• Nie Znaleziono Wyników

Regjon Lubelski : organ Komisji Regjonalistycznej Towarzystwa Przyjaciół Nauk w Lublinie, R. 2 (1929), nr 2

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Regjon Lubelski : organ Komisji Regjonalistycznej Towarzystwa Przyjaciół Nauk w Lublinie, R. 2 (1929), nr 2"

Copied!
165
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)

REGJON LUBELSKI

O R G A N

K O M I S J I R E G J O N A L I S T Y C Z N E J TOWARZYSTWA PRZYJACIÓŁ NAUK

W LUBLINIE

L U B L I N C Z E R W I E C 1 9 2 9

(3)

O k ł a d k ę rysował

Kazimierz Wiszniewski

(4)

T R E Ś Ć

Słowo wstępne 3 E. Kaczkowski i L. Peszel: Piętnastolecie „Akademickiego Koła Lubliniaków im. H. Ło-

pacińskiego we Lwowie" 5 L. Peszel: Wspomnienia z wycieczki akademickiej w Lubelskie . . . 10

Jan Riabinin: Ze wspomnień o ś. p. Hieronimie Łopacińskim . . . . 13

K. Gawarecka: Uzupełnienie bibljografji prac H. Łopacińskiego . . 1 6 Dr. K. Jaczewski: Bibljoteka Publiczna im. H. Łopacińskiego w Lublinie . . 1 7

Ks. Adam Pieńkowski: Tło lokalne bezrobocia młodzieży gimnazjalnej w Lublinie r. 1905 21 Fr. Dec: Z życia młodzieży gimnjvzjum państw, rosyjskiego w Lublinie, wspomnienia

z lat 1902 i 1905 46 W. Nagórska: Prace konspiracyjno-oświatowe w Nałęczowie w latach 1905 — 1907 . . 53

Stanisław Dąbrowski: Pasy skórzane w Lubelszczyźnie . . 63 Stefan Wojciechowski: Cmentarzysko przedhistoryczne koło Świdna 72

Feliks Araszkiewicz: Twórczość literacka Franciszki Arnszlajnowej 75

Henryk Zyczyński: U kolebki Pana Tadeusza 81 Wiktor Hahn: Bibljografja województwa lubelskiego za rok 1927 . 83

Kronika 1 2 1

(5)

W A Ż N I E J S Z E O M Y Ł K I D R U K U

Jest: Powinno być:

13, wiersz 16 od góry przedemną przede mną

13, 14 od dołu polaków Polaków

13. 14 „ Biblioteki Bibljoteki

27. . 3 od góry wystarcza wystarczało

31, 3 „ opanował oponował

32, . 21 „ Głębokę Głęboką

39, . 28 „ powiata powiada

40, 8 „ potępia potępiają

46, _ 9 od dołu kłony klony

47, . 9 od góry Pryzmat-kamień Pryzma kamieni

48, 16 „ moskali Moskali

49, „ 8 „ z jednakim z jednakiem

50, 19 od dołu Szimonowskij Szimanowskij

55, . 2 od góry naszych narodowych łatwo

55. . 10 » wiosennej więziennej

56. . 15 od dołu sto sto pięćdziesiąt

56, „ 1 „ potępiacie potępiają

58. . 17 od góry Młodzieży Macierzy

61. . 1 " nie chciał nie chciał dopełnić 61. . 19 „ zawierającej utwory (należy opuścić)

62. . 1 ff paszczami! palcami!

Drukarnia Państwowa w Lublinie.

(6)

NUMER POŚWIĘCONY 15-LECIU

AKADEMICKIEGO KOŁA LUBLINIAKÓW

IM. HIERONIMA ŁOPACIŃSKIEGO

WE LWOWIE

(7)

S Ł O W O W S T Ę P N E

Na dorocznem walnem zgromadzeniu „Akademickiego Kota Lubli- niaków Im. II. Łopacińskiego vte Lwowie " odbytem w listopadzie 1927 roku powstała myśl uczczenia piętnastolecia Istnienia „Koła" przez wydanie

„ R o c z n i k a Ziemi Lubelskiej", odzwierciedlającego wszystkie przejawy życia w województwie lubelskiem teraz i w najdawniejszych czatach.

W tym celu został utworzony Komitet Redakcyjny w składzie:

Kurator „ Koła"—Proj. Dr. Ini. Jon San Zubrzycki, Leon Peszel, jako przewodniczący, oraz członkowie—T. Borkowski T. Jasiński, M. Łopacińska,

//. Mysakowska, '/'. Nowicki, J. (Juirini, J. Szykula.

Komitet zwrócił się do najpoważniejszych osób z województwa

lubelskiego, znanych na polu naukowem, z prośbą o artykuły. Wówczas okazało się, że Komisja Regjonalistyczna Towarzystwa Przyjaciół Nauk w Lublinie ma te same cele przed sobą. To też po porozumieniu się z sekretarzem generalnym T. P. N. prof. Dr. L. Kamykowskim i Reda-

ktorem „Regjonu Lubelskiego" prof. Dr. F. Araszkiewiczem Komitet Redakcyjny zrzekł się opracowania „Rocznika Ziemi Lubelskiej", a przy-

stąpił do wspólnego wydania Nr. 2. „Regjonu Lubelskiego poświęconego piętnastoleciu istnienia „Koła Lubliniaków".

Myśl ta urzeczywistnia się dopiero dziś po przeszło rocznej zwłoce, co najeży wyłącznie przypisać ciężkim warunkom materjalnym, w jakich się znajdujemy.

REDAKCJA „ REG JO NU LUBELSKIEGO ' / KOMITET REDAKCYJNY

m,AKADEMICKIEGO KOLA LUBLINIAKÓW IM. H. ŁOPACIŃSKIEGO WE LWOWIE*.

3

(8)

PIĘTNASTOLECIE "AKADEMICKIEGO KOŁA LUBLINIAKÓW IM. H. ŁOPACIŃSKIEGO WE LWOWIE"

Przed przystąpieniem do omawiania działalności „Koła Lubliniaków"

należy zrobić kilka ogólnych uwag, które przyczynią się do lepszego wni- knięcia w działalność „ K o ł a " .

Akademickie Koła Prowincjonalne zrzeszają młodzież akademicką, po- chodzącą z jednego powiatu lub województwa i studjującą w jednym mieście uniwersyteckiem. „ Koła " te istnieją już od dosyć dawna i mogą się poszczycić poważnemi wynikami swej pracy. Niestety, niewielka tylko część społeczeń- stwa odnosi się życzliwie do tych organizacyj. Przyczyną tego jest prze- ważnie nieświadomość celów i zadań „Akademickich Kół Prowincjonalnych".

Tak np. Senaty Wyższych Uczelni we Lwowie stoją na stanowisku, że nie należy zatwierdzać statutów Akademickich Kół Prowincjonalnych, mimo licznych starań ze strony „Zrzeszenia" tych organizacyj.

Na kilkadziesiąt Akademickich Kół Prowincjonalnych, istniejących na terenie lwowskich Wyższych Uczelni, kilka zaledwie, między niemi „Koło

Lubliniaków", ma zatwierdzone statuty przez M. W. R. i O. P.

„ Koła " te są organizacjami skupiającemi w sobie większą część ogólnej liczby młodzieży studjującej na Wyższych Uczelniach.

Praca Akademickich Kół Prowincjonalnych idzie w dwu kierunkach.

Pierwszym — jest praca na terenie Wyższych Uczelni, polegająca prze- dewszystkiem na opiece moralnej i materjalnej młodzieży studjującej, pocho- dzącej z tych samych stron.

Opieka jest potrzebna dla nowowstępującego kolegi, który znalazł się po raz pierwszy na nieznanym terenie większego środowiska i nie wie gdzie i do kogo ma się udać z prośbą o pomoc, gdy mu wypadnie rozwiązać jakąś ważną dla niego kwestję, na której się jeszcze nie zna. Opieką może otoczyć go tylko „ K o ł o " , udzielając mu w pierwszym rzędzie wszelkich wskazówek lub pomocy bądź we własnym zarządzie, bądź też skierowując go do właściwej organizacji akademickiej, opinjując i popierając jego prośbę.

Organizacje ogólno-akademickie (Bratnie Pomoce) skupiają w sobie zbyt dużą liczbę członków, by mogły w każdym wypadku udzielić pomocy i bliżej się kimś zaopiekować, choćby z tego względu, że wydziały Bratnich Pomocy nie wszystkich członków znają. Organizacje naukowe lub ideowe zrzeszają w sobie grupy kolegów o pewnych tylko ściśle określonych celach i poglądach i w tych kierunkach wyrabiają młodzież, zaniedbując stronę samopomocową.

5

(9)

Praca na terenie Wyższych Uczelni jest jednocześnie przygotowaniem się do dalszego etapu pracy „ K o ł a " , t. j. do pracy kulturalno-oświatowej na terenie, z którego pochodzi młodzież, skupiająca się w „ K o l e " .

Jest to praca niemniej ważna, a w każdym razie szersza i wymagająca większego wysiłku, niż pierwej omówiona.

„Koło" powinno spełniać tu rolę łącznika pomiędzy życiem kulturalno- umysłowem większego ośrodka a życiem prowincji, za jego pośrednictwem powinien dotrzeć ten ruch umysłowy do najodleglejszego zakątka kraju.

By jednak praca na terenie rodzinnym „Koła" dała realne wyniki, nie- odzownym warunkiem jest, aby społeczeństwo zrozumiało i gorąco poparło jego akcję. Jeżeli dziś nie jest postawiona należycie, to w dużej mierze przyczyną tego jest brak poparcia ze strony społeczeństwa.

Jasnem jest zatem, że Akademickie Koła Prowincjonalne, jako jedyne organizacje, których praca rozpada się na dwa różne tereny, a mające poważne przed sobą zadania, są organizacjami zasługującemi w pełni na poparcie szerszych warstw społeczeństwa. Nie są to zatem organizacje, które zawiązują się i giną po krótkim okresie istnienia, nie pozostawiając po sobie śladu jakiejkolwiek pracy, lecz są to organizacje o wielkiej sile żywotnej i mające przed sobą przyszłość. Obecny okres istnienia nie jest okresem zaniku, jak niektórzy twierdzą, przeciwnie—wchodzą „ Koła " w stadjum rozwoju, wstępują w nowe życie. Okres ten to czas silniejszej konsolidacji do podjęcia nowej pracy; jest to może chwila słabości, lecz tylko przejściowej.

Pod tym kątem widzenia rzućmy okiem na piętnastoletni okres pracy „Koła Lubliniaków

Sięgając pamięcią wstecz, przypominamy sobie czasy 1905—6 roku, kiedy młodzież szkolna zareagowała czynnie na znienawidzone metody caratu, ogłaszając bojkot szkół rosyjskich. Wtedy zaczął się okres zakła- dania w byłym zaborze rosyjskim szkół prywatnych polskich i wywalczania dla nich należnych praw, nietyle na wyższych uczelniach rosyjskich, ile na zagranicznych, specjalnie zaś we Lwowie i Krakowie.

Czyniono to dlatego, by ułatwić młodzieży kończącej szkoły polskie w b. Królestwie dalsze zdobywanie wiedzy zagranicą.

Młodzież, kończąca szkoły polskie w Lublinie, wyjeżdżała do 1910 roku przeważnie ni studja zagranicę, zaś od roku 1910 specjalnie na Uniwersytet w Krakowie i na Politechnikę we Lwowie. W roku 1912/13 Lubliniacy stanowili we Lwowie już przeszło 14% ogółu młodzieży z Królestwa.

Prąd młodzieży lubelskiej ku zdobywaniu wiedzy wyższej na

uczelniach lwowskiej i krakowskiej w skutkach swych okazał się bardzo dodatni, gdyż tylko nieliczne jednostki, wyjeżdżające gdzie indziej zagranicę,

zdołały się utrzymać i pracować na obcym gruncie.

6

(10)

Coraz silniejszy przypływ Lubliniaków do Lwowa spowodował projekt zjednoczenia się w organizacją samopomocową. Myśl ta nie miała pod- stawy w ruchu separatystycznym, lecz wytworzyła się na podstawie paroletniej obserwacji stosunków i warunków, w jakich znajdowała się młodzież lubelska, studjująca na lwowskich uczelniach. Gdy się zważy, że przeważna część

młodzieży była skazana na zdobywanie wiedzy o własnych siłach, lub też tylko szczupłe otrzymywała zasiłki z domu, to z łatwością można sobie uprzytomnić trudności w wyszukiwaniu jakiegokolwiek zajęcia, przy zupeł- nym braku stosunków.

Mimo całej gościnności ze strony społeczeństwa lwowskiego, znajdo- wała się młodzież lubelska w warunkach ciężkich, a poznanie nowych sto- sunków zajmowało wiele czasu.

A nawet gdy znalazła się pożądana praca zarobkowa, to kolido- wała ona najczęściej z zajęciami naukowemi, absorbując zbyt dużo czasu.

To też rezultatem kilkuletniej walki z przeciwnościami, piętrzącemi się na każdym kroku, było przeważnie zniechęcenie i zaniechanie zupełne studjów.

Jako środek zaradczy na zło i dla poprawy istniejących warunków, powzięła młodzież lubelska myśl zorganizowania się i skupienia własnych sił, stwarzając organizację humanitarną — samopomocy Lubliniaków.

Młodzież lubelska, organizując się, uświadamiała sobie dokładnie sto- sunek swój do „ Bratniej Pomocy " — stowarzyszenia ogólno - technickiego;

ani przez chwilę nie myślała o rywalizacji, czy też o przeciwstawianiu się pracy „Bratniaka". W organizacji swej upatrywała jedynie uzupełnienie dzia- łalności „Bratniej Pomocy" i zgodną współpracę, czego dowodem są słowa, zamieszczone w sprawozdaniu „Bratniej Pomocy" za rok 1912/13: „Znaczenie tych „ K ó ł e k " jest bezsprzecznie dużem, ułatwiają one poniekąd zadanie

„Bratniej Pomocy", która nie posiada nigdy wystarczających funduszów, aby móc w należytym stopniu przyjść całemu ogółowi kolegów z pomocą".

Z drugiej strony pobudką do założenia „Koła" była obserwacja sto- sunków wśród społeczeństwa lubelskiego. Jego interesowanie się losami młodzieży studjującej zagranicą, i zawsze gotowa ofiarność, dawały rękojmię, że „ K o ł o " nietylko liczyć może na własne siły, lecz może się spodziewać daleko idącego poparcia. To też w dniu 8 listopada 1912 roku, na ogólnem zebraniu Lubliniaków - projektodawców uchwalono założyć „Koło Lubelskie młodzieży akademickiej we Lwowie", wybierając na pierwszego przewodni- czącego kol. Siennickiego Mieczysława. W rok po założeniu „Koła", t. j.

dn. 29 listopada 1913 r., zostało ono zalegalizowane przez c. k. Namiestnictwo we Lwowie.

Pierwszy rok istnienia „Koła" wykazał jego wartość istotną, a zarazem przekonał, że nadzieje co do poparcia ze strony społeczeństwa lubelskiego

7

(11)

nie były płonne. Najlepszym dowodem może być fakt, że w tym okresie udzielono długo i krótkoterminowych pożyczek na sumę 1201 koron, z czego)

zwrócono wówczas 716 koron. Poza pomocą w formie pożyczek również intensywnie starano się dostarczyć studiującej młodzieży książek i skryptów

potrzebnych do nauki. W tym celu założono bibliotekę, przeznaczając na nią kwotę 147.06 kor t. j. okolo 35% , ogólnej sumy dochodów.

Jeżeli chodzi o pracę kulturalną . K o ł a " w tym

(12)

„ L U B L I N I A C Y - WE L W O W I E

(13)

Fot. K. Tworowski Kurator Kola, prof. D r . J . S a s Zubrzycki, na czele Zarządu w r. 1925.26

pod pomnikiem Orląt.

Fot. L. Peszel

W r. 1927 /28. w lokalu Koła.

(14)

z W Y C I E C Z K I

Fot. Ł Sawnor Przed pociągiem w Rawie Ruskiej.

Fot. E. Sawnor Lublin. Kościół podominikański.

(15)

Fot. K. Sawnor Kazimierz Dolny. Kamienice w rynku.

Fol. K. Sawnor

Kazimierz Dolny. Fara.

(16)

Kół Lubliniaków im. H. Łopacińskiego" z siedziby w czasie wszystkich feryj w Lublinie, a w ciągu zająć szkolnych — w Warszawie.

Dla zapoznania młodzieży akademickiej, studjującej we Lwowie, z za- bytkami historycznemi i architektonicznemi urządza „Koło" wycieczką do Lublina i Kazimierza nad Wisłą w czasie od 30 maja do 3 czerwca 1923 roku.

Po przeprowadzeniu wewnętrznej organizacji, „Koło" przystępuje w kwietniu 1924 roku, jako projektodawca, do utworzenia „Zrzeszenia Akademickich Kół Prowincjonalnych we Lwowie". Celem Zrzeszenia jest skoordynowanie pracy Kół Prowincjonalnych i współdziałanie z ogólno-aka- demickiemi organizacjami Samopomocowemi na terenie Lwowa.

Obecnie, łącznie z utworzonem „Zrzeszeniem", przystępuje „Koło"

do pracy w drugim kierunku t. j. do pracy kulturalno-oświatowej na terenie Lwowa dla swych członków, a także na terenie województwa — w porozu- mieniu z innemi ośrodkami wspólnie z miejscowemi organizacjami starszego społeczeństwa.

Widzimy z tego krótkiego rysu historycznego, że praca „Kola" z roku na rok się rozszerza.

Dlatego też zamykamy okres piętnastolecia „Kola" z tą świadomością, że zrobiliśmy to, co dało się zrobić. Idziemy w dalszą pracę pełni ufności, źe społeczeństwo lubelskie, które zawsze okazywało żywe zainteresowanie ruchem organizacyjnym młodzieży akademickiej, poprze wydatnie nasze dą- żenia. Idziemy w pracę trudną, lecz pewni swych sił i świadomi żywotności naszych idei.

E. KACZKOWSKI i L. PESZEL

9

(17)

WSPOMNIENIA Z WYCIECZKI AKADEMICKIEJ W LUBELSKIE

Akademickie Koło Lubliniaków, po wznowieniu swej działalności, p r z e r -

wanej wypadkami wojennemi, urządziło wycieczkę towarzysko-naukową w czasie od 30 maja do 3 czerwca 1923 roku do Lublina i Kazimierza nad Wisłą. Miejscowości te zostały wybrane, jako posiadające najwięcej pamiątek historycznych i zabytków architektonicznych na terenie woje- wództwa lubelskiego.

W wycieczce poza kilkoma członkami „Koła Lubliniaków" wzięli w większości udział członkowie „Związku Studentów Architektury Politech- niki Lwowskiej". Dzięki tej „większości", a jeszcze więcej, że w naszym gronie znajdowało się kilka miłych i wesołych koleżanek — było radośnie i gwarno.

Należy sobie przypomnieć, że były to jeszcze te „ d o b r e " czasy, kiedy pociąg na przestrzeni Lwów — Lublin przez Bełżec „wlókł s i ę " około 13-tu godzin. Przed odbyciem podróży namyślał się każdy długo, czy mu sił starczy. Ale nie tylko chodziło o to. Krążyły głuche wieści, które bardzo chętnie opowiadał „stały bywalec ' tej linji swoim współ- towarzyszom, że specjalnie mosty między Izbicą a Krasnymstawem grożą w każdej chwili katastrofą — zawaleniem się — i że pod pociągiem uginają się i trzeszczą. Były to tymczasowe mosty drewniane zbudowane przez Austriaków w 1916 roku, a że były bardzo wysokie i długie, więc nie przedstawiały zbyt przyjemnej perspektywy w razie wypadku. Ale i te

w groźne * wieści nie bardzo zraziły nasze towarzystwo, i szczęśliwie dojecha- liśmy do Lublina.

W Lublinie na dworcu przywitali nas delegaci Bratniej Pomocy Stu- dentów Uniwersytetu Lubelskiego, którzy następnie ulokowali nas w przy- gotowanych lokalach—koleżanki w domach gościnnych, a kolegów — w sali .Domu Zarobkowego".

Nazajutrz od samego rana zabraliśmy $ię do zbożnej pracy — oglądania miasta i jego zabytków.

Trudno sobie przypomnieć po kilku latach w jakim porządku zwiedza- liśmy pamiątki Lublina—jednak do dziś tkwią one w naszej wyobraźni.

Ciężkiej funkcji naszego „cicerone" podjął się p. inż. Kędzierski,

szef Wydziału budowlanego magistratu m. Lublina. W pierwszym rzędzie wygłosił krótką prelekcję na temat historji i rozwoju miasta, ilustrując ją

obrazami i mapami porozwieszanemi w salach magistratu, a następnie zaczął oprowadzać po mieście.

10

(18)

Z bardziej ciekawych pamiątek należy wymienić Kaplicę św. Trójcy na Zamku, w której sklepienie, jak kielich liljowy wyrasta ze środkowego filara j opiera się o ściany. Na ścianach z pod tynków wydobyto wspaniałe malowidła, między innemi fresk, przedstawiający tablicę erekcyjną.

Kościół podominikański odznacza się nietylko pięknemi kaplicami w różnych czasach dobudowanemi, ale i posiadaniem największej, na ziemiach naszych, cząstki drzewa Krzyża Świętego. Do ciekawych rzeczy należy zaliczyć również fakt, że w podziemiach zakonserwowały się bardzo dobrze ciała zakonników, spoczywających na gołej ziemi.

Katedra, dawna kolegjata, posiada słynną zakrystję akustyczną, o elip- tycznem sklepieniu — pozwalającem słyszeć dokładnie cichy szept wyra- żony w drugim końcu zakrystji. Poza cennemi przyrządami liturgicznemi i ornatami znajduje się w katedrze Pan Jezus na krzyżu, przeniesiony z dawnego trybunału, który ma odwróconą twarz. Legenda głosi, że Chrystus odwrócił głowę z powodu wydania przez trybunał niesprawiedli- wego wyroku dla biednej wdowy.

Obok Katedry wznosi się brama Trynitarska, skąd rozpościera się widok na Lublin.

Lublin poza bardzo licznemi pamiątkami i zabytkami architektonicznemi odznacza się również i pięknem położeniem, wstęgami Bystrzycy, Czechówki i Czerniejówki.

Trudno byłoby tutaj wszystkie te rzeczy wymienić, ale niezbitym do- wodem bogactwa materjału dla naszej „braci" architektonicznej był fakt, że trudno ją było utrzymać w karbach, bo stale „rozłaziła się" i „gubiła się" specjalnie na starem mieście, szkicując i malując motywy malarsko- architektoniczne, wzbogacając swe szkicowniki, by następnie móc je wyko- rzystać do swych projektów.

Po dwudniowym „ pracowicie " spędzonym pobycie w Lublinie, udaliśmy się koleją do Puław. Tu w dalszym ciągu upajaliśmy oczy budowlami i ogrodami, wychwalanemi przez naszych poetów. Ponieważ Puławy nie były celem naszej podróży, a tylko znajdowały się na naszej drodze, więc nie mogliśmy się zbyt długo zatrzymywać i rozkoszować się temi pamiątkami.

Ale i sama droga do Kazimierza nad Wisłą nie poskąpiła nam wspa- niałych widoków — szerokiej wijącej się błękitnej wstęgi naszej ukochanej Wisły i pagórkowatych urozmaiconych okolic.

Gdyśmy wjechali do Kazimierza, obstąpiła nas zgraja żydziaków, narzuca- jących się ze swojemi usługami i wiadomościami miejscowemi. Po ulokowaniu się i posileniu, zabraliśmy się do oglądania zabytków, których ilościowo jest tu mniej niż w Lublinie, ale za to wynagradza położenie Kazimierza i jego

11

(19)

wspaniałe widoki. Widok z baszty na modrą szarfę Wisły, miasteczko i góry z odwiecznemi dębami, koronkowe kamienice w rynku lub przy ulicy Senatorskiej — pozostaną na długo w naszej pamięci.

I tu „brać" architektoniczna nic próżnowała, ale i „niefachowcy"

odczuwali piękno Kazimierza i rozkoszowali płuca orzeźwiającem powietrzem.

Dla „zetknięcia się" bliżej z naszą Wisełką wybraliśmy się łodzią na drugą stronę Wisły do sąsiedniego Janowca, gdzie oglądaliśmy ruiny zamku.

Tak prędko i przyjemnie minęło nam tych kilka dni, że z żalem trzeba się było pożegnać z Kazimierzem i wrócić do Puław, by następnie wsiąść do pociągu i pojechać do Lwowa do zwykłej pracy codziennej.

Wycieczka pozostawiła po sobie u wszystkich uczestników przyjemne wspomnienia.

Urządzanie takich wycieczek jest bardzo wskazane dla wyrabiania większego współżycia koleżeńskiego, zacierania różnic „ terytorjalnych" i po- znawania piękna ojczystego kraju.

Dlatego też należy się wdzięczność A. K. L. za urządzenie wycieczki, a społeczeństwu lubelskiemu, Bratniej Pomocy S. U. L. i p. inż. Kiędzier- skiemu za gościnne zaopiekowanie się jej uczestnikami.

L. PESZEL

12

(20)

ZE WSPOMNIEŃ O Ś. P. HIERONIMIE ŁOPACIŃSKIM

Z uczuciem najżywszego zadowolenia przyjąłem uprzejmą propozycję Koła Akademickiego lubliniaków im. Hieronima Łopacińskiego podzielenia się wspomnieniami memi o nieodżałowanym Profesorze moim, w istnieniu bowiem Koła, w celach, jakie ono sobie stawia, nie mogę nie widzieć realizacji jednego z punktów pięknego testamentu, przekazanego nam przez przedwcześnie zgasłego znakomitego badacza rodzinnego miasta mego.

Ziarna, które w trudzie, pocie i znoju żywota swego rzucał hojną ręką ten siewca wiedzy i prawdy, nie wszystkie widocznie padły na opokę i w ciernie. Jednem z tych ziaren zaopiekowała się akademicka młodzież, wrażliwa, jak zawsze, na piękno duszy ludzkiej, intuicyjnie odczuwająca siłę wewnętrznego ognia, jaki zarzył się w Łopacińskim. Obyż ziarno to wydało ewangeliczny setny płód!

Obecnie, gdym dosięgnął późniejszego, niż Łopaciński, wieku, gdy w posiwiałej głowie mojej budzi się rój wspomnień o tym przedziwnym entuzjaście nauki, który badawczym wzrokiem swym obejmował całe gałęzie wiedzy ludzkiej, rozpryskuje się On, że tak powiem, przedemną na wiele odmian, na pedagoga, działacza społecznego, literata, historyka literatury, archeologa, etnografa, językoznawcę. Trzydzieści kilka lat temu był dla mnie tylko nauczycielem.

Autor szeregu źródłowych rozpraw, członek-korespondent krakowskiej Akademji Umiejętności, współpracownik Wisły, Prac Filologicznych, Prze- glądu Pedagogicznego, Przeglądu Historycznego, Wielkiej Encyklopedji Po- wszechnej Ilustrowanej, Encyklopedji Kościelnej, Encyklopedji Staropolskiej Glogera, Albumu zasłużonych polaków, Słownika języka polskiego, Biblioteki Warszawskiej, Ateneum, Światowida, Wędrowca, Tygodnika Ilustrowanego, Tygodnika Niedzielnego, szeregu książek zbiorowych, kalendarzy i wydawnictw dobroczynnych, Gazety Lubelskiej, Ziemi Lubelskiej, Kurjera Lubelskiego, Kaliszanina, Gazety Radomskiej i inn., ś. p. Hieronim Łopaciński udzielał codziennie po kilka godzin czasu na wykładanie nam, uczniom rządowego gimnazjum lubelskiego, łaciny i greckiego w warunkach nadwyraz ciężkich i przykrych dla pedagoga — Polaka.

Mógł wydostać się z tej duszącej atmosfery. Proponowano mu objęcie katedry historji literatury polskiej na Uniwersytecie Warszawskim po Piotrze Chmielowskim. Łopaciński odmówił. Podobno było to wyrazem protestu z Jego strony przeciwko rusyfikacji tej uczelni polskiej. Podobno nie umiał sił rozstać się z naszym starożytnym grodem, którego pamiątki tak ukochał i któremi tak serdecznie się opiekował. Najprawdopodobniej nie czuł się

13

(21)

godnym zająć miejsce znakomitego poprzednika swego. Najwyższy bowiem stopień skromności cechował każdy czyn tego fanatyka czystej nauki.

Nauka sama w sobie była celem życia Łopacińskiego. Poświęcał jej całego ducha swego i nigdy nic podporządkowywał względom utylitarnym.

Nigdy pióro Łopacińskiego nie służyło Mu środkiem ku osiągnięciu pewnego stopnia w hierarchii społecznej czy naukowej, ku nasyceniu ambicyj oso- bistych. Nie miał takich ambicyj. Nie gonił za popularnością. Ogrom pracowitości i erudycji Jego równał się ogromowi wstrętu do samoreklamy, do czczych tytułów. Nie żądał, aby ludzie nazywali go Rabbi, i ustępował innym i pierwsze miejsca na wieczerzach, i pierwsze stolce w bóżnicach, i pozdrawiania na rynku.

Sam uczony, cenił niewątpliwie uznanie mężów bardziej od Niego zasłużonych w nauce, lecz nigdy nie dokładał starań ku uzyskaniu rozgłosu i sławy. Sława sama szła do Niego, sama za krótkiego żywota Jego oto- czyła Jego wyniosłe czoło swą aureolą. Toć przy największej negacji wygód życiowych, jaka cechowała Łopacińskiego, przy najskrzętniejszem szperaniu po strychach, piwnicach i wszelakich zakamarkach, któremu z takiem upodo- baniem się oddawał, nie zdołałby własnemi siłami zgromadzić tej mnogości skarbów, jakie zawiera najpotężniejsza dźwignia naszej lubelskiej oświaty — Bibljoteka Publiczna Jego imienia. Miejscowi i okoliczni inteligenci nieśli Mu w darze rozproszone po różnych miejscach pomniki literatury i języka ojczystego, dokumenty, akta, pamiętniki, listy, i ten namiętny kochanek książki po gruntownej selekcji przyjmował bardziej wartościowe rzeczy w depozycie do swego, jak mówił, m u z e u m , w depozycie dlatego, że w ciągu całego żywota swego cieszył się myślą oddania zbiorów swych na użytek publiczny.

W potocznym słowniku Łopacińskiego mało było jedwabiu i słodyczy.

Raczej szorstki był w klasie. Lecz jakie serce biło pod tym urzędowym granatowym frakiem, o tem wiedzą ci żyjący jeszcze starsi i młodsi odemnie koledzy moi, którzy, będąc zwolnieni z powodu niezapłacenia wpisu, nie- spodziewanie dla samych siebie wracali do szkoły, aczkolwiek z urzędu Łopacińskiemu, och, jak nie kapało. Inni pamiętają, jak z narażeniem własnej osoby wpajał w młode dusze poza obowiązkowemi godzinami miłość

do zabronionego w szkole języka ojczystego i do nieznanych z ławy szkolnej dziejów ojczystych* Ale najwyraźniej zarysowywała się uczynność i dobroć Łopacińskiego w stosunku do starszych juz uczniów, stawiających pierwsze chwiejne kroki na polu naukowem. Dla nich był opiekuńczym zaiste duchem.

Kilka słów pro domo mea.

Po ukończeniu uniwersytetu blisko obchodziły mnie warunki pracy w archiwach historycznych, jako instytucjach najbardziej z pewnych względów

14

(22)

dla mnie odpowiednich. Udałem się przeto —dla większej odwagi z Ojcem moim — po poradę i wskazówki do prywatnego mieszkania Łopacińskiego przy ul. Kościuszki, wówczas Gubernatorskiej, o której przemianowanie na ulicę Łopacińskiego bezskutecznie o d r. 1906 kołatało u gubernatora grono obywateli miejscowych ze ś. p. d-rem A l e k s a n d r e m Jaworowskim na czele.

Mój były nauczyciel gimnazjalny o c z a r o w a ł mnie serdecznem ciepłem swem, osobiście zwrócił się w sprawie mojej d o ówczesnego dyrektora Archiwum Głównego Akt Dawnych w W a r s z a w i e prof. Teodora Wierzbow- skiego, zaznajomił z sędziwym historykiem k s . Ambrożym Wadowskim, otworzył dla mnie łamy redagowanego w ó w c z a s przez J a n a Kochanowskiego Przeglądu Historycznego i otoczył swą o p i e k ą pierwsze słabe elaboraty moje.

Jakże pamiętne mi częste wizyty u Łopacińskiego, które, już jako archiwista Archiwum Głównego Ministerjum Spraw Zagranicznych w Moskwie, składałem Mu podczas przyjazdów moich do domu rodzicielskiego. Tęgi, tryskający zdrowiem, zawsze ożywiony, zawsze zaniedbany w ubraniu, nie uznający brzytwy (na drobiazgi czasu nie było), z badawczem spojrzeniem przysłoniętych okularami, odzwierciedlających szczerą duszę, oczów, po pierwszem przywitaniu oglądał się bezradnie po pokoju, nie wiedząc, gdzie usadzić gościa, bo nawet krzesła zawalone były pismami, książkami, mapami, sztychami. Ruch ręki, gazety na podłodze, ja na krześle. Następuje szczegółowe sprawozdanie z tego, co robiłem w ostatniem półroczu i co odnalazłem w Archiwum, a w trakcie mej opowieści sypią się wskazówki gospodarza na D e l i t i a e L u b l i n e n s e s1 lub na jedyny egzemplarz relacji o zburzeniu Lublina w 1656 r., o których istnieniu w naszem Archiwum nie wiedziałem ja, archiwista, lecz które były znane Jemu i badane już przez Niego podczas naukowych wycieczek do Moskwy. Potem wyszukiwanie dla mnie na sięgają- cych sufitu półkach białych kruków ze stałą admonicją najostrożniejszego obchodzenia się z nimi, a wzamian polecenie zebrania bądź w Archiwum, bądź w Bibliotece Uniwersyteckiej lub Muzeum Rumiancowskiem takich a takich informacyj dla własnych prac Jego. Wreszcie de rebus publicis — były to czasy wojny z Japonją, pierwszej rewolucji rosyjskiej i t. zw. ery konsty- tucyjnej w Rosji, więc przypływ nadziei, więc fala rozczarowania, czasem skarga na ciężkie warunki bytowania narodowego, na usunięcie języka pol- skiego z ostatniej ostoi jego — Towarzystwa Kredytowego Ziemskiego w Lu-

blinie, lecz nigdy na własną krzywdę, jaka Mu się działa na Jego stanowisku, nigdy pozowania na ofiarę, nigdy koturnów i togi męczennika.

1 Delitiae Lublinenses seu descnptio miraculorum crucis Lublioensis ab a. 1611 — rps biblioteki b. Archiwum Głównego w Moskwie.

15

(23)

I o t o sierpień 1906 r., depesza rosyjskiej ajentury w Ruskich Wiedo-

roostiach o tej tragicznej śmierci, pielgrzymka na świeżą mogiłą inter benc

merentes, westchnienie przy uszkodzonym obecnie barbarzyńską ręką po-

mniku i pierwsza praca nad segregowaniem zwiezionych z osierociałcgo

mieszkania do gmachu po - Dominikańskiego zbiorów Łopacińskiego w to- warzystwie d-ra Jaczewskiego i p. sędziny Dobkowej, a pod światłym kierunkiem d-ra Jaworowskiego.

Kasprowicz pisał:

Błogosławieni, którzy w czasie gromów Nic utracili równowagi ducha;

Którym na widok spustoszeń i złomów Nie płynie z serca pieśń rozpaczy głucha;

Którzy wśród nocy nieprzebytej cieni

Nic tracą wiary w blask rannych promieni, — Błogosławieni!

JAN RlABININ.

UZUPEŁNIENIE BIBLJOCRAFJI PRAC H. ŁOPACIŃSKIEGO DO KSIĄŻKI FELIKSA ARASZKIEWICZA m HIERONIM Ł O P A C I Ń S K I LUBLIN, 1928,

zestawiła K. Gawarecka.

1. Atlas Merkatora z roku 1628. Księga Zbiorowa wydana na rzecz Rzymsko-Katolickiego Towarzystwa Dobroczynności przy kościele świętej Kotarzyny w Petersburgu, rok 1894.

2. Dyalektologja czaka na wyztawie ludoznawczej w Pradze w 1895 roku. Prace Filolo- giczne t. V.

3. Dwie drobne pamiątki po Klementynie z Tańzkich Hoffmanowej. Wędrowiec, 1899 Nr. 30.

4. Dwie przeróbki z XVI I-go fig liku Reja (Co śmietanką z chustą zjadł). Pamiętnik Literacki 1906 r.

5. Kto był autorem Bylicy Świętojańskiej'/ (O Kasprze Twardowskim). Pamiętnik Lite- racki 1902 r.

6. m Katalogi". Wielka Encyklopedja Powszechna (Ilustrowana, tom 35.

7. Liity i wiersze Felikta Kułakowskiego. Księga pamiątkowa Mickiewiczo, r. ,1898.

8. Monumentu historica dioceseos Wladislaviensis. XII. Edidit Chodyński Stan. Prace Filologiczne, t. V.

9. Przyczynek do łyciorysu G. E. Gródka. Książka zbiorowa „Sami sobie". Warszawa, 1900.

10. Przyczynek do hisiorji plagjatów w piśmiennictwie polakiem. Pamiętnik Literacki, 1902.

11. Próbka komizmu zeszłowiecznego. „Prawda", książka zbiorowa ku uczczeniu Święto- chowskiego.

12. O Utwie i Żmudzi. Książka zbiorowa ku czci Elizy Orzeszkowej „Upominek".

13. Sawicki Kaaper. Encyklopedja Kościelna, tom 24.

14. Urywek z przekładu Komedji Gnapheusa mAcolastusPrace Filozoficzne, t. V.

15. Ustalenie daty urodzin Mikołaju Reja. .Wiek Mikołaja Reja". Księga Jubileuszowa 1505- 1905.

16

(24)

B I B L J O T E K A PUBLICZNA IM. H. ŁOPACIŃSKIEGO U/ LUBLINIE

Długie lata musiałby zapewne Lublin czekać na powstanie bibljoteki publicznej, gdyby wojna japońska nie zmieniła nagle, nie wstrząsnęła do głębi ustroju monarchii absolutnej. Po ustaniu ruchów rewolucyjnych, na schyłku czynnej polityki mas w okresie zniechęcenia do akcji „bojowej", gdy partje skrajne poczęły tracić na jaskrawości, a możność czynnej inicjatywy jeszcze znajdowała się w rękach społeczeństwa, rząd widział się zmuszonym do pewnych ustępstw na rzecz społeczeństwa w Polsce, okupowanej od lat stu zgórą i uciskanej mocno oburącz. Pierwszym zwiastunem zwolnienia ucisku było zezwolenie na zawiązanie towarzystw oświatowych i w tym też momencie mógł był Lublin ocalić dla użytku publicznego bogaty księgozbiór po zmarłym śmiercią tragiczną Hieronimie Łopacińskim.

Hieronim Łopaciński, rodem z Ośna Górnego, na Kujawach, odznaczony medalem złotym na Uniwersytecie Warszawskim za pracę z dziedziny filologji klasycznej, przybył w 1884 r., zaraz po ukończeniu studjów, do Lublina z nomi- nacją na nauczyciela języków starożytnych w gimnazjum męskiem. Gdyby nie zapał młodości, silna wola i pewna już rutyna naukowa, poszedłby niechybnie śladem tych, co w szarej, codziennej pracy się łamią i giną bez echa. Łopa- ciński poza oficjalną greką i łaciną, wziął sobie za cel gromadzenie materjałów tyczących się językoznawstwa, etnografji, zwyczajów, obyczajów, charaktery- stycznych rysów ludu we wszystkich okolicach, wszędzie, gdzie tylko sięga mowa polska. Dla tej miary pracownika, już bibljomana na ławie uni- wersyteckiej, który zjeżdżał do Lublina z niemałym zasobem książek, potrzeba bibljoteki była tem większą, że na miejscu żadnego księgozbioru nie znalazł.

Musiał sam tę bibljotekę stworzyć i rzeczywiście tego dokonał. Czynił to przytem ze szlachetną namiętnością, z której szeroko zresztą słynął, na wzór zapalonego myśliwca w pogoni za umykającą zwierzyną. Ileż to dzięki temu właśnie zdołał ocalić książek od zniszczenia!

Gdy w dniu 24 sierpnia 1906 r. nieszczęśliwy przypadek przyprawił Łopacińskiego w 46 roku życia o śmierć ku wielkiej stracie dla nauki polskiej, w gronie bliżej z nim żyjących zjawiła się myśl zachowania dla miasta księgo- zbioru, jako podstawy bibljoteki publicznej, co zresztą zgodne by/o z wolą zmarłego. Realizacja tej myśli nie była łatwą, gdyż, jakkolwiek więzy nieco rozluźniono, jednak reakcja, otrząsnąwszy się z piorunującego ciosu, jaki zadało jej niepowodzenie wojenne, do sił zwolna wracała j dlatego też mimo pewnego zwolnienia ucisku już patrzyła z niechęcią na zawiązywanie Towa- rzystw oświatowych, czego dowodem najlepszym, że na zatwierdzenie statutu

(25)

trzeba było czekac z górą pół roku. J e d n y m z p o w o d ó w zwłoki b y ł a n i e c h ę ć , nby bibljoteka nosiłn nazwisko jej twórcy, o c o w ł a ś n i e b a r d z o c h o d z i ł o i n i c j a t o r o m .

Księgozbiór nabyty od rodziny zmarłego profesora za sumę 5000 rb.

obejmował przedewszystkiem polonica w łącznej liczbie 14100 tomów i umiesz-

czony rosiał pierwiastkowo w gmachu po-Dominiknńskim w 2 salach; część pierwszej sali mieściła czytelnię, resztę pomieszczenia obrócono na magazyn książek. Księgozbiór ujęto w 3 katalogi: inwentarzowy, autorów i treści według klasyfikacji, przyjętej przez Międzynarodowy Instytut Bibljograficzny.

Pracy tej dokonał prawic sam Dr. Jaworowski, a pomagali mu w tem pp. Baranowska Michalina, Grodzieńska Ewa, Jaworowska Anna, Sckuto- wiczowa Julja, Staniszewska Marja, Turczynowiczówna Zofja, Zarembianka Janina, Marcinkowska Kazimiera oraz pp. Władysław Karwowski, Jan Riabinin, Dr. Karol Rot kici i Adam Księżopolski. Z chwilą gdy katalog objął 8000 NN.

bibljotekę otwarto do użytku publicznego w dn. 26 kwietnia 1908 r. Lokal był bardzo niedogodny i nieodpowiedni z powodu niemożności ogrzania go, trudnego dostępu, to też juz w sprawozdaniu za r. 1910 poruszono sprawę wynalezienia innego pomieszczenia i juz wówczas zrodziła się myśl budowy siedziby, która dałaby pomieszczenie towarzystwom naukowym lubelskim, dotkliwie odczuwającym brak lokalu, co w pierwszym rzędzie utrudnia ich egzystencję i hamuje rozwój. — Sprawa lokalu raz po raz była przedmiotem obrad Komitetu i Zebrań ogólnych. W r. 1915 blizką była chwila zajęcia jednego z domów obecnego Muzeum przez Bibljotekę, lecz rekwizycja wojenna stanęła naówczas temu na przeszkodzie. Po raz wtóry w r. 1921 wrócono do tego samego nieudolnego pomysłu i nawet z niemałym nakładem grosza na niemożliwe do realizacji osuszenie murów, w których książki zbutwiałyby, ale szczęśliwym zbiegiem okoliczności w tym właśnie czasie Bibljoteka zyskała od m. Lublina pomieszczenie bezpłatne w gmachu po-Trybunalskim, po skasowanym wydziale aprowizacyjnym. — Do nowej siedziby księgozbiór został przeniesiony i otwarty w dniu 19 sierpnia 1922 r.

Bibljoteka zyskała lokal zupełnie dogodny dla czytelników, lecz tak szczupły, ie dwa księgozbiory, ofiarowane jako depozyt przez Ministerjum W. R. i O. P. liczące łącznic, kilkanaście tysięcy tomów nic mogły być

przyjęte i umieszczone w magazynach bibljoteki jedynie z braku miejsca. —- Bibljoteka opiera byt swój 1) na składkach członków, opłatach za czytelnię i wypożyczalnię książek, za karty wstępu oraz 2) na subsydjach.

Rubryka dochodów pierwszej kategorji stale się obniża — ilość człon- ków coraz staje się mniejszą, — i obecnie zaledwie dochodzi dwóch setek—

opłata za czytelnię jest anomalją konieczną — ale to wszystko nie pokrywa kosztów tak znikomych, jak wynagrodzenie 4 sił, pobierających łącznie

360 zł miesięcznie !!

18

(26)

Subsydja Ministerjum Wyznań Religijnych i Oświacenia Publicznego ratują o tyle sytuację, że możliwą się staje wykonanie budżetu w granicach nic przekraczających 5000 złotych. To daje miarę ile może wydatkować bibljoteka na zakup książek i to właśnie rozwiązuje problemat małej popu- larności bibljoteki. Jeśli w okresie pierwszego 10 lecia inwentarz naszego księgozbioru z pierwszych 14100 tomów, pochodzących z zakupu po Łopa- cińskim, wzrósł do 31064 tomów, to podstawą tego przyrostu jest wyłącznie prawie ofiarność, że tak powiem o charakterze muzealnym, przekazująca dzieła nawet bardzo cenne, lecz już nie tak aktualne w gospodarce umy- słowej czytelnika, żądającego literatury najnowszej, całkiem nowocześnie oświetlającej sprawę.

Z zabytków większych, a jednocześnie cenniejszych, przekazane zostały bibljotece księgozbiory po Tadeuszu Kowalskim, Gustawie Wiercieńskim, Władysławie Karwowskim, Ludomirze Suligowskim, prof. Ignacym Baranow- skim, nie wymieniając pomniejszych, które stale napływają; przeważająca ilość tych szacownych darów stoi wzorowo uporządkowana, nie poruszana, ani przez szperacza bibljotecznego, ani tem bardziej nowoczesnego czytelnika.

Oprócz antykwarjów otrzymuje bibljoteka i nowsze wydawnictwa bez- płatnie. A więc stale wydawnictwa swoje nadsyła Polska Akademja Umie- jętności, Tow. Nauki Polskiej we Lwowie, Towarzystwo Nauczycieli Szkół Wyższych we Lwowie. Od czasu do czasu — ale bardzo rzadko czynią to firmy Wydawnicze Arct i Gebethner i Wolff w Warszawie oraz Połoniecki we Lwowie.

Czytelnictwo niewąpliwie zwiększyłoby się automatycznie, gdyby bibljo- teka stale powiększała swe zbiory i posiadała wykwalifikowanego kie- rownika—inaczej mówiąc, gdyby miała swój budżet nie tak żebraczy, jaki zgoła nie przynosi chluby miastu, które posiada wyższy zakład naukowy, wiele szkół średnich, przeszło sto tysięcy mieszkańców, w ich liczbie zapewne sporo ludzi z uniwersyteckiem wykształceniem, zawdzięczających swą egzy- stencję książce, a więc mających względem niej obowiązki, nie licząc inteli- gencji niedyplomowanej. Mamy prawo wyrazić podziw, że ta grupa spo- łeczna tak mało interesuje się bibljoteką, gdyż dała zaledwie 200 członków opłacających składkę 12 złotych rocznie.

Samorząd m. Lublina w uwzględnieniu trudności lokalowych udzielił bibljotece bezpłatnie pomieszczenia w gmachu po Trybunalskiem. W tym zakresie udzieloną pomoc uważać należy za bardzo jednak niewystarczającą.

Tego zdania są również czynniki samorządowe. W budżecie na r. 1928/9 figuruje suma 5000 zł. o które kołace Komitet, ale wobec trudności finan- sowych kasy miejskiej, kwota ta ulegnie zapewne dużej redukcji. Zaś na rok 1929/30 miasto zamierza — oczywiście o ile na to środki się znajdą

19

(27)

dokonać pewnych przeróbek w lokalu bibljoteki — i ewentualnie w e j ś ć w układy z bibljoteką w celu stworzenia Bibljoteki publicznej miejskiej im. H. Łopacińskiego.

Tymczasem jednak bibljoteka przechodzi ciężkie czasy i gdyby nie subsydja M. W. R. i 0 . P. musiałaby przestać istnieć. Bibljoteka liczy wiele cennych dzieł w tych 43000, jakie zgromadziła w ciągu lat 20 ofiar- ność szczupłego grona społeczeństwa, przetrwała rządy okupacyjne nawet tak dzikie, jak moskiewskie, które żądały układania katalogu w języku rosyjskim - bez względu na to, w jakim języku była książka drukowana — Bibljoteka jednak musi istnieć i co więcej rozwijać się. W tym celu należy oddać kierownictwo bibljoteki w ręce fachowego bibljotekarza, idzie tu bowiem o celowe dysponowanie funduszem na zakup nowych książek, o dobre prowadzenie katalogu rozumowego i ustawiczną jego korektę, o utrzymanie i prowadzenie instytucji w harmonijnej z potrzebami życia linji, dotychczasowe bowiem wysiłki Komitetu nie mogły zadość uczynić wyżej podanym warunkom z braku kompetencji. Na to jednak potrzebne są środki materjalne większe, aniżeli te, jakiemi bibljoteka rozporządza;

bibljoteka musi mieć budżet. Dopiero wówczas można będzie postawić instytucję na tym stopniu, do jakiego ona ma prawo z tytułu fundamentu, jaki położyła umiejętna ręka niezapomnianego Łopacińskiego.

Dewaluacja również srodze dała się odczuć i bibljotece. Zapis szla- chetnego Juljusza Vettera, Wice-prezesa Komitetu, który zapisał 20000 rb.

biljotece stopniał tak, jak wiele innych zapisów, pozostało tylko w pamięci nazwisko, które Lublin zna dobrze ze szczodrej ręki. Jeśli kiedy będziemy święcili dzień otwarcia bibljoteki we własnym gmachu, na pierwszem miejscu

na tablicy pamiątkowej wyryte będzie jego imię. Czyn spełniony nie może ulec niepamięci. W historji żyje się nie tem, co się dla siebie stworzyło, lecz tem, co się niespożytego dla następców swoich zostawiło.

Z wiarą w dobre jutro i świetną przyszłość bibljoteki lubelskiej niech nam będzie wolno powtórzyć za poetą:

Nie porzucaj nadzieje, jakoć się kolwiek dzieje, bo nie dziś słońce ostatnie zachodzi i po nocy piękny dzień nadchodzi.

Dr. JACZEWSKI

20

(28)

TŁO LOKALNE BEZROBOCIA MŁODZIEŻY GIMNAZJALNEJ W LUBLINIE ROKU 1905.

„Powiek*, jak na/wat to pamiętne pole,

Dziś od błyskawic czerwone rumianych?

Gdzie tyle duchów — dziś na dole ! I tyle skrzydeł leży połamanych !"...

( J . S Ł O W A C K I . . K r ó l Duch").

SŁOWO WSTĘPNE

Dopiero w pół roku po przesłaniu do dyspozycji Wielce Szanownej Redakcji .Regjonu Lubelskiego " moich notatek o bezrobociu szkolnem roku 1905, otrzymałem .Pamiętnik zjazdu b. wychowańców szkół lubelskich".

Zjazd odbył się jeszcze na Zielone Świątki r. 1925, więc księga pamiątkowa, zawie- rająca stron 136 formatu Regjonu", ujrzała światło dzienne trochę za późno, nawet jak na stosunki wydawnicze lubelskie.

Historję szkół lubelskich przedstawili zajmująco czterej referenci. Dr. Władysław Tołwiński streścił dzieje prawie trzech stuleci od założenia w r. 1582 kolegjum jezuickiego (stąd nazwa ulicy Jezuickiej w Lublinie) aż do nominacji słynnego Mikołaja Siengalewicza na urząd dyrektora gimnazjum lubelskiego w styczniu r. 1874. Ćwi er ćwiekowe rządy ru- syfikacyjne tego potwora (uczniowie nazywali go krokodylem') odr. 1874 do 1899 scha- rakteryzowali: prof. Stefan Surzycki z Krakowa i sędzia apelacyjny Bolesław Sekutowicz z Lublina.

Okres ostatni rosyjskiego gimnazjum lubelskiego od r. 1900 do 1904—jak głosi

„ Pamiętnik" na str. 42—podjął się przedstawić p. Roman Śląski.

W rzeczywistości p. Siatki rozszerzył ramki swego przemówienia, bo biadał w kon- kluzji nad tem, że m młodzież, która przeszła przez strejk szkolny, skłonniejsza była do poddania się nastrojom rewolucyjnym, co jest zupełnie naturalne, i nie umiała ona trzeźwo i spokojnie patrzeć na wielkie wydarzenia polityczne, które zjawiały się dla sprawy pol- skiej po wybuchu wielkiej wojny" (str. 50).

Szkoda, że p. Slaski nie potrafił w swych wywodach utrzymać się na tej wyżynie apolityczności, co trzej przedmówcy. Jeśli do słów d-ra Tołwińskiego, prof. Surzyckiego i sędziego Sekutowicza niejeden z kolegów chciałby dorzucić jaki szczegół ciekawy, to w tym tylko celu, żeby potwierdzić faktami praxx>dę tych słów i dalej rozwijać myśl mówcy zgo- dnie z jego własną intencją.

Tymczasem niektóre twierdzenia p. Śląskiego były zbyt subjektywne, i ogółowi kole- gów, zebranych na walnym zjeździe w dniu 1-go czerwca 1925 r., podobać się nie mogły.

To też wielu z nich uznało za konieczne odpowiedzieć na czwarty referat historyczny zasa- dniczemi sprostowaniami i objektywnemi uzupełnieniami. Ale spełnienie swego zamiaru odłożyli na później, gdyż nie chcieli natychmiastowym protestem zakłócać powagi chwili i psuć sympatycznego nastroju, wywołanego treścią wszystkich przemówień poprzednich.

Nie miałem, niestety, możności przyjmowania udziału we wzmiankowanych uroczy- stościach koleżeńskich, więc z autentycznym i całkowitym tekstem przemówienia p. Śląskiego zapoznała mnie dopiero księga pamiątkowa zjazdu. Ponieważ jednak mój rękopis z garścią refleksyj na temat bezrobocia szkolnegv już dawniej zakwalifikowano do druku, przeto nie chcę notatek poniższych wycofywać z teki redakcyjnej, pomimo konieczności postawienia w niektórych miejscach kropki nad i*.

O ile zajdzie potrzeba jakichkolwiek wyjaśnień dodatkowych, a żyć jeszcze będę, chętnie je złożą każdej chwili.

KS. ADAM PIEŃKOWSKI Lublin, d. 1.IX. 1928 r.

21

(29)

I.

Na kwiecień r. 1928 zapowiedziano we Lwowie ogólny zjazd bibljofilski

z całej Polski. Towarzystwo Bibljofilów Lubelskich postanowiło przy tej okazji złożyć hołd pośmiertny ś. p. Hieronimowi Łopacińskiemu za skrzętne

i wytrwałe zbieranie dawnych druków polskich oraz innych czcigodnych pamiątek naszej przeszłości.

Przed kilku laty i u nas w Lublinie odbył się walny zjazd. Był to zjazd kole- żeński wszystkich b. wychowańców gimnazjum lubelskiego z czasów niewoli. Dla- czego więc żadnemu z uczestników tego zjazdu, choć przeważali na nim dawni uczniowie Łopacińskiego, nic przyszła do głowy myśl p o d o b n e g o uczczenia jego pamięci. Dlaczego poskąpił mu dobrego słowa mówca, który w swym epilogu podjął się streścić historję pamiętnych dni strejku szkolnego z r. 1905?...

Odpowiedź łatwa. Zarówno Towarzystwo Bibljofilów Lubelskich, jak To- warzystwo Przyjaciół Nauk w Lublinie — posiadają charakter apolityczny. Tym- czasem nie wszystkim mówcom zjazdu koleżeńskiego łatwo było zdobyć się na sąd bezstronny o zdarzeniach, które wprawdzie należą do przeszłości, lecz mają ścisłą łączność z teraźniejszem życiem politycznem w niepodległej Polsce.

A trzeba przyznać, że Łopaciński należał do kategorji Polaków, którzy są zawsze gotowi poświęcić mienie i życie „pro p a t r i a " , lecz nie widzą potrzeby wyrzekania się własnych przekonań na rzecz któregokolwiek ze stronnictw politycznych, czyli „pro partja". Zgodnie też z sumieniem, Łopa- ciński chętnie zasilał w r. 1906 swemi artykułami każdy ze zwalczających się wtedy wzajemnie dzienników lubelskich: „Ziemię L u b e l s k ą " , „Kurjera Lubelskiego" i „Polaka-Katolika". Zgodnie również z nakazem sumienia, pozostawał do końca życia (w r. 1906) na stanowisku nauczyciela gimnazjum

lubelskiego, by —w charakterze bibljotekarza — stać na straży tych skarbów książkowych, które uważał za naszą własność narodową.

Lecz fanatyzm partyjny nie bywa zdolny wnikać w szlachetne pobudki przeciwników politycznych. Zwłaszcza „działacze" świeżo upieczeni odzna- czają się bezwzględnością. Na ich sztandarze widnieje hasło: „ K t o nie jest z nami, przeciwko nam jest"!.. Ich krzykliwy p a t r j o t y z m — t o rodzaj sportu:

przypomina polowanie z naganką.

Ofiarą takiej naganki w okresie bezrobocia szkolnego stał się nawet profesor Łopaciński. Położenie jego było nad wyraz trudne. Lekkomyślnie

krzywdzony na sławie, nie usiłuje wyświetlić prawdy, nie staje w obronie twego honoru. Występując bowiem „pro domo s u a " , żleby się przysłużył

sprawie ogólnej: przedwcześnie rozgłosiłby swój plan strategiczny przeciw zaborcom, własny atut oddałby w ich ręce. A na to nie pozwalało Łopa-

cińskiemu jego sumienie obywatelskie.

22

(30)

Lecz zegar dziejów wydzwonił wreszcie godzinę zmartwychwstania Polski. Nastał czas, by do wzmiankowanych kornplikacyj zastosować szla- chetną zasadę: „Audiatur et altcra pars".

Niestety, przed dwudziestu dwu laty tragiczny wypadek wytrącił pióro z pracowitej ręki Łopacińskiego, zamknął mu usta na wieki. Po nim odeszli w zaświaty: Bronisław Eustachiewicz i Władysław Nowicki. Jako towarzysze jego pracy nauczycielskiej w okresie walki o szkołę polską, dopiero teraz, gdyby jeszcze żyli, mogliby swobodnie wyjaśnić rodakom niejedną dawniejszą wątpliwość, udowodnić swe najlepsze intencje.

Powołując się na to, niektórzy uczestnicy ostatniego zjazdu kole- żeńskiego zwracali się do mnie już kilkakrotnie z zaszczytną propozycją, abym „dał świadectwo prawdzie" i ogłosił drukiem szczegóły, pominięte zupełnie w przemówieniach zjazdowych1.

Pomimo wdzięczności za taki dowód zaufania, nie mogłem uczynić zadość dawnym swym uczniom, gdyż: 1° nic chciałem wzmiankowanego tematu rzucać na pastwę polemiki partyjnej; 2° nie miałem (i nie mam) pod ręką kilku dokumentów, niezbędnych mi do ścisłego oznaczenia dat i do przytoczenia tekstów w brzmieniu dosłownem.

Dr. Feliks Araszkiewicz, Redaktor niniejszego „Regjonu", zdołał mię jednak przekonać, iż te dwie okoliczności nie stanowią przeszkody do ogło- szenia przynajmniej kilku wspomnień z r. 1905 na łamach organu Komisji Regjonalistycznej T . P. N. w Lublinie. W świetle bowiem niektórych faktów uwydatnić się może lokalne tło lubelskiego strejku szkolnego.

1 Między innemi, piętnowali w twych liftach fakt, iż jeden z mówców .umyślnie, — jak im się wydawało — podkreślił „przykrości", których rzekomo doznawał „od dyrektora gimnazjum" ks. prefekt Szyszkowski (mój poprzednik). Tem rzucił mówca niesłuszny cień na działalność pedagogiczną innych nauczycieli-Polaków, współczeinych księdzu Sz.t t. j. na Eustachiewicza, Łopacińskiego i Nowickiego. W rzeczywistości jednak było inaczej. Sterany wiekiem i wyczerpany wieloletnią pracą, ks. Szyszkowski unikał scysyj z władzami szkolnemi.

W tym celu opuścił szkoły siedleckie, gdzie był zmuszany wykładać religję po rosyjsku, i w r. 1893 objął stanowisko prefekta gimnazjum lubelskiego. Tu mógł spokojnie nauczać zasad wiary i moralności po polsku. Narzekał jedynie na „zbytnią uprzejmość władzy gimnazjalnej", która dwukrotnie postarała się o udekorowanie go odznaczeniami carskiemi:

krzyżem złotym (z napisem rosyjskim) i orderem św. Stanisława. Tc odznaczenia nie sprawiły przyjemności księdzu Sz. Był on w duszy dobrym Polakiem, kochał dzieje ojczyste,

specjalnern zamiłowaniem studjował dzieje kultury rzymsko-katolickiej w Polsce. Inne zaś przykrości spotykały go nic „od dyrektora", lecz — jak sam uskarżał się niejedno- krotnie—ze strony „nieproszonych opiekunów młodzieży gimnazjalnej, bardziej katolickich, niż sam papież".

23

(31)

VIII.

Chcąc poznać tło, na jakiem rozwijał się w Lublinie bunt młodzieży gimnazjalnej przeciw znienawidzonej szkole rosyjskiej, cofnijmy się o krok jeden w przeszłość i zatrzymajmy myśl naszą na fakcie, dla stosunków lubelskich bardzo znamiennym.

Przez długi szereg lat — ku pohańbieniu Lublina — istniał w prastarym grodzie Piastów i Jagiellonów prowokacyjny zwyczaj śpiewania po rosyjsku w naszej katedrze katolickiej hymnu carskiego „ B o ż e , caria chrani!"... — Śpiewali ten hymn narodowy rosyjski podczas nabożeństw galowych uczniowie- Polacy z miejscowego gimnazjum Wybierał ich do t e g o celu pomocnik gospodarzy klasowych, będący zarazem nauczycielem śpiewu cerkiewnego.

Nazywał się on Zinczenko, był najzaufańszym szpiclem dyrektora Siengale- wiczanajgorliwszym wykonawcą jego rozkazów. Budził taką odrazę w młodych duszach uczniowskich, że nikt z nas nie nazywał go nigdy Zinczenką, lecz zawsze „Buldogiem".

Kiedy wypadła uroczysta galówka, sam inspektor (np., Spieszkow, Newskij, Tołubiejew i t. d.) czuwał w katedrze nad tem, aby pod koniec nabożeństwa uczniowie-śpiewacy udali się na chór. T a m przy akompanja- mencie organów spływały na kościół wrogie nam słowa: „ C a r prawosławnyj!

Carstwuj na sławu nam, carstwuj na strach w r a g a m ! " . . .

Takie prowokacyjne znęcanie się nad uczuciami religijnemi i narodo- wemi Polaków było udziałem jedynie Lublina, unikatem w całej Kongre- sówce. Co ciekawsza, nawet sfery rządowe poczytywały to za „curiosum",

ł Jako sekretarz konsystorza biskupiego w Lublinie, przejrzałem uważnie wszystkie akta w archiwum djecezjalnem, by dociec, kto i kiedy wprowadził do naszej katedry taką anomalję. Niestety, nie zdołałem natrafić na żaden ślad. W swem więc źródle pierwotnem mogło to nadużycie być owocem podstępu lisiego ze strony rusyfikatorów, a niedopatrzenia lub łatwowierności ze strony tych osób, które miały obowiązek zapobiec bezprawiu.

} Dyrektor Mikołaj Sienkiewicz był „galicjaninem*. Pochodził z Małopolski Wschód- Bici. wyznawał religję grecko-katolicką, ukończył uniwersytet lwowski, ze stopniem doktora Glozotji. Jego rodzony brat do śmierci piastował wysoką godność duchowną przy katedrze unickiej św. Jura we Lwowie. Emisarjuszom rządu rosyjskiego udało się za ruble carskie kupić sumienie, spryt » wiedzę filologiczną Mikołaja Siengalewicza, by zużyć to wszystko do zwalczania polskości w ziemi lubelskiej. Przyjąwszy wyznanie prawosławne i poddaństwo rosyjskie, Siengalewicz otrzymał posadę nauczyciela języków starożytnych w progimnazjum ferubicszowikiem. Po kilku latach mianowano go dyrektorem gimnazjum męskiego w Lublinie.

Tu gnębił młodzież polską prawie przez ćwierć wieku. Usiłował stłumić w niej wszelkie przebłyski samodzielności umysłowej i dlatego przeciążał pracą nadmierną. Popierał bez- myślnych .kowali", a prześladował chłopców, zdradzających głębszą inteligencję. Przed

śmiercią (w r. 1914), juz po wybuchu wojny europejakiej, sam przyznał się do wszystkiego i po niewczasie, nie mogąc już dłużej nam szkodzić, wyraził skruchę. Pisał o tem S. Keropner,

b. r e k t o r .Nowej Gazety", w jednodniówce, wydanej w Warszawie na wpisy szkolne podczas okupacji niemieckie}.

24

(32)

nie mające równego na całym obszarze wielkiej monarchji rosyjskiej. Słynny Pobiedonoscew, oberprokurator najwyższego synodu, stojącego na czele prawosławja w całej Rosji, chciał podobno nakazać z urzędu śpiewanie

„ Boże caria chrani" we wszystkich cerkwiach prawosławnych. Zdawał sobie jednak sprawę z tego, że hymn narodowy rosyjski jest buńczuczną mani- festacją, nie zaś korną modlitwą. Dlatego nie odważył się — „za przykładem katedry katolickiej w Lublinie" — profanować świątyń własnego wyznania.

Ku ubolewaniu tedy rusyfikatorów lubelskich5 ich sobór na Placu Litewskim (teraz już zniesiony) nie mógł — na polu manifestacyj wierno- poddańczych w „ carskij dień" — wytrzymać konkurencji z naszą katedrą.

Dopiero po ukończeniu nabożeństwa cerkiewnego, kiedy dygnitarze prawo- sławni, cywilni i wojskowi, opuścili już mury swego soboru, orkiestra wojskowa na placu przed soborem wykonywała hymn narodowy rosyjski.

Usunąć krzyczące nadużycie galówkowe z murów naszej katedry —nie było rzeczą łatwą. Mogło to nastąpić wyłącznie drogą protestu ze strony samych uczni — Polaków, bezprawnie zmuszonych do śpiewania „Boże,

caria chrani". Dopóki jednak w Warszawie rządzili krajem Hurko i Apuchtin, a w Lublinie stał na czele gimnazjum dyrektor Siengalewicz, dopóty niepo- dobna było nieszczęsnym śpiewakom myśleć o zrzuceniu z siebie jarzma haniebnego przymusu. Próby podejmowane w tym kierunku (np., jedni ze śpiewaków nie przychodzili udając chorobę inni wytwarzali umyślną kakofonję, by zohydzić śpiewanie hymnu), nie doprowadziły do celu.

Dopiero, gdy Warszawa pozbyła się Hurki i Apuchtina, a Lublin — Siengalewicza, „nadworni śpiewacy" (tak ich nazywali koledzy) postanowili zastrejkować na dobre.

Zamiar spiskowców dostał się jakąś drogą do wiadomości szerszych kół społeczeństwa polskiego w Lublinie. Na galówkę najbliższą wybierały się do katedry nawet osoby, nieobowiązane „z urzędu" do uczestniczenia w modłach za cara i jego rodzinę. Chciały być świadkami nieobecności

„buntowników" i bezradnego zakłopotania inspektora, żandarmów, policjL.

1 Jednym z najgorliwszych rusyfikatorów Lublina i ziemi lubelskiej był gubernator Tchórżewskij. Pochodził z rodziny polskiej i katolickiej, nazywał się właściwie Tchorzewski.

Dla karjery wyparł się wiary i narodowości. Będąc komisarzem włościańskim w Zamościa, ożenił się z córką felczera tamtejszego, Głowacką, Polką i katoliczką, która dla kariery t * i przyjęła prawosławje, i wyparła się swej narodowości. Współnemi silami zwalczali później gorliwie polskość i katolickość Lublina. Specjalną protekcją darzył ich za to ober- prokurator Pobiedonoscew, a przez niego pozyskali łaskę i cesarzowej karfi Teodorówny,

*ony Aleksandra II!. Duchowieństwo prawosławne nazywało gubernatora Tchorzewski ego

»«postoiem prawosławja na Rosi chełmskiej'. Po jego śmierci (w łotym r. 1905) oddało

mu na pogrzebie hołdy, jak świętemu. Później nawet modliło się do niego, aby odwrócił od »nieszczęsnej Chełmszczyzny" skutki manifestu tolerancyjnego.

25

(33)

Niestety, wśród inteligencji lubelskiej nie brakowało wtedy „ugo- d o w c ó w " , zwolenników tak zwanej „polityki realnej''. Byli oni materjalnie niezależni od rządu i nie potrzebowali obawiać się dymisji. A jednak po- siadali mniej odwagi obywatelskiej, niż niejeden urzędnik-Polak, stale — pomimo zakazu gubernatora — używający języka polskiego w rozmowie z interesantami.

Owych „ u g o d o w c ó w " przeraziła sama myśl: „ C o powie Petersburg, jeśli nieroztropni malcy zechcą podczas najbliższej galówki wprowadzić w czyn swój zamiar zuchwały"?... Aby odwrócić od naszej Bystrzycy ewen- tualne „gromy z nad N e w y " , wyłonili z pośród siebie „delegację rodzi- cielską" i włożyli na nią obowiązek uprzedzenia księdza Franciszka Jaczew- skiego biskupa lubelskiego o „niebezpieczeństwie" grożącem katedrze.

W przeddzień galówki delegacja istotnie zjawiła się w pałacu biskupim i prosiła usilnie, aby biskup — „póki c z a s " użył pośrednictwa ks. prefekta Szyszkowskiego do powstrzymania „buntowników" od „szalonego" zamiaru.

Usłyszawszy to groteskowe żądanie z ust ludzi, uchodzących za dobrych Polaków i gorliwych katolików, ks. Jaczewski oniemiał ze zdumienia. Wy- mowne milczenie dostojnika kościoła zdetonowało członków delegacji, rze- komo rodzicielskiej. Odwołali się więc do „względów na dobro publiczne*.

Wystąpili z szeregiem motywów. Biskup przerwał ich długie wywody krótkiem oświadczeniem, iż śpiew „ B o ż e , caria chrania" — nie jest wyznaniem wiary katolickiej, w sprawy zaś prawosławja episkopatowi polskiemu pod żadnym pozorem nie wolno się wtrącać.

Nazajutrz odbyło się w kościele katedralnym nabożeństwo galowe ze zwykłym ceremonjałem, ale po skończeniu modłów, nakazanych za dom panujący, świątynię zaległa grobowa cisza. Śpiewać „ B o ż e , caria chrani"

nie było komu: ani jeden ze „ sprzysiężonych" nie pokazał się tego dnia w katedrze.

Triumf dawnych „śpiewaków nadwornych" był zupełny, ich zwycięstwo—

trwałe, przykład — zaraźliwy. Przekonali ogół kolegów gimnazjalnych i swych rodziców, iż mieli słuszność Rzymianie, kiedy zapewniali:

A u d a c e s fortuna i u v a t ! -

III.

Prawdę powiedział pewien pisarz angielski: „Przyszłość zawsze można przewidzieć i nie jest to żadną sztuką, bo to, c o ma być, już jest; trzeba tylko omieć to dojrzeć". Bardzo jednak trudną jest sztuką „umieć to dojrzeć"! Trzeba nielada umysłu, aby ogarnąć wszystkie bez wyjątku koła,

26

(34)

kółka i kółeczka w poplątanych łańcuchach przyczyn bez liku: wewnętrznych i zewnętrznych, moralnych i materjalnych, fizycznych i psychicznych.

Lecz wystarcza śledzić uważnie przebieg wojny rosyjsko-japońskiej od samego jej początku, aby w drugiej połowie w r. 1904 przewidzieć dalsze klęski Rosjan na lądzie i na morzu. A pośród czarnych chmur, kłębiących się na niebie Dalekiego Wschodu, poczęła się wyłaniać dla Polski wyśniona

„jutrzenka swobody". Za nią, ponad mogiłami Sybiru, zbliżało się powoli ku Wiśle upragnione „zbawienia słońce".

W myśl szczytnych haseł nieśmiertelnej „Ody do młodości", pierwsza się wznieść miała „nad poziomy" ówczesna młodzież polska ze szkół rządo- wych. Nie czynem orężnym dawnych powstańców, lecz bojkotem zniena- widzonej szkoły rosyjskiej powitała ona o świcie roku 1905 złotą jutrzenkę swobody narodowej.

Inicjatywa bezrobocia szkolnego w całej Kongresówce wyszła, jak wiadomo, od Andrzeja Niemojewskiego. Był on też jednym z najczyn- niejszych członków komitetu naczelnego, który sprawnie przeprowadził powszechną mobilizację naszej młodzieży do walki o szkołę polską. Po ferjach świątecznych Bożego Narodzenia (w roku szkolnym 1904/5) wszystkie komitety miejscowe, złożone z uczniów i uczennic klas wyższych, oczekiwały już tylko hasła z Warszawy do rozpoczęcia akcji strejkowej. Na dany znak, młodzież gimnazjalna miała jednocześnie w całym kraju wypowiedzieć posłuszeństwo szkole rosyjskiej i zażądać jej unarodowienia.

Szkoda tylko, że przy organizowaniu tej walki nierównej, podjętej o najszczytniejsze ideały młodości, popełniono dwa zasadnicze błędy strate- giczne. Odbiły się one fatalnie, i to bardzo prędko, na dalszych losach bezrobocia szkolnego.

Pierwszy błąd — to w niektórych wypadkach demagogiczne schle- bianie niedoświadczonej młodzieży, utrwalanie jej w przekonaniu, że ma prawo decydować ostatecznie nawet w kwestjach, przekraczających zakres jej wiedzy i doświadczenia. Po upływie lat sześciu od wybuchu strejku szkolnego, Andrzej Niemojewski sam napiętnował ten błąd w rozprawie

„Skład i pochód armji piątego zaboru"1. Pisze tam bowiem między innemi:

... „Niema kraju, w którym młodzież byłaby tak zarozumiała, jak Polska.

Niema kraju, w którym młodzież ośmieliłaby się z taką pewnością siebie zabierać głos w kwestjach poznawczych i wygłaszać o nich swoje aprioryzmy etyczne. Tym jednym krajem, w którym wyrostki przypisują sobie jakiś autorytet moralny, jest nasz kraj. Jest to wymownym dowodem jego upadku.

1 Wyd. „Myśli Niepodległej Warszawa 1911.

27

Cytaty

Powiązane dokumenty

[r]

[r]

ne poczęły uniezależniać organizacyjnie odłamy młodzieży akadem ickiej. Oblicze społeczeństwa akadem ickiego pozostało niezmienione. rep rezen tu je o- bóz

gogicznych Staszica; por. 100-lecie śmierci Stanisława Staszica. [Portret Staszica według Lampiego, Grób Staszica, Pałac Staszica]. Kurjer warszawski, 1926, niedzielny

dzisiaj nie czas na wielkoludów, ale na pszczoły i mrówki, któ- re dokonują podobnych, a może większych zadań jak wielkoludy, choć może mniej efektownych. Konieczność

— Slre — tłomaczy się ofi- cer — jestem tylko o 3 lata starszy od Waszej Królewskiej Mości i mam nadzieję, że bę- dę Mu służył Jeszcze conaj- mniej 20 lat. Król,

gew altigung des Schwächeren durch den Stärkeren“. Man vergisst d as allzu leicht. Aber trotz Mei nungsverschiedenheiten, wie die Sklavenfrage, w e1- chvj N c

N a nowych wzorach rozw ijająca się Japonja, budzący się do życia groźny smok chiński ruch