• Nie Znaleziono Wyników

\M 48. Warszawa, d. 30 Listopada 1890 r. Tom IX.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "\M 48. Warszawa, d. 30 Listopada 1890 r. Tom IX."

Copied!
20
0
0

Pełen tekst

(1)

\M 48.

Warszawa, d. 30 Listopada 1890 r.

Tom IX.

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „WSZECHSWIATA.“

W W arszawie: ro c zn ie rs. 8 k w a r ta ln ie „ 2 Z przesyłką pocztową: ro c z n ie „ 10 p ó łro c z n ie „ 6

P re n u m e ro w a ć m o ż n a w R e d a k c y i W s z e c h św ia ta i w e w s z y s tk ic h k s ię g a rn ia c h w k r a ju i z a g ra n ic ą .

Komitet Redakcyjny W szechświata stanow ią panowie:

A leksandrow icz J ., Bujw id O., D eike K „ D ickstein S., F la u m M., Ju rk iew icz K., K w ietniew ski W J., K ram -

sztyk S., N atanson J . i P rau ss St.

„ W s z e c h ś w ia t” p rz y jm u je o g ło sz en ia, k tó r y c h t.reśó m a ja k ik o lw ie k z w ią z e k z n a u k ą , n a n a s tę p u ją c y c h w a ru n k a c h : Z a 1 w ie rsz z w y k łe g o d r u k u w sz p alc ie a lb o jeg o m ie js c e p o b ie r a się z a p ie rw szy r a z k o p . 7'/i>

za sześć n a s tę p n y c h r a z y k o p . 6, za d a ls ze k o p . 5.

i L d r e s K ed L a l5 :c3 ri: K l r a l ^ o - w s l s i i e - F r z e d . m i e ś c i e , USTr © S .

N ajstarszy i najpopularniejszy z naszych przyrodników ś. p. prof. Antoni W aga za­

kończył długi i pracowity żywot d. 23 Li­

stopada, o godzinie 7 rano we „Frascati”, gdzie od paru lat w domu hr. W ł. Brani-

■ckiego mieszkał. W aga dożył sędziwego wieku, bo 92 roku, a długoletni żywot, od­

d an y wyłącznie nauce, liczne wycieczki przyrodnicze po kraju, znaczne zastępy uczennic i uczniów, z których wielu umiał nietylko nauczyć, ale i obudzić w nich za­

miłowanie do badania przyrody sprawiły to, że imię i osoba W agi były znane po ­ wszechnie. Ileż to razy widziano tę postać poważną o szlachetnych, wydatnych r y ­ sach, pochyloną nieco wiekiem, postępującą • jed n a k pewnym krokiem, na wycieczkach

entomologicznych, lub botanicznych, w n a j­

rozm aitszych zakątkach naszego k raju .—

A kto raz widział prof. W agę, lub usłyszał jego mowę piękną, popraw ną, pełną kw ie­

cistych zwrotów i trafnych porównań, ten ju ż na zawsze musiał zachować go w pa- j

mięci.

W aga przew ażnie poświęcał się entomo­

logii, ukochał bowiem świat owadów i ty- siąconogów czyli wijów, pracował jedn ak i w innych gałęziach zoologii systematycz­

nej i ogólnój. Niedosyć na tem, wybornie znał systematykę botaniczną i chętnie jej się oddawał, a przytem nie była mu obcą i m ineralogija. Z młodzieńczym też zapa­

łem, z pewnym fanatyzmem niemal, groma­

dził zbiory z różnych działów przyrody;

na pierwszem miejscu stawiał zawsze zbio­

ry owadów i tysiąconogów (które artysty­

cznie urządzał), dalej szły kolekcyje muszli, liczne okazy osteologiczne, mianowicie zaś zwierząt ssących kopalnych, następnie zbio­

ry owadów i nasion, najrozmaitszych roślin krajowych i egzotycznych, a pod koniec życia gromadził nawet i piękniejsze m ine­

rały. Biblijoteka, złożona z dzieł wyboro­

wych, specyjalnych również była starannie dopełniana. Zbiory wspomniane w zna­

cznej części znajdują się w mieszkaniu, zaj- mowanem ostatnio przez zmarłego nestora naszych przyrodników, w części zaś w P a ­ ryżu w mieszkaniu hr. Branickiego, a ko- lekcyja owadów i nasion mieści się (czaso­

wo) w muzeum ogrodu zoologicznego w B a­

gateli. Z prawdziwym żalem musimy tu ­

(2)

754 W SZEC H ŚW IA T. Nr 48.

taj zaznaczyć, że znaczna część zbio­

rów zoologicznych W agi jest, o ile nam wiadomo, niezdeterm inowana i nieuporząd­

kowana i znajduje się jeszcze w podróżnem opakowaniu.

A. W aga urodził się dnia 8 M aja 1799 r.

we wsi Grabowo, dzisiejszej gub. Ł om żyń­

skiej, w m ajątku, który dotąd należy do rodziny W agów. N auki pobierał w szkole wojewódzkiej, utrzym yw anej przez ks. P i ­ jarów w W arszawie, a po chlubnem ukoń­

czeniu szkoły został w niej nauczycielem w roku 1817. Przez rospraw ę „O naukach przyrodzonych, a w szczególności o historyi n a tu ra ln e j” (W arszaw a, 1819 r.), a bardziej jeszcze przez rospraw ę „O zwierzętach przez poetów i malarzy zmyślonych”, um ie­

szczoną w „P am iętn ik u W arszaw skim ” w 1819 r., miody nauczyciel zwrócił na sie­

bie uwagę władzy edukacyjnój, która, oce­

niając niepospospolite zdolności m łodziut­

kiego przyrodnika, wysłała go w r. 1820 na koszt rządu do uniw ersytetu berlińskiego w celu dalszego kształcenia się w naukach przyrodniczych.

Po powrocie do k raju w r. 1823, W aga objął posadę nauczyciela w szkole w oje­

wódzkiej, a w roku 1826 został profesorem w liceum warszawskiem, zaś od roku 1829 w instytucie pedagogicznym (żeńskim).—

W skutek nowój organizacyi szkół w r. 1832 został m ianowany starszym nauczycielem gimnazyjum w W arszaw ie i członkiem K o ­ m itetu egzaminacyjnego; na tem stanow i­

sku dosłużył się em erytury. W ciągu sw e­

go zawodu profesorskiego, W aga dzielił czas pomiędzy obowiązki pedagogiczne i wycieczki oraz badania naukowe.

Po otrzym aniu em erytury oddał się ju ż wyłącznie ulubionym zajęciom naukowym.

Znalazł gościnność u ś. p. Ksawerego P u - słowskiego, w którego domu, w A lejach Ujazdowskich, długie lata mieszkał, gro­

madząc tam swoje zbiory i biblijotekę.

W iele czasu spędzał w Złotym Potoku (u hr. Krasińskiego), którego piękne poło­

żenie, bogata flora i fauna dostarczały pola do nieprzerw anych badań.

W roku 1864 odbył podróż ze ś. p. hr.

A leksandrem Branickim do E giptu i Nubii, zeb rał dość znaczne zbiory ptaków, gadów i owadów, które przesłał w znacznej części

do Gabinetu zoologicznego w Warszawie,, pozostawiając dla własnych zbiorów n aj­

ważniejsze zdobycze entomologiczne. N a­

stępnie w Październiku, 1864 roku, w towa­

rzystwie ś. p. hr. Konstantego i Aleksandra Branickich oraz W ł. Taczanowskiego, W a ­ ga odbył nową podróż naukową do E u r o ­ py południowo-zachodniej i do A lgieryi, w której to podróży również zebrał bogate plony.

Późniejsze lata spędzał głównie w P a ry ­ żu, w domu ś. p. hr. Konstantego Branic- kiego, w części zaś w W arszawie, wreszcie od paru lat zamieszkał we „Frascati”.

W ciągu długiego życia W aga uw ydatnił działalność swoję na polu pedagogicznem, jak o wykładający nauki przyrodnicze w róż­

nych zakładach naukowych i w domach pryw atnych, a przytem napisał kilka ros- praw z dążnością pedagogiczną oraz napi­

sał, lub przetłum aczył parę podręczników zoologii. Do takich prac należą: „W iado­

mości z nauk przyrodzonych do użytku szkoły guw ernantek” (tom I, W arszawa, 1826), „Uwagi nad sposobem w ykładania wiadomości z nauk przyrodzonych i gospo­

darstwa w instytutach żeńskich” (Program kursu nauk wykł. w inst. wychów, panien 1827); „Teoryja gospodarowania wew nętrz­

nego, czyli zbiór wiadomości potrzebnych gospodyniom” (Program i t. d. 1827 i 1835);

„H istoryją naturalna dla dzieci” (w D zien­

niku dla dzieci, 1829); „Książka dla dobre­

go chłopca ułożona” (W arszaw a, 1826 r.)-r

„O błędach przeciwko naukom przyrodzo­

nym w dziełach rymotwórców naszych”

(Program gim. warszawskiego, 1836); »H i- storyja n atu raln a”, t. I z rycinami, z oso­

bnym atlasem kolor. 222 wizer., Warszawa*

1860; „Zoologija przez M ilne Edw ąrdsa”^

W arszaw a, 1856 r., był to jeden z najlep­

szych podręczników zoologicznych swojego- czasu.

Na polu naukowem W aga położył nie­

małe zasługi, jak o badacz fauny krajow ej, a przede wszystkiem entomologicznej. N aj­

więcej poświęcił pracy owadom tęgopokry- wym (Coleoptera), dalej półtęgopokrywym , prostoskrzydłym a nadto i innym rzędom.

Z całem zamiłowaniem oddawał się także badaniom fauny tysiąconogów, czyli wijów (M yriopoda) K rólestw a Polskiego; w licz­

(3)

Nr 48. W SZECH ŚW IAT. 755 nych wycieczkach zebrał wiele m ateryjału

do poznania tych zw ierząt potrzebnego, obserwował je w naturze, prowadził sztu­

czną hodowlę tych istot i t. p. W iele no­

wych gatunków (owadów i wijów) znalazł i opisał w specyjalnych pismach entomolo­

gicznych francuskich, ja k np. Gervesia co- stata (W aga) i inne.

Ważne też oddał usługi, jako świetny po­

pularyzator wiedzy przyrodniczej, przez liczne, większe i mniejsze rosprawy i a rty ­ kuły, które drukow ał w różnych pismach, a przedewszystkiem w „Biblijotece W ar­

szaw skiej”, której był stałym współpraco­

wnikiem. W aga posiadał prawdziwy talent pisarski: wielka łatwość wysłowienia się, jasne przedstawienie przedm iotu, a przy- tem piękny, czysty i barw ny język cechują jego prace. Dość przytoczyć tutaj taki opis

„Buprestesa”, który znamy z „Wypisów polskich” Łyszkowskiego, albo opis poszu­

kiw ań „Skoczka uszatego” (L edra aurita), umieszczonego, o ile pamiętamy, w „ P rze ­ wodniku po dolinie Ojcowskiej”. Wreszcie W aga pracow ał nad nom enklaturą polską zoologiczną i botaniczną i należy mu się ró­

wnież w tym względzie uznanie.

Z prac ściśle naukowych, oprócz wymie­

nionych dwu rospraw, które zwróciły uwa­

gę władzy edukacyjnej, A. W aga napisał:

„Rzecz o piórze pod względem jego budo­

wy, różnic i użytku” (Program szkoły wo­

jewódzkiej, 1825 r.); „Uwagi nad gatunka­

mi drobnych krustaceów, znajdujących się w kraju naszym” (Program szk. woj., 1825);

„H istoryczno-naturalne opisanie znaczniej­

szych zwierząt, menażeryją Y an D intera z Am sterdam u składających” (W arszawa, 1827 r.); „O utrzym aniu pijawek lekarskich i handlu niemi w Polsce” (W arszawa, 1826);

„O nowym szczególnym gatunku pszczo- łowatego ow adu” (W arszaw a, 1826 roku);

„O owadach zasiewy niszczących” (P rze­

gląd roln. techn., 1837); „Uwagi nad nie- którem i owadami szkodliwemi rolnictw u i nad sposobami ich niszczenia” (Przegląd roln. techn., 1838); „Nouvelle espfece d’in- secte H em iptera trouve en Pologne” (Revue zoologique, Paryż, 1839); „Observations sur les M yriopodes p. M. A. F. W aga prof.

d ’hist. natur. & Varsovie” (Revue zoolog.

Paryż, 1839); „Description de quelques my­

riopodes en Pologne” (Revue zool., 1839);

„Ukaziciel polskich nazwisk na rodzaje królestw a roślinnego” (przy „Florze P o l­

skiej” I. W agi, Warszawa, 1848 r.); „Ros- praw a o ptakach, które wyginęły z okręgu ziemskiego” (W arszawa, 1845 r.); „Histo- ryja obyczajów i zmyślności zwierząt Vi- re ja ” (W arszawa, 1845 roku, tłumaczenie z francuskiego); „Sprawozdanie z podróży naturalistów , odbytej w r. 1854 do Ojcowa”

(Biblijot. W arsz., 1855); „Opis skulicy że- browahej (Glomeris costata)” (Bibl. Waraz., 1857) oraz „Gervesia costata” (Annales de la Societe entomologique de France 1857).

Prof. A. W aga był znany nietylko w k ra ­ ju , ale i wielu zagranicznym uczonym zoo­

logom, między innemi, łączyły go węzły przyjaźni z księdzem Dawidem, słynnym podróżnikiem -naturalistą po Chinach i T y ­ becie. W iele towarzystw naukowych zali­

czyło W agę w poczet swoich członków.

Antoni Ślósarski.

P O Ż A R

KOPALNI WĘGLA „IGNACY6 w Zagórzu, tolo Darowy.

W ostatnich dniach Października r. b.

wybuchł pożar w kopalni węgla Ignacy, na­

leżącej do towarzystwa G. v. K ram sty, po­

łożonej na gruntach wsi Zagórze, w pobliżu Dąbrowy. Pożar ten narobił wiele wrzawy w naszych dziennikach, szczególniej w obu kuryjerach, może nawet więcej, aniżeli rzecz sama na to zasługiwała. Ponieważ jednak pomiędzy ogłoszonemi dotąd drukiem opi­

sami tej katastrofy nie znalazłem ani je d n e ­ go, któryby był opracowany ze znajomością rzeczy, a przytem besstronnie, upraszam przeto redakcyją W szechświata o udzielenie mi miejsca w swych szpaltach, tak dla mo­

żliwie wyczerpującego opisu samej katastro­

fy, jako też dla besstronnego wyjaśnienia jej przyczyn, jej obecnego znaczenia i skut­

ków na przyszłość.

(4)

756 w s z e c h ś w i a t. N r 48.

Pożary pokładów węgla kamiennego nie należą, wcale do zjaw isk nadzwyczajnych w zagłębiu dąbrowskiem, owszem zdarzają, się w niem dość często. Nie wynikają one z przyczyn zewnętrznych, ale z samój n a tu ­ ry węgla, który posiada te własności, że le­

żąc przez czas dłuższy w stanie drobnym na powietrzu, rozgrzewa się coraz bardziej i w końcu zapala się płomieniem. To roz­

grzew anie się pochodzi z dwu przyczyn:

najpierw z własności, jak ą drobny węgiel posiada na równi z innemi ciałami sprosz- kowanemi, zgęszczania w swych porach gazów, w danym razie pow ietrza, wskutek czego wywiązuje się ciepło; powtóre wsku­

tek utlenienia się p irytu żelaznego, czyli siarku żelaza (związek siarki i żelaza ze wzorem chemicznym F eS 2), stanowiącego bardzo zwyczajną, domięszkę w węglu k a ­ miennym. W powietrzu, szczególniej wil- gotnem, siarek żelaza (FeS2) przechodzi w siarczan żelaza ( F e S 0 4), a przy tem sk u t­

kiem reakcyi chemicznej wydziela się ciepło.

Obadwa wymienione źródła ciepła mogą spowodować tak znaczne podniesienie się tem peratury węgla, iż może się on zapalić przy dostatecznym dostępie powietrza.

Rzecz naturalna, że pożar nie może po­

wstać tam, gdzie pokład węgla nie jest j e ­ szcze ruszony ręk ą człowieka, gdyż taki wę­

giel tworzy w głębi ziemi tw ardą jednolitą skałę, która jakkolw iek złożona z m ateryja- łu łatwo palnego, nie posiada w swem wnę­

trzu dróg, potrzebnych dla dopływu powie­

trza. To też pożary węgla powstają tylko tam, gdzie pokłady są eksploatow ane i prze­

cięte w różnych kierunkach chodnikami, stanowiącemi drogi, którem i powietrze prze­

nika w głąb pokładu i przychodzi w zet­

knięcie z węglem.

W zagłębiu dąbrowsltiem pożary pokła­

dów węgla zdarzały się k ilkakrotnie w p rze ­ ciągu ostatnich lat dwudziestu. Część rzą­

dowej kopalni Reden, obecnie nieczynnej, w Dąbrowie, znajduje się od lat kilkunastu w ogniu, który przedostaje się od czasu do czasu na powierzchnię. Niedaiej ja k przed dwoma laty wielkie płomienie w yrw ały się na świat z w nętrza tej kopalni i były przy- duszone przez zasypanie ziemią ręką ludzką wielkich dołów, jakie się utw orzyły wsku­

tek wypalenia się węgla i ziw alenia pokry­

wającej go ziemi. Pam iętny jest również w Dąbrowie pożar dawnej kopalni rządo­

wej Cieszkowski, który m iał miejsce przed kilkunastu laty, kiedy ogromne płomienie wydobywały się z wnętrza ziemi, tuż koło plantu drogi żelaznej w arszaw sko-w iedeń­

skiej, oblewając żarem siedzących w wago­

nach podróżnych, którzy umyślnie pociąga­

mi przyjeżdżali podziwiać to niezwykłe w i­

dowisko. Pożar ten był ugaszony przez zalanie kopalni wodą, sprowadzoną z pobli­

skiej rzeczki Przem szy rowem, umyślnie w tym celu wykopanym.

Obadwa wzmiankowane pożary wynikły wskutek przecięcia pokładu chodnikami i pozostawienia przez dłuższy przeciąg cza­

su pod ziemią niew ybranych filarów węgla.

Pod ciśnieniem warstw górnych, leżących na tych filarach, węgiel był zgnieciony na miał, który po pewnym czasie sam się za­

palił.

D la wytłumaczenia tego, w ja k i sposób mogą pozostać pod ziemią filary węgla, któ­

re potem ulegają zgnieceniu, zmuszony j e ­ stem odstąpić od właściwego przedmiotu i powiedzieć słów kilka o sposobach wydo­

bywania węgla z w nętrza ziemi.

Główny pokład węgla w zagłębiu Dą- browskiem, eksploatowany także i w kop al­

ni Ignacy, przedstaw ia olbrzym ią taflę na kilka lub kilkanaście m etrów grubą i zaj­

mującą przestrzeń kilkudziesięciu wiorst kwadratow ych. Tafla ta nie je s t poziomą, lecz ma pewne nachylenie do powierzchni, ja k to widać na załączonym tu rysunku (fig. 1), przedstawiającym poprzeczne prze­

cięcie pokładu węgla. To miejsce, w któ- rem pokład w ynurza się z głębi ziemi na powierzchnię, nazywa się jego wychodnią (a na rysunku), a nachylenie pokładu do poziomu nazywa się jego upadem, który się mierzy kątem tego nachylenia i oznacza w stopniach.

Gdyby pokład był zupełnie praw idłowy, wychodnia jego powinnaby przedstaw iać w planie liniją prostą; wskutek jed n a k róż­

nych zgięć i załamań pokładu linija ta jest zwykle falista, lub zygzakowata, ja k to po­

kazuje rysunek (fig. 2). Strzałki na tym rysunku w skazują kierunek nachylenia, czyli upad pokładu, a cyfry przy tych

(5)

N r 48.

strzałkach oznaczają kąt tego nachylenia w różnych miejscach wychodni pokładu.

W ychodnia pokładu węgla ujaw nia się na powierzchni ziemi ciemnem zabarwie-

F ig . 1.

F ig . 2.

niem gru n tu i drobnemi kawałkam i węgla, zmięszanemi z ziemią. Przekopawszy na niewielką głębokość w takiem miejscu

A

i zdjąwszy zwierzchnią warstwę ziemi, do­

chodzimy do węgla, który jed n ak nigdy nie bywa tu twardym , lecz wskutek działania powietrza i wilgoci jest zawsze miękkim,

zwietrzałym i dopiero na znacznie większćj głębokości po upadzie staje się twardym.

Pierw sze odkrycia pokładów węgla były zwykle robione z takich wychodni, od któ­

rych też zaczynało się początkowe wydoby­

wanie węgla. W ystarczało bowiem zdjąć tylko niegrubą warstwę ziemi, aby się do­

stać do czystego węgla, który można było wydobywać równie łatwo ja k m iękki k a­

mień w łomie. Rysunek (fig. 3) pokazuje w przecięciu taki sposób wydobywania wę­

gla, który w górnictwie nosi nazwę wydo­

bywania na odkrywkę. Przy takiem wy­

dobywaniu węgla, ziemia, pokrywająca po­

kład, zdejm uje się i sypie w kształcie wału przed wychodnią pokładu (a na rysunku), tak, aby nie przeszkadzała dalszemu odkry­

waniu węgla. Stojąc na tym wale widzi­

my najpierw przed sobą pochyłą ścianę b, ograniczającą warstw y, które pokryw ają pokład, czyli tak zwane piętro pokładu, po­

niżaj spostrzegamy pionową, czarną ścianę węgla c i nareszcie pochylą płaszczyznę d, przedstaw iającą obnażony spód pokładu.

L inije kreskowane na tym rysunku ozna­

czają pierwotny kształt powierzchni ziemi i pokładu przed rospoczęciem wydobywa­

nia węgla.

Robota na odkrywkę stanowi dopiero po­

czątek eksploatacyi pokładu, która na wiel­

ką skalę prowadzi się bez zdejmowania zie­

mi, lecz podziemnie zapomocą szybów i cho­

dników. Rysunek (fig. 4) przedstawia po­

przeczne przecięcie pokładu, górna część którego eksploatuje się na odkrywkę, a dol­

na podziemnie, zapomocą szybu A.

3.

Rysunek fig. 5 przedstawia tę samę eks- ploatacyją podziemną w planie. Rysunek ten dla łatwiejszego zrozumienia rzeczy na­

leży rospatrywać w takiem położeniu, w ja-

(6)

758 W SZEC H ŚW IA T. N r 48.

kiern są napisane znajdujące się na nim li­

tery. Części ciemne przedstaw iają węgiel, a części białe — miejsca pozostałe po wy­

ję c ia węgla.

<

&

&

> -

^5 c a

o

grundsztreką, a pochyłe chodniki — brems- bergami. Teini chodnikami cały pokład zostaje podzielony na pojedyńcze kw adra­

towe pola I, II, III, IY, z których każde

F ig . 5.

E ksploatacyja podziemna polega na tem, że po dojściu szybem A do spodu pokładu węgla, przecinają ten pokład chodnikami pochyłemi ab i poziomemi cd. Najniższy chodnik poziomy nazywa się z niemieckiego

eksploatuje się niezależnie od innych, za- pomocą poziomych chodników wydobywal- nych m i filarów f. W ęgiel wydobyty ła ­ duje się w wózki, chodzące po szynach i spuszcza się bremsbergami do grundsztre-

F ig . 4.

J/Ś

(7)

N r 48. W SZECH ŚW IA T. 759 ki, po której dostaje się do szybu, gdzie

w tych samych wózkach zostaje podniesio­

n y na powierzchnię zapomocą windy p aro ­ wej. Chodniki wydobywalne zaczynają, się od bremsbergów i prowadzą z początku wąsko, ażeby nie osłabić ścian tych brem s­

bergów; dalej rosszerzają się one i dopro­

wadzają do granicy pola, wzdłuż której zo­

stawia się tak zwany filar oporowy o dla zabespieczenia sąsiedniego bremsbergu.

Na rysunku (fig. 5) widzimy w polu I dwa dolne chodniki wydobywalne już ukoń­

czone, a dwa górne w robocie. Między te- mi chodnikami pozostają szerokie filary f , z których węgiel wydobywa się dopiero po skończeniu chodników, zaczynając od końca i posuwając się ku bremsbergowi. W po­

lu I I dwa górne chodniki są ukończone i zaczyna się wyjmowanie dolnego filaru.

W polu I I I wszystkie cztery filary są w ro ­ bocie, a pole IV jest już zupełnie wyeks- ploatowanem. Naokoło tego pola pozostał tylko filar bespieczeństwa o, przecięty czte­

rem a otworami chodników, które zamuro- wują się grubem i tamami t, zaraz po skoń­

czeniu eksploatacyi tego pola, w celu prze­

cięcia wszelkićj kom unikacyi między niem, a resztą kopalni, na wypadek, jeżeliby w tem polu wybuchł ogień wskutek pozo­

stawienia w niem miału węglowego, co bar­

dzo często ma miejsce.

Bzecz naturalna, że po wyjęciu filarów piętro nie może się utrzymać bez podpory;

w czasie roboty podpierają je drewnianemi słupam i, na których trzym a się ono do pe-

Zdarzasię czasem, jeżeli węgiel je s t mięk­

ki, a wyjmowanie filarów idzie powoli, że gniotą się one przed skończeniem roboty, wskutek ciśnienia piętra, a powstały stąd węgiel miałki zaczyna się po pewnym cza­

sie rozgrzewać i napełnia pole duszącemi gazami. W tedy opuszczają czemprędzój całe pole, pozostawiając resztę nie wyjętych filarów i zamurowują wszystkie wejścia do tego pola, tak, że gazy i ogień nie mogą się przedostać do reszty kopalni. N iejedna ko­

palnia, która na powierzchni zdaje się być w pełnym biegu, kryje w swem łonie takie palące się pola, szczelnie zamurowane i od reszty oddzielone. Pozostały w takich po­

lach węgiel może być wyjętym i to nieza- wsze, dopiero po kilku latach, w razie zu­

pełnego wygaśnięcia ognia. Opisany po­

wyżej sposób wydobywania węgla nazywa się systemem z zawalaniem piętra, albo sy­

stemem szląskim. Jest on używanym pra­

wie we wszystkich kopalniach węgla na Szląsku, a przez pruskich górników został wprowadzonym do kopalń dąbrowskich.

Sposób ten jest dobry przy niezbyt wielkiej grubości pokładów węgla, jak to ma miej­

sce na Szląsku, gdzie grubość ta nie prze­

wyższa 6 lub 8 metrów. Kiedy jed n ak gru ­ bość pokładu przewyższa 10 metrów i nie­

rzadko dochodzi do 18 metrów, ja k to ma miejsce w zagłębiu dąbrowskiem, system szląski nie jest właściwy, a bezmyślne jego zastosowanie przez pruskicli sztygarów- praktyków stało się powodem bardzo znacz­

nych i niepowetowanych strat węgla w na-

F ig . 6.

wnego czasu a potem osiada, powodując zawalanie się wyższych warstw, dochodzą­

ce nieraz do powierzchni, na którój z tego powodu tworzą się obszerne i głębokie doły.

szem, stosunkowo nie tak bardzo bogatem zagłębiu węglowem. W skutek bardzo zna­

cznej grubości pokładu węgla u nas, nie­

można znaleść drzewa dostatecznie mocne­

go, ażeby podeprzeć należycie piętro, pozo­

(8)

760 w s z e c h ś w i a t. N r 48.

stałe po wybraniu węgla sposobem szląskim i dlatego też bardzo często niepodobna wy­

jąć pokładu w całźj jego grubości, lecz trzeba zostawić u góry, dla zabespieczenia piętra, mniej lub więcej grubą warstw ę wę­

gla, której już późniój wydobyć niemożna.

Prócz tego same filary, przy bardzo znacz­

nej grubości pokładu, rzadko kiedy mogą być wybrane w całości, gdyż łatw o ulegają zgnieceniu, w skutek ciśnienia piętra.

Oprócz szląskiego systemu wydobywania węgla używają w zagłębiu dąbrowskiem, w kopalniach, należących do towarzystwa francuskiego, innego sposobu wprowadzo­

nego przez francuzów i nazywanego w gór­

nictwie systemem z podsadzką. Polega on na tem, że pochyły, gruby pokład węgla dzielą na niegrube, poziome warstwy i z k aż­

dej takiej warstwy wyjmują węgiel nieza­

leżnie od innych, zapełniając pozostałą po wyjęciu węgla próżną przestrzeń kam ienia­

mi i ziemią, co w języku górniczym zowie się podsadzką. W yjm owanie warstw odbywa się z dołu do góry, tak, że po wyjęciu naj­

niższej warstw y stają na podsadzce tej w ar­

stwy i wyjm ują następną u góry warstwę i t. d. Rysunek (fig 6) pokazuje w prze­

cięciu część pokładu eksploatowanego po ­ ziomami w arstw z podsadzką.

W arstw y pierwsza i druga od dołu są ju ż zupełnie wyjęte i podsadzone; wyjmowanie w arstw y trzeciej je s t na ukończeniu; w ar­

stw a czw arta w połowie roboty, a piąta dopiero się zaczyna.

System francuski, jakkolw iek nieco droż­

szy od szląskiego, gdyż, oprócz pracy wy­

dobywania węgla, wymaga jeszcze pracy wydobywania, sprow adzania i umieszczania podsadzki, je s t o wiele doskonalszym dla grubych pokładów od systemu szląskiego, gdyż pozwala dokładniej wydobyć węgiel z pokładu i lepiej zabespiecza kopalnie od pożaru.

{dok nast.).

Stanisław Kontlciewicz.

ZAGADNIENIA FILOZOFICZNE

M O R F O L O G I I .

(C iąg d alszy ).

W ciągu całego niemal przeszłego stu­

lecia panowała w embryjologii dziwna teo- ryja, zwana teoryją „ewolucyi”, lub „pre- form acyi”, rozwoju, lub przedistnienia. Ta błędna nawskroś teoryja, obejmująca wszy­

stkie zjawiska embryjonalne, głosiła, że niema nigdzie rozwoju w tem znaczeniu, aby powstawały jakieś organy, lub części nowe, przedtem nieistniejące, aby stopnio­

wo pojawiały się jedne części po drugich i obok drugich. Przeciwnie, wszystko istnie­

je już w zaraniu w żywiołach rozrodczych, w ja jk u lub ciałku nasiennem. W elemen­

tach tych znajdują się zupełnie gotowe i całkowicie wykształcone wszystkie narzą­

dy zwierzęcia dorosłego, lecz są niewidzialne w jajk u tylko dlatego, że są bardzo małe i zwinięte; tylko powoli powiększają się, w zrastają i „rozw ijają” w tem znaczeniu, ja k np. rozw ijają się listki pączka, uprze­

dnio ju ż gotowe, lecz tylko zwinięte. Po­

nieważ, sądzono, w jajk u lub ciałku nasien­

nem zawarte są wszelkie narządy i zupełnie są tam wykształcone, mieszczą się w nich zatem także gruczoły płciowe wraz z przy- szłemi żywiołami rozrodczemi; w tych zaś znowu przedistnieją organy wnuków z ich żywiołami rozrodczemi, w których zawarte są z kolei wszystkie organy praw nuków i t. d.

Osobnik każdego pokolenia przedstaw ia zatem, według tego dziecinnego poglądu,

„jakby skorupę zewnętrzną, która ukryw a w swem wnętrzu całe tysiące potomków co­

raz drobniejszych, zawartych jedne w dru­

gich. Pokolenia coraz późniejsze mieszczą się coraz bardziej naw ew nątrz i są coraz m niejsze”. Oto teoryja przedistnienia ').

Błędne te teoryje, najzupełniej z faktam i się nieliczące, niekorzystnie wpływały na rozwój morfologii i dopiero w początku bie­

') P . J . ffu s b a u m a „ Z a sa d y og ó ln e n a n k i o r o z ­ w o ju z w ie rz ą t ( e m b ry jo lo g ija )“ , 1887.

(9)

N r 48. W 8ZECHSW 1AT. 761 żącego stulecia, dzięki pracom F ryderyka

K acpra Wolffa i jego następców zostały wy­

rugowane z nauki. O dtąd dopiero przeko­

nano się, że w żywiołach rozrodczych (jajku lub ciałku nasiennem) niema żadnych goto­

wych organów, lecz że one rozw ijają się stopniowo, powstają jedne po drugich, lub obok drugich w pewnym określonym po­

rządku chrono- i topograficznym. W yk ry­

cie tój wielkiej prawdy wprowadziło na no­

we tory naukę o rozwoju, a badania całego szeregu uczonych, ja k Pandera, Dollingera, B aera, Remaka i wielu innych wzbogaciły wkrótce morfologiją kilku nowemi ideami ogólnemi, które stanowiły kamień węgielny dla filozofii embryjologii. Idee te sprow a­

dzić można do trzech następujących pun­

któw. Zwierzę rozwija się z jajk a, które rospada się na kule coraz liczniejsze i co­

raz drobniejsze, a z tych produktów podzia­

łu ja ja tworzą się następnie pewne warstwy, blaszki (t. zw. listki zarodkowe) pierwotne.

Z tych to warstw pierwotnych, które u wszyst­

kich kręgowców (a ja k się później dowiedzia­

no i u większości zwierząt beskręgowych) występują w liczbie trzech t. j. jako warstwy:

zewnętrzna, wewnętrzna i środkowa, form u­

ją się wszelkie organy i ich części. T rzy te warstw y mają u wszystkich gromad kręgow ­ ców jednakow ą wartość morfologiczną, gdyż z każdego z nich rozw ijają się zawsze je ­ dnakowe grupy oi-ganów. Prócz tego o r­

gany tój samej wartości morfologicznej | u różnych grup rozwijają się w mniej, lub więcej jednakow y sposób i w sposób tem- bardzićj zbliżony, im wogóle dane grupy są bliższe pod względem swój budowy anato­

micznej. Baer w ykrył dalej wielką prawdę, że wszelki rozwój osobni ko wy polega na wzrastającój indywidualizacyi części pod każdym względem, czyli w różnicowaniu się utworów jednorodnych na różnorodne, a wreszcie rozw inął i uzasadnił ideę K il- meyera, że różne stadyja rozwoju osobniko- wego są kolej nem powtórzeniem stanów budowy jakie znajdujem y u stopniowo co­

raz wyższych gromad. ,

W czasie, gdy tym sposobem wyłaniały się wszystkie wyżćj wspomniane ogólne idee morfologiczne, dotyczące tak budowy, jako- też rozwoju zwierząt, powołaną została do życia nowa teoryja, t. zw. teoryja kom órko­

wa, która nowem natchnęła życiem nauki morfologiczne.

Rozmaici uczeni, jak Johannes M uller, Valentin, W erneck, znajdowali przy użyciu mikroskopu pewne drobne ciałka w rozmai­

tych obserwowanych przez siebie organach.

Zasługą Teodora Schwanna (1839) było nie- tylko zebranie w jednę całość wszystkich tych obserwacyj, nietylko wzbogacenie nau­

ki nowemi danemi, dotyczącemi budowy drobnowidzowój organizmów zwierzęcych, ale i stworzenie „teoryi komórki zwierzę­

cej”, na wszystkich tych faktach opartej.

W teoryi tej wypowiedział on głęboki po­

gląd, że wspólną zasadą budowy wszystkich organów jest komórka. Lecz jakkolwiek słusznie twierdził, że wszelkie organy po­

wstają z kombinacyi komórek, błędne miał jedn ak pojęcie o gienezie komórki i głosił, że „z początku istnieje substancyja jednoro­

dna, z którój według pewnych praw ogól­

nych kształtują się kom órki”. W krótce atoli embryjologija przychodzi w pomoc nauce o komórkach. Badania Bischoffa, Reicherta, K ollikera i innych wykazują, że kule, pochodzące z podziału jajk a, są właśnie najpierwszemi komórkami organi­

zmu i że wszystkie inne pochodzą tylko z podziału tych pierwotnych. D alej, skry­

stalizowała się idea, że jajk o samo jest ko­

mórką mniój lub więcej zmodyfikowaną i że takie istoty, ja k wymoczki, ameby i t. p.

są również komórkami pojedyńczemi,swobo­

dne wiodącemi życie; stąd wyłoniła się myśl 0 jednakowój wartości morfologicznej ży­

wiołów rozrodczych (jajka i ciałka nasien­

nego), wszelkiej komórki ciała i wszelkiej istoty jednokomórkowej.

Oto jakim był stan ogólnych idei morfo­

logicznych przed szóstym dziesiątkiem na­

szego stulecia, t. j. przed ukazaniem się 1 rozwojem teoryi Darwina. Ja k widzimy z powyższego, morfologiją była wówczas nawskroś przesiąknięta ideami filozoficzne- mi; w anatomii porównawczej, embryjologii i w nauce o drobnowidzowej budowie ciała panowały różnorodne uogólnienia, ścierały się różne teoryje. Morfologiją, uwolniona z metafizycznych więzów i wzbogacona ma- teryjałem , zdobytym empirycznie, podążała wytrwale ku uogólnieniom, jak wszelka nau ­ ka, którój nie obce są kierunki filozoficzne.

(10)

762 W SZECHŚW IAT. N r 48.

Na taką to, ze wszech m iar urodzajną, glebę, padło ziarno teoryi D arwina, ogło­

szonej w roku 1859 i to nam właśnie tłu ­ maczy, dlaczego ta teoryja filozoficzna wy­

w arła tak olbrzymi wpływ, przedewszyst- kiem na morfologiją zwierzęcą. Było to rzucenie iskry w masę m ateryjału palnego, albo raczej potężne rozdm uchanie już tle­

jącego.

W prawdzie i dawniejsze ju ż teoryje ewo­

lucyjne, ja k Geofroy de St. H ilairea, opar­

ta na działaniu warunków zewnętrznych, oraz Lam arka, zasadzająca się na używaniu i nieużywaniu części, nie pozostały bez wpływu na pojęcia morfologiczne, ale wpływ ten wobec błędnych idei, jakie naówczas panowały w morfologii i wobec zbytniej jednostronności tych teoryj ewolucyjnych nie mógł przynieść żadnej korzyści nauce, albo przynajm niej bardzo niewielką. Teo­

ryja zaś D arw ina, oparta na idei dziedzi­

czności, zmienności, doboru naturalnego i przystosowania, okazała, ja k wiadomo, nadzwyczaj dodatni wpływ na postęp całej bijologii wogóle, a w szczególności n aj­

większą przyniosła korzyść naukom morfo­

logicznym.

K ierunkom filozoficznym w morfologii przed epoką darw inizm u brakow ało p rz e ­ wodniej idei. dokoła której grupow ałyby się zagadnienia ogólne. Szukano nadrzę- dnych i podrzędnych organów, planów, we­

dług których zbudowane są pewne typy, domyślano się wyższości i niższości organi- zacyi, szukano podobieństwa pomiędzy sta- dyjami rozw oju em bryjonalnego i stosun­

kami jmatomicznemi u rozw iniętych form niższych i t. d. A le wszystkim tym zag a­

dnieniom brakow ało cementu, któryby je spoił i złączył, brakowało im wspólnej my­

śli przew odniej,któraby powiązała je i wska­

zała jedność celów. D arwinizm stał się tą nicią łączącą; ogólny problem at pochodze­

nia gatunków i związku gienealogicznego różnych grup, stał się podw aliną nowych kierunków filozoficznych w morfologii, k tó­

re rospoczęły nową erę w rozw oju tej osta­

tniej.

Zagadnienia filozoficzne dzisiejszej m or­

fologii sprowadzić się dają do dwu głów­

nych punktów. I tak możemy odrożnić;

1) problem at związku gienealogicznego

zw ierząt i 2) problemat tektoniki form zwierzęcych w ogólniejszem znaczeniu tego wyrazu.

Rzecz naturalna, że darwinizm, wykazu­

jący powolne i stopniowe przeobrażenia form zwierzęcych w dziejowym rozwoju ziemi naszój i gienealogiczny, czyli rodowy związek pomiędzy niemi, musiał przede- wszystkiem wywołać w morfologii pytanie, o ile cechy morfologiczne zwierząt dowo­

dzą związku tego.

Pierw szy zatem z celów ogólnych, jakie stawia sobie dzisiejsza morfologiją, polega na wykryciu jaknajdokładniejszego szeregu przejść w budowie i rozwoju zwierząt, na wykazaniu stopniowych i nieznanych prze­

mian w cechach morfologicznych. D la ob­

jaśnienia tego zadania morfologii, zwrócimy się do następującego przykładu, zapożyczo­

nego z matematyki ‘). Pomiędzy liniją prostą i kołem niema, ja k się zdaje, podo- podobieństwa. Koło jest krzywą, w o k re ­ śleniu zaś linii prostej powiadamy, że nie­

ma w niej żadnej krzywizny. Koło ogra­

nicza przestrzeń, linija prosta zaś nie mo­

głaby nigdy ograniczyć przestrzeni, nawet gdyby była przedłużona do nieskończoności.

Koło je s t skończonem, prosta zaś może być nieskończoną. Pomimo to jedn ak, bez względu na wielkie różnice w tych linijach

| pod względem ich własności, można je po­

wiązać szeregiem linij, z których żadna nie będzie się różniła od najbliższej do niej w stopniu dającym się zauważyć. I tak, jeśli stożek przetniem y płaszczyzną, prosto­

padłą do jego osi, otrzymamy koło. Jeżeli płaszczyzna przecięcia będzie pochylona do osi pod kątem 89° 59', otrzymamy wtedy elipsę, którą najlepsze oko ludzkie, nawet zapomocą cyrkla, nie odróżni od koła.

Zmniejszając następnie o dwie, trzy, czte­

ry m inuty i t. d. kąt przecięcia, otrzymamy elipsy coraz bardziej wydłużone i zupełnie do koła ju ż niepodobne. Jeżeli jeszcze zmniejszymy kąt przecięcia, elipsa przeo­

brazi się nieznacznie w parabolę, a w dal­

szym ciągu otrzymamy hyperbolę. Jeśli teraz wyobrazimy sobie, że kąt stożka za-

' ) P r z y k ła d te n p rz y ta c z a m za H e r b e r te m S p en c e r e m ( Z a s a d y b ijo lo g ii).

(11)

N r 48. W SZECH ŚW IAT.

ćznie się stopniowo i nieznacznie bardzo stępiać, to w miarę tego, ja k wielkość kąta stożka zbliżać się będzie do 180°, otrzym y­

wać będziemy liniją coraz bardziej zbliżoną do prostej i nareszcie prostą. T ak więc mamy tu pięć rozmaitych linij — kolo, eli­

psę, parabolę, hyperbolę i prostą, z których każda ma swoje określone własności i spe- cyjalne swoje równanie, przyczem pierwsza jest bardzą różną od ostatniej, a jednak można je wszystkie połączyć przez szereg ogniw pośrednich, przechodzących jedne w drugie drogą nieznacznych bardzo prze­

mian.

Przykład powyższy pokazuje nam, że po­

między formami, bardzo różnemi na pierw ­ szy rzut oka, możliwem jest wykrycie ideal­

nie stopniowego szeregu ogniw łączących.

Zadanie morfologii polega właśnie na wy­

najdow aniu takich szeregów ogniw, które łączyłyby ze sobą postaci, mające pozornie zupełnie odmienne właściwości morfologi­

czne.

Ale niedosyć w moi-fologii wykryć sze­

reg, niedosyć wypełnić przeskoki ogniwami pośredniemi, ale należy również określić, w jakim kierunku szereg przebiega. W po­

wyższym przykładzie matematycznym za- dowolniliśmy się faktem, że np. pomiędzy hyperbolą i kołem istnieje szereg przejść, ale zarówno moglibyśmy wyobrazić sobie np. przejście od koła do hyperboli (zmniej­

szając kąt, utworzony przez oś i płaszczyznę przecięcia), ja k i naodw rót od hyperboli do koła (powiększając kąt ten). W morfologii zaś kierunek tych przejść stanowi pytanie pierwszorzędnej wagi naukowej, nie chodzi nam tu bowiem tylko o wykazanie pokre­

wieństwa, ale i o wykrycie stopnia poki-e- wieństwa, o gienealogiją. A wreszcie zja­

wia się tu i trzecie jeszcze zadanie. Nie­

tylko bowiem dążymy do wykrycia danych pokrew ieństw a pewnych form, np. A, B, C, nietylko do wykrycia, czy forma A przei­

stoczyła się w B, ta zaś w C, czy też naod­

w rót forma C była pierw otną, a B i A są jej pochodnemi, ale chodzi nam także o wy­

krycie przyczyn tój przem iany, co jednak najtrudniej daje się rozwiązać. N astępu­

jący przykład z dziedziny morfologii zwie­

rząt jam ochłonnych (Coelenterata) objaśni nam powyższą ideę.

Wyższe meduzy, t. zw. Schyphomedusae s.Acalephae, przedstaw iają pod wielu wzglę­

dami podobieństwo do polipów, czyli kora­

lowców (Anthozoa). Badania morfologi­

czne nowszych uczonych stwierdziły fakt ten, wykazano bowiem liczne przejścia i po­

dobieństwa w organizacyi obu tych gromad.

Jedne i drugie posiadają oprócz cech, w ła­

ściwych wogóle i innym jam ochlonnym , liczne, specyjalne, im tylko samym właści­

we strony organizacyi. I tak, u jednych i drugich na wolnych brzegach przegródek, wdzierających się w jamę żołądkową, z n aj­

dują się t. zw. nici żołądkowe, czyli ga- stralne; w obu wypadkach nici te jed n ak o ­ wą mają budowę, zawierają wewnątrz oś mezodermalną i pokryte są zzewnątrz ko­

mórkami entodermy, pomiędzy któremi wy­

stępują komórki z ciałkami parzącemi oraz gruczołowe. W obu grupach żywioły płcio­

we rozw ijają się z tego samego źródła — z entoderm y. Badania H ertw iga nad ukła­

dem nerwowym polipów wykazały, że w obrębie tarczki gębowej, a zwłaszcza w bliskości ramion znajdują się u tych zwie­

rząt ośrodki nerwowe; a oto i u meduz wyższych ośrodki te leżą w podobnych miejscach, a mianowicie w ciałkach brzeż­

nych, które są gienetycznie tylko przeobra- żonemi ramionami. Meduzy prow adzą ży­

cie swobodne, polipy zaś przyczepione są podstawą swą, t. j. częścią przeciwgębową do jakiegobądź przedm iotu podwodnego.

A le oto i u licznych meduz znajdujem y j e ­ dno pokolenie, a mianowicie pierwsze, m a­

jące budowę polipów i przyczepione n ieru ­ chomo, a dopiero w następstwie z tego oso­

bnika oddzielają się inne, pływające ju ż swobodnie. Ale nawet pomiędzy meduza­

mi, nieulegającemi takiej przemianie poko­

leń, znajdujem y gatunki przejściowe (Lu- cenaria, D e p a stre lla ), które całe życie przyczepione są swą częścią przeciwgębową do podłoża, zbliżając się tym sposobem bar­

dzo do polipów koralowych. T ak więc, liczne fakty morfologiczne wykazały nad­

zwyczajnie bliskie pokrewieństwo obu po ­ wyższych grup zwierząt jamochłonnych.

A le skonstatowanie wspólności charakterów i stopniowych przejść pomiędzy cechami odmiennemi nie zadawalnia bynajmniej morfologii; tej ostatniej chodzi również,

(12)

ja k powiedzieliśmy, o wykazanie jakości pokrewieństwa. Zjawia się zatem pytanie, czy meduzy rozwinęły się z polipów, czy też naodwi-ót polipy z meduz? K w estyja ta trudniejszą je s t do rozwiązania, niż samo skonstatowanie podobieństwa. Gdy więc jedni, ja k E rnest Haeckel, uważają meduzy za pochodzące od polipów i przytaczają na to dowody, inni znów, ja k K eller i Yogt, wywodzą polipy od meduz, opierając się również na pewnych faktach. Problem at ten, a takich mamy w morfologii dzisiejszej bardzo wiele, je s t dotąd nierozwiązany.

Spytajm y teraz, jak ie istnieje kryteryjum w określaniu kierunku linii descendencyi, czyli stosunku gienealogicznego? Przede- wszystkiem wyższość, lub niższość organi- zacyi. Jeśli z trzech g ru p pokrew nych A, B, C, ostatnia ma organizacyją wyższą, B zaś i A niższą, natenczas uważamy C za późniejsze ogniwo szeregu. Pod wyrazem zaś wyższa organizacyja pojmujemy b ar­

dziej złożoną, przy której ma miejsce wyż­

szy stopień zróżnicowania morfologicznego oraz istnieje większa ilość organów i ich części, a co za tem idzie i większy podział pracy pomiędzy czynnościami ciała; ze wzra­

stającą indywidualizacyją organów chodzi w parze i większa indyw idualizacyja czyn­

ności fizyjologicznych. W szelako k ry tery ­ jum powyższe niezawsze zastosować się da- je^ a to z tego mianowicie powodu, że w wie­

lu wypadkach organizacyja się cofa, ulega wstecznemu rozwojowi, tak że formy, sta­

nowiące późniejsze ogniwa szeregu, są w te­

dy prościej zbudowane. W ypadki takie znajdujem y np. u wielu skorupiaków. S ta­

nowią one wielką nieraz trudność w bada­

niach nad gienealogiją form, czyli nad filo- gieniją ich. Morfolog, m ając przed sobą ustrój o organizacyi prostszej, niż inne po ­ krewne, nie wie częstokroć, czy owa więk­

sza prostota w organizacyi rzeczywiście wskazuje niższe-stanowisko formy w szere­

gu gienealogicznym, t. j. starszy wiek jej w dziejach rodowych, czy też forma dana jest istotą o organizacyi w tórnie uproszczo­

nej, czyli jest wstecznie rozw iniętą. D o­

tychczasowe badania morfologiczne przeko­

nywają nas, że takie uproszczenie w budo­

wie, czyli cofanie się, może mieć miejsce w trzech głównie wypadkach, a mianowicie:

764 N r 48.

1) Jeśli pewne formy przystosowują się do życia pasorzytniczego, wtedy bowiem stają się im zbyteczne pewne organy, np. loko- mocyi, lub organy zmysłowe; narządy tra ­ wienia, otrzym ujące obfity i gotowy nieraz pokarm , mogą się wtedy uprościć, a nawet zupełnie zaniknąć, jak to ma miejsce u so- literów , żyjących pasorzytnie w jelitach człowieka i zwierząt. 2) Jeśli pewne formy prowadzą życie nieruchome, t. j. są p rz y ­ czepione do różnych przedmiotów obcychj wtedy to również stają się zbytecznemi li­

czne narządy, np. miejscozmienności, lub te części systemu nerwowego, które rządzą dowolnemi ruchami mięśni. 3) Jeśli pewne ustroje zmniejszają się w objętości ciała swego; takie zmniejszenie może być dla ustrojów tych pożyteczne, może im ułatwiać byt ich, ale wtedy to z konieczności zani­

kać muszą pewne części mniej potrzebne do celów fizyjologicznych. Wobec danych po­

wyższych możemy też sądzić vice versa, t. j»

gdy np. pośród form pokrewnych A, B, C, D — forma D ma organizacyją znacznie prostszą, niż pozostałe, a jest przy tem albo istotą pasorzytną, albo przyczepioną do j a ­ kiego obcego ciała, albo wreszcie znacznie zmniejszoną, natenczas możemy ze znacz- nem prawdopodobieństwem twierdzić, że forma ta nie jest pierwotnie niższą od in­

nych, lecz organizacyja w tórnie tylko ule­

gła uproszczeniu i że, pomimo prostoty jćj budowy, należy jej wyznaczyć miejsce nie w początku, lecz w dalszych częściach, lub w dalszych odnogach szeregu.

W ażniejszem jeszcze narzędziem morfo- logicznem do określania stosunku gienealo­

gicznego grup zwierzęcych jest rozwój ich osobnikowy. Ju ż wyżój mieliśmy sposo­

bność wspomnieć o prawie v. Baera, doty- czącem podobieństwa różnych stadyjów roz­

woju osobnikowego do stanów rozw oju ro ­ dowego. Oto, ja k dzisiejsza morfologiją pojmować powinna ten ważny fakt bijolo- giczny. Na stadyjum naj wcześniejszem roz­

woju każdy organizm posiada najw iększą ilość cech, wspólnych większości innych o r­

ganizmów w ich stadyjach początkowych;

na stadyjum nieco późniejszem budowa jego podobna jest do budowy, właściwej mniejszej już liczbie organizmów na odpo- wiedniem stadyjum , w każdem zaś, coraz

W SZ EC H ŚW IA T .

Cytaty

Powiązane dokumenty

Pocieszającym jest to, że w Polsce pojawia się coraz więcej towarzystw i stowarzyszeń 11 , które obejmują swoją opieką „dzieci ulicy”, niestety na Ukrainie,

Zależnie od stosunkow ych ilości tych m ateryjałów otrzym uje się ro ­ zmaite odcienie barw ne ostatecznego p ro

• Przed Wniebowstąpieniem Jezus obiecał uczniom, ale również i nam, że będzie zawsze blisko nas. • Napisz pod tematem

Każdy z nas powinien wypełniać słowa Pana Jezusa, a tych ludzi, którzy jadą w dalekie kraje, by opowiadać o Panu Jezusie, chrzcić ludzi, budować tam

Skoro Pan Jezus nas kocha i jest z nami cały czas to nie mamy się czego bać. Kiedy przychodzą na nas trudne chwile zawsze możemy się do Niego zwrócić w

,,Mosty''- rodzic stoi w rozkroku dziecko przechodzi czworaka pod jego nogami, zmiana dziecko staje w rozkroku rodzic się czołga.. Emocjonalny Zabawa ,,Słoneczna kanapa''-

Prawo mówiło, że umysłowości dziesiątego poziomu powinny łączyć się w pary tylko z umysłowościami dziesiątego poziomu.. Wargi wykrzywiły mu się z

Przed zamontowaniem bagażnika należy upewnić się, że powierzchnia kuli holowniczej jest całkowicie czysta.. Do mocowania rowerów do bagażnika należy zawsze używać