1
SPIS ZAWARTOŚCI o 0
Q
^ ,t e c z k i
źMfr.dk.ęu
. ..^Jads.CH.
...
,.d.&
I ./l. R elacja^ ,
H
o *l ~
I./2. Dokumenty ( sensu stricto) dotyczące relatora
k / 0 sA-Au
I./3. Inne materiały dokumentacyjne dotyczące relatora
U A h
II. Materiały uzupełniające relację
%h s j ~ k
III./l. Materiały dotyczące rodziny relatora *—
III./2. Materiały dotyczące ogólnie okresu sprzed 1939 r. ---
III./3. Materiały dotyczące ogólnie okresu okupacji ( 1939-1945)---- — III./4. Materiały dotyczące ogólnie okresu po 1945 “ '
III./5. Inne . . r — IV. Korespondencja
...
V. Nazwiskowe karty informacyjne
U . 5
VI. Fotografie
2
3
IZABELA ROZENKRANZ z d.LISIECKA ( 1 9 2 8 - 1995) p s ."Cyprys"
sanitariuszka szpitala powstańczego AK w Warszawie.
Ur. 28.01.1928r. w Bydgoszczy, córka kupca Józefa Lisieckiego i Władysławy z d.Nadolnej.
Szkołę podstawową ukończyła w 1939r. w Tczewie. Po wejściu Niemców została wraz z całą rodziną internowana na zamku w Gniewie. W 1941r. przeniosła się z matką i siostrami do wcześ
niej zbiegłego ojca i brata do Warszawy. Do wybuchu powstania pracowała w niemieckiej firmie drzewnej, równocześnie uczęsz
czała na tajne komplety gimnazjalne. W tym czasie ojciec jej, brat i dwie siostry należeli do NSZ, w ich mieszkaniu odbywały się odprawy dowódców grup i oddziałów.
Z chwilą wybuchu powstania ojciec jej, kwatermistrz AK, brat ps."Ossowski", starsza siostra ps."Krysia" oraz młodsza siostra Urszula - harcerka "Szarych Szeregów" udają się na swoje placów
ki, natomiast Izabela Lisiecka zgłosiła się do grupy "Chrobry II", gdzie została przyjęta, zaprzysiężona i skierowana do pra
cy przy organizowaniu szpitala. Nadano jej ps.Cyprys" i legity
mację AK nr 17596. Zdobywała dla szpitala bieliznę pościelową, środki opatrunkowe i sprzęt medyczny. Opiekowała się rannymi powstańcami i ludnością cywilną, poparzonymi i wyciągniętymi z pod gruzów.
Po kapitulacji powstania udała się z rodziną do obozu w Prusz
kowie, następnie przekazano ją do obozu w Oświęcimiu, gdzie z powodu braku miejsc skierowano cały transport do Mszany Dolnej a następnie wszystkich zwolniono. Ostatni okres okupacji prze
trwała Izabela Lisiecka z rodziną w Częstochowie nieustannie ukrywając się. Po oswobodzeniu, mieszkając w Bydgoszczy uczęsz
czała do Żeńskiego Gimnazjum Humanistycznego. Świadectwo matu
ralne otrzymała w II Liceum ogólnokształcącym w Gdańsku w roku 1946. Po studiach w Akademii Medycznej w Gdańsku otrzymała dy
plom lekarza stomatologa w roku 1952.
W roku 1952 zawarła związek małżeński z późniejszym dr hab.
prof. nadzw.hist. państwa i prawa Edwinem Rozenkranzem b.żołn.
5 komp. Batalionu "Gozdawa". Miała dwóch synów. .. ił:
■ £ ' ' 4
W ostatnich latach swojego życia była nie tylko cierpliwym le
karzem, ale będąc już poważnie chorą i cierpiącą zaangażowała się w społecznych pracach w gdańskim okręgu Św.Zw.Ż.AK.
Zmarła 9-kwietnia 1995r.
AP-ĄK rei. Krystyny Kałas. Janina Walentynowicz 4
Izabela Lisiecka - Rozenkranz
z d.Lisiecka - ps."Cyprys", sanitariuszka szpitala powstańczego
w Warszawie przy ul.Mariackiej 1. _________ ___
--- --- ; r_
■ »— » __ _________ --- — - --- --
Ur.28.1,1928 r. w Bydgoszczy, jako córka kupca Józwfa Lisieckiego i Wła
dysławy z d.Nadolnej.Szkołę podstawową ukończyła w 1939r w Tczewie, gdzie zastała ją wojna.$XI.1939r. Niemcy internowali całą rodzinę w obozie
na zamku krzyżackim w Gniewie. Po uwolnieniu z obozu i powrocie do Tczewa, mając 14 lat została zmuszona do prący, gako pomoc domowa u Niemców.W 1940 r. ojciec Izabeli po wielu aresztowaniach, z bratem
Zygmuntem wyjechał do Warszawy,aby uniknąć dalszych represji.W 1941r.
Izabela wraz z matką i siostrami zostaje sprowadzona do Warszawy. Do wy
buchu Powstania Warszawskiego t.j. do 1.VIII.1944 roku pracuje w niemiec
kiej firmi© drzewnej i jednocześmie uczęszcza na tajne komplety gimnazjal- ne.W mieszkaniu rodziców w Warszawie przy ul. Pańskiej 37, odbywały się odprawy dowódców grup i oddziałów.Ojciec, brat i siestra należeli do taj
nej organizacji N.S.Z. Ojciec jako kwatermistrz A$K.,brat początkowo
1
jako łącznik,a następnie żołnierz A.K. psgOssowski"; starsza siostra
łączniczka- szer.ps. "Krysia*1; młodsza siostra Urszula - harcerka "Szarych Szeregów",W dniu 1.VIII.1944 z chwilą wybuchu Powstania, ojciec,brat
i dwie siostry udają się na swoje placówki.Izabela natomiast,dowiedziaw
szy się, że na rogu ul.Pańskiej i Mariańskiej /dawngc gmach Ubezp.Społ./
organizuje się szpital - w dn.2.VIII. zgłosiła się do biura Grupy "Chrobryll Została przyjęta i zaprzysiężona jako siostra szpitalna ps."Cyprys".
10.VIII. otrzymała legitymację tymczasową nr 1000, a później oryginalną A.K, nr.17596-ps."Cyprys"-Izabela.Pracowała w organizowaniu szpital,chodząc
przekopami, piwnicami i między barykadami w celu zdobycia bielizy poście
lowej , środków opatrunkowych i innego sprzętu medycznego i gospodarczego.
Na salach na piętrach i w piwnicach, opiekowała się rannymi żołnierzami, z przestrzelonymi płucami i ropiejącymi ranami.Ludność cywilną też przyno
szono poparzoną i wyciąganą z pod gruzów.Ewakuacja szpitala nastąpiła
z chwilą wypalenia wszystkich^domow, jej dom przy ul.Pańskiej, też spłonął, to też wraz z matką i najmłodszą ranną siostrą udały się na drugą stronę AleJerozplimskich, tułając się do kapitulacji Powstania,Po kapitulacji Powstania brat udał się z powstańcami do niewoli, a siostra-łączniczka Szarych Szeregów zagubiła się. Izabela natomiast z rodzicami i dwoma siostrami udóły się do Z obozu przejściowego w Pruszkowie.
Z tamtąd 9.X.1944 r. z transportem chorych i starców, Izabeli znalazła się przed bramą obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu,Po kilkugodzinnym postoju- z braku miejsca, Niemcy skierowali cały transport do Mszany Dolnej, gdzie wszystkich uwolnili.
Ostaimi okres okupacji, nieustannie ukrywając się, przetrwała Izabela z rodziną w Częstochowie. Po oswobodzeniu zamieszkali wszyscy w Bydgoszczy5
- 2
W VII.1945 r. Izabela z rodzicami przyjechała do Gdańska - Wrzeszcza.
Świadectwo maturalne otrzymała w II Liceum Ogólnokształcącym im.Wł.
Pniewskiego w Gdańsku-Wrzeszczu.w.roku.
Po maturze zdawała egzamin na Stomatologię w A.M.G. i w tym roku nie zo
stała przyjęta z uwagi na "nieodpowiednie pochodzenie społeczne"/ojciec kupiec/ i katolicki światppogląd.Ostatecznie studia ukończyła w 195 A • . i otrzymała dyplom lekarza stomatologa.
Pracę zawodową rozpoczęła z ówczesnego nakazu pracy w Ośrodkach Zdrowia w Żukowie, Baninie, a następnie w Szkole Podstawowej nr 37, Szkole Muzycznej i Technikum Spożywczym w Gdańsku - tu pracowała do emerytury.
Zwiążek małżeński zawarła w 1956 r. z Edwinem Rozenkrazem.Edwin Rozenkranz drehab.prof.nadzw.hist.państwa i prawa, był również uczestnikiem Powstania Warszawskiego.Ps."Kamień" strzelec- żołnierz 5 Kompanii Batalionu"Gozdawa im.St.Czarnieckiego, został ranny w czasie próby przebicia się ze Starówki do iró dmieścia Warszawy.Przeżycia swoje z Powstania Warszawskiego opisał Edwin Rozenkranz w książce pt."Notatnik żołnierza 5 kompanii Batalionu
"Gozdawa" im. Stefana Czarnieckiego".
Izabela miała dwóch synów Andraeja i Leonarda.
Po śmierci swego mężaT w 1992 r. podjęła rozpoczętą przei niego działal
ność społeczną dotyczącą m.in.wykonania i umieszczenia w Gorzędzieju i Dziemianach - tablic upamiętniających bohaterską śmierć Pomorzaków - Żołnierzy A.K. jak n.p. Huberta Stanenberga, który zginął w Powstaniu Warszawskim.
Poza tym udzielała się społecznie w pracach światowggo Związku Żołnierzy Armii Krajoweg.
Spowodowała także dnakism wydanie drukiem książki napisanej przed śmiercią przez jej męża , o której wyżej wspomniano,z okazji 50 Rocznicy Powstania Warszawskiego.
Izabela była kobietą o niezwykłej osobowości, posiadała dar- rzadko spoty
kany - wsłuchiwania się w ludzkie cierpienia.Umiała z wielkim taktem
i delikatnością podpowiadać blizłim /i nie% tylko/ rozwiązywania problemów, z którymi sami sobie nie radzili. Każdy, kto zwrócił się do niej o pomoc lekarską lub dudusha duchową otrzymywał ją i odchodził psychicznie pod
budowany.Poza wartościami duchowymi, którymi niewątpliwie się charaktery
zowała, była wspaniałym cierpliwym lekarzem.Nie odmówiła nigdy pacjentowi pomocy, nawet jeśli trafił w niezbyt dogodnej dla niej porze. Zawsze
z uśmiechem wykonywała swoją pracę.Taką cechą nie każdy może się poszczycić W ostatnim okresie życia będąc już poważnie chorą i cierpiącą, umiała ^ wielkim zaparciem się siebie wykonywać powierzone sobie zadania.
Tak, jak podszas silnego bombardowania szpitala powstańczego, nie opuściła nigdy rannych,cierpiących powstańców, tak później , już w czasie pokoju
starała się , aby ich bohaterstwo nie zostało WĘ? zapomniane.
6
Przekazywała młodemu pokoleniu ideę patriotyzmu i wiargc śwt> które przgkaza±± wpoili jej rodzice.
Izabela Rozenkranz zmarła po długiej i eiężkiej chorobie w dn.9.IV. 1995r pozostwiając po sobie u wielu ludai uczucie wielkiego żalu i pustki.
Załączniki;
1/ Ksero - Legitymacja tymczsowa nE 1000
2/ " - Zaświdczenie nr 17596 - legitymacja 3/ " - Legitymacja ns 37842
4/ " - Uprawnienie rir 264 - do noszenia Odznaki Pamiątkowej Zgrupowania"Chrobry II"
5/ " - Legitymacja nr 56-82-53-K - Odznaczenie Warszawskim Krzyżem Powstańczym
6/ 11 - Legitymacja nr 36136 Krzyża Armii Krajowej
7/ Fotografia
~Z ^ o t , C>w
L
Odznaczona£ - Medalem Wojska przez M.O.N. w Londynie - 15.VIII.1948 r, Warszawskim Krzyżem Powstańczym przez Radę Państwa PRL.
i ■
Krzyżem Armii Krajowej gEsss - 16.IV. 1986 r, oraz upoważniona do noszenia Odznaki Pamiątkowej "Chrobry)!“
7
y\$j
< ł f c o f V C \s ; c t u O / j e s c J t o y Cą ^ OjcJ I ćJ a/&c>i/m, A # h&Ajl/rcwu-t:
/l J e ^ . m / f ? 5 9 £ 4 15.o^.a^
tl G j p f t . i y v o(j P mJ ^ J Lo o l t f O ^ j i f c c J L ć ; o n rf / f
C ^ n / p ^ C h r o f o i * 2 w , -f- S / U p .
< ^ . ^ ^ 5 ^ ^
X , 0 ^ / 6 °3j <\y ^ O trj ^kW ^ C ? C > 6 ? ^ / i J t y k
ApfJ\^XjO ?</0j> ^ /°/y^ - A - ^ ^ k - ?
3 ols^. /wy óv&(]L*{£*1/ fl'J{?jc>W''
ytc^. /w/ *?/ £ ^ 0(UM,aJLć 9 <Uamq jj}tjQ c ^ n,CCtrpi’^ y ) ^
/tvOi. JkoC«r?l»fl. P r M ^ . k _ £ O ę ~f
k . o£e/«3.. (V/\T 56 ' Q $ " 5 °3 ^ t y cvt t>*J<W 3-^a t/I^ 7
Qo/ti € & j^2^ . ^ i £ 4 h G
<5^Qa^-Ł4/ C^/TAwił C?nM|^ . Jk , Z o . s -3
S. I h m . M » 0 0 ł M a 1< <S & -56 o /O ,; <0 »
^/i.£?-S. / c < i ^ i ? ^ . o k ~ A o jf■
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
Ą ST&tj o 7) c, fr *•.
'3 ~ Ą ’~ -'T -i-1 tri s ic / ,f< fi4 ’ ,, Ł* - ł •
• M H * M i W S c ^
I
Sanita riu szki z oddziałów Śródm ieścia transportują ciężko rannego do szpitala poloweyo. c a f — A rc h iw u m
S z p i t a l ;
I na Mokotowskiej 55
MARIA MIŁODROWSKA
J
UŻ dw a dni trw a pow stanie. Zgłasza się do m nie drM oszcieński oznajm iając, że został m ianow any kom en
dantem szp itala i nieco pom patycznie prosi o pomoc przy jego organizacji Idziem y obejrzeć teren przyszłego szpitala, który ma się mieścić w sąsiednim domu M okotowska 55, gdzie znajdow ał się in te rn a t sió str zm artw ychw stanek „Czera P an d ysponuje?" — pytam — „niczym, liczę na ludzi” . Dr. M ost- czeńskiego znałam ju ż poprzednio. P rzedstaw ił się wówczas jako profesor m edycyny ak tu a ln ie p rac u jąc y jako dozorca są sied n i# -•
go domu.
Z rozum iałam , te się u kryw a, w olałam w ięcej n ie wiedzie^ — ta k było bezpieczniej.
A więc oglądam y pom ieszczeni#: sala operacy jn a m a się m ieścić w poprzecznej oficynie (dw upiętrow ej) w podw órzu.
D r Moszczeńsk! w iedział, te pracuję w klinice chirurgii szczę
kow ej. leczył się u m nie, stą d ta znajom ość. Zlecił mi więc organizację i opiekę nad salą operacyjną. Obok op eracy jn ej duża sala z łóżkami dla chorych. Na drugim piętrze zn a jd u ją się rów nież pomieszczenia, duże z łóżkam i. Z m ojego gabinetu w ę d ru ją o p atrunki jałow e pieczołowicie zbierane w różnych okolicznościach, d e n a tu ra t, um yw alka, stolik. Wszystko się przydało. K om endant Moszczeński nie m ylił się Ucząc na lu - ! dzi Zgłaszają się lekarze, ludzie chętni do pomocy, płyną zew
sząd środki opatrunkow e, pościel, bielizna. Ja k o je d e r 2 pierw szych d r M asiukiewicz, główny ch iru rg , wzór obowiązkow ości, p u n k tu aln y , opanow any W ydaje się tw ard y Jak sk ała Drug!
c h iru rg (?) starszy ju ż; szczupły wysoki, In tern ista d r K lar — z-ca kom endanta Nieco później d r Felek Loth, który w łaśnie w dzień pow stania rano został zw olniony z P aw iaka, potem d r Alojzy M aciejew ski — późniejszy kom endant szpitala <gdy d r Mosv.c7.eA.sici opuścił szpital) S zefem sa n ita riu szy był .K o
zioł” Personel pom ocniczy: M arysia Łannick* sa n ita riu szk a . (chyba wówczas stu d e n tk a ); m łoda, szczupła, skupiona siostra o peracyjna, na k tórej tw arzy m a lu je się Jakaś zaciętość — św ietny pracow nik, miody chłopiec, szczupły wysoki blondyn, . któreuo siostra jest łączniczką i jego kolega — to san itariu sze . oraz łączniczka „M arka” l inne osoby, które obecnie mi trudno sobie przypomnieć.
Ale oto z pam ięci w yłania się Jeszcze ktoś — kogo często przypom inam , chociaż nie należy do zespołu operacyjnego.
Gdzie jesteś szanow na Pani DozorczynI S zpitala P ow stańcze- j, go przy M okotowskiej 55. Oto w strząśnięta widzę Cię zam iata
jąca podw órze w ten sm utny szary ranek. Przecież to w czoraj pochow ali Twego męża — zabitego prze* pow stańców , a T y ju ż dzisiaj od ra n a przejęłaś Jego służbę. Na cm entarzyk po d rugiej stro n ie ulicy M okotow skiej idzie za tru m n ą skrom ny 1 orszak — chyba trzy osoby Dr itla r a . obok toiny, przygarbiona , niesie ja k iś skąoy kw iatek. Zobaczyła m nie i m achnęła z rezy
gnacją ręką. Jeszcze przed dwom a dniam i gdy m y przem yka
liśm y sie nrzez oodwórze S zpitala ch ro n iąc sle nrzed odłam kam i granatów . Pan Dozorca nieczuły na rzeczyw isto \ syste
m atycznie. ze spokojem, jalc codziennie u p rzą tał podwórze T rze- j ba jeszcze coś u p rzą tn ąć w bocznej w ypalonej oficynie. Młodzi pow stańcy p o lują na „gołęblarzy’' — Jakaś postać w m roku r u in ? „Ręce do góry” Krzyczą. P an Dozorca podnosi ręce, ale . d rugi chłoniec nie w ytrzym uje nerw ow o — strzela — celnie. '!
P an i Dozorrzyni, jak je1 mąż. n az aju trz po pogrzebie podejm uje sp rz ą ta n ie P raca TmisI bvć w ykonana!!?
Nasi Dozorcy!!! W sąsiednim ..moim dom u” M okotowska 57 w pnda do piw nicy Dozorca: .Na dach bomby zapalające pada- . ją " — wrzeszczy — „Jak to się cholery boją śm ierci”. Tupi*
uzbrojonym i w podkówki bucioram i w bru k aż iskry się sypią. ■ I „cholery” zaw stydzone wychodzą wśród trzask u ro zry w a ją
cych się pocisków i ciągną schodam i w górę, aby bronić ojczy
stego wspólnego dachu. To ci nasi w arszaw scy Dozorcy, stróż*
ładu, obow iązku, i m oralności w w ojnie i pokoju.
A
tym czasem sala o p era cy jn a Już p rac u je zanim została .kom pletnie w yposażona P ierw si ranni. Tak. P am iętam pierw sze poważne p rzypadki: młody człowiek, ciężki •- postrzał klatki piersiow ej. Dla now icjuszkl ciężki w strząs. 0 Zem dlałam przy asyście. Co za w stydł 39 r. tak ciężkich ; p rzypadków nie w idziałam . T rafiały z fro n tu do szpitali r.a p ery feriach T w ard e p ostanow ienie: jeśli m azgajstw o to wynoś się, albo tw ardo pracuj N astępni ranni — law in a P rzez głowę 1 przem yka myśl — śm ierć za ojczyznę w cale nie różni się od śm ierci zadanej ręką zbrodniarza. P ryska m it z poezji la t szkol- (, nych. T u ta j tylko rzeczyw istość — potw orność ran Wieczór. P S ilny ogień arty lery jsk i na ulicę K ruczą. Dzieli nas tylko sze
reg domów W y d ije się, te to dzieje się tu i za naszym i plecam i. N Szyby poszły już w cześniej, dm ucha przez o tw arte okno przy k ażdym rozryw ajacyin się pocisku.
Długi szereg noszy z rannym i rośnie. Dr M asiukiewicz ope- . ruje, drugi c h iru rg to starszy już lekarz (?) Ranni ciągle przy
byw ają. Pobieżnie przeglądam : ran y głowy, brzucha, klatki piersiow ej, silne krw otoki — to pierw sza kolejność. H uragano
w y ogień trw a. W ydaje się, że w ątły dw upiętrow y budynek w ra z ze stołam i operacyjnym i I rannym i rozpadnie się lada chw ila. Dr M asiukiew icz m yje ręce do operacji, p atrz y na m nie i głośno się śm iejąc opow iada jakieś dowcipy — to lek arstw o na grozę. Przez salę przebiega kom endant szpitala — d r Mosz
czeński — „cześć b ohaterom " — znika. Ze śliczną stu d e n tk ą — sa n ita riu szk ą — M arysią Lannicką długo ze śm iechem wspo
m inałyśm y tę scenę. B ohaterstw o?! S taram się być odw rócona ’, tyłem do okna — jeśli rąbnie to nie w tw arz m yślę — próżność?
— nie wiem. P raca idzie gorączkow o 1 spraw nie, choć personel się nie zna. Na niskim stołeczku siedzi d r Felek Loth Jak o ś nie
(DOKOŃCZENIE NA STR 4)
Str. 3
23
Cm enta rz powstu ńczy na placu Trzech K rzyży
F o t. — A r c h iw u m
S z p i t a l
na Mokotowskiej 55
(DALSZY CIĄG ZE STU. S)
m a dla niego stanow iska pracy. P rzyszedł później, jeszcze się nie w ciągnął. Oba stoły zajęte, wszyscy m a ją już sw ój dział pracy. Kozum iem ja k mu ciężko ta k siedzieć bezczynnie w tym piekielnym hu k u — a le On chce przez poczucie godności zazna
czyć sw o ją lo ja ln ą postaw ę, że trw a z nam i. Podchodzę do nie
go: „Niech P an w yjdzie stąd", przecież ja k w nas tu rąb n ie nie będzie kto m iał udzielić pomocy! Musi chociaż P an pozostać ab y nas rato w a ć” — krzyczę. P oskutkow ało — w yszedł do schronu. Na noszach ja k iś mężczyzna, obok niego głośno zaw o
dzi ja k a ś kobieta „ratujcie". Pochylam się: „nie żyje”. Co — krzyczy dziko, w ygląda, że się chce rzucić na m nie. Bliski huk jakiegoś ro zryw ającego się pocisku — i kobieta odruchow o od sk a k u je za drzw i sali. P ow raca ju ż spokojniejsza, zeżenowana sw o ją postaw ą. R ano spokojniej i nie m a ran n y c h chociaż h t f dział nie u staje, „p ra c u ją ” — nieco dalej. Pew no ja k iś i n n j szpital o p e ru je — bliższy pola bitw y.
M arysia L an n ick a leży na stole operacyjnym , śpi głęboko m i
m o huku pracu jący ch „dział”. „Tylko w w ielkim w yczerpaniu m ożna w tych w aru n k ach spać” — mówi d r M asiukiewicz.
P rzynoszą m łodego ipężczyznę, p raw a górna 1 dolna kończyna p raw ie odstrzelone. W yrok: am p u tac ja K rótkie żałosne zw ie
rzenie „byłem pod M onte Cassino” (skoczek), kom u jestem po
trzeb n y bez ręiki i nogi. Tak lubiłem biegać! Z apam iętam go.
G dy po cilku godzinach w yrw ałam się, aby zobaczyć co się z nim dzieje — w łaśnie konał. Obok siedziała ja k aś kobieta, u któ rej u k ry w a ł się.
N araziłam się kom endantow i M. W stołówce p rz y całym p e r
sonelu odebrał mi praw o ustalan ia kolejności rabiegów (nie m iałam wówczas skończonej m edycyny). P rzełknęłam pigułkę, ale i ta k zw ycięstw o było po m ojej stronie... Nadal pełniłam t<$ fu n k cję uprzednio m l w yznaczoną (zresztą nikogo n ie w ska
zał w zastępstw ie). ^
P OW STANIE trw a. — Przynoszą chłopca ok. 14—15 lat, ro zd a rta k la tk a piersiow a, w której szaleje obnażone, zranione serce. Przytom ny!!! T akie bijące serce w idzia
łam tylko n a ćw iczeniach fizjologii — u żaby. Tu m iota się serce człow ieka — dziecka. Przychodzi dwóch nieco starszych kolegów z k arabinam i na ram io n ach : „co pow iedzieć Zośce (?)” . P ełn a pow agi dostojna, d o jrzała z tru d em w ypow iedziana o d pow iedź: „pow iedz ja k było”. To były jedyne słowa. W głosie kolegi słychać tłum ione łkanie, gdy m ów i: „z nam i też ta k będzie” . W tył zw rot, w racają do swych obow iązków bojowych.
C h iru rg ? ten starszy już u siłu je zeszyć ranę serca — igła roz
dziera je jeszcze bardziej. Ach! czem u nie d r M asiukiewicz! — m yślę, ale czy i on nadążyłby z igłą za skurczam i m iotającego się serca?...
Na salę w noszą m łodego silnego m ężczyznę — zapalenie otrzew n ej. Z dum iew ające! sk ą d ? Narkoza C hirurg bierze nóż, nacięcie skóry napiętego brzucha i nagle chory um iera. W padają n a salę chłopcy: „To był nasz więzień, był na usługach N iem ców, skoczył x pierw szego p ię tra na strażn ik a, chciał go obez
w ładnić m oże zabić ” Jesteśm y ja k sparaliżow ani. N ikt nie k w a pi się do zdjęcia zwłok ze stołu. A tak zw ykle czule i serdecz
nie zdejm ujem y poszarpane ciała tych naszych drogich u m a r
łych. W reszcie d w aj chłopcy sa n ita riu sze zdejm yią, kładą na nosze. Z a p la ta ją ręce na piersiach. Nagi, silnie zbudow any m ęż
czyzna o ciem nych włosach i krzaczastych brw iach robi w ra żenie groźnego posągu, i nagle... coś niepraw dopodobnego! — w ybucham y Jak na kom endę szaleńczym gw ałtow nym śm ie
chem , to się jeszcze nie zdarzyło! przy zw łokach!? Czy dlatego, że to zwłoki zdrajcy, czy w yładow anie napięcia nerw ow ego, nie wiem . sam i Jesteśm y zaskoczeni naszą reakcją.
A oto łączniczlka. m łoda d ro b n a dziew czyna p raw ie dziecko.
Nie żyje. Nie ma żadnych obrażeń ? D okładne oględziny. Pod p ra w ą p ie rsią ran k a wielkości grochu. W ątroba — w yrokuje d r M asiukiew icz k ró tk o Obok sm utny m łody chłopiec — mąż — p<>'. 10 pobrali się tego ranka. T rzeba oszczędzić d e n a tu ra t — ap e lu ję Zarów no d r. M asiukiewicza Jak 1 siostrę o p era cy jn ą d rażn i m oje skąpstw o. Od jakie goś czasu m am y dużo wody. W y
w iercono studnię»w piw nicy. Personel dostaje jedno w iadro na o s o b ę dziennie. W m oim domu jest stale 13 osób W tym kobiety
„z pod czołgów” . Przyszedł również z b rata m ranny w rękę H enryk Borowski — ak to r — mój kuzyn. Ważne, że w s z y s c v mogą s i ę myć. Mój hotel w domu zm ienia gości, ale feraln a „13”
zaw sze się utrzym uje.
T ru d n o operow ać przy stale sypiących się tynkach i ogłusza
jącym huku rozszarpujących się pocisków. P rzenosim y salę operacyjną»do piw nic, od frontu. J e s t spokojniej. Chorzy pozo
s ta ją na pierw szym i drugim piętrze, ale piw nice też są zasta
w ione łóżkami O zm ierzchu słychać pod oknam i — na ulicy odgłos kroków — to żołnierze idą do akcji. „To straszne, za chw ilę p, .yniosą nam ich na noszach” — m yślę głośno „Pani cierpi za m iliony” — odpow iada kom endant, d r Moszczeński.
P
EWNEGO dnia przybiega do m nie sąsiad z mego domu Wzywa mnie nie mówiąc o co idzie Przechodzim y w y rąbanym i między piw nicam i otw orem (w tym czasie w ięk
szość domów była tak połączona dla bezpieczeństw a) Jest ’uż w ieczór. Mrok. O d arta z tynków ściana dom u — gole ceuły tw o rzą Jakiś niesam ow ity podkład dla sceny, która w łaśnie odbyw a się na dole na podw órzu Z w arty sczepinny z sobą tłum z głowam i pochylonym i w śm ierteln ej ciszy w olniutko prze
suw a się po w ilgotnym asfalcie podwórza. W ygląda to na ja kieś tajem nicze, budzące grozę m isterium — taniec? O bserw uję te 'ce n ę, ogarnia m nie lęk, „co to je s t” — p y tam ? „W orek chleba zrzucono z sam olotu, grom ada rzuciła się i ciągną go
(DALSZY CIĄG NA STR. 5)
24
• S z p i t a l !
na Mokotowskiej 55 r i \
(DALSZY CIĄG ZE STO. 4)
każdy w sw oją stro n ę”. W pew nej chw ili w orek p ęk a — ktoś podobno zdołał przeciąć go scyzorykiem . S u chary p a d a ją na i' b ru k , w błoto... ludzie w yław iają je z b łota — też w cjszy.
T aniec chleb a zakończony. W yglądam z okna mego domu (Mo- . kotow ska 57) na dom przeciw legły. T am na p iątym piętrze wi
dzę kogoś spoglądającego przez lo rn etk ę w k ie ru n k u ul. P ięknej.
Nagle ze spalonego dom u znajdującego się ukośnie po praw ej stro n ie strz e la snop ognia w k ie ru n k u obserw ującego. Czy za- «j b ity ? Zbiegam do szpitala. M elduję. Polow anie na gołębiarzv
(przepłacił je życiem nasz dozorca) — ja k ie trudne! W czasie intensyw nych bom bardow ań w krótkich przerw ach słychać ja k ie ś pojedyńcze strz a ły tu ż tuż z dachów . Czy to znaki um ó
w ione in fo rm u jące o celności a ta k u ? — n ik t nie wie. Ale tego gołębiarza złapali chłopcy. W drapali się na k tó reś ta m piętro spalonego domu, znaleźli jedzenie, ja k ieś rzeczy, czatow ali — przyszedł... To chyba on strz e la ł do chorych ludzi idących do kaplicy n a W ilczej. Bo i oni tra fia li do nas.
W
szpitalu za trzy m u ję d r M aciejew skiego: „Przed dom em ; M okotow ska 57" zaw sze stoi Jakiś człowiek. Czy nie , w arto go zaobserw ow ać? — pytam . Po kilk u godzinach w zyw ają m nie do pokoju kom endanta do Moszczeńskiego. Przed (•drzw iam i dw óch m łodych pow stańców z pepeszam i. Wchodzę.
D r Moszczeński za stołem i chyba jeszcze dw ie jakieś w ażne postacie. Z boku siedzi na krześle m ój znajom y człow iek z b ra my. „Czy go znam ?" — „ ta k ” — „co mogę pow iedzieć obciąża
jącego” — „nic” poza tym , że w idzę go przed b ra m ą stojącego,
„nic w ięcej” — Sąd w ojenny w pow staniu to nic żarty. W ycho
dzę. W artow nika proszę o w yw ołanie d r Moszczeńskiego. Młody w arto w n ik p rzykłada mi pepeszę do piersi. Po co? A ja tw a r do dom agam się w yw ołania d r Moszczeńskiego. G dy w ychodzi rzucam się do niego z w y jaśnieniam i i żądam by n aty ch m iast
uw olniono człow ieka, ta k bez sensu i niebezpiecznie za trzy m a - I nego. D r M oszczeński w zdycha: „Boże, Boże” , a ja nie bez w i- ' sielczego h um oru jestem pew na, że co ja k co, ale już on to po
tra fi załatw ić — zaw ołany dyplom ata.
Z ałatw ił! W przejściu chw ytam d r M aciejew skiego z fu rią n a cieram , „co P an n a ro b ił? ” uśm iecha się trochę dziecinnie, trochę z zażenow aniem : „w górę serca” — dobra!! W kilka godzin po
tem spotykam mego znajom ego z b ram y n a schodach m ego dom u (był m ało znanym sąsiadem z tej sam ej k latki schodo
w ej) „Widzi Pani, coś podobnego, gdybym w iedział kto mi to
•j zrobił rozstrzaskałbym m u łeb" —- w ybuchnął. U ciekam w po-
! płochu.
W czasie p ow stania D r M aciejew skiem u przychodzi na św iat tj córka. Je st uśm iechnięty i szczęśliwy. „M oja żona je st d zielna”
1 odpow iada n a nasze p ełn e niepokoju pytanie. A tym czasem sa- j la operacyjna pracuje. Obok dużych m nóstw o drobnych o pera- c ji: am p u tacje ręki, nogi, w edług naszej oceny — to drobiazg.
1 Tych zabiegów je st ta k wiele. W m aleńkiej ciem nej piw nicy
„ składa się am putow ane kończny, często zapom ina się je pocho- ' wać, grom adzą się (jak się czuje człowiek częściowo pogrzeba-
’ n y — m yślę). Z biera się ich w ięcej. K iedyś przepędziłam stam -
; tą d d w a m a łe pieski... (pew nie głodne).
Te straszne, poszarpane ciała budzą przerażenie „Czy m am y ') praw o m odlić się o w łasne ocalenie od m ą k gdy p atrz y się na j to w szystko?”. — I ja k ja ta k m yślę — odpow iada na m oją u - ij wBgę Dr M asiukiew iez. Pociechy d la nas w ierzących była w ia-
;j domość, że wszyscy otrzym ali absolucję na w ypadek śm ierci. ^
O
BIAD w »zpitalu, podaw any przez naszą dobre siostry.Siedzim y przy stole z doktorem — in te rn istą . Na obiad kasza ja g la n a n a gęsto. W ystarczy! I ta k jesteśm y w do
brym położeniu. Ludzie z narażeniem życia m a sze ru ją tun elam i przez połączone piw nice dom ów i pod b ary k ad am i —- po ziarno
— gdzieś daleko aby je zemleć i ugotować. Mój tow arzysz ob ia
du w gródce kaszy spostrzega m uchę. O ddziela sta ra n n ie każde ziarnko kaszy i już zupełnie „nagą" m u c h ę p d k ła d a na bok. S po
k ojnie kontynuuje obiad — oszczędność. W jak iś czas potem dow iadujem y się, że syn jego, pow staniec, poczolgał się do ogro
du F rascati koło placu Trzech Krzyży, aby zdobyć pom idory.
G ołębiarz d ojrzał go, postrzelił w nogę. Leża! cały dzień. Usi
łow ania kolegów, ab y go ściągnąć były w itane w ściekłym i s e riam i k arabinów m aszynow ych. Ściągnięto go wieczorem . Z m arł z upływ u krw i. Nasz nieskazitelny, obow iązkow y in te rn ista o- puścił jeden dzień z pow odu pogrzebu syna. W chodzącego do sali operacyjnej przyw itałam spojrzeniem — rozciągał usta — aby pokazać, że się uśm iecha — nie m ogłam na n i ^ o patrzeć.
T rudno było znieść ten w ym uszony uśmiech. Dobiegła do nas rów nież wiadom ość, że na M okotowie zginął pod gruzam i prof.
L oth — ojciec F elka Lotha, a także' jego m a tk a i siostra — r a zem. Nie zauw ażyłam żadnej zm iany w zachow aniu się, sposo
bie bycia d r Lotha, n ik t nie sk ła d ał kondolencji, m oże należało im zazdrościć? Od czasu do czasu (chyba trzy razy) groźne o- dezw y dow ództw a w zyw ały ludność do opuszczenia W arszawy.
W przeciw nym ra z ie obiecyw ali nam um ieranie w m ęczarniach.
Ju ż dużo w cześniej opuścił n a s młody sanitę/riusz, blondyn, którego siostra była łączniczką. Gdy g ra n a t urw ał jej głowę — rodzice (którzy nas często odw iedzali w szpitalu) na jedno z w e
zw ań opuścili W arszaw ę z synem. Szkoda. Chłopiec dobrze p ra cow ał i w nosił dużo m łodzieńczej pogody. Pow szechne za in te re
sow anie budził m łody chłopiec, k tó ry Jeszcze n a początku pow sta n ia przychodził do naszego szpitala. M iał n a sobie pełny m u n d u r ułański łącznie z szablą. (Jak u licha zdołał on zachow ać w czasie okupacji ten m undur?) M aszerow ał dziarsko przez po
dwórze. T rochę to było dziecinne, trochę te atra ln e . Toteż pod- kpiw aliśm y z tej, ja k się nam zdaw ało, zabaw y. Pew nego dnia n ie przyszedł. Gdzieś na P ięknej (?) zdobyw ano gmach (PASTA?) obsadzony przez gestapo. P ow stańcy zerw ali dach.
Nasz ułan wskoczył pierw szy prosto w „objęcia Niem ców” . N a
w et ciała jego nie przynieśli.
Długi szereg noszy ze św ieżym i ran n y m i w kory tarzu w piw nicy. Nad starszym człow iekiem pochylony m łody osobnik, św ie
ci la ta rk ą . N achylam i się 1 ja. To już tylko zwłoki. „Czy to p an a ojciec” — py tam ze współczuciem. „T ak to mój ojciec" — odpo
w iada drżącym , ja k mi się zdawało, głosem m łody człowiek. —
„Tak, to p an a ojciec" — a świeci pan la ta rk ą , czy nie m a zegar
ka, lub cbrąozki na ręk u ”. Rozlega się nagle trzeźw y ostry glos d r K lary H iena ucieka spiesznie. A w ięc i tu ta j! a przecież d w a kroki d alej może czyha na niego nagła śm ierć. Czy m ożliw a — pom ijając wszystko inne — je st taka bezm yślność? — zdum ie
w am się. Czasem id ę ciem nym korytarzem piw nicy odszukać naszych zm arłych — znajom ych z sali operacyjnej — zobaczyć czy przeżyli operację. P rzez okienko piw nicy sączy się słabe św iatło, leżą obok siebie przykryci prześcieradłam i. O dchylam je i zaglądam w m a rtw e tw arze. Nie odczuw am żadnego lęku, są jacyś bardzo nam bliscy... to ta k ie ostatnie spojrzenie pożegnal
ne.
W
YRYWAM arię do dom u aby się um yć i włożyć o s ta tnią czjjstą bieliznę. N iech będzie p o d a rta byle czysta, by
le b e r wszy — orzeźw iona w racam n a salę operacyjną.
J e s t spokój. S iadam n a leżaku — w ypoczywam , coś m nie swędzi w ram ię, w suw am ręfkę pod bieliznę — m ała okruszyna — p rzy glądam się, to w ielka wesz.
(DOKOŃCZENIE NA STR. 11) flL IISG
Str.S
25