne dla tej tendencji, Rozm owy Salomona z Marchołtem, w któ­ rych „więcej niż połowa replik Marchołta zmierza do tego, by abstrak- cyjnej, nieużytecznej mądrości króla przeciwstawić mądrość życiową, pły­

28 Zob. М. Б а х т и н , Творчество Франсуа Рабле и народная культура средневековья

(19)

nącą z praktyki” 29. A także Ż yw o t Łazika z Tormesu, w którym potoczne doświadczenia głodującego włóczęgi przeciwstawiono idealnym i górno­ lotnym maksymom jego prawodawcy:

[Pan] O bżeranie się jest ty lk o w ła ś c iw o ś c ią w iep rzó w , a lu d z ie porządni p o w in n i jeść u m ia rk o w a n ie.

[Ł azik] „R ozum iem cię d o sk o n a le — p o m y śla łe m sob ie. — L ecz n iech b ę ­ dzie p rzek lęta ta cnota, przez k tórą u w s z y s tk ic h m oich g osp od arzy zdycham z g ło d u ”.

[Pan] O! G d yb yś ty w ie d z ia ł, ch łop cze, co to za rzecz! N ie m a na św iecie ty le złota, za ile od d ałb ym ją. Ż adna szp ad a ze w sz y stk ic h , ja k ie zro b ił m istrz A n ton io, n ie posiad a tak zn a k o m itej s ta li ja k ta oto. — I w y c ią g n ą w sz y ją z p o ch w y , a d otyk ając p a lca m i, m ó w ił: — Z obacz no to. Z aręczam , że p rzetn ę nią k ła k w e łn y w pow ietrzu ..

[Łazik] „A ja zaręczam , że sw y m i zęb am i, choć n ie są ze sta li, p rzegryzę cztero fu n to w y b o ch en ek ” — p o m y ś la łe m s o b i e 30.

Ten ostatni przykład szczególnie dobitnie poucza, iż źródeł konfron­ tacji jako postawy wobec świata i jako metody literackiej szukać trzeba w kręgu potocznych doświadczeń plebejskich. Autor Żyw ota Łazika z Tormesu, a także polscy pisarze sowizdrzalscy um iejętnie spożytkowali obserwacje na tem at właściwości ludowego języka i ludowego stosunku do rzeczywistości, niechętnego abstrakcji i sprowadzającego ogólniki do w ymiarów najprostszych, dostępnych plebejskim doświadczeniom i mie­ szczących się w określonych przez te doświadczenia horyzontach myślo­ wych.

Zasada ta w yjaśnia charakter i genezę sowizdrzalskich sporów i pole­ m ik ideowych. K onfrontacja postaw i poglądów prowadzi w literaturze sowizdrzalskiej do krytycznej oceny rzeczywistości i feudalnych stosun­ ków społecznych oraz feudalno-kościelnych mitów świadomości i obiego­ w ych banałów moralnych. Przebiega ona na dwóch płaszczyznach: po­ ważnej polemiki ideowej i hum orystycznej drwiny, przy czym granice po­ między nimi są płynne i wzajem nie się na siebie nakładają. Umożliwia to nieoczekiwaną zmianę płaszczyzn konfrontacji, a także ich łączenie. K ryje się w tym niewątpliwie jedna z osobliwości poetyki sowizdrzal­ skiej.

K rytyka porządku feudalnego w perspektyw ie doświadczeń i dążeń plebejskich przybiera, częstą w dawnej kulturze i właściwą jej nurtom opozycyjnym, formę ludowej interpretacji Pisma świętego, a także anga­ żowania jego autorytetu dla obrony godności i interesów społeczności

29 К . В u d z y k, „Marchołt” Jana z K oszyczek. W zbiorze: Ze stu diów nad l it e ­ ra tu rą staropolską. W rocław 1957, s. 87.

30 Ż y w o t Łazika z Tormesu. P rzeło ży ł i op racow ał M. M a n n . W arszaw a 1959, s . 57, 61.

(20)

plebejskiej 31. Dochodzi ona do głosu poprzez konfrontację tekstu Pisma świętego i życiowych doświadczeń autorów i bohaterów literatu ry so­ wizdrzalskiej, doświadczeń całkowicie rozbieżnych z obowiązującymi przecież społeczeństwo chrześcijańskie nakazami i naukam i Pisma. Przy­ mierza do nich sytuację społeczną plebejusza najgłębszy z pisarzy so­ wizdrzalskich — Jan z Kijan, opierając na tej konfrontacji własną, pesy­ mistyczną filozofię życiową:

M ó w i Pismo: „U czyn ił B ó g czło w ie k a panem ,

B y to w sz y tk o , co On stw o rzy ł, b y ło p od d an em ”. W szy tk ie [ziem ie] c z ło w ie k o w i p o d d a ł pod nogi, Z nać, iże ta m żad en n ie b y ł c z ło w ie k ubogi. A m y tera z n ic n ie m am y n a k oń cu św ia ta ; C zyśm y się ź li p orod zili, czy g o rsze lata?

(Fraszki Sowirzała 2 (2), w . 11— 16)

Wątpliwej wartości pocieszenie znajduje Jan z K ijan w na poły iro­ nicznie wyzyskanej ewangelicznej przypowieści o talentach:

P a trzę ja też, je ś li co B óg d la m n ie zo sta w ił, Co b y m się b y ł b a ła m u ty ty m i n ie b a w ił.

[ ]

Bo n ie m am nic, n iźlim p rzy szed ł, w sz y tk o rozdano, M niej b ę d ę m ia ł od d aw ać, g d y m i m n iej zlecono.

(Fraszki Sowirzała 2 (2), w . 17— 19, 37—38)

Do tekstu Pisma świętego sięgali autorzy rybałtowscy niejednokrot­ nie po argum enty w sporze z duchownymi pracodawcami. Synod klechów podgórskich otw ierają w ersety z Księgi powtórzonego prawa, zabrania­ jące zatrzymywania zapłaty ubogim pracownikom, do których zaliczali się oczywiście wiejscy bakałarze i służba kościelna. Profesjonalnie obyci z Pismem św iętym , posługiwali się oni cytatem biblijnym, protestując przeciwko przymusowi pracy w plebańskim gospodarstwie:

W szk o le nas w ię c uczono ta k o w e j łacin y:

Fecit Deus alios prophetas, doctores,

31 Zob. Cz. H e r n a s , W k a lin ow y m lesie. T. 1. W arszaw a 1965, s. 100. — P isa rze r y b a łto w sc y p osiad ają pod tym w z g lę d e m w c a le zn ak om itych p o p rzed n i­ k ó w w litera tu r ze p o w szech n ej. N a leży do n ich np. F. V i l l o n (Wielki Testament.

P rzeło ży ł i w stę p e m op atrzył T. B o y - Ż e l e ń s k i . W arszaw a 1954, s. 60): — M ó w ię to w JEZU SO W Y M duchu,

K tóry p o ło ży ł B ogatego

W ogniu, n ie w c a le w m ię tk im puchu, Zaś T ręd o w a ty ch w y ż e j n ieg o .

B a, g d y b y p a lec Ł aza rzo w y T akoż b y ł żarty od p ło m ie n ia , N ie b y łb y ów , k orn em i sło w y , U n iego żeb rał och łod zen ia.

(21)

Ż a k -eś, p iln u jże szk oły, a w o ło m pok ój daj, A w cu d zą się robotę, p ó k iś ży w , n ie w trą ca j, N a w et i sam k siąd z p leb an , g d y k a za n ie m ie w a ł, C zęstok roć o różn ościach onę p io sn k ę śp ie w a ł:

Fecit Deus alios prophetas, doctores, Alios też języ k ó w in terpretator es.

T eraz nas zaś sam z ró w n a ł w ro b o cie z ch łop am i, G dy do sto d o ły k aże na m łó ćb ę z cep am i.

(Szkolna m izery ja, w . 411— 420)

W Piśmie św iętym znajdowali też usprawiedliwienie dla zgoła niepo- bożnych i niemoralnych upodobań:

T ru d n e to na w a s p raw o: b ie s ia d y ham ow ać, C zy je ek sc e sy sądzić, ży cia p o p raw ow ać,

Sam P an n ie p rzy szed ł na ś w ia t w z y w a ć sp r a w ie liw y c h , A le p rzy szed ł dla g rzeszn y ch , ło tró w o so b liw y ch , M ied zy ło try na k rzy żu też b y ł za w ieszo n y , Do p ie k ła zstą p ił, żeb y w y w ió d ł ło try ony, I częściej m ied zy ło try n a g o rszy m i sia d a ł, A w ż d y na n ich n ija k iej w in y n ie u k ład ał, Ja k o w y to coś ch cecie p o stęp o w a ć z nam i, T oć b ęd ziem y m n ich a m i i jezu ita m i.

{Synod kle ch ów podgórskich, w . 682—691)

Przy tak przew rotnej interpretacji łatwo o efekty po prostu hum ory­ styczne i odwracające po sowizdrzalsku sens Pisma. W tymże Synodzie klechów podgórskich oskarżono księży, że ułatw iają swemu, niepraw em u, potomstwu uzyskiwanie rozmaitych korzyści materialnych, nie dopuszcza­

jąc do nich klechów i ich rodzin:

N u ż k to k lech ą — sy n k sięży , d ru gi aren d u je P le b a n iją , a trzeci m u m szej m in istru je. W p leb a n ijej pueri na piecu śp iew ają,

W oln o im , bo in tra ty do sied m i se t m ają. W ięc z ołtairza g o m o łk i o fia rn e ła p a ją,

N a szy m dziatk om złość czyn ią, ba i nam nałają. A m y sw o je d ziateczk i za c n o tliw sz e m am y, B o z żon am i ślu b n y m i do śm ierci m ieszk a m y .

Ps^almus): Generatio recto rum benedicetur,

B ło g o sła w io n y to płód, co rozm n oży rektor, {w . 260— 269]

Cytat jest dokładny — tłumaczenie przewrotne. Zamiast „Ród praw ych będzie błogosławiony” mamy „Błogosławiony to płód, co rozmnoży rek ­ to r” : w sowizdrzalskiej interpretacji potraktowano po prostu formę „rec­ torum ” jako dopełniacz 1. mn. od „rector” ‘klecha’, zamiast od „rectus” ‘praw y’.

Cytaty

Powiązane dokumenty

We wspomnieniach swych wychowanków i pracowników na zawsze zostawiasz obraz pełnej energii, ciągle gdzieś pędzącej, pani dyrektor, która jednak zawsze znajdowała czas,

Oblicz, na ile sposobów można zapisać w jednym rzędzie cyfry 0,

Jest to raczej sensotwórczy Duch, który aktualizuje się w samym procesie objawiania się naszym umysłom, albo też w sens wyposażony Byt, „co staje się, czym jest” dzięki

1) Są składnikami niezbędnymi w żywieniu człowieka dla normalnego przebiegu szeregu procesów zachodzących w jego tkankach. 2) Nie mogą być wytwarzane przez organizm i muszą

Legislatively th is change found its reflection in changing th is in stitu te into “in tercep tin g an d recording telecom m ucations operation”; and accordingly,

Tak więc zarówno pojedyncze stany psychiczne, jak i całe ich zespoły mogą kojarzyć się z pewnymi czysto materialnymi zjawiskami, zupełnie tak samo jak kojarzą się

Tego typu uwaga z miejsca dyskwalifikuje całe wywody — w sensie Wittgensteina obrazem nie jest wyrażenie, a zdanie, a, co więcej, autor myli „ma miejsce” z „może

Przeniesienie siedziby biblioteki centralnej z ul. Dąbrowskiego w Wirku jest konieczne z powodu złego stanu technicznego dotychcza- sowego budynku, który niszczony