• Nie Znaleziono Wyników

Pożywienie długowiecznych Abchazów

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Pożywienie długowiecznych Abchazów"

Copied!
56
0
0

Pełen tekst

(1)

S M O P R Z Y R O D N I C Z

(2)

Zalecono do bibliotek nauczycielskich i licealnych pismem M inistra Oświaty nr IV/Oc-2734/47

Wydano z pomocą finansow ą ^olskiej Akademii Nauk TREŚĆ ZESZYTU 7—8(2141—42)

G ó r s k i F., W nauce: dobre pomysły = proste p o m y s ł y ...169

J a k u b o w s k i J. L., Tropikalny las wilgotny na G w a d e lu p ie ... 174

S t a r m a c h K., P hytotelm a — m ikroakw aria w nasadzie liści szczeci pospo­ litej, Dipsacus silvester H uds... 179

B r z ę k G., Rzut oka na stu letn ią historię Polskiego Tow arzystw a Przyrodni­ ków im. M. K opernika (1875—1975). Cz. 1... 180

B i r k e n m a j e r K., B adania paleozoologiczne polskiej w ypraw y spitsbergeń- skiej w r. 1974 ... 183

P ł y t y c z B., Reakcje immunologiczne u żaby, Rana p ip ie n s ...136

D u d z i a k J., Rozwój współczesnych osadów rzeki g ó r s k ie j...188

Ż y ł k a A., Żm ija z y g z a k o w a ta ... 191

Drobiazgi przyrodnicze Komora im. M. K opernika w podziem iach Wieliczki (M. Skulimowski) 194 M ącznik i jego pam ięć (R. K. C y k o w sk i)...195

N aturalni wrogowie mszyc (S. K a c z m a re k )...196

Odkrycie nozdrzy w ew nętrznych u drugiego gatunku wśród ryb kostno- szkieletowych (H. S z a r s k i) ... 197

Zęby kaszalota (W. S e i d l e r ) ...193

Sejmy bocianie (L. P o m a r n a c k i) ... 199

O patogenach i owadach — w ektorach patogenów roślinnych (J. Syller) 200 Echinodorus cordijolius (Linne) Griseb. (J. Elias, tłum . S. Stokłosowa) 201 Ogród Dendrologiczny w nadleśnictw ie W irty (T. Wojtowicz) . . . . 203

Pożywienie długowiecznych Abchazów (A. M. D ą b ro w sk i)...204

Zagrożenie środow iska przyrodniczego przez odpady przemysłowe oraz stosowanie zapraw rtęciow ych w rolnictw ie (S. S e g d a )...204

K ronika Irena V etulani (26. 12. 1904 — 2. 2. 1975)... 205

R o z m a i t o ś c i ... 206

Recenzje H. i J. van L a w i c k - G o o d a l l : Zabójcy bez winy (A. Stobiecki) . . 208

Szkice Legnickie, pod red. T. Gum ińskiego (K. R. M azurski) . . . . 209

I. N. W i e s i e j o w s k i j, Ju. A. B i e ł y j : N ikołaj K opiernik (E. Rybka) 209 Przekłady książek o K operniku, w ydanych w Polsce, na inne języki (M.) 210 M. P. P i e t r o w: S raw nitielnaja ch arak tieristik a łandszaftow pustyń m ira (T. S z c z y p ek )... 210

H. C. C o o k : M anuał of Histological D em onstration Techniąues (A. J a ­ siński) ... 210

Spraw ozdania Kom isja Geologicznych Kolekcji D okum entalnych (S. Czarniecki) . . . 211

Spraw ozdanie z działalności Oddziału Łódzkiego P T P im. K opernika za II półrocze 1974 r. (W. J a ro n ie w s k i)... 211 K om unikat

S p i s p l a n s z

la. FIORD HORNSUND pokryty dryfującym lodem. Na dalszym planie Horn- sundtind (1431 m), na pierw szym planie dom ek grupy paleozoologicznej („Hor- ridonia H y tte”) w A driabukta (Spitsbergen); b. w czasie przem arszu na lo­

dowcach Ziemi T orella (Spitsbergen). Fot. K. B irkenm ajer

Ila. RUINOWE FORMY WIETRZENIA PIASKOWCOW dolnoperm skich na Górze Polaków (Polakkfjellet) na Spitsbergenie; b. ślady pełzania ślimaków w dolno- perm skim piaskowcu na P olakkfjellet. Fot. K. B irkenm ajer

Ilia . GOŁĄBEK. Fot. J. Płotkow iak IHb. KOŻLARZE. Fot. J. Płotkow iak

IV. MRÓWKOJAD, M yrmecophaga jubata L., A m eryka Płd. Fot. W. S trojny V. MŁODY STRUŚ, T anzania Fot. M. P. K rzem ień

VIa. KOLONIA WIKŁACZY, Tanzania Fot. M. P. Krzem ień VIb. GNIAZDA WIKŁACZY, T anzania Fot. M. P. Krzem ień

VII. ŻYRAFY, Gi raf f a camelopardalis i ZEBRY, Equus grevyi, Tanzania Fot. M.

P. Krzem ień

VIIIa, b. BIESZCZADZKIE MIELERZE. Fot. F. Sikorski

O k ł a d k a : NOSOROŻEC, Diceros bicornis. Ngorongoro, Tanzania.

Fot. M. P. K rzem ień

(3)

O R G A N P O L S K I E G O T O W A R Z Y S T W A P R Z Y R O D N I K Ó W I M . K O P E R N I K A (Rok założenia 1875)

L I P I E C - S I E R P I E Ń 1975 ZESZY T 7— 8 (2141—42)

FRANCISZEK GÓRSKI (Kraków)

W N A U C E : D O B R E P O M Y S Ł Y = P R O S T E PO M Y SŁ Y

P ostęp n auk , zw łaszcza p rzyrodniczych zale­

ży od w ielu czynników . Do n ajw ażn iejszy ch n a ­ leżą: 1 — n ow e pom ysły, no w e hip o tezy lub te o r ie ; 2 — w yn alezien ie n o w ych m eto d b ad aw ­ czych. P rz y k ła d e m now ego pom ysłu było do­

strzeżen ie id ei ew olucji w sy ste m aty c e zw ierzę­

cej i ro ślin n ej przez K a ro la D arw ina. W X V III w iek u św iat w yższych z w ierząt i ro ślin b y ł już u porządk ow an y w znaczen iu w y ró żn ienia i opi­

sa n ia w ielu g a tu n k ó w i rodzajów , i zgrupow a­

n ia ich w ro d zin y i w yższe jedn o stk i taksono­

m iczne. Ś w iaty t e b y ły p o n ad to u p orządkow ane w znaczeniu p rzy p isa n ia im pew nej h ierarch ii polegającej n a um ieszczeniu poszczególnych form n a coraz w yższych poziom ach zależnie od złożoności ich s tru k tu ry . Do najniższego pozio­

m u zaliczono zw ierzęta o b ardzo p ry m ity w n ej budow ie, a d o poziom u najw yższego naczelne {Primates). In n e ro d za je zajm ow ały poziom y po­

średnie. W yrazem geniusza D arw in a b yło d o ­ strzeżen ie w tej h iera rc h ii now ej idei, m iano­

w icie idei ew olucji. Polegała o n a n a p rzy p u ­ szczeniu, że fo rm y w yższe w yw odzą się fak ­ tycznie, czyli n a d ro dze g en era ty w n e j, z form

niższych.

P rzy k ład em now ego pom ysłu w chem ii jest przy p isan ie s tru k tu ry tetrae d ry cz n e j (czworo- ścianów ej) atom ow i w ęgla niezależnie od siebie

i 1

przez v a n ’t H o f f a i L e b e l a (w 1874 r.).

T eoria ta uzasad n iała dlaczego n ie pojaw iają się izom ery pew nych ty p ó w w śród zw iązków w ęgla (np. izom ery ty p u CHHRR) i w y jaśniała istn ienie izom erów optycznych. W dziedzinie fi­

zyki now ym pom ysłem — często określany m ja ­ ko rew olucyjny — b yła h ipoteza w y su n ięta w 1900 r. przez P l a n c k a , że em isja św iatła — a raczej prom ieniow ania elek tro m agn etyczne­

go — n ie zachodzi w sposób ciągły, lecz polega n a em isji przez źródło św iatła pakietów energii zw anych k w an tam i (a później fotonam i).

W astronom ii no w ym pom ysłem był sy stem he- liocen tryczny sform u łow any przez K opernika;

jego z aletą było to, że w y jaśn iał on w sposób niew ym uszony ru ch y p lan e t — w przeciw ień­

stw ie d o system u geooentrycznego, k tó ry d la opisu ru ch ó w ty c h p la n e t m u siał się uciekać do coraz zaw ilszych h ipotez ad hoc sform ułow a­

nych. W m atem aty ce now ym pom ysłem było w prow adzenie do tej n a u k i pojęcia zbioru przez M. C a n t o r a (1845— 1918). Pojęcia tego m ate ­ m aty k a n ie określa, poniew aż uw aża je za po­

jęcie podstaw ow e, któ reg o n ie m ożna zdefinio­

w ać za pom ocą jeszcze prostszych pojęć. P oję­

cie zbioru zrobiło — jeśli się m ożna ta k w y ra ­ zić — fenom enalną k a rie rę w m atem atyce, po­

niew aż teo ria zbiorów ( = teo ria mnogości) zn aj-

(4)

170

d u je się u p o dstaw n iem al w szy stk ich działów m ate m a ty k i.

W szystkie w yżej przytoczone p o m ysły (ewo­

lu cja, atom w ęgla tetra e d ry c z n y , sy ste m helio- cen try czn y , k w a n t energii, pojęcie zbioru) są pom ysłam i prostym i, czego dow odem je s t to, że m o żn a ich isto tę w y jaśn ić w k ilk u co najw y żej zdaniach. N asuw a to przypuszczenie, że ■— jeże­

li n ie w szystkie — to p ra w ie w sz y stk ie n ow e a płodne pom ysły n au k o w e są pom ysłam i p ro ­

stym i. J e st naszym zam iarem tę tez ę obszerniej uzasadnić, ograniczając się jed n a k d o pom ysłów m etodycznych, poniew aż ta k ie zaw ężenie te m a ­ tu stano w i u ła tw ie n ie isto tn e naszego zadania.

N ie m a p o trzeb y w y ja śn ia ć o bszerniej znaczenia ja k ie m ają no w e m eto d y d la b a d a ń p rzy ro d n i­

czych. Dość p rzypom nieć rolę, jak ą odegrał dw usoczew kow y m ikroskop w b a d an iach biolo­

gicznych. Dzięki niem u pow stały z jed n ej s tro ­ n y n o w e d y scy p lin y ja k cytologia i histologia, a z d ru g ie j doczekały się o d k ry cia i zbadania ogrom ne św iaty m ikroorganizm ów roślin n ych , zw ierzęcych i b a k te ry jn y c h .

C hronologicznie sta ry m pom ysłem m etodycz­

n y m je s t term o m e tr. P rzy ro d n ik o m k o ńca X V I i X V II w iek u zn any m zjaw isk iem b y ło rozsze­

rza n ie się cieczy i su b sta n c ji sta ły c h pod w p ły ­ w e m o g rzan ia (n ie rozróżniano W tedy pojęć cie­

p ła i tem p e ra tu ry ). W iadom ym było, że jeżeli um ieścić zlew kę z rtę c ią (lub in ną cieczą) w n a ­ czyniu z gorącą wodą, to rtę ć pow iększy sw ą objętość, to znaczy że jej poziom w zlew ce się podniesie. A le ta zm ian a poziom u b y ła znikom a i n ie m ogła stanow ić p o d staw y d la term o m e trii.

P om ysł w łoskich p rzy ro d n ik ó w sk u pio n ych w A ccadem ia del C im ento w e F lo ren cji (ok.

r. 1650) polegał n a zao p atrz e n iu zb io rn ik a z cie­

czą term o m etry czn ą (alkoholem ) w k ap ilarę.

W ty c h w a ru n k a ch n a w e t b ard zo m ałe zm ian y objętości cieczy pow odow ały znaczne p rze su n ię ­ cia jej w olnej pow ierzchni (w k ap ilarze) n a sk u ­ te k ogrzania. Pom ysł b y ł w zasadzie i w y k o n a ­ n iu prosty , a jego istotą b y ło n a d a n ie odpow ied­

nieg o k sz ta łtu zbiornikow i z cieczą term o m e ­ try czn ą. Z a k o n s tru k to ra te rm o m e tru rtę c io w e ­ go uchodzi G. F a h r e n h e i t (1686— 1736).

O ty m ja k do b ry m p om ysłem b y ł te rm o m e tr (rtęciow y lu b alkoholow y), m im o p ro sto ty sw ej budow y, św iadczy jego u ży w an ie n a w ielk ą ska­

lę zarów no w b ad an iach n a u k o w y ch ja k w p ra ­ k ty ce w spółczesnej.

W skład w ie lu a p a ra tó w pom iaro w y ch stoso­

w a n y c h w n a u c e w chodzi ru ch o m a część opa­

trz o n a w skazów ką, k tó ra p o ru sza się w zdłuż skali (taką budo w ę m a ją np. w agi spręży n o w e u ż y w a n e n a poczcie d la u sta la n ia ciężaru p a ­

czek). J e st oczyw iste, ż e dokładność o d czy tu po ­ łożenia w skazów ki je s t ty m w iększa im je s t ona dłuższa. Z d ru g ie j jed n a k stro n y pow ięk szen ie długości w skazów ki przez zw iększen ie jej cię­

ż a ru i bezw ładności zm n iejsza czułość p rz y rz ą ­ d u pom iarow ego. Z teg o pow odu w p ra k ty c e długość w skazów ki je s t k om prom isem m iędzy sp rzecznym i w ym aganiam i. W 1826 r. niem iecki fizy k J. C hr. P o g g e n d o r f (1796— 1877) w p ad ł n a po m ysł za stą p ie n ia m a te ria ln e j w sk a ­ zów ki przez pro m ień św iatła; bliżej ja k w y g lą­

d a rea liz a c ja teg o pom ysłu o b jaśn ia ry c. 1. P o ­

m ysł, żeby k ro tk ą m a te ria ln ą w skazów kę z a stą ­ pić n ic nie w ażącym prom ieniem św ietlnym , długości do k ilk u m etrów , je s t z jed n ej stro n y pom ysłem graniczącym z genialnością, a z d r u ­ giej b a rd z o pro stym . D odajm y, że pom ysł Pog- g e n d o rfa jest stale używ any przy budow ie p rec y z y jn y c h a p a ra tó w pom iarow ych.

W d ru g ie j połow ie X IX w iek u dzięki b ad a­

niom P a s t e u r a p o w stała n ow a n a u k a biolo­

giczna, m ianow icie bakteriologia. W celu zba­

d a n ia w łasności poszczególnych g atun kó w (lub szczepów) b a k te ry jn y c h okazało się konieczno­

ścią ro zpo rząd zanie k u ltu ra m i, k tó reb y zaw iera­

ły ty lk o jed en g a tu n e k lu b szczep. To jed n a k n a tra fia ło n a tru d n o ści, poniew aż k u ltu ry b a k ­ te rii, k tó re m ieli w te d y do dyspozycji m ikrobio­

lodzy b y ły m ieszan in ą k ilk u lub w ięcej g a tu n ­ ków ; n ie w idziano jed n a k sposobu (metody) d la w yizolow ania z k u ltu ry m ieszanej pojedynczych b a k te rii w celu o trz y m an ia czystych jednoga- tu n k o w y c h k u ltu r. Tym czasem tak ą m etodę po­

d ał d o w iadom ości w 1881 r. znako m ity n ie ­ m iecki bak terio lo g R o b ert K o c h (1843— 1910).

N asu n ął m u ją w ido k p rzek ro ju b u lw y ziem ­ niaczan ej, n a k tó ry m w k ilk u m iejscach rozw i­

n ę ły się kolonie b a k te rii lu b grzybów n a s k u te k ściśle lokalnego zak ażen ia przez zarodniki, po ­ chodzące z atm o sfe ry . K olonie te b y ły jedno- g atu n k o w e; a s ta ła k o n sy sten cja podłoża od­

żyw czego (bulwy) sp raw iała, że kom órki w cho­

dzące w sk ład k olonii b y ły pozbaw ione m ożno­

ści b iern eg o p rzen oszen ia się z jed neg o m iejsca n a in ne, a to z kolei w ykluczało m ożliwość po­

w s ta n ia kolonii różnogatunkow ych. To spostrze­

ż en ie n a su n ęło K ochow i m yśl, że o trzy m an ie czystych g atu n k ó w lu b szczepów z pożyw ki pły n n ej stało b y się czynnością w ykonalną, g d y ­ b y się u d a ło w jak iś sposób zam ienić tę pożyw ­ k ę n a sta łą . O czyw iście w iedział on, że m ożna to ła tw o osiągnąć d od ając do pły nn ej k u ltu ry a g a ru lu b ż e la ty n y w m ałych ilościach (1—2%).

O pracow ana p rzez K ocha m eto d a izolacyjna polega z a te m n a ty m , żeby od odpow iednio roz­

cieńczonej k u ltu ry zaw ierającej k ilk a lub w ię ­ cej g a tu n k ó w b a k te ry jn y c h dolać (uprzednio w y stery lizo w an eg o )ciepłego i jeszcze p ły nnego

Ryc. 1. M etoda Poggendorfa (1826, schemat). R — r u ­ choma część a p a ra tu ry pom iarow ej (np. cewka galw a- nom etru); oś obrotu R jest prostopadła do płaszczyzny papieru; L — m ałe lusterko przytw ierdzone do R;

S — źródło św iatła; z — pionowa szczelina; s — so­

czewka. W iązka św iatła W w ysłana przez S odbija się od lu sterk a i pada na ek ran E ze skalą (ekran w idzia­

ny z profilu). Na ekranie widoczny jest obraz szczeli­

ny w form ie jasnej pionowej smugi. M inim alny obrót L dookoła osi pow oduje dostrzegalne i m ierzalne p rze­

sunięcie się obrazu szczeliny na ekranie. Dalsze w y­

jaśnienia w tekście

(5)

roztw oru (tj. pożyw ki) z dodatkiem ag aru . Po w ym ieszaniu ro zlew a się pożyw kę + ag a r n a p ły tk i P etrieg o (w ysterylizow ane!), k tó re p rze ­ nosi się do te rm o sta tu o tem p e ra tu rz e sp rz y ja ­ jącej rozw ojow i b ak terii. Obecność a g a ru w po­

żyw ce sp raw ia, że z e sta la się ona n a galareto ­ w atą m asę, w k tó re j poszczególne kom órki b a k ­ te ry jn e zo stają unieruchom ione. To jed n ak nie

ha m u je ich zdolności do m nożenia się, ta k iż po 24—36 godzinach w m iejscu, w k tó ry m została un ieruchom iona kom órka b a k te ry jn a , pojaw ia się dostrzeg alna okiem kolonia. Jeżeli p ierw o t­

n a k u ltu ra została odpow iednio rozrzedzona (rozcieńczona), to odległości m iędzy koloniam i przek raczają k ilk a m ilim etró w . M ożliwym s ta je się w ted y po b ran ie p rzy pom ocy d ru cik a p la ty ­ now ego kom órek b a k te ry jn y c h z odrębnych ko ­ lonii i p rzeniesien ie do św ieżych pożyw ek s ta ­ łych lu b p łynnych. Pom ysł, jak w idać, je s t b a r­

dzo p ro sty i sprow adza się do unieru ch o m ienia b a k te rii w pożyw ce p ły n n ej przez dodanie środ­

ka, k tó ry ją zestala.

M etody chrom ato g raficzn e są m etodam i a n a ­ lizy chem icznej, w k tó ry c h k o n tra s t m iędzy ich p rostotą a spraw nością je s t zadziw iający. O pra­

cowane w lata ch 1905— 1914 przez M. S.

C w i e t a (1872— 1919, p rofesora u n iw e rsy te tu , a n a stę p n ie politechniki w W arszawie) są obec­

n ie zb y t d o brze znane, żeby zachodziła potrzeba opisu ich d w u zasadniczych m o dy fik acji: b ib u ­ łowej i kolum now ej. P ierw sza doczekała się udoskonalenia p rzez A. J. P. M a r t i n a i R.

L. M. S y n g e (w lata ch 1941— 1944). Polega ono n a doko n aniu rozdziału chrom atograficzne­

go składników m ieszaniny n a ark u szu bibuły kolejno w d w u p ro stop ad łych do sieb ie k ie ru n ­ kach. Za to ud oskonalenie o trzym ali jej au to rzy nagrodę N obla z chem ii w 1952 r.

M etody ch rom atograficzne — zwłaszcza skom binow ane z m etodam i radiochem iczny­

m i — należą do n ajp o tężn iejszy ch środków, któ ry m i rozporządza w spółczesna an aliza ch e­

m iczna. N ależy zanotow ać że zostały one doce­

nio ne do p iero m niej w ięcej po 30 lata ch od chw ili ich o pracow ania przez Cw ieta. N a p rz y ­ k ład W i l ł s t a t t e r w sw ych klasycznych b a ­ d an iach n a d chlorofilam i d la oddzielenia izom e­

ró w a i b stosow ał m eto d y o p a rte n a różnicach w rozpuszczalności o b u izom erów w organicz­

n y c h rozpuszczalnikach. M etody te b y ły jed n ak b ardzo żm u d n e i w y m ag ały w iększych ilości m ate ria łu w yjściow ego. Tym czasem za pom ocą m etody C w ieta m ożna by ło to sam o osiągnąć znacznie prościej i op eru jąc n a znacznie m n ie j­

szych ilościach.

Pow odem , d la któ reg o m eto dy chrom atogra­

ficzne b y ły ta k długo zapoznane, je st praw do ­ podobnie ich p rostota. N ie m ogła się zmieścić w um y słach chem ików końca X IX i początku X X w iek u m yśl, żeby ta k p ro ste u rządzenie jak pasek b ibu ły długości 20 cm lu b ru rk a szklana o średnicy 1 cm w y p ełn io n a drob n o zmieloną su bstancją sta łą m ogły stanow ić sku teczn e środ­

ki se p aracy jn e m ieszanin y w ieloskładnikow ej.

Ju ż k ilk a se t la t te m u b ad an ia astronom ów ustaliły, że ziem ia obraca się dookoła w łasnej osi, przyczem czas o b ro tu w ynosi 24 godzin.

Choć ru c h te n n ie podlegał w ątpliw ości, pożą-

!•

danym było znaleźć jego p otw ierdzenie n a je­

szcze inn ej drodze. Dokonał tego w 1850 r. fi­

zyk francuski J a n F o u c a u l t (1819— 1868).

U szczytu kopuły nak ry w ającej cen traln ą salę P a n teo n u w P a ry żu zaw iesił o n w ahadło długo­

ści 67 m obciążone n a dolnym końcu k u lą m ie­

dzianą o ciężarze 28 kg. (ryc. 2). Dzięki sw ym rozm iarom w ahadło to raz w ru ch w praw ione w ahało się przez dłuższy czas (kilka godzin).

Z asada in ercji N ew tona w ym aga, żeby w ah a­

dło w ykonyw ało periodyczne ru c h y sta le w tej sam ej płaszczyźnie pionow ej; przechodzącej przez p u n k t zaw ieszenia w ahadła. D okładniej jej pozycję m ożna b y ło zanotow ać za pom ocą li­

n ii prostej narysow anej n a podłodze (linia ta b yła przekrojem płaszczyzny w a h a ń z podłogą).

Tym czasem okazało się u sta la ją c pozycję płasz­

czyzny w ah ań po k ilk u godzinach, że dokonała ona ob ro tu o pew ien k ą t <p w stosunku do po ­ czątkow ego położenia w chw ili t0. K ą t ob rotu cp b ył ty m w iększy im późniejszy b ył czas ob­

serw acji położenia płaszczyzny w ahań.

W yjaśnienia teg o zjaw iska należy szukać w obrocie k u li ziem skiej dookoła sw ej osi. W a­

hadło w a h a się s ta le w tej sam ej płaszczyźnie, tym czasem otoczenie (podłoga) n a sk u tek obro­

tu ziem i zm ienia pozycje, m ianow icie ob raca się 0 k ą t (p, k tó ry ro śn ie w m iarę u p ły w u czasu.

T eoria teg o zjaw iska je s t dość zawiła, jed n ak w yniki obliczeń teorety cznych zgadzają się do ­ b rze z w ynikam i dośw iadczalnym i pom ia­

rów k ą ta <p. Sam pom ysł dośw iadczenia je s t bardzo p ro sty : spraw dzić czy płaszczyzna w ah ań u leg a zm ianie w m iarę u p ły w u czasu.

D odajm y, że podobny pom ysł m ieli ju ż przed ­ te m przy rodnicy w łoscy: V i v i a n i (w 1661 r.) 1 B a r t o l i n i (w 1833 r.); (w yniki ich badań n ie by ły znan e Foucault). Je d n ak u zysk ane przez n ich w yniki ty lk o jakościow o zgadzały się z teorią.

A

Ryc. 2. Doświadczenie Foucaulta (1850). W — wahadło;

A — p u nkt zaczepienia. Płaszczyzna ABC jest płasz.- czyzną w ahań w chwili początkowej t„. P rosta B ’C’ jest śladem płaszczyzny ABC na podłodze P (tj. przekro­

jem podłogi z płaszczyzną ABC). Po czasie t t śladem płaszczyzny w ahań na P jest prosta DE; tw orzy ona k ąt cp z prostą B’C \ K ąt cp rośnie w m iarę upływ u

czasu

(6)

172

R ów nież n a środek X IX w. (1852) p rzy p ad a opracow anie m etody d la p o m iaru szybkości z ja k ą rozchodzi się św iatło. N ajp rostsza m etoda teg o ro d za ju polegałaby n a em isji przez źródło św iatła um ieszczone w punk cie A k rótkiego, ale silnego błysku. C hw ilę t0 em isji b ły sk u n o tu je ch ro n o m etr A . W odległości D w ynoszącej np.

10 km z n a jd u je się o b serw ator B, k tó ry n a sw ym chro n om etrze B n o tu je czas d o jrz e n ia bły sk u em itow anego przez źródło A . Dzieląc n a stę p n ie D przez różnicę t y—10 o trz y m u je się szybkość c św iatła (c = D / ( t 1 — t 0/). N iestety m etod a ta zawodzi, a p rzyczyną je s t z b y t d u ża szybkość św iatła. Z Obserwacji astro n o m iczny ch dokonan ych jeszcze w X V II w. ( R o m e r , 1676) w iadom ym było, że szybkość rozchodzenia się św iatła je s t rzędu 300 tysięcy k m n a sek un d ę ( = 3.10s/sek). Ł atw o obliczyć, że p rz y odległo­

ści D — 10 k m różnica czasowa t x— 10 w ynosi 1/30,000 sekundy, je s t zatem w ielkością niem o­

żliw ą do dokładnego zm ierzenia. N a w et g d y ­ byśm y zw iększyli D do np. 50 km (więcej się n ie da), to s y tu a c ja n ie uległab y popraw ie.

Ź ródło błędów , jak im jest udział d w u chrono­

m etró w d la p om iaru t0 i t lf m ożna w ykluczyć um ieszczając w m iejscu B lustro , od któ rego p rom ień w y słan y przez źródło A o d b ija się i tra f ia do lu n e ty um ieszczonej obok A. Droga, k tó rą w ty ch w a ru n k a ch p rzebiega p ro m ień św ietlny, w ynosi 2D.

K p -&Z,—

ea

K

Ryc. 3. Schem at urządzenia dla pom iaru szybkości św iatła m etodą Fizeau (1852). A — na lewo: S — punktow e źródło św iatła; K — koło zębate w idziane z profilu z góry; urządzenie, k tó re obraca K pom inięte na rysunku; z1 i z2 dwa sąsiednie zęby na kole K, między którym i (przy spoczynku koła K) przechodzą prom ienie św iatła w ysyłane przez S w k ieru n k u lu stra B (w odległości D od S); P — pryzm at, który p ro ­ m ienie odbite od L i pow racające w k ieru n k u L — S skierow uje do lunety C. B — n a praw o: jeżeli koło K obraca się dostatecznie szybko, to w ciągu czasu At ząb zx przesunie się do pozycji zajm ow anej poprzed­

nio przez wycięcie między zębami z± i z2 i w ten sposób zablokuje dalszą drogę prom ieniom św ietlnym

pow racającym po odbiciu od L

P o m iar szybkości św ia tła o k azuje się zatem o p eracją niew y k onaln ą. T ym czasem ok. r. 1850 w padł fran cu sk i fizyk A. F i z e a u (1819— 1896) n a pom ysł, dzięki k tó re m u p o m iar szybkości św iatła sta ł się m ożliw ością. Z asadę pom ia­

r u ob jaśn ia ry s. 3. P rzypu śćm y n a jp ie rw , że k o ­ ło zęb ate Z je s t w spoczynku. W tedy p ro m ien ie św ietln e em ito w an e przez źródło S po przejściu p rzez w ycięcie m iędzy dw om a sąsiednim i zęb a­

m i biegną do lu s tra L w odległości D, o d b ijają się od L i w racają do koła zębatego, przecho­

dzą przez w ycięcie m iędzy zębam i i po odbiciu się od p ry zm a tu p tra fia ją do oka o b serw atora p rzy lu n ecie F. P rzypuśćm y z kolei, że koło Z zo staje w p raw io n e w szybki ru c h obrotow y.

O k azu je się, że d la dostateczn ie dużej szybkości o b ro tu św ia tło p rz e sta je docierać do lu n ety . P rzy czy n ą teg o zjaw isk a je s t ru ch koła Z. M ia­

now icie w ciągu czasu At, któ rego p o trzeb u je pro m ień n a to, żeby przebyć drogę od S do L i z pow rotem od L do S, ząb z x koła przesuw a się i z a jm u je pozycję, k tó rą p rzed tem m iało w y ­ cięcie m iędzyzębow e. Z ąb z x zagradza zatem drogę prom ieniow i w racającem u ; zam iast do ­ trzeć d o lu n e ty zo staje on pochłonięty przez ząb z v M ożna ustalić (czego robić n ie będzie­

my), że pom iędzy szybkością św iatła a p a­

ra m e tra m i a p a ra tu ry zachodzi zależność:

c = 4D-nz'n 0, w k tó re j c je s t szybkością św ia­

tła (km n a sek.), D odległością (w km) lu s tra L od źró d ła św iatła S; n z je s t liczbą zębów n a ko­

le, a n Q je s t szybkością ob ro tu k oła Z, czyli licz­

bą o b rotó w n a seku nd ę. W dośw iadczeniu F i­

zeau D = 8633 m, n z = 720, n 0 = 12,6/sek. Po w sta w ie n iu ty c h d a n y c h d o w zoru o trzym u je się ja k o w y n ik c = 313 350 km /sek. J e s t to w a rto ść o blisko 5 p ro ce n t w iększa od u zn aw a­

n e j obecnie z a n ajd o k ład n iejszą c = 299 774 k m /se k ( M i c h e l s o n 1935). P rzy czy n ą od chy ­ len ia są źródła błędów obciążające m etodę F i­

zeau, w co je d n a k tu w chodzić n ie będziem y.

D odam y tylko, że dzięki u lep szeniu m etody i zw ięk szeniu D do 46 km uzyskał w 1901 r.

P e r r o t i n d la c w arto ść 299 860 km /sek, m a­

ło o dbiegającą od w arto ści uzysk anej przez M i- c h e l s o n a i jego w spółpracow ników F. G.

P e a s e i F. P e a r s o n .

Choć u rząd zen ie pom iarow e n ie je s t pozba­

w io ne pew nej kom plikacji, to sam pom ysł jest p ro sty i sp ro w ad za się d o tego, że droga, k tó rą p rze b y w a p ro m ień w ciągu czasu At = 2X,8,6 km je s t duża w p oró w n an iu z drogą d, k tó rą w ty m czasie odbyw a ząb z t k oła Z ; d ro g a ta w y n o si k ilk a cm. M ała w arto ść d je s t m om en­

tem um ożliw iającym p rzesun ięcie zębu z x n a ­ w e t w ciągu b ardzo k ró tkiego czasu At.

D la n aw ig acji i geografii fizycznej d uże zn a­

czenie posiada d o k ład n a znajom ość głębokości m ó rz i oceanów . W X IX w . i p ierw szych d e k a ­ d ach X X w . m eto d a sto so w ana d la p om iaru głębokości m o rza w d an y m m iejscu polegała n a spuszczeniu d o stateczn ie ciężkiej sondy połączo­

nej z d łu g ą lin ą n a w in ię tą n a w alcu. O padająca w k ie ru n k u d n a m orza sonda o b racała w alec.

Jeg o ru c h u sta w a ł z chw ilą d o tarc ia sondy do d n a m orza; w te d y n a p o dstaw ie z a re je stro w a ­ n e j liczby o brotó w w alca m ożna b y ło obliczyć długość odw iniętej lin y i u stalić w te n sposób głębokość m o rza w d a n y m m iejscu. M etoda ta b y ła czasochłonna, zwłaszcza p rzy pom iarach w iększych głębokości, in te resu jąc y c h z p u n k tu w id zen ia geograficznego.

O becnie op isana m etod a u leg ła zastąp ien iu p rzez in n ą znacznie w ygodniejszą, a le o p a rtą n a zu p ełn ie in nej zasadzie (rys. 4). Do ściany o k rę ­ tu w m iejscu pod poziom em m o rza je s t w m on ­ to w a n e u rząd zen ie (np. dzwon) zdolny do em isji głosu ak u styczn eg o w m orską przestrzeń . Dzię­

ki zastosow aniu odpow iednich osłon, głos o n a j-

(7)

Ryc. 4. Echo-sonda (schemat budowy). O — poprzecz­

ny przekrój przez kadłub okrętu; P—P — poziom mo­

rza; E — urządzenie dla em isji głosu akustycznego;

M — m ikrofon; C — chronom etr skojarzony z E i M;

— droga fali głosowej biegnącej w kierunku dna morza D; t 2 — droga fali głosowej odbitej i zm ierza­

jącej do m ikrofonu M. W rzeczywistości k ąt a, który tworzą i t2, jest bardzo mały

w iększym n atężen iu rozchodzi się w m orzu w k ieru n k u pionow ym . Czas ta em isji głosu r e ­ je s tru je skojarzony z dzw onem chronom etr.

Głos po d o tarciu do d n a m orza odbija się od niego i rozprasza w otoczeniu. Je d n ak w śród o dbitych prom ien i głosow ych jest taki, k tó ry dociera do m ik ro fon u w m ontow anego w ścianę o krętu sy m etry czn ie do u rząd zen ia em itującego głos. M ikrofon je st a p a ra te m zam ieniającym energię fali głosowej n a p rą d elektryczny, p rąd te n w zm ocniony re je s tru je za pom ocą od­

pow iedniego u rząd zen ia n a chronom etrze czas t j do tarcia głosu odbitego przez d n o m orza do m i­

krofonu. P oniew aż z n an a je s t szybkość u ro z ­ chodzenia się głosu w wodzie, z w zoru s = u (tj— tQ) oblicza się odległość d n a m orza od o k rę­

tu czyli głębokość m orza (oceanu) w d anym m iejscu. O pisana m eto d a została udoskonalona przez daleko p o su nięte zau tom atyzow anie i za­

stąpienie em isji głosu słyszalnego dla ucha lu d z­

kiego przez ultrad źw ięk i. Sam a jedn ak jej za­

sada je s t b ardzo protsta i sprow adza się do u s ta ­ lenia czasu jak i zachodzi pom iędzy chw ilą w y ­ słania syg nału głosowego a chw ilą jego pow ro­

tu po odbiciu się od d n a m orskiego. M a ona jeszcze tę zaletę, że sk raca czas pom iaru do

1— 2 m in u t.

Podczas w iercenia szybów d la o trzy m an ia ro ­ py zdarza się, że ropa sam o rzu tn ie w y try sk a z w yw ierconego szybu. Z darza się rów nież, że w sk u tek nieostrożności lu b in n y ch przyczyn (iskra elektryczna) stru m ie ń w y try sk ającej ro ­ py się zapali. W iele la t tech n ik a b yła bezsilna w takiej sy tu acji, poniew aż n ie rozporządzała, dobrym i środkam i d la opanow ania pożaru. P ró ­ by zgaszenia go przez np. n ak ry cie otw o ru dzw onem z tru d n o topliw ego azb estu n ie p ro ­ w adziły do celu. N iedaw no w ynaleziono bardzo skuteczną m eto d ę gaszenia p o żaru ro p y polega­

jącą n a um ieszczeniu w pobliżu m iejsca z po­

żarem pew nej ilaści środ k a w ybuchow ego. Jego eksplozja pow oduje w otaczającej atm osferze podm uch pow ietrza, k tó ry gasi pożar ropy.

Oczywiście rozm iary w ybuchu m uszą być ogra­

niczone, żeby n ie w yw ołać w otoczeniu spusto­

szeń w postaci d e stru k c ji budynków i urządzeń w iertniczych itd . W zasadzie pom ysł — jeżeli pom inąć rozm iary — n ie różni się od zgaszenia świecy przez siln e dm uchnięcie. M am y tu jesz­

cze jeden przy k ład prostego a dobrego pom ysłu.

Na zakończenie tego przeg ląd u prostych a do­

bry ch pom ysłów pragniem y zwrócić uw agę n a jeszcze jed e n pom ysł, k tó ry n ie jest pom ysłem naukow ym lecz genialnym w ynalazkiem . M am y n a m yśli w ynalezienie d ru k u przez J a n a G u ­ t e n b e r g a (1399?— 1468). W końcu średnio­

wiecza znana b y ła tech n ik a polegająca n a po­

w ielaniu tek stów lub ry su n k ó w za pom ocą m a­

tryc. N a desce w yszlifow anej z tw ardeg o d rze­

w a ry to już to ry su n e k już to te k st literow y, a n a stę p n ie — podobnie ja k obecnie — pow le­

kano m atry cę farb ą d ru k a rsk ą i n akładan o n a n ią ark u sz p ap ieru lu b pergam inu, n a k tó ry m odciskał się ry sunek lu b tek st. W te n sposób sporządzano tek sty lub ry su n k i przew ażnie tre ­ ści dew ocyjnej oraz kalendarze, k a rty do gry itp. T echnika ta b yła G utenbergow i d obrze zna­

na, poniew aż b y ł on w spólnikiem w „firm ie”

(mówiąc w spółczesnym językiem ) k tó ra w y ra ­ b iała tego rodzaju publikacje.

Podczas rycia m a try c m usiały się od czasu do czasu zdarzać pom yłki polegające n a w ykon a­

niu inn ej lite ry niż w łaściw a. P raw dopodobnie radzono sobie w ted y w te n sposób, że z m atry c w ycinano za pom ocą odpow iednich narzędzi kostkę z błędną literą, a n a stę p n ie w otrzym a­

ny otw ór w suw ano ty ch sam ych rozm iarów kostkę, a le z pop raw n ą lite rą n a górnej ścianie.

Now a lite ra b y ła w stosunku do pozostałych li­

te r m atry cy lite rą ruchom ą. M ożna przyp usz­

czać, że te n zabieg n a su n ął G utenbergow i myśl, żeby w szystkie lite ry m atry cy zastąpić literam i rucho m y m i czyli czcionkam i w e w spółczesnej term inologii. Była to m y śl g enialn a w swej pro ­ stocie i zapew ne dlatego tak późno zrodziła się w u m y śle ludzkim .

Pom ysł swój zrealizow ał G uten berg m ontując w M oguncji d ru k arn ię, w skład k tó rej w chodzi­

ła prasa, zbiór czcionek m etalow ych i u rządze­

n ie do odlew ania czcionek. W tej d ru k a rn i zo­

sta ła w y dru k o w an a pierw sza książka w latach 1454— 56; b yła to bib lia G utenberga, tzw.

42-w ierszow a. Jeszcze dziś uchodzi ona za a rc y ­ dzieło sztuki d ru k arsk ie j. N akład w ynosił 200 egzem plarzy, 165 tłoczonych n a papierze, a ‘35 n a pergam inie. B iblia ta je s t oczyw iście n a j­

w iększym białym k ru k ie m bibliograficznym . Na au k cji stary ch d ru k ó w w 1926 r. uzyskał egzem plarz tej biblii cenę 250 000 dolarów ; dziś uzyskałby znacznie wyższą.

W ynalazek d ru k u b ył i je s t najw iększym w y ­ nalazkiem dokonanym w ciągu w ieków przez człow ieka. Bez d ru k u , to znaczy bez książek i czasopism (inclusive gazety) upow szechnienie w iedzy, tw órczości literack iej i inform acji na d u żą sk alę byłoby niem ożliw ością. Od u d o stęp ­ n ien ia n a u k i w szerokim zak resie zależy jej po­

stęp, a z kolei od postęp u n a u k zależy w dużej m ierze stw orzenie w a ru n k ó w m aterialn y ch i społecznych um ożliw iającym życie ponad 3 m iliardow ej ludności n a k u li ziem skiej.

(8)

174

JANUSZ L. JAKUBOW SKI (Warszawa)

T R O P IK A L N Y L A S W IL G O T N Y N A G W A D E L U P IE

W czasie sw oich podróży zaw sze d ążyłem do p o znan ia w ilgotnego lasu tro p ik a ln e g o z n a jd u ją ­ cego się w pełn i rozkw itu, stanow iącego eksplo­

zję zieleni, z olbrzym im i drzew am i, e p ifita m i i lianam i. D otychczas m iałem zaw sze uczucie niedosytu , m im o że zw iedziłem p ięk n e lasy n a zboczu G óry K enia, n a kraw ęd zi w u lk a n u Ngo- rongoro, n a W yspach Seszelskich i n a C ejlonie *.

W plan ach tegorocznych w y bó r m ój p ad ł n a w y spę G w adelupę n ależącą do M ałych A ntyli, p rze d e w szystkim ze w zględu n a niedaw no zor­

g anizow any ta m P a rk N arodow y. P a rk te n o b ej­

m u je w ilg o tn y górski las tro p ik aln y , zbliżony sw ym ch a ra k te re m do lasu dorzecza A m azonki.

W m ej d ecy zji w y ja z d u n a G w adelupę n iem ałą ro lę odegrała tak że łatw ość zo rganizow ania tej podróży, gdyż G w adelupa stan o w i zam orski d e ­ p a rta m e n t F ran cji.

'G w adelupa je s t w łaściw ie połączeniem dw óch w ysp: w ulkanicznej i w ysokiej w y sp y B asse- -T e rre (szczyt La S o u frie re 1467 m) i w ap ien ­ n ej niskiej G ra n d e -T e rre (ryc. 1). P ierw sza m a k s z ta łt zbliżony do elipsy o osiach 45 i 21 km , d ru g a do tró jk ą ta o p o d staw ie 44 k m i w yso­

kości 32 km . W yspy te są przedzielone rzek ą R iv iere Salee.

P ołożenie 800 k m n a po łu d n ie od Z w ro tn ik a R aka, m iędzy M orzem K araib sk im i O ceanem A tlanty ck im , pow oduje, że k lim a t w y sp y je s t pod rów n iko w y w ilgotny, z m ały m i w ah an iam i te m p e ra tu ry w okół 26° (od 22° d o 30°, e k stre ­ m a 15° i 35°). B ardzo w ażnym ele m en te m tego k lim a tu są w iejące z pn -w sch p asaty , k tó re ła ­ godzą sk u tk i dużej w ilgotności i w ysokiej te m ­ p e ra tu ry . N asz p o b y t p rzy p ad ł n a początek lip ­

Ryc. 1. Mapa Gwadelupy

* P o r. a rty k u ły a u to ra w e „W szechśw iecie": 1. R e z e r w a ty w k ra terze N gorongoro nad J ezio rem M anyara i na G órze K en ia (1971, zesz. 7—8, s, 174—17 8), 2. S eszele — za p o m n ia n e w y s p y na Oceanie In d y js k im (1972, zesz. 6, s. 141—146), 3. M a- led iw y — A rchipelag „13 P ro w in cji i 12 000 W y s p ” (1974, zesz.

7—8, s. 176—179), 4. S rl L a n k ę — W ysp a p ro m ien n ie p ię k n a (C ejlon) (1974. zesz. U, s. 281—287).

ca, a jednocześnie początek o kresu deszczowego, k tó ry trw a d o listopada, a le na szczęście w ty m ro k u był opóźniony. T ym niem n iej p rzez pogod­

n e n ieb o n a d w y sp ą ciągnął bez p rze rw y pas ch m u r; gdy om inął d a n ą okolicę, św ieciło w niej słońce, gdy o n ią zaw adził, p adał k ró tk i deszcz.

D otyczyło to zwłaszcza n iskiej G ran d e-T erre;

w w ysokiej górzystej B asse-T erre (ta p arad o ­ k saln a nazw a doty czyła początkow o tylko n i­

skich te re n ó w przybrzeżnych) u lew n e deszcze p adały już b ard zo często.

N iew ątpliw ie, do zw iększonego usłonecznie- n ia G w adelup y przy czy n iają się tzw . w iry K a r- m ana, p ow stające w sk u tek sp o tk an ia stru m ie n i p o w ie trz a z góram i. P ięk n ą fotografię takiego w iru ko ło G w adelupy, z d jętą z pokład u Skylab p o d aje „N ation al G eographic M agazine” z paź­

d z ie rn ik a 1947 r.

P a rk N a tu ry G w adelupy, p o w stały w r. 1970, z a jm u je część środkow a górzystej B asse-T erre.

O b e jm u je on 25 000 h a lasów tro p ik aln y ch od poziom u 300 do 700 m n.p.m . (las deszczowy) i hal, zw an y ch tu saw an nam i — od 700 do do 1467 m.

N ajłatw iejszy dostęp do P a rk u stanow i now o obudow ana szosa, zw an a L a T rav ersee (ryc. 1), przecin ająca ze w schodu n a zachód północną część P a rk u . J u ż p rzy jej początku spoty kam y w ścianie lasu w span iałe pap ro cie d rzew iaste (C yathea i H em itelia sp.), o pn iach przek racza­

jący ch czasem 10 m etró w w ysokości (ryc. 2).

L ubią one św iatło i d lateg o rosn ą n a sk ra ja ch polanek, d ró g i p rze strz e n i o tw arty ch . Jasn o zielone, m iste rn ie p o w y cinan e w achlarze ich li­

ści stan o w ią isto tn y ele m en t p ięk n a lasu. N ad stru m ie n ia m i w lesie spo tkać m ożna rów nież k ę p y bam busów , k tó re tak ż e p rzy czy n iają się d o p ię k n a lasu, ale są to rośliny obce, sp row a­

dzo n e w 1747 rok u, a m oże i w cześniej.

L as w pobliżu dro gi T ra v erse e m a n iew iele du ży ch drzew , o średnicy pn-ia ponad 1 m etr;

p rze w aż a ją d rz e w a m niejsze. Są one p o k ry te jak b y płaszczam i, złożonym i z ep ifitó w i lian, tak , ż e często n ie w idać pni. G ałęzie u g in ają się pod ciężarem w iszących ogrodów pap roci gniaz­

dow ych, roślin an a n aso w aty c h i pieprzow atych, orchidei i m chó w (często d o 20 gatu n k ó w n a je­

d n y m drzew ie). L ian y czepiające się p ni należą do ro dzin Araceae (A n th u riu m , M onstera, P hi- lodendron), A ristolochiaceae, C onvolvulaceae i in. O bok p n ący ch się w górę lian, w dół sp a­

d a ją k o rzen ie p o w ietrzn e ep ifitó w pod postacią lin lu b p rętów . Liście n ie k tó ry c h ro ślin n a­

d rze w n y ch (zw łaszcza Araceae) m ają w ielkie rozm iary, rz ę d u 1 m e tra (ryc. 3). W ielka m asa roślinności zlokalizow ana n a różny ch w ysoko­

ściach pow oduje, że w lesie przy ziem i p a n u je w ieczny półm rok, n a w e t w słoneczne dn i. Do d n a la su dochodzi często ty lk o 1% św iatła p a­

dająceg o n a k oro n y drzew .

W pobliżu T ra v erse e przez P a rk przebiega

(9)

sieć ścieżek tu ry sty czn y ch , przeprow adzonych w zdłuż potoków i n a okoliczne w zgórza. D la tu ■ ry stó w p rzew idziano m iejsca odpoczynkow e, n a tzw . pikniki, pod p ostacią w kom ponow anych w k rajo b raz a lta n e k ze stołam i i ław kam i. Są one konieczne ze w zględu n a częste deszcze w górach. N ie zap om niano też o pojem nikach n a śm ieci i odpadki. N a razie, dopóki ru ch t u ­ ry sty czn y je s t jefezicze słabo rozw inięty, tere n y odpoczynkow e sp e łn ia ją do skonale sw ą rolę.

W przyszłości trz e b a je będzie n iew ątp liw ie p rzenieść poza obręb P a rk u , podobnie jak to w yk onan o np. w a m ery k ań sk im rezerw acie Yo­

sem ite.

Oprócz spaceró w w głąb lasu, m ożliw e są w y ­ cieczki n a w zgórza, n p . M am elles o w ysokości 770 m . M ożna zapoznać się tu z c h a ra k te ry sty ­ czną rośliną h a l C lusia venosa, o dużych, g ru ­ bych, okrąg łych liściach, k tó re j egzem plarze o skarłow aciałych p n iac h p o k ry w a ją d u że p rze­

strz e n ie i w te n sposób g ra ją rolę naszej ko­

sówki.

W ędrów ki w lesie n a różny ch w ysokościach um ożliw iają p o zn anie in te resu jąc y c h roślin, np.

storczyków n a drzew ach (znaleźliśm y jeden k w itn ąc y z przeszło 100 gatu n k ó w i odm ian w y ­ stęp u jący ch n a G w adelupie). N ajciekaw sza była lia n a M arcgravia sp., w k tó re j w iszących k w ia­

tostanach, do ln e k w ia ty zostały przekształcone w Zbiorniki z n e k ta re m (ryc. 4). S tarsza lite ra ­ tu r a p rzy jm u je, że k w ia ty M arcgravia są zap y­

lan e p rzez kolibry, now sza zapy lan ie p rz y ­ p isu je nietoperzom . Tego zdan ia je s t rów ­ nież A. K r z a n o w s k i , k tó ry uw aża, że k w ia­

ty M arcgravia raczej są -chiropterofilne, a nie o rn itofiln e. L ianę tę znaleźliśm y obserw ując ko­

libry, k tó re sta le p ow racały do d rzew a n ią ople­

cionego.

In n a osdbliwość w czasie naszej wycieczki, to ta k ty po w y d la lasu tro p ik aln eg o m asow y za­

k w it ty p u k au liflo rii n ieokreślonych bliżej drzew . Ich p n ie i gałęzie b y ły p o k ry te dużym i krem ow ym i, m ięsistym i k w iatam i z c h a ra k te ry ­ stycznym odgiętym w bok słupkiem .

Ze św iata owadów , oprócz kilku g atunków egzotycznych m otyli, spo tk aliśm y term ity , zw a­

n e tu ta i pchłam i drzew n y m i (N a su titerm es co- stalis). Ich gniazdo, w ielkości ludzkiej głowy, było um ieszczone n a p n iu drzew a. U szkodzenie dość m iękkiej, b ib u la ste j ścianki gniazda pow o­

dow ało z jaw ien ie się owadów , k tó ry ch biaław a b a rw a rzuca się w oczy. B rak p igm en tu jest zw iązany z tym , że ż y ją on e w ciemności, w sw ych gniazdach i k o ry tarzach , u n ikając

św iatła dziennego.

Część P a rk u w otoczeniu drogi La T raversee jest bardzo w ilgotna, op ad y deszczow e sa tam częste, ale n ie b ra k i słonecznych przejaśnień.

N ie m ożna teg o pow iedzieć o m asyw ie w u lk anu S o u friere (1467 m), k tó reg o stoków p raw ie zaw ­ sze czepiają się chm ury, tak , że rozległy w idok z w ierzchołka należy do rzadkości. N ic w ty m dziw nego, gdyż opad roczny n a S o ufriere docho­

dzi do 10 m etrów . W ulkan te n je s t obecnie n ie ­ czynny (ostatni w y buch n a stą p ił w 1956 r.), a o uśpion ej działalności w ulk an iczn ej świadczą ty lk o fum arole.

Ryc. 2. Paprocie drzew iaste koło drogi La Traversee o pniach przekraczających czasem 10 m etrów wyso­

kości. Fot. J. L. Jakubow ski

Dostęp do S o u friere um ożliw ia d ro ga sam o­

chodowa w spin ająca się n a w ysokość około 1000 m etrów . P rzecin a ona zrazu w span iały las z w ielkim i drzew am i, zw any Bainis Jau n es. By­

ły to n ajw iększe olbrzym y leśne, jakie w idzie­

liśm y n a G w adelupie. N iestety, urządzono pod nim i te re n odpoczynkow y (A ire d e B eau So- l e il!), co grozi zniszczeniem ty c h pom ników ro­

ślinnych. J e s t tu k ilk a d rzew o korzeniach de­

skow ych, pod postacią pionow ych w sporników , rozchodzących się gw iaździście od pnia. K orze­

n ie te m ają wysokość m alejącą od 1— 2 m etró w p rzy p n iu do kilk u d ecym etrów daleko od pnia;

Ryc. 3. Epifity z rodziny Araceae m ają liście docho­

dzące do m etra długości. Fot. J. L. Jakubow ski

(10)

176

S o u frie re w iedzie n a jp ie rw przez las, a później p rzez h a le p o ro śn ięte w zm iankow anym i już Clusia venosa. W okresie naszych odw iedzin k w itły t u k rza k i g ard enii o d użych białych w on n y ch k w ia ta c h z 6 w ąskim i p łatk am i i d łu ­ gą 10-centym etro w ą ru rk ą .

W ycieczka n a jed e n z bocznych k rate ró w (Echelle) zakończyła się w chm urach, ale po­

zw oliła stw ierdzić, iż n a w e t n a w ysokości około 1400 m etró w , w śród napęczniałych od wilgoci m chów torfow y ch (S p h a g n u m ) m ogą egzysto­

w ać p ojedy ncze skarłow aciałe egzem plarze p a ­ proci d rzew iastych .

D roga jezd n a podchodząca pod S o u friere m a być w k ró tce p rzedłużona w dół, w k ieru n k u w schodnim . D oprow adzi ona w ted y do w sp an ia­

ły ch w odospadów C arbet. O becnie zw iedza się je, podjeżdżając i podchodząc od dołu, w p ro st od w schodniego w yb rzeża Basse T erre. O w o­

dosp adach C arb et ta k pisał K rzysztof K olum b w 1493 r . : „D oszliśm y do zbocza Wielkiej góry, k tó ra w y d a w ała się sięgać aż do nieb a; w jej środku w znosił się szczyt w yższy, niż resz ta góry. Z teg o szczytu sp ad ały w ody żyw e” . Te w od y w y try s k u ją n a w schodnim zboczu w u lk a­

n u i m a ją początkow o te m p e ra tu rę około 95°.

Tw orzą one trz y spadki o w ysokościach 125, 68 i 20 m etrów , w sk u te k czego ochładzają się.

Podjeżdżając od dołu w stro n ę d rugiego wo­

d ospadu p rzecin a się n a jp ie rw n a ró w n in ie n a d ­ m orsk iej w ielkie p la n ta c je bananów , a potem

Ryc. 5. W ielkie drzewa o korzeniach deskowych w mało zniszczonej p a rtii lasu Bains Jau n es na zbo­

c z u w ulkanu Soufriere. Fot. J. L. Jakubow ski

Ryc. 6. Środkowy wodospad C arbet o wysokości 20 p ięter (68 metrów). Źródło zasilające wodospad bije na zboczu w ulkanu Soufriere, a woda ma początkowo

tem p eratu rę około 95°C Ryc. 4. K w iatostan liany Marcgravia sp. z dzbanusz­

kam i z nektarem . Rys. wg E. Bunninga, fot. J. L. J a ­ kubowski

zw y kle n a całej długości w iją się one jak węże.

N ajw iększe z d rzew m iało śred n icę (ponad d e ­ skam i) około 4 m etrów , a przy ziem i, n a s k ra ju korzeni, conajm n iej d w u k ro tn ie w iększą (ryc. 5).

Praw d op o d o bnie m iędzy ty m i d rzew am i są S te r - culia caribaea, należące d o n a jg ru b sz y ch d rze w G w adelupy, ale tru d n o b y ło je określić, ze w zględu n a b ra k now oczesnych kluczy. P o d sta­

w ow ym o pracow aniem flo ry G w ad elu p y je s t dziś, podobnie jak w 1897 r., dzieło ojca R. P.

D u s s a , Florę phanerogam iąue des A n tille s Franęaises, któ reg o p rze d ru k uk azał się w ro k u 1972. D ziw i m n ie ta k ie zan ied b an ie ze stro n y b otan ik ó w francuskich, m ający ch d o dyspozycji ta k w sp an iałe la b o ra to riu m n a tu ry , ja k lasy

tro p ik a ln e A ntyli.

W ilgotny la s tro p ik a ln y je s t środow iskiem ta k b ogaty m w g atu n k i drzew , lia n i epifitów , że n ie sposób dać jego opisu w 'krótkim a rty k u le . W. S z a f e r (Z arys geografii roślin, 1949) o k re ­ śla te n la s jak o „n ajp otężniejszy n a ziem i w y ­

raz życia ro ślinn ego” .

K u rczen ie się obszarów leśn y ch w sk u te k in ­ geren cji człow ieka i groźba zupełnego zn iknięcia lasu p ierw otnego zm obilizow ały o sta tn io b o ta ­ n ik ó w do kom pleksow ych b a d ań p rzy u życiu now y ch technik, zw łaszcza fotografii lo tniczej.

P o m in ięciu A ire d e B eau Soleil d rog a n a

(11)

przechodzi pieszo przez las w ilgotny z p ap ro­

ciam i d rzew iastym i, p o ch u tn ik am i (Pandanus sp.) i d rzew am i p o k ry ty m i epifitam i i lianam i.

W odospad sp ad a z w ysokości 20 p ię te r (68 m e­

trów ) po ściśle pionow ej, czarnej ścianie bazal­

tow ej, u stó p k tó re j u tw o rzy ło się d u że jezior­

ko. T ro p ik aln a roślinność ow iana pyłem w od­

n ym czepia się skał, d a ją c w kład d o obrazu o w y jątk o w ej piękności (ryc. 6).

Koło w odospadu m ogliśm y dobrze przyjrzeć się kw iatom H eliconia sp. (Musaceae) o ryginal­

nym dzięki tem u, że ro zw ija ją się początkowo w płynie, za w a rty m w e w n ątrz b arw n y ch liści o bejm ujących k w ia to sta n y . J e s t to przystoso­

w anie do w a ru n k ó w tropikalny ch , któ reg o zna­

czenie n ie je s t jeszcze w iadom e. Rośliny te p rzy pom in ają sw ym w yglądem ogólnie znane stre lic je (S tre litzia sp.).

N iedaleko od w odospadu, około 1 km w głąb lasu lśn ią się spokojne .w ody W ielkiego Staw u, częściowo pok ry teg o roślinnością w odną. Duże p rzestrzen ie z a jm u je przed staw icielk a rodziny Araceae sa ła ta w od na (Pistia stratiotes). Rozety jej niebieskaw o-zielonych liści dochodzą do 40 cm średnicy, a sty k a ją c się z liśćm i ro ślin są ­ siednich tw orzą n a w odzie rodzaj grubego ko­

bierca. Do S taw u n ie d o ta rł jeszcze chw ast h iac y n t w odny (E ichhornia crassipes), k tó ry w o kresie k w itn ięcia tw o rzy n a inn y ch zbiorni­

kach w odnych G w adelupy jasno-fm letow e d y ­ w any.

W d rodze po w ro tn ej z w odospadów m ożna zwiedzić w rezerw acie R y ty ch Skał zagadkow e p etro g lify sp rzed około 2Ó00 la t (ryc. 7). Są one praw dopodobnie spuścizną cyw ilizacji A ra- w aków , szczepu, k tó ry zam ieszkiw ał w yspę przed In d ian am i K araibam i i k tó ry został przez ty ch o sta tn ic h w ytęp iony . Dziś i K araibow ie znikli z A ntyló w (poza n iew ielkim rezerw atem n a angielskiej w y sp ie Dominice), a ludność G w ad elup y składa się z M urzynów , potom ków d aw ny ch niew olników pochodzenia a fry k a ń ­ skiego, i ich m ieszańców z białym i kolonistam i (K reolam i). L udność ta m ów i językiem kreol- skim , k tó ry zrodził się z p otrzeb y porozum ienia się b iały ch kolonistów z czarnym i niew o lnika­

m i. J e s t to języ k sam odzielny, z w łasn y m słow ­ nictw em zapożyczonym w 90% z języka fra n ­ cuskiego; sto su n ek ty c h obu języków jest po­

dobny, ja k francu sk iego i łaciny, k tó ra b y ła je­

go podstaw ą. Ja k o p rzy k ła d języka kreolskiego 'Dodam przysłow ie: A v a n t ou m aie ce „che dou- dou” . a o rś s m aie ce „si m oin t ś sa v e ”. czyli:

orzed ślubem , to (mówi się) ,.kochanie”, a po ślubie — ..gdybym w iedział” . W ty m przysło­

w iu iest słów ko „kochanie” często u ży w an e n a A ntylach : doudou (czyt. d u d u ) : m aie odpow iada

francusk iem u m arić.

Dla całości obrazu w spom nieć jeszcze należy o w sp aniałej alei p alm królew skich (Ore.odoxa regia), dochodzących do 25 m wysokości, k tó ­ ry ch ojczyzną są A ntyle. A leja tą przejeżdża się po d rodze d o w odospadów C arbet. In n y m i ro śli­

n am i specyficznie am erykańskim i, a w iec i a n - tylskim i, sa kak tu sy , k tó re m ożna znaleźć ty lk o w okolicach suchych. N ajo ry ginaln iejsze z nich to „głow y A nglików ” Cactus intorsus, o cepha- 2

lium średnicy około 30 cm. N ie m a ich n a G w a­

delupie, ale ro sn ą n a sąsiednich w yspach Les Saintes. N a G w adelupie spotkałem ty lk o k a k tu ­ sy św iecow e Cephalocereus nobilis, o średnicy łodyg 6— 12 cm i'Wysokości k ilk u m etrów .

Do bardzo często sp otyk an ych d rzew w ogro­

dach i p rzy drogach G w adelupy należą drzew a płom ienne D elonix regia (Caesalpiniaceae). G dy są one gęsto Obsypane pom arańczow o-czerw o- nym kw iatem o średnicy 10 cm, w y gląd ają ja k ­ b y stały w płom ieniach. B arw n e plam y tych drzew , przybyszów z dalekiego M adagaska­

ru , są istotnym elem entem k rajo b razu zagospo­

darow anej przez człowieka części w yspy.

Bogactw o roślinności G w adelupy n ie m a od­

pow iednika w św iecie zw ierząt. M ałe w yspy są w ogóle zaw sze uboższe pod w zględem liczby g atunków zw ierząt, niż k o n ty n en ty . P onadto G w adelupa specjalnie ucierp iała przez w y tę p ie ­ n ie szeregu g atun k ów przez człow ieka. Jeszcze n a początku X V III w ieku b y ły tu np. p ięk ne b a rw n e papugi A ra (4 gatunki) papugi A m azona sp. (2 gatunki) oraz m ałe papużki A ratinga sp., po k tó ry c h dziś n ie m a an i śladu.

In gerencja człowieka okazała się rów nież po­

średnio szkodliwa, gdy sprow adzono z Indii m angustę (H erpestes javanicus auropunctatus) d la tęp ie n ia w ęży i szczurów. P o trafiła ona zni­

szczyć oprócz w ęży w ielkie jaszczurki ziem ne A m eiv a sp., żyjące n a drzew ach iguany (Iguana

Ryc. 7. Zagadkowe petroglify sprzed około 2000 lat wykonane prawdopodobnie przez Arawaków, n a jsta r­

szych znanych mieszkańców Gwadelupy. Fot. J. L. J a ­ kubowski

(12)

178

delicatissim a), o długości d o 1 m 60 cm, i k ilk u g a tu n k ó w p tak ó w endem icznych.

N ie zaw sze w p ro w ad zen ie obcych g a tu n k ó w zw ierząt m a sk u tk i ta k k a ta stro faln e , ja k opisa­

n e w yżej. J a k się w y d a je ro p u ch a o lb rzy m ia B u f o m arinus, sprow adzona z k o n ty n e n tu a m e­

ry k ańsk iego w 1880 r. n ie w y rząd za du żych szkód. M im o to w y sp a an g ielska D om inika n ie dopuszcza jej w w ozu, podobnie ja k m an g u sty .

P rzy by szem z d alekiej A fry k i je s t gekkon H e- m id a c ty lu s m abouya, opuszczający nocą sw e kry jó w k i w dom ach G w ad elu p y i p o lu jący w pobliżu lam p n a ow ady. P rz y je c h ał o n w X V III w ie k u n a o k ręta ch w iozących czarn ych niew olników . Może d late g o czarni m ieszkańcy G w adelu py dziś jeszcze b rzy d zą się n im i posą­

d z a ją o p rzestęp stw a, k tó ry c h n ie zaw inił. K rą ­ żą o n im fan ta sty c z n e legendy, np. że gdy p rz y ­ czepi się poduszeczkam i przy lg o w y m i sw ych ła ­ pe k do sk ó ry człow ieka m ożna je o d erw ać ty lk o parząc jaszczurkę ro zpalonym do czerw oności że la z em !

Sposób podróży gekkonów m ab o u y a je s t znan y ; n ie m ożna teg o pow iedzieć o m ró w k ach

„z p araso lam i” A tta octospinosa. D otychczas n o ­ to w an o je n a K u b ie i k o n ty n en c ie a m e ry k a ń ­ skim , a w r. 1954 zjaw iły się n a G w adelupie.

S tano w ią one w ielk ie niebezp ieczeń stw o d la ogrodów i drzew , k tó re p o tra fią ogołocić z li­

ści w ciąg u jed n e j nocy. M rów ki t e noszą w y ­ cin k i liści jak parasole, d o podziem nego m ro w i­

ska, gdzie zak ład ają n a n ich p la n ta c je grzybów , stan ow iących po karm larw .

G órskie lasy G w adelupy, podobne do w zb u ­ rzonego m o rza zieleni, w y d a ją się m artw e , jeśli chodzi o zw ierzęta. Zalega tu cisza, n ie słychać głosów ptaków . Je d y n y w iększy ssak, to szop pracz P rocyon m inor, k ry ją c y się w d zień w no­

rach, k tó ry m a śm ieszny zw yczaj m y cia poży­

w ie n ia w w odzie n a w e t w ted y , gdy są to ry b y lu b słodkow odne k re w e tk i złow ione w s tru m ie ­ niu .

Z okazji opisu lasu koło d rog i T ra v e rse e w spom niałem o kolibrach. Ż aden a u to r n ie p o ­ tra f i pisać bez zach w y tu i e n tu z jaz m u o ich p ięk n ie i o tym , jak w isząc w p o w ietrzu w y p i­

ja ją n e k ta r z k w ia tó w i w y ciąg ają z n ich d ro b ­ n e ow ady. T ak n a p rz y k ład rela cja W. B e e b e’a w książce („W głębinach oceanu”), p rz e d sta w ia ­ jąca zaloty kolibrów , o p a rta o ścisłą obserw ację, je s t jednocześnie w kładem tego a u to ra do lite ­ ra tu r y p ięk n ej. D la n as k o lib ry b y ły jed n ą z ty c h a tra k cji, d la k tó ry c h p rzy je ch a liśm y n a G w adelupę. N a te j w y sp ie w y stę p u ją trz y ga­

tu n k i ty c h p tak ó w : n a jm n ie jszy k o lib e r czubaty O rth o rh yn ęh u s cristatus exilis, k o lib e r z zielo­

n y m gardziołkiem Sericotes h. holosericeus

i n ajw ięk szy k o lib e r „m ad ere” E ulam pis ju g u - laris.

S łusznie F ran cu zi n azy w ają ko lib ry oiseaux m oućhes — p tak a m i m ucham i. Rzeczyw iście w locie ta k szybko p o ruszają skrzydłam i, że ich nie w idać, podobnie ja k sk rzy d eł n iek tó ry ch ow adów , np. ciem zaw isaków . Liczba u d erzeń sk rzy d eł n a sek und ę je s t ró żn a u ró żn y ch ga­

tu n k ó w kolibrów . J a k o o rie n tac y jn e g ranice tej liczby m ożna podać 20 do 200 ud erzeń n a se­

k u ndę. W arto sobie to uśw iadom ić: w ciągu je­

d n e j se k u n d y p ta k w y k o n u je 200 p ełny ch r u ­ chów skrzydeł. O dpow iada to np. częstotliw o­

ści n ap ię c ia w sieciach elektry czny ch. Tę sam ą częstotliw ość m ają fale pow ietrza, w y w o łane lo­

tem kolibrów , stą d też A nglosasi zw ą je h u m - m in g birds — p ta k i buczące.

W obec w ielkiej szybkości ru c h u n ie m ożna sfotografow ać pozycji skrzydeł kolibrów w locie inaczej, ja k ty lk o sto su jąc bły sk i św iatła i to b ard zo k ró tk ie, o długości rzę d u 1/1000 sekun­

d y. M y film ow aliśm y k o lib ry za pom ocą zw y­

k łej k a m e ry o trw a n iu zdjęcia 1/40 sek; o trz y ­ m u je się w te d y d o b ry obraz ciała p ta k a i roz­

m azany , półprzeźroczysty o b raz skrzydeł w r u ­ chu. N a jła tw iej spotkać ko lib ry w ogrodzie przy k w ia ta c h k e tm ii (H ibiscus sp.) lub k w iatach d rze w a kalebasow ego (Crescentia sp.), k tó re w y ­ stę p u ją n a p n iu i n a gałęziach (kw iaty tego d rz e w a są z a p y la n e zaró w no przez kolibry, jak i nietoperze).

K o lib ry są fenom enem rów nież z p u n k tu w i­

d zen ia energetycznego. T ak np. A rćhiloćhus co- lubris o długości ciała ty lk o 7,5 cm p o tra fi p rze ­ lecieć jed n y m ciągiem 800 k m n a d Z atoką M e­

ksy k ań sk ą, czerp iąc en ergię z zapasów tłuszczu sp ecjaln ie zgrom adzonego w sw y m ciele w o k re­

sie p rzy g o to w an ia d o lotu. N ie należy p rzy ty m zapom inać, że ciężar k o lib ra w ynosi zaledw ie k ilk a gram ów . W. B e e b e (l.e.) pisze: „K oliber Calipso w aży w szystkiego razem coś m niej niż jed e n gram ; zrozum iałej m ożna w y razić to w te n sposób, że 30 do 40 tak ic h jak on m ożna b y p rzesłać w liście za zw ykłą o p łatą pocztow ą” . D la ścisłości m uszę je d n a k n adm ienić, że now ­ sze opraco w an ie jak o n a jm n ie jszy ciężar koli­

b ra p o d a je 2 g ram y (dla p orów nan ia w róbel w aży około 30 gram ów).

O m ów ione w y żej niezw y kłe cechy kolibrów w y w o łu ją podziw , a le k ażdy o b serw ato r ty ch p ta k ó w jest urzeczony ich pięknem . Toteż jako n a jw sp an ia lsz e w sp o m nien ie z A n tyli pozosta­

n ie d la n as n a zaw sze w idok kolib rów zaw ieszo­

n y c h w p o w ietrzu n a d dzbaneczkam i z n e k ta ­ re m lia n y M arcgravia, o p latającej drzew o w górskim lesie G w adelupy.

(13)

planie dom ek grupy paleozoologicznej („Horridonia H ytte”) w A driabukta (Spitsbergen); b. w czasie przem arszu na lodowcach Ziemi Toreila (Spitsbergen)

Fot. K. Birkenmajer

(14)

Ha. RUINOWE FORMY W IETRZENIA PIASKOWCOW dolnoperm skich na Górze Polaków (Polakkfjellet)' na Spitsbergenie; b. ślady pełzania ślim aków w dolnoperm skim piaskowcu na P olakkfjellet

Fot. K. Birkenm ajer

Cytaty

Powiązane dokumenty

Przeczytajcie uważnie tekst o naszym znajomym profesorze Planetce i na podstawie podręcznika, Atlasu geograficznego, przewodników, folderów oraz map

Nauczyciel zapoznaje uczniów z tematem lekcji i uświadamia im cele zajęć. Nauczyciel podaje definicję powietrza... Nauczyciel prosi uczniów, aby mając do dyspozycji

Istnieje wiele świetnych książek napisanych po to, żeby ko- muś, kto widzi matematykę od zewnątrz, albo z samego brze- gu, jako dziedzinę, która dopiero może się przed

GDZIE CO JEST – CZYLI O CZYTANIU ZE ZROZUMIENIEM, CZ. Połącz w pary rysunki i ich opisy. Opisz w podobny sposób ten rysunek... GDZIE CO JEST – CZYLI O CZYTANIU ZE

RGZLQRJURQLQLHOHİ\RERNMDEâND.. GDZIE CO JEST – CZYLI O CZYTANIU ZE ZROZUMIENIEM, CZ. Przyjrzyj się uważnie, jak na tej półce ułożone są owoce. a) Przeczytaj te cztery

Oczywiście jest, jak głosi (a); dodam — co Profesor Grzegorczyk pomija (czy można niczego nie pominąć?) — iż jest tak przy założeniu, że wolno uznać

zenta wydaje mi się wyglądać następująco: (a) supererogacja jest anachronicz ­ nym pojęciem moralności feudalnej; (b) jeśli chcieć szukać jej śladów w myśli Kanta,

Jest pycha udziału w czymś wielkim, nawet, gdy się było tylko biernym statystą.. Oczywistą też jest pycha wywyższania się nad tych, którzy, wedle naszego dzisiejszego