• Nie Znaleziono Wyników

Perswazje "Perswazji" : (o retoryce felietonowej - na przykładzie Hamiltona)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Perswazje "Perswazji" : (o retoryce felietonowej - na przykładzie Hamiltona)"

Copied!
19
0
0

Pełen tekst

(1)

Stanisław Barańczak

Perswazje "Perswazji" : (o retoryce

felietonowej - na przykładzie

Hamiltona)

Teksty : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 6, 85-102

(2)

Perswazje „Perswazji”

(O retoryce felietonowej —

na przykładzie Hamiltona)

l

P ojęciem „św iatopoglądu fe lie ­ to n ow ego”, które w p ew n y m okresie odegrało u nas znaczną _ rolę w literack ich polem ikach, należałob y w reszcie zająć się n ie jako m etaforą, ale jako o k r e ś­ len iem rozum ianym serio. N ie trzeba nikom u p rzy ­ pom inać, jak .kolosalną w ag ę społeczną m oże m ieć fe lie to n jako sp ecy ficzn y gatunek paraliterackiej w yp ow ied zi p rasow ej, cech u jący się przede w s z y st­ kim m asow ością odbioru i u m iejętn ością zjed n y w a ­ nia czyteln ik a dla tych czy ow ych przekonań. J eśli przekonania te układają się w zarys jakiegoś, ch oć­ b y najbardziej ogólnego „św iatop oglądu ”, w ów czas

spraw a jest już pow ażna. Badając w yznaczn ik i i w łaściw ości szczególn e tego św iatopoglądu, m ożna b ow iem odpow iedzieć na p ytan ie o cech y św iad o­ m ości sp ołeczn ej czy — inaczej m ów iąc — zbioro­ wej „ m en taln ości” sp ołeczeństw a w d anym okresie jego h istoryczn ego rozwoju.

A le osiągnąć m ożna n ie tylk o ten cel. Fakt, że „św ia ­ topogląd fe lie to n o w y ” m oże zaw sze liczy ć na m aso­ wą akceptację, w yn ik a nie tylko z jego cech w e ­ w n ętrzn ych , ale rów nież z zew n ętrzn ych m etod prze­

„Swiatopogląd felietonow y”?

(3)

Retoryka felietonu Felietonista Ham ilton Świadom ość techniki retorycznej

k azyw an ia i propagow ania tego św iatop oglądu . In­ n y m i sło w y, spraw ą n iezm iern ie istotn ą je st rów ­ n ież r e t o r y k a fe lieto n u , zespół m n iej lub bardziej su b teln y ch środ k ów p ersw azyjn ych , za k tóry ch po­ m ocą fe lie to n ista upraw om ocnia i rozpow szechnia ok reślon e przekonania. Ś w iatop ogląd fe lie to n o w y istn ie je zaw sze w k on tek ście felieto n o w ej retoryki: są to d w ie n ierozłączn e strony tego sam ego zjaw i­ ska.

C h ciałbym się n im zająć, ograniczając z k onieczn o­ śc i p ole ob serw acji do zjaw iska p ojed yn czego, za to

bardzo ch a rak terystyczn ego. Chodzi o tw órczość Ha­ m ilton a, fe lie to n isty p u b lik u jącego pod ty m p seu do­ n im em n iem al od d ziesięciu lat na łam ach w arszaw ­ sk iej „ K u ltu ry ” . W ybór tego w ła śn ie obiektu in ­ terp reta cji n ie je st p rzypadkow y; zad ecydow ało o n im k ilk a p rzyczyn . H am ilton od k ilk u co najm niej la t n a le ży do e lity p olsk ich felie to n istó w , i to za­ rów no pod w z g lęd em popularności, jak i — co trzeba o b ie k ty w n ie p rzyznać — poziom u literack iego sw oich produkcji. Po drugie, je st to fe lie to n ista o sty lu ty ­ le ż ty p o w y m dla ogólnego zjaw isk a „ felieton ow ej re to ry k i”, co in d y w id u a ln y m i sw o isty m — dzięki czem u m a m y do czyn ien ia ze zn acznie w ięk szy m , n iż to p rzeciętn ie b yw a, zróżn icow an iem retory cz­

n y ch ch w ytó w .

P o trzecie, H am ilton to rzadki p rzyk ład fe lie to n isty , k tó ry sw ojej tech n ik i retoryczn ej u ży w a z pełną św iad om ością — ba, m ożna n a w et m ów ić o sw oiście „ a u to tem a ty czn y ch ” m om en tach w jego tw órczości. M yślę tu przede w szy stk im o rozw ażaniach nad isto­ tą fe lieto n u , zaw a rty ch w e w stę p ie J. Z. S ło je w sk ie - go do zbioru M aleń ka zło ta szu bienica (nie zdradzę żadnej ta jem n icy, u jaw n iając p ow szech n ie już ch y ­ ba zn an y fakt, że S ło jew sk i i H am ilton to jedn a i ta sam a osoba), a tak że o p ew n y ch zew n ętrzn y ch su ­ gestiach , tak ich choćby, jak sta ły ty tu ł cyk lu f e lie ­ to n ó w w „ K u ltu rze” („ P ersw a zje” !) czy w yb ór p seu ­ donim u. Ta ostatn ia spraw a p rzedstaw ia się dość ta­

(4)

jem niczo — w ielu b yło H am iltonów w historii i w literatu rze — czem uż jednak nie m ielib y śm y p rzy­ puścić, że chodzi o aluzję do osoby sir W illiam a G e­ rarda H am iltona, żyjącego w latach 1729— 1796 w y ­ bitnego oratora i autora teoretyczn ego dzieła o lo ­ gice, tak tyce i retoryce parlam entarnej...

I po czw arte w reszcie: w yb ierając jako przykład Ha­ m iltona, pow oduję się rów nież w zględam i lojaln o­ ści w ob ec gatunku, którego nadużycia chciałbym obnażyć. S tosunkow o przecież łatw o dokonać takiej d em askacji w przypadku felieto n ó w słab ych i m y ­ ślow o niespoistych, jakich na łam ach p rasy spotyka się tysiące; trudniej to u czyn ić w obec fe lie to n ó w ob­ darzonych in d yw id u aln ym stylem , su g esty w n y ch

i in teresu jących nieraz pod w zględ em literackim . R ów nież w obec sam ego H am iltona postaram się tu być jak najbardziej lojaln y, pom ijając słabsze te k ­ sty, k tóre m u się przytrafiają, i skupiając się g łó w ­ n ie na w yb ran ych przezeń n ajlep szych utw orach, zgrup ow an ych w tom ie M aleńka zło ta szubienica

(f e lie to n y z lat 1963— 1967).

2

Co charakteryzuje felieton jako gatunek? S ło w n ik t e r m i n ó w literackich S iero tw iń - sk iego daje odpow iedź ogólnikow ą i n iezad ow alają­ cą: fe lie to n m iałb y to być „krótki u tw ór b eletr y s­ ty czn y lub popularnonaukow y, zazw yczaj przezna­ czony do czasopism a” . W idzim y, że jed y n e p ew n e u stalen ia tej d efin icji dotyczą w ła ściw ie „zew n ętrz­ n y ch ” cech gatunku, takich jak n ie w ielk ie rozm iary

tek stu i m iejsce jego publikacji. P rzeciętn y obser­ w ator w sp ółczesn ego i daw niejszego życia k u ltu ral­ nego dodałby jeszcze jedną cechę, znacznie w a żn iej­ szą: w yn ik a ona z „paraliterackości” felieton u , z je ­ go u sytu ow an ia na pograniczu literatu ry i p u b licy­ styk i, a d otyczy niezm iern ie istotn ego problem u re­

Gatunkowe wyróżniki felietonu

(5)

Szerotki krąg odbiorców

lacji m ięd zy prawdą a fik cją literacką, m ięd zy są­ dam i fik cjon aln ym i a sp raw dzalnym i, obow iązu jący­ m i in tersu b iek tyw n ie. Jest to spraw a znana: m ów i się o niej najczęściej jako o sp ecy ficzn y m praw ie fe lie to n u do zm yślenia, d em agogicznego argum entu, p rzejask raw ien ia, jed n ym słow em do tzw . fe lie to n o ­

w ej dow olności. M ów iąc ściślej, zakłada się na ogół, że te sąd y felieton u , k tóre odnoszą się do k onk ret­ n y ch fak tów , jak ie się w yd a rzyły , p ow in n y m ieć w alor praw dziw ości; natom iast w sze lk ie sądy, które są interp retacją ty ch fak tów , m ogą składać się na­ w e t z inform acji ob iek ty w n ie fa łszy w y ch . G dyb yśm y za jęli się bliżej na przyk ład p rocesam i sąd ow ym i o zn iesław ien ie, które w ytaczan o rozm aitym zna­ n ym felietonistom ,, m oglib y śm y stw ierd zić, że w sze l­ k ie w yrok i u n iew in n iają ce w y k orzystu ją zaw sze tę ostatn ią furtkę. >

A le n ajw ażn iejszą ch yb a cechą fe lie to n u —- z po­ zoru rów n ież „ zew n ętrzn ą”, m ającą jednak d ecyd u ­ ją c y w p ły w na „ w e w n ę trz n e” cech y jeg o sty lu i poe­ ty k i — jest n asta w ien ie na m o żliw ie n ajszerszy krąg:

odbiorców . F elieto n je st z założenia jed n ym z tych d ziałów g a ze ty czy czasopism a, k tóry m a przyciągać n ajw ięk szą liczb ę czyteln ików ; obok kroniki w yp ad ­ ków , p ow ieści w odcinkach czy działu rozryw ek u m y ­ sło w y ch jem u w ła śn ie przypada w u dziale zadanie podbijania nakładu. O czyw iście, różnie to w y gląd a na przykład w gazecie codziennej i tygod n ik u lite - rackirrj — oba te ty p y czasopism od w ołują się do in ­ n ego kręgu odbiorców — ale w ram ach każdego z ta­ k ich k ręgów chodzi w ła śn ie o dotarcie do c z y te ln i­ ka „p rzeciętn ego ”, tego, k tóry w sp ó łtw o rzy n a jlicz­ n iejszą gru p ę odbiorców czasopism a.

T en „ zew n ętrz n y ” adres felieto n u w sferze jego s ty ­ lu i p oetyk i realizu je się w postaci założenia okreś­ lon ego typ u odbiorcy w irtu a ln ego . W gru n cie rze­ czy z n astaw ien ia na ten typ odbiorcy w y n ik a ją w szy stk ie in n e szczegółow e cech y gatunku fe lie to ­ n ow ego, jak ie m ożna b y w ym ienić: w sp om n iane n ie­

(6)

w ielk ie rozm iary, cy k liczn o ść’ ukazyw ania się, ak­ tualność tem atyki, tzw . lekkość stylu , operow anie język iem potocznym lub język iem sk on w en cjon ali­ zow anych form literackich, u życie dowcipu, sw o isty k onserw atyzm św iatopoglądu odw ołującego się do u stalon ych i pow szechn ie p rzyjętych norm (o tym ostatnim zjaw isku będą jeszcze m ów ić szerzej). A le w p isanego w struk tu rę fe lieto n u odbiorcę w irtu a l­ nego n ajp ełniej bodaj określa to, co*służy bezpośred­ nio m odelow aniu poglądów czyteln ik a i m anipulo­ waniu jego zachow aniem : felieton ow a retoryka.

3

W edług k lasyczn ego określenia A rysto telesa retoryka jest sztuką w yn ajd yw an ia w szy stk ich m ożliw ych środków persw azji d la dane­ go tem atu. W sy tu ację retoryczną zaangażow ane są w ięc przede w szystk im dw a p ostaw ow e elem enty: nadaw ca i odbiorca, ten, k tóry przekonuje, i't e n , k tóry ma zostać przekonany; m ów iąc bardziej obra­ zowo: m ów ca i słuchacz. A le to n ie w szystko. B ro­ niąc sw ojej racji, m ów ca w y stęp u je zaw sze p rzeciw racji p rzeciw n ej (choćby w trakcie tzw . refutacji, stan ow iącej jeden z k lasyczn ych etapów retorycz­ nego dowodzenia: ale n aw et i samo p rzedstaw ien ie w łasn ej tezy k ryje w d om yśle obecność racji a n ty - tety czn ej, której m ów ca się przeciw staw ia). Próbu­ jąc przekonać do niej odbiorcę, jednocześnie u siłu je go do racji przeciw nej zniechęcić. Można by w ięc po­ w iedzieć, że w sy tu a cję retoryczną w łącza się trzeci

elem en t (podobnie jak m ów ca i słuchacz nieko­ nieczn ie ujaw n iając się osobowo): przeciw nik. O becność m ów cy, przeciw nika i słuchacza m oże się m an ifestow ać m niej lub bardziej jawnie; m ożliw e są też różne w zajem n e „ u k ład y” i konfiguracje tych trzech elem en tów . N ajczęstsza jest chyba sytuacja, w której m ów ca u jaw n ia się jako podm iot w y p o w

ie-Cechy felietonu Mówca, przeciwnik, słuchacz Wzajemne relacje trzech elem entów

(7)

Cele wypow iedzi

dzi, p rzeciw n ik jako bezpośredni adresat, słuchacz — jako u tajon y w struk tu rze w yp o w ied zi odbiorca w irtu a ln y, na którego w yp ow ied ź je st w istocie na­ staw iona. Tak jest na przykład w k lasy czn ym p rzy­ padku m o w y C ycerona („Quousque tandem , Catili-

na...”), w której m ów ca zw raca się w p raw d zie — ja­

ko do adresata — do przeciw nika, przecież jednak k ieru je sw oją m ow ę — w sen sie „odbioru w irtu a l­ n eg o ” — do słu ch aczy (senatorów ) i oblicza ją na od­ p ow ied n ie u k ształtow an ie ich postępow ania. O czy­ w iście, m ożliw e są też sy tu a cje pośrednie i „m iesza­ n e ” : jed n ym z efek ty w n y ch środków p ersw azji jest na przykład w p row ad zenie w charakterze „zbioro­ w ego podm iotu” , u jaw n iającego się w pierw szej oso­ b ie liczb y m nogiej, m ów cy w esp ó ł ze słuchaczam i (tak je st w gruncie rzeczy w cytow an ym p rzyk ła­ dzie Cycerońskim : ,,Q uousque tan dem , Catilina, a b u te r e pa tien tia nostra...”); albo: p rzeciw n ik w y ­

stęp u je tylk o jako b iern y obiekt, o którym się m ów i, słuchacz zaś jest jedn ocześn ie bezpośrednim adre­ satem i odbiorcą w irtu aln ym itd.

W ażne jest w każd ym razie, że retoryczn e u k ształ­ tow an ie w yp o w ied zi zakłada istn ien ie ty ch w ła śn ie trzech czynn ików . T ekst retoryczn y zaw sze b ow iem w yp ow iad an y je st w czyim ś im ien iu, p rzeciw cze­ m uś czy kom uś się zw raca i do kogoś k ieru je się ja ­ ko do „słuchacza” — przy czym celem w szy stk ich u ży ty c h środków retoryczn ych je st u m ocn ien ie w ła s­ nej racji, kom prom itacja racji p rzeciw n ik a i n a w ią ­

zanie porozum ienia z odbiorcą.

R óżnice p om ięd zy rozm aitym i w y p ow ied ziam i re­ toryczn ym i, ich w artością a rtystyczn ą i pozaarty­ styczn ą efek ty w n o ścią p olegają n atom iast głó w n ie na rodzaju środków retoryczn ych , k tórych u żyw a się, aby w ym ien io n y m trzem celom słu ży ły . Środki te m ogą b yć b ow iem m niej lub bardziej „w id oczn e” : m ogą sięgać do form p ersw azji całkiem jaw n ej, że­ b y tak rzec, n achalnej, polegającej na zw y k ły m po­ tęp ien iu przeciw nika, w y n oszen iu pod niebo w ła s­

(8)

91

n y ch racji itd., aż do form p ersw azji d yskretnej, ukrytej, ow ej h idden persuasion, o której m ów ią w sp ółcześn ie teo rety cy m asow ego przekazu. W brew tem u, czego m ożna się spodziew ać, w łaśn ie te ostat­ n ie form y są najbardziej efek ty w n e. Odbiorca „nie lu b i”, k ied y ktoś zb yt jaw n ie narzuca m u sw oje zda­ nie; „ w o li” sytu acje, w których ma złudzenie, że to sam o zdanie p ojaw iło się jako w yn ik jego p ry w at­ n ych przekonań czy osobistej u m iejętn ości w niosko­ w ania.

O tóż H am ilton zdaje sobie z tego doskonale spra­ w ę. N ie sp otk am y u niego w gruncie rzeczy jedno­ znacznych sądów w artościujących, w yp ow iad anych

e x cathaedra przez au torytatyw n ego „m ów cę” . Ob­

rona w łasn ej racji, kom prom itow anie racji p rzeciw ­ nika i zjed n yw an ie sobie odbiorcy dokonują się tu niejako podskórnie, pośrednio, poprzez sam o uksz­ tałtow an ie języka w yp ow ied zi, zw łaszcza jego sk ła ­

dni. P ersw azje „P ersw azji” m ają charakter prze­

w rotn ie dyskretny, są u k r y t e a przy ty m — n ie­ m niej czyteln e.

4

Kom prom itacja racji przeciw ni­ ka. Co bardziej prostoduszni czyteln icy ty ch fe lie to ­ n ów m o glib y m ieć z p ew nością sporo zastrzeżeń do u żytego p rzeze m nie słow a „kom prom itacja”. Bo jakże to? H am ilton dba przecież usilnie, aby p ostę­ pow ać w ob ec przeciw nika m ożliw ie najbardziej lo­ jalnie. O bficie go cytuje, p osłu gu je się jego sform u­ łow aniam i, niczego w nich nie przekręcając; w grun­ cie rzeczy poprzestaje na p rzedstaw ien iu racji prze­ ciw nika, n ie w ypow iadając nieraz ani słow a kom en­ tarza. Istotnie, z pozoru m ogłob y to tak w yglądać. C elem ch w y tó w retorycznych, które za ch w ilę opi­ szem y, je st w łaśn ie stw orzen ie „pozoru lojaln ości”

w ob ec p rzeciw nika i jego racji — ale tylk o po to, aby

Środtei perswazji

„Pozorna lojalność”

(9)

W spółczesny pisarz ma obsesje

Kompr omita-cj a Euzebiusza

rację *te s a m e ' s ię skom prom itow ały. P rzeczytajm y b ow iem taki na przykład fragm en t felietonu:

,,Poata -rcłrmanltyezny m iał natchnienie; pisarz w spółczesny ma obsesję. Byłoby rzeczą śmieszną pytać Euzebiusza, dla­ czego pisze tak a n ie inaczej, w taki a nie in n y ' sposób, na taki a nie. ininy temat. Euzebiusz pisze -tak a nie inaczej, w. taki a n ie inny sposób, na taki a nie inny .temat, bo Euzebiusz m a taką -obsesję. Ni-e jest winą Euzebiusza, że ma obsesją taką ia nie inną; niewykluczone, że chciałby mieć obsesję inną, ale cóż m oże poradzić na to, że ma właśnie obsesję taką? Euzebiusz nie w ybierał sobie obsesji, -obsesja w ybrała , Eiuizebliiusiza; podobni-e poeta -romantyczny nie w y ­ bierał natchnienia, natchnienie wybierało poetę. N iew yklu­ czone, że Euzebiusz chciałby m ieć czasem obsesję inną, ale n>a -ogół jest ze sw ej obseisji dumny: każdy żołnierz napoleoń­ ski m iał w 'tornistrze buławę, n ie każdy Euzebiusz ma w

siobie obsesję. Kiedy kogoś biją, Euzebiusza zawsze fa-scynu- je ten, kto Ibij-e, niigdy biity, bo Euzebiusz ma taką obseiaję. W Biesach D ostojewskiego Stawrogin chwyta za -nos -czło­ wieka starszego już, a n aw et zasłużonego, i prowadzi go-w ten spoisób kilka, a m óże naw et kilkanaście metrów. W m i- kropowieści Euzebiusza młody człowiiek Chwyta za ucho przypadkowego przechodnia i prow adzi go 'W ten spóiśób kilka, a m oże n aw et kilkanaście m etrów, ale bohaterem m i- kropo wieści nie jeist przechodzień, tylko ten, kto go chw ycił -aa uicho, bo Euzebiusz ima (taką -obsesję” 1.

C ytat b y ł długi, ale m oże p osłu ży ć jako m ateriał p rzyk ład ow y dla k ilk u zjaw isk jednocześnie. S k u ­ piają, się w ,pim boyyiem najbardziej dla H am iltona typ o w e m etod y kom prom itacji racji przeciw nika p rzy rów noczesn ym zachow aniu ,,pozoru lo ja ln ości” . Z w róćm y na p oczątek uw agę, że ca ły ten w stęp n y fragm en t fe lieto n u je st w praw dzie w yp ow ied zią f e ­ lieton ow ego narratora („m ów cy”), ale opiera się w y ­ łączn ie na referow aniu zdania bohatera („przeciw ­ n ik a”). N ie spotkam y tu ani jedn ego zdania, które w yp ow iad ałob y się jednoznacznie p rzeciw racjom bo­ hatera: a jednak E uzebiusz je st od początku do koń­ ca d oszczętn ie kom prom itow any. N ie u lega w ą tp liw o ­

1 Hamilton: Maleńka złota szubienica (felietony z lat 1963—

1967). Wyd. 2. Warsiz-aiwa 1970, s. 17—48; dalsze cytaty według

(10)

ści, że jest on n ie kim ś o racjach w sp ólnych z racja­ m i narratora, ale w łaśn ie „p rzeciw n ik iem ’’:. D lacze­ go? Skąd bierze się ten ironiczny, kom prom itujący dystans?

Otóż znam ienne jest dla H am iltona, że d ystans poja­ w ia się nie d zięki bezpośrednim , „odcinającym się ” od bohatera opiniom , ale dzięki odpow iedniem u m o­ d elow an iu język a w yp ow ied zi, która stan ow i przyto­ czenie racji „p rzeciw nika”. K ilka zasad takiego m o­ d elow an ia w idoczne jest w cytow an ym fragm encie szczególn ie w yraźnie.

1. C hw yt pow tórzenia słowa. Można by powiedzieć, że H am ilton k ieru je się żelazną zasadą n ieużyw ania zaim ków osobow ych. W potocznej w ypow iedzi, a tym bardziej w utw orze literackim , czym ś norm alnym jest unikanie pow tórzeń poprzez zastępow anie p ow ­ tarzającego się słow a zaim kiem osobowym; tym cza­ sem przy lek tu rze tek stów H am iltona n atychm iast rzuca się w oczy sty listy czn e przeładow anie w yp o­ w ied zi w ielok rotn ie pom nożonym i słow am i czy zw rotam i. W cytow an ym fragm encie na przykład słow a „obsesja” czy „E uzebiusz” m ogłyb y pojaw ić się na dobrą spraw ę tylk o dwa czy trzy razy, w po­ zostałych zaś w ypadkach dałoby się je zastąpić jak i­ m iś „ona” czy „on” (np.: „(...) ale cóż m oże poradzić na to, że ma w łaśn ie obsesję taką? Euzebiusz nie w y ­ bierał j e j sobie, to ona go w yb rała” itd.). N ie trzeba zresztą dokonyw ać takich ek sp erym en talnych po­

praw ek, aby — na zasadzie czysto fonicznego natrę­ ctw a — zdać sobie sprawę, że p ew n e słow a w tym fragm en cie pow racają jak u porczyw y refren. N ie do­ sy ć tego, w inn ych w ypadkach H am ilton jeszcze sil­ niej uw yd atnia natręctw o pow tórzeń, sytu u jąc je z reg u ły na końcu zdania jako sw oistą epiforę (np. w ielok rotn ie pow tarzany zw rot „(...) jeśli się nie czy­ tało L evi-S trau ssa” w felieto n ie Epidemia, s. 26 i n.). O czyw iste jest, że zabieg ten p ełni fu n kcję w yrazi­ stego ch w y tu retorycznego.

Natręctwo powtórzeń

(11)

94

Snobizm i prym itywizm językowy Funkcje średnika

P rzy czym znam ienne, że ch w y t taki w y k o rzy sta n y zostaje przede w szy stk im p rzy referow aniu sądów jakiegoś „p rzeciw n ik a” . W takiej sytu acji H am ilton m oże b ow iem w p ełn i zużytkow ać naturalną obo- sieczność tego retorycznego instrum entu: z jedn ej stron y pom aga on w ytw orzy ć ,,pozór lojaln o ści” w o ­ bec przeciw nika, z drugiej — skom prom itow ać jego sposób m ów ien ia i rozum ow ania. „L ojalność” po­ leg a m ian ow icie na tym , że m etoda pow tórzeń stw arza pozory absolutnej w ierności w przytacza­ niu cudzych słów: cy tu ję — zdaje się m ów ić narra­ tor — tak rzeteln ie, że nie ośm ielam się zm ienić ani jedn ego słow a, nie ośm ielam się n aw et zastąpić go dla unik nięcia m onotonii zaim k iem czy in n ym sło ­ w em rów noznacznym . K om prom itacja p olega na­ tom iast na tym , że p rzy okazji zapoznana zostaje dość istotna zasada sty listy czn a , w m y śl której na­ trętn e p ow tórzenia są w yrazem p rym ityw izm u ję ­ zykow ego; n ie ty lk o zresztą o p ry m ityw izm ję zy ­ k o w y chodzi, gdyż znaczące jest, że ch w y t p o w tó­ rzenia p ojaw ia się szczególn ie często w sytiiacjach , gd y chodzi o sk om prom itow anie snobizm u czy b ez­ krytyczn ej m ody na p ew n e nazw iska czy pojęcia,

choćby takie jak „L év i-S tra u ss” czy „ob sesja”. P r y ­ m ity w izm języ k o w y okazuje się w te d y p ry m ity w iz­ m em m yślow ym , p ow tarzanie słó w obrazuje b ez­

m y śln e p ow ielan ie m odnych idei.

2. C h w yt paralelizm u. P rzy pobieżnej n aw et obser­ w acji składni H am iltona uderza n iesłych ana ilość zdań sk onstruow anych na zasadzie p araleln ego układu zdań w sp ółrzędnych, n ie połączonych sp ój­ n ikiem . Ś red n ik , łączący (a w ła ściw ie rozdzielający) tak ie zdania, to znak pisarski niezm iern ie dla tej tw órczości ch arak terystyczn y. J e st on b ow iem w ła ś­ ciw ie sygn a łem elip sy, jakiej u le g ł ok reślon y sp ój­ nik, m ający „ u staw iać” znaczeniow o w zględ em sie ­ bie dw a p araleln e zdania. T ypow y przykład zn aj­ d ziem y już na w stęp ie cytow an ego fragm entu: „Po­

(12)

eta rom antyczn y m iał natchnienie; pisarz w sp ó ł­ czesn y ma o b sesję”. Średnik zastępuje tu jakieś „n atom iast” czy „podobnie jak ”, które n ie zostało przez narratora w yp ow ied zian e.

Narrator H am iltona pragnie b ow iem podkreślić sw oją lojaln ość w relacjonow aniu faktów : jest to postawa, którą można b y zrekonstruow ać w form ie zdania: „ja tylk o przytaczam fakty, ja ich n ie inter­ p retu ję”. W prow adzenie tego czy innego spójnika b yłob y b ow iem już interpretacją: jeśli w m iejsce średnika w sta w im y „podobnie jak”, w te d y „poeta rom antyczn y” i „pisarz w sp ółczesn y ”, „n atch n ie­ n ie ” i „obsesja” będą zjaw iskam i analogicznym i i zrów nanym i, p ostaw ion ym i na jednym poziomie; je śli w sta w im y „natom iast”, zasu gerujem y pew ną przeciw staw ność obu zjaw isk i zarazem „niższość” „pisarza w sp ółczesn ego” i „ob sesji” w obec „poety rom antyczn ego” i „n atch n ienia”. Rzekomo w strzy­ m ując się od ocen y i pozostaw iając ją czyteln ikow i, narrator jednocześnie kom prom ituje jednak sw ego przeciw nika już sam ą m etodą ow ych b ezlitosnych zestaw ień (jeszcze w yraźniej jest to w idoczne w p araleln ym zestaw ien iu scen y z B iesów ze sceną z m ikropow ieści Euzebiusza, które su geru je w tór- ność i literacką niższość tego ostatniego w obec p o­ przednika — D ostojew sk iego).

M etoda paralelizm u pojaw ia się u H am iltona nie ty lk o na poziom ie zdania, ale rów nież na „piętrach” w yższych . B ezsp ójn ikow y układ paraleln ych zdań w sp ółrzędn ych ma sw ój odpow iednik w układzie całych w yp ow ied zeń złożonych i, jeszcze w yżej się­ gając, w układzie k olejn ych „podrozdziałów ” fe lie ­ tonu (oddzielonych od siebie, podobnie jak zdania spójnikiem , kolejną cyfrą). Im zw ięźlejsze są takie u stęp y czy „podrozdziały”, tym efek ty w n iejszy

ch w yt ich paralelnego zestaw ienia.

3. C hw yt w yrw ania z kontekstu. Nie jest to w y ­ łączna w łasn ość H am iltona, ale autor „P ersw azji”

Bezlitosne zestaw ienia

Piaraleiizm „podrozdzia­ łów ”

(13)

Cytat bez kontekstu

Papper oibok tajem niczej

Goldman owej

czyni z niej u żytek w y ją tk o w o często. R ów nież i w tym ch w y cie m am y do czyn ien ia z zespolen iem „pozorow anej lojaln ości” w ob ec przeciw nika z jego jednoczesną kom prom itacją. Cóż lojaln iejszego bo­ w iem n iż cytat, dosłow ne pow tórzenie czyjejś w y ­ pow iedzi? T ym czasem w iadom o doskonale, że w ła ś­ nie d osłow n ym cytatem n ajła tw iej kogoś ośm ieszyć, je śli tylk o w y elim in u je się kontekst, k tóry sens ow ego cytatu m ógłb y m otyw ow ać i uzupełniać. W przytoczonym przykładzie scena z m ikropow ieści Euzebiusza zostaje w yrw an a z k ontek stu całego utw oru, w którym , m im o sw ojej w tórności, m ogła­ by się jakoś tłu m aczyć, i w staw ion a w k ontek st in ­ n y (analogicznej sce n y z D ostojew sk iego i, szerzej,

w yw od u o roli „ob sesji”), kom prom itujący ją. Zdanie „infrastruk tu ra gn ozeologicznych podstaw filozofii P ascala”, k tóre w odpow iednim k ontek ście b yłob y sen sow n e i n ie raziłoby sty listy czn ie, u m iesz­ czone w k ontek ście felieto n u ironizującego na te ­ m at w ąsk ich horyzontów n iek tórych naukow ców ,

staje się napuszone i bzdurne (s. 225).

N azw iska Poppera, Carnapa, R ickerta i innych, u m ieszczone w tow arzystw ie tajem niczej „G oldm a- n o w ej”, w yd ają się fik cy jn y m i au torytetam i, w y ­ m yślon ym i w celu w yśm ian ia in telek tu aln y ch sno- b izm ów (s. 28). T y tu ły rzeźb p rzedstaw ionych na ek sp ozycji realistyczn ej g ru p y „Z achęta”, w y izo lo ­ w an e z naturalnego k ontek stu i zestaw ion e po pro­ stu obok siebie, tw orzą całość w ręcz su rrea listy cz­ ną („Rzeźbiarze gru p y «Zachęta» w y rzeźb ili g ło w y F ranciszka z A syżu, N ow otki, pani A gn ieszk i B., K azim ierza P u łask iego, Lenina, O lgi Ł ykow ej, pa­ pieża Jana X X III, O rzeszkow ej i S ta ryn k iew icza”, s. 74).

5

Obrona w łasn ej racji. Podob­ nie jak w w yp ad ku kom prom itow ania racji

(14)

prze-ciw nika, tak i tutaj H am ilton stara się stosow ać środki persw azji n iejaw n ej, u krytej. Do środków tych n ależy przede w szystk im u m iejętna konstruk­ cja „obrazu autora”, pokryw ającego się zresztą z re­ g u ły z narratorem felieto n ów . Trzeba ob iektyw n ie przyznać, że konstrukcja ta jest bodaj najlepszym p om ysłem H am iltona, p om ysłem , który z m iejsca zap ew n ił jego felieton om in d yw id u aln y sty l i za­ razem dużą popularność. W m iejsce bezosobow ego, pozbaw ionego szczególn ych cech „obrazu autora”, który ty p o w y jest dla tradycyjn ych okazów fe lie ­ ton ow ego gatunku, p ojaw ił się m ianow icie „obraz autora” bogaty, zróżnicow any, w yposażony w w y ­ raziste cech y charakterologiczne, a przy ty m — co najbardziej dla H am iltona sp ecyficzn e — n aw iązu ­ jący d ialektyczn ą grę z autorem rzeczyw istym . H am ilton p rzedstaw ia się bow iem w felieton ach ja­ ko sęd ziw y dziennikarz o bogatej przeszłości (szla­ checkie pochodzenie, udział w bitw ie pod Verdun, id eologiczn e p eryp etie zw iązane z pracą w redak­ cjach rozm aitych czasopism , znajom ość z różnym i sła w n y m i postaciam i epoki m ięd zyw ojen n ej itd.) i typow o starczym usposobieniu (ciągłe pow racanie do u lu b ionych w spom nień, zgryźliw ość, w ered y - cyzm ), nie w yk luczającym zresztą tzw . m łodości ducha w innych dziedzinach. Z w róćm y u w agę na celow ość ukon stytu ow an ia takiego w łaśn ie „obrazu au tora” . Starzec to przecież połączenie au torytetu i dośw iadczenia z m ożliw ością pozw alania sobie na nonkonform izm i scep tycyzm w obec au torytetów innych. Jest to rów nież połączenie rozm aitych „star­ czych słab ostek ” z autoironią, która dodatkowo w zm acnia w oczach czyteln ik a au torytet postaci. P om ysł H am iltona b y ł jednak św ietn y rów nież i dlatego, że niem al od początku ten „obraz autora” b y ł dw uznaczny: w iarygod n y i pełnok rw isty, ale d em ask ow an y su b teln ie jako literacka fikcja. I to fik cja szczególn ie „ fik cyjn a”, gdyż podkreślaną ce­ chą autora rzeczyw istego (który niekiedy w y stęp u

-Bogaity obraz autora Sceptyczny, sędziwy dziennikarz 7

(15)

9 8 Przekonać czytelnika Hamilton polem izuje z J. Z. S łojew - skirn

je w ty ch felieton ach jako bohater) jest jego m ł o ­

dość w łaśn ie. D w uznaczność ta, n igd y do końca n ie

rozw iązana (utożsam ienie H am ilton = J. Z. S ło jew - ski, będące publiczną tajem nicą, n igd y b ow iem nie zostało otw arcie dokonane: su gerow ała je tylk o szczególna częstość pojaw iania się tej ostatniej po­ staci w felieton ach , fa k t napisania przez S ło jew - sk iego w stęp u do M aleń kiej zło te j sz u b ie n icy itp.), w sp ó łtw o rzy ła atm osferę zagadki, gry, dodatkow o „w cią g a ją cej” czyteln ika.

A le n ie tylk o ta w yrafin ow an a konstrukcja „obra­ zu autora” słu ży H am ilton ow i dla um ocnienia w ła s­ n y ch racji i skaptow ania sobie czyteln ika. W chodzi tu rów nież w grę szereg czysto retoryczn ych środ­ ków , d alekich w p raw d zie od n achalnego n atręctw a, a jednak z pow od zen iem nadających racjom autor­ skim w alor praw dziw ości i spójności. P odobnie jak w przypadku pozorow ania lojaln ości w obec prze­ ciw nika, chodzi tu o stw orzen ie takich operacji ję­ zy k o w y ch i logiczn ych , które su g erow ałyb y n iezb i­ cie, że w sporze m ięd zy „m ów cą” a „p rzeciw n ik iem ” n a leży op ow ied zieć się po stron ie tego p ierw szego.

1. Pozór ob iektyw izm u . N arrator-„autor” tych fe ­ lieton ów ch ętn ie i często pow iada o sobie, że jest złośliw cem i w ered yk iem , jed n ocześn ie jednak n ie zaniedbuje okazji, aby tym bezpośrednim autocha­ rak terystyk om p rzeciw staw ić fa k ty św iad czące

pośrednio o czym ś odw rotnym : o ob iek ty w iz­ m ie i ostrożności w form u łow aniu sądów . C harakte­ ry sty czn y pod ty m w zględ em je st felieto n Za du żo

szczęścia, b ęd ący sw o istą reprym endą udzieloną przez „starca” H am iltona m łodem u i popędliw em u k ry ty k o w i J. Z. S łojew sk iem u . Ten ostatn i m iał b ow iem nieostrożność nazw ać grafom anem popular­ nego autora p ow ieści krym in alnych, za co czeka go proces sąd ow y. T ym czasem , dow odzi H am ilton,

„Niewykluczone, że powieści 'detektywistyczne Zygmunta Zeydlera-Zborowskiego są bardzo złe, ale nazywanie Z yg­

(16)

munta Zeydlera-Zborowsikiego grafomanem może okazać się grubą omyłką, ponieważ niie wiadomo, jakie ten autor pisałby tragedie. Niewykluczone, że możina stwierdzić, że pan Zeydler-Zborowski cierpi ma chroniczną niemożność pisania dobrych powieści popularnych, w ydaje siię jednak, że n'ie można stwierdzić, że pan Zeydler-Zborowski jest grafioimainem, ponieważ lnie można 'stwierdzić, że pan Zey­ dler-Zborowski cierpi także ;na 'chroniczną niemożność p i­ sania dobrych powieści awangardowych” (s. 50).

Znane nam już sp osoby ukształtow an ia składni, powtórzenia, p aralelizm y itd. służą tu n ie tylk o kom prom itacji przeciw nika (którym jest oczyw iście Z eydler-Z borow ski, a nie S łojew sk i), ale zadem on­ strow aniu w łasn ej, aż przesadnej w tym w ypadku, ostrożności w w yprow adzaniu w niosków . Jed n ocześ­ nie ostrożność ta, w łaśn ie dlatego, że jest tak p rze­ sadna, okazuje się — paradoksalnie — podniesioną do drugiej potęgi złośliw ością (jeśli zb yt długo tłu ­ m aczy nam się, że nazw anie pisarza grafom anem „może okazać się grubą p om yłk ą”, coraz bardziej u m acniam y się w przekonaniu, że jednak coś w tym jest). Podobnie w d alszym ciągu:

„(...) czasami podejrzewam , że sytuacja dojrzała do tego, że dobry rasowy grafoman z tupetem i ambicjami mógłby osiągnąć mie byle jakie sukcesy. Pan Zygmunt Zeydler- - Zborowski grafomanem nie jest, ponieważ o nikim nie można tego z całą pewnością onzec, ale dużo do m yślenia daje fakt, że gdy pan Słojew ski ogłosił w e „Współczes­ ności” na początku listopada ubiegłego rotku artykuł, w którym stwierdził, że pan Zeydlar-Ziborowski jest grafo­ manem, akćje pana Ze y d ler a - Zboro wskieg o m omentalnie

podskoczyły” (,s. 51).

O strożność i ob iektyw izm m ają tu się przejaw iać nie tylk o w b ezu stan n ie ponaw ian ych zastrzeże­ niach, ale rów nież w p ostaw ie typ u „niech fa k ty m ówią sam e za sieb ie”. Jednocześnie kom prom ita­ cja p rzeciw nika jest jeszcze bardziej dotkliw a, gdyż przybiera form ę logicznego w nioskow ania. C zytel­ n ikow i zasugerow ane zostaje m ianow icie rozum o­ w an ie w ed łu g schem atu sylogizm u dedukcyjnego:

Złośliwość do drugiej potęgi

Ostrożność i obiektywizm

(17)

Sym etria i elipsa na usługach scfizm atów A utorytet autora

„p oniew aż grafom ani odnoszą su kcesy, a X odnosi su k cesy, w ięc X jest grafom an em ” .

2. Pozór logiczności. Z acytow ane zdanie ilustruje jed n ocześn ie drugą z k olei m etod ę retorycznego u m acniania w łasn ej racji. J est nią pozorow anie sp ójn ości logiczn ej w łasn ego w yw o d u , spójności naj- oczy w iście j zm istyfik ow an ej, gdyż przybierającej postać sofizm atu; w iadom o jednak, że w łaśn ie so fiz- m a ty są najbardziej efek to w n e i retoryczn ie efek ­ ty w n e. S y m e t r i a i elipsa — oto m ech an izm y skład­ niow e, dzięki k tórym sofizm at m oże w yd ać się tw ierd zen iem n iezb itym i praw id łow o skonstruow a­ n ym od stron y logiczn ej. S ym etryczn a budow a zda­ nia su geru je p rzejrzystość i oczyw istość k olejn ych przesłanek, n atom iast znane ju ż nam zjaw isko elip ­ sy sp ójników , w sk aźn ik ów w yn ik a n ia itp. pozw ala zatrzeć nadużycia logiczne, które m o g ły b y obnażyć słabość autorskich racji. Z jaw isko to dostrzegalne je st zarów no na p oziom ie zdania, jak i całego u tw o ­ ru. Tak na przykład przew ód m y ślo w y cytow an ego tu już fe lie to n u E p id em ia d ałb y się zrekonstruow ać w form ie tw ierdzenia: „skoro n iesłu szn e je st zdanie, że bez lek tu ry L evi-S trau ssa n ie m ożna niczego zrozum ieć, to słu szn e jest zdanie, że lektura L ev i- -S trau ssa n ie jest potrzebna do zrozum ienia czego­ k o lw ie k ”.

3. Pozór au torytatyw n ości. N adaje ją narratorow i- au torow i” — jak już w sp o m n ieliśm y — sam fakt, że jest starcem o b ogatym ży cio w y m dośw iadczeniu. A le to o czyw iście n ie w szystko. Z w łaszcza w s y ­ tuacjach, k ied y w yp ow iad a się w jak iejś bardziej określonej d zied zin ie czy na jakiś sp ecjalisty czn y tem at, narrator dba u siln ie o to, aby nik t n ie m ógł go posądzić o n iek om p eten cję. J eśli w ięc atakuje sn ob isty czn y scjen ty zm i in telek tu a ln e m ody, to nie z p ozycji prostaczka, k tóry ty ch m ądrości n ie rozu­ m ie, a le w ła śn ie z p ozycji kogoś, k to daw no poznał na p rzykład jakąś teo rię naukow ą i zd u m iew a się

(18)

naiw nością tych, k tórzy bezk rytyczn ie uznają ją za objaw ienie. J eśli podkreśla sw ój ateizm , to jedno­ cześnie d em onstruje teologiczną erudycję i m eta­ fizyczn e zainteresow ania. J eśli pisze o w ydarzeniach historycznych, to z pozycji kogoś, kto z racji w iek u zna te sp raw y od podszew ki. Rzekom y nonkonfor- m izm u m y sło w y zostaje tu skojarzony z autoryta- tyw nością, która dodatkow o przem aw ia za słusznoś­ cią w yp ow iad anych sądów .

6

Porozum ienie z odbiorcą. A jed ­ nocześnie i ten nonkonform izm jest tylk o po­ zorem , służącym ty m łatw iejszem u porozum ieniu z odbiorcą. P rzew rotność H am iltonow skich środków p ersw azyjn ych u jaw n ia się tu bodaj najjaskraw iej. Z jednej strony b ow iem narrator-„autor” zachow u­ je się tak, jak g d y b y jego w y łączn ym celem b yło podkreślanie w łasn ej niezależności, szukanie roz­ wiązań niepopularnych, niepoddaw anie się modom, osten tacyjn a przekora w obec w artości pow szechn ie uznanych; z drugiej stron y w szystko to ma charak­ ter sw oiście k ok ieteryjn y. H am ilton zdaje sobie spraw ę, że m asow y odbiorca jego fe lieto n ó w po­ trzeb u je nonkonform izm u, ale takiego nonkonfor-

m izm u , k t ó r y nie b y ł b y s k ie r o w a n y p r z e c iw niem u.

Inaczej m ów iąc, n ajp ew n iejszą m etodą porozum ie­ nia z czyteln ik iem jest atakow anie w artości, k tóre czyteln ik ów sk łon n y jest w id zieć jako zagrożenie, przy jed n oczesn ym od w oływ an iu się do w artości stan ow iących dla czyteln ik a pew ne i b ezpieczne oparcie.

N ie m oże w ięc dziw ić, że p ostępow anie narratora- autora” opiera się na w ciąż obecnej zasadzie „zdrow ego rozsądku” i „złotego środka” . Jego po­ zorny nonkonform izm , polem iczna zaciekłość, u m ie­ jętność kom prom itacji przeciw nika kierują się zaw ­

Niepoddawa- nie się modom

(19)

Trochę praw o- myślnośca, trochę anarchii

sze p rzeciw zjaw iskom , które są w jakiś sposób „sk rajn e”: p rzeciw w szelk im postaciom „now inkar- stw a ”, p rzeciw w szelk iej „niezrozum iałości” , prze­ ciw każdej form ie „fan atyzm u ” — przy czym nie poham ow ane ciążenie ku „złotem u środ k ow i” nie p ozw ala tu na rozróżnienie zjaw isk rzeczyw iście szk od liw ych od tych, k tórych jed yn ą wadą je st to, że zanadto „od ch ylają się” od ogólnych norm. W praw dzie „obraz autora” ty c h fe lie to n ó w ma opierać się na paradoksalnych sprzecznościach m ię­ d zy racjonalizm em a zain teresow an iem tajem nicą, m ięd zy in telek tu alizm em a em piryzm em , konser­ w atyzm em a niezależnością sądu itp. (por. W stę p , s. 7), w p ra k tyce jednak okazuje się, że i tu „złoty środ ek ” je st ła tw y m rozw iązaniem sprzeczności: an­

tyteza nie zm usza do w yb oru k tórejś z p rzeciw ­ sta w n y ch postaw , gd yż m ożna je doskonale ze sobą pogodzić w m y śl zasady: „trochę tego, trochę teg o” . Trochę racjonalizm u, trochę m etafizyk i; trochę pra- w om yśln ości, trochę anarchii; trochę k on serw atyz­ m u, trochę obrazoburstwa; dla każdego coś m iłego. W artości, za jakim i ta tw órczość się opowiada, są „ o sw ojon e” i d alekie od ja k iejk olw iek skrajności, przystosow an e ad u s u m tego m asow ego odbiorcy, do którego zw raca się i z k tórym szuka p orozum ie­ nia felieto n o w a retoryka. N ie to jest w niej godne k rytyk i, że próbuje ona d em agogicznie m an ipu lo­ w ać m y ślen iem odbiorcy, sk łon ić go m etodam i „u krytej p ersw a zji” do p rzyjęcia sw oich racji: isto t­ n ie jsze je st to, że są to w ła śn ie takie racje, racje p ozw alające tylk o odbiorcy u tw ierd zić się w stanie u m ysło w ej bierności. Jest to n ierozw iązyw aln a sp rzeczn ość fe lieto n o w eg o gatunku: n ie m oże on . istn ie ć bez retoryki, felieton o w a retoryka zaś nie m oże propagow ać św iatop oglądu innego jak św ia ­ topogląd u łatw ion y, św iatop ogląd p rzystosow ania się, św iatop ogląd bierności.

Cytaty

Powiązane dokumenty

• płaszczyzny i proste nieprzechodzące przez środek inwersji przechodzą odpowiednio na sfery i okręgi przechodzące przez środek inwersji,.. • sfery i okręgi nieprzechodzące

Znajdź granicę tego

(Przejście fazowy dla cykli) Pokaż, że przejscie fazowe dla własności, że ER(n, p) zawiera cykl, wynosi p = 1/n.. Oblicz prawdopodobieństwo, że w grafie ER(n, 1/n)

Na tych pozycjach zapisu dwójkowego, na których liczby a i b mają różne cyfry, liczba x może mieć

Udowodnić, że (Q, +) nie jest skończenie

Znaleźć przykład podgrupy indeksu 3, która nie jest dzielnikiem

Dwa koła nie są istotnie różne jeśli jedno przechodzi na drugie

mających na celu wzajemne zacieśnienie kontaktów między inżynierami i technikami Polski i Czechosłowacji dodać jeszcze należy ścisłą współpracę NOT i SIA