Janusz Sławiński
Florilegium I (1972-1975)
Teksty : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 3 (33), 1-6
0
Literaturze Polskiej
1
Instytut
Badań
Literackich PAN
d w um iesięcznik
3
, (33) 1977
TEORIA LITERATURY • KRYTYKA • INTERPRETACJA
F l o r i l e g i u m I
(1972— 1975)
A więc nie jest tak, jakb y tylko sfera prac swoiście literaturoznawczych była zagmatwana niejasnościami, ponieważ niepewność i dom ysł tkw ią też w fundam entach gmachu hum anistyki, na którego w ysokim piętrze beletrystyka gości.
(S tan isław Lem , «Teksty» 1972 n r 1)
* * *
Inaczej badacz. Nie zajm uje się, jak czytelnik, odnajdywaniem w utworze — siebie. Nie uprawia jakichkolw iek przewartościowań. Jego pierwszą powinnością, zawodową i społe czną, jest ochrona «tego, co swoiste» w tekście literackim. Badacz śledzi przemienność napięć m iędzy dążeniem tekstu do autonomii i, z drugiej strony, do ustawicznego przekraczania granic zułasnej autonomii. M usi, jakby powiedział W itkacy, «znieść to potworne napięcie» i oddać obiektyw nym właściwościom badanego dzieła pełną sprawiedliwość.
(E dw ard B alcerzan, «Teksty» 1972 n r 1)
* * *
Dusza archeologa czy historyka sztuki jest, by tak się wyrazić, naturaliter strukturalistyczna; język
strukturali-J A N U S Z S Ł A W I Ń S K I
9.
styczn y jest językiem jego codziennej p ra ktyki badawczej naw et w te d y, gdy nie pojawiają się w nim explicite słynne kategorie: znaczący — znaczony, synchronia — diachronia, które, jak chce Roland Barthes, stanowią znak rozpoznawczy każdego stru ktu ra - listy.
(M ieczysław P o ręb sk i, «Teksty» 1972 n r 1)
* * *
G łów ny przedm iot naszych badań — litera tura — jest zjaw iskiem tak wielopłaszczyznowym , że nauka, jeśli chce go ująć w sposób integralny — sama nabiera właściwie cha rakteru interdyscyplinarnego: m usi być zarówno historią idei, ja k i historią fo rm językow ych, jak wreszcie historią swoiście lite rackich tw orów znakow ych nadbudowanych nad ow ym i form am i języko w ym i. Nasycenie ideologiczne różnych płaszczyzn literatury jest niejednakowe; niektóre z nich są pod ty m w zględem neutralne. Toteż literaturoznaw stw o — jako całość — źle spełnia swe zadania zarówno wówczas, gdy zaniedbuje badania ideologicznych kom po nentów literatury, jak i w tedy, gdy popada w ów jednostronny ideologizm, któ ry był głów nym niedostatkiem naszych prac z lat pięćdziesiątych. M arksizm przyniósł nauce o literaturze wiele — nowe podstaw y ontologiczne i metodologiczne (w ty m również no wą aksjologię) oraz najogólniejsze tezy o rozwoju rzeczywistości społecznej. A le nie przesądza on o pojęciach i twierdzeniach d o ty czących swoistości literatury, o typologii je j struktur, o szczegól n ych prawidłowościach jej rozw oju i szczególnych kryteriach je j wartościowania. Z drugiej strony — skoro niektóre płaszczyzny literatury są neutralne (lub prawie neutralne) pod w zględem ide ologicznym, neutralne są rów nież zajm ujące się nim i działy naszej dyscypliny, chyba że swe zadania cząstkowe absolutyzują i pre tendują do wyłącznego w niej panowania.
(H en ry k M arkiew icz, «Teksty» 1973 n r 6).
* * *
Trudno w yraźniej powiedzieć, że k r y ty k jest w stosunku do uczonego artystą i że reprezentuje racje jednostki
przeciw system owi, historii przeciw naturze. Jest nie tylko z p rzy rodzenia demokratą — dodałbym — ale także personalistą. Bar dziej niż porządkować chciałby zrozumieć, bardziej niż wyjaśniać — doprowadzać do porozumienia. Nad wierność normie i wierność literaturze (jako instytucji) przekłada przekonanie o dialogowym charakterze prawdy. Skłonny jest do nieporządku i przekraczania granic nie ty lko dyscyplinarnych, ale rodzajowych: ale też w głębi serca czuje się bliższy sztuce niż nauce.
Dlatego jest ofiarnym kozłem i trojańskim koniem równocześnie. Dlatego, myśląc o porozumieniu, nie przestaje wywoływ ać kłótni. Dlatego, marząc o demokracji, brnie stale w błędach i wypacze niach. K ryty k a jest — cokolwiek się powie — dziedziną ryzyka i kaprysu, namiętności i oślego uporu. Jest jednak także dziedziną spontanicznej swobody i uczucia braterstwa, które rodzi się w lu dziach, co — niezależnie od ostrości sporów, jakie toczą, a wia domo, jakie bywają bolesne — um ieją się w zajem nie docenić we własnej odrębności. Mało kto rozważał moralną użyteczność k r y tyki.
K ry ty c y w szystkich krajów, nie łączcie się, ale rozpraszajcie — w waszej różnorodności jest wasza siła.
(Ja n B łoński, «Teksty» 1972 n r 2)
* * *
K rytyka jest w pew nej mierze parodią tw ór czości. Jak parodia ujawnia reguły tekstu, dem askuje jego stereo- ty p y, jego tiki. Jest negatyw em dzieła, jego przedrzeźnieniem i karykaturą. Ale dzięki niej literatura nie zawsze przypomina gum ę do żucia.
(Jan Prokop, «Teksty» 1972 n r 2)
* * *
Pewną odmianą stylu alegorycznego jest od bieranie literatury przy założeniu, że pisana jest językiem ezopo- w ym , a więc że pod powierzchnią kryje treści, które z takich czy innych względów nie mogą być w danej społeczności kom uniko wane. To więc, co znajduje się w w ym iarze pierwszym , trakto
wane jest jako maska służąca łudzeniu despoty (w m yśl takiej właśnie lektu ry W allenrod mógł stać się Belwederem).
(M ichał G łow iński, «Teksty» 1975 n r 3)
* * *
Egzegeza utożsamia się z dogm atycznym , autorytatyw nie ustalonym , zaciekle jednostronnym , nie dopuszcza jącym — pod rozm aitym i sankcjam i — żadnych «odchyleń» w y kładem Pisma Świętego. Byw a to nieuchronną konsekw encją tego, że tekst ogłoszono św iętym : staje się on ju ż nie tekstem do rozu mienia, lecz dogm atem do wierzenia. Gorzej jeszcze, gdy władza chroni te k sty uznane za święte w taki sposób, że stawia aparat represyjny na straży ich jedynej, «właściwej» w ykładni. Chronio ne są te ksty, chroniony język, któ rym wolno się porozumiewać, chroniona czystość d o ktryn y. W Niemczech hitlerowskich na stro nie ty tu ło w ej w ażnych dla nazistów książek umieszczano oświad czenie: «NSDAP nie ma zastrzeżeń co do wydania niniejszej książki». J ę zy k bywa strzeżony aż do tego stopnia, że tylko w y brani m ają prawo się n im posługiwać, gdyż — jak opiewało hasło wyw ieszone w hitlerow skich uczelniach — «Kiedy Ż yd pisze po niem iecku, to kłamie». Społeczeństwo totalitarne doprowadza och ronę szczególnie pojętej egzegezy, uznanej za jedynie dopuszczalną, do patologicznej niemal skrajności i m usi ta k czynić, by rozpoznać i zdławić każdy odruch w olnej m yśli. Ale w społeczeństwie dem o kra tyczn ym panować mogą również dogm aty przez egzegezę w y łożone i przez in stytu cje strzeżone. Policja nie musi tu być u m u n durowana — może ona się składać z konserw atyw nych egzegetów, pilnujących ładu w społeczeństwie i literaturze.
(M aria Ja n io n , «Teksty» 1972 n r 2)
* * *
Haniebną parodią m ecenatu stała się polityka kulturalna Hitlera, rozpoczęta u roczystym spaleniem w Berlinie w roku 1933 dzieł intelektualistów , którzy głosili poglądy a n ty faszystow skie. Mecenat miał charakter przym usow y i ty m się róż nił od tradycyjnych. Do kariery można było pod rządami Hitlera dojść dosyć łatwo — wystarczała publikacja skromnego artyku łu ku chwale protektora. U niw ersytet został przekształcony z centrum
naukowego w biuro propagandy. Część elity um ysłow ej Niemiec — jak bracia Mann, Arnold Zweig, Brecht, Feuchtwanger, Cassirer, Einstein — opuściła kraj. Dla uczciwego człowieka w ybór w takich wypadkach ogranicza się do ryzyka emigracji lub heroizmu pozo stania. Heroizmu, bowiem postawa bierności była natychm iast interpretowana przez reżim jako akceptacja. Ktoś — jak H aupt- m ann — kogo nie było stać na odwagę głośnego «nie», sam sobie przypinał etykietkę zwolennika. Najciemniejsze to czasy dla k u l tu ry narodu, kiedy głowy mędrców, zb yt cenne, aby ich używać jako taranów, mają przed sobą ju ż tylko tragiczną alternatywę:
walić albo nie walić w mur.
(Bożena Sadkow ska, «Teksty» 1973 n r 5)
* * *
Permanencja układu, w któ rym każdy num er pierw szy jest wobec kogoś innego num erem drugim, stym u lu je rozszerzanie szeregu, powoływanie now ych instancji, aby nad najbardziej mocarnym władcą stał Bóg (wrażliwa na hierarchię potomność nazwała A ttylę „biczem bożym ”), aby najm arniejszy biały był lepszy od każdego czarnego, aby każdy z członków naszej grupy był pod jakim ś względem lepszy od każdego osobnika z gru p y wrogiej lub konkurencyjnej.
(S tefan T re u g u tt, «Teksty» 1972 n r 1)
* * *
Czyli: barokowa duma z polskiej wolności b y ła w yrazem ku ltu historii narodowej. Byłaby to więc wartość godna rehabilitacji w tych granicach, w jakich uznajem y w kład ku ltu ry szlacheckiej do kultu ry ogólnonarodowej. Szczególnie że apoteoza w zoru wolności wiąże się z trzeźwą, surową k ry ty k ą stanu szla checkiej Rzeczypospolitej w X V II wieku, w w ielu punktach zbieżną z dzisiejszym spojrzeniem na historię.
A jednak byłaby to rehabilitacja nawet w wyznaczonych grani cach za szeroka. To, co naprawdę stało się narodową wartością,
da się sprowadzić do ugruntowania przekonania, że wolność jest dobrem najw yższym , szczególnym klejnotem Polaków. To przeko nanie bardzo się przydało w nowszej historii, począwszy od schyłku X V III wieku.
(C zesław H ern as, «Teksty» 1974 n r 4)
* * *
T ak więc świat pokonuje plan; ale plan p rzy swaja świat. W um yśle zostaje to, co uporządkowane, chociaż zarazem zostaje bardzo niewiele. C zyżby zatem swobodna podróż była urojeniem? C zyżbyśm y byli ty lko niew olnikam i — chaosu świata lub pedagogicznego porządku? I tyle tylko zyskiw ali z po dróży, ileśm y um ieli wcisnąć w szablony, w jakie w pisujem y doznania? G dyby tak było, można by — parafrazując powiedzenie, że nie ty le m yślim y, ile jesteśm y m yślani — powiedzieć, że nie m y zw iedzam y, ale jesteśm y zw iedzani i że naszym i oczami patrzy na miasta plan i przew odnik — ku ltu ra ln y stereotyp podróży.
(Ja n B łoński, «Teksty» 1972 n r 1)
* * *
Poznałem W itolda Gombrowicza przez Bruno na Schulza, tego zaś — przez przypadek. W 1936 roku otrzym a łem — wraz z dwom a rówieśnikam i, parającymi się, jak i ja, piórem — zaproszenie od pew nej lw ow skiej in stytucji, by urządzić wieczór autorski. B yliśm y jednak całkowicie nieznani i trzeba było kogoś, kto by nas wprowadził. W ybór padł na Schulza — nie, jakobyśm y znali jego twórczość, lecz dlatego, że bilet kolejow y do Drohobycza, gdzie m ieszkał, kosztował stosunkowo niewiele. W ybrałem się więc do niego, by go zaprosić.
(A rtu r S an d au e r, «Teksty» 1975 n r 4)