• Nie Znaleziono Wyników

Akcent: literatura i sztuka. Kwartalnik. R. 2007, nr 4 (110)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Akcent: literatura i sztuka. Kwartalnik. R. 2007, nr 4 (110)"

Copied!
104
0
0

Pełen tekst

(1)

Sztuka to najwyższy wyraz

samouświadornienia ludzkości U Dzieło sztuki - mikrokosmos

odbijający epokę.

Józef Czechowicz

C e n a 1 0 z ł ( v a t & * )

!VK INDtKSU 35207 L PL ISSN 020K-6220

(110) 2007

literatura i sztuka • kwartalnik

duen fiuMH,i

łt

Hiilri

Walery Pisarek, Małgorzatu C f t n n j f e k a i J a r o s ł a w MMraląlerakl o Ryszardzie K a p u ś c i ń s k i m * P m / a J e r / e g o Keutcra, Bolesława Bryńskiego i J n n a Strykowskiego • Tekstv piosenek W. Waglewskiego

* O rozumieniu Lentni sąsiadów ex wschodu i o u k r a i ń s k i e j historii

na n o w o • O Festiwalu im. Marltp Grechuty w Z a m o ś c i u •

WterSM Jdaitoy L e t h , M a d e j u Meleckiego, H e n r y k u U r t w i k a i in.

(2)

akcent

(3)

Zespót nrtkiki-yjny

MONtKA A DA ,41C7YK-GA RBQ ItfSJtA JANINA HUNEK

ŁUKASZ JANICKI LECHOSIA (K łA MEŃSKf

WALDEMAR M/CIłAlSKI (sekretarz rzdtlkrji) ANNA RUMAN

TADEUSZ SZKOŁUT JAROSŁAW, WACH

80GÓSŁAW WHÓBŁEWSkl (redaktor niecelny) ANETA

wrsocrĄ

LumiK

iĄĄCAtktÓhlU

Kihimi!I.H-|.I trchj^iuiu.

JmtUt SctarJh

Staie współpracują;

Bogusław Bitia (Fraocja), Manek Danietkiewtci, EwaDuiwf, JózefFert, Ludwik OaMrOnsU, Mwftuf GiuwHiskf.

Magdalena JaitiiMflta. Alina Kochdhezyk Istvón fektfar (Węgryfc Manek Kwtifut i Kimula). Jerzy Kuł/tik, Eliza Leszczyńska Pięrrtak,

Jdi fk Łukasiewicz, ŁuktOSZ Martirk-zok, Artna Sfozmvk.

WojcUch Młynarski, Danuta MpąMft (USA), Dominik Opolski, Wacław O.tzafca, Mytoła Matgpnato SzLKkełka,

Jerzy Święch, Rohtian Am fu tu

rok XXVIII nr 4 (110) 2007

literatura i sztuka

C/asiłpismo patronackie Ribliok-ki Narodów^

wydawane na zk-Lcnk Ministrm Kultury i Dtfcdzktfn Numclfinego W toku 2C07 .Akcent" korzysta » w s. psucia

Kancelarii Senatu RitCiy pospolitej PohkkJ (projeki Pohtń rodowód?, polskie znaki zapytania}

Numer 4/2001 zmliwwino p m pomocy fwnutowej Wujtwdtljiwa r.iiIpi-tikJegu

Wstyflkte numery i noktt 2007

?rc:ili/tnA juto pny jxwi>ocy l1lkinN«M Miastu Lublin

fatttercm rnctlLLln>-na .AkncnCu" >eM Kadiu LnbUtt .SA

F

3

I_ ES5N 020Ś-6220 NR [NllFKSU 353071

O Copyright 20(17 by „Atoflnr

kwartalnik

(4)

Na pknfcszcj scnotiic okładki:

W l a d y ł ł l W Pluiar Dzień rumu&yęiefa, pUkal spthteczny, dlTut, £i?2 x fiJiri min, l^Słl r.

Na cwanej stronie okfiŁdkii:

Władysław Fiuta; PĘ [tliiksl spolet/nj, o f f s e t , ^ x fjfil nun

L

1078 IV

Adres rcd:ikcji:

2(1-1 IZ Lublin,uLGro<teJca3,lit pięt™

B l . f O i DS32-74-WJ c-mail: a k c e m j ł a(n; gaseia, pi

www.a3tcenl.glc.pl

\-l4l(JLitŁ'iw nie a m A w i o n y c ł i r e a k c j a nic ^ w n ę a

E^odakija ZUfrlCga subiu prrtrkonyn.mia Mtrtfrów

lniĆMiUflkji o pntfiuincncic nj kmj i Z9£Tsnk$

p d z k k j ą Mnę<Ay p w / l o m ; , Ruch S A , Kolporter 5 A i Ars Pofoflji.

Cena prrnunj^raly krajowej na okres jifdnego m k u w y n o s i 3? l i .

Pleni ąidjjf metina wpłacać takie bMpoftfednio na konto wydawcy^

W & ę W W FuntJ w j a K u l i m y „ A k t t n i " flank FT-" K A O S AhV O w Lublinie nr rachunku; JO 1240 LMM 1131 CłOOO Ł752 S66?

lub przekazem pocatowym p ł d adresem redakcji, piHlajĄC w y t i i n t e i d i t } praHimcraton

i roznac/aj^c na odwIBcu; pnacka/ti ..prcnunurniLu Akcentu",

W USA „Akcwt" tsłpmmdiiji}! ]e*t prwj! imtf-puj ksI^ariMc:

Polish AmerbCan Boclcsłrwe, „ N o w y Dzi«9flik" - Americiin Daily N e w * ; 21 WesJ M t f i S ł r r c t . New York, N Y 10018

Mira

P UKE ;

Jtotofiii"

FTPOKRIONR;

Milwiułus

A W . ;

Chicago, IL

606LS

Wc Krancji ipr/fdj^ pniu ml/j-

L i b n i n e t b l o n i i M (Księgarnia PoJsL-ij. 123 Bd St. tiermam. 7J00ń Parv>

Wydłwcj:

Wschodota Fundują Kultury „Akcent". 20-112 LuHln

k

ul. C

r

rad?U 3

B l U i M d u N a r o d u * * . D ń t i Wydau i K i y C m o p i i m P a r e t a k i c h

WantfjwH. al, P&podlEgfofci 2|3

tcL 22 6 I t i J f u t 71ftjH-24<SB

u-mail: CŁiKpqtrort & bil .or^.pl

Nakład I O W i t p , Druk ukofaffinn fi grudnia 300? r.

Druk: MuLLtdnjkU.A , Lublin, ul. U n k k a 4

t

' Cena A 10.-

Spis treści

Joanna Lcch: w t e n r e / 7 JtrEy Reuter opowiadania i II

W i k t y Pisarek: O twórczośó Ryszarda Kapuścińskiego w uwiądotz ewen- tualnym pmffpuwtimem o u arianie mu tytułu „PrpfesSaF honoris causa Rcipuhlicae Połorticae*/

Macicj Mełeckt: w&rtzc / 31

Jan Strykowski; Podniebna miss i 3S Michalina JLLiiyszck; wiersze t A3

Jarosław Mikołajewski: Mfadszy bral poetów. O liryce Ryszarda Kupnieiń- skiefto f 45

Jerzy Rybak: wtenzt >56 Bolesław Rryńłiki; Przepływ/59 Henryk Urbanek: merttf S

Malgorzaca Cannińska: Głosy rodziny Człowieczej, czy i i o sztuce pisar- skiej Ryszarda KqpufciA&tiega i

kafat Mteczyslavskyl H ^ n ^ / 74

Mor^K^i Kosbwsklr Być konserwatysty.

Dialog sokratyczny fl%

EIll Piekarska-M ad rdtar: / S5 PRZEKROJE

Ukraińcy i Polacy: dumka

I I L I

d^uwrefl

Kaiarzyna JakubowsŁa-Kiawc/yk: Prztz zrównanie historii do współrzc- snatci [StófHd Kozak: .Zducjó™ Ukiftin^ Religii KMltura. Myil spo^ci^

nn

1

']; Marcin CŻ$£ Życiem Bugitni [Bogumiła Berdychowska:

hh

Uknun:Lr ludzie L ksiiiżkrj: Joanna Hałas: C/.y wolno dzisiaj mówić n sąsiiidath?

(„Polska, Ukraina, Osadczuk Księga Jubileuszowa ofiaiDwaaa Profesorti- w] Bohdarowi Osadczukowi w fó nrc&iicę urodzin". Red. H Berdychow- s b a i t L Hnactók]; Gr/egon lacek Pclica: Notdwwy tryptyk czy interdyscy-

plimiriiy mix? [„PograiiKr^ Rocznik Naukowy ^ k a - U k r u i n a Red.

W. MenioK W. Kamiński i W, Skotnyj]; Mim:in Czyi: Rózmawy poltko- wtmMstóe („Ukiłiita i Pplskfi

1

dialog knttur (językowo- literackie i spolct^-

nopolityczne stosunki), Zbiór prac naukom ych

M

|; AiKlrzaj CiNWtłrski: Dom Setmizu |„Bmno Schulz n kul tum pogranicza: Matenały dwóch edycji Mię- dzynanxlowc^<i Festiwalu Brunona Schulza Drohpbyczu"] / H7

Prozaicy, pmzaicy...

Ewa Dunaj: „Zawołałam fonnę, by nie krzyczeć bezkształtnie * [Anna Jan- ku; „Dziewczyna z zapałkami"]; Jarosław Wach: Wielka nieobecna [ Ignacy Karpowicz; X u d " | ; Bogdan Nowicki: Urszula M, Benka d problem ioixi-

5

(5)

trtoścL „Wkrainie Lotofagów" (Urszula Małgorzata Benka: „O

ł4

|; Łukasz Marcińczak: Okrutny pamyst Tnilaści [Ariur OJocfinicwie/: „Tratwa*^ Ja- rosław Wach: Prom dobrze zlotowi j Mikołaj Łoziiiski: „ReiscfiebcT];

Małgorzata Szlaehetka: Topografia ntfejsc tajemnych [Michał Głowiński:

„Kładkanad czascm^; Emilia Ryezkowska: Dun Juanpod pantoflem? [An- drzej San:

łt

Don Juan raz jeszcze"] t Ul

PLASTYKA

Monika Młynarczyk-Pacewicz: Władysław Pluła wabv tendencji rattfana- iistycznych w plakacie /13!>

BARDOWIE

Wojciech Waglewski / 152 TEATR

Grr.cg.or/. Kjondiasitic Kobttrotf, teatr i^tak zapytania (156

inna I-appo: O „brudach naszych mniejszych " i polsko-hialuruikirn n icpo- rozumieniu / lfil

MUZYKA

Ludwik Gawroński: Kraszewski a muzy&a ł BEZ TYTUŁU

Leszek Mądzi*: Stałotf/ m NOTY

EliiS Leszczytuka-Pic mak: / Ftstftyitf Kuttury int Murku G ^ / m r i w Za- mościu t 180

Magdalena Jankowska: teatr-próba wtajemniczenia / I ł P

Aleksander Mady da: Nieznany otaity wiersz Józefa Czechónicś11187 Tadeusz Madaia. O Zygmuncie ŁaurrynćwkzM w 20 rocznicę ćmieni i 188

Bożena Frankowska: Do ęptania w wagonie t na wczasach f 190

Anna Ruman: Rcnioic rttz/nowy. Radio

Lublin

gospodarzem spotkań z „Ak- centem ". t 19 J

Noty o i tu lorach / 1

JOANNA LECH

Za późno

Jest wieczór i rośnie cisza w pokoju, podchodzi pod nogi i osiada na wargach jak brud, którego nie da się zdrapać.

Od panj dni ju£ to przeżuta, połyka ze śliną, ale nie może powiedzieć. Ma w br/udlu grudę ziemi, która łaskocze go i pleśnieje, gdy tylko otwiera usla. Ciągle za mało czasu, / a mato powietrza^ A jeszcze pamięta kontur jej piersi.

Ruch j e j bioder, jeihimtajnie ciepły, lepki, jak wala cukrowa t tak samo się w nim rozpływa! A teraz ona odchodzi

A on się odwraca, przymyka oczy i coraz hardziej wysycha.

To jeden z tych dni, mówi, w których wrasta mi w skórę, na wszystkie sposoby, swędzi mnie i dotyka, wbijając palce tak mocno. aż robią się dziury. Wzdycha, a potem rui leząc odsłania okno i podejrzliwie podgląda jej skórę, r>d spodu, od strony światła.

Motyw zapalny

Ku wałek kradzionej przestrzeni, pod którą rozrzucam sny i zużyte chusteczki. Jakoś od razu się odbarwiają na szaro, jakby na styku podłogi zaczynał się rozkład, którym na dobre przesiąkło powietrze. Po wszystkim zostaje ślad wypalony

w pościeli i trochę szybsze tętno, Uacfcę więcej niczego.

Poza tym bezruch I światło, które zawsze się sączy gdzieś z boku. Cisza się skrada pomiędzy palcami i kładzie się w popr/ek. czekając tia słowa, które już się wytarty i wsiąkły pod skórę, jak zimno, które też zawsze przychodzi po w szystkim.

Jak stały motyw gaszenia się w obeym łóżku, pod dobrze znajomym dotykiem: on ciągle jeszcze się żarzy,

i ci [igle odpada od niego popiół.

IX 6

(6)

*

Żadnego pomysłu na tytuł

Dia Piotrka

Dochodzenie do siebie, podczas, gdy wszystko zostało ju?,dawno policzone na straty. Nic jemy mięsa, więc tym bardziej jesteśmy na zewnątrz i rzadziej psują się zęby. Za i o lodówka psuje się często, kaloryfer przecieka i tak, segregujemy odpady, ale jeszcze nic

przykuwaliśmy się do drzew. Wszystko gęstnieje w tym domu, wynajętym na noce i Mk

h

nadal mieszkamy w Krakowie, ate nie można nas zastać do piątej.

l a k łatwo o karty, gdy dzieli nas tylko zużytt.- powietrze i kitka kroków w przestrzeni, w której mus] się zmieścić wszystko. I chyba jest w tym coś trwałego, ale brakuje miejsca na ciszę, więc jak najczęściej

zapadamy po obu brzegach pościeli, i wszystko znowu staje się proste i dobrze

podzielone.

Tylko wcią* nie m.am pomysłu na tytafcl, podczas, gdy P. już zasypia, kości drętwieją, podnoszą się cienie- na końcach palców wyrasia mi puch.

którym zaklejam mu oczy. przymykam.

Zanik

Sól W wsiach, cień na powiece. A jednak coś się musiało wydarzyć, skoro mam plamy oa rękach i nie wiem, skąd się lam wzięły okruchy po chlebie, Były już przedtem? Paniięiarn; burza i jego brązowa trumna, tyle pamiętam. A teraz wisi nade mną zdjęcie,

którego nie znam. Więc jednak coś * (ego wyszło? Dziecko?

iiolało. pamiętam. Potem ju* zanik na cieple„ braki w odcieniu.

Wszystko się zwija do Wewnątrz, L ty i ko czasem znajduję siady, czyjeś ubrania na krześle. czyjeś oddechy. Ktoś / nich

czasami przynosi mi jabłka, a ja dotykam ich twarzy, badam i tak na wszelki wypadek mówię, t c kocham; uśmiecham się szybko* ostrożnie.

Skrobanie

A iook ofhtrrniridł siwi-k inyour Now thin$>. mv n:afly what fhi'y Si-i-m. ,Va, ihis łs no bod dream. *

Pirtk Ptoyd

Pmrząc na chmury na czystym, białym niebie, Chłodny parapet, zmrużone w słońcu oczy są jak dwa oszklone ciernie, które nie mogą utrzymać nawet drżenia powiek. Pamiętasz druiy

h

splątane w labryee, w której bawiłeś się jako dziecko? Wicdy

nie myślałeś, gdzie cię to znajdzie. W piwnicy wci^i wydrapany na ścianie napis. Zwierzęta wiedy to było coś więcej. Pamiętasz ten hol w zgięciu palców? A warstwy tynku, nie do przebicia?

Teraz tani stoją ogórki. Teraz już wiesz, że pod spodem może być tylko głębiej. Już nauczyłeś się milczeć z bruzdami, wbitymi pod skórę. Nie krwawisz. Być inoże przeżuwasz,

K iedy minęło? Złamana płyta, odłożona z powrotem

na półkę. 1 żadnych więcej skojarzeń z różowym i miękkim.

(Kawałek blachy, wbity w kałużę, odbija się tylko na ukos,)

• w twoich oczach śmiertelny ł^tr/ąn, widzisz rzeczy, jukinij -są naprawdę. Nie

r

w ni-e jest ^ly sen

Odruch warunkowy

Uradzona w taksówce, już zau sze będzie uciekać. Nie pamięta niedzieli ani dywanu, ani ekranu telewizora, Nie pamięta nawet swojego głosu, choć wciąż się o niego połyka. Jej matce przybyło już .sporo rozstępów na biodrach^ a ona wczoraj sprzedała spodnie, żeby mieć na butelkę z kolejnym snem, jeszcze cieplejszym.

A teraz siedzi przy oknie i wvh tania, Szybki ruch ręki, kolejna dawka jest jak odrueh warunkowy powietrza, i szybko zatapia.

Pod spodem brodzenie w leniwym osadzie, który co chwilę nieco się wznosi i ciasno ohlepiajak lajkra. ^yly pęcznieją

i wychodzą na wierzch. ale ona nie ma już czucia. Zapomina o sobie, jak o kimś obcym

h

kogo się nic zna i ciągle próbuje

ominąć. Teraz chyba jest dobrze? Już dobrze.

Tylko już tiie płaez. W brzuchu zaciska się w garść okrucliów z tamtego życia, reszta się rozpuściła. Wciąż bliżej środka, wzdłuż chłodnej krawędzi leż zaczyna się już rozpadać.

Fala snu, która podchodzi pod oczy, wciągają pod spód, Ale próbuje dotrzeć do łóżka i idzie powoli, jak dziecko, które dopiero uczy się upadać.

Lalecżka

To mógł być mój pokój, z ciemnymi ścianami zagiętymi do środka jak muszla. Wtedy to byłaby moja lalka z urwaną głową, moja brudna sukienka, moje paznokcie, obgryzione do krwi.

8

(7)

A l o b y laby moja matka, która obiera ziemniaki z twarzowym fioletem: to dla mu w robiłaby obiad, czesałaby mi włosy i to mnie pozwoliłaby mu zamykać pod jego spocona skórą,

podczas, gdy moja sioslra w szafie uc/^łaby się modlić z otwartymi oczami, z przechyloną do tyłu głową.

Joanna Lcch

p o d o b A j A z z A n A p o l s k i h p f A k A t i h ił.n-Jj- ił.j-ii nn

Uh*, Mi MII, r.fl ,.,-KI,., ]. [Mo™. H-JH- riilli is*ifn H łLj

I.

Władysław Plute Jttz:.. L'inanagint MjaTZ tui maidjesli poiaeeM

delia <oUe:tone diKrzytztofDyda, A f a g f i & f n l C o t e n e . plakat wystawOwjt oflSeJ. 1000 * $70 mm, 2IKU r.

l i i

JERZY REUTER

S k a r t >

Moje życic nic wznosiło mnie na jakiekolwiek wyżyny i nie przynosiło dumy rodzicom Było pasmem kosmicznych czarnych dziur

w

ktńre wpa- dałem na wtasnc życzenie. Moje życie lo jedna wielka pomyłka. Jestem zagwiattm samego siebie, gdzie tylko wieje zimny wiatr. Taki wiatr hulał

przed stworzeniem świata po zimnych i pustych ulicach Nowego Jorku.

7. lej nłojej tragicznej pozycji dziecka zatraconego chcę opowiedzieć hislo- rię mojego ojca. Jedn^ z wielu historii - dziwacznych i rujnujących życie mu bliskich. Zanim przyszedłem na świat. ojciec już należał do elity ludzi pokrę- conych psychicznie i dziwacznych. Tak więc. wpuszczając mnie do wnętrza

mojej maiki, przekazał na mnie swój stan. Nikogo nie pytał o pozwolenie i to daje mi prawo do twierdzenia, Że znitfazkm się tam całkiem przypadkowo.

Moje okno ua świat oiworzylo się wraz ze s p a d a j ą pierwsyą l>nmh;|

wid kier wojny. Mogę śmiało powiedzieć, że moim narodzinom towarzy- szyły wielkie i cudowne zjawiska - s k t ^ lo znam.

Kniejne bomby w prezrocie Ltrodz.iiiowym zrównały z ziemią mój dom i wygoniły moją rodzinę na ulicę. Ojjeifle-wizjoner poprowadził nas na z gó- ry upatrzone miejsce (wszystko przewidział), na siam miasto, gdzie i nie cz- kali sami Żydzie faul pOZOtfaii&ny do ostatniej spadajsjcej z nieba bomby - do kotka wojny.

Pamiętnik, prowadzony wyłącznie w wyobraźni, zacząłem zapisywać, £dy było tam już posępne getio. Ojciec był dobrym stolarzem i naprawia) ode- brane Żydom meble, by te z kolei służyły Niemcom, jak służyli im wszyscy byli właściciele meblu Oczywiście ojciec aie okradał tych biedaków, on tylko reperował kradzione przedmioty - Żydt\ okradali siebie nawzajem.

Dokładnie 1 września, w moje urodziny, stoję w i>knie maleńkiej kawa- lerki i przypatruję się. jak [Jolięja w brawurowej akcji pakuje ilo samochodu młodego chłopaka. Czekam aa Kala. mojego przyjaciela, który dzisiaj po hil:ra radosną wypłatę. Wypłata Kała ma być uświęceniem moich urodzin.

Policjanci utworzyli szpaler ad wejścia do klatki schodowej po samochód, środkiem dwóch z nich prowadzi młodego człowieka Wszyscy policjanci sil dwa razy więksi Cni chłopca, drobiło mt się wstyd, mnie nigdy lak nic zabierali.. Przychodzili zawsze we dwóch i profili do samochodu.

Dzietf zaczął się dla mnie wyraźnie TiictawzyMnie. Nad ranem wysz.ta z do- mu Maryla, wyszła bez pożegnania i me zapowiedziała się na następny wi- zytę, MialeFii jej dość

r

aie ona chyba bardziej mnie. Wychodziła tak wiele r;izy. lcez tym razem zahrała swoje rzeczy, więc nie miałem większych złu- dzeń. Wsiałem ogłupiały i zmęczony, dług« wpatrywałem się w puste miej- sce na kanapie, w wygnieciony dołek luż przy ścianie, który był Maryti kołyvkq - sypiała w nim skulona jak dziecko, Na domiar całego nieszczę-

I I

(8)

ścia zabrała ostatni e p i e n i ą c i zostałem bteŚniadania* Na stole pozostała polowa butelki taniego wina. Pomykałem, że kany. wino i ipiew potowa- rzysaę mi do przyjścia Kala - kocham pasjanse t muzykę R. B. Kinga,

Aresztowanego chłopaka znam ?. widzenia, miiesaka gdzieś obok i raezej nic rzuca się w oczy. Podobno ćpa narkotyki. Nie wiem, powtarzam tylko to

n

eo obiło się o moje uszy, W.nzysey jesteśmy samotni. j noce częstują nas zimnem Ściany. Może potrzebuje ciepła? Albo kogo*; drugiego prz.y tej zim- nej ścianie? Może dołek na jego Józku nigdy się nie wypełni]? Mój dołek wypełniał się wiele razy. ale mgdy na ii fugo i dlatego popijam tanie wina - nie Jestem narkomanem.

Karta przy karcie układam pasjansa. I*rzyjdzie Maryla.., Nie przyjdzie Maryla,- Wino płynie w kiwiobiegu t układa moje usta w uśmiech zadowo- lenia. Teraz mam odwagę zadzwonić do mojego starego ojca. Może opowiem ntu o aresztowaniu chłopaka? Dorzucę do tego odejście Maryli i dostane skuwo pociechy? Miech slaiy dziwak poro/mawia z młodym dzi- wakiem. Ojciec ma prawie 90 lal i jest bardzo sprawnym staruszkiem. Jak ma uzasadnioną potrzebę, to wali mnie w pysk z silą do ^zazdroszczenia.

Po sile takiego uderzenia rozpoznaję wagę problemu, Kocham po bardzo.

jJe jesteśmy starymi samotnikami l dbamy o niezależność naszych prze- 8 tr/cni Pomagamy sobie da odległość - marny własne pastwiska.

- Cześć l a t o - zaczynam tleli kam la - jak się dzisiaj czujesz?

- Guzik ci do (ego! - Po sapu je ciężko. Co on tam rtibi?

- C o lam robisz'.' - pytam. - Masz atak astmy? Jakiś zmęczony jesteś.

~ Potrzebuje;*/, czegoś? - Jesł bardzo poirytowany, - Nic mam czasu!

- {kleszła Maryla i aresztowali mojego sąsiada! - Wyrzucam z siebie szybko, by mieć tu 7 głowy. Nie wiem, co uiożc obchodzić ojca jakiś są- siad?

- G ó w n o mnie to obchodzi! • potwierdza i rzuca słuchawką.

Odc/ckuję chwilę przy telefonie. Dzwoni!

- Co z Marylą? - pyLa już spokojnie, - Wstała w nocy i poszła, tato.,.

Milczymy. On nie rozumie mojego problemu, a ja nic wtem. jak mu to wytłumaczyć. Tradycyjnie pum i leżymy i pożegnamy się,

- Przyjdziesz J o mnie? - Zaskakuje mnie pokornym tonem. - Potrzebuję clę jakchołera. Przyjdź koniecznie, będzie Janek Tapicer. Posiedzimy sobie jak za dawnych lat.

- Przyjdę, tuto. - Udaję zdecydowanie.

I i daję, bo wiem, jak będzie wyginało to „posiedzimy", Janek Tapicer opowie kilka starych dowcipów, a ojciec postawi jakąś liehą ćwiniteczkę.

Ten rytuał ciągnie się od lal,

- Dzisiaj urodzin) przypominam nieśmiało - kończę 60 lal, tato.

Przyjdzie Kał. obiecałem mu. że pobędziemy razem. Pogramy w karty,..

Może jakieś wink»7 - Nie liczę na pre/cńl. to nie W *lylu mojego ojca. Na jego pastwisku itierosn^ prezenty, Pomimo zaproszenia robi mi się smutno.

Jesteśmy z ojcem u takim wieku, że stanowimy bardzo Śmieszną parę, a smutek mój to samotność o twarzy starego ojca. Oprócz mnie ma tylko Janka Tapicera. swojego dawnego pracuwnika, z którym żyjq jak bracia.

Janek Tapicer jest w wieku ojca, a połowę życia strawił na poszukiwaniu skarbów. Od zakończenia wojny przekopał byłe getto w pionie i w pozio- mie. Opukał niemal każdą cegłę, od głębokich piumc podaelty kamienic.

Piwnice idą w dół na trzy poziomy, pod całym starym miastem, więc można

12

domniemywać. Że Janek Tapicer miał co robić, O nie! Nte robił tego sam, nic był samotnym poszukiwaczem. On to robił z moim biednym ojcfcrn!

Dobrze talo - nłówię pojednawczo - przyjdę 7 Kalem, przecież go lubisz.

- Dobrze,, będziemy czekać,

Przegrany pasjans śmieje się szyderczo kolorowymi obrazkami kart, Nie przyjdzie Maryla.,, Nie przyjdzie Maryla,! Składam karty i wrzucam je za kanapę, koniec z wami! Przyjdzie Kai. to rozegramy partyjkę „garibaldki"

i pójdziemy do ojca. Poszarpany ten dzień jak zużyła chusteczka do nosa, laka, że ani jj| wyprać, a wyrzucić jeszcze szkoda. Poszarpane mam myśli jak nieudany pasjans.

Przy ojcu się nie upijam, więc i lo pozostanie nietknięte do powrotu Walę się na pusEi) kanapę, niech płynie czas, stary złodziej. Niech się dzieje,

*

Powoli jak dwa zmęczone konie przeciskamy się stę|łem przez jesienną mgłę. Ja i mój przyjaciel Kai. który ma szczęśEiwe oblicze - stal się posia- daczem wypracowanej wypłaty.

Może kupimy flaszkę - proponuje radośnie.

Nie wic, że do ojca nic przyclwdzi się z alkoholem, bo można solidnie oberwać. To jego pasiwisko i lam króluje tylko jego wńdka.

- Flaszką kupimy W drodze p o w r o t n e j . - R a t u j ę sytuację i tym stwierdze- niem z a m y k a m temat.

Wchodzimy w ciemnij sjeri kamienicy. Gdzieś wysoko słaba żarówka rzu- ca lekk^ poświatę na kięie schody. Smród i wilgoć wciskają się nieuwaga- nic w nozdrza. Tak pachnie 300 lat uwięzione w murach, w których szczu- rze odchody starsze od najstarszego lokatora. Prześlizgujemy się przez schody wciągając się po poręczy, pod Same drzwi. Wchodzimy bez pukania - Lo też jedno z dziwactw ojca - pukasz? Nie wchodzisz,

- Puka tylko konwrnik! powtarza od zawsze. - 1 zakład pogrzebowy, trumną o próg ^

Przy pustym stole siedzą dwaj starcy. Mój ojciec I jego przyjaciel Janek Tupic-cr. Nad nimi zawisła posępna c"isza

r

posępna i. ciężka jak ich starość- Coś się wydarzyło, coś szczególnego i ważnego. Ojciec trzyma Janka za ręfcę i patrzy bezmyślnie w blat stołu, Oczy czerwone i podpuehnięie zawie- sili w bezruchu. Ojciec na pustym stole. Janek Tapicer gdzieś wysoko pod

sufitem. Płakał i?

- Siadajcie - ojciec rozkłada ręce. j;ikhy chciał pokazać swtłj^ bcZrad-

nOŚĆ,

- Siadajcie - dodaje Janek Tapicer - z nami, przy stole

Siadamy w milczeniu, hez żadnego powitania, bez To coś. co się wydarzyło, niweluje wszelkie konwenanse. Ojciec chce coś po-

wiedzieć, ale wstaje od stołu i wyjmuje z kredensu butelkę wódki. Stawia na stole z głośnym stuknięciem jak przybiciem ważnej pieczątki,

- Zanim wypijemy - mówi uroczyście to powiem jedno! - Zawiesił glos - Odnalazł się skarbf

Siedzimy w osłupieniu, wpalreni w ojca jak w starego proroka. Siwe, rzadkie włosy rozsypały się na poplamionej żółtymi piegami głowic.

Jest bardzo spokojny i w lej swojej przemowie jakby natchniony Pięć- dziesiąt lut! - Uderza ręką w stół - Pięćdziesiąt długich lat!

- Ale i tak dupa! - Janek Tapicer zaszłoebał. - Tyle lat! Tyle snów na marne!

U

(9)

Nce

W I C I E ,

co mam powiedzieć! Myślenie moje umarło i zmieniło się w twardy kamień, Siojący nad stołem ojciec i s ^ p e ł ^ y Janek Tapicer.

Czy istnieje jakieś słowu? Czym przerwać tę dramatyczną scenę?

- To moic ja poleję - proponuję nieśmiało - wódka jest dobra. - Odkrę- cam butelkę i napełniam szklanką

- A poJcj. polej - Janek Tapicer ławodzi przez łzy. - Przyszli i zabrali - skamle - złodzieje!

Wychylamy po jednym w kolejności ujmowanych przy siole miejsc.

Ojciec staje w n&kroku jak aktor ptzed Wypowiedzeniem kwcsiii.

- Dzisiaj moi drodzy-mówi uroczyśe i e - po wiciu, wielu larach poszuki- wań odnalazł się skarb - dramaturgia tego oświadczenia poparta jest s.korti - plikowan* mimiką i gestami n^k. • Był ukryty w domu Janka Tapicera' - Spojrzał z uznaniem na Janka i pogłaska! go po głowie. Janek wy- pastował się i nawet uśmiechnął, Wyp\

Ą

[ *wqją chudą pieK jak do orderu.

- To lentz ja wam to opowiem - Tapicer pochyli! się nad stołem. - Prze- cież widziałem na władne uczy.

- Mozc mój drogi - powiedział ojciec przysiadają ^ do stołu - zacznij tjd kortea, bo nam iu kogoś wyniosą * nadmiaru emocji. Powiedz, ile tec»

skarbu,

- Skarbu jest lyJe, co mc -

[M

Jpari żałośnie Janek Tapicer. - Jednym slo~

wcm du]>a! panowie.

Wypim wódka robi swoje. Vtyne$vcxamy oczy na Janl^jak najaktegotf dobn*lzieja, który / a chwilę obwiesi nam radosna nowtoę* Czuję się ni- rtym w gmmadzie wilkrfw czekających na żer. Za chwi]ę Janek Tapicer

wyrzuci z siebie co£ czym się będziemy mogli podzieitf.

- Manie to nasze życie - zawodzi

- No, nie jest tak £ k - Wtrąca się ojciec - mamy po slodoleów, - Pokazu- je nam dwa zielone banknoty. - Ale do rzeczy!

Czekamy z Kalem na opowietf i liczymy -wręcz żądamy od Janka by choć trochę wypełni I n a s ^ próżność szelestem lub brzękiem mamony

- No. więc Tak. - Janek Tapicer ^zsiadł wygodnie. - Przyszło icli dwóch. Jeden w lakim szarym prochowcu. a drugi w kapeluszu. Tyle pa- mięta, TI Przedstawili się jako* tak szybko, że nie wiem... Tacy normalni faceci.

Polewaj Kahl - przerwa] ojciec i wszystko zatrzymał,, *ię

w

mierna Czas i emocje skupiły się na Janku Tapicerze

Janek, świadomy m o j e j roli, położył dłonie na stole.

- Pamiętam, że w moim mieszkaniu, jeszcze w czasie okupami było biu- ro zarządu pelta. No, wiecie. taka grupa najbardziej zaufanych, którzy per- traktowali z Niemcami w różnych sprawach.

- Ja to pamięiani - mrtwi

r

uiumfem ojciec. - Często lam przycfiodzilem czasami mteji coś dopowiedzenia.

No, więc właśnie - Janek wypił swoją koLjkę, - Do rzeczy!

- rzeczy - potwierdzi! ojciec,

- Poprosili, nic powiem, bardzo grzecznie o krótką rozmowę

Ł

Ro/mawi*- f] rzeczy wiśęie krótko. Jeden ten w kapeluszu, [* -loży I na stole ^00 dolców l poprosił, zebyrn poszedł sobie na mały spaeer Jak wiecie, u mme w domu mc ma mc ponad wartotf 200 dolarów, więc zgodziłem się bez wahania Usiadłem przed kamienicą na ławce i czekałem. Myślę sobie ^siedzę I s jnmut I wracam chaty. Nie upłynęło 10, a oni już wychodzili z hnrny

Pbdeszli do mnie i bardzo nu dziękowali, Ten * kapeluszu p r z e p o i ł za

lekki bałwan, jaki zestawili w pokoju. Wracam do domu i co mhię? Pędzę pokoju! Patrzę, a tam, pod oknem, odsunięty parapet! fcy I zamontowany na lak ich specjalnych zaczepach! Ludzie! Tam była tkryika! Tam był scho- wany skarb!

- No! Janku Tapicerze - ojciec poklepuje go po ramieniu. - Nic wiesz, co tam by In schowane, a ja sohie tale my<lę, ze lani może były jak ic< dokumen- ty? Nawet archiwum getia!

- A dupa! - wrzeszczy Janek. - Dokumenty to nie skarb?

- Ale - odpiera ojciec - ten skarb nie hyl twój

h

a przyszli po niego jego właściciele. Nie to;; umiesz 7 Może to jacyś z rodziny starego Blummena, którego hyło to mieszkanie?

- Tak - Janek powoli odzyskuje spokój, - Blummena znalem osobiście.

Pamiętam jak schodami w dól. z rynku do placu targowego lała się rae1<a krwi. Potem już go nie hylo, - Przez chwilę zaiopil się w dalekich wspo- mnieniach. Krew płynęła całą szerokością schodów, a ja tak bardzo ucie- kałem. Dobiegiem do Dunajca i wskoczyłem do w<tdy, chciałem się gdzieś schować- Od tej masakry nie chodzę już lymi schodami. Są niewiele mniej- sze <>d ca lej uEicy Żydow skie],

- Podobne są tylko w Odessie -postanowiłem się wmieszać. -- Panowie!

Szu kalicie skarbu przez 50 lat. Nie wiecie, czy akurai tego skarbu, więc przestańcie tera? się tym przejmować, Wasze wysiłki są skończone! - Napi- łem się wódki - już. tato nie rozbierasz pieca ani nic zerwiesz parkietu.

Pan Janek nie staje tynku ze ^cian, Czy to nie jest s z o ę f r i c

0

Macie już spokój!

- Mój syn ma rację - ojciec patrzy na mnie z dumą. - Szczeniak, a jaki mądry!

-1 "hyba ma rację - dotlaje spokojnie Janek Tapicer - stoimy nad grobem, więc na jaką cholerę nam skarti Piętfdzksiąi lagrze baliśmy się w tym gru- zie i mamy nagrodę. Nasze dzieło dobiegło koił ca.

Zrobiło się jakby jaśniej w pokoju, JI jetlnak smutek leża] nad stołem jak jesienna nigja.

Wracamy /. Kalem do domu. Powoli, noga za nogą wleczemy swoje cięż- kie myśli. Przed nami jeszcze wizyta w monopolowym sklepie i radosne urodziny. Idziemy bez słów, każdy ?.at"piony w swoich marzeńiacli. każdy ze swoim skarbenł. ktńty gdzieś feży sobie i czeka na odkrycie.

Przed wyjęciem ojciec wziął mnie na hok i w-^czył cale 100 dolarów. - Kup coś Maryli - powiedział, - Niech ma.

Na dnigi dziefi untarf Janek Tapicer Po p o r ę b i e ojciec włożyIdo skrył- ki pod parapetem 100 dolarów Jauk:i i skrzętnie zatrzasnął zamek. Tak n*Vi się nowa fegenda, legenda o lihytym skarbie.

Maryla wróciła i Spełniła swój zintny dołtk. wygniećirłiiy na kanapie.

% c y k l u „ O k n a "

ttylo to w czerwcu, w samej połowie okupacji zimnej i bezwzględnej jak oczy szczurów, błąkających się wokół studni. Żyłem szczelnie zamknięty pomiędzy oknami ,jak pośród dwóch światów, huczących się w jednym miej-

14

15

(10)

seu h i siori i w okupacji. Okno z pokoj j dawało mi podg k^t u Itcy wl świ Lu do jmiroku. Po nastaniu godziny policyjnej historia zamykała się w milczących kamicnieaeh i szarych pod^órkaell,

LI IKK

czyści ła

M I A S T O

z wszelkich obja- wów życia, więc po przejeździe ostatniego tramwaju odklejałein się od jed- nego Lłkna i prze nasi lem swoje legowisko mi 10 drugie* od podwórza, gd/ic zawsze trwało jakie< życie. Najczęściej spotykali się tam -synowie pana Władka. Siadywali jak zawsze na studni, rozmawiali, czasami kłócili się i nawet bili, a najczęściej popijali wódkę szklankami, po czym cicho, tuż pod samym nosem, śpiewali smutne piosenki, kiwając się na boki. trzyma- jąc się pod t^cc. Przy ładnej pogodzi® wynosili swojego ojea z piwnicy - warsztatu, a ten grał im na malutkiej harmonii, wykrzykując głośno ryim.

Lokatorzy otwieraii szeroko okna, odsuwają (la buki firanki, uśmiechali iię do pana Władka i wyglądali jakby zapomnieli o całej okupacji,

KLóregoś dr i LI Tbmek przyprowadził na nasze podwórza wielkiego psa, uwiązał biedaka przy studni ca grubym Łańcuchu i w wolnych chwilach tresował go bardzo brutalnie. nic dając jeść i pić. Uczył psa łapać szezury.

Z okna przyglądałem się kudłatemu „wilczurowi", jak bezskutecznie siani się wyprosić do jedzenia. Tomek był bezwzględny i okrutny. (Idy niko- go nie by łon a podwórku. pies dokonywał wielkich r/eczy. by się uwolnić.

Rozpędzał się, i[e tylko mógł i skakał du prrodu w stronę bramy na ułicę.

Lafcoch krępujmy go wyprężał si^ aa całą długość i zatrzymywał pędzące*

Ko w miejscu. Po każdej próbie pies wyrzucany wielką siłą wyskakiwał do góry, robi! w pou ietrzu sałto, tylne nogi wypadały do przodu, a głowa zo- stawała w miejscu, po czym spadał na pleey. Nic łapał szczurów. bo te w swojej mądrości nie opuszczały siudni.

W koiicu nie wytrzymałem. EYzez kilka dni zbierałem różne odpadki i resztki ze stołu, by poczęstować nimi głodnej zwierzę. Pod nieobecność mamy, po cieli u. wyszedłem na podwórze. Powoli, z wielką ostrożności;]

zbliżałem się do psa. bacząc na każdy jego ruch. Wilczur leżał wtulony w murek studtii a warczy ostrzegawczo, przyglądał się uważnie moim ru- chom. Kiedy stanąłem obok garnka na wodę. zamerdał wielkim Ogonem, podnosząc swoje kudłate cielsko i zbliżył się w maUstrunę na d ł u g o - łań- cucha. Nic zdążyłem jednak dać mu przygotowanych odpadków, bo nagłe coś schwyciło mnie mocno za kark i uniosło do góry. Zobaczyłem, że wyla- tuję W powietrze. Po bolesnym upadku stopa w kanciasLym chodaku. przy- cisnęła moją twarz du ziemi. Poznałem. Tym czymś był Tomek, syn pana Wirnika Przez chwilę wbijał mnie twarzą w ziemię, po czym zlapal za koł- nierz i podniósł do Śmierdział wmJką i czosnkiem. Bez słów wykryci!

mi rękę i nakazał LSć w stronę piwnic.

Po zejściu do zimnych suteiyn. Tomek jedną wolną r^ką otworzył małe drzwi i wepchnął mnie do ciemnego środka. Piłczułcm zapach zgniłej sio my Gdy zamknął drzwi, nastała zupełna c i e m n o t i tylko odgłosy kroków dWbicgające z zewnątrz po/walaly mi myśleć, że nie jestem zupehue sfim.

Coś po chwili zaszeleściło tui obok mnie i wydało dziwne pomruki. Wpa- dłem w tak wielkie przerażaiue. ze nic mogłem oddychać. Zacząłem się dusić, Nogi odmówiły mi posłuszeństwa i opadłem na ziemię. To coś zbli- żyło się i poczułem na policzku zimny i wilgotny dotyk, Straciłem przytom- ność.

Gdy się ocknąłem, zobaczyłem Światło świtczki i stojącego nade mnq Tomka. W ręku trzymał szeroki pas używany do ostrzenia brzytwy, pas, który kilka dni wcześniej podarowała mu moja mama. Kazał mi wstać i sta-

nąć twarzą do drzwi, następnie związał mi ręce sznurkiem i docisnął kola- nem do zimnych desek. Wolną ręką opuściI im spodnie i zaczął bić. Bil i liczył szeptem razy. Wcześniej włożył mi do ręki świeczkę i zapowiedział, zc mnie zabije, jeśłi upuszczę ją na ziemię. Właćtiwie (0 mc odczuwałem bólu. bo pas był bardzo szeroki i sita uderzenia rozkładała sic na jego po- wierzchni, Gdy Tomek doliczył do dwudziestu, ino je oczy przyzwyczaiły

•iię do półmroku i ze zgrozą zobaczyłem coś poruszającego się przy ścianie. Ziozumiałem, żc był to powód mojego wcześniejszego prze- rażenia. Stała lam wielka, biała świnia, Wtedy po raz drugi straciłem przy- tomność.

Ocknąłem się w domu. leżałem na łóżku w ubraniu i dopiero po dłuższej chwili przypomniałem sobie wszystko, co spotkało mnie na podwórzu

;

w piwnicy. Nit czułem bćłu. Wstałem i podbiegłem do okna. Pies leżał przy studni, jak zwykle. Pomyślałem sobie wtedy, że jestem jak ten pies wisząc) na grubym łańcuchu. uwięziony jego długością, że moim łarieu- chem jest granica okna z szerokim parapetem i ostra szyba.

Po tyra zdarzeniu synowie patia Władka zaczęli inaczej mnie Traktować.

Siedząc na studni posyłali mi uśmiechy i kiwali na powitanie ręką. co po- wodowali. że byłem dumny z siebie i czułem się bardzo wyro/nitmy, Cza- sami Tomek pukał do moich drzwi i zaraz uciekał, zostawiając na wycie- mczec tabliczkę wojskowejezefcotndy. Pewnie było mu wstyd, ze lak mnie potraktował i ja to rozumiałem.

Pamiętam, byl czerwiec. Lato zasiadło na moim parapecie, a rozgrzane szyby wypełniały pizestrzeh pomiędzy skrzydłami tiki en miłym ciepłem, rozlewającym się leniwie po całym mieszkaniu. Mama niezmiennie wy- chudzi łado pracy na poczcie wczesnym rankiem i wracała wieczorem. Jta- wsze zmęczona i głodny ale z uśmiechem najasnych i miękkich wargach to czymś do jedzenia w małej torebce na szczupłym rainicniu. Miała bardzo długie blond włosy. Zauważyłem, ze osi.ilmo zrobiła się sminna i zamyślo- na, jakby oczekiwała na jakieś ważne i tragiczne zdarzenie. Często siadała ze mną na parapecie i pomagała nu komemowae obrazy za oknem, W któ- ry ś dzień przyniosła dodoimt niemiecki elementarz i nakazała ini uezyć się języka. Elementarz ilustrowany był kolorowymi obrazkami, przedstawiają-

cy mi życie 1 przygody małej pszczoły. Byłem bardzo dumny,żc mo£$ uc/yć się mowy groźnych żołnierzy zza okna i jednocześnie bać się ich, pozosta- jąc jedynie w pinJziwie dla ich pięknych mundurów.

Dzieli, w którym całkowicie z mieniło się moje życie, zaczął się smutkiem i żalem. Gdy zasiadłem przy oknie na podwórze, zobaeżyłem puste miejsce przy studni i skręcony tartcucb

h

leżący samotnie na ziemi. Niebyło już psa.

mojego przyjaciela. Kilka dni póz niej dowiedziałem się {>d Tomka, żc psa kłoś otruł. Marna w tym dniu była szczególnie podenerwowana i bardzo długo szykowała się do pracy. Udawała, żc już, już wychodzi, a wracała i siadała za stołem, wzdychając ciężko i popłakując zeieha. Udawałem, że nic nie widzę, ale było nu ciężko na duszy i smutek mój ukrywałem za czerwoną zasłoną. chowając się przed wzrokiem mamy, nic chcąc dać ko- lejnego powodu do jej łez. Mama w końcu wyszła z domu. a ja jak zwykłe

|io śniadaniu przeniosłem się z niemieckim elementarzem na jasne okno (xl ulicy. Zauważy lem, że nie-jezdżą tramwaje, a ludzie nie podążają —jak za- zwyczaj - ze swoimi sprawami, nie spieszą •-ię. nie przemykają gdzieś w swoim kierunku. Wszystko, począwszy od smutku mamy* układało się posępnie, wtopione w czerwcowe, poranne sloftce.

1 7

(11)

Około południa coś się nagłe zmieni to. Z ulicy zniknęły ptaki i ludzie, zapanowała dziwna cisza i całkowity bezruch. Od zachodniej struny miasta nadjechały wielkie ci ę/arów ki, kryle zielonymi plandekami* jadące powoli niekończącym MV sznurem. Obstawione po bukach motocyklami i luinobit gnącymi żołnierzami. Kawalkada pojazdem zbliżała się środkiem ulicy, zostawiając / a sobą i po bokach ciemne klęhy Wyrzuconych .spalirt, Nie wiem. ile by to aut. ale na pewno bardzo dużo, bo przejazd irwal ponad dwie godziny. Przyglądałem się temu, czytając słówka z elementarza. Nauka ję- zyka szła mi bardzo d o b r u , bu mama znała niemiecki i pomacała mi, prze- pytując i korygując moją wiedzę, codziennie po powrocie z pracy. Samo- chody powoli zbliżały się do nwijej kamienicy, a gdy juz zrównały się.

usłyszałem dziwna melodię. Otworzyłem okno. Mad procesją ciężarówek i wojaka unosił się śpiew. Melodia nie była śpiewana, lecz wykrzykiwana*

Raz bardzsj wysoko i g l o r i o a raz znowu nisko, przechodząc w szmer, jak- by szykują się

L

by ponownie wejść na wysokie i głośne tony. Nic wiem, po ilu minutach znudziło mnie wpatrywanic się w len dziwny przejazd, więc powróciłem do nauki, nie zamykając okna, bu melodia działała tia mnie

•, czarowała swoim żywiołem. Nie trudno było się domysł ić. że w autach byli ludzie.

Samochody przejechały, a ja usnąłem przytulony do niemieckiego ele- mentarza. Obudziły mnie wystrzały karabinowe, dobiegające z rynku. Pal- ba byia tak mocna, że drgały szyby w oknie i trzęsły się kwiaty w donicz- kach. opuszczane zeschłe liście na podłogę. Wtuliłem się w ścianę, pod oknem i modliłem żarliwie, by jakaś kula nie wpadła prze/ szybę do poko- ju. Strzały trwały bardzo długo. Momentami cichły i wicdy słyszałem len

dziwny śpiew, dochodzący do mnie wcześniej z samochodów. Dopiero po kilku dniach dowiedziałem się, że to były okrzyki przerażenia łudzi idących ria śmierć, W tym dniu Niemcy zabili kilka lysięcy Żydów, fi zez odbyła się na rynku, a krew spływała uliczkami t zaułkami w dół.

Ocknąłem się wczesnym świtem i leżąc pod ścianą, przypomniałem sobie wszystko. co wydarzyło się wczoraj. Mamy nie było, nic wróciła z pracy.

Przeleżałem tak trzy dni i trzy noce w przerażeniu i strachu, sikając pod .siebie, zalewając się łzami...

Po tych trzech dniach przyszedł Tomek i wyłamał drzwi, Podniósł mnie z podłogi i położył na łóżku. Potem umył i przebrał. Po nakarmieniu mnie mlekiem : chlebem, długo opowiadał o tym, co staje się na rynku, o wielkiej rzezi, o krwi i śmierci. W h u k u powiędnął, że moja mama już nie wróci, że Niemcy wywiedli jfj do jakiegoś strasznego obozu i teraz muszę .się ukr*ye

T

a on mi w tym pomoże. Do wieczora układaliśmy w wielkie pudło wszystkie dokumenty J papiery, zdjęcia i pozapisywane zeszyty. Harcerski plecak taty wypakowałem swoimi rzeczami i przeniosłem stę do warszialu pana Władku do piwnicy. Tomek wskazał mi moje miejsce. Byki to wygrzebana w troci- nach dziura, gdzie mieszkał do [r;igicznej śmierci nieszczęsny Misza,

Magazyn trocin mieścił się w pomieszczeniu obiik wa^ztaiu i wypchany był ubitym opalem po sam su fil, do małego piwnicznego okienka. Okno wychodziło na ulicę i pokazywało tylko nogi przechodniów. Moje nowe życie spoczęło więc przy mały m otworze, przez który mogłem obserwować tylko buty i łydki ludzi przechodzących chodnikiem. Poc/ąlkowo w szyb- kie n-Ogi były lukie same i zmierzały ciągle w dwóch kierunkach, w tewo łab prawo, Niemi nie mówiły L niczego nie przypominały. Pojaldmś czasie zacząłem jednak odróżniać Judzi po oglądanych nogach, a dopomógł mi

I X

w tym pan Władek, który boty ludzi z całej okolicy znał po nazwisku łącznie z adresem i profesją właściciela. Siadałem często przy nim i opisywałem obuwie widziane przez okno, a ten bez pomyłki mówił, do kogo należy i czym zajmuje się ich użytkownik. Był wziętym szewcem.

Tęskniłem bandzo do mamy i gdy nikt nie widział, popłakiwałem, zako- pany w trocinach, przygnieciony niewolą wśród swoich i tók bardzo dale- kich, Mój dom hyl dwa piętra wyżej, a jednak nie miałem do niego dostępu i to najsilniej w zwalało moją tęsknotę. Na pocieszenie miałem Tomka, Przy- clwdfcił co jaktf czas óo warsztatu i szeptał mi do ucha najbardziej oczeki-

waną wiadomość. Oznajmiał ml, że tnaina jeszcze żyjc.

W ostatnim roku wojny przepadł Tomek. Stało się to po zajściu wywoła- nym moją ciekawością i ciągłym wpatrywaniem się w okno. Zauważyłem, że pod oknem zaczęty spotykać się Ic same dwie pary butów. Damskie, podbite wysokim korkiem, koloru beżowego i lekko przekrzywione na ze- wnąLr/ lewej stopy. Obok nich przystawały wysokie oficerki. takie, jakie nosili Niemcy, Trwało to kilka tygodni, a ja nic powiedziałem o tym panu Władkowi, bo to były całkiem ohce buły.

Któregoś dnia do w arsztatu przyszła młoda. nieznana mi dziewczyna.

Rozmawiała z szewcem bardzo przyjaźnie i robiła wrażenie, jitkby znała się panem Władkiem bardzodobrze. Miała na nogach beżowe, podbite kor- kiem buty. Z iwmowy wynikało, że jest to narzeczona Bolka, najstarszego syna.

Nie przyznałem się, że znam te nogi. obute w korkowe botki, że spotykają się z niemieckimi oficerkami pod oknem warsziatu i robili to bardzo często, Nic powiedziałem do dnia. gdy policja aresztowała Bolka Odbyłem wtedy dlugjj rozmowę z Tomkiem i opowiedziałem całą historię ?e szczegółami, Nie bardzo mi dowierzał, więc zamieszkał ze mną w trocinach i pr?ez kilka nocy obserwowaliśmy razem ulicę. PO jaki mS czasie, bardzo krótkim, poja- wiły się oczekiwane nogi- Tomek został u mnie w zupełnym milczenia do rana i gdy już się rozwidniło, wykopał z trocin małe zawiniątko. Byk to wysmarowany tłuszczem, wielki coli. taki -sam, jakiego używał pan Duch do polowania na szczury,

Pótem już nie widziałem Tomka, aż do zakończenia okupacji. Kilka dni po wkroczeniu domiasla polskich żołnierzy, po* rócil uśmiechnięty i szczę- śliwy. a razem z mm moja kochana mama.

PamięLam. że wniosła do piwnicy wielką, czerwoną pierzynę, założoną na siebie jak harcerski plecak.

fftsclc „ P a p u g i "

- Proszę usiąść, mesje Górecki - stary Koth podsuną! mi krzesło - tnam dla pana tylko dobre sjowo. Dzisiaj za dobie słowo nikt nie płaci,, ale wagę swojij ma, jak mówię, niesjc Górecki,

- Bardzo dziękuję - usiadłem za weselnym stołem, rozglądając po sali - to wielki zaszczyt, punie Koih, nawet pan nie wie. jak wielki.

W\ goje, clłcecie bywąi? tam. gdzie was nie lubią, - Siary Zyd nalnl do szklanki wina, - Winko proszę, lak podciasieezko. Nicch pan spróbuje cu- ker łcjkech - podsunął tacę z równo pokrajanym ciastem - a dla odmiany chonck łcjkech. Do wina, mesje Górecki, sam eyrnes.

19

(12)

- Pan mnie nie łuhi, panie Roth?

Ależ mesje! - Roih powstał i zagarnął mnie do siebie ramionami.

A niby czemu? Częstuję ciastem, polewam ivino. czy można mówić o nie- lubicniu? Ja mówię o gojach i ich ciekawośct. - Przepił łykiem wina. - Można powiedzieć, mcsjc, że ja cenię sobie ciekawość. Tylko dlaczego na- sze obyczaje'.' Dzisiaj ja wydaję dziecko za mąż! Jestem hiednym ojcem jeszcze biedniejszej córki i muszę udawać, że ma clobrą partię. Jaki lo wsiyd!

Pan wiesz, mcsjc Górecki?

- No, jaki? Panie Koili, a czego można się wstydzić na weselu córki'.' - To ja panu powiem pochylił się, aż nasze kapelusze uilerzyły o siebie rondami - moja Fcnia ma już trzydzieści sześć lal! - Zgarnął okruchy ciasta w jedna kapkę. - Tu się na/y w a wstyd!

- K tam - siaralcm się zbagatelizować s ł o m Rulha • co ma wiek do tego?

- Ona do wczoraj była stara panna, mesje Górecki. Była wielką gewpody- NIĄ w domu swojego ojen, LI teraz? Kim będzie mojś fcnia? Czy wolno mi

się pytać? OL lakie życic starego Żyda,

- Panic Roth, Fen i a teraz hędzic żonq swojego męża. Może jakieś wnuki da panu na pocieszenie...

- Aleś mnie pan uraczy]! - Przerwał, rozkładając ręce na boki, - Teraz, lo pan mnie nie lubi! Gehennę mnie pan szykujesz'.' Mesje Górecki, skanda- lem chcesz ini głowę starą posypywać? Czy pan mnie widzisz z małym dzieckiem? Czy pan wie, mesje, co takie coś potrafi?

- Przecież nie to miałem na myśli - uśmiechnąłem się szeroko i szmerze, ubawiony jego słowami.

Ja wiem. wiem. Za chwilę wniosą pieczoną gęś. Rumianą i tłustą - odwzajemnił się swoim uśmiecliem- i poprosi my do niej ftaszkę miętńwki.

mesje. Dobrze?

Och. panic Roth, będę szczęśliwy.

- Wcześniej poproszę pan^L o jedną rzecz. nicch pan spróbuje lej rybki, czy dobra jcsl?

- ftanJ/o chętnie. Nadgryzłem spory kawałek, - No, panic Roth. 10 satna radość - stwierdziłem szczerze. popijają rodzynkowym winem.

• Fałszywa ryba. mesje Góroeki.

- Nie rozumiem, eo fałszywa'.'

-Tak się nazywa, a robiona jest z kurczaka. Dobra, co? Bo widzi pan

r

na świecie są trzy kuchnie. Jest chińska, francuska i żydowska, a reszta to lyl- ko dania. Takie na zamówię nic.

Ciekawe, panie Rotłi, rybka, ta fałszywa, jest prima sort.

- Opowiem panu coś ciekawego. Za chwilę wniosą na stół pieczone gęsi, ii pan niech słucha. Przy mięsie odstawimy wino i z-ajmicmy się wódeczką.

Wie pan. jestem już rok w Jerozolimie, a pierwszy raz na takim przyję- cia - skłoniłem się Rotliowi kapeluszem.

- Mesje Górecki - odkłonił się z równie wyszufcaną galanterią - pan je- sień z moich stron. Czy to nie jest radość? W Jerozolimie, przy weselnym slołe. fundowanym z majątku starego Rotha, otworzyły się pomiędzy nami patriotyczne wrota. Młody Polak z lamowa na obczyźnie i Żyd / Tarnowa u siebie, Kiedy w pamiętnym roku stóóćdziflsiątym ósmym zostaliśmy wy- pędzeni. przy boku l Jomulki stal człowiek, też z Tamowa. Ten z|y człowiek byt tarnowskim Żydem, proszę pana. Czy lo się nazywa paradoks? O tym jednak za chwilę... Oto idzie gęś! Gęś z farfelkanń, mesje Górecki.

Przed wojn^ - mlparium - połowa ludzi w Tarnowie, lo bogobojni Żydzi.

A czy ja oczu nic rnam,

ł

Teraz lulaj w Izraelu co czwarty człowiek (o Żyd Z Galicji Nawet heni mąż, panje Gńreeki. ma pochodzenie... łego ro- dzina wywodzi się z Bobowej.. Znani byli w okolicy jako ..E^pitgi", takie pseudo, mcsjc,

- Papugi?

Ja pan a miałem lo opowiedzieć-nalał do malutkich, srebrnych kielisz- ków wódkę. - Wypijmy i zapraszam do jedzenia gęsi. Widzisz pan. On. ten utąż. nazywa się Kreuzman, Jego pradziadek. Mosze Kreuzman. to by ł bied- ny człowiek. On był biedny sercem, że lak powiem. Mosze Krcuznlan nie miał żony i to było jego utrapienie; Za nhogi hyl na wy najęcie swata, a je- dyną żeńską osobą, jaką mógł sobie poklepać po zadnie, była stara kobyła, którą rozwoził węgieł po ludziach. Grywał w wolnych chwilach na skrzyp- cach i njbit to kunsztownie.

Ciekawy człowick- wtrąciłem przegryzając kluskami, ułożony mi wokół mięsa.

•• On. ten Kreuzman. zobaczył na jednym polskim weselu coś, co z mieni- ło całkowicie jego smętne życie. On się nadział, mcsjc Górecki, bardzo bo-

leśnie, Zrobił sobie wielką tanę w duszy.

To zdrowie Krcuzniana? • Zaproponowałem nieśmiało.

- Zdrowief O tak. Ten Kreuzman, wiesz pan, zobaczył coś,, co nte powi- nicn oglądać człowiek jego sznytu,., Jego pokroju, czyli. Tam by3 dziwny obyczaj weselny. Po wszystkich CCTCmoniach, wychodził NU śu>dck pan młody i śpiewem przywoływał swoją żonę. Weselnicy bUt hrawo i skando- wali „Teraz, teraz'

1

. Gdy bidula zbliżyła się do męża. len uderzał ją w twarz

i wołał na cał4) salę ,,/ehys wiedziała, że masz chłopa"

1

. OL, głupie i bez- duszne. Ten Kreuzman, gdy lo ztibac/ył, zdumiał do reszty On. panie Gó- recki, zaczął pisać wiersze! Sta! sic jeszcze bardziej nieszczęśliwy i Wszy- scy 10 widzieli.

- Powiem szczerze, że się nic dziwię, Widać wrażliwy bardzo,

• l

h

an wicSZ? On znałazł żonę! On się użenił w Odessiet Mesje! Nasz wielki rabin Halberstamdał pieniądz nu swata... On <K ulitował,'tak można powiedzieć. Mosze Kreuzman nie był długo szczęśliwy. W piątym ruku małżeństwa dopadli ich pałkarze, to byI ktrttyś z kolei pogrom. Szkuce za- tłukli mu żonę, chociaż Kreuzman wypalił do nich z CLilego magazynku swojego rewolweru. Uratował dzieci, ale sam mus kił uciekać we świat. On, proszą pana. zabił dwóch bandytów.

To rzeczywiście, nie miał szczęścia w życiu.

- Napijmy się po jednym, bo teraz będzie sk^d ..Papug;i'\ - Roth przy- siadł się hlizcj. lYzez pięć lat nie dawał znaku życia, ten Kicuzman się rozumie, aż przyszedł Uąt.

- No, właśnie, pa]tie Roth - przerw ułciii - skąd ta ..Papuga"?

- jak masz pan uszy do słuchania, to pan słucha j. List przyszedł do Bobo"

wej aż z New Zcaland. oblepiony kolorowymi markami i adresowany do rabina. Dzieci Kreuzman a byty w Bochni u rodziny. Nasz wielki rabin, pro- szę pana. osobiście siał furę po Kreu/i nanów. Czy pan poim Śli7Co tn jest?

I - L S I

był, mesje, ezy tany uroczyście, że tak powiem. N aj hardziej bogobojne

Żydy z okolicy zjechali się na okazję. Nawel z Tamowa i jeden laki, co z Przemyśla, Oj, znłęczyłćm się gadaniem, Pozwólt palt. Że ^kuhrtę trochę gęsi.

- Tak. panic Roth - pr/yiaknąłem - wc.sclc irwa siedenl dni. Opowiada pan bardzo ciekawą historię.

2 0 2 1

(13)

- No, więc już nic będę się zamitzaJ, a powiciu zakończenie. Ten Krcu- zman

r

mesje Górecki, zwiał z Odessy i on hy t matros. PJywai przez wszyst- kie oceany, a nawet miał dziewczynę, narzeczone, czy jakoś lak, W każdym razie on wylądował w lej New Zcaluitd i tam się z nią ożenił. Wy oh rai .sobie pan. że on ri:Lpi>ii3 zapytanie, czy jako prawowierny ty*} może jeść papugę!

Rozmniesz pan7 iFapugę! Rabina z deka trefli szlag... A jaki dla rodziny wstyd? Cala Bobowa, Bochnia, 'łamów tarzały Mę w konwulsjach śmiechu.

PniwcLi była nieco inna. Tam była jakaś plaga ciy też oaf \ ichni, rząd płacił od zabitej sztuki. Krcuziuan polował na papugi i z (ego żyt. Czy kto* w Ga- licji mój;! lo pojąć? No przecie/, mało kio tam pisać nmiał-

- Mieli prawo lak reagować - odpowiedziałem - papugi to nie nasze pia- ki.

- Wic cały w tym. że htary Mos/e kombinował, On sobie ui wyliczył, że lartkj będzie ta papugi żreć. niż je Sprzedawać. On nie byj jakiś myszygene.

- Ciekawe - odparłem - czy taka ma dobo? mięso?

- A cholera z nią! Ja teraz mam w rodzinie ..Papugę

r,h

rozumiesz pan mój ból?

- Bogaty ten Krcuzman?

- Nie pukiem nic złego. Nawet. nawet.

Przeproszę z góry za lo, co teraz powiem. Proszę się nie gniewać do- brze'/

- Wal |>aii śmiało, humor ja posiadam, jak każdy mądry Żyd.

- Tak sohic myślę, że Krenzman skoro jest bogaly, lo można go jak (e papugi... Nowie pan.,, sprzedać... Albo...

- Zeżreć! Roih uderzył pięścią w stół i wybuchnął głośnym śmiechem.

Zeżreć, mesje Górecki. niech cię licho!

- D/ięhuję, że mnie pan zrozumiał. To byl dowcip, taki wic.

- Wiesz pan co? Mesje Oórecki.' Zobacz sobie, jak idzie ittoja *

;

enia- tJna ma pierwszy raz na nug;ich buty w 1'asonie szpilki. Widzisz pan? Stąpa jak świeżo podkuty koń. Jak patrzę tak na moją córkę, to ja mam jedną myśl.

Nasvei mam marzenie, -Jakie, PanieRolh?

- Tak mi się widzi, mesje, ze moja Fen]a wyjdzie zaraz na sam środek sali i skinie głowa na Kreuzmana, Gdy len podejdzie, da mu w py.sk! Potem ogłosi wszystkim ..żeby* Papugo wiedział, gd/ie masz łiahę!

11

Czy coś złego pomyślałem'* Ja nie s^lzę,

- Ja leż nie Panie szanowny, Roth.

- Tcmz zapraszam na śledzika.

Bardzo lubię.

- Czy iTłt]j;ą być siekane?

- Ależ tak.

- Mesje Górecki'.' - Panic Roth?

- Pan się dasz lubić jako giłj.

- Jak p;in wiesz...

- Co ja wiem'.

1

Pan tez się (ubić dajesz,.

- Jako kto?

- Jako Zyd.

Jerzy Reuter

WALERY PISAREK

0 twórczości Ryszarda Kapuścińskiego w związku z ewentualnym

postępowaniem o nadanie mu tytułu

P r o f e s ś o r h o n o r i s c a u s a R e i p t t h l i c a e P o ł o t i i c a e

ProJćsor^i dorobek Ryszarda Kapuścińskiego liczy 2f> tomów i prze- szło Stł lat twórczego życia, Przejechał kawa! świata, wiele widz.ial, wiele styszal, a lo, co zobaczył, usłyszał i zrozumiał, opi.sal trafnie, barwnie i tak sugestywnie, żc srtki tysięcy jego czytelników i słuchaczy widzą rzeezywi- sioSć laką. jaką on im opisał.

Urodził się w Pińsku, stolicy Polesia, Siracil swój kraj lal dziecinnych jako ośmioletni chłopiec. Obaj zapewne (jesieśmy niemal rówieśnikami, dzieli nas niespełna 10 miesięcy) z tałym fakszym pokoleniem śpiewaliśmy najpierw przy ognisku, później przy siole biesiadnym

Ptjiesia czar to dzikie knieje, moczary.

Polesia czar to dziwny wichru jęk.

Gdy u" mmcz/nj noc z lxiftiett wstają o pa ty, Serce m? drży. dziwny ogarnia M

rrikjak iiaslępne pokolenia śpiewały Augtaiowskii' ttoce czy Kctoruwe jar- marki. Ale nie dajmy się zwiedf pozorom tożsamości wzruszeń. Dla niego ezar Polesia byl nie tylko romantycznym pejzażem. On wiedział naprawdę^

żc Lam

Pośród łęk JbSSftt i wrftt roni W riiwiej pustej ict pOjfÓńt Żyje posfptry i tui

Wiedział, żefoedhig spista ludności z. i. 1921 ponad 7 0 ^ tego ludu nic umiało czytać i pisać, że na wsi poleci ej ponad KKOf kobiet było analfahet kami. Wiedział, że liczby te w ciągu dwudziestolecia stopniały o połowę, do czego przyczyniła się praca lukich ludzi jak jego rodzice. Wiedział, że jego rodzinny 30-tysięcz.ny Pińsk, stoika wojewódzhrt poleskiego, po wiel- ki m pożarze w r. 192 i został zdegradowany do sialusu miasta pow iatowego i takim pozostał do końca II Rzeczypospolitej. Wiedział, /'e lylkodla 54%

mieszkańców Polesia język polski był językiem ojczystym, a Choć W mia- stach co trzeci mieszkaniec mówił po polsku, dla niemal CO drugieg" języ- kiem ojczystym był jidysz.

Mi al szczęście odwiedzić Pińsk pól wieku później, W południ? - wspo- mina! v, Imperium - fHtszrdiem do kościoła. Po mszy, kiedy nychtkhjii iu- drjc, pwkzfiiteirr ttpytidem czy któśpamięta moich rodziców* którzy uczyli

u- szJtole. I pwiedzlałtm, juk zif nazywam. Okaztilo Sii, ze ci

r

którzy 'wychudzili :c mszy. to bytt uczniowie mojej nmmy i lary starsi o pifćdzicsiąf lat. WnSditemibttcmm swojego dzieciństwa.*

Titn fcŁłl JuUl^Ujd! llll llt>K> Cf^ftl/Jl ,lmn

r

n.- Kj •-.•jj-Jj K.dlU^ni.Ll'. O u-' /•* r myP' OH|>JjriH: MMI 1 .luK JcŁhn botit* CHtu Uoiwmj lu * E I W7

H irl^,,: tmprr Ctpctnl. WtfU,*j l f l \ s MH

21 21

(14)

Urodził mv w Pi lisku, ale przecież byl najprawdziwszym warszawiakiem.

Tu zdawał maturę, Lu /wieńczył siudia tytułem magistra historii. S E-i^J wy- pra^iał się na podbój świata i lu powracał ze zdobyczą notatek, nagrań, zdjęć, a przede wszystkim wrażeń i przczyć. Tu oczek i

1

waty jego powrotu dwie kobiety: żona i córka. Tu miai największy zbiór ksit^żekr Tu były sie- dziby jego macierzystych redakcji: „Sztandaru Młodych'". ,Poliiyki". Pol- skiej Agencji Prasowej. „Kultury

M

, a także Spółdzielni Wydawniczej ^Czy- telnik'

1

, wydawcy większości jego książek,

I3ył warszawiakiem, ale po prawdzie głównie Warszawiakiem w pthJróży.

Zaczęło się stosunkowo niewinnie: jako dziewiętnastoletni student odwie- dza W IV)51 r Berlin, wkrótce jako reporter ..Sztandaru Młodych

1

' najpierw wędruje po Polsce, potem z legitymacją tego dziennika jedzie do Czecho- słowacji. Japonii i Chin, dłuższy czas przebywa w Indiach: jako korespon- dent PAP przez kilka lat jeździ po Czarnej Afryce, następnie po Ameryce Lipińskiej i Bliskim Wschodzie. Związek Radziecki przejeździł wzdłuż i wszerz lak w latach jego pychy, jak i rozpadu.

Jest tam

r

gdzie się najintensywniej zmienia świat. Przede wszystkim za granicą, ale i w Polsce. Keponażem To tez jest prawda o Mowej Hucie wpi- sał się do czołówki przedpaździemikowej odwilży, Rusza w daleki Świat.

Uczestniczy w wiecach, manifestacjach. a nawet potyczkach zbrojnych, obsejwuje Z bl i ska Idi kari aście rewo! ucji. na jego oc zae h up;idają cesarstwa, ale jest w kraju, kiedy w Gdańsku rodzi się .Solidarno^".

W | roku, kiedy przyjechał do Afryki, niepodległość uzyskało 1 7 kra- jów: siedem lal później, tzn, w l%7 roku, kiedy wylądował w Ameryce Łacińskiej, odbyty się pucze w Argentynie, Brazylii l E

ł

ertJ. Ma prawo mó- wić o •iObie: ByłeJn świadkiem ttantdzin ćsegoś nowego: nowego fwdziału świata (... ) jaku

uczestnik

wielu z

tych

wydarzeń

w

swe} twórczości dałem

dtwód

tych przemian, które

oglądałem

na

bieżąco

przez te 40 im iv Trzecim Świecie?

Sens iych wydarzeń nie byl mu dany od początku. Do icb zrozumienia dojrzewał długo. Każdy nowo poznany kraj rozszerza jego horyzonty. Nie tylko wzbogaca jego biedzę, ale także sprzyja ujawnianiu związków mię- dzy fakLami i czynników uruchamiających procesy przemian. Czarną Afry kę przejeździł, przelatał i przewędrovzflŁ Cała jego sympatia była po sironie ludów wyzwalających się z kolonializmu. Czytelnicy jego reportaży z lat sześćdziesiątych podzielają jego ówczesne fuscynacje, trudny, ale jednak optymizm i przekonanie, że (o puliiyka rządzi kwiatem, że lo polityka decy- duje o losach świata, wielkich zbiorowości ludzkich i pojedynczych osób.

Polityka rzeczywUde kieruje losami jego bohaterów. Mimo tych sympa- iii

r

fascynacji i optymizmu był jednak na tyle trzeźwy, żedusirze^ijlpr/^rn- dzonąasmierlL-hią słabość większości afrykańskich rewolucji i zamachów

1

sianu: brak pozytywnych programów. Pocieszał wówczas siebie i L-zy lehii- kdw, ze świadome polityczni? sity pppgycji rfoptero ttojrżćWĄjtf.

Po siedmiu latach praey w Afryce łos przenosi go do Ameryki Południo- wej. Tu trudniej o optymizm wobcc obserwowanycłi zamachów sianu, bez- płodnej działalności partyzanckiej, krwawych aktów lewicowego i prawi- cowego terroryzmu. Trudno dostrzec możliwości, jeżeli nawet nic rozu ląjjnia problemów społecznych, lo przynajmniej ich załagodzenia. Nad nadzieją góruje gorzka świadomość tragizmu. Nie tylko on ulega urokowi dwóch ludzi - 5alvudora Atlende i Che 0UtfV«ry, Nie tylko jemu zresztą wydają się wicdy "ni wzorami dla przyszłych pokoleń.

Od 1973 r. w Libanie obserwuje i opisuje konflikt izraelsko-palcstyński.

Tragicznymi bohaterami jego reportaży stają się Palestyńczycy, Ich tragizm wynika L uwikłania w politykę, z któręj nie ma optymistycznego wyjścia:

tx* n* h*i,m'i .4(1,1,1 EMnnflhilii Ji^łifnui. wyj Lrt, Km^k* |W7, , B 'Tum*. • 23

Młodzi PaJeatyftczyey muszą albo żyć w obozie, albo walczyć i zginać jako fedaini. Kapuściński odnosi się do nieb z lą samą wrażliwością i sympatią, z którą wcześniej się odnogi do wszystkich biednych, przegranych i bez- radnych w Afryce i Ameryce łacińskiej.

Skoro istotą polityki jest walka o zdobycie i utrzymanie władzy oraz jej sprawowanie, można by powiedzieć* że cała twórczość Kapuścińskiego przynajmniej pośrednio dotyczy władzy, Reportaże afrykańskie i amery- kańskie, a nawet bliskowschodnie pokazywały walkę o władzę. Dwie na- slępne książki przynoszą obraz władzy nie tej, O którą się walczy, i nie tej.

którą się zdobyło, ale władzy. którą się traci, władzy w stadium schyłko- wym i władzy obalonej. W obu wy|jadkacll otrzymujemy obraz władzy wyłaniający się z rcłaeji ludzi lej władzy poddanych: w Cesarzu są to opo- wieści ludzi bliskich władzy, szacbinszacha przedstawiają jego byli podda- ni, ludzie prości. Tego, jak sobie ńow

a

zwycię&ka władza poczyna z obalo- nymi wielkościami, możemy domyślić się z. relacji dworzan o zwycięstwie rewolucji (przypomnijmy: ezęśe dworu zginęła mzslrz.eiaiui przez pluńmy egzekucyjne. Inni u ciekli za granicę alba siedzą w wiftieniu*). W Szaehtn- szu*:fm idzie autor o krok dale).

Książki Ryszarda Kapuścińskiego przez, wiele lal kończyły się jeśli nic happy endiitn. to pizynajmniej optymistyczną nadzieją i wiarą w czarne gwiazdy, przekonywały do ehiłćby moralnego zwycięstwa walczących 0 wolność i poprawę losu najbardziej upośledzonych. Zostawiały czytelni- ków w przeświadczeniu, że po wygranej rewolucji wszyscy będą żyli długo 1 szczęśliwie, a co najmniej, że w niedalekiej przyszłości prawda i sprawa szarego człowieku zwycięży. Tej postawie sprzeniewierza się Kapuściński ostatecznie w Szaciiin-szachn. Mimo zwycięstwa rewolucji nie ma tu happy endu: torturowani zamieniają się rolami z torturującymi., prześladowani z prześladującymi.

I w Cesarz/i, i w!$&ićhinsznchu wskazuje Kapuściński ich główny - a za- pewne wspólny wszystkim totalitarnym systemom -czynnik uległości pod- danych wobec tyrana, a mianowicie sirach. Prawda to znana co najmniej od czasu Machiavellego, Prawda też przypominana Chrystusowym wezwaniem przez Jana Pawła II, odbywającego pielgrzymkę do Polski: Nie lękacie się!

Prawdę tę ukazuje Kapuściński zwłaszcza u

1

Szuchimzacfm niezwykle •ai- gesLywme i lo w momencie, kiedy śmiertelny strach pada na tych, kiór/y dotychczas strach budzili.

Kapuściński opisuje nie lylko lo. co widzi i sKszy. ale i lo, co przeżyli jego rozmówi: y. Umie bowiem nie tylko obserwować, ale i słuchać, a takż.e pytać, kozmowy są dla niego bodaj najważniejszym źródłem informacji.

!ej bogaci wl> zapewnia /.iłajomoić różnych języków. A Kapuściński mówi

|xi rosyjsku równie swobodnie jak po polsku, hiszpański sam uważa za naj- lepiej przez siebie opanowany icbuy język, biegle posługuje się angielskim,

francuskim. portugalskim i niemieckim. Ale to mu nie wystarcza W Sza- chinszachu zapisał refleksję: Wszyscy, którzy uczą się angielskiego^ powin- ni wiedzieć, ie tym językiem coraz trudniej pomuanieć się na <wiecie. Po- dobnie roraz trudniej póruzpmiećsifpojptmcil/ku i $ Ogóle w jakiejkolwiek tnnwie, która pochodzi z Europy.*

Jesi zresztą nie lylko rejestratorem nvgryw;y;|Cyeh się wypadków, przyj- Jnuje bowiem nowe. rozszerzone pojęcie informacji, W którym się mieszczą oprócz faklów także ujawnienie mechanizmów i przekazanie nasuojów l re-

fleksji. Nazywa się to „nowym dzicnuikarslwcirf, Wprawdzie jeszcze na- dal podręczniki dziennikarstwa, a nawet niektórv kodeksy deontólogicziK

postulują oddzielanie faktów od opinii, ale już coraz powszechniejsza jest na świecie, a zwłaszcza w USA świadomość, żc większości czytelników

1

Tfcma,,. U,

14 25

Cytaty

Powiązane dokumenty

dzisiaj mam włosy jak dziki burzan nad mokrym czołem zawisła burza szczęki latają wyrok błędny górze 1UŻ nie jest dobrze a będzie goraj patrzę gdzie Ciało wisi na drzewie

Myśląc w ten sposób dochodzę do wniosku, że nie wszystko jest tak proste, jakby tego chciał Adam Słodowy, ale mogę się mylić, więc pewnie się mylę, w przeciwieństwie

Przelaźka - pierwszy raz zetkrcgcm się z tym słowem, jak się okaza- ło, znaczy tyle co kładka (kładka leżała nad wyschniętym strumykiem.. króliczej nory: Jest zdumiewająco i

urzeczywistnienia, gdy intelektualnie czynnym,. prawdziwie twórczym elementem teatru stanie się aktor. Wykształcenie twórczego aktora, obojętnie gdzie by ono się nie odbywało, nie

zatrzaśnie, zasklepi, wyrówna, wygładzi i będzie spokój świę- ty, do wieczora przeczytam pół jakiejś książki, pół jednej z książek, których stosiki czekają cierpliwie

Wiedniem i Wysłanie kanonika Denhoffa do Rzymu, a rok później akwarelę do tzw. albumu cesarskiego p t Sobieski na koniu pod Wied- niem. Nadto znane są jeszcze dwa rysunki koni

Rozwiązanie nasuwało się zresztą samo — skoro nau- ka dowodzi, że światem rządzi przypadek (przynajmniej na po- ziomie molekularnym, który jest ostatecznie poziomem, gdzie

Nic niecodziennego, coś najwspanialej nie zamierzonego... — Wypadek losowy nie zobowiązuje mnie do potulno- ści. Dudni basowy rytm: o piętro ni- żej ktoś włączył