\M 48.
Warszawa, d. 30 Listopada 1890 r.Tom IX.
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
PRENUMERATA „WSZECHSWIATA.“
W W arszawie: ro c zn ie rs. 8 k w a r ta ln ie „ 2 Z przesyłką pocztową: ro c z n ie „ 10 p ó łro c z n ie „ 6
P re n u m e ro w a ć m o ż n a w R e d a k c y i W s z e c h św ia ta i w e w s z y s tk ic h k s ię g a rn ia c h w k r a ju i z a g ra n ic ą .
Komitet Redakcyjny W szechświata stanow ią panowie:
A leksandrow icz J ., Bujw id O., D eike K „ D ickstein S., F la u m M., Ju rk iew icz K., K w ietniew ski W J., K ram -
sztyk S., N atanson J . i P rau ss St.
„ W s z e c h ś w ia t” p rz y jm u je o g ło sz en ia, k tó r y c h t.reśó m a ja k ik o lw ie k z w ią z e k z n a u k ą , n a n a s tę p u ją c y c h w a ru n k a c h : Z a 1 w ie rsz z w y k łe g o d r u k u w sz p alc ie a lb o jeg o m ie js c e p o b ie r a się z a p ie rw szy r a z k o p . 7'/i>
za sześć n a s tę p n y c h r a z y k o p . 6, za d a ls ze k o p . 5.
i L d r e s K ed L a l5 :c3 ri: K l r a l ^ o - w s l s i i e - F r z e d . m i e ś c i e , USTr © S .
N ajstarszy i najpopularniejszy z naszych przyrodników ś. p. prof. Antoni W aga za
kończył długi i pracowity żywot d. 23 Li
stopada, o godzinie 7 rano we „Frascati”, gdzie od paru lat w domu hr. W ł. Brani-
■ckiego mieszkał. W aga dożył sędziwego wieku, bo 92 roku, a długoletni żywot, od
d an y wyłącznie nauce, liczne wycieczki przyrodnicze po kraju, znaczne zastępy uczennic i uczniów, z których wielu umiał nietylko nauczyć, ale i obudzić w nich za
miłowanie do badania przyrody sprawiły to, że imię i osoba W agi były znane po wszechnie. Ileż to razy widziano tę postać poważną o szlachetnych, wydatnych r y sach, pochyloną nieco wiekiem, postępującą • jed n a k pewnym krokiem, na wycieczkach
entomologicznych, lub botanicznych, w n a j
rozm aitszych zakątkach naszego k raju .—
A kto raz widział prof. W agę, lub usłyszał jego mowę piękną, popraw ną, pełną kw ie
cistych zwrotów i trafnych porównań, ten ju ż na zawsze musiał zachować go w pa- j
mięci.
W aga przew ażnie poświęcał się entomo
logii, ukochał bowiem świat owadów i ty- siąconogów czyli wijów, pracował jedn ak i w innych gałęziach zoologii systematycz
nej i ogólnój. Niedosyć na tem, wybornie znał systematykę botaniczną i chętnie jej się oddawał, a przytem nie była mu obcą i m ineralogija. Z młodzieńczym też zapa
łem, z pewnym fanatyzmem niemal, groma
dził zbiory z różnych działów przyrody;
na pierwszem miejscu stawiał zawsze zbio
ry owadów i tysiąconogów (które artysty
cznie urządzał), dalej szły kolekcyje muszli, liczne okazy osteologiczne, mianowicie zaś zwierząt ssących kopalnych, następnie zbio
ry owadów i nasion, najrozmaitszych roślin krajowych i egzotycznych, a pod koniec życia gromadził nawet i piękniejsze m ine
rały. Biblijoteka, złożona z dzieł wyboro
wych, specyjalnych również była starannie dopełniana. Zbiory wspomniane w zna
cznej części znajdują się w mieszkaniu, zaj- mowanem ostatnio przez zmarłego nestora naszych przyrodników, w części zaś w P a ryżu w mieszkaniu hr. Branickiego, a ko- lekcyja owadów i nasion mieści się (czaso
wo) w muzeum ogrodu zoologicznego w B a
gateli. Z prawdziwym żalem musimy tu
754 W SZEC H ŚW IA T. Nr 48.
taj zaznaczyć, że znaczna część zbio
rów zoologicznych W agi jest, o ile nam wiadomo, niezdeterm inowana i nieuporząd
kowana i znajduje się jeszcze w podróżnem opakowaniu.
A. W aga urodził się dnia 8 M aja 1799 r.
we wsi Grabowo, dzisiejszej gub. Ł om żyń
skiej, w m ajątku, który dotąd należy do rodziny W agów. N auki pobierał w szkole wojewódzkiej, utrzym yw anej przez ks. P i jarów w W arszawie, a po chlubnem ukoń
czeniu szkoły został w niej nauczycielem w roku 1817. Przez rospraw ę „O naukach przyrodzonych, a w szczególności o historyi n a tu ra ln e j” (W arszaw a, 1819 r.), a bardziej jeszcze przez rospraw ę „O zwierzętach przez poetów i malarzy zmyślonych”, um ie
szczoną w „P am iętn ik u W arszaw skim ” w 1819 r., miody nauczyciel zwrócił na sie
bie uwagę władzy edukacyjnój, która, oce
niając niepospospolite zdolności m łodziut
kiego przyrodnika, wysłała go w r. 1820 na koszt rządu do uniw ersytetu berlińskiego w celu dalszego kształcenia się w naukach przyrodniczych.
Po powrocie do k raju w r. 1823, W aga objął posadę nauczyciela w szkole w oje
wódzkiej, a w roku 1826 został profesorem w liceum warszawskiem, zaś od roku 1829 w instytucie pedagogicznym (żeńskim).—
W skutek nowój organizacyi szkół w r. 1832 został m ianowany starszym nauczycielem gimnazyjum w W arszaw ie i członkiem K o m itetu egzaminacyjnego; na tem stanow i
sku dosłużył się em erytury. W ciągu sw e
go zawodu profesorskiego, W aga dzielił czas pomiędzy obowiązki pedagogiczne i wycieczki oraz badania naukowe.
Po otrzym aniu em erytury oddał się ju ż wyłącznie ulubionym zajęciom naukowym.
Znalazł gościnność u ś. p. Ksawerego P u - słowskiego, w którego domu, w A lejach Ujazdowskich, długie lata mieszkał, gro
madząc tam swoje zbiory i biblijotekę.
W iele czasu spędzał w Złotym Potoku (u hr. Krasińskiego), którego piękne poło
żenie, bogata flora i fauna dostarczały pola do nieprzerw anych badań.
W roku 1864 odbył podróż ze ś. p. hr.
A leksandrem Branickim do E giptu i Nubii, zeb rał dość znaczne zbiory ptaków, gadów i owadów, które przesłał w znacznej części
do Gabinetu zoologicznego w Warszawie,, pozostawiając dla własnych zbiorów n aj
ważniejsze zdobycze entomologiczne. N a
stępnie w Październiku, 1864 roku, w towa
rzystwie ś. p. hr. Konstantego i Aleksandra Branickich oraz W ł. Taczanowskiego, W a ga odbył nową podróż naukową do E u r o py południowo-zachodniej i do A lgieryi, w której to podróży również zebrał bogate plony.
Późniejsze lata spędzał głównie w P a ry żu, w domu ś. p. hr. Konstantego Branic- kiego, w części zaś w W arszawie, wreszcie od paru lat zamieszkał we „Frascati”.
W ciągu długiego życia W aga uw ydatnił działalność swoję na polu pedagogicznem, jak o wykładający nauki przyrodnicze w róż
nych zakładach naukowych i w domach pryw atnych, a przytem napisał kilka ros- praw z dążnością pedagogiczną oraz napi
sał, lub przetłum aczył parę podręczników zoologii. Do takich prac należą: „W iado
mości z nauk przyrodzonych do użytku szkoły guw ernantek” (tom I, W arszawa, 1826), „Uwagi nad sposobem w ykładania wiadomości z nauk przyrodzonych i gospo
darstwa w instytutach żeńskich” (Program kursu nauk wykł. w inst. wychów, panien 1827); „Teoryja gospodarowania wew nętrz
nego, czyli zbiór wiadomości potrzebnych gospodyniom” (Program i t. d. 1827 i 1835);
„H istoryją naturalna dla dzieci” (w D zien
niku dla dzieci, 1829); „Książka dla dobre
go chłopca ułożona” (W arszaw a, 1826 r.)-r
„O błędach przeciwko naukom przyrodzo
nym w dziełach rymotwórców naszych”
(Program gim. warszawskiego, 1836); »H i- storyja n atu raln a”, t. I z rycinami, z oso
bnym atlasem kolor. 222 wizer., Warszawa*
1860; „Zoologija przez M ilne Edw ąrdsa”^
W arszaw a, 1856 r., był to jeden z najlep
szych podręczników zoologicznych swojego- czasu.
Na polu naukowem W aga położył nie
małe zasługi, jak o badacz fauny krajow ej, a przede wszystkiem entomologicznej. N aj
więcej poświęcił pracy owadom tęgopokry- wym (Coleoptera), dalej półtęgopokrywym , prostoskrzydłym a nadto i innym rzędom.
Z całem zamiłowaniem oddawał się także badaniom fauny tysiąconogów, czyli wijów (M yriopoda) K rólestw a Polskiego; w licz
Nr 48. W SZECH ŚW IAT. 755 nych wycieczkach zebrał wiele m ateryjału
do poznania tych zw ierząt potrzebnego, obserwował je w naturze, prowadził sztu
czną hodowlę tych istot i t. p. W iele no
wych gatunków (owadów i wijów) znalazł i opisał w specyjalnych pismach entomolo
gicznych francuskich, ja k np. Gervesia co- stata (W aga) i inne.
Ważne też oddał usługi, jako świetny po
pularyzator wiedzy przyrodniczej, przez liczne, większe i mniejsze rosprawy i a rty kuły, które drukow ał w różnych pismach, a przedewszystkiem w „Biblijotece W ar
szaw skiej”, której był stałym współpraco
wnikiem. W aga posiadał prawdziwy talent pisarski: wielka łatwość wysłowienia się, jasne przedstawienie przedm iotu, a przy- tem piękny, czysty i barw ny język cechują jego prace. Dość przytoczyć tutaj taki opis
„Buprestesa”, który znamy z „Wypisów polskich” Łyszkowskiego, albo opis poszu
kiw ań „Skoczka uszatego” (L edra aurita), umieszczonego, o ile pamiętamy, w „ P rze wodniku po dolinie Ojcowskiej”. Wreszcie W aga pracow ał nad nom enklaturą polską zoologiczną i botaniczną i należy mu się ró
wnież w tym względzie uznanie.
Z prac ściśle naukowych, oprócz wymie
nionych dwu rospraw, które zwróciły uwa
gę władzy edukacyjnej, A. W aga napisał:
„Rzecz o piórze pod względem jego budo
wy, różnic i użytku” (Program szkoły wo
jewódzkiej, 1825 r.); „Uwagi nad gatunka
mi drobnych krustaceów, znajdujących się w kraju naszym” (Program szk. woj., 1825);
„H istoryczno-naturalne opisanie znaczniej
szych zwierząt, menażeryją Y an D intera z Am sterdam u składających” (W arszawa, 1827 r.); „O utrzym aniu pijawek lekarskich i handlu niemi w Polsce” (W arszawa, 1826);
„O nowym szczególnym gatunku pszczo- łowatego ow adu” (W arszaw a, 1826 roku);
„O owadach zasiewy niszczących” (P rze
gląd roln. techn., 1837); „Uwagi nad nie- którem i owadami szkodliwemi rolnictw u i nad sposobami ich niszczenia” (Przegląd roln. techn., 1838); „Nouvelle espfece d’in- secte H em iptera trouve en Pologne” (Revue zoologique, Paryż, 1839); „Observations sur les M yriopodes p. M. A. F. W aga prof.
d ’hist. natur. & Varsovie” (Revue zoolog.
Paryż, 1839); „Description de quelques my
riopodes en Pologne” (Revue zool., 1839);
„Ukaziciel polskich nazwisk na rodzaje królestw a roślinnego” (przy „Florze P o l
skiej” I. W agi, Warszawa, 1848 r.); „Ros- praw a o ptakach, które wyginęły z okręgu ziemskiego” (W arszawa, 1845 r.); „Histo- ryja obyczajów i zmyślności zwierząt Vi- re ja ” (W arszawa, 1845 roku, tłumaczenie z francuskiego); „Sprawozdanie z podróży naturalistów , odbytej w r. 1854 do Ojcowa”
(Biblijot. W arsz., 1855); „Opis skulicy że- browahej (Glomeris costata)” (Bibl. Waraz., 1857) oraz „Gervesia costata” (Annales de la Societe entomologique de France 1857).
Prof. A. W aga był znany nietylko w k ra ju , ale i wielu zagranicznym uczonym zoo
logom, między innemi, łączyły go węzły przyjaźni z księdzem Dawidem, słynnym podróżnikiem -naturalistą po Chinach i T y becie. W iele towarzystw naukowych zali
czyło W agę w poczet swoich członków.
Antoni Ślósarski.
P O Ż A R
KOPALNI WĘGLA „IGNACY6 w Zagórzu, tolo Darowy.
W ostatnich dniach Października r. b.
wybuchł pożar w kopalni węgla Ignacy, na
leżącej do towarzystwa G. v. K ram sty, po
łożonej na gruntach wsi Zagórze, w pobliżu Dąbrowy. Pożar ten narobił wiele wrzawy w naszych dziennikach, szczególniej w obu kuryjerach, może nawet więcej, aniżeli rzecz sama na to zasługiwała. Ponieważ jednak pomiędzy ogłoszonemi dotąd drukiem opi
sami tej katastrofy nie znalazłem ani je d n e go, któryby był opracowany ze znajomością rzeczy, a przytem besstronnie, upraszam przeto redakcyją W szechświata o udzielenie mi miejsca w swych szpaltach, tak dla mo
żliwie wyczerpującego opisu samej katastro
fy, jako też dla besstronnego wyjaśnienia jej przyczyn, jej obecnego znaczenia i skut
ków na przyszłość.
756 w s z e c h ś w i a t. N r 48.
Pożary pokładów węgla kamiennego nie należą, wcale do zjaw isk nadzwyczajnych w zagłębiu dąbrowskiem, owszem zdarzają, się w niem dość często. Nie wynikają one z przyczyn zewnętrznych, ale z samój n a tu ry węgla, który posiada te własności, że le
żąc przez czas dłuższy w stanie drobnym na powietrzu, rozgrzewa się coraz bardziej i w końcu zapala się płomieniem. To roz
grzew anie się pochodzi z dwu przyczyn:
najpierw z własności, jak ą drobny węgiel posiada na równi z innemi ciałami sprosz- kowanemi, zgęszczania w swych porach gazów, w danym razie pow ietrza, wskutek czego wywiązuje się ciepło; powtóre wsku
tek utlenienia się p irytu żelaznego, czyli siarku żelaza (związek siarki i żelaza ze wzorem chemicznym F eS 2), stanowiącego bardzo zwyczajną, domięszkę w węglu k a miennym. W powietrzu, szczególniej wil- gotnem, siarek żelaza (FeS2) przechodzi w siarczan żelaza ( F e S 0 4), a przy tem sk u t
kiem reakcyi chemicznej wydziela się ciepło.
Obadwa wymienione źródła ciepła mogą spowodować tak znaczne podniesienie się tem peratury węgla, iż może się on zapalić przy dostatecznym dostępie powietrza.
Rzecz naturalna, że pożar nie może po
wstać tam, gdzie pokład węgla nie jest j e szcze ruszony ręk ą człowieka, gdyż taki wę
giel tworzy w głębi ziemi tw ardą jednolitą skałę, która jakkolw iek złożona z m ateryja- łu łatwo palnego, nie posiada w swem wnę
trzu dróg, potrzebnych dla dopływu powie
trza. To też pożary węgla powstają tylko tam, gdzie pokłady są eksploatow ane i prze
cięte w różnych kierunkach chodnikami, stanowiącemi drogi, którem i powietrze prze
nika w głąb pokładu i przychodzi w zet
knięcie z węglem.
W zagłębiu dąbrowsltiem pożary pokła
dów węgla zdarzały się k ilkakrotnie w p rze ciągu ostatnich lat dwudziestu. Część rzą
dowej kopalni Reden, obecnie nieczynnej, w Dąbrowie, znajduje się od lat kilkunastu w ogniu, który przedostaje się od czasu do czasu na powierzchnię. Niedaiej ja k przed dwoma laty wielkie płomienie w yrw ały się na świat z w nętrza tej kopalni i były przy- duszone przez zasypanie ziemią ręką ludzką wielkich dołów, jakie się utw orzyły wsku
tek wypalenia się węgla i ziw alenia pokry
wającej go ziemi. Pam iętny jest również w Dąbrowie pożar dawnej kopalni rządo
wej Cieszkowski, który m iał miejsce przed kilkunastu laty, kiedy ogromne płomienie wydobywały się z wnętrza ziemi, tuż koło plantu drogi żelaznej w arszaw sko-w iedeń
skiej, oblewając żarem siedzących w wago
nach podróżnych, którzy umyślnie pociąga
mi przyjeżdżali podziwiać to niezwykłe w i
dowisko. Pożar ten był ugaszony przez zalanie kopalni wodą, sprowadzoną z pobli
skiej rzeczki Przem szy rowem, umyślnie w tym celu wykopanym.
Obadwa wzmiankowane pożary wynikły wskutek przecięcia pokładu chodnikami i pozostawienia przez dłuższy przeciąg cza
su pod ziemią niew ybranych filarów węgla.
Pod ciśnieniem warstw górnych, leżących na tych filarach, węgiel był zgnieciony na miał, który po pewnym czasie sam się za
palił.
D la wytłumaczenia tego, w ja k i sposób mogą pozostać pod ziemią filary węgla, któ
re potem ulegają zgnieceniu, zmuszony j e stem odstąpić od właściwego przedmiotu i powiedzieć słów kilka o sposobach wydo
bywania węgla z w nętrza ziemi.
Główny pokład węgla w zagłębiu Dą- browskiem, eksploatowany także i w kop al
ni Ignacy, przedstaw ia olbrzym ią taflę na kilka lub kilkanaście m etrów grubą i zaj
mującą przestrzeń kilkudziesięciu wiorst kwadratow ych. Tafla ta nie je s t poziomą, lecz ma pewne nachylenie do powierzchni, ja k to widać na załączonym tu rysunku (fig. 1), przedstawiającym poprzeczne prze
cięcie pokładu węgla. To miejsce, w któ- rem pokład w ynurza się z głębi ziemi na powierzchnię, nazywa się jego wychodnią (a na rysunku), a nachylenie pokładu do poziomu nazywa się jego upadem, który się mierzy kątem tego nachylenia i oznacza w stopniach.
Gdyby pokład był zupełnie praw idłowy, wychodnia jego powinnaby przedstaw iać w planie liniją prostą; wskutek jed n a k róż
nych zgięć i załamań pokładu linija ta jest zwykle falista, lub zygzakowata, ja k to po
kazuje rysunek (fig. 2). Strzałki na tym rysunku w skazują kierunek nachylenia, czyli upad pokładu, a cyfry przy tych
N r 48.
strzałkach oznaczają kąt tego nachylenia w różnych miejscach wychodni pokładu.
W ychodnia pokładu węgla ujaw nia się na powierzchni ziemi ciemnem zabarwie-
F ig . 1.
F ig . 2.
niem gru n tu i drobnemi kawałkam i węgla, zmięszanemi z ziemią. Przekopawszy na niewielką głębokość w takiem miejscu
A
i zdjąwszy zwierzchnią warstwę ziemi, do
chodzimy do węgla, który jed n ak nigdy nie bywa tu twardym , lecz wskutek działania powietrza i wilgoci jest zawsze miękkim,
zwietrzałym i dopiero na znacznie większćj głębokości po upadzie staje się twardym.
Pierw sze odkrycia pokładów węgla były zwykle robione z takich wychodni, od któ
rych też zaczynało się początkowe wydoby
wanie węgla. W ystarczało bowiem zdjąć tylko niegrubą warstwę ziemi, aby się do
stać do czystego węgla, który można było wydobywać równie łatwo ja k m iękki k a
mień w łomie. Rysunek (fig. 3) pokazuje w przecięciu taki sposób wydobywania wę
gla, który w górnictwie nosi nazwę wydo
bywania na odkrywkę. Przy takiem wy
dobywaniu węgla, ziemia, pokrywająca po
kład, zdejm uje się i sypie w kształcie wału przed wychodnią pokładu (a na rysunku), tak, aby nie przeszkadzała dalszemu odkry
waniu węgla. Stojąc na tym wale widzi
my najpierw przed sobą pochyłą ścianę b, ograniczającą warstw y, które pokryw ają pokład, czyli tak zwane piętro pokładu, po
niżaj spostrzegamy pionową, czarną ścianę węgla c i nareszcie pochylą płaszczyznę d, przedstaw iającą obnażony spód pokładu.
L inije kreskowane na tym rysunku ozna
czają pierwotny kształt powierzchni ziemi i pokładu przed rospoczęciem wydobywa
nia węgla.
Robota na odkrywkę stanowi dopiero po
czątek eksploatacyi pokładu, która na wiel
ką skalę prowadzi się bez zdejmowania zie
mi, lecz podziemnie zapomocą szybów i cho
dników. Rysunek (fig. 4) przedstawia po
przeczne przecięcie pokładu, górna część którego eksploatuje się na odkrywkę, a dol
na podziemnie, zapomocą szybu A.
3.
Rysunek fig. 5 przedstawia tę samę eks- ploatacyją podziemną w planie. Rysunek ten dla łatwiejszego zrozumienia rzeczy na
leży rospatrywać w takiem położeniu, w ja-
758 W SZEC H ŚW IA T. N r 48.
kiern są napisane znajdujące się na nim li
tery. Części ciemne przedstaw iają węgiel, a części białe — miejsca pozostałe po wy
ję c ia węgla.
<
&
&
> -
^5 c a
o
grundsztreką, a pochyłe chodniki — brems- bergami. Teini chodnikami cały pokład zostaje podzielony na pojedyńcze kw adra
towe pola I, II, III, IY, z których każde
F ig . 5.
E ksploatacyja podziemna polega na tem, że po dojściu szybem A do spodu pokładu węgla, przecinają ten pokład chodnikami pochyłemi ab i poziomemi cd. Najniższy chodnik poziomy nazywa się z niemieckiego
eksploatuje się niezależnie od innych, za- pomocą poziomych chodników wydobywal- nych m i filarów f. W ęgiel wydobyty ła duje się w wózki, chodzące po szynach i spuszcza się bremsbergami do grundsztre-
F ig . 4.
J/Ś
N r 48. W SZECH ŚW IA T. 759 ki, po której dostaje się do szybu, gdzie
w tych samych wózkach zostaje podniesio
n y na powierzchnię zapomocą windy p aro wej. Chodniki wydobywalne zaczynają, się od bremsbergów i prowadzą z początku wąsko, ażeby nie osłabić ścian tych brem s
bergów; dalej rosszerzają się one i dopro
wadzają do granicy pola, wzdłuż której zo
stawia się tak zwany filar oporowy o dla zabespieczenia sąsiedniego bremsbergu.
Na rysunku (fig. 5) widzimy w polu I dwa dolne chodniki wydobywalne już ukoń
czone, a dwa górne w robocie. Między te- mi chodnikami pozostają szerokie filary f , z których węgiel wydobywa się dopiero po skończeniu chodników, zaczynając od końca i posuwając się ku bremsbergowi. W po
lu I I dwa górne chodniki są ukończone i zaczyna się wyjmowanie dolnego filaru.
W polu I I I wszystkie cztery filary są w ro bocie, a pole IV jest już zupełnie wyeks- ploatowanem. Naokoło tego pola pozostał tylko filar bespieczeństwa o, przecięty czte
rem a otworami chodników, które zamuro- wują się grubem i tamami t, zaraz po skoń
czeniu eksploatacyi tego pola, w celu prze
cięcia wszelkićj kom unikacyi między niem, a resztą kopalni, na wypadek, jeżeliby w tem polu wybuchł ogień wskutek pozo
stawienia w niem miału węglowego, co bar
dzo często ma miejsce.
Bzecz naturalna, że po wyjęciu filarów piętro nie może się utrzymać bez podpory;
w czasie roboty podpierają je drewnianemi słupam i, na których trzym a się ono do pe-
Zdarzasię czasem, jeżeli węgiel je s t mięk
ki, a wyjmowanie filarów idzie powoli, że gniotą się one przed skończeniem roboty, wskutek ciśnienia piętra, a powstały stąd węgiel miałki zaczyna się po pewnym cza
sie rozgrzewać i napełnia pole duszącemi gazami. W tedy opuszczają czemprędzój całe pole, pozostawiając resztę nie wyjętych filarów i zamurowują wszystkie wejścia do tego pola, tak, że gazy i ogień nie mogą się przedostać do reszty kopalni. N iejedna ko
palnia, która na powierzchni zdaje się być w pełnym biegu, kryje w swem łonie takie palące się pola, szczelnie zamurowane i od reszty oddzielone. Pozostały w takich po
lach węgiel może być wyjętym i to nieza- wsze, dopiero po kilku latach, w razie zu
pełnego wygaśnięcia ognia. Opisany po
wyżej sposób wydobywania węgla nazywa się systemem z zawalaniem piętra, albo sy
stemem szląskim. Jest on używanym pra
wie we wszystkich kopalniach węgla na Szląsku, a przez pruskich górników został wprowadzonym do kopalń dąbrowskich.
Sposób ten jest dobry przy niezbyt wielkiej grubości pokładów węgla, jak to ma miej
sce na Szląsku, gdzie grubość ta nie prze
wyższa 6 lub 8 metrów. Kiedy jed n ak gru bość pokładu przewyższa 10 metrów i nie
rzadko dochodzi do 18 metrów, ja k to ma miejsce w zagłębiu dąbrowskiem, system szląski nie jest właściwy, a bezmyślne jego zastosowanie przez pruskicli sztygarów- praktyków stało się powodem bardzo znacz
nych i niepowetowanych strat węgla w na-
F ig . 6.
wnego czasu a potem osiada, powodując zawalanie się wyższych warstw, dochodzą
ce nieraz do powierzchni, na którój z tego powodu tworzą się obszerne i głębokie doły.
szem, stosunkowo nie tak bardzo bogatem zagłębiu węglowem. W skutek bardzo zna
cznej grubości pokładu węgla u nas, nie
można znaleść drzewa dostatecznie mocne
go, ażeby podeprzeć należycie piętro, pozo
760 w s z e c h ś w i a t. N r 48.
stałe po wybraniu węgla sposobem szląskim i dlatego też bardzo często niepodobna wy
jąć pokładu w całźj jego grubości, lecz trzeba zostawić u góry, dla zabespieczenia piętra, mniej lub więcej grubą warstw ę wę
gla, której już późniój wydobyć niemożna.
Prócz tego same filary, przy bardzo znacz
nej grubości pokładu, rzadko kiedy mogą być wybrane w całości, gdyż łatw o ulegają zgnieceniu, w skutek ciśnienia piętra.
Oprócz szląskiego systemu wydobywania węgla używają w zagłębiu dąbrowskiem, w kopalniach, należących do towarzystwa francuskiego, innego sposobu wprowadzo
nego przez francuzów i nazywanego w gór
nictwie systemem z podsadzką. Polega on na tem, że pochyły, gruby pokład węgla dzielą na niegrube, poziome warstwy i z k aż
dej takiej warstwy wyjmują węgiel nieza
leżnie od innych, zapełniając pozostałą po wyjęciu węgla próżną przestrzeń kam ienia
mi i ziemią, co w języku górniczym zowie się podsadzką. W yjm owanie warstw odbywa się z dołu do góry, tak, że po wyjęciu naj
niższej warstw y stają na podsadzce tej w ar
stwy i wyjm ują następną u góry warstwę i t. d. Rysunek (fig 6) pokazuje w prze
cięciu część pokładu eksploatowanego po ziomami w arstw z podsadzką.
W arstw y pierwsza i druga od dołu są ju ż zupełnie wyjęte i podsadzone; wyjmowanie w arstw y trzeciej je s t na ukończeniu; w ar
stw a czw arta w połowie roboty, a piąta dopiero się zaczyna.
System francuski, jakkolw iek nieco droż
szy od szląskiego, gdyż, oprócz pracy wy
dobywania węgla, wymaga jeszcze pracy wydobywania, sprow adzania i umieszczania podsadzki, je s t o wiele doskonalszym dla grubych pokładów od systemu szląskiego, gdyż pozwala dokładniej wydobyć węgiel z pokładu i lepiej zabespiecza kopalnie od pożaru.
{dok nast.).
Stanisław Kontlciewicz.
ZAGADNIENIA FILOZOFICZNE
M O R F O L O G I I .
(C iąg d alszy ).
W ciągu całego niemal przeszłego stu
lecia panowała w embryjologii dziwna teo- ryja, zwana teoryją „ewolucyi”, lub „pre- form acyi”, rozwoju, lub przedistnienia. Ta błędna nawskroś teoryja, obejmująca wszy
stkie zjawiska embryjonalne, głosiła, że niema nigdzie rozwoju w tem znaczeniu, aby powstawały jakieś organy, lub części nowe, przedtem nieistniejące, aby stopnio
wo pojawiały się jedne części po drugich i obok drugich. Przeciwnie, wszystko istnie
je już w zaraniu w żywiołach rozrodczych, w ja jk u lub ciałku nasiennem. W elemen
tach tych znajdują się zupełnie gotowe i całkowicie wykształcone wszystkie narzą
dy zwierzęcia dorosłego, lecz są niewidzialne w jajk u tylko dlatego, że są bardzo małe i zwinięte; tylko powoli powiększają się, w zrastają i „rozw ijają” w tem znaczeniu, ja k np. rozw ijają się listki pączka, uprze
dnio ju ż gotowe, lecz tylko zwinięte. Po
nieważ, sądzono, w jajk u lub ciałku nasien
nem zawarte są wszelkie narządy i zupełnie są tam wykształcone, mieszczą się w nich zatem także gruczoły płciowe wraz z przy- szłemi żywiołami rozrodczemi; w tych zaś znowu przedistnieją organy wnuków z ich żywiołami rozrodczemi, w których zawarte są z kolei wszystkie organy praw nuków i t. d.
Osobnik każdego pokolenia przedstaw ia zatem, według tego dziecinnego poglądu,
„jakby skorupę zewnętrzną, która ukryw a w swem wnętrzu całe tysiące potomków co
raz drobniejszych, zawartych jedne w dru
gich. Pokolenia coraz późniejsze mieszczą się coraz bardziej naw ew nątrz i są coraz m niejsze”. Oto teoryja przedistnienia ').
Błędne te teoryje, najzupełniej z faktam i się nieliczące, niekorzystnie wpływały na rozwój morfologii i dopiero w początku bie
') P . J . ffu s b a u m a „ Z a sa d y og ó ln e n a n k i o r o z w o ju z w ie rz ą t ( e m b ry jo lo g ija )“ , 1887.
N r 48. W 8ZECHSW 1AT. 761 żącego stulecia, dzięki pracom F ryderyka
K acpra Wolffa i jego następców zostały wy
rugowane z nauki. O dtąd dopiero przeko
nano się, że w żywiołach rozrodczych (jajku lub ciałku nasiennem) niema żadnych goto
wych organów, lecz że one rozw ijają się stopniowo, powstają jedne po drugich, lub obok drugich w pewnym określonym po
rządku chrono- i topograficznym. W yk ry
cie tój wielkiej prawdy wprowadziło na no
we tory naukę o rozwoju, a badania całego szeregu uczonych, ja k Pandera, Dollingera, B aera, Remaka i wielu innych wzbogaciły wkrótce morfologiją kilku nowemi ideami ogólnemi, które stanowiły kamień węgielny dla filozofii embryjologii. Idee te sprow a
dzić można do trzech następujących pun
któw. Zwierzę rozwija się z jajk a, które rospada się na kule coraz liczniejsze i co
raz drobniejsze, a z tych produktów podzia
łu ja ja tworzą się następnie pewne warstwy, blaszki (t. zw. listki zarodkowe) pierwotne.
Z tych to warstw pierwotnych, które u wszyst
kich kręgowców (a ja k się później dowiedzia
no i u większości zwierząt beskręgowych) występują w liczbie trzech t. j. jako warstwy:
zewnętrzna, wewnętrzna i środkowa, form u
ją się wszelkie organy i ich części. T rzy te warstw y mają u wszystkich gromad kręgow ców jednakow ą wartość morfologiczną, gdyż z każdego z nich rozw ijają się zawsze je dnakowe grupy oi-ganów. Prócz tego o r
gany tój samej wartości morfologicznej | u różnych grup rozwijają się w mniej, lub więcej jednakow y sposób i w sposób tem- bardzićj zbliżony, im wogóle dane grupy są bliższe pod względem swój budowy anato
micznej. Baer w ykrył dalej wielką prawdę, że wszelki rozwój osobni ko wy polega na wzrastającój indywidualizacyi części pod każdym względem, czyli w różnicowaniu się utworów jednorodnych na różnorodne, a wreszcie rozw inął i uzasadnił ideę K il- meyera, że różne stadyja rozwoju osobniko- wego są kolej nem powtórzeniem stanów budowy jakie znajdujem y u stopniowo co
raz wyższych gromad. ,
W czasie, gdy tym sposobem wyłaniały się wszystkie wyżćj wspomniane ogólne idee morfologiczne, dotyczące tak budowy, jako- też rozwoju zwierząt, powołaną została do życia nowa teoryja, t. zw. teoryja kom órko
wa, która nowem natchnęła życiem nauki morfologiczne.
Rozmaici uczeni, jak Johannes M uller, Valentin, W erneck, znajdowali przy użyciu mikroskopu pewne drobne ciałka w rozmai
tych obserwowanych przez siebie organach.
Zasługą Teodora Schwanna (1839) było nie- tylko zebranie w jednę całość wszystkich tych obserwacyj, nietylko wzbogacenie nau
ki nowemi danemi, dotyczącemi budowy drobnowidzowój organizmów zwierzęcych, ale i stworzenie „teoryi komórki zwierzę
cej”, na wszystkich tych faktach opartej.
W teoryi tej wypowiedział on głęboki po
gląd, że wspólną zasadą budowy wszystkich organów jest komórka. Lecz jakkolwiek słusznie twierdził, że wszelkie organy po
wstają z kombinacyi komórek, błędne miał jedn ak pojęcie o gienezie komórki i głosił, że „z początku istnieje substancyja jednoro
dna, z którój według pewnych praw ogól
nych kształtują się kom órki”. W krótce atoli embryjologija przychodzi w pomoc nauce o komórkach. Badania Bischoffa, Reicherta, K ollikera i innych wykazują, że kule, pochodzące z podziału jajk a, są właśnie najpierwszemi komórkami organi
zmu i że wszystkie inne pochodzą tylko z podziału tych pierwotnych. D alej, skry
stalizowała się idea, że jajk o samo jest ko
mórką mniój lub więcej zmodyfikowaną i że takie istoty, ja k wymoczki, ameby i t. p.
są również komórkami pojedyńczemi,swobo
dne wiodącemi życie; stąd wyłoniła się myśl 0 jednakowój wartości morfologicznej ży
wiołów rozrodczych (jajka i ciałka nasien
nego), wszelkiej komórki ciała i wszelkiej istoty jednokomórkowej.
Oto jakim był stan ogólnych idei morfo
logicznych przed szóstym dziesiątkiem na
szego stulecia, t. j. przed ukazaniem się 1 rozwojem teoryi Darwina. Ja k widzimy z powyższego, morfologiją była wówczas nawskroś przesiąknięta ideami filozoficzne- mi; w anatomii porównawczej, embryjologii i w nauce o drobnowidzowej budowie ciała panowały różnorodne uogólnienia, ścierały się różne teoryje. Morfologiją, uwolniona z metafizycznych więzów i wzbogacona ma- teryjałem , zdobytym empirycznie, podążała wytrwale ku uogólnieniom, jak wszelka nau ka, którój nie obce są kierunki filozoficzne.
762 W SZECHŚW IAT. N r 48.
Na taką to, ze wszech m iar urodzajną, glebę, padło ziarno teoryi D arwina, ogło
szonej w roku 1859 i to nam właśnie tłu maczy, dlaczego ta teoryja filozoficzna wy
w arła tak olbrzymi wpływ, przedewszyst- kiem na morfologiją zwierzęcą. Było to rzucenie iskry w masę m ateryjału palnego, albo raczej potężne rozdm uchanie już tle
jącego.
W prawdzie i dawniejsze ju ż teoryje ewo
lucyjne, ja k Geofroy de St. H ilairea, opar
ta na działaniu warunków zewnętrznych, oraz Lam arka, zasadzająca się na używaniu i nieużywaniu części, nie pozostały bez wpływu na pojęcia morfologiczne, ale wpływ ten wobec błędnych idei, jakie naówczas panowały w morfologii i wobec zbytniej jednostronności tych teoryj ewolucyjnych nie mógł przynieść żadnej korzyści nauce, albo przynajm niej bardzo niewielką. Teo
ryja zaś D arw ina, oparta na idei dziedzi
czności, zmienności, doboru naturalnego i przystosowania, okazała, ja k wiadomo, nadzwyczaj dodatni wpływ na postęp całej bijologii wogóle, a w szczególności n aj
większą przyniosła korzyść naukom morfo
logicznym.
K ierunkom filozoficznym w morfologii przed epoką darw inizm u brakow ało p rz e wodniej idei. dokoła której grupow ałyby się zagadnienia ogólne. Szukano nadrzę- dnych i podrzędnych organów, planów, we
dług których zbudowane są pewne typy, domyślano się wyższości i niższości organi- zacyi, szukano podobieństwa pomiędzy sta- dyjami rozw oju em bryjonalnego i stosun
kami jmatomicznemi u rozw iniętych form niższych i t. d. A le wszystkim tym zag a
dnieniom brakow ało cementu, któryby je spoił i złączył, brakowało im wspólnej my
śli przew odniej,któraby powiązała je i wska
zała jedność celów. D arwinizm stał się tą nicią łączącą; ogólny problem at pochodze
nia gatunków i związku gienealogicznego różnych grup, stał się podw aliną nowych kierunków filozoficznych w morfologii, k tó
re rospoczęły nową erę w rozw oju tej osta
tniej.
Zagadnienia filozoficzne dzisiejszej m or
fologii sprowadzić się dają do dwu głów
nych punktów. I tak możemy odrożnić;
1) problem at związku gienealogicznego
zw ierząt i 2) problemat tektoniki form zwierzęcych w ogólniejszem znaczeniu tego wyrazu.
Rzecz naturalna, że darwinizm, wykazu
jący powolne i stopniowe przeobrażenia form zwierzęcych w dziejowym rozwoju ziemi naszój i gienealogiczny, czyli rodowy związek pomiędzy niemi, musiał przede- wszystkiem wywołać w morfologii pytanie, o ile cechy morfologiczne zwierząt dowo
dzą związku tego.
Pierw szy zatem z celów ogólnych, jakie stawia sobie dzisiejsza morfologiją, polega na wykryciu jaknajdokładniejszego szeregu przejść w budowie i rozwoju zwierząt, na wykazaniu stopniowych i nieznanych prze
mian w cechach morfologicznych. D la ob
jaśnienia tego zadania morfologii, zwrócimy się do następującego przykładu, zapożyczo
nego z matematyki ‘). Pomiędzy liniją prostą i kołem niema, ja k się zdaje, podo- podobieństwa. Koło jest krzywą, w o k re śleniu zaś linii prostej powiadamy, że nie
ma w niej żadnej krzywizny. Koło ogra
nicza przestrzeń, linija prosta zaś nie mo
głaby nigdy ograniczyć przestrzeni, nawet gdyby była przedłużona do nieskończoności.
Koło je s t skończonem, prosta zaś może być nieskończoną. Pomimo to jedn ak, bez względu na wielkie różnice w tych linijach
| pod względem ich własności, można je po
wiązać szeregiem linij, z których żadna nie będzie się różniła od najbliższej do niej w stopniu dającym się zauważyć. I tak, jeśli stożek przetniem y płaszczyzną, prosto
padłą do jego osi, otrzymamy koło. Jeżeli płaszczyzna przecięcia będzie pochylona do osi pod kątem 89° 59', otrzymamy wtedy elipsę, którą najlepsze oko ludzkie, nawet zapomocą cyrkla, nie odróżni od koła.
Zmniejszając następnie o dwie, trzy, czte
ry m inuty i t. d. kąt przecięcia, otrzymamy elipsy coraz bardziej wydłużone i zupełnie do koła ju ż niepodobne. Jeżeli jeszcze zmniejszymy kąt przecięcia, elipsa przeo
brazi się nieznacznie w parabolę, a w dal
szym ciągu otrzymamy hyperbolę. Jeśli teraz wyobrazimy sobie, że kąt stożka za-
' ) P r z y k ła d te n p rz y ta c z a m za H e r b e r te m S p en c e r e m ( Z a s a d y b ijo lo g ii).
N r 48. W SZECH ŚW IAT.
ćznie się stopniowo i nieznacznie bardzo stępiać, to w miarę tego, ja k wielkość kąta stożka zbliżać się będzie do 180°, otrzym y
wać będziemy liniją coraz bardziej zbliżoną do prostej i nareszcie prostą. T ak więc mamy tu pięć rozmaitych linij — kolo, eli
psę, parabolę, hyperbolę i prostą, z których każda ma swoje określone własności i spe- cyjalne swoje równanie, przyczem pierwsza jest bardzą różną od ostatniej, a jednak można je wszystkie połączyć przez szereg ogniw pośrednich, przechodzących jedne w drugie drogą nieznacznych bardzo prze
mian.
Przykład powyższy pokazuje nam, że po
między formami, bardzo różnemi na pierw szy rzut oka, możliwem jest wykrycie ideal
nie stopniowego szeregu ogniw łączących.
Zadanie morfologii polega właśnie na wy
najdow aniu takich szeregów ogniw, które łączyłyby ze sobą postaci, mające pozornie zupełnie odmienne właściwości morfologi
czne.
Ale niedosyć w moi-fologii wykryć sze
reg, niedosyć wypełnić przeskoki ogniwami pośredniemi, ale należy również określić, w jakim kierunku szereg przebiega. W po
wyższym przykładzie matematycznym za- dowolniliśmy się faktem, że np. pomiędzy hyperbolą i kołem istnieje szereg przejść, ale zarówno moglibyśmy wyobrazić sobie np. przejście od koła do hyperboli (zmniej
szając kąt, utworzony przez oś i płaszczyznę przecięcia), ja k i naodw rót od hyperboli do koła (powiększając kąt ten). W morfologii zaś kierunek tych przejść stanowi pytanie pierwszorzędnej wagi naukowej, nie chodzi nam tu bowiem tylko o wykazanie pokre
wieństwa, ale i o wykrycie stopnia poki-e- wieństwa, o gienealogiją. A wreszcie zja
wia się tu i trzecie jeszcze zadanie. Nie
tylko bowiem dążymy do wykrycia danych pokrew ieństw a pewnych form, np. A, B, C, nietylko do wykrycia, czy forma A przei
stoczyła się w B, ta zaś w C, czy też naod
w rót forma C była pierw otną, a B i A są jej pochodnemi, ale chodzi nam także o wy
krycie przyczyn tój przem iany, co jednak najtrudniej daje się rozwiązać. N astępu
jący przykład z dziedziny morfologii zwie
rząt jam ochłonnych (Coelenterata) objaśni nam powyższą ideę.
Wyższe meduzy, t. zw. Schyphomedusae s.Acalephae, przedstaw iają pod wielu wzglę
dami podobieństwo do polipów, czyli kora
lowców (Anthozoa). Badania morfologi
czne nowszych uczonych stwierdziły fakt ten, wykazano bowiem liczne przejścia i po
dobieństwa w organizacyi obu tych gromad.
Jedne i drugie posiadają oprócz cech, w ła
ściwych wogóle i innym jam ochlonnym , liczne, specyjalne, im tylko samym właści
we strony organizacyi. I tak, u jednych i drugich na wolnych brzegach przegródek, wdzierających się w jamę żołądkową, z n aj
dują się t. zw. nici żołądkowe, czyli ga- stralne; w obu wypadkach nici te jed n ak o wą mają budowę, zawierają wewnątrz oś mezodermalną i pokryte są zzewnątrz ko
mórkami entodermy, pomiędzy któremi wy
stępują komórki z ciałkami parzącemi oraz gruczołowe. W obu grupach żywioły płcio
we rozw ijają się z tego samego źródła — z entoderm y. Badania H ertw iga nad ukła
dem nerwowym polipów wykazały, że w obrębie tarczki gębowej, a zwłaszcza w bliskości ramion znajdują się u tych zwie
rząt ośrodki nerwowe; a oto i u meduz wyższych ośrodki te leżą w podobnych miejscach, a mianowicie w ciałkach brzeż
nych, które są gienetycznie tylko przeobra- żonemi ramionami. Meduzy prow adzą ży
cie swobodne, polipy zaś przyczepione są podstawą swą, t. j. częścią przeciwgębową do jakiegobądź przedm iotu podwodnego.
A le oto i u licznych meduz znajdujem y j e dno pokolenie, a mianowicie pierwsze, m a
jące budowę polipów i przyczepione n ieru chomo, a dopiero w następstwie z tego oso
bnika oddzielają się inne, pływające ju ż swobodnie. Ale nawet pomiędzy meduza
mi, nieulegającemi takiej przemianie poko
leń, znajdujem y gatunki przejściowe (Lu- cenaria, D e p a stre lla ), które całe życie przyczepione są swą częścią przeciwgębową do podłoża, zbliżając się tym sposobem bar
dzo do polipów koralowych. T ak więc, liczne fakty morfologiczne wykazały nad
zwyczajnie bliskie pokrewieństwo obu po wyższych grup zwierząt jamochłonnych.
A le skonstatowanie wspólności charakterów i stopniowych przejść pomiędzy cechami odmiennemi nie zadawalnia bynajmniej morfologii; tej ostatniej chodzi również,
ja k powiedzieliśmy, o wykazanie jakości pokrewieństwa. Zjawia się zatem pytanie, czy meduzy rozwinęły się z polipów, czy też naodwi-ót polipy z meduz? K w estyja ta trudniejszą je s t do rozwiązania, niż samo skonstatowanie podobieństwa. Gdy więc jedni, ja k E rnest Haeckel, uważają meduzy za pochodzące od polipów i przytaczają na to dowody, inni znów, ja k K eller i Yogt, wywodzą polipy od meduz, opierając się również na pewnych faktach. Problem at ten, a takich mamy w morfologii dzisiejszej bardzo wiele, je s t dotąd nierozwiązany.
Spytajm y teraz, jak ie istnieje kryteryjum w określaniu kierunku linii descendencyi, czyli stosunku gienealogicznego? Przede- wszystkiem wyższość, lub niższość organi- zacyi. Jeśli z trzech g ru p pokrew nych A, B, C, ostatnia ma organizacyją wyższą, B zaś i A niższą, natenczas uważamy C za późniejsze ogniwo szeregu. Pod wyrazem zaś wyższa organizacyja pojmujemy b ar
dziej złożoną, przy której ma miejsce wyż
szy stopień zróżnicowania morfologicznego oraz istnieje większa ilość organów i ich części, a co za tem idzie i większy podział pracy pomiędzy czynnościami ciała; ze wzra
stającą indywidualizacyją organów chodzi w parze i większa indyw idualizacyja czyn
ności fizyjologicznych. W szelako k ry tery jum powyższe niezawsze zastosować się da- je^ a to z tego mianowicie powodu, że w wie
lu wypadkach organizacyja się cofa, ulega wstecznemu rozwojowi, tak że formy, sta
nowiące późniejsze ogniwa szeregu, są w te
dy prościej zbudowane. W ypadki takie znajdujem y np. u wielu skorupiaków. S ta
nowią one wielką nieraz trudność w bada
niach nad gienealogiją form, czyli nad filo- gieniją ich. Morfolog, m ając przed sobą ustrój o organizacyi prostszej, niż inne po krewne, nie wie częstokroć, czy owa więk
sza prostota w organizacyi rzeczywiście wskazuje niższe-stanowisko formy w szere
gu gienealogicznym, t. j. starszy wiek jej w dziejach rodowych, czy też forma dana jest istotą o organizacyi w tórnie uproszczo
nej, czyli jest wstecznie rozw iniętą. D o
tychczasowe badania morfologiczne przeko
nywają nas, że takie uproszczenie w budo
wie, czyli cofanie się, może mieć miejsce w trzech głównie wypadkach, a mianowicie:
764 N r 48.
1) Jeśli pewne formy przystosowują się do życia pasorzytniczego, wtedy bowiem stają się im zbyteczne pewne organy, np. loko- mocyi, lub organy zmysłowe; narządy tra wienia, otrzym ujące obfity i gotowy nieraz pokarm , mogą się wtedy uprościć, a nawet zupełnie zaniknąć, jak to ma miejsce u so- literów , żyjących pasorzytnie w jelitach człowieka i zwierząt. 2) Jeśli pewne formy prowadzą życie nieruchome, t. j. są p rz y czepione do różnych przedmiotów obcychj wtedy to również stają się zbytecznemi li
czne narządy, np. miejscozmienności, lub te części systemu nerwowego, które rządzą dowolnemi ruchami mięśni. 3) Jeśli pewne ustroje zmniejszają się w objętości ciała swego; takie zmniejszenie może być dla ustrojów tych pożyteczne, może im ułatwiać byt ich, ale wtedy to z konieczności zani
kać muszą pewne części mniej potrzebne do celów fizyjologicznych. Wobec danych po
wyższych możemy też sądzić vice versa, t. j»
gdy np. pośród form pokrewnych A, B, C, D — forma D ma organizacyją znacznie prostszą, niż pozostałe, a jest przy tem albo istotą pasorzytną, albo przyczepioną do j a kiego obcego ciała, albo wreszcie znacznie zmniejszoną, natenczas możemy ze znacz- nem prawdopodobieństwem twierdzić, że forma ta nie jest pierwotnie niższą od in
nych, lecz organizacyja w tórnie tylko ule
gła uproszczeniu i że, pomimo prostoty jćj budowy, należy jej wyznaczyć miejsce nie w początku, lecz w dalszych częściach, lub w dalszych odnogach szeregu.
W ażniejszem jeszcze narzędziem morfo- logicznem do określania stosunku gienealo
gicznego grup zwierzęcych jest rozwój ich osobnikowy. Ju ż wyżój mieliśmy sposo
bność wspomnieć o prawie v. Baera, doty- czącem podobieństwa różnych stadyjów roz
woju osobnikowego do stanów rozw oju ro dowego. Oto, ja k dzisiejsza morfologiją pojmować powinna ten ważny fakt bijolo- giczny. Na stadyjum naj wcześniejszem roz
woju każdy organizm posiada najw iększą ilość cech, wspólnych większości innych o r
ganizmów w ich stadyjach początkowych;
na stadyjum nieco późniejszem budowa jego podobna jest do budowy, właściwej mniejszej już liczbie organizmów na odpo- wiedniem stadyjum , w każdem zaś, coraz
W SZ EC H ŚW IA T .