• Nie Znaleziono Wyników

tM 21

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "tM 21"

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

tM 21 Warszawa, d. 23 maja 1897 r. Tom X V I.

TYGODNIK POPULARNY, POŚW IĘCONY NAUKOM PR ZY R O D N IC ZY M .

PRENUMERATA „W SZECHŚW IATA11.

W W ars za w ie: rocznie rs. 8 , k w artalnie rs. 2 Z przesyłką p o c zło w |: rocznie rs. lo , półrocznie rs. 5 Prenum erow ać m ożna w Redakcyi .W szechśw iata"

i we w szystkich księgarniach w kraju i zagranica.

Komitet Redakcyjny W szechświata stanow ią Panow ie:

Deike K., D lckstein S., H oyer H., Jurkiew icz K., Kw ietniew ski W l., K ram sztyk S., M orozewicz J „ Na*

tanson J „ Sztolcman J., Trzciński W . i W róblew ski W .

Adres Keda-łsic^i: SIrakowskie-Przedraieście, U S T r < .

Setna rocznica chemii w Polsce.

W śród powodzi jubileuszów, których sto- sownem uczczeniem zajęte są um ysły ogółu, niepostrzeżenie m ija je d n a rocznica, godna wspomnienia i zapam iętania. S to la t właśnie upływa w roku bieżącym od chwili, w której Jędrzej Śniadecki rozpoczął w W ilnie wy­

kład chemii w przekształcającej się dopiero zwolna Szkole głównej litewskiej. Rzecz s a ­ ma przez się nie stanowi wypadku historycz­

nego—lecz związane są z nią dwie okoliczno­

ści, które n a d a ją jej znaczenie szczególne oraz ważność podwójną w dziejach naszej oświaty. To skłania mnie do przypomnienia czytającemu ogółowi, przede wszy stkiem zaś—

chemikom polskim—owego pam iętnego roku, a nadto ośmiela mnie do propozycyi, aże­

byśmy jubileusz dla serc naszych miły za­

znaczyli przez czyn do wykonania nietrudny, od najszczytniejszych dzieł sztuki piękniejszy a trwalszy od bronzu i g ranitu.

Początek działalności profesorskiej Ś n ia­

deckiego przypadł we trzy la ta po okropnej śmierci Layoisiera, a w niespełna jedenaście la t po r. 1786, który jeden z najgruntow niej-

szych dziejopisów tego okresu w historyi che­

mii (Jerzy K ahlbaum ) przyjm uje za datę pierwszego otw artego wystąpienia wielkiego reform atora na pole walki z teo ry ą flogisto- nową. Jeżeli mamy wierzyć tem uż samemu autorowi— przed rokiem 1789, oprócz van M arum a, Lavoisier nie miał poza granicam i F rancy i ani jednego wyznawcy. W szkołach całego św iata cywilizowanego, niewyłączając pewnej liczby szkół francuskich, aż do po­

czątku bieżącego stulecia pokutow ał jeszcze duch Stahla, coraz wywoływany nanowo przez uczonych takiej naw et m iary, ja k np.

Priestley, Cavendish i Scheele. Obieg myśli naukowej był bez żadnego porównania po­

wolniejszy niż dzisiaj, wydawnictwa a k a d e ­ mickie ogłaszały rozprawy nieraz dopiero w lat kilka po ich przedstaw ieniu, najpow aż­

niejsze i najruchliwsze zarazem pism a peryo- dyczne Orella, poświęcone specyalnie chemii, trzym ały stronę dawniejszych poglądów pod wpływem swojego red ak to ra.

W ypadki polityczne w końcu X V I I I wieku w inną stronę odciągały umysły społeczeństwa polskiego—nauka, pomimo usilnych stara ń najlepszych przedstawicieli narodu, była jesz­

cze rośliną egzotyczną, w gruncie miejsco­

wym niewkorzenioną. Dość gorąco w złotym

wieku traktow ane ówczesne nauki o przyro­

(2)

322 WSZECHSWIAT JNr 9A.

dzie mafo je d n a k pozostawiły w lite ra tu rz e śladów po sobie, a przedstawiciele ich, zwłasz­

cza zaś przedstawiciele chemii z okresu przed- flogistonowego, zeszli u nas zo św iata bezpo­

tomnie. Jaśkiew icz w akadem ii krakowskiej i S arto ris w W ilnie są jedyneini chemikam i n a katedrze, K rum łow ski jedynym p isa­

rzem , właściwie tłum aczeni tylko, w dziale chemii teoretycznej, naw et z dyletantów wy­

mienić m ożna jednego tylko Czapskiego—

w tym okresie przełomowym, w którym na zachodzie E uropy rodząca się nowa chem ia budziła spory i roznam iętm ała umysły.

Śniadecki wyniósł chem ią Lavoisierowską ze szkoły edynburskiej od Jó ze fa B lacka.

G ru n t, n a który m iał ją przenieść, był p ra ­ wie nietknięty, dziewiczy, a w każdym razie, jeżeli „flogist” S a rto risa puścił w nim jak ie pędy, to może tylko powierzchowne, nietrw a­

łe. Niem al jednocześnie z przybyciem Ś nia­

deckiego do W ilna s ta ra akadem ia J a g ie l­

lońska zo sta ła zniesiona przez rz ą d rakuski.

Był więc on niejako jedynym na wszystkie ziemie dawnej Rzeczypospolitej urzędowym przedstaw icielem chemii i mógł bez prze­

szkód by najm niejszych w prow adzać nowy system tej nauki rozum ienia. Z bieg okolicz­

ności spraw ił to może, ale zdarzyło się, co nieczęsto w dziejach naszej umysłowości się pow tarza, że nietylko nie zostaliśm y w tyle, a le znaleźliśmy się m iędzy najpierwszem i, którzy chemii uczyć się zaczęli w jej nowej postaci. I oto je s t pierwsza ważna i godna podniesienia okoliczność.

„ A że pierw szy—-mówi Ś niadecki—w J ę ­ zyku Oyczystym um ieiętność tę pisać p rz e d ­ sięw ziąłem , że Chem iia do tychczas m ało pom iędzy nam i znana i pielęgnow ana była, a zatem że cały u kład właściwych J e y w yra­

zów mowie naszey obcym dotąd był i niezwy- czaynym; łatw o iest zrozumieć, z iakiem i trudnościam i walczyć n a samym wstępie m u­

siałem . T rz e b a było cały słownik Chemiczny n a nowo tworzyć, stosuiąc się z jedney strony do G eniuszu ięzyka, z drugiey m aiąc iak nayściśleyszy wzgląd n a n a tu rę rzeczy, k tó rą nowe wyrazy oznaczać m iały ”. W ypadło jed n em słowem utworzyć term inologią che­

m iczną polską, a ja k z tego zadania wywiązał się a u to r Początków chemii, o tem świadczy choćby to jedno, źe całe stulecie, k tóre p rz e ­ szło nad tem dziełem, nie zdołało naruszyć

głównych jego podstaw, pomimo, niestety,, aż nazbyt licznych prób i usiłowań. Z asłu g a utw orzenia terminologii chemicznej polskiej, je s t d ru g ą okolicznością godną zaznaczenia

z okazyi tej setnej rocznicy.

Po czczej walce o wyrazy, k tó ra toczyła się u nas w piątym i szóstym dziesiątku la t bieżącego wieku, stało się dzisiaj prawie śmiesznem dotykać tego przedm iotu. A je d ­ nak je st to rzecz sm utna i nad moc wyrazu niewłaściwa, że każdy w ykładający u nas chemią, każdy au to r choćby najm niejszej rozpraw ki chemicznej tworzy na swoję rękę wyrazy i p rz era b ia zwroty, zwiększając za- m ęt językowy, dochodzący do granic niemoż­

liwości. To je st swawola, nie swoboda.

Chemicy polscy! Obchód każdego ju b i­

leuszu wym aga ze strony uczestników pew­

nych ofiar i pewnego kłopotu. Złóżcie w ofierze drobne przywyknienia i drażliwości i podejm ijcie niewielki na wspólne siły kłopot przejrzenia wszystkich istniejących obecnie term inologij chemicznych polskich w celu zgo­

dzenia się n a jednę, wspólną dla wszystkich popolsku piszących lub mówiących o chemii.

Jestem głęboko przekonany, że znaczna większość chemików naszych z utęsknieniem oczekuje chwili, w której nareszcie jeden drugiego zacznie rozumieć i gotowa jest przyjąć k ażdą term inologią, byleby wspólnie obowiązującą wszystkich. I to będzie n a j­

trw alsze i najpiękniejsze uczczenie stuletniej, rocznicy nowej chemii w Polsce.

B r. Znatoicicz.

E . M A E R C K E R .

Postępy chemii rolniczej w ostafniem dwudziestopięcioleciu.

(Dokończenie).

W rezultacie wszystkich tych badań mo­

żemy dziś śm iało powiedzieć, że produkcy%

rolniczą opanowaliśmy zupełnie, o ile zależną,

je s t od stosownego nawożenia gruntu. M o ­

żemy całkiem pewnie oznaczać, jak ich c iał

(3)

N r 2 1 WSZECHSWIAT. 323 odżywczych i w jakiej ilości dodać należy,

aby z danego g ru n tu możliwie największą otrzymać wydajność. W skutek tego nasze poglądy na wartość gruntów uległy licznym zmianom. Gdy dawniej otrzymywano z chu­

dych gruntów piaszczystych tylko m ałe zbio­

ry i grunty te mało też dla tego ceniono, dziś umiemy z piaszczystych ziem zapomocą sto­

sownego nawożenia wydobyć zbiory, które w podziw wprawić mogą, i zaledwie ustępują zbiorom z najlepszych gruntów . Hodowla buraków cukrowych, dawniej wyłącznie tylko na lepszych gruntach możliwa, dziś udaje się również i na grun tach piaszczystych, dając i tu ogromne zyski.

Abyśmy jedn ak nad zdobyczami naszemi zbyt w pychę nie rośli, czuwają niezależne od nas warunki meteorologiczne; by ciała od­

żywcze wywarły swe działanie, potrzeba n a­

leżytej ilości deszczów i słonecznego św iatła i ciepła. Gdy tych niem a, wszystkie zabiegi nasze iść mogą na m arne. W iedząc, co każ­

dej roślinie dla najlepszego wzrostu d o star­

czyć należy, czyśmy już rzeczywiście doszli do ostatecznych granic, które produkcya każ­

dej rośliny osięgnąć może? Oczywiście każdy gatunek roślinny m a pewne sobie właściwe granice wzrostu, których najlepsze odżywia­

nie przesunąć juź nie może; odw rotnie, jeżeli zbyt wiele pokarm u dostarczam y roślinie, czynimy j ą przez to mało odporną; zbyteczne nawożenie powoduje tylko choroby roślin.

Ale posiadamy dziś środki, aby w roślinach pewne własności rozwinąć daleko wyżej i z u ­ pełniej, niźli uczyniła to przyroda. Osięgamy zaś to zapomocą doboru, który prowadzić dzisiaj się daje na korzyść rolnictw a w ściśle naukowy sposób. Niem ieckie rolnictwo, od- dawna w ciężkich znajdujące się w arunkach, nie mogłoby wytrzymać wielostronnej kon*

kurencyi, gdyby nie potrafiło było dzięki świetnej technice gospodarczej zaopatrzyć się w możliwie doskonały m atery ał roślinny.

Objaśnijmy to przykładem . B u rak cukrowy, pochodzący od białego b u ra k a szląskiego, zawierał początkowo niewielki procent cukru i mógł wytrzymywać konkurencyą trzciny cukrowej tylko przy bardzo wysokich cenach cukru. Z e spadkiem cen cukru zjaw iła się konieczność, aby b u ra k cukrowy uczynić bo­

gatszym w cukier, nieszkodząc jednocześnie jego wydajności. Dokonano też tego właśnie

stosując celowo środki doboru. Przekonano się, źe m ała lub duża zaw artość cukru je st dziedziczną własnością b u ra k a : wybierano więc najbogatsze w cukier okazy, brano ich ziarna i zasiewano; ze zbioru tego wybierano znów najsłodsze okazy n a zasiew i t. d. W t a ­ ki sposób udało się zwiększyć zawartość cukru i uczynić j ą dziedziczną cechą nowo­

utworzonego gatunku. P rzy hodowli b u ra­

ków urządzone są dziś obszerne laboratorya, w których bada się zawartość cukru tych buraków, z których ziarno iść ma na dalsze zasiewy. T ak samo udoskonala się gatunek buraków co do wielkości liścia, soczystości i czystości soku; dziś też wyrób cukru z bu­

raków doskonale wytrzymuje konkurencyą trzciny cukrowej. Gdy dawniej przeciętna zawartość cukru w burakach wynosiła okcło 10% , dziś buraki o 15—20% i wyżej nie są wcale rzadkością w dobrych latach. Dziś też cukier je st np. tańszy od mąki.

Również zastosowano dobór dla gatunków zbóż i wytworzono np. pszenicę o takiej wy­

dajności, o jakiej wprzódy naw et marzyć nie śmiano. In n e zboża również bardzo ulepszo­

no. N ajw iększe tryum fy święcił dobór sztucz­

ny w produkcyi jęczm ienia, idącego na wy w ar piwa. W łasności, które udało się nadać ro ś­

linom wskutek doboru, znikają bardzo łatw o i nowe gatunki często ulegają zwyrodnieniu, gdy wystawione są n a warunki dla nich nie­

odpowiednie. S tąd też należało dokładnie zbadać, jak ie wpływy d ziałają na wydajność i skład chemiczny tych nowych gatunków.

Pod tym względem chemia rolnicza uczyniła w ostatniem dwudziestopięcioleciu olbrzymi krok naprzód.

Najciekawsze niewątpliwie z tych badań dotyczą obiegu azotu w przyrodzie, t. j. prze­

miany azotu wolnego na związany chemicz­

nie i związanego odwrotnie n a wolny, czyli wymiany azotu między przyrodą żywą a m artw ą. Obieg węgla w przyrodzie znany je st oddawna. Dwutlenek węgla pochłaniają z pow ietrza zielone rośliny chlorofilowe, prze­

m ieniają go następnie na m ączkę i inne związki organiczne; te ciała znów zostają spożyte przez zwierzęta, bądź wyżej uorga- nizowane, bądź przez mikroorganizmy, k tóre go utleniają i jako dwutlenek węgla znowu zw racają atm osferze. Podobny obieg wyka­

zano również w ostatnich czasach i dla azotu.

(4)

324 WSZECHSWIAT N r 21.

W iększość roślin przyjm uje pożywienie azotowe tylko w kształcie związków azotu, wolnego zaś azotu wiązać nie może. Zw iązki azotu tw orzą się jed n ak w przyrodzie w nie­

znacznej tylko ilości, tak , że roślinność, gdy­

by tylko z nich korzystać m usiała, byłaby niechybnie bardzo nędzną. Ilość tw o rzą­

cych się rocznie w atm osferze związków azo­

tu nie w ystarczałaby zgoła, aby zapewnić ludziom i zwierzętom dostateczną ilość ciał białkowych. Istn ieje je d n a k cały poczet roślin, mianowicie t. zw. m otylkow atych (Le- gum inosae), k tó re mogą przysw ajać wolny azot i m ogą zatem rozw ijać się bez związ­

ków azotu. Możemy je nazwać zbieraczam i azotu, gdyż zostaw iają po sobie g ru n t w lep ­ szym stanie, niż go zastały. T ajem nicę od­

żywiania tych roślin wykrył w epokowych swych pracach H ellriegel. N a korzeniach m otylkow atych zn a jd u ją się brodaweczki, albo naw et większe brodaw ki. P od m ikro­

skopem okazało się, źe w brodaw kach zn aj­

d u ją się m ikroorganizm y, z których dawno udało się otrzym ać czyste hodowle; z takiem i hodowlami łatw o np. wykonać można szcze­

pienia i wywołać powstawanie brodaw ek na korzeniach tych roślin. T e m ikroorganizm y s ą bez wątpienia w pewnym ,związku ze zdol­

nością m otylkow atych do przysw ajania azo­

tu. Nie j e s t jeszcze pewnem, ale bardzo prawdopodobnem , źe one właśnie wiążą azot i przem ieniają go na związki azotowe, które roślina zużywa do dalszego swego w zrostu : przynajm niej nie znaleziono dotąd rośliny m otylkow atej, któraby przysw ajała azot, a nie p osiadała tych brodaw ek z m ik ro o rg a­

nizmami. Rozwój rośliny m otylkow atej opi­

suje więc H ellriegel, ja k n a s tę p u je : gdy posiejemy nasiona, rozpoczyna się żywy i prawidłow y rozwój, gdyż każde ziarno m a w sobie pewien zapas substancyj azotowych.

G dy ten zostanie zużyty, to w g ru n ta c h ubo­

gich w azot następuje sta n m artw oty i rośli­

ny p rz e sta ją w zrastać, bledną, okazują się wszystkie charakterystyczne oznaki głodu azotowego. Oznaki te znikają po kilku lub kilkunastu dniaoh, rośliny znów n ab ierają żywej zieleni i bujny w zrost ciągnie się aż do końca wegetacyi. Jeż eli zbadam y wtedy rośliny, to zobaczymy n a ich korzeniach licz­

ne brodaw ki, a w brodaw kach m ikroorganiz­

my. Z chw ilą u kazania się jednych i d ru ­

gich skończyła się epoka głodowa. S postrze­

żenie H ellrieg la m a olbrzym ią doniosłość, gdyż dzięki jem u rozporządzać możemy do- woli zasobam i azotu w gruncie. Możemy zwiększać lub zm niejszać—zwiększać, gdy w płodozm ianie zasiejem y jak o zbieracz azotu, a następnie możemy zapas azotu, przezeń zebrany, dać skonsumować innej j a ­ kiej roślinie. R acyonalny płodozmian, który o ile można staram y się ju ż dziś stosować polega właśnie na tem , aby naprzem ian u p ra ­ wiać rośliny, zbierające i spotrzebowujące azot; w tak i sposób m ożna nieraz w roli n a ­ grom adzić ta k wielki zapas azotu, że całko­

wicie obejść się m ożna bez nawozów azoto­

wych. M ikroorganizm y, wywołujące przy­

sw ajanie azotu, udało się hodować w czys­

tych hodowlach i przez szczepienie zarażano niemi rośliny nawet w takich gruntach, w któ- , rych te m ikroorganizm y nie były obecne, gdzie więc rośliny motylkowate swego dzia­

łan ia wywierać nie mogły. D la przysw aja­

nia azotu potrzeba niezliczonego mnóstwa mikroorganizmów, a te nie w każdym g ru n ­ cie się znajdują. Jeż eli jed n ak zaszczepimy je roślinom, to można przymusić każdy g a ­ tun ek z rodziny motylkowatych, aby na k aż­

dym gruncie w zrastał. J a k wielką p rak ty cz­

ną doniosłość szczepienie gruntów mieć mo­

że, dzisiaj jeszcze powiedzieć je st trudno;

możliwem je s t jednak, że szczepienie, wpro­

wadzone przez N obbego, pozwoli rolnictw u świadomie regulow ać i zapewniać zbiory mo­

tylkowatych.

Rośliny, zbierające azot, albo zamienia się n a paszę, p rzetraw iają je więc zwierzęta;

albo też poddaje się je w prost gniciu na gruncie. W obu przypadkach białko p rz e ­ m ienia się najpierw n a amidy, które nader szybko pod działaniem ferm entu, wywołują­

cego ferm entacyą am oniakalną, przechodzą w w ęglan amonu. N ie tu jed n ak koniec przem ian azotu w roli. Zaw sze obecne w gruncie bakterye nitryfikujące przetw a­

rz a ją związki amonowe a zapewne i amidy na saletrę, czyli na najlepsze dla rośliny po­

żywienie azotowe, które też możliwie najwięk­

sze zbiory zapewnia. N a korzyść rośliny nie idzie jed n ak nigdy całkow ita ilość saletry, bądź dodanej w nawozie, bądź utworzonej n a miejscu w roli, na saletrę bowiem działa­

j ą również specyficzne b akterye, k tóre ją

(5)

WSZECHSWIAT 325 rozkładają. T e podczas swych procesów ży­

ciowych niszczą azotany i ro z k ła d ają je z wy­

dzieleniem wolnego azotu, który pow raca do atmosiery. W tedy obieg azotu je s t ukoń­

czony. A by działalność tych ostatnich bak- teryj m ogła się objawić, niezbędnem jest, żeby powietrze dostęp m iało tylko w bardzo małej mierze; ten właśnie w arunek doskona­

le wypełniony je st w roli, w k tó rą powietrze tylko z trudem dostawać się może. B akte- rye, pożerające saletrę, przyczepiają się np.

do słomy i liści roślin i razem z niemi dosta­

ją się do nawozów. Jeż eli bez dostępu po­

wietrza dodamy do roztw oru saletry pociętej słomy lub sproszkowanych ekskrem entów zwierzęcych—najlepiej nadaje się tu gnój koński—to po kilku dniach następuje silna fermentacya i wydziela się wolny azot. Stąd powstają ogromne niepożądane dla rolnictwa straty azotu. W nawozie zwierzęcym, który składa się z płynnych i ze stały ch ekskre­

mentów, zmieszanych z sianem i słom ą, znaj­

dują się oba gatunki bakteryj; zależnie od dostępu pow ietrza do nawozu bądź tworzy się w nim saletra, bądź raz ju ż utworzona się rozkłada, co wartość nawożenia ogromnie obniża. N a zasadzie dzisiejszych badań można wnioskować, że straty azotu w nawo­

zie wynoszą mniej więcej na sztukę bydła rogatego od 4 —5 ctr. saletry. Ponieważ w Niemczech znajduje się około 20 milionów sztuk bydła, dającego nawóz, s tra ta więc przez wytwarzanie wolnego azotu oceniona być może na kilkaset milionów m arek. Bez tej straty w nawozie zwierzęcym byłoby tyle azotu, że doliczywszy jeszcze w iążącą azot działalność roślin motylkowatych, rolnictwo raczej na nadm iar azotu, niż na b ra k jego cierpiećby winno. W rzeczywistości dzieje się jednak wbrew odwrotnie i rolnicy doku­

pować muszą miliony cetnarów saletry chilij­

skiej. Grdyby się udało azot w nawozie zwierzęcym utrzym ać całkowicie w pożytecz­

nych dla rośliny związkach chemicznych, by­

łoby to olbrzym ią dla rolnictw a oszczędno­

ścią i wielkiem źródłem bogactw a. N a d roz­

wiązaniem tego zadania pracuje obecnie go­

rączkowo zarówno ścisła chemia rolnicza ja- koteź i bakteryologia : chodzi o dokładne zbadanie przyczyn s tr a t azotu i o wynalezie­

nie środków, któreby im zapobiedz mogły.

S praw a ta ostatecznie nie je s t jeszcze roz­

strzygnięta, ale niewątpliwie droga, po której badania się posuwają, obrana je s t dobrze i w niedługim może czasie doprowadzi nas do celu. Przew ażna część pracy przypada tu n a rzecz bakteryologii, to też oddziały bakteryologiczne są dziś niezbędne w rolni­

czych stacyach doświadczalnych.

Pom inąć musimy milczeniem postępy che­

mii rolniczej na polu hodowli bydła, p rze­

mysłu rolniczego, uprawy specyalnych g ru n ­ tów, np. gruntów torfowych i t. p., gdyż przedm ioty te wykraczałyby z ram popular­

nego wykładu, któryśmy sobie zamierzyli.

Tłum. L. Br.

O S I A R C E .

(Ciąg dalszy). ,> a -

Robotników, zatrudnionych przy dobywa­

niu siarki w Sycylii, ra ch u ją na przeszło 20000. P ła c a wynosi za 8 godzin dziennej pracy starszym 3 —5 fr., robotnik zwykły 0,8 do 1,70 fr.; mówię tu tylko o ro botni­

kach zajętych przy dobywaniu siarki.

S iark a otrzym ana w hutach idzie wprost jako ta k a do portów na wywóz. Rafineryj Sycylia nie posiada, te bowiem znajdują się głównie w Marsylii. K oleje żelazne, łączące kopalnie z portam i, zostały zbudowane przed kilkunastu zaledwie laty —przedtem wszyst­

ko dostawiano na m ułach po najgorszych drogach.

Jedn o stk ą wagi, do niedawna jeszcze po­

wszechnie używaną, a nawet jeszcze i obecnie przy kopalniach, było cantari = 78— 80 kg.

Dokładnie 79,5 kg.

S iark a otrzym ana względnie do barw y swej i zawartości popiołu dzieli się na :

P r im a : ja s n o -ż ó łta , prawie chemicznie czysta.

S e c u n d a : Y a n ta g g ia ta, prawie ta k a ja k prim a—barw a bardziej m atowa, popiołu niżej 0,5% .

„ Buona, kolor ja k poprzedniej, ilość popiołu 1— 4% .

„ C orrente, bardziej rozsypująca

(6)

32 6 WSZECHSWIAT N r 21.

się od poprzednich; ilość popiołu do 5% .

T e r t i a : Y an to g g iata żółta, nieco b ru ­ natno zabarw iona od bitumów — m ateryj ziem istych i organicz­

nych około 2% .

„ B uona ciem niejsza od poprzed­

niej, praw ie ja s n o b ru n a tn a , dość jednorodna.

„ O orrente, b ru n a tn a , ziem ista, niejednorodna.

P o rtam i, w których się skupia wywóz s ia r­

ki, s ą : C atania, L ica ta , P o rt Em pedocle pod G irg enti, P alerm o i T e r ra Nova.

P ro d u k cy a roczna około 300 000 ton siarki.

W ostatnich czasach m iał się zawiązać syn­

d ykat angielskich kapitalistów i fabrykantów sody leblancowskiej dla zagarnięcia prze­

mysłu siarkowego w Sycylii z k apitałem 20 milionów m arek, którego celem m iało być podniesienie cen siarki o 40 % , na przeciąg la t 5-ciu, a tem samem ułatw ienie konkuren- cyi fabry k leblancowskich z solvejowskiemi przez rozszerzenie regeneracyi siarki z re s z ­ tek sodowych. W yżej opisane miejscowe stosunki były przyczyną, źe większość w łaści­

cieli kopalń do związku przystąpić nie chcia­

ła , umowy z niemi były niepodobne i cały pro jek t upadł, a przynajm niej dotąd re z u lta ­ tu nie w ydal.

N a stałym lądzie we W łoszech siark a znajdnje,się w wielu miejscowościach, m iano­

wicie w R om anii, dawnem państw ie Kościel- nem i N eapolitańskiem . W Toskanii w cza­

sach starożytnych były główne kopalnie siarki, w P e re ta i A jola, gdzie je s t siark a razem z rudam i antym onowem i. M a ją być tam pokłady bogate, lecz nic bliższego o nich niewiadomo. S iarki w Toskanii nie eksploa­

tują.

W R om anii pokłady ciągną się n a p rz e ­ strzeni 30 lira. P ięć kopalń je s t w prowincyi E o rli, trzy w Urbino i P esaro. W szystkich m iejsc dobyw ania 10—12. S ia rk a je s t zmie­

szana z gipsem, m arglem i wapieniem w warstw ach 1—9 m przy średniej zaw arto ­ ści 1 5 % siarki. O trzym ana siark a zaw iera bitumy i nie je s t p rzydatną do rafinowania.

P ro du kcya roczna około 800 ton.

W dawnem państw ie Kościelnem dobywa- I

i j ą siarkę w trzech miejscach, a głównie w M onte Yirgine koło Civita Yecchia. P ro ­ dukcya roczna około 400 ton.

W N eapolitańskiem siark a się dobywa w Bagnoli pod Neapolem , gdzie probowano J j ą ekstrahow ać siarkiem węgla z małym r e ­

zultatem .

W Romanii i państwie Kościelnem oprócz będących tam w użyciu aparatów parowych, dystylują jeszcze siark ę z ru d ą w piecach zwanych doppioni, które są zabytkiem cza­

sów starożytnych i pierwowzorem pieców tak zwanych galerowych. P od nazwą doppioni rozum ieją piec, w którym są dwa szeregi na­

czyń glinianych lub żelaznych, kom unikują­

cych się ru ram i nazew nątrz z podobnemi n a ­ czyniami, słuźącemi za odbieralniki. Pierwotne g arn k i były gliniane, kształtu starożytnych urn z pokrywami kamiennemi. Odbieralniki tegoż k ształtu m iały u dołu krany do wy­

puszczania stopionej siarki w formy. O bję­

tość naczynia dystylującego wynosiła ze 20 litrów. Z a opał służyło drzewo. Obecnie używ ają garnków z żelaza lanego, k ształtu beczek z pokrywam i i odbieralnikam i rów ­ nież źelaznemi. N ajpraktyczniejszy piec je st z 6 ma takiem i retortam i i kosztuje 7 900 fr.

Zwykle piece te służą tylko do rafinowania siarki bituminicznej, otrzym anej w kalkaro- nach, m iejscam i tylko do oddystylowania okru­

chów, lub takiej rudy, k tó ra ze względu na swój skład nie nadaje się do calcaroni. R afinując siarkę, jeden piec tak i odpędza w trzech ope- racyach na dobę do 5 000 kg siarki. R eto rta wytrzym uje do 900 operacyj. S tr a ta przy rafinowaniu siarki bituminicznej wynosi do 9 % , n atu ra ln ie że je s t większą przy dysty- lacyi siarki z rudy. Pochodzi ona z wielu przyczyn. N ap rzó d przez ogrzewanie wy­

dziela się p a ra wodna i powietrze, gdy siarka zacznie się dystylować część jej ju ź się spali kosztem tlen u po w ietrza—m inerał zawsze zaw iera związki tlenku żelaza, które w tej tem peratu rze przechodzą w związki tlenni- kowe wydzielając wodór, a ten z siarką daje siarkowodór. M aterye bituminiczne wywo­

łu ją tw orzenie się siarku wapnia i siarkow o­

doru; w ęglan w apnia wiąże część siarki d a ­ ją c gips. N ajw iększym zaś wrogiem je s t obecność gipsu w samej rudzie lub siarce su­

rowej, ten bowiem w tem p eratu rze czerwono­

ści z siark ą daje dwutlenek siarki i siarek

(7)

N r 21. WSZECHSWIAT 327 wapnia *). K a ż d a jednostka gipsu wiąże

0,42 siarki. Miejscowi robotnicy w yrażają się, że „gips zjada siark ę”.

J e s t również w użyciu, wprawdzie rzadziej, aparat składający się z kotła żelaznego lane­

go, opatrzonego ruchomą pokrywą, a służą­

cego do dystyłacyi siarki, k tó ra r u r ą z boku kotła przechodzi do odbieralnika. N ad ko­

tłem je st obm urowana kom ora, ogrzewana ciepłem straconem od kotła, a mieszcząca rudę. Po oddystylowaniu siarki kocieł się wypróżnia i napełnia ru d ą ogrzaną z tej ko­

mory.

Proponowana przez T oussainta dystylacya siarki z re to rt gazowych szamotowych nie weszła w zastosowanie.

Innych aparatów , przeznaczonych prze­

ważnie do dystyłacyi siarki, a których zad a­

niem głównem je st rafinowanie, opisywać nie będę, ja k również ekstrakcyi rudy siarkiem węgla, ta bowiem była specyalnością Swo­

szowic.

P rzejdę teraz do pobieżnego opisu kopalń siarki w innych miejscowościach.

W H iszpanii siark a znajduje się w okoli­

cach Ternel nad rzeką Eva, rozgraniczającą prowincye A rra g o n ią i M urcyą. Stanowi tam poziomy pokład, rozciągający się około 12 mil angielskich, w wapieniu jurajsk im , boga­

tym w skam ieniałości. W prowincyi A licante je st obszerny pokład, do T gruby. W Lorca, w prowincyi Murcyi, je s t około 14 zakładów produkujących siarkę. W A res, w A ndalu- zyi, jest je d n a kopalnia. P o k ła d w A res, tak ja k i w A licante, je s t pochodzenia wulka­

nicznego i zaw iera kryształy kw arcytu. N a j­

większe z nich, zakłady w Ternel są zaledwie w stanie pokryć l/4 zapotrzebow ań m iejsco­

wych; przeważnie otrzym ują w kalkaronach podobnych ja k w Sycylii; w L o rca próbo­

wano używać drzewa, sprowadzanego z wysp B alearskich okrętem i potem 22 mil wołami;

1 tonna drzew a kosztow ała 1 funt szterling i 18 szylingów. P iec retortow y n a produkcyą 15 ton miesięcznie kosztuje 600 funtów st., gdy calcarone w ytapiające w stosunku 10 ton miesięcznie, tylko 16 funtów st. O trzym ana siark a zużywa się na miejscu przy uprawie wina (w części jak o kwiat, w większej części

‘) CaS04 + 2S - CaS - j- 2S02 .

dla oszczędności poprostu sproszkowana], do fabryki prochu w Villafeliche, lub surowa do wyrobu kwasu siarczanego dla fabryk świec stearynowych w Madrycie, B arcelonie i Burgos.

W e F rancyi są małoznaczne pokłady koło P io rąc w la Lozere i w T ap ets koło d’A p t (Vaucluse). Sproszkowaną n a tu ra ln ą siarkę używają przy uprawie wina.

W A ustryi eksploatacya siarki m iała miejsce w trzech miejscowościach : w R ado- boju w K roacyi, na W ęgrzech i w Swoszowi­

cach; tę ostatnią, jako bliżej nas obchodzącą, opiszę potem obszerniej. P o k ła d w Rado- boju składał się z dwu warstw, 1 i 1,5' g ru ­ bych. S iarka w nim znajduje się w g niaz­

dach, dochodzących często kilku kilogramów wagi, w m arglu i gipsie krystalicznym i była ręcznie ze złoża wybierana, lub wypłókiwana.

S iarka tak p rzeb rana zaw ierała 3 0 —7 0%

czystej siarki i była poddaw ana dystyłacyi w 4-ch piecach dystylacyjnych i jednym do { rafinowania. Produkcyą roczna nie przecho­

dziła nigdy 1 000 ton. W Biides w Siedmio­

grodzie w obwodzie K ronstackim znajdującą się tam siarkę próbowano wydobywać, lecz wkrótce zarzucono. Koło A ltsohl na W ę g ­ rzech znajduje się siarka pochodzenia wul­

kanicznego, zaw ierająca selen i a rse n —nie- eksploatowane.

W Islandyi, solfatara K risuvik, o k tórej wzmiankowałem na początku, b adana jesz­

cze przez Bunsena, który ilość siarkowodoru dziennie wydzielonego oceniał na 250 kg, m a mieć obfite pokłady siarki. W r. 1863 wy­

wieziono stam tąd przeszło 400 ctn. siarki i wskutek tego miało się zawiązać tow a­

rzystwo w Anglii do eksploatowania tych po­

kładów, które obliczało n a znacznie łatw iej­

szą produkcyą niż w Sycylii. O dalszych jed n ak losach tego towarzystwa nic odtąd nia słyszałem.

W yspy Jońskie dostarczały rocznie około 500 ton siarki. Z wyspy greckiej Milo w r o ­ ku 1860 przyszedł tran sp o rt surowej rudy siarkowej do Anglii, zaw ierającej 24% siar­

ki i gipsu 62% . P rz y spalaniu tej rudy n a­

potykano na trudności, ta k że dalszego sp ro ­ wadzania zaniechano.

T e są miejscowości w E uropie zachodniej

i południowej, skąd siarkę dobywano. M a się

ona jeszcze znajdować w pobliżu przesm yku

(8)

3 2 8 WSZECHSWIAT. N r 21.

K orynckiego, w hanowerskiem koło Liine- b u rg a i t. d.

Z pokładów zaeuropejskich wielki rozgłos m iały w swoim czasie pokłady w E gipcie nad morzem Czerwonem.

S iarka znajduje się tam w dwu miejsco­

wościach, w D jem sach i w R anga. Djem- sach, a właściwie R as D jem sach, leży o 160 mil m orskich od Suezu na brzegu afrykań­

skim naprzeciwko R as M ohammed, pomiędzy la ta rn ią morską, A schrafi i D ju ta l, o 24 go­

dzin drogi parowcem z Suezu. N a pustyni piaszczystej wznosi się pagórek około 600' wysoki, odznaczający się swoją żółtawo-zie- loną barw ą od otaczających piasków. M a on być przeważnie czystą siarką, poprzerzy- n an ą biaław ą gipsową substancyą. Do roku 1866 eksploatow ał go m arg rab ia de B assans, a potem powstało towarzystwo, które spro­

wadziło inżynierów i pew ną liczbę rob otni­

ków z E uropy; miało ono przeprow adzić ko­

lejkę do p o rtu i sam p o rt D jem sach uczynić łatw iejszym do przybijania statków. P o d łu g zaw artej umowy z rządem egipskim, tow a­

rzystw o m iało sprzedaw ać c a łą produkcyą, k tó rą obliczano na 250— 300 ton miesięcznie, wice-królowi E g ip t u : kom pletna pustynia, ta k źe naw et najkonieczniejsze potrzeby do życia trz e b a było sprow adzać z Suezu, a mo­

że i inne powody nie dozwoliły praw dopo­

dobnie rozwinąć się tym projektom i o siarce egipskiej nic obecnie nie słychać.

D ru g ą miejscowością, k tó ra m iała być przez tęż sam ą kom panią eksploatowana, je st R anga, leżąca o 460 mil geogr. od S ue­

zu na afrykańskim brzegu, około 25° szer.

póJn., około K osseir. S ia rk a tworzy tam również skałę cytrynowo-źółtą, bogatszą niż w Djem sach; kopalnie m iały być eksploato­

wane nie na odkrywkę, lecz przy pomocy sztolni i chodników. O zaw artości i bogac­

twie tych pokładów nie m iałem danych.

S tan y Zjednoczone A m eryki północnej m ają pokłady siarki, ja k się zdaje, niedość jeszcze zbadane. N ajw ażniejsze z nich są n a południu sta n u U tah w Oove C reek w p o ­ bliżu m iasta F risco , gdzie istnieje około 15 kopalń. M ormoni eksploatują z nich siarkę od 1850 roku, jakkolw iek w nieznacznych ilościach. W r. 1889 przerobiono wszystkie­

go 600 ton rudy, przyczem otrzym ano 200 ton siarki; wskazywało to względne bogactwo

rudy. W stanie N evada, w H um boldt-H ou- se i kolo m iasta W innemucca m ają być b a r­

dzo obfite pokłady siarki. W tymże 1889 r.

z 550 ton rudy otrzym ano 250 ton czystej siarki, coby również przem awiało za wiel- kiem bogactwem rudy. W południowej czę­

ści stan u N evada w R abbit-H ole wytapiają siarkę w re to rta c h z żelaza lanego p a rą na 4,5 atm . P rodukcyą dzienna wynosi 6 ton.

W stanie Luisiaim a, o 80 mil od Nowego O rleanu, św idrując przed kilku laty otwór naftowy, znaleziono w głębokości 443 stóp pokład siarki wielkiej czystości. P o k ła d ten miano zam iar eksploatować. A m eryka do­

tychczas sprow adza siarkę z Sycylii, a w o stat­

nich latach z Japonii i regenerow aną z Anglii.

S am a Sycylia dostarcza rocznie A m eryce 50 —60 000 ton siarki.

W M eksyku w kraterze Popocatepetl m a się znajdować obficie siarka. Otóż w r. 1883 m iało się zawiązać towarzystwo dla zakupu k ra te ru od właściciola jego i miało wybudo­

wać tun el do środka k ra te ru i połączyć go koleją żelazną przez A m eca do m iasta Mo- relos, leżącego na zachodnim stoku wulkanu.

Przypuszczano roczną produkcyą n a począ­

tek ty lk o —na 50000 ton. P ro je k t praw dzi­

wie am erykański—wysokość P opocatepetlu je s t 5 4 0 0 to , t. j. o 6 0 0 to więcej niż M ont B lan c—nie przyszedł do skutku.

W M ałych A ntyllach na wyspie S ab a je s t pokład siarki podobno obfity.

W Japonii są bogate pokłady siarki wul­

kanicznej i w so lfatarach, siarka z nich do­

bywana, i to w znacznej ilości, idzie z H ako- dadi i zao patru je potrzeby zachodnich po- brzeży Stanów Zjednoczonych. S iarka m a zaw ierać selen, a co ciekawsze i tellur.

W roku 1868 wywieziono 130 ton, a do roku 1890 wywóz wzrósł do 20000 ton, obecnie produkcyą zm niejsza się. W r. 1893 było czynnych 83 kopalń. Bliższe szczegóły nie są mi znane.

W Rossyi znajdują się prawdopodobnie obfite pokłady siarki. Z atrzym am się ty łk a po krótce nad tem i, które próbowano eksploa­

tować.

W guberni archangielskiej, 68 wiorst od

W ładim irów ki, m iejsca ładunkowego n ad

W ołgą, je s t słone jezioro B askuntschak, któ*

(9)

N r 21. 329 rego brzeg zachodni powoli się wznosi do po­

ziomu stepu. Głuszkow w r. 1882 znalazł tam pod warstw ą piasku stepowego pokład siarki, rozciągającej się Da południo-zachód na znacznej szerokości. R u d a ta, według niego, je st czystym piaskiem ,napojonym siar­

ką, barwy szaro-źółtej. Z aw artość je j ma być 30 —• 55% czystej siarki, po wyto­

pieniu której pozostaje sam piasek. O szer­

szej eksploatacji tego pokładu nie sły­

szałem.

Wielkie pokłady siarki znajdują się w k r a ­ ju Zakaspijskim o 250 wiorst od A scbabadu, w kierunku ku Chiwie, w blizkości źródeł Szych. P o k ła d znajduje się w bezwodnej pustyni, probowano go eksploatować lecz

wkrótce zarzucono. '

W D agestanie siarka je s t w wielu miejsco­

wościach, a silne zapotrzebow anie jej w po- j blizkich rafineryach nafty do wyrobu kwasu siarczanego zdawałoby się sprzyjać jej do- j bywaniu. F a b ry k i kwasu w okolicach B aku sprowadzały około 5 000 ton siarki z Sycylii rocznie. A jed n ak i tu przem ysł ten się nie rozwinął. Największe pokłady znajdowały się w K h iu t o 120 wiorst od P etrow ska nad morzem K aspijskiem . S iark a tam się znaj­

duje w stanie krystalicznym z gipsem i m ar- glem. M usiała tam być ru d a bardzo bogata, bo z początku dobywano prawie czystą siar­

kę, która jako ta k a była sprzedaw aną, gdy jednak pokład czystej siarki wyczerpał się, kompania francuska objęła eksploatacyą na swoję rękę i zaczęła wytapiać ru d ę w kalka- ronach m ałych wymiarów, bo mieszczących wszystkiego do 80 ton rudy. W 1890 roku było czynnych przeszło 20 calcaroni, z któ ­ rych każdy kosztował 100—200 rubli Z daje się, że ru d a tam tejsza m iała wiele podo­

bieństwa do Czarkowskiej. W wyżej wzmian­

kowanym 1890 r. wytopiono wszystkiego 1500 ton siarki, co pozwala przypuszczać, że ruda była względnie bogatą. Pomimo tego, że do w ytapiania sprowadzano wytrawnych robotników z Sycylii, produkcya nie przed­

staw iała interesu, za przyczynę czego p o d a ­ wano odległość od P etrow ska, częste deszcze i kruchość rudy. W Khiucie pozostało wie­

le drobnej nieprzerobionej rudy, ta k zwanego miału, z zaw artością podobno do 60 % siarki.

N astępnie próbowano wytapiać rudę parą, w aparacie podobnym do Thom asa, a przy­

stosowanym do miejscowych warunków przez p M alayerne, inżyniera prowadzącego robo­

tę. Zm iana polegała głównie na tem, źe cy­

linder wypełniano ru d ą umieszczoną w żelaz­

nych koszykach, opuszczanych i wyciąganych przy pomocy windy. Uczyniono to dlatego, że ru d a miejscowa rozm iękała pod wpływem pary, przez co zatrzym ywała w ytapiającą się siarkę, a także część błota spływ ała z siark ą zanieczyszczając ją. Z a opał u ż y ­ wano odpadków naftowych, narzekając jesz­

cze n a ich drogość, k tó ra m iała być przy­

czyną zarzucenia tego sposobu. W re zu lta­

cie eksploatacyi zaniechano.

Również nieudatne były próby, dokonywa­

ne w miejscowości lepiej od poprzedniej po­

łożonej, w G iuk-Sałgan, oddalonej tylko o 16 wiorst od Petrow ska. Calcaroni i w y tap ia­

nie p a rą nie wydawało dobrych rezultatów , a naw et gorsze od otrzymywanych w K h iu ­ cie. P an Choński, prowadzący zakłady w G iuk-Sałganie, podaje za przyczynę tego bardziej m iękką, m arglow ato-gliniastą stru k ­ tu rę miejscowej rudy. P róbow ał on również sposobu w ytapiania siarki w roztworach chlorku wapnia, o którym ju ż wspominałem, a który nanowo zaproponował w Rossyi p ro ­ fesor Lisienko. W roztworze 70% chlorku wapnia, którego p unkt wrzenia przypada na 150° C, ogrzanym do 120° C, zanurza się ru d a przetłuczona, złoże opada nadół, a s ia r­

ka wytopiona spływa po wierzchu. T u ta j

| siarka spływ ająca zaw ierała do 3 0% gliny j i była przeto nie do użycia. I ten więc spo-

| sób nie u ratow ał istnienia zakładów. Nie- zrażona tem niepowodzeniem w roku zeszłym kom pania pod firmą Dołgopolow i spółka wy­

staw iła fabrykę na K aukazie w obwodzie te-

■ rekskim , na południe od G roznaja, koło Wozdwiźeńska. Miejscowy pokład siarki je s t marglowaty. W ytapiać mieli parą; na losy tego przedsiębiorstw a zapatryw ano się z pewnym pesymizmem.

(C- d. nast.).

Bohdan Z atorski

(10)

330 WSZECHŚWIAT N r 21.

P O G L Ą D na

dzieje układnictwa zoologicznego.

(Dokończenie).

O dtąd rozpoczyna się pew na walka w po­

glądach zoologów. G dy jedni (Haeckel, Bal- four) uznali em briologią porównawczą za jedynie praw ie usprawiedliwioną do rozstrzy­

g an ia kwestyj filogenetycznych i za najgłów ­ niejsze kryteryum klasyfikacyjne, to inni uznali za wyrocznię w tym względzie a n a to ­ m ią porównawczą, ale, ja k to często bywa przy ścieraniu się zdań krańcowych, oba przeciwne obozy podały sobie wkrótce dłoń ugody i zaw arły z sobą kompromis, który ! dodatnio bardzo w płynął na dalsze losy [ układnictw a. Dziś bowiem każdy zoolog

j

przekonany je s t o tem , że tylko uwzględnia- j nie wszystkich gałęzi morfologii w n a jsz e r­

szeni tego słowa znaczeniu prow adzi do właściwego zrozumienia stosunków genealo­

gicznych pomiędzy róźnem i grupam i zwie- i rz ą t, że anatom ia, pom ijając dane embryolo- { gii, prowadzi do równie opacznych wniosków, | ja k i em bryologia nieopierająca się jedno- '

oześnie na dowodach anatom o-porównaw- czych.

Od czasu, gdy idea ta upowszechniła się, liczni uczeni próbow ali zmodyfikować u k ła d leuckartow ski na podstawie nowszych postę­

pów em bryologii i anatom ii porównawczej.

R ozpatryw ać wszystkich tych prób niepo­

dobna. M usimy się więc ograniczyć tylko n a wybitniejszych, k tóre m iały trw alsze zn a­

czenie.

T ak w r. 1881 b ra cia O skar i R yszard Hertwigowie w słynnej swojej „teoryi coelomy”

proponują n astępującą klasyfikacyą tkankow ­ ców (M etazoa). Dzielą je przedewszystkiem n a trzy wielkie g ru p y : 1) C o elen terata—

jam ochłony, 2) Pseudocoelia—posiadające pierw otną jam ę ciała, a warstwę zarodkow ą środkową, pow stającą z luźnych g rup komó­

re k (mezenchyma). Tę grupę dzielą H ertw i­

gowie na dwa zworza : a) S co lecid a—do któ ­ rych zaliczają mszywioły, w rotki i robaki płaskie, oraz b) M ollusca—m ięczaki; 3) En- I

| terocoelia—posiadające w tórną jam ę ciała (coelom) i warstwę zarodkową środkową, złożoną z dwu warstw komórkowych, t. j.

dwu listków (ściennego i trzewiowego; oprócz tych dwu listków środkowa warstwa składać się też tu może z luźnych g rup komórek, n aj­

częściej od tych dwu listków się oddzielają­

cych). E nterocoelia H ertw igow ie dzielą na 4 zworza : a) C oelhełm inthes—obejm ujące wszystkie pozostałe grupy robaków (t. j. nie należące do zworza Scolecida), mianowicie : nicienie, szczecioszczękie, ramienionogie, pier­

ścienice, jelitodyszne i osłonnice; b) Echino- d e rm a ta —szkarłupnie, o) A rthrop od a—s ta ­ wonogi, d) Y e rte b ra ta —kręgowce.

N ajw ażniejszą zasługą H ertw igów było ścisłe odgraniczenie od siebie robaków niż­

szych, które oni nazyw ają Scolecida, od wyż­

szych, którym n ad ają miano Coelhełminthes.

Tym sposobem leuckartow ski typ „V erm es” , któ ry stanowił dotąd nien atu raln ą zbieraninę wielu grom ad, zasadniczo od siebie różnych, rozdzielony został n a dwa typy n atu ralne.

U kład H ertw igów nie mógł się jed n ak ostać wobec surowej krytyki wielu badaczy i wobec nowszych poszukiwań, które wykazały, że w pewnych przypadkach niepodobna p rz e ­ prow adzić ścisłej granicy pomiędzy Pseudo- coelia i E nterocoelia. T rw ałą jed n ak zdoby­

czą tego u k ład u było rozbicie typu robaków na dwa zworza całkiem niezależne.

X I .

Z kilku innych prób klasyfikacyjnych, któ­

re ukazały się w literatu rze la t ostatnich, zasługuje na uw agę system H a tsc h ek a i E . H acckla. P rof. H atschek (1888) proponuje podział tkankowców (M etazoa) na sześć t y ­ pów i dwanaście grup., które nazywa „cla- d u s”. Dotychczasowy typ jam ochłonów (C oelenterata) dzieli on n a trzy typy, a to na podstawie następujących rozważań. P o m ię­

dzy jam ochłonam i odróżnić należy trzy g ru ­ py, a mianowicie : gąbki (Spongiaria), żgaw- ce (C nidaria) i żebroplawy (Ctenophora), k tóre pod wielu względami różnią się od sie­

bie zasadniczo ta k budową, ja k i rozwojem.

T ak, u gąbek środkow a w arstw a ciała (me-

zoderm a) przedstaw ia innego rodzaju utwór

aniżeli u przedstaw icieli dwu innych grup,

(11)

N r 2 1 WSZECHSWIAT 331 ponieważ z warstwy tej pow staje u gąbek

nietylko tk an k a łączna, lecz i komórki ro z­

rodcze (co niem a miejsca u żgawców i żebro- pławów). Co do ogólnego planu budowy, gąbki różnią się także od innych grup; a m ia­

nowicie : ich otwór ustny (osculum), ja k wy­

kazały b adania C. H eidera, nie je st homo- logiczny pierw otnem u otworowi ustnem u gastruli (blastoporus), albowiem larw a gąbki przytwierdza się do podłoża tym biegunem, który odpowiada biegunowi ustnem u gastruli, a ostateczny otwór, zwany osculum, t. j.

otwór wyrzutowy (którym woda wycieka z jamy pokarmowej gąbki) tworzy się n a n o ­ wo na biegunie przeciwustnym (aboralnym);

nadto gąbki opatrzone są bardzo licznemi otworkami (pori), przez k tóre woda (wraz z częściami pokarmowemi) ucieka do ich j a ­ my pokarmowej. N ato m iast źgawce (Onida- ria); posiadają otwór ustny jak o pozostałość pierwotnego otworu ustnego g astruli i jeżeli przytw ierdzają się do podłoża (np. polipy, korale), to — biegunem przeciwustnym . N a d ­ to żgawce po siadają organy parzące, czyli parzydełka łub żgawki, których b ra k gąbkom i żebropławom. U tych ostatnich istnieją znowu liczne osobliwości budowy i rozwoju, np. organ zmysłowo-nerwowy na biegunie przeciwustnym, żeberka pławne, brak mięśni związanych z nabłonkiem skóry i jam y po­

karmowej, a następnie rozwój mięśni prze­

ważnie z mezodermy, k tó ra tu w specyaluy sposób pow staje (Mieczników) i t. d. W szyst­

kie te względy oraz liczne inne, których tu przytaczać nie będziemy, sk łan iają prof.

H atscheka do podziału dotychczasowego ty­

pu jamochłonów na trzy typy : 1) Spongia- ria, 2) C nidaria i 3) C tenophora. N astępny z kolei typ 4) Z y g o n eu ra—parzystonerwce, je st olbrzymiej rozciągłości, obejmuje bo­

wiem 4 grupy (cladus) bardzo obszerne, mia­

nowicie : a) Scolecida, do których n a le ż ą : robaki płaskie, wrotki, niektóre mszywioły (Bryozoa endoprocta), nicienie, kolcogłowy i wstężniaki (N em ertin i); b) A rticula- ta, obejm ujące : pierścienice Sipunculoidea, szczecioszczęki, pazurkowce (Onychoptera, rodzaj P erip atu s) i stawonogi; c) Tentucula- ta , t. j. dotychczasowe Mołluscoidea (miękłi- wowate), obejm ujące część mszywiolów (B ry­

ozoa ectoprocta), ratnienionogi i Phoronida, oraz d) M ołlusca—mięczaki. Typ Zygo-

neura, ustanowiony przez H atschek a, opiera się prawie wyłącznie na zasadzie embryolo- gieznej, a przedewszystkieirt na tej, że zna­

mienną larw ą dla należących tu grup jest t zw. trochophora (trochosphaera). W rotki pozostają przez całe życie w stadyum tro- chofory, zbliżone są do tej larwy w stanie rozwiniętym (według H atscheka) wirki; wy­

stępuje zaś ta łarw a w rozwoju osobnikowym j u pierścienic, miękliwowatych i mięczaków.

Do niej też H a tsch ek sprowadza pewne po­

staci em bryonalne stawonogów (np. larw ę Nauplius, właściwą skorupiakom). Trocho- fora je s t postacią o dwubocznej symetryi ciała, odróżniamy w niej przeto koniec p rzed­

ni i tylny, stronę brzuszną i grzbietową; na przednim końcu ciała (na t. zw. biegunie ciemieniowym) znajduje się czop długich m i­

gawek i tu się rozwija zwój nerwowy (pier ­ wotny zwój mózgowy). Pierścień migawek przedustnych i pierścień- migawek pozaust- nych ograniczają pas, pokryty drobniutkiem i rzęskami; często znajduje się jeszcze około- odbytowy pierścień migawek. Przewód po­

karmowy tej larwy sk łada się z przełyku, je lita środkowego i odbytowego, uchodzącego odbytem (anus) nazew nątrz. Pomiędzy sk ó ­ rą (ektoderm ą), a ścianą przewodu pokarm o­

wego (entoderm ą) znajduje się pierw otna ja m a ciała, wypełniona luźno rozproszonemi elementami warstwy środkowej (mezodermy);

nadto istnieje p a r a nerek pierwotnych (pro- tonephridia), a w tylnym końcu ciała—z a ­ wiązki t. zw. worków coelomatycznych, z któ ­ rych kształtu je się następnie ostateczna ja m a ciała (coelom). Larw a, poprzedzająca w roz­

woju osobnikowym trochoforę, nosi nazwę

„pro troch ula”; b rak jej odbytu (anus) i za­

wiązku coelomatycznych worków. R obaki płaskie (Platodes) osięgają w swym rozwoju osobnikowym tylko stadyum „protrocbuli”, albo, ściślej mówiąc, rozwój robaków p ła­

skich, począwszy od tego stadyum obiera so­

bie inną drogę, aniżeli rozwój innych pa- rzystonerwców.

Typ „Z ygoneura” H atscheka, utworzony na zasadach wyłącznie embryologicznych, grzeszy, jak o taki, wielką jednostronnością.

T u mamy znów dowód, do ja k krańcowych i opacznych wniosków prowadzi uw zględnia­

nie samej tylko ontologii w celach klasyfika­

cyjnych. Łączenie w jeden ty p ta k różno­

(12)

332 WSZECHSWIAT. N r 21.

rodnych pod względem anatom o-porównaw - czym gru p zw ierząt, ja k np. stawonogi, ro ­ baki płaskie i mięczaki, je s t wysoce n ien atu ­ ra ln e i wprost podstaw ściśle naukowych po­

zbawione.

N astępne typy układu H a tsc h ek a stan o ­ wią: 5) A m b u lacralia—do których uczony ten zalicza dwie grupy (c la d u s ): a) jelito- dyszne (E nteropneusta, rodzaj : Balanoglos- sus), oraz b) szkarłupnie (E chinoderm ata).

Połączenie obu tych gru p w jed en typ oparte je st również przeważnie n a zasadach em bryo- logicznych i nie wytrzymuje ścisłej k ry ty ­ ki, albowiem organizacya B alanoglossussa, a w pierwszym rzędzie budowa jego organów oddechowych wykazuje raczej większe po­

krewieństwo tej postaci z najniźszem i s tr u ­ nowcami (chordata). Do ostatniego wreszcie typu 6) Chordonii—strunowce, H a tsc h ek za­

licza za przykładem wielu innych współczes­

nych zoologów, trzy następujące grupy (cla­

dus) : a) osłonnice— T unicata, b) rurkosierd- ne— L eptocardii (rodzaj lancetnik—Amphio- xus) i c) kręgowce—Y e rte b ra ta .

W reszcie rozpatrzym y jeszcze najnowszą próbę uklasyfikowania zw ierząt, po d jętą przez E . H aeck la w jego ostatniem dziele

„System atische P hylogenie”, 1896. System H aeckla znacznie przewyższa układ H a ts c h e ­ ka, ponieważ uwzględnia i dane anatom iczne i embryologiczne, ale i on także grzeszy pod niektórem i względami jednostronnością.

H aeckel dzieli św iat zwierzęcy n a 1) P ro to ­ zoa i 2) M etazoa. M etazoa, t . j . tkankow ­ ce, dzieli na dwie wielkie grupy, ja k to zresz­

tą i przed nim uczynili niektórzy zoologowie, mianowicie n a : nieposiadające jam y ciała i opatrzone tą ostatn ią. Pierw sze nazywa : C oełenteria, drugie C oelom aria; dwie te grupy uważa uczony jen ajsk i jak o podkró- lestw a (subregna) tkankowców. T rzy główne różnice d a ją się przeprow adzić pomiędzy obu tem i grupam i. 1) C oełenteria nie posiadają właściwej jam y ciała (coeloma); ta o statn ia w ystępuje dopiero u Coelom aria. W szystkie jam y w ciele coelenteryów kom unikują po­

średnio lub bezpośrednio z ja m ą pokarm ow ą i tw orzą wraz z nią układ pokarmowo-naczy- niowy (gastrow askularny). N a to m iast ja m a ciała u C oelom aria stanow i sam odzielną ja- mistość, zaw artą pom iędzy ściankam i ciała a ścianą przewodu pokarmow ego i nie p o łą ­

czoną wcale z ja m ą pokarmową. 2) U wszyst­

kich C oełenteria b ra k układu krążenia krwi, który istnieje natom iast m

rozwinięty u Coelom aria. 3) T rzecią cechą, ujem ną, właściwą wszystkim coelenteryom, je s t b ra k odbytu (anus); ten ostatni istnieje nato m iast u Coelom aria (za nielicznemi b a r­

dzo wyjątkam i, w których to przypadkach, ja k wykazuje historya rozwoju, odbyt za n ik a

wtórnie).

C oełenteria H aeckel dzieli na 4 typy : 1) G-ąstraeades, 2) g ąbki—P orifera, 3) żgaw- ce—C nidaria, 4) płazińce—P latodes. Coe^

len teria obejm ują zatem typ jam ochło­

nów układu L euckarta oraz część typu r o ­ baków, mianowicie robaki płaskie (p ła­

zińce).

D o typ u 1-go, G a straead es '), H aeckel za­

licza ustroje, pozostające w stadyum gastru li, t. j. złożone z dwu tylko w arstw ciała : ekto- derm y i entoderm y (np. Dicyema, Ortho- nectidae, T richoplax). Typ 2-gi, Spongiae, obejm uje wszystkie gąbki. Typ 3-ci, C nida­

r ia — wszystkie właściwe jam ochłony, włącz­

nie z żebropławami. D o typu 4-go, P la to ­ des, należą wirki, przywry, tasiemce.

Co dotyczy drugiej wielkiej grupy tk a n ­ kowców, zwanej Coelom aria, to ja k powie­

dzieliśmy, pod wielu względami różni się ona bardzo zasadniczo od C oełenteria, przede- wszystkiem zaś tem, że jej przedstaw iciele posiadają ja m ę ciała (coelozoa), otwór ustny i odbytowy przewodu pokarmowego oraz u k ład k rążen ia krwi; n adto ciało ich odzna ­ cza się dwuboczną sym etryą, podczas gdy C oełenteria m ają sym etryą ciała prom ienistą.

Tylko w jednym typie coelomaryów, m iano­

wicie u szkarłupni, spotykam y także sym e­

try ą ciała prom ienistą, ale nie je s t tu ona pierw otną, lscz wtórną, albowiem la r­

wy szkarłupni zbudowane są według sy- m etryi dwubocznej. Z e względu na dwu- boezną sym etryą ciała H aeckel nazyw a też Coelom aria —- B ilateria s. B ila te ra ta (nazw tych używali już liczni poprzednicy H aeckla).

Do C oelom aria H aeckel zalicza pięć n a ­ stępujących z kolei typów tkankowców : 5)

*) Odpowiadają one t . zw . M esozoa van Be-

nedena.

(13)

JSTr 21. WSZECHŚWIAT. 333 V erm alia—robakow ate, 6) M ollusca—m ię­

czaki, 7) A rticu la ta— stawowate, 8) Echino- derm ata—szkarłupnie, 9) C bordonia—s tru ­ nowce.

„Y erm alia” (W u rm th ie re) H aeck la stoją najbliżej wirków (T arbellaria), zaliczonych do typu „P latodes” ; rozwinęły się one z tych ostatnich, otrzym awszy ja m ę ciała i odbyt.

Typ ten obejm uje znaczną część robaków (Y erm es) układu L eu c k arta, wyjąwszy pła- zińce (Platodes) oraz pierścienice (Anneli- des), ale natom iast włącznie z t. zw. miękli- wowatemi, Molluscoidea. H aeckel więc do nich zalicza wrotki (R otatoria), robaki obłe czyli obleńce (N em athelm inthes s. Strongy- laria), przedodbytowce (Prosepygia), t. j.

grupy : mszywiołów, ramienionogów, P horo- nariae (rodzaj P horouis) i Sipunculariae (rodzaj Sipunculus). Znam iennym dla wszyst­

kich przedstawicieli rubakow atych (V erm a- lia) jest b rak następujących cech, właści­

wych wszystkim lub niektórym pozostałym typom grupy Coelom aria, a mianowicie : 1) V erm alia nie posiadają płaszcza (pallium) ani też wydzielanej przez ten ostatni muszli, właściwej mięczakom; 2) Y erm alia nie p o ­ siadają zewnętrznej m etam eryi (członkowa- nia), właściwej chitynowemu pancerzowi sta- wowatych, ani też m etam erycznie u k ształto­

wanego łańcucha nerwowego brzusznego; 3) nie są one opatrzone układem am bulakrał- nym, właściwym szkarłupniom ; 4) nie posia­

dają struny grzbietowej ani też ru rk i nerwo­

wej, właściwych strunowcom. Oto cechy ujemnej natury. N atom iast z cech d o d at­

nich, wspólnych wszystkim przedstaw icielom typu Y erm alia, ale n atu ra ln ie takicb, które nie są też wspólne niektórym innym typom coelomaryów (jak sym etrya dwuboczna, obec­

ność jam y ciała )—nie m ożna wymienić p ra ­ wie ani jednej. H aeckel określa swoje Y e r­

malia w sposób następujący : „Coelomaria nieczłonkowane, o prostej budowie, z pier­

wotnym ośrodkiem nerwowym (zwój ciemie­

niowy łub pierścień nerwowy okołoprzełyko- wy, wysyłający parzyste boczne pnie nerw o­

we), bez typowych właściwości wyższych t y ­ pów”. Typ V erm alia, jak o oparty prawie wy­

łącznie n a znam ionach n atu ry ujemnej i p o ­ zbawiony cech charakterystycznych dla niego samego, pozostaje typem sztucznym i m a do­

tą d znaczenie tylko tymczasowe. Co do typu

mięczaków, szkarłupni i strunowców, to ich granice system atyczne są takie same ja k i w innych nowszych układach. N ato m iast wielce oryginalnem jest utworzenie t y p u : A rticu la ta—stawowatych, czyli wskrzeszenie dawnego typu cuvierowskiego, przez zjedno­

czenie stawonogów (A nthropoda) z pierścieni­

cami (Annelides). Cuvier zalicza do stawo- watych (A rticu lata) : pierścienice, sk o rup ia­

ki, pajęczaki i owady (łącznie z wijami).

Później, ja k widzieliśmy, uznano za właści­

we utworzenie z trzech ostatnich grup typu stawonogów (A rth ro po da), a pierścienice (Annelides) zaliczono do robaków. Otóż H aeckel proponuje znów obecnie połączenie pierścienic ze stawonogami w jeden typ — stawowatych (A rticulata), które dzieli na trzy wielkie podtypy : pierścienice, skorupia­

ki i tchawkodyszne (pazurkonośne, t. j. P eri- patus, wije, owady, pajęczaki). Id e a ta je st dosyć szczęśliwa, ponieważ rzeczywiście wszystkie te trzy wielkie grupy stawowatych m ają wiele znamion wspólnych, jako to : cia­

ło członkowane, u k ład nerwowy, złożony z parzystego zwoju nadprzełykowego, p ie r ­ ścienia okołoprzełykowego i z łańcucha zwo­

jów brzusznych, skóra opatrzona oskórkiem chitynowym, nad przewodem pokarmowym — naczynie krwionośne grzbietowe (lub serce grzbietowe). H aeckel przyjm uje, że skoru­

piaki i tchawkodyszne stanow ią dwie grupy, któ re rozwinęły się niezależnie jedn a od d ru ­ giej— z pierścienic. W szelako znaczne b a r­

dzo różnice w budowie organów wydzielają­

cych (nephridia) u pierścienic w przeciw sta­

wieniu do skorupiaków, a przedewszystkiein do tchawkodysznycb, u których organy wy­

dzielające (nephridia) homologiczne tym że u pierścienic, wcale nie istnieją (wyjąwszy P eripetus), dalej znaczne bardzo różnice w budowie głowy, części ustnych i odnóży u pierścienic z jednej, a u stawonogów z d ru ­ giej strony —dowodzą, źe typ A rticu la ta jest również pod wielu względami sztuczny i chwiejny.

P rof. d-r J ó z e f Nusbaum.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Kolega Martenka argumentował – będąc melomanem – że jazz jest rodzajem muzyki ludowej uprawianej przez murzynów, dyskryminowanych w Ameryce. Tym samym kolega Trzciński,

I jest to prawie zawsze ucieczka przed zagrożeniem życia, głodem, niedostat- kiem.. Nie wydaje się, aby sytuacja mogła ulec radykalnej zmianie, redukcji tego zjawiska,

Pisząc o „wymogu Jodkowskiego ” (podoba mi się ta terminologia!) Sady cytuje moje słowa: kreacjoniści powinni „nie tylko wykazać, że tam, gdzie wprowadzają

Zygmunt II August (1548 – 1572), syn Zygmunta I Starego i Bony Sforzy, wielki książę litewski od 1529 r., ostatni król na tronie polskim z dynastii Jagiellonów;

[r]

Uczący daje każdemu z uczniów kartę pracy z poleceniami (załącznik 1) i wyjaśnia, że należy sporządzić list gończy za Rolandem. Przed przystąpieniem do pracy, dzieci

żółty szalik białą spódnicę kolorowe ubranie niebieskie spodnie 1. To jest czerwony dres. To jest stara bluzka. To są czarne rękawiczki. To jest niebieska czapka. To są modne

Zwracając się do wszystkich, Ojciec Święty raz jeszcze powtarza słowa Chrystusa: „Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by