• Nie Znaleziono Wyników

Słowacki Gombrowicza

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Słowacki Gombrowicza"

Copied!
23
0
0

Pełen tekst

(1)

Włodzimierz Bolecki

Słowacki Gombrowicza

Teksty Drugie : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 1/2 (121-122),

171-192

(2)

Szkice

Włodzimierz BOLECKI

Słowacki G om brow icza

Dla M arty Wyki

C hociaż W ito ld G om brow icz k ilk a k ro tn ie w ym ienia w D zienniku nazw isko Ju liu sza Słowackiego, to bez ryzyka b łę d u m ożna pow iedzieć, że w swoich dyskur- sywnych tek stach G om brow icz Słow ackim w ogóle się nie zajm ow ał. N igdzie - ani w D zienniku, an i we Wspomnieniach polskich, an i w żadnych rozw ażaniach o lite ra ­ tu rze polskiej G om brow icz nie p isał o utw orach Słowackiego, choć czasem , en pas­

sant, w ym ieniał jego nazw isko1. Z u p ełn ie tak, jakby nie znał jego tw órczości albo

- co n ajm n iej - jakby go ta twórczość w ogóle nie interesow ała. Jakby w jego, G om ­ brow icza, k ilkudziesięcioletniej walce o uznanie, że w lite ra tu rz e liczy się jedynie w ybitność i artystyczna oryginalność oraz siła niezależnej osobowości artysty - ze Słow ackim n ie było m u po drodze.

M ówiąc inaczej, Ju liu sz Słowacki W itolda G om browicza w ogóle n ie obchodził. W przeciw ieństw ie do ta k ich polskich artystów, jak C hopin, M ickiew icz, Sien­ kiewicz, Ż erom ski, Schulz czy Tuwim , którym pośw ięcił wiele uwag, a n iek ied y - jak M ickiew iczow i czy Sienkiew iczow i - obszerne rozw ażania, eseje, a naw et w ięk­ sze utwory, dość w ym ienić Trans-Atlantyk. N ie w spom inając oczywiście o w ielkich artystach europejskich, jak D an te, Szekspir, C ervantes, Bach czy Beethoven.

A jed n ak G om brow icz zajął się Ju liu sze m Słowackim , chociaż tylko jeden raz - w swojej n ajbardziej znanej pow ieści, czyli w Ferdydurke. Poniew aż powieść ta została już przełożona na 23 języki, a w k ilk u krajach m iała naw et dwa tłum aczenia,

W 1935 roku G om brow icz za ty tu ło w a ł sw oją recenzję z p o lsk ieg o w ydania

Z w ierciadła m orza C onrada Posąg człow ieka na posągu św ia ta („K urier P oran ny” 1935, nr 333). T ytuł ten byl k ryptocytatem z K ordiana S łow ack iego, a w tek ście recenzji

G om brow icz p o słu ży ł się jeszcze aluzją d o K róla D ucha.

17

(3)

172

to naw et bez dokładniejszych danych statystycznych m ożna zaryzykować tw ier­ dzenie, że liczba tłu m aczeń Ferdydurke jest w iększa od liczby przekładów i n a k ła ­ dów w szystkich utw orów Słowackiego razem w ziętych. M ożna stw ierdzić z całą b ru taln o ścią , że jeśli nazw isko Słowackiego jest dziś znane czytelnikom lite ra tu ry polskiej na świecie, to stało się to przede w szystkim za spraw ą... Ferdydurke G om ­ brow icza. N iestety.

K łopot polega bow iem na tym , że ta scena w pow ieści G om browicza, w której k ilk u k ro tn ie pojawia się nazw isko poety, jest w trad y cji odczytań Ferdydurke za­ bójczym szyderstw em ze Słowackiego.

N a razie niech w ystarczy przy p o m n ien ie, że w zakończeniu drugiego ro zd zia­ łu pow ieści, w scenie, któ ra rozgrywa się w g im n a zju m podczas lekcji lite ra tu ry polskiej, nauczyciel B ladaczka zadaje uczniom pytanie: „ [...] dlaczego Słowacki w zbudza w nas zachw yt i m iłość?” i sam sobie odpow iada: „[...] dlatego, że w iel­ k im poetą b y ł” . C ytuję dalej tekst Ferdydurke:

W tym m iejscu w ykładu jeden z u czn iów [G ałkiew icz] zakręcił się nerw ow o i zajęczał: - A le k ied y ja się w cale n ie zachw ycam ! W cale się nie zachw ycam ! N ie zajm u je m nie! N ie m ogę w yczytać w ięcej jak d w ie strofy, a i to m n ie nie zajm u je. B oże, ratuj, jak to m n ie zachw yca, k ied y m nie n ie zachw yca?2

Ta w ym iana zdań pom iędzy nauczycielem a u czniem w eszła do k an o n u polsz­ czyzny. W yrażenia „bo w ielkim poetą był!” oraz „jak to m nie zachwyca, kiedy m nie n ie zachw yca?” stały się w Polsce „skrzydlatym i słow am i”, któ ry m i porozum iew a­ ją się czytelnicy literatu ry . Je d n ak ich sens wykracza daleko poza lite ra tu rę - do­ tyczy w szelkiej „popraw ności” narzucanej jednostkom przez dyskursy i m e ch a n i­ zm y życia społecznego.

N ie m a w ątpliw ości: nazw isko Słowackiego zostało przez G om brow icza w yko­ rzystane do szyderstw a ze szkolnego n au czan ia literatu ry , a p rzede w szystkim - co zro zu m iałe - do szyderstw a z klasyki lite ra tu ry polskiej. I p o te m w ielokrotnie pow tarzane, na przy k ład w Dzienniku

Jak p o g o d zić się , na przykład, z tym , że W ysp iań ski jest o g ło sz o n y narodow ym n aszym d ram atu rgiem i poetą, jeśli w narod zie nie ma stu osób, które b y jako tako z n a ły jego dzieło? Jak tw ierd zić, że S łow ack i lub M ic k ie w ic z zachw ycają, gd y n ie zachw ycają? [...] A ch , ach, S h elley! A ch , ach, Słow acki! A ch , słow o Poety, m isja P oety i d u sza P oety!3

Je d n ak tw órczość Słowackiego należy nie tyle do listy le k tu r szkolnych, co do k a­ n o n u polskiej kultury. Zniszczyć w n im nazw isko Słowackiego to tak , jakby w k u l­ tu rze francuskiej zniszczyć nazw isko H ugo lub M usseta, niem ieckiej - H einego, angielskiej - Byrona etc. C hociaż więc adres szyderstw a G om brow icza był znacz­

2 W. G om brow icz Ferdydurke, w: tegoż D zie ła , t. 2, red. J. B ło ń sk i, W L , K raków 1987, s. 43.

3 W. G om brow icz Sien kiew ic z, w: D zie n n ik 1953-1956, w: teg o ż D zie ła , t. 7, red. J. B ło ń sk i, W L , K raków 1988, s. 352-353.

(4)

nie szerszy niż tylko „twórczość Słowackiego”, to jednak jego faktyczną ofiarą okazał się w yłącznie Ju liu sz Słowacki.

Jak w spom niałem , w Ferdydurke lite ra tu ra jest tylko p retekstem . Szyderstwo G om browicza dotyczy bow iem całej k u ltu ry i tych uniw ersalnych m echanizm ów życia społecznego, które z jednostki czynią obiekt instytucjonalnej tresury. Jednym z przykładów takiej tresu ry była dla Gom browicza szkoła. Tresura szkolna polega w Ferdydurke na zm uszaniu uczniów do akceptacji opinii, których nie akceptują, do identyfikow ania się z treściam i, które odrzucają, do w ypow iadania sądów, które nie są ich sądam i i których nie rozum ieją. Takie kształcenie nie uczy sam odzielnego m yślenia - uczniowie przyzwyczajani są bow iem do pow tarzania gotowych in te r­ pretacji, form uł czy replikow ania ocen i em ocji wym aganych przez szkołę4.

W utw orze G om brow icza tresu ra szkolna m a jeszcze inny w ym iar - infantyli- zuje lite ra tu rę , infan ty lizu je uczniów, a z nauczycieli czyni bezm yślnych fu n k cjo ­ n ariu sz y pow tarzających i w tłaczających ex cathedra w głowy uczniów banały, fra­ zesy i treści pozbaw ione jakiegokolw iek znaczenia. G om brow icz nazyw ał tak ich lu d z i „b elfram i”. Jednym słowem, w Ferdydurke szkoła, szkolny dyskurs o lite ra ­ turze, a p rzede w szystkim o tw órczości Ju liu sza Słowackiego - ogłupia w szystkich. W perspektyw ie recepcji Ferdydurke był to dla Słowackiego p ocałunek śm ierci. D la historyka lite ra tu ry pro b lem polega więc na tym , że całe od iu m w ykładu G om browiczowskiej antropologii i filozofii społecznej, jakim jest ta powieść, spa­ dło na twórczość autora Kordiana.

W róćm y zatem do zakończenia drugiego rozd ziału tej powieści.

N a lekcji literatu ry w Ferdydurke mówi się, co praw da, o „ogólnych rysach ro ­ m an ty zm u ”, ale w całym tym fragm encie tylko nazw isko Słowackiego pojawia się w ielokrotnie. D opiero w kolejnym epizodzie przytoczone zostaną nazw iska, ale już bez dodatkowych kom entarzy, innych w ielkich rom antyków: M ickiewicza, Byrona, Puszkina, Shelleya, Goethego. Gom browicz nie poprzestaje jednak tylko na kilka­ krotnym w ym ienieniu nazwiska Słowackiego, ale czyni je reprezen tan tem całej twór­ czości tego poety, w szystkich składających się na nią utworów. Pełniejszy kontekst cytowanych wcześniej zdań jest w Ferdydurke następujący. N auczyciel pyta:

A zatem d la czeg o S łow ack i w zb u d za w nas zach w yt i m iłość? D la c z e g o p ła czem y z p oetą czytając ten cudny, harfow y poem at W Szw ajcarii? D la czeg o , g d y słu ch a m y h eroiczn ych , śp iżow ych stro f K ró la D ucha, w zb iera w n as poryw? I d la czeg o n ie m o żem y oderw ać się od cu d ó w i czarów B a lla d yn y , a k ied y zn ow u skargi L illi Wenedy zad źw ięczą, serce roz­ dziera się nam na kawały? I g o to w iśm y lecieć, p ęd zić na ratu nek n iesz częsn em u królo­ wi? H m ... dlaczego? D la teg o , p an ow ie, że S łow ack i w ie lk im p oetą byli [...]

- W ielk im poetąi Z a p a m ięta jcie to sob ie, bo w ażnei D la czeg o kocham y? Bo b y ł w ie l­ kim poetą. W ielk im p oetą był! N ierob y, n ieu k i, m ów ię w am p rzecież sp ok ojn ie, w b ijcie to sob ie dobrze w gło w y - a w ięc jeszcze raz pow tórzę, p roszę panów: w ie lk i poeta, J u liu sz S łow acki, w ie lk i poeta, k och am y J u liu sza S łow ack iego i zach w ycam y się jego p oezjam i,

„K tóż czy ta ł M ick iew icza z w łasnej i n iep rzym u szon ej w o li, k tóż zn a ł Słow ackiego? K rasiński, P rzybyszew ski, W y s p i a ń s k i . b y ło ż to co ś w ięcej n iż literatura

narzucana, literatura w m u szan a?” (D zie n n ik 1953-1956, s. 352).

17

(5)

17

4

gd yż b y ł on w ie lk im poetą. Proszę zap isać sobie tem at w ypracow ania dom ow ego: „ D la ­ czego w poezjach w ie lk ie g o poety, J u liu sza S łow ack iego, m ieszk a n ieśm ierteln e p ięk n o, które zach w yt w zb u d za?” [...]

[...] W ieszczem był! W ieszczył! P anow ie, za k lin a m panów, a zatem jeszcze raz pow tórz­ m y - zach w ycam y się, g d y ż był w ie lk im poetą, a czcim y, gd yż w ieszczem był! N ie o d z o w ­ ne słow o. (s. 40-41, 4 6 )5

P erfekcyjna retoryka tego frag m en tu polega na zastosow aniu k ilk u prostych - ale m orderczych w swojej wymowie - chwytów. G om brow icz poprzez k onstrukcję w ypow iedzi nauczyciela B ladaczki p aro d iu je egzaltow ane kom entarze tw órczości Słowackiego. Ich stylistyka, to znaczy patetyczny em ocjonalizm , ab su rd aln e stresz­ czenia, nonsensow na i histeryczna em patia nauczyciela, pow tórzenia potęgujące absurdalność określeń - w szystko to nie pozostaw ia czytelnikow i wyboru. Lekcja n au czan ia lite ra tu ry jako lekcja le k tu ry Słowackiego okazuje się lekcją zm uszania uczniów do uczestnictw a w szkolnym idiotyzm ie.

S próbujm y podsum ow ać: w rozpow szechnionych odczytaniach pow ieści G om ­ browicza szkoła oznacza instytucję an ach ro n iczn ą i ogłupiającą. P rzykładem tych cech szkoły jest n au czan ie k an o n u lite ra tu ry - w tym p rzy p a d k u Słowackiego - k tó ry także, jak cała klasyka literack a, okazuje się dla uczniów anachroniczny, n u d n y i ogłupiający. Słowem - i p rze d m io t n auczania (lite ra tu ra ), i nauczyciele to dwie strony tej samej karty.

W pow ieści G om browicza p rze d m io te m szyderstw a jest jed n ak nie sam a lite ­ ra tu ra , lecz sytuacja jej szkolnej egzegezy, dyskurs nauczyciela-belfra p rze d sta­ w iony jako p atetyczny i ab su rd aln y bełkot, którego m uszą w ysłuchiw ać uczniow ie. Szkoła jest tu oczywiście jednym z m odeli społeczeństw a jako całości. A nalizując w tej perspektyw ie „lekcję lite ra tu ry ” w Ferdydurke, w idzim y w yraźne przeciw sta­ w ienie: z jednej stro n y oficjalny, dom in u jący i całkow icie sklerotyczny dyskurs p u b liczn y reprezentow any przez szkołę, z drugiej - m łodość, która żywiołowo od­ rzuca sen ty m en taln e i niezw iązane z jej pro b lem am i, patetyczne egzegezy klasyki literackiej - jako wzorce in te le k tu aln ej in icjacji w p roblem atykę kultury.

To przeciw staw ienie G om browicz w zm acniał każdym swym kolejnym utw orem , szczególnie Trans-Atlantykiem, Pornografią czy Operetką, a przede w szystkim roz­ w ażaniam i w Dzienniku i we Wspomnieniach polskich na te m at przeciw ieństw a m ię­ dzy dojrzałością a m łodością czy też pom iędzy k u ltu rą oficjalną jako przym usem

Por. „ - Proszę pana profesora, d la czeg o p olska m ło d z ie ż szkoln a n ie u czy się tego, co rzeczyw iście jest god n e w y siłk u , a tylko zm u szo n a jest pakow ać sob ie w głow ę rzeczy drugorzędne?

- O co ch o d zi, G om brow icz? C o to znaczy?

- Bardzo proste. N a lek cjach p o lsk ieg o m u sim y w kuw ać M ick iew icza , S łow ack iego i K rasiń sk iego, co jest z u p e łn ie d ru gorzęd n e z p u n k tu w id zen ia literatury p ow szech n ej - już n ie m ów iąc o T ow iańskim . A pojęcia n ie m am y o S zek sp irze, lub na przykład G o eth em ” (W. G om brow icz W spomnienia polskie. W ędrówki po A rgentynie, w: tegoż D zie ła , t. 15, red. nauk. J. B ło ń sk i, J. Jarzębski, W L , K raków

(6)

społecznym a m łodością jako jej odnow icielskim żywiołem . (Mówiąc na m a rg in e­ sie: n ie tru d n o w tym biegunow ym przeciw staw ieniu rozpoznać ślady nietzsche- ańskiej opozycji pom iędzy ap o lliń sk im i d ionizyjskim ro zu m ien ie m k u ltu ry i ży­ cia). Jak w iadom o, gdy w m a ju 1968 ro k u w E u ro p ie i A m eryce w ybuchły strajk i studenckie, G om brow icz z du m ą opow iadał o proroczym sform ułow aniu tego p ro ­ b le m u w swoich utw orach.

Trochę szkoda - m ożna by pow iedzieć - że do tych proroctw po trzeb n y był G om browiczowi Słowacki. W róćm y w ięc do Ferdydurke.

W brew rozpow szechnionym in te rp re ta c jo m sceny „lekcji lite ra tu ry ” przyw o­ łane wyżej przeciw staw ienie jest jed n ak m ylące. Sceny tej nie tw orzy bow iem p rze­ ciw staw ienie sklerotycznego d y skursu nauczyciela („Słowacki zachwyca, bo w iel­ k im poetą b y ł”) skontrastow anego z n ie p o k o rn ą m łodością uczniów („jak m nie zachwyca, kiedy m n ie nie zachw yca?”). Scenę tę tw orzy inne przeciw staw ienie. Z jednej stro n y m am y bow iem zarów no dyskurs nauczyciela, jak i zachow ania uczniów, gdyż są to dwa identyczne idiotyzmy. N ato m iast z drugiej strony znajduje się stłum iony, ale jednoznacznie o dm ienny dyskurs b o h atera, n arrato ra i autora pow ieści zarazem .

O szyderstw ie z patetycznego i sklerotycznego b ełkotu, jakim w Ferdydurke jest dyskurs nauczyciela o Słowackim , już pisałem . K iedy nauczyciel Bladaczka za­ m ierza „wytłumaczyć i objaśnić uczniom , dlaczego Słowacki w zbudza w nas m iłość i zachw yt?”, to p ro p o n u je uczniom - jak byśm y dziś pow iedzieli - dem okratyczny kom prom is: „ja w yrecytuję w am swoją lekcję, a po tem wy z kolei w yrecytujecie sw oją” (s. 41). W obu w ypadkach nie m a jednak mowy o jakim kolw iek dialogu, interakcji, o p rzedstaw ianiu własnych poglądów czy argum entów . O bie strony mogą bow iem jedynie „wyrecytować lekcję”, czyli powtórzyć obow iązującą interp retację. A p rzy okazji ta druga strona, czyli wszyscy uczniow ie - zd a n ie m nauczyciela - zobow iązani są do recytacji tylko jednej w ersji tej „lekcji” .

Przyjrzyjm y się zatem , jak G om browicz - a nie nauczyciel Bladaczka! - p rze d ­ staw ia uczniów, czyli do m n iem an e ofiary szkolnej le k tu ry Słowackiego i „ogól­ nych rysów ro m an ty zm u ”. N ajp ierw uczeń W ałkiew icz m echanicznie pow tarza za nauczycielem frazę: „Bo w ielkim poetą b y ł” . Co ro b ią w tedy pozostali uczniowie? C ytuję:

[...] u czn io w ie w y cin a li scyzoryk iem ław ki albo rob ili m ale k u leczk i z p ap ieru , n a jm n iej­ sze, jak m o g li, i w rzu cali je do kałam arza. B ył to n ib y staw i ryby w staw ie, w ięc też ło w ili je na w ęd k ę z w łosa, ale nie udaw ało się, p apier n ie c h c ia ł chw ytać. W ięc w ło se m łech ta li n os albo p o d p isy w a li się w zeszy ta ch , raz za razem , to z zak rętasem , to b ez, a jeden k a li­ grafow ał p rzez całą stronicę: - D la -cze-g o , d la -c ze-g o , d la -cze-g o , S ło-w ac-k i, S ło-w ac-k i, Sło-w ac-ki, w ac-ki, w ac-ki, W a-cek, W a-cek -S ło-w ac-ki-i-m u sz-k a-p ch ła. Twarze im zb ie d ­ niały. G d zież się p o d zia ło n ied aw n e p o d n ie c e n ie , sp ory i d ysk u sje [...]. In n i za się tw o ­ rzyli w zgórki i d o łk i na d ło n i i d m u ch a li w d o łk i z rosyjska - ech , ech , d o łk i, górki, d o ł­ ki, górki. (s. 42 )

Zarazem sp ostrzegłem , że sąsiad sm aruje m i rękę atram entem - p om azał już sobie w łasn e [ręce], a teraz zab ierał się do m o ich , bo trudno było zd ejm ow ać b u cik i, ale cu d ze ręce b yły tym ok rop n e, że w ła śc iw ie takie sam e jak sw oje, w ięc có ż z tego? (s. 45)

175

(7)

17

6

G dy jeden z uczniów, G ałkiew icz, odm aw ia zachw ycania się na rozkaz w ielkoś­ cią utw orów Słowackiego, nauczyciel w obliczu k o m p ro m itacji swojej lekcji (peri­

culum in mora) zleca recytację p o em atu u lu b io n e m u uczniow i, Syfonowi, który recytow ał zatem i recytow ał ze w zru szen iem tu d zie ż z w ła śc iw ą in to n a cją i z u d u c h o ­ w ien iem . C o w ięcej, recytow ał p ięk n ie i p ięk n o ść recytacji, w zm o żo n a p ięk n o ścią p o ­ em a tu i w ie lk o śc ią w ieszcza oraz m ajestatem sz tu k i, p rzetw arzała się n iep o strzeże n ie w posąg w szelk ich m ożliw ych p ięk n o ści i w ielk o śc i. C o w ięcej, recytow ał tajem n iczo i p o ­ b ożn ie; recytow ał u siln ie , z n a tc h n ien iem ; i w y śp iew y w a ł śp iew w ieszcza tak w ła śn ie, jak śp iew w ieszcza w in ie n być w yśpiew any. O, có ż za p ięk n ość! Jakaż w ielk o ść , jakiż g e n iu sz i jakaż poezja! M u ch a , ściana, atram ent, p a zn o k cie, su fit, tablica, okna, o, już n ieb ezp ieczeń stw o n iem o żn o ści było zażegn an e, d zieck o b yło uratow ane, a żona tak sam o, już każd y się zgad zał, każd y m ó g ł i p ro sił tylko, żeb y p rzestać. [...]

A ze słu ch a cz y w yd ob yw ały się na w ierzch d ziw n e rzeczy. Z n ik n ę ły różn ice, w szyscy, czy to spod zn ak u S yfona, c z y M iętu sa , jednakow o w ili się pod b rzem ien iem w ieszcza , poety, B lad aczk i i d zieck a oraz o tę p ie n ia . G o łe ścia n y i g o łe czarne ław ki szk o ln e z kałam a­ rzem n ie d o starczały ani krzty rozm aitości, p rzez ok n o w id ać było kaw ałek m uru z jedną w ystającą ceg łą i w y d łu b anym na niej napisem : „W yleciał”. P rzeto n ie p ozostaw ało nic in n e g o do w yboru, jak tylko albo cia ło p ed a g o g iczn e, albo w ła sn e. C i zatem , którzy nie za tru d n ia li uw agi lic z e n ie m w ło só w B lad aczk i na cza szce i b ad an iem zaw iłych sz n u ro ­ w a d eł u jego bucików , starali się z liczy ć w ła sn e w ło sy oraz zw ich n ą ć szyję. M yzdral w ier­ c ił się, H o p ek m a ch in a ln ie klapał, M ię tu s m ię to lił się n iejako w b olesn ej prostracji, n ie ­ k tórzy za ta p ia li się w m arzen iach , in n i p op ad ali w fataln y n ałóg szep ta n ia d o sie b ie, in n i obryw ali g u z ik i, n isz c z y li ubranie i w szęd zie w y k w ita ły d żu n g le i p u sty n ie n ie sa m o w i­ tych od ru ch ó w [...]. (s. 45-46)

T rudno w tym m iejscu nie zacytować Słowackiego, który m arzył, że jego poezja „zjadaczy chleba w aniołów p rze ro b i” . C o jed n ak m ożna pow iedzieć o „an io łach ” ze szkoły, do której uczęszczał b o h ater Ferdydurke?

W szyscy uczniow ie są nieprzygotow ani do lekcji. N iem al n ik t Słowackiego nie czyta, bo dla uczniów to le k tu ra n u d n a, niezro zu m iała i jak najdalsza od ich za in ­ teresow ań. Ale tylko jeden uczeń w klasie m a odwagę pow iedzieć to w prost. Pozo­ stali rep rez en tu ją trzy postawy: po pierw sze, dla świętego spokoju ak cep tu ją dys­ k u rs nauczyciela i - chociaż Słowackiego nie czytali - m echanicznie pow tarzają, że „w ielkim poetą b y ł” . Po drugie, recytują poezję Słowackiego jako w ierną ilu ­ strację szkolnego d y skursu o Słow ackim - ta k p o stępuje Syfon. I po trzecie, de­ m o n stru ją swoim zachow aniem całkow ite désintéressement utw oram i Słowackiego, ich in te rp re ta c ją i w ogóle p ro b lem am i literatury.

W dwóch pierw szych postaw ach Gom browicz p okazuje bezm yślny konform izm i uniform izm , w topienie się w bezsensow ny szkolny dyskurs i wyzbycie się przez uczniów jakichkolw iek cech indyw idualnych. Trzecia z postaw ilu stru je n ato m iast abnegację, prostactw o, in fan ty lizm zachow ań oraz in te le k tu aln y niedorozw ój nie- pozw alający uczniom choćby na zw erbalizow anie em ocji czy najprostszych myśli. C zyli - w swym pow ieściow ym dyskursie na te m at ro zu m ien ia Słowackiego, lite ­ r a tu ry i k u ltu ry w ogóle - G om brow icz pokazuje n am uczniów, którzy z jednej strony są w ytresow anym i o p o rtu n ista m i, a z drugiej - stadem m o n stru a ln ie in fa n ­ tylnych prostaków niezdolnych do jakiejkolw iek, choćby elem en tarn ej, aktyw noś­

(8)

ci in te le k tu aln ej. Z am iast tego - p u e n tu je G om brow icz - „wszędzie w ykw itały dżungle i p u sty n ie niesam ow itych odruchów , dziw acznych czynności” . Dość dale­ ko jesteśm y od - pisan y ch w klim acie ro k u 1968 - p ro m etejsk ich in te rp re ta c ji 0 u czniach zbuntow anych przeciw opresji szkolnej. To ani nie buntow nicy, an i nie ofiary - m ów i n am w Ferdydurke G om browicz - to po p ro stu głąby.

Jeden z uczniów następująco transform uje w swoich n otatkach tezy w ykładu na­ uczyciela o tw órczości Słowackiego: „Dla-cze-go, dla-cze-go, dla-cze-go, Sło-wac- -ki, Sło-wac-ki, Sło-wac-ki, wac-ki, wac-ki, Wa-cek, W a-cek-Sło-wac-ki-i-m usz-ka- -p chła” (s. 42). N o tatk i ucznia zam ieniają w ykład nauczyciela w bełkot, a właściwie tworzą z niego bełkot drugiego stopnia. Bełkot nauczyciela jest spójny, em ocjonal­ ny, choć nielogiczny. Bełkot notatek ucznia nie jest ani spójny, an i em ocjonalny, ani logiczny. Uwagę kom entatorów tego fragm entu, M azurkiew icza i Paszka, przyciąg­ nęło słowo „wacek” . Ich zdaniem ciąg podzielonych na sylaby wyrazów „Sło-wa-cki, W a-cki, Wa-cek, W a-cek Słowacki” jest aluzją erotyczną do penisa, poniew aż w sta- ropolszczyźnie słowo „wacek” oznaczało „worek”, a w polskim przekładzie Gargan-

tui i Pantagruela tzw. „saczek u pludrów ” też m a nazwę „wacek”. Gombrowicz za­

tem , entuzjastyczny czytelnik p rzekładu R abelais’go, w plata tu w edług k om entato­ rów „złowieszczą aluzję erotyczną”6. N ie wiadom o, co praw da, dlaczego ta aluzja jest „złowieszcza”, ale m niejsza z tym. N ie ulega bow iem wątpliw ości, że w Ferdy­

durke aluzji erotycznych jest wiele i chociaż w dzisiejszym slangu słowo „wacek”

jest nadal synonim em penisa, to jednak w powieści etym ologia ta jest raczej w ątpli­ wa. Przede wszystkim wyrażenie „Wacek Słowacki” nie robi na uczniach żadnego w rażenia (twarze im „zbiedniały”, wszyscy się nudzą). Pisane w ielką literą słowo „Wa-cek” wydaje się tu raczej uczniowską, prostacką zabawą w przekręcanie im ion 1 parodystycznym przykładem tzw. fałszywej etymologii. C harakterystyczne też, że Gombrowicz nie skorzystał z okazji do zrobienia w tym fragm encie aluzji erotycz­ nych w p rzekładach na hiszpański i francuski - po pro stu fragm ent te n pom inął. M uszę tu zawiesić - być może pasjonujące - dalsze kwestie filologiczne i in te rp re ta ­ cyjne z tym związane. Ale pam iętać ponadto trzeba, że „Wacław” to też tytuł utw oru Słowackiego. W racam do głównego te m atu m oich rozważań.

Mówiąc w największym skrócie: w przytoczonej wyżej notatce Gombrowicz po­ kazał całkow itą destrukcję twórczości Słowackiego w języku i umysłowości uczniów. Oto Juliusz Słowacki, jeden z najw ybitniejszych poetów polskich i słow iańskich, porównyw any z najw iększym i pisarzam i literatu ry europejskiej X IX w ieku, okazu­ je się w tym języku jakim ś „Wackiem Słowackim ”. Cokolwiek w tym kontekście im ię to oznaczało, nazw isko „Wacek Słowacki” w skazuje na jakiegoś „przysłowiowego” Jana Kowalskiego, czyli kogokolwiek, czyli byle kogo, a co najwyżej - klasowego kum pla, to jest osobnika zredukow anego do umysłowości uczniów.

F. M azu rk iew icz, J. P aszek Przeczytajcie „Ferdydurke”. S zk o ln a encyklopedia językó w Ferdydurki, K siążn ica, K atow ice 1998, s. 23. W e w szy stk ich k w estiach d otyczących Ferdydurke odsyłam do m ojego op racow ania tej p ow ieści w krytycznym w yd an iu

(9)

17

8

K iedy b o h ater Ferdydurke, alter ego G om brow icza, uśw iadam ia sobie, w jakim świecie się znalazł i jaki jest poziom um ysłowy jego szkolnych kolegów, reaguje sp o n tan iczn ie - ucieka:

Z r o zu m ia łem , że m u szę uciekać. P im k o, Bladaczka, w ieszcz, szkoła, koledzy, w szystk ie p rzeżycia od rana zn ien a ck a za k ręciły m i się w g ło w ie i w yp ad ło - jak los na lo terii - u ciek ać. [...] A le za m ia st u ciek ać, zacząłem kiw ać p alcem w b u cie, a k iw an ie b yło para­ liżu ją ce i n iw eczy ło zam iary u cieczk i, g d y ż jakże tu uciek ać kiw ając jed n o c ześn ie p a l­ cem na parterze? U ciek a ć - uciekać! U c ie c od B lad aczk i, od fikcji i n u d y - lecz w głow ie m iałem w ieszcza , którego w c isn ą ł m i B ladaczka, d o łem k iw ałem p a lcem , u ciek a ć nie m o g łem , a n iem o żn o ść m oja b yła w ięk sza jeszcze od niedaw nej n ie m o ż n o śc i G ałk iew i- cza. T eoretyczn ie zd aw ało się - n ic ła tw iejszeg o , po prostu w yjść ze szk o ły i n ie w rócić, P im ko nie p oszu k iw a łb y m n ie przez p o licję , tak d alek o m acki p ed a g o g ii pupiej chyba n ie sięgały. W ystarczyło jed y n ie - ch cieć. A le c h cieć nie m ogłem . Bo do u cieczk i potrzeb ­ na jest w ola u cieczk i, a skądże w zią ć w olę, g d y się p alcem kiw a i twarz zatraca się w gry­ m asie nudy. I teraz zro zu m ia łem , czem u n ik t z n ich n ie m ógł uciek ać z tej sz k o ły - oto ich tw arze i całe p ostacie za b ija ły w n ich m o żn o ść u cieczk i, każdy b y ł w ięźn iem sw ojego grym asu, i ch oć p o w in n i byli u ciek ać, nie c z y n ili tego, p o n iew a ż nie byli już tym , czym być p o w in n i. U ciek a ć zn a czy ło nie tylko - uciek ać ze szkoły, lecz przede w szy stk im - u ciek ać od sie b ie, och , u ciec od sie b ie, od sm arkacza, którym u czy n ił m ię P im ko, p orzu ­ cić go, pow rócić do m ężczyzn y, którym byłem ! (s. 47)

M otyw ucieczki m a swoje autonom iczne znaczenia w tw órczości G om browicza, którym i nie m ogę się tu zajm ować. W analizow anej scenie Ferdydurke jest n a to ­ m iast zn ak iem jeszcze innej ukrytej p ro blem atyki. Bo oto Józio, alter ego W itolda, w sensie ogólnym , co praw da, ucieka i od szkoły, i od jej uczniów, ale - ro z p a tru ­ jąc rzecz w realiach tej sceny - ucieka przede w szystkim od koszm arnej w ulgary- zacji ro zu m ien ia tw órczości Ju liu sza Słowackiego i osoby poety.

2

.

O dw racam więc całkow icie w yjściową tezę mego referatu . Teraz jest ona n astę­ pująca: W itold G om brow icz był w najwyższym sto p n iu zainteresow any tw órczo­ ścią Ju liu sza Słowackiego. Żeby jed n ak tę tezę uzasadnić, m uszę odwołać się do różnych inform acji pozatekstow ych, a p rzede w szystkim do faktów biograficznych.

G om browicz w spom inał:

P ew nego razu n asz profesor, C ie p liń sk i, zad ał nam w yp racow an ie klasow e o S łow ackim . Z n u d zo n y w ieczn y m k a d zen iem w ieszczo w i, p o sta n o w iłem dla o d m ia n y dać m u bobu. P oczątek, o ile p am iętam , b rzm ia ł jak następuje: „Ju liu sz S łow ack i, ten zło d ziej, który okradał Byrona i Szek sp ira i n ic w ła sn eg o nie potrafił w y m y ślić ”. D a lsz y ciąg nie u stę ­ pow ał p oczątkow i. Profesor C ie p liń sk i p o sta w ił pałkę i zagroził, że p rześle w yp racow a­ n ie do m inisterstw a, na co ja zap ytałem d la czeg o zm u sza u czn ió w do h ip o k r y zji.7

Dwa przetw orzone elem enty tego w spom nienia znajdziem y w Ferdydurke. G om ­ brow icz p ro testu je przeciw szkolnem u dyskursow i o Słow ackim (a nie przeciw

(10)

Słow ackiem u!), a jego pro test jest prow okacją - czyli form ą ucieczki - za co otrzy­ m uje „p a łk ę” . D o k ład n ie ta k sam o, jak uczeń G ałkiew icz w Ferdydurke.

Jeszcze ciekaw sze w tej p erspektyw ie są w sp o m n ien ia kolegi G om brow icza z klasy, Tadeusza K ępińskiego, k tóry n ap isał, że ich nauczyciel lite ra tu ry polskiej, C iep liń sk i,

w n ik im z nas n ie w zb u d za ł strachu. Co w ięcej, d o ść trafnie Itka [czyli G om brow icza] o cen ił. Z aś od m o m en tu , g d y c z y ta liśm y Beniowskiego - i gd y Itek za im p o n o w a ł m u z n a ­ jo m o ścią p o em a tu (co prawda tylko p oczątk u, ale profesor tego nie sp raw d ził), a o S ło ­ w ack im rzeczyw iście m iał d u żo d o p o w ied zen ia - za czą ł go w yraźn ie faw oryzow ać. [...] N a pierw szej lek cji z B en io w sk im Itek, niep ytan y, za sk o c zy ł w szy stk ich p ó łg ło śn ą recy­ tacją (on, który w k lasie, jeśli tylko m ógł, m ilczał): Z a p a n o w a n ia króla S ta n isła w a / M iesz­ k a ł ubogi szlachcic na Podolu / Wysoko potem w yniosła go sła w a ... - pan C zesła w m ia ł d o sk o ­ n a ły słu ch . Za ch w ilę stał już przed naszą ław ką. R o zp o częła się rozm ow a. W id zę rozja­ śn ion ą twarz profesora i jego błyszczące oczy. O d tego czasu Itek nieraz powtarzał: „ .u b o g i szlachcic [...] wysoko potem w yniosła go sła w a ”. [...] C ie p liń sk i b y ł sp ecja listą od S ło w a c­ kiego. K ordianem ro zm a w ia liśm y na co d zień , zw łaszcza że w y sta w ia liśm y go sam i we fragm entach , sam i budując dekoracje i w spółreżyserując z profesorem . Itek p rzy ch o d ził na próby, a na prem ierę p rzyp row ad ził siostrę [...]. Itek do każd ego z p oetów m iał o coś preten sję. Z w yjątk iem Słow ack iego. P ozostało m i na zaw sze p o czu cie, że po prostu k o ­ rzył się przed nim w ew n ętrzn ie. Stale pow tarzał w ersety, p o ił się n im i.8

Już z tych k ilk u cytatów odnoszących się do m iejsca Słowackiego w b io g rafii G om ­ brow icza, a jest ich znacznie więcej, niż m ogę tu przytoczyć, w yłania się k o m p le t­ nie in n y obraz relacji G om brow icz - Słowacki niż ten, k tóry znam y z Ferdydurke i z innych tekstów jej autora. Z b ra k u czasu dopow iem tylko dwie kwestie: to nie nauczyciel polskiego był au to rem sławnej frazy „bo w ielkim poetą b y ł”, lecz kole­ ga klasowy G om brow icza, R om an Jabłoński:

Był to id e a ln y ta len t trafiania w sedn o b an ału. [. ] To on w sła w ił się poch w ałą P ana Tadeusza, który jest piękny, b ow iem n ap isał go w ie lk i poeta. C ie p liń sk i [n au czyciel p o l­ skiego] czy K ozick i [n au czyciel łacin y] n ig d y tak n ie staw iali spraw y ani z M ic k ie w i­ czem , ani z H oracym , ani z n ik im .9

Z kolei geneza sławnej riposty ucznia Gałkiewicza („jak m nie zachwyca, kiedy m nie nie zachwyca”) nie jest związana z żadnym zbuntow anym uczniem , tylko z li­ terackim źródłem Ferdydurke, to znaczy z parafrazą epizodu w powieści S inclaire’a Lewisa, Babbitt. Jedna ze scen w tej powieści jest następująca:

Ted z a sia d ł d o „ stu d ió w d o m o w y c h ”: g eo m etria , C ycero i śm ie r te ln ie n u d n e m etafory w Com usie M ilto n a . - N ie r o zu m iem , po co każą nam czytać te p rzestarzałe bzdury: M ilto n a , S h a k e sp e a r e ’a, W ordsw ortha i in n y c h starych p ie r n ik ó w - m ów ił. M ógłb ym jeszcze z n ie ść S h a k esp ea re’a na sc e n ie , o ile d ad zą ła d n e dek oracje i tak d a lej, ale u sią ść i sp o k o jn ie c z y t a ć to! C o so b ie m y ślą ci p rofesorow ie?! [...] [B abitt]: P ow iem ci po

8 T. K ęp iń sk i W itold G om browicz i św ia t jego młodości, W L , K raków 1976, s. 90, 93-94.

9 Tam że, s. 122.

17

(11)

18

0

co m asz czy ta ć S h a k e sp e a r e ’a i tam tych . P o n iew a ż tego w ym agają od w stęp u ją cy ch do c o lle g e ’u .10

P odsum ow uję te n w ątek m oich rozważań: w szystkie relacje dotyczące bio g ra­ fii G om brow icza jednoznacznie w skazują, że w czasach szkolnych m łody G om ­ browicz był zafascynowany i biografią, i twórczością Słowackiego (podobnie zresztą, jak i tw órczością Z ygm unta K rasińskiego). U tw ory Słow ackiego - bez żadnego p rzy m u su szkolnego - znał na pam ięć, recytow ał je, porozum iew ał się z innym i m iło śn ik a m i tego p oety za pom ocą cytatów. N ie różnił się w tym od swoich rów ieś­ ników i nauczycieli. E dukacja szkolna G om browicza p rzypadła bow iem na lata 1915-1922, gdy po p u larn o ść Słow ackiego osiągnęła w Polsce apogeum . O to jak p isa li o niej autorzy p odręcznika szkolnego z ro k u 1916:

P oeta ten o b ecn ie w ięcej żyje w d u sz y narodu, zw łaszcza w sercach m łodzieży, n iż przed p ię ć d z ie się c iu laty, zdobyw ając całe za stęp y gorących m iło śn ik ó w i naśladow ców . C o się tyczy form aln ego p ięk n a tej p oezji, n ie ma różn ic w zap atryw an iach , w szy scy zg o d n i są w zach w ycie nad n iep rzeb ran ym b ogactw em , p o lo te m , plastyką, siłą tego n iezró w n a n e­ go m istrza słow a. W szyscy także jed n o z g o d n ie zd u m ie w a ją się nad w sp a n ia ło ścią i p o tę­ gą jego twórczej fantazji oraz nad su b teln ym od czu w a n iem p ięk n a, g d z ie k o lw ie k i jak­ k o lw iek on o się p o ecie objaw iało. Jako liryk, w w yrazie nastrojów p ełn y ch m ela n c h o lii, tęsknoty, sm u tk u , iro n ii, potężnej siły gn iew n eg o rozgoryczen ia i sarkazm u, w zn io sły c h lotów n a tc h n ien ia , m istyczn ej zadum y, g łęb o k ieg o o d czu w an ia n a jd elik a tn iejszy ch p ię k ­ n ości przyrody - m ało ma rów nych sob ie w p oezji św iata. W zak resie dram atu jest u nas tw órcą pierw szym i n a jg e n ia ln ie jsz y m .11

Choć od tej patetycznej in te rp re ta c ji jest tylko k ilka kroków do szkolnego bełk o tu nauczyciela Bladaczki, to - jeśli pom in iem y stylistyczną em fazę stylu m łodopol­ skiego - otrzym am y jednak w izerunek Słowackiego, który, w edle relacji K ępiń­ skiego, fascynował G om browicza.

Raz jeszcze zacytuję św iadectwo fascynacji Słowackim z czasów szkolnej ed u ­ k acji au to ra Ferdydurke. G om brow iczow ski k u lt Słowackiego, k tó ry zap am iętał K ępiński, niew ątpliw ie m iał zw iązek z ta k im w ym iarem osobowości Słowackiego, jakim szkoła n igdy się n ie interesow ała. W op in ii Spasowicza Słowacki

ob d arzon y był u czu ciem w strętu d o w szy stk ieg o , co n ieg o d n e, p on iżające i b rzyd k ie, ale zarazem i niep orów n an ą, d u m n ą n ie z a le ż n o śc ią , w sk u tek której w z n ió sł się jak skała sam otna ponad p łytką falę spraw lu d zk ich . Ten hardy d u ch w ieją cy z każdego w iersza i d ziś jeszcze do czyn u pobudza. Ż aden poeta [...] nie w pajał takiego poszanow ania w łasnej g o d n o ści, które p o d n o si czło w iek a , c h o cia żb y b ył w n ie d o li i krańcow ym z w ą tp ien iu , w łach m anach nędzy, b ez gru n tu pod sobą i b ez o jczy zn y .12

10 S. L ew is B abbit, p rzeł. Z. P opław ska, PIW, W arszawa 1961, s. 98-99. P oetyk ę tej sc en y a n a lizo w a ł A rtur S andauer w tek ście G om browicz - człow iek i p isa rz

(w: G om browicz i krytycy, w yb., w stęp i oprac. Z. Ł a p iń sk i, W yd aw n ictw o L iterack ie, K raków 1984, s. 805-806).

11 A. i M . M azan ow scy P odręcznik do dziejów literatury polskiej, G. G ebethner, K raków 1916, s. 381.

(12)

N iem al identycznie fascynację G om browicza Słow ackim zap am iętał K ępiński:

S ło w a ck i im p o n o w a ł [G o m b ro w iczo w i] te ż jako p o sta ć. D o G ro b u A g a m e m n o n a [G o m ­ b row icz] w ra ca ł po w ie lo k r o ć . O n - S ło w a ck i - i naród . W ie lk o ść p r z e c iw sta w ie n ia i praw o p o e ty d o są d z e n ia sw eg o n arod u . [...] S ło w a ck i b y ł jed y n ą isto tą , której d o ­ m in a c ji, jakże su b lim o w a n e j, b y łb y się p o d d a ł b e z sz e m r a n ia , tak jak się p o d d a ł jego d u c h o w i.13

W szystkie relacje biograficzne na te m at m łodości G om browicza nie pozosta­ w iają w ątpliw ości: fascynow ali go ro m an ty czn i sam otnicy, w postaw ie i losach Sło­ w ackiego odnalazł prefigurację w łasnego życia. Fascynował go w ielki artysta i sa­ m o tn y człowiek, skonfliktow any ze w spółczesnym i, toczący z jednej stro n y w alkę o u zn a n ie swojej tw órczości (deprecjonow anej przez w ielu czytelników ), a zara­ zem w alczący w najostrzejszych słowach z m en taln o ścią swojego naro d u . Z dania o Polsce jako „paw iu narodów ” czy „duszy anielskiej w czerepie ru b asz n y m ” m o ­ głyby wyjść spod pióra G om browicza, gdyby s t o l a t w c z e ś n i e j nie n a p i­ sał ich Słowacki w Beniowskim, czyli w ukochanym poem acie autora Ferdydurke. A rc y trafn ie zestaw iła G om brow icza ze S łow ackim M a ria D ąbrow ska, n o tu ją c w Dziennikach, po lek tu rze Gom browiczowskiego eseju o Sienkiew iczu w „K u ltu ­ rz e ” : „G om browicz jest po trosze ze Słowackiego, naw et w swym typie życia na em igracji, odbitego daleko od w szystkich i w szystkiego” 14 (11 VII 1953).

Był też w tej id e ntyfikacji G om browicza ze Słow ackim rys b ardziej osobisty. Słowacki - zgodnie z w szystkim i relacjam i biograficzni, k tóre m u siał znać G om ­ brow icz - był wątły, chorow ity, m iał pro b lem y em ocjonalne z k obietam i. Był b a r­ dzo silnie zw iązany z m atk ą, a rów nocześnie przeżyw ał ko n flik t z ojcem (ojczy­ m em ). D o k ład n ie te sam e p roblem y m iał m łody G om browicz.

Słowacki w swej tw órczości poetyckiej stworzył najw ażniejszy wzorzec ro m an ­ tycznego in dyw idualizm u, a dygresjam i w Beniowskim w yprzedził osobisty ch a ra k ­ te r a u to rsk ich n a rra c ji w lite ra tu rz e w spółczesnej. D o k ład n ie te n sam typ n arrac ji autorskiej, o k tó ry d opom inał się G om brow icz już w la tac h trzydziestych i k tóry zrealizow ał w Ferdydurke.

3

.

M ożna by jednak teraz zapytać, czy po m łodzieńczej fascynacji Gom browicza tw órczością Słowackiego, w tw órczości autora Ferdydurke rzeczyw iście nie m a ja­ kichkolw iek śladów in sp ira cji k o n k retn y m i utw oram i autora L illi Wenedy?

O tóż są. N ie m am w ątpliw ości, że szekspiryzm dram atów G om browicza (Iwo­

na, księżniczka Burgunda oraz Slub) m iał także niezauw ażone d otąd ogniwo

pośred-13 T. K ęp iń sk i W itold G om brow icz, s. 90, 93-94.

14 M . Dąbrowska D zienniki powojenne, wyb., w stęp i przyp. T. D rew now ski, t. 2, C zytelnik, Warszawa 1996, s. 399. Por. J. Salam on L a ta rka Gombrowicza albo żurawie i kolibry.

U źródeł ukrytego nurtu w literaturze polskiej, Rubikon, W rocław 1991, s. 22, 112.

18

(13)

18

2

n ie - były n im i d ram a ty Słowackiego15. Je d en d ram a t Słowackiego m usiał m ieć dla G om browicza wyjątkowe znaczenie. Była nim , m oim zdaniem , Balladyna. D la ­ czego jed n ak znaczenie w yjątkowe skoro - jak p am iętam y - au to r Ferdydurke n ie ­ m iłosiernie kpił z tego d ram a tu , tłum acząc (słow am i nauczyciela B ladaczki), że „nie m ożem y oderwać się od cudów i czarów B alladyny”?

O tóż dlatego, że G om browicz przetw orzył w swoim najw ażniejszym dram acie, to znaczy w Ślubie, kilka scen i k ilka postaci d ram a tu Słowackiego. W dotychcza­ sowych in te rp re tac jac h Ślubu n ik t nie przywoływał Balladyny (i Słowackiego). Po­ dobnie, w dotychczasow ych in te rp re ta c ja c h Balladyny n ik t nie zauw ażył w niej p ro b lem aty k i podjętej przez G om brow icza. To, rzecz jasna, efekt szkolnej le k tu ry

Ferdydurke. Ale t a k ż e . szkolnej le k tu ry B alladyny16.

K ilka zd ań m uszę zatem poświęcić in te rte k stu a ln y m zw iązkom Ślubu G om ­ brow icza i Balladyny Słowackiego.

W spólnym te m atem Balladyny i Ślubu jest transform acja człowieka po d w pły­ w em otrzym anej, przez przypadek, władzy. W Balladynie, tak jak później w Ślubie, w ładza pochodzi od ludzi, ale czyni człowieka n ielu d zk im . D laczego? N a czym polega m e ch an izm tran sfo rm ac ji człow ieka pod w pływ em władzy? Jak wpływa ona na jego ch a ra k te r i na jego system wartości? Jak daleko człowiek m oże się posunąć

15 Szek sp iryzm dram atów S łow ack iego, zau w ażon y już p rzez rom antyków , b ył stałym elem en te m interp retacji tych utw orów, także w ok resie m ięd zy w o jen n y m (m .in. w o d czytan iach K leinera, S zyjkow sk iego, K ridla, P aw lik ow sk iego, Brücknera, B o y a-Ż eleń sk iego) - zob. H. M a rk iew icz M etam orfozy „ B a lla d yn y”, „P am iętn ik L itera ck i” 1989 z. 2, s. 66-67.

16 P ocząw szy od pierw szej lek tu ry rom antyków po d zień d zisiejszy, pow tarzającym się m otyw em tej ostatn iej jest „narodow a alegoria h isto r io z o fic z n a ” (tam że, s. 52) oraz spór o cech y gatun k ow e (tragedia, k om edia, dram at) i e stety czn e (fantastyka, b aśn iow ość, realizm , iron ia, alegoria) utw oru Słow ack iego. Po 1945 roku do tej in terp retacji, którą sk od yfik ow ał K leiner, d o łą czo n o in terp retację m arksistow ską, w id ząc w B alladynie sp o łe c z n o -p o lity c z n ą an ty feu d a ln ą i an tyb u rżu azyjn ą (sic) baśń o rew olucji (za: tam że, s. 68-73). P o lity czn e alu zje w realiach B a lla d yn y o d n otow ali M arian B izan i Paw eł H ertz w Glosach do „ B a lla d yn y” (w: J. S łow ack i B a lla d yn a , PIW, W arszawa 1970). N a jb liż sz e u n iw ersa lizm u interp retacji G om brow icza było o d czy ta n ie M arii Janion (Obrona „ B a lla d yn y”, „Ż ycie L itera ck ie” 1974 nr 9; przedr. w: tejże O dnaw ianie zn a c zeń , W yd aw nictw o L iterack ie, K raków 1980), która d ostrzegła w postaci B allad yn y potrzebę „p ozn an ia sie b ie w rozk iełzn an ej w o ln o ści b ez g ra n ic”. D y sk u to w a ł z Jan ion H en ryk M a rk iew icz ( M e ta m o r fo z y ., s. 78). S zk oln ą in terp retację B a lla d yn y sk od yfik ow ały w yd an ia w B ib lio tece N arodow ej w op racow aniu M ieczysław a In glota oraz k siążeczk a op racow ana w p rzez Stan isław a M ak ow skiego dla B iblioteki A n a liz Literackich (W SiP, W arszawa 1981, nr 56). D y sk u sję z ic h tezam i zob. w: H. M a rk iew icz M e t a m o r f o z y ., s. 79-81. A n a lizu ją c m etam orfozy od czytań B a lla d yn y , M a rk iew icz zauw aża „ p rzyb liżan ie B alla d y n y do ak tu aln ie p erferow anych ten d e n c ji lite ra ck ich ”, przy czym „repertuar pytań staw ian ych B alladynie pozostaje przy tym praw ie nie z m ie n io n y ” (tam że, s. 82-83). W ed łu g m n ie - taka jest teza n in iejszeg o artykułu - ten repertuar pytań z m ie n ił G om brow icz.

(14)

w degradacji swego człow ieczeństw a po to jedynie, by zdobyć lu b utrzym ać w ła­ dzę? A w reszcie, czy istnieje jakaś sankcja zew nętrzna wobec działań człowieka?

Słowacki, zgodnie z konw encjam i epoki, ukazuje te n te m at za pom ocą w yda­ rzeń fab u larn y ch oraz psychologicznego i m oralnego p o rtre tu głównej boh aterk i. N ato m iast G om browicz, obserw ator m asow ych zjaw isk XX w ieku, zam ienia go w m etafilozoficzny i m e tafab u larn y dyskurs Ślubu - jak najdalszy od p ro b lem aty ­ ki psychologicznej. Słowacki - poprzez d ziałania B alladyny - pokazuje kolejne fazy jej n arastającej bezw zględności i m oralnej degradacji. Z kolei G om browicz - w kolejnych m onologach i dialogach H enryka - rozw ija tezę o bezsilności czło­ w ieka wobec tego, co społeczne i m iędzyludzkie.

In te re su ją m n ie tu jednak nie różnice konw encji historycznych i odniesień do św iata zew nętrznego, lecz b ezpośrednie naw iązania tekstow e.

W Balladynie m am y dwie transform acje „człowieka w k ró la” (zgodnie ze starym m otyw em „z chłopa - król” 17): najpierw królem zostaje pijak, chłop G rabiec (nota­

bene to jedna z prefiguracji Gombrowiczowskiego Pijaka), a następnie Balladyna (jako

żona K irkora). Podobnie w Ślubie m am y dwie transform acje „człowieka w k ró la”: najpierw królem zostaje karczm arz (ojciec), potem żołnierz (Henryk).

Kluczowa dla każdego z dram atów jest postać głównego bohatera. T ransform acja b o h atera we w ładcę (B alladyny i H enryka) w obu d ra m a ta c h otw iera szczelinę pom iędzy społeczną rolą człowieka (w ładca/król) a jego pow innościam i m o raln y ­ m i. Pow inności te zostają przekształcone w społeczne rytuały, w rodzaj dworskiej etykiety, do której należy się stosować zgodnie z w ym aganiam i i sytuacją na dworze.

B alladyna, zostawszy żoną K irkora, m a p ełn ą św iadom ość ry tu alizacji swoich zachowań: „Więc m am już w s z y s tk o . w s z y s tk o . teraz trzeba / U ż y w a ć . p a ń ­ skich uczyć się uśm iechów, / I być jak ludzie, któ ry m spadło z nieba / O grom ne s z c z ę ś c i e . ” (akt III, sc. 2). O m atce mówi: „m atka - ta kobieta gm inna. / Trzeba ją kochać, to m atka (akt III, sc. 2). W Ślubie H enryk n ie u sta n n ie podkreśla, że w szystko, co robi, w ynika z jakiegoś społecznego przym usu, bo „tak trz e b a ” .

G dy G rabiec zostaje królem , naty ch m iast zam ienia się w despotę (przedsta­ w ionego w konw encji rom antycznej ironii), k tó ry ogłasza:

Trzeba zaraz nałożyć podatek. [ . ] O d tąd brać w rekruty I żubry, i zające, i d z ik i, i łosie.

K wiaty, jeżeli zech cą kąpać listk i w rosie, N ie c h płacą, rosę p u szczam w o d k u p y Żydow i; N ie c h m i w ódką zap łaci. K ażdem u szpakow i K azać nie m yśleć w ten czas, k ied y b ęd zie gadał. Z ab ron ić, aby se jm ik jask ółczy u siad ał N a trzcin ach i o spraw ie p olitycznej sądził. W róblów sejm y rozpędzić: ja sam b ęd ę rządził

17 O tym m otyw ie w B alladynie zob. J. S k u czyń sk i „B a lla d y n a ”, czyli „ z chłopa król”,

„Ruch L itera ck i” 1987 z. 2 (161), s. 99-110.

18

(15)

18

4

I w iesza ł, i n agradzał. Jaskółkom na drogę D aw ać paszporta, w takich o p isyw ać nogę, D z ió b o g o n ek i skrzydła, i rod zim e znaki. O dtąd n ie b ęd ą d z ie c i sw ych p osyłać ptaki D o n ie m ie c k ic h zakładów , g d zie u czą papugi; W yjęte sroki, które odd ają u słu g i

W ażne m ow ie ojczystej. Z cu d zych stron osob y Jak to: kanarki. śle d z ić . N a obce w yroby N ak ład am cło.

(Akt III, sc. 4, s. 43 1 )18

G dy H enryk w Ślubie zostaje królem , także n aty ch m iast zam ienia się w despotę (przedstaw ionego w konw encji i w rea liac h dw udziestow iecznej groteski). H en ry ­ kowi rap o rtu je Kanclerz:

P anuje spokój. W szystk ie e le m e n ty b u n to w n icze zaaresztow ano. P arlam ent także został zaaresztow any. P oza tym sfery w ojsk ow e i c y w iln e także o b ło żo n e zo sta ły b ezw zględ n ym aresztem , a szerok ie koła lu d n o ści też siedzą. Sąd N ajw yższy, Sztab G eneralny, D yrekcje i D ep artam enty, w ład ze p u b lic zn e i pryw atne, prasa, sz p ita le, och ron k i, w szy stk o siedzi. Z aaresztow an o też w szy stk ie M in isteria , a także w szy stk o i w o g ó le w szystk o. P olicja też została zaaresztow ana. Spokój. S p ok ojn ie. W ilgoć. (A kt III, s. 1 7 4 )19

H enryk dopowiada:

W ładzę osiągn ąłem

I m n iejsza z tym , w jaki sposób. Sytuację O p an ow ałem . i tak b ęd zie

Jak ja r o z k a ż ę . R ozkazuję zatem

N ie c h w szy scy tu się zgrom ad zą w tej sali, gd yż król sobie u d z ie li ślu b u . W zią ć za m ordy i staszczyć!

(Akt III, s. 175)

P rogram rządzenia G rabca, jak pam iętam y, to: nałożyć p o d atk i i cła, brać w re- k ruty, zakazać m yśleć, zabronić działać sejm ow i (jaskółek), w prow adzić ścisłą ew idencję ludności, obcych śledzić. A w reszcie deklaracja - „ja sam będę rządził i wieszał, i n ag ra d zał” . A oto, co dek laru je H en ry k w Ślubie Gombrowicza:

Ja teraz b ęd ę rządził! Ja sam!

Ja sam ten ślub sob ie dam! I n ik t m i n ie p rzeszkodzi!

Ten stary już aresztow any. Ten p ijak aresztow any. Ja p anuję, ja op an u ję i ja sam sobie dam !.

(Akt II, s. 169)

18 J. S łow ack i B a lla d yn a , w: teg o ż D zieła w ybrane, red. J. K rzyżan ow sk i, t. 3: D ram aty, oprac. E. Saw rym ow icz, Z ak ład N arod ow y im . O sso liń sk ich , W rocław 1987. C ytaty lo k a lizu ję w tekście.

19 W. G om brow icz Ślub, w: tegoż D zie ła , t. 6: D ra m a ty, red. J. B ło ń sk i, J. Jarzębski, W L , K raków 1986. C ytaty lo k a lizu ję w tekście.

(16)

[...] n ie boję się nikogo; n ik t n ic m i n ie zrobi; ja sam w iem , co m am robić i basta; ja m am w ład zę i tak ma być, jak ja chcę; ja panuję; ja panuję nad sytuacją. J eżelib y k toś sp isk o ­ w ał albo sabotow ał, to w ziąć za m o r d ę . (A kt III, s. 174-175).

W dram acie Słowackiego, gdy B alladyna zostaje „królow ą” (żoną grafa K irko- ra), jej najw iększą zb ro d n ią m o raln ą jest p otraktow anie m a tk i (Wdowy) jako oso­ by całkow icie obcej, k tó rą każe uwięzić, a n astęp n ie skazuje ją na w ygnanie i p o ­ niew ierkę. Identycznie zachow uje się w Ślubie H enryk, k tó ry zostawszy królem , swoich rodziców tra k tu je jak lu d z i m u obcych, poddanych, których każe areszto­ wać i których skazuje na to rtu ry (ojciec jest w w ięzieniu bity). O dpow iednie sceny w Ślubie tra n sfo rm u ją (a w drobnych elem entach naw et dosłow nie pow tarzają) fa­ b u la rn e rozw iązania zastosow ane przez Słowackiego w Balladynie. Obie m a tk i - B alladyny i H enryka - przed zierają się przez straże zakłócając dw orskie uroczy­ stości. Sytuacje i dialogi są w obu scenach niem al identyczne:

B A L L A D Y N A [...] W y czar d olew ajcie, B ąd źcie w eseli. G Ł O S SŁU G I za kulisą: Stój, matko! G Ł O S W D O W Y za kulisą P uszczajcie! B A L L A D Y N A

G d zie ja się skryję? W D O W A

w p a d a przebijając się p rz e z służbę i staje śród sali - dygając pom ięszana

K łan iam p ię k n ie , m oi R ycerze. Córko! Ha! To się n ie godzi Z a p o m n ieć o m nie. B A L L A D Y N A ; C o się b ab ie roi? C o to za stara kobieta? W D O W A [...] A to m n ie jak w klatce

Z a m k n ięto - stara czeka, czeka, czek a - A n i przysłała kaw ałeczka chleba. A to g łó d , córko!

[...] - tu m anna z n ieb ie

Padać nie b ęd zie dla b ied n ej staruszki. B A L L A D Y N A

C o to się znaczy? To jakaś szalona. (Akt IV, sc. 1, s. 444)

(17)

18

6

H E N R Y K

[ . ] Ja tu zaprow adzę porządek! (krzyki) A tam co znowu? M ATK A (za sceną)

P uszczajcie m nie puszczajcie! (w pada)

H en ryś, H en rysiek , ojciec, ojciec, ojciec! H E N R Y K

C zy zw ariowała? M ATKA

H en d ry siek , o jciec krzyczy, o jciec ryczy, R zęzi i p lu je, jak n ie c zło w iek , skacze I podskakuje!

H E N R Y K

A w ięc zwariow ał!

(Akt III, s. 182)

Szczególna rola w obu d ram atach przypada postaci Pijaka i motywowi p ija ń ­ stwa. Grabca z Balladyny (jego pierw ow zorem był Spodek ze Snu nocy letniej) i Pija­ ka ze Ślubu łączy podwójność funkcji dram atycznej: z jednej strony rola bohatera w epizodach fabularnych, z drugiej - rola filozofa, wygłaszającego m aksym y m ające ch arak ter m etarefleksji wobec zdarzeń i słów wypow iadanych przez innych b ohate­ rów. Pijaństw o z jednej strony jest dosłowne, z drugiej - okazuje się w obu d ram a­ tach m etaforą niew ytłum aczalnych obrotów ludzkiego losu i szaleńczych zachowań ludzi. W Balladynie pijaństw o ma znaczenie tylko sytuacyjne. G rabiec, gdy Goplana zam ienia go z chłopa w króla, pyta zdum iony sam siebie: „Co? Ja królem ? / Gdybym nie był pijan y / U piłbym się z radości” (Akt IV, sc. 1, s. 449).

M atka B alladyny (Wdowa) w skazując na dwór, na którym jej córka i kochanek d okonują kolejnych zbrodni, mówi: „a w zam ku ze b ran i / P ijak i” (akt IV, sc. 2, s. 458). N ato m iast w Ślubie pijaństw o staje się nazw ą każdej w artości, idei i k ażde­ go zachow ania człowieka, które jest w ynikiem oddziaływ ania na siebie ludzi. Pi­ jaństw o to jakby form a zbiorowej św iadom ości, stan upojenia tym , co ponadjed- nostkow e, a zatem pozbaw iającej jednostkę kon tro li n a d sobą sam ym . H enryk o ta ­ k im ro zu m ien iu pijaństw a m ów i w prost:

Ja trzeźw o m yślę. Posłuchaj m ego rozum ow ania. Proszę cię, p osłuchaj m ego rozu m ow a­ nia. Ja już straciłem n iew in n o ść. M n ie odebrano d ziew ictw o . D u ż o , d u żo o sta tn io p rze­ m yślałem . I całą noc nie spałem !

Ś w iętość, m ajestat, w ład za, prawo, m oraln ość, m iło ść, śm ieszn o ść, g łu p o ta , m ądrość, w szy stk o to w ytw arza się z lu d zi, jak alk oh ol z kartofli. Jak alk oh ol, rozum iesz? Ja o p a ­ n ow ałem sytuację i zm u szę tych bydlaków , żeb y w ytw orzyli w szystk o, co m n ie się za ­ chce; a g d y już d o sta teczn ie n ap om p u ją m n ie p otęgą i m ajestatem , dam sob ie ślub. A je ś­ lib y to b yło śm ieszn e, to ja śm ieszn o ść też w ezm ę za m ordę. J eżelib y to było g łu p ie , to ja głu p otę też w ezm ę za m ordę. A m ądrość też w ezm ę za mordę! A jeślib y Bóg, stary, przedaw ­ n io n y B óg co ś m ia ł przeciw ko tem u , to też w ezm ę za m o r d ę ! . (A kt III, s. 176).

K olejnym m otyw em łączącym Balladynę i Ślub jest m otyw noża, którym b o h a­ terow ie obu dram atów d okonują zbrodni. B alladyna bezpośrednio, H en ry k p o d a­

(18)

jąc nóż W ładziow i i nakazując m u po p ełn ien ie sam obójstw a. Słowacki - zgodnie z ro m antyczną konw encją - źródło zła m oralnego przedstaw ia jako działanie d ia­ bła (D uchy m ówią do Balladyny: „Tobie szatan stróż / W łożył w rękę nóż”; akt IV, sc. 1, s. 451). G om browicz źródłem zła czyni presję m iędzyludzkich relacji, k tó ­ rym ulega pojedynczy człowiek. B alladyna, seryjna m orderczyni - zgodnie z ro ­ m antycznym kodeksem etycznym - przyznaje się do w iny i spotyka ją za to kara. P iorun, k tó ry ją zabija - a akcja Balladyny rozgrywa się w czasach p o gańskich - jest w dram acie Słowackiego zn ak iem istn ien ia in stan c ji nad rzęd n ej wobec d zia­ ła ń człow ieka - in stan cji, któ ra w ym ierza m u spraw iedliw ość.

N ato m iast w Ślubie G om brow icza H en ry k nie czuje się an i w inny ani odpow ie­ d zialny za śm ierć W ładzia:

N ie! Ja tu za n ic nie jestem od p ow ied zialn y! Ja nie rozu m iem w łasn ych słów!

Ja nie panuję nad w ła sn y m i czynam i! Ja n ic, n ic, nic n ie w iem , nic n ie rozum iem ! K to z w as tw ierd zi, że rozu m ie, ten kłam ie! Wy nic n ie w iecie

P odob n ie jak ja! [...] Jestem niew inny.

O świadczam, że jestem niewinny, jak dziecko, ja nic nie zrobiłem , o niczym nie w iem Tu n ik t za n ic n ie jest

o d p o w ied zia ln y !

O d p o w ied zia ln o ści w o g ó le n ie ma!

(Zakończenie, s. 222-223)

W ro m antycznym dram acie Słowackiego ludzie działają na w łasny rachunek, je dnostka nie ulega p resji innych lu d z i (Grabiec: „nie oderw ą lu d zie od tro n u człow ieka”; akt IV, sc. 1, s. 449) - do tego p o trzeb n e są w dram acie baśniow e takie postacie, jak G oplana i jej „dw ór” . W dram acie G om brow icza odw rotnie - zacho­ w ania jed n o stk i są fu n k cją istn ien ia św iata społecznego i wobec jego p resji jed­ nostka jest tylko b ie rn y m w ykonaw cą schem atów rządzących życiem zbiorowości. N aw et odpow iedzialność (bez poczucia w iny), ro zu m ian a jako form alna konse­ kw encja w cześniejszej decyzji, jest dla G om browiczowskiego b o h atera Ślubu tylko zbiorow ym ry tu ałem („Nie, nie m a odpow iedzialności, / M uszą jed n ak zostać za- ła tw io n e/ F o r m a l n o ś c i . ”; Z akończenie, s. 223).

Jed n ak jeśli - jak sta ra m się to uzasadnić - Ślub jest św iadectw em podjęcia przez G om brow icza p ro b lem aty k i Balladyny (jako in te rte k stu łączącego d ram at G om browicza z utw oram i S hakespeare’a, zwłaszcza M akbetem), to dlaczego w Fer­

dydurke G om brow icza, Balladyna została sprow adzona jedynie do zauroczenia „cu­

dam i i cz aram i”?

O dpow iedź w ydaje się p rosta - G om browicz w Ferdydurke szydzi ze szkolnej le k tu ry Balladyny sprow adzającej te n d ram a t Słowackiego do kw estii zu p ełn ie n ie ­ istotnych („cuda i czary”), a całkow icie pom ijającej problem atykę, któ rą w Ślubie uznał za jeden z najw ażniejszych problem ów dw udziestow iecznej antropologii fi­

lozoficznej.

18

(19)

18

8

Jest zresztą w Ślubie k ró ciu tk i epizod, k tó ry m ożna uznać za aluzję do w ykpio­ nej przez G om browicza szkolnej w ykładni Balladyny jako polskiej w ersji Snu nocy

letniej („cuda i czary”). W scenie, w której zb iry rzucają do stóp H enryka jego ro ­

dziców, w krótce po tem H en ry k - jakby nic się stało - spacerując z M an ią recytuje:

C zarow nych o lśn ie ń słodka noc M iło sn y ch cu d ó w złu d n a m oc W ieczn ej ilu z ji se n n y w iew I u p ojen ia d ziw n y śpiew!

A M ania odpow iada:

R ojeń d ziew czę cy ch daw ne łzy N ie śm ia ły c h w e stch n ień tonie płat P rzesz ło ści zn ow u kw itn ą b zy O d n a le z io n y jest mój brat.

(Akt III, s. 213)

Balladyna to polska w ersja Makbeta (co praw da połączona z „czaram i i cu d a­

m i” Snu nocy letniej)20 - rzecz o przem ocy, zb ro d n i, kłam stw ie, bezw zględności i b ru taln o ści, ale przede w szystkim o d estru k c ji człow ieczeństw a i w szelkich h a ­ m ulców m oralnych w im ię spraw ow ania władzy. Ślub to h o łd G om browicza złożo­ ny przenikliw ości Słowackiego21.

20 W tzw. liśc ie d ed yk acyjn ym d o B a lla d yn y S łow ack i n ie w y m ien ia Szekspira, w skazuje n a to m ia st na tradycję A riosta. Z y g m u n t K rasiń sk i, który w B alladynie d o strzeg ł „ n a jp rz eśliczn iejszą ep o p eją ... ariostow sk ą” (K ilka słów o J u liu szu Sło w a ck im , 1841) w skazał też na tradycję szek sp irow ską, w y m ien ia ją c K róla L ea ra i M a kb eta (ubolew ając, że to „n a śla d o w a n ie” zbyt d o sło w n e) oraz S en nocy letniej (p isze o tym H. M a rk iew icz M e t a m o r f o z y ., s. 4 9 -50). B a lla d yn a m u sia ła sz czeg ó ln ie in teresow ać G om brow icza, g d y ż była dedykow ana Z y g m u n to w i K rasiń sk iem u , p isarzow i, który sp ośród rom antyków , najbardziej go w o k resie m ło d o ści

fascynow ał. W liśc ie d ed yk acyjn ym do B a lla d yn y [dla K rasińskiego] S łow ack i sam stw orzył „aurę” czarow ania: „Im ię m oje słyszan e b ęd zie w sz u m ie p ły n ą ceg o pod górą potok u , a jakaś n ib y tęcza z m yśli m o ich u n o sić się b ęd zie nad ru in am i za m k u ” (J. S łow ack i B a lla d yn a , w stęp i oprac. M . In glot, Z ak ład N arod ow y im . O sso liń sk ic h , W rocław 1985, s. 4 -5 ), „[prow adzę] ariostyczn e [...] m oje w ietrzn e i różnobarw ne o b ło k i” (tam że, s. 5).

21 Parafrazując W eintrauba ( „Balladyna”, czyli zabaw a w Szekspira, „Ruch L itera ck i” 1970 z. 4; przedr. w: tegoż O d R eja do B o ya , PIW, W arszawa 1977), który u w ażał, że S łow ack i c h c ia ł p rześcigać S zek sp ira w sz ek sp iry zm ie (s. 221), m ożna b y teraz p ow ied zieć, że G om brow icz - co prawda odrzucając S łow ack iego w S łow ackim ( „ c z a r y . ”) - z ło ż y ł h ołd jego r o zu m ien iu szek sp iry zm u jako u n iw ersaln ego dram atu o w ła d zy i . jej w ła d zy nad c zło w iek iem . Por. też A. D rogoszew sk i C udow na fa n ta z ja Słow ackiego, w stęp do: B a lla d yn a , W arszawa 1908, s. 10. W in n y m m iejscu sw ego tek stu autor ten pisał: „F antastyczn ość, p ierw ia stek lo tn o ści przeobraża rzeczyw istość w m ien ią c ą się i skrzącą się p rzestrzeń ” (tam że, s. 15).

(20)

4

.

W róćm y do Ferdydurke. D laczego zatem G om brow icz w ybrał ulubionego poetę swojej m łodości do n ap isan ia sceny, która de facto unicestw iała sens zajm ow ania się jego twórczością? N ie m a bow iem w ątpliw ości: Słowacki G om browicza i Sło­ w acki, którego znam y z Ferdydurke - to dwa zu p ełn ie odm ienne w izerunki. N ie m am w szakże m iejsca na długi wywód, dlatego m aksym alnie go tu skracam .

G om brow icz ukończył szkołę w 1922 roku, a Ferdydurke zaczął pisać w roku 1935 Pom iędzy tym i d atam i m iało w Polsce w ydarzenie, którego nie m ógł nie za­ uważyć. 14 czerwca 1927 ro k u na cm en ta rz u M o n tm artre w Paryżu zostały ek sh u ­ m ow ane prochy Słowackiego. Przew ieziono je do Polski sta tk ie m z C herbourga do G dyni i G dańska, a n astęp n ie W isłą do Warszawy. Po w ielkich, ogólnopaństw o- wych uroczystościach w stolicy tru m n a z p ro ch am i Słowackiego została przew ie­ ziona do K rakowa. W szędzie na trasie k o n d u k tu żałobnego stały tłum y. 28 czerw­ ca 1927 ro k u p rochy Słowackiego zostały złożone do grobów królew skich na W a­ welu. M arszałek P iłsudski - arc h itek t tej uroczystości - wygłosił sławne p rze m ó ­ w ienie, pasując Słowackiego na p atro n a niepodległej Polski, k tó ry siłą ducha p o ­ m ógł P olakom przetrw ać okres niew oli. Kończąc, P iłsudski zw rócił się do ofice­ rów stojących przy tru m n ie Słowackiego: „W im ien iu rzą d u R zeczypospolitej p o ­ lecam pan o m odnieść tru m n ę do k ry p ty królew skiej, bo królom był rów ny” .

Ta państw ow a kanonizacja Słowackiego m ogła tylko zirytować G om browicza, bo we wszelkiej oficjalności w idział p u sty frazes, a um ysłowe zdolności jej uczest­ ników oceniał ta k sam o, jak swoich szkolnych kolegów w Ferdydurke. I jak w iem y ze Wspomnień polskich, „kadzenie wieszczow i” pchało go do prowokacji. Scena w Fer­

dydurke była w łaśnie ta k ą prow okacją. Powieść ukazała się w m om encie apogeum

k u ltu P iłsudskiego, o któ ry m w iedziano, że uw ielbiał Słowackiego, że uczynił ze Słowackiego najw ażniejszego poetę narodow ego, i którego uw ażano za w ykonaw ­ cę te sta m e n tu poety - za króla ducha niepodległości II R zeczypospolitej22.

Gombrowicz wyszydził więc i zniszczył w Ferdydurke - jakby m ożna dziś powie­ dzieć - państw ową ikonę poezji narodowej i towarzyszący jej patetyczny dyskurs publiczny. A niszcząc w izerunek poety, którego twórczość w dyskursie publicznym sprow adzono do frazy: „wielka, bo w ielkim poetą był”, Gom browicz równocześnie oddał w Ferdydurke - w sobie tylko właściwy sposób - hołd Słowackiemu. H ołd własny, najbardziej pryw atny i głęboko skryty przed oczam i czytelników.

In telek tu a ln e uzasad n ien ie tego h o łd u Gom browicz sform ułow ał w tym sam ym czasie, gdy pisał Ferdydurke - w cytowanej już recenzji ze Zwierciadła morza C on­ ra d a 23. C ała recenzja o parta jest na arg u m en tacji i sform ułow aniach, któ re G om ­

22 „ P iłsu d sk i był rom an tyk iem , d ek lam u jącym S łow ack iego, który m aw iał o sob ie «ja jestem potrzeb n y na cza s burzy» - typow y e k sp o n en t kresow ego m isty cy zm u , który m nie zaw sze w yd aw ał się i n ie b e z p ie c z n y i pod ejrzan y” (W. G om brow icz

Wspomnienia polskie, s. 52). 23 Zob. p rzyp is nr 1.

68

Cytaty

Powiązane dokumenty

[r]

Kapłan modli się, bierze chleb, pochyla się i wypowiada słowa, które Pan Jezus powiedział podczas Ostatniej Wieczerzy: „Bierzcie i jedzcie to jest Ciało moje” (Mt 26,26b). W

Kapłan modli się, bierze chleb, pochyla się i wypowiada słowa, które Pan Jezus powiedział podczas Ostatniej Wieczerzy: „Bierzcie i jedzcie to jest Ciało moje” (Mt 26,26b).. W

W skutek zupełnego stopienia się dziedziczności rodziców potom ek p rzejaw ia cechy pośrednie, w ypadkow e z, cech rodziców... Tom aszów

zyka niż człowieka, wtedy jednak powoływałoby się do istnienia nową total ­ ność, na gruncie której możliwa byłaby ciągła historia, historia dyskursu jako nauka

[r]

Czemu równy jest kwadrat tak zdefiniowanego b, jeśli a nie jest resztą

Pokaż, jak używając raz tej maszynerii Oskar może jednak odszyfrować c podając do odszyfrowania losowy