• Nie Znaleziono Wyników

.M 47. Warszawa, d. 21 Listopada 1886 r. Tom V.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share ".M 47. Warszawa, d. 21 Listopada 1886 r. Tom V."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

.M 4 7 . Warszawa, d. 21 Listopada 1886 r. T o m V .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUM ERATA „ W S Z E C H Ś W IA T A ."

W W a rs za w ie : rocznie rs. 8 k w artaln ie „ 2 Z p rz e s y łk ą poc zto w ą : rocznie „ 10 półrocznie „ 5 Prenum erow ać m ożna w R edakcyi W szechśw iata

i we w szystkich księgarniach w k ra ju i zagranicą.

K om itet F e d a k c y jn y stanowią: P. P. Dr. T. C hałubiński, J. Aleksandrowicz b. dziekan Uniw., mag. K. Deike, mag. S. K ram sztyk, W ł. K wietniew ski, J. N atanson,

Dr J. Siem iradzki i mag. A. Ślósarski.

„W szechśw iat11 przyjm uje ogłoszenia, k tó ry ch treść m a jakikolw iek zw iązek z nauką, na następujących w arunkach: Z a 1 wiersz zw ykłego druku w szpalcie albo jego m iejsce pobiera się za pierwszy ra z kop. 7 ‘/a,

za sześć następnych razy kop. C, za dalsze kop. 5.

^.cires IRedsulsicyl: l^Zralco-wslsIe-^rzieca.mieście, HSTr. SS.

1

B arograf, czyli b aro m etr regestrujący braci R ichard, zaprow adzony na stacyi meteorologicznej przy Muzeum Przem ysłu i R olnictw a od 81 P aź­

dziernika r. b.

(2)

738 W SZECH ŚW IAT.

DWA PRZYRZĄDY

M E T E O R O L O G IC Z N E S A M O P I S Z Ą C E

P R Z E Z

- \ * r _ z z z .

P rz y rz ą d y służące do oznaczenia elem en­

tów m eteorologicznych (ciśnienia pow ie­

trza , tem p eratu ry i t. p.) p rz ed staw iają w każdój chw ili stan każdego z tych e le ­ m entów: wszelka zm iana w który m k o lw iek z nich w yw ołuje zm ianę w stanie odpow ie­

dniego przy rząd u . L ecz ja k k o lw ie k te zm ia­

ny odbyw ają się w sposób ciągły, to w szak­

że bespośrednia obserw acyja ich może się odbyw ać tylko w przerw ach nieraz dosyć znacznych; stan narzędzia, m ierzącego, że się tak w yrażę, zjaw isko pom iędzy term in a­

mi obserwacyj je s t dla nas zupełnie niezna- ] ny, — możemy go się tylko dom yślać. T a k | np. przez obserw ow anie barom etru w o zn a­

czonych godzinach nab ieram y dokładnego j pojęcia o w ielkości ciśnienia p ow ietrza I w chw ilach, w których obserw acyje były dokonyw ane; je d n a k ja k i był stan barom e­

tru pom iędzy je d n ą obserw acyją a d ru g ą , o tem ty lko przez przypuszczenia, oparte na obserw ow aniu innych zjaw isk możemy utw orzyć sobie wyobrażenie. D okładność tego w yobrażenia je s t bardzo w zględną.

Z tego też to pow odu oddaw na staran o się obmyśleć takie przyrządy, któ reb y sam e notow ały w każddj chw ili liczebną w artość, ja k ą w skazują, — któ reb y sanie pisały hi- sto ry ją w pew nym przeciągu czasu tego z ja ­ w iska, do m ierzenia którego są przeznaczo- j ne. T ak ie p rz y rzą d y nazw ano re g estru ją- { cemi lub sam opiszącem i. N iek tóre z nich w samej rzeczy w każdej chw ili n o tu ją stan prz y rzą d u w sposób ciągły: inne w pew nych przerw ach, ale ta k m ałych, że można je uw ażać za żadne. Znaczenie tych p rz y rz ą ­ dów je st łatw e do pojęcia, ale niem niej lar two pojąć, że aby p rz y rz ą d taki był d o k ła ­ dnym i aby na jeg o w skazów kach m ożna j

było polągać, m usi być bardzo starannie wykonanym .

Grłówne w aru n k i, jak im podług dzisiej­

szych w ym agań pow inien zadosyć czynić przyrząd m eteorologiczny samopiszący, są następujące:

1) P ow inien być zupełnie niezależnym ; raz puszczony w bieg powinien notow ać żą­

dane wartości bez pomocy jakiegokolw iek- bądż innego przy rząd u lub m otora.

2) P ow inien notow ać wartości liczebne w sposób ciągły, t. j. bez żadnych przerw , aby żadne zm iany w stanie elem entów me­

teorologicznych nie uszły uwagi obserw a­

tora.

3) Nakoniec powinien oznaczać praw dzi­

we wartości liczebne odpow iednich zjaw isk, j tak, aby przy odczytyw aniu tego, co napi­

sał przyrząd, nie potrzeba było robić ża-

! dnych popraw ek, polegających na porów na­

niu przyrządu z narzędziam i norm alnem i.

T em u ostatniem u w arunkow i n ajtru dn iej zadosyć uczynić i tylko najdelikatniejsze p rzy rząd y, zbudow ane przez pierw szorzę­

dne firmy, zadosyć mu czynią. Zbytccznem byłoby tu dodawać, że przy rządy takie są bardzo kosztowne.

W ro k u 1882 firma braci R ichard, w P a ­ ryżu, w ystaw iła cały szereg przyrządów sa- m opiszących nietylko m eteorologicznych, ale także przeznaczonych do notow ania z ja ­ wisk, m ających wielkie znaczenie pod w zglę­

dem technicznym . P rostota, taniość, łatw a m anipulacyja, p rz y stosunkowo znacznćj dokładności, zapew niły im odrazu pow o­

dzenie i szeroko rospow szechniły ich uży- j cie. Z przyrządów m eteorologicznych dwa 1 barom etr i term om etr, a szczególniej ten ostatni w krótkim przeciągu czasu zastąpiły nietylko we F ran cy i, ale także we W ło ­ szech, Niemczech, a naw et A ng lii inne tego ro d z a ju przyrządy. W końcu zeszłego mie­

siąca i n a tutejszćj stacyi m eteorologicznej, znajdującej się przy M uzeum P rzem ysłu i R olnictw a, zostały w prow adzone oba te przy rząd y i z tego powodu pomieszczamy k ró tk i ich opis.

Częścią wspólną w obu tych przyrządach, znajdu jącą się we w szystkich bez w yjątku p rzy rząd ach sam opiszących braci R ichard i k tórą można uw ażać za ich cecbę ch ara­

kterystyczną, je st walec mosiężny, w ew nątrz N r 47.

(3)

Nr 47.

pusty, mogący się obracać naokoło osi pio­

nowej, nieruchom ćj, przechodzącej przez jeg o środek. Jestto najw ydatniejsza część przyrządu, ja k i przedstaw ia załączony r y ­ sunek. W ew n ątrz tego walca, któ ry na­

zwiemy bębnem , je s t pomieszczony p rz y ­ rząd zegarow y, poruszający koło zębate, umieszczone zew nątrz bębna u dolnój jego podstaw y; koło to, przez zazębienie się o in ­ ne koło zębate, umieszczone na osi, w p ra­

wia w ruch jedn ostajny cały bęben. Na pow ierzchni bębna je s t obwinięty papier, stosownie polinijow any, takiej wielkości, że dokładnie p rzy kryw a całą pow ierzchnię bę­

bna. Jed e n taki kaw ałek papieru w ystar­

cza na ten przeciąg czasu, przez k tó ry d o ­ konyw a się całkow ity obrót bębna. P o n ie­

waż w ym iary bębna rów nie ja k i rodzaj przyrządu zegarow ego, umieszczonego we­

w nątrz, są jed nakow e we wszystkich przy­

rządach sam opiszących braci R ichard, prze­

to cena ich może być stosunkow o niską, po­

mimo dokładności odrobienia.

P rz e d papierem znajduje się pióro, m ają­

ce kształt ostrosłupa tró jk ątn eg o , w ew nątrz pustego i napełnionego stosownie przygo- wanym atram entem . P ió ro to je s t um iesz­

czone na końcu długiej wskazówki, będącej dłuższem ram ieniem drążka, połączonego krótkiem ram ieniem z tym przyrządem , ja k i służy do obserw ow ania danego zjaw iska.

Oczywiście ta ostatnia część całego ap aratu je s t zależną od rodzaju zjaw iska i jeden a p a ra t od drugiego różni się tą właśnie czę­

ścią. Zm iany, zachodzące w przyrządzie w praw iają w ruch kró tk ie ram ię drążka, na­

stępnie w skazówkę w raz z piórem, k tóre na papierze przesuw ającym się podniem , wsku­

tek obrotu bębna kreśli obraz stanu p rzy ­ rządu przez ten przeciąg czasu, przez który trw a ł obrót.

T a k a je s t głów na myśl przyrządów braci R ichard; um ieszczenie zegara w ew nątrz te ­ go walca, na pow ierzchni którego notuje się stan przy rząd u je s t ich cechą ch a rak te­

rystyczną, nadając im wielką prostotę i łatwość w użyciu.

P rz y rz ą d przedstaw iony na drzew orycie je s t barom etrem samopiszącyin,* czyli baro- grafem , takim , ja k i funkcyjonuje na stacyi meteorologicznej tutejszej od d. 31 P aźd z ie r­

nika r. b. S kłada się on z ośmiu anero-

739 idów' ustaw ionych jed en na drugim , przez co ruchy ich dodają się do siebie i tym spo­

sobem powiększają ru ch krótszego ram ie­

nia drążka, opartego na środku najw yższe­

go pudełka aneroidalnego. R uchy tego drążka udzielają się ram ieniow i krótszem u drugiego drążka złamanego; dłuższe ramię tego ostatniego przedstaw ia wydłużony prę t i stanowi skazówkę zakończoną pió­

rem, o którem wyżćj była mowa. W ym iary tych części przyrządu są takie, że ruchy pióra odpow iadają ruchom rtęci w barom e­

trze zwyczajnym : t. j. że jed en m ilim etr na karcie papieru przedstaw ia także jeden m i­

lim etr słupa rtęci.

K oniec pióra lekko się w spiera na karcie papieru obwiniętój naokoło walca mosię­

żnego; pow ierzchnia jój rów na się powie­

rzchni bocznój walca. Tym sposobem p a ­ pier całkow icie pokryw a walec i wraz z nim odbywa obrót. K ońce p ap ieru są przyciśnięte do powierzchni walca osobną sprężyną mosiężną. W ym iary walca i kół zębatych, stanowiących w erk p rzy rząd u ze­

garowego wewnętrznego są takie, że walec odbyw a całkow ity obrót w ciągu jednego tygodnia, a każdy p u n k t papieru przesuw a się w ciągu jednego dnia na 4 centym etry.

Tym sposobem k a rta papieru raz założona wystarcza na tydzień.

W tym samym przeciągu czasu raz jeden nakręca się zegar zapomocą osobnego k lu ­ cza, służącego zarazem i do uregulow ania pudełek aneroidalnych tak, aby notowania były zgodne ze stanem barom etru rtęcio­

wego.

K a rta papieru jest polinijow aną w k ierun ­ ku poziomym i pionowym. L in ije pozio­

me są oddalone od siebie na jeden m ilim etr;

liczby przy nich napisane wyrażają^odpo- wiednie wysokości barom etru; linije piono­

we mają k ształt łuków koła odpowiednio do ruchów końca pióra; służą one do ozna­

czenia czasu.

Odległość pomiędzy dwiem a następuj ące- mi po sobie linijam i je st taka, że pióro p rz e­

byw a j ą w ciągu dw u godzin. U góry k arty są napisane dnie, tygodnie i godziny, przy odpow iednich linijach pionowych.

C ały p rzy rząd jest ustaw iony na deseczce drew nianej i pokryty pudełkiem oszklo- nem z trzech stron. U dołu p udełk a z n a j­

WSZECHŚWIAT.

(4)

740 w s z e c h ś w i a t. N r 47.

d u je się guzik, za przesunięciem k tóreg o w lew;;, stronę pióro zostaje oddalonem od p apieru. To oddalenie p ióra je s t koniecz- nem przy zm ianie p ap ieru i p rz y przenosze­

niu lub przesyłaniu przy rząd u .

N a tutejszój stacyi m eteorologicznej zm iana p apieru odbyw a się w niedzielę j

zran a m iędzy godziną. 10-tą i 11-tą. P ió ro j od tej chw ili kreśli n a p apierze lin iją k rz y ­ wą ciągłą, przedstaw iającą w każdej chw ili całego tygodnia stan b arom etru.

W następnym num erze W szechśw iata po­

dam y rysunek jed n ej takiej linii, rów nież ja k i rysunek drugiego p rz y rz ą d u sam opi- szącego — term om etru.

SZTUKA

U RAS DZIKICH I PIERWOTNYCH

przez K lom encyją K oyer, t ł t n - m . . !E3.

D opóki zapałki chem iczne nie w y ru g u ją pierw otnych sposobów w zniecania ognia, używ anych gdzieniegdzie jeszcze przez n aj­

niższe rasy ludzkie, należałoby odszukać u autorów starożytnych i w spółczesnych po­

dróżników , ja k ie to były te sposoby. D o­

brze byłoby gdyby podróżnicy zw rócili uw agę na sposoby owe, o ile one pozostają dotychczas w użyciu u ludów zatrzy m a­

nych na niskim stopniu uspołecznienia, a to w celu oznaczenia ich g ra n ic gieografi- eznych, oraz stosunków ciągłości w p rz e­

strzeni i w czasie. N ależy tylko pam iętać, że w dochodzeniu podobnem badacze byliby w ystaw ieni n a częste spotkanie ze świeżo w prow adzonem naśladow nictw em , m niej albo więcój udatnem , naszego daw nego krzesiw a, którego użycie rospow szechniło się na całej kuli ziemskiój za po śred n i­

ctwem żeglarzy europejskich.

P rzy stęp u jąc do ro spatryw ania licznych sposobów w ytw arzania ognia, zaznaczyć musimy, że przew ażnie oparły się one n a za­

sadniczym praw ie przem iany w ciepło m e­

chanicznej pracy człowieka; w yjątkow o ty l­

ko nieliczne plem iona ucyw ilizow ane zdoła­

ły w ykraść słońcu cząstkę jego żaru zapo- m ocą zw ierciadeł w klęsłych. Co do proce­

sów chemicznych pow stały one razem z n au ­ ką now ożytną.

Jed n y m ze sposobów m echanicznych, najbardziej rospow szechnionym wśród n a­

rodów dzikich, je st tarcie przez szybkie obracanie końca suchego kaw ałka drzew a

w w ydrążonym otw orze drugiego.

W ed łu g księdza L acaille, je s t to sposób używ any przez Buszm anów, czyli H otento- tów w łaściw ych, którzy w kładają, ja k po­

w iada ten podróżnik, źdźbło suchej traw y w ok rąg ły otw ór swojego k irri, czyli laski i w otworze tym kręcą kaw ałek drzew a, o b racając go szybko w rękach. Podobnem postępow aniem p rzy nieceniu ognia H o ten- toci różnią się wogóle od wszystkich lu ­ dów afrykańskich, k tóre od czasów bardzo daw nych, poprzedzających dzieje R zym u, a może naw et przedhistorycznych, używ ały krzesiw a, znając w idocznie sposób w ydoby­

w ania żelaza z rudy, wiadom y E gipcyjanom jeszcze za czasów staw iania piram id.

Zwyczaj w ytw arzania ognia przez tarcie zbliża llo te n to tó w do N egrytosów occa- nijskich, o czcm w krótce się przekonam y;

je st on jeszcze jed n em z wielu ogniw , ł ą ­ czących, w brew wszelkim przew idyw aniom , południow ą A fry k ę z p ołudniow ą A zyją.

R zeczyw iście-niepraw dopodobną je s t rze­

czą, ażeby n aró d , tak mało rozw inięty i tak pozbawiony wszelkiej pom ysłowości, ja k Ilo ten to ci właściw i czyli Buszm anowie, m ógł sam przez się wynaleść sposób w ytw a­

rzan ia ognia, tein bardziej że ognia tego H o - tentoci nie używ ają do gotow ania pożyw ie­

nia i że, przy klim acie przylądkow ym , nie bardzo 011 im je s t naw et potrzebny. N ale­

ży więc przypuszczać, że używ anie ognia pozostało jed y n ie u H otentotów , jak o zab y­

tek daw nego zw yczaju narodow ego, a środ ­ ki jak icm i się posługują zostały z zew nątrz zaczerpnięte.

Nie zdaj^się, aby N egrytosy gdziekolw iek o dk ry li sposób w zniecania i używ ania ognia.

B ył on nieznany E tasom na w yspach F ili­

pińskich aż do przybycia pierw szych podró­

żników; nie znali go też m ieszkańcy wysp

(5)

N r 47. w s z e c h ś w i a t. 741 M aryj ańskich, którzy gdy M agellan dla

uk aran ia za złodziejstw o spalił im chaty, uw ażali ogień za zw ierzę pożerające drze­

wo. F aktow i tem u, podanem u przez księ­

dza L e G ohien, zaprzeczono je d n a k z innźj strony, gdyż później F rey c in e t spraw dził, że na w yspach tych zn a jd u ją się czynne w ulkany, ale znajom ość ognia w ulkaniczne­

go nie daje poznać ognia sztucznego, napeł­

nia ona tylko dzikich postrachem przed tym żywiołem zniszczenia.

Jeśli potem spraw dzono u mieszkańców wysp M aryjańskich zwyczaj używ ania ple­

ców polinezyjskich, ja k o też znaleziono w ich języ k u wyrazy: ogień, palić, w ęgiel, żar, piec, smażyć, gotować, należy to p rzy ­ pisać temu tylko, że wyspy M aryjańskie w czasie podróży M agellana były jeszcze zamieszkałe przez N egrytosów , którzy na­

stępnie ustąpili miejsca narodow i polinezyj­

skiem u, ję z y k którego ma cechy sobie w ła ­ ściwe; pow stał on bowiem ze świeżój mię- szaniny w yrazów zdobyw ców polinezyj­

skich z mową szczepu miejscowego negry- t.oskiego.

A ustralczycy dla rozniecenia ognia uży­

w ają, a przynajm niej używ ali, sposobów zupełnie tych samych co i Buszm anow ie, a naw et zdaje się, że nigdy nie byli bardzo biegli w tej długiej i trudnej czynności, dla­

tego też, ażeby je j nie pow tarzać, bardzo starannie ogień przechow yw ali. A u stra liją zalu dniają zresztą dw ie rasy zupełnie nie­

równe pod względem rozw oju: je d n a z nich tylko należy do g ru p y czysto n eg ry to sk iej, druga jest zmięszana, o ile się zdaje, z ele­

m entem polinezyjskim i to, co się mówi o pierw szej, staje często w sprzeczności z tem, coby się dało powiedzieć o dru-

W całej A u stra lii staran ie około p rz e­

chow yw ania ognia należy do kobiet; one p iln u ją palących się gałęzi z drzew a szpil­

kowego B anksia grandis, k tó re posiada tę własność, że się wolno pali, niegasnąc wszakże, na podobieństw o hubki. W cza­

sie podróży, lub też przesiedlania się p le ­ mienia, kobiety są obow iązane przenieść je d n ę z tlejących głow ni dla rospalenia ognia na nowem koczowisku, nadto, je - j

śli pozw olą mu zagasnąć, muszą rożnie- |

cić go zapomocą tarc ia dw u kaw ałków drzewa.

N iektóre plem iona są tak niezręczne, czy też nieprzyz wyczaj one do czynności wy­

tw arzan ia ognia, że nieraz dla dostania go muszą przedsiębrać d ługą podróż do ple­

mion przyjaznych, gdyż do nieżyczliwych udaw ać się nie mogą. Dzielenie się ogniem lub wodą było zresztą zawsze uważane za oznakę dobrych stosunków i uprzejm ości, a w średnich wiekach zakaz udzielania ognia i wody wchodził w form ułę rzucanej klątw y kościelnej.

N egrytosy z wysp A ndam ańskich także w ytw arzają ogień zapomocą tarcia dwu kaw ałków drzew a jed en o drugi i oni też usilnie stara ją się o przechow anie tego ognia, ale do tego używ ają zręcznego spo-

| sobu: W ydrążają, pow iada Mouat., gruby pień drzew a, potem zapalają go i pozw alają, aby ogień tra w ił go powoli, popiół się na-

| grom adza i ogień przez długi czas pod nim

j tleje. P a n de Q uatrefages przypuszcza, że tra f jak iś w skazał ów sposób przechow ania ognia.

T en sam sposób m echaniczny w y tw arza­

nia ognia odnajdujem y u Y eddahów na wy­

spie Cejlon: B iorą oni, w edług opow iadania Hovelacr[uea, dw a cienkie kaw ałki drzewa, o ile można najsuchsze; koniec jed neg o z nich zao strzają,nak ształt zatem perow anego ołów­

ka i w kładają w otwór, w ydrążony w śro d ­ ku drugiego, k tó ry silnie p rzytrzy m ują przyciskając go nogą do ziemi, gdy ty m cza­

sem pierw szem u dłońm i nadają szybki ruch obrotow y. P o niejak im czasie ukazu ­ je się dym i drzew o zaczyna się zwęglać, następnie w ypada iskra, k tó ra zapala pył węgla. W taki sposób ogień ju ż je s t w y­

dobyty, a Y eddahow i pozostaje tylko tru d utrzym an ia go przez podniecanie d o k ład a­

niem potrzebnych m ateryjałów . M ówimy tu o narodzie zaledwie zdolnym do zrozu­

m ienia i w yrażenia n aj pierw szych pojęć liczbowych, k tó ry zatem nie mógł wynaleść sam przez się metody tak skom plikow anej.

(d. c. n.)

(6)

742 WSZECHŚAVIAT. N r 47.

U L T R A M A R Y N A

n a p is a ł

M /ik sy m ilijn n F la u m .

Z nany ju ż w średnich w iekach pod na­

zwą u ltra m a ry n y piękny barw n ik niebieski aż do początku naszego stulecia otrzy m y w a­

ny by ł z rzadkiego m in erału, lapis lazuli czyli kam ienia lazurow ego (p raw d o p o d o ­ bnie „sap liirus” starożytnych). M in era ł ten poddaw any był k ilkakrotnem u p rz e p a ­ laniu i następnem u zanu rzaniu w zim nej wTodzie, co go czyniło kruchym , poczem możliwie delikatnie sproszkow any stapiano z t. zw. „pastello” t. j. masą, złożoną z ole­

j u lnianego, wosku i żywicy. O trzym ane ciasto ugniatano przez pew ien czas w wo­

dzie letniej, odnaw iając wciąż tę ostatnią, co pociągało za sobą osadzanie się niebieskiego skład n ik a w rozm aitych odcieniach w w o ­ dach spływ ających, rozm aite zaś przym ię- szki m inerału pozostaw ały w masie żyw i­

cznej. Z surow ego m atery jału o trzy m y w a­

no w ten sposób nie więcej nad 2 — 3 % isto­

tnie pięknego barw n ik a, a okoliczność ta wym ownym je s t pow odem niezw ykłej dro- gości natu raln ej u ltram ary n y , tem bardziej, że m inerał sam dość je s t rzad k i i w k ra ja ch bardzo od E u ro p y oddalonych (S y b ery ja, T ybet, C hiny, C hili) jed y n ie znajd o w an y bywa. Jeszcze w ro k u 1827 G m elin 1) za­

płacił w P ary żu 50 franków za 12 g u ltr a ­ m aryny i to bynajm niej nie pierw szej d o ­ broci. Obecnie zaś kilogram sztucznej u ltram ary n y kosztuje przeciętnie 60 kopie­

je k , a w roku 1881 wywóz je j z Niem iec, głów nego siedliska fabrykacy i, w ynosił około 5 ‘/ a m ilijonów kilogram ów .

K om u należy się zasługa dania pierw szej inicyjatyw y do stw orzenia tak obecnie k w i­

tnącej gałęzi przem ysłu, je st pytaniem , któ ­ re dotąd jeszcze niezupełnie zostało wy- św ietlonem . G m elin (1792— 1860), profe­

sor chemii i farm acyi w T ubindze, ju ż w ro-

’) Szczegóły te zarów no j a k i niżej pom ieszczone poglądy na budowę u ltra m a ry n y , czerpiem y z p racy (iuckelbergera, pom ieszczonej w streszczeuiu w cza­

sopiśm ie N atu rfo rsch er N r 41 i 42 z r. b.

ku 1822 dostrzegł podczas analizy m inerału ittn e ry tu , że staje się on pięknie niebie­

skim w płom ieniu dm uchaw ki, w ydzielając po zniebieszczeniu siarkow odór za doda­

niem doń kw asu. Zachowanie to zupełnie je s t podobne do zachowania się natu ralnej u ltram ary n y i pozwoliło ono Gm elinow i wpaść na pom ysł sztucznego otrzym yw ania u ltram ary n y . U dawszy się na wiosnę 1827 roku do P ary ża w celu zaopatrzenia się w większe ilości niebieskiego b arw nika, G m elin, ja k sam powriada, p opełnił niedy- skrecyją, przekonyw ając niektórych chem i­

ków, zwłaszcza G ay-Lussaca, o możności sztucznego otrzym ania u ltram ary n y . G ay- L ussac zalecił m u głębokie m ilczenie aż do osiągnięcia pew nych rezultatów . Lecz w 10 miesięcy później, 4 lutego 1828 r., do­

niósł G ay-Lussac A kadem ii F ran cu sk iej, nie w spom inając wcale o Gm elinie, że tech ­ nikow i Guim etow i udało się w niew ielkiej ilości barw nik sztuczny otrzym ać. Guim et o trzym ał od T ow arzystw a Zachęty (Societe d ’encouragem ent) nagrodę w ilości 6000 franków , cztery lata wcześniej dla o d k ry ­ wcy sposobu o trzym ania u ltram ary n y p rze­

znaczoną. O skarżenie G m elina od p arł G ay- L ussac tw ierdzeniem , że jeżeli przekonanie o możności sztucznego otrzym ania u ltra m a ­ ry n y daje praw o do pierw szeństw a w tym w zględzie, w takim razie pierw szeństw o to należy się T ow arzystw u Zachęty, k tó re ju ż w ro k u 1824 p rzek on anie to wypowiedziało, ogłosiwszy nag ro d ę konkursow ą. Pom ija­

ją c rozbieranie słuszności lub niesłuszności takiego poglądu, zaznaczyć wypada, że, o ile się w ostatnich czasach okazuje, palm a pierw szeństw a jed n ak niem cowi się dostaje w osobie J a n a N epom ucena von Fuchsa, który, w edług dociekań z la t ostatnich, po­

dobno ju ż w ro k u 1819 otrzym ał sztuczną u ltram ary n ę.

G uim et założył pierw szą we F ran c y i (L y on) fabrykę u ltram ary n y w r. 1829, zaś w 1834 r. pow stała w K olonii pierw sza n ie­

m iecka fabryka. Ilość fabryk w Niemczech z biegiem czasu silnie w zrastała. W roku 1872 produ ko w ały 23 fab ry k i niem ieckie rocznie przeszło 7 m ilijonów kilogram ów b arw n ik a obok produkcyi reszty krajó w eu­

ropejskich wynoszącej 1600000 kg w 11 fa­

brykach.

(7)

N r 47. w s z e c h ś w i a t. 743 S kładnikam i zarów no naturalną, ja k

i sztuczną ultram ary n ę stanowiącem i są:

krzem , glin, sod, siarka i tlen. A ż do ostatnich lat najsprzeczniejsze były poglądy na istotę barw iącą ultram ary n y . Do roku 1768 przypuszczano istnienie w u ltra m a ry ­ nie miedzi, k tó ra podobnie j a k w azurycie (lazu r m iedziany), m niem ano, je s t przyczyną barw y niebieskiej. Później żelazu przypi­

sywano znaczenie istotne w spraw ie zabar­

wienia, co praw dopodobnie było spowodo­

wane częstem znajdow aniem siar ku żelaza (p iry tu ) w kam ieniu lazurowym . Lecz G m elin ju ż zw rócił uw agę na to, że gliny, żelazo zaw ierające, nie dają dość czystej barw y. P ogląd, jak o b y zaw artość azotu była przyczyną b arw y niebieskiej, okazał się również pozbawiony wszelkiej podstawy.

In n i badacze starali się sprow adzić zab ar­

wienie niebieskie do optycznego działania pewnego ciała czarnego rossianego w bez­

barw nej masie, ja k np. S tein, któ ry w yobra­

ża sobie u ltram ary n ę jak o m ięszaninę siar- ku glinu z bezbarw nem i krzem ianam i (syli- katam i). Lecz najnow sze badania obalają w zupełności wszystkie dom ysły poprze­

dnie. Nie ulega w ątpliw ości, że u ltram a­

ryna sama przez się je s t zupełnie określo­

nym związkiem chem icznym , którem u jak o takiem u właściw ą je s t barw a niebieska.

P rzem aw ia za tem obok jednorodności czy­

stego przez m ikroskop rospatry wanego p re ­ p a ra tu i fakt znajdow ania oddzielnych k ry ­ ształów, jak o też form a koloidalna, spostrze­

żona przez E bella. P rze z szlam ow anie bo­

wiem ultram ary n y z zupełnie czystą, zgoła od soli rospuszczonych wolną wodą otrzy­

m uje się płyny niebieskie w cienkich w a r­

stw ach przezroczyste i w ykazujące naw et przy 1 200 krotnem pow iększeniu tylko dro­

bne punkciki. Te wody szlam owe nie osa­

dzają niczego z siebie przez długie stanie w spokoju ani przez filtrow anie. P rz e są ­ czający się przez w iększą naw et ilość fil­

tró w (z bibuły szw edzkiej) p ły n zachow uje niezm ienioną barw ę niebieską. Za doda­

niem je d n a k rostw oru jak iejk o lw iek soli, płyn się ścina, cząsteczki u k ład ają się w kosmki tw arogow ate dające się z łatw o ­ ścią od bezbarw nego ju ż rostw oru oddzielić.

T akie zachow anie się, bądźcobądź, też za je ­ dnorodnością ciała niebieskiego przem awia.

P ierw szy przepis, dany przez Grmelina, do otrzym ania sztucznej u ltram aryny, każe przepalać m ięszaninę glinki, krzem ianu so­

du i siarki z węglanem sodu zmieszanym uprzednio z siarką, następnie otrzym aną masę pow tórnie na wolnym ogniu i w p rz y ­ stępie pow ietrza rozżarzyć, sproszkować i wymyć. Obecnie w technice posługują się następującem i m ateryjałam i surowerui:

możliwie wolnym od żelaza krzem ianem glinu, który najczęściej używ a się w postaci czystego kaolinu, siarczanem lub węglanem sodu i węglem. Zależnie od stosunkow ych ilości tych m ateryjałów otrzym uje się ro ­ zmaite odcienie barw ne ostatecznego p ro du­

ktu. O grzew anie m ięszanin odbyw a się w tyglach lub w muflach, które setkam i ca- łemi w staw iają się w w ielkie piece, budo­

wane na w zór pieców do w ypalania porce­

lany. Jeżeli używać siarczanu sodu, w ta­

kim razie po w ypaleniu tój soli z kaoli­

nem i węglem ‘) otrzym uje się masę, k tó ra po starciu i należytem sproszkow aniu p rz ed ­ staw ia barw ę zieloną. T ak a zielona u ltr a ­ m aryna w nader nieznacznej tylko ilości znajduje zastosowanie. A by z niój o trzy ­ mać niebieską, poddaje się j ą pow tórnem u prażeniu w piecu z pew ną ilością siarki przy niskiej tem peraturze i w przystępie pow ietrza. S iark a spala się w ten sposób na dw utlenek (kw as siarkaw y), czemu j e ­ dnocześnie tow arzyszy utlenienie części so­

du. Ten ostatni ja k o siarczan sodu zostaje z gotowego p ro d u k tu wodą w ytraw iony.

Siarka zaś, zaw arta w u ltram ary n ie zielonej, w niezmienionej też ilości pozostaje w nie­

bieskiej, z tą jed n ak różnicą, że w tój osta­

tniej połączoną jest z m niejszą ilością sodu.

W razie użycia węglanu sodu zam iast siar­

czanu, ogrzew a się m ięszaninę w piecach płom ienistych. Początkow o tw orzy się bia­

ła u ltram ary n a, następnie, przy dłuższem trw an iu reakcyi, zielona, k tó ra do tego sto­

pnia je st porow atą, że absorbuje w sobie dużo tlenu. P rz y ochładzaniu pieca zielo­

na u ltram ary n a zam ienia się na niebieską, a przyczynę tej zmiany barw y w następują­

cy sposób należy sobie wytłum aczyć. N ad-

W ęgiel stanow i m atę ryj ał pomocniczy, służący do w ydalania zbytecznej części tlenu (z siarczanu sodu), uchodzącego w postaci dw utlenku węgla.

(8)

m iar tlenu, ja k i w razie pierw szym (z siai-- czanem sodu) został w ydalony dla o trzym a­

nia niebieskiej ultram ary n y , w tym razie w ydalonym na zew nątrz nie został w skutek porow atości masy. Z ielona więc u ltra m a ry ­ n a zm ięszana z białą, daje masę z w ejrzenia niebieską, której odcień barw y je d n a k ta k je s t niew yraźny, że dla zupełnego zniebie- szczenia, rów nież j a k w pierw szym razie, p o ­ w inna ona być jeszcze prażona z siarką. O sta­

tecznie otrzym uje się p ro d u k t różniący sięou tam tego ciem niejszym odcieniem i większem bogactw em barw y. G d y pierw sza m etoda (z siarczanem sodu) przew ażnie zastosow a­

ną byw a w fabrykach nory m b ersk ich i stąd nosi nazw ę norym berskiej, d ru g a (z w ęgla­

nem sodu) głów nie słu ży dla o trzym ania u ltra m a ry n y w fabrykach francuskich i h a ­ now erskich.

S iarka, dodaw ana p rz y prażeniu zielonej u ltram ary n y dla otrzym ania niebieskiej, a właściwiej pow stający w skutek je j spala- n iad w u tlen e k siarki, nie je s tje d y n y m w tym celu dającym się użyć m atery jałem . Z upeł­

nie ta k samo działa kw as solny, kw as fos- forny i borny (odw odnione) i suchy chlor.

W e w szystkich tych w yp adkach pow staje, w skutek w ystępow ania części sodu, łatw o dająca się przez rospuszczenie w wodzie w ydalić sól tego m etalu.

Zależnie od stosunku ilościow ego pom ię­

dzy krzem ionką a tlenkiem glinu, za w arte - mi w m ięszaninie, pow stają dwie kateg o ry - j e niebieskiej ultram ary n y : ubogie w k rz e­

m ionkę i bogate. T e ostatnie p osiadają odcień barw y nieco w padający w czerw ona­

wy. P ierw sze tw orzą się, jeże li stosunek cząsteczkowy krzem ionki do tle n k u glinu wynosi 2:1, ja k to m a m iejsce g d y się uży­

wa czystego kaolinu ( 2 S i0 2, A120 3, 2 H 20 );

dru g ie zaś w tedy gdy stosunek ten j e s t w ięk­

szy, w którym to celu do pow yższych m ię- szanin dodaje się delik atn ie sproszkow anej czystej krzem ionki (piasku, k w a rcu ) w ilo­

ści wynoszącej 5 do 10°/o wagi kaolinu. T en ostatn i rodzaj u ltra m a ry n y (k rzem ionko­

w ej) otrzym uje się w żądanej niebieskiej barw ie zaraz po pierw szem przepaleniu, tak że prażenie z siark ą je s t w tym razie zby­

teczne ').

744

•) W iększa część u ltra m a ry n y obiegającej w han

N r 47.

O d czaSu poznania u ltram aryn y chemicy gorliw ie zajm ują się rostrząsaniem pytania dotyczącego cząsteczkowej budow y tego n a ­ d er ciekawego zw iązku. W ostatnich d o ­ piero latach z m nóstwa sporów, ja k ie się w tym względzie toczyły, zaczęły przeg lą­

dać zap atry w an ia ścisłe, ugruntow ane na analogijach w ystępujących w u ltram ary nie i w ielu pokrew nych jć j pod względem sk ła ­ du i budow y m inerałach krzem ionkow ych.

O kazało się, że u ltram ary n a je st krzem ia­

nem sodow o-glinow ym , zaw ierającym siar­

kę. W tym w zględzie sztuczna i n atu ra l­

na, otrzym ana z kam ienia lazurow ego, są w zupełności identyczne l).

B iała u ltram ary n a pow staje przez p rz y łą ­ czenie siark u sodu (N a2S) do krzem ianu so- dowo-glinowego (Na2 A l2 Si2 0 8), pow sta­

łego z przepalenia kaolinu z sodą. N iebie­

ska zaś u ltram ary n a powstaje z białej w sku­

tek procesu kondensacyi t. j . zespolenia się k ilku cząstek białej u ltram ary n y obok j e ­ dnoczesnego w ydalenia części sodu. P o g ląd ten w zupełności zostaje potw ierdzonym przez to, co wyżej powiedziano, m ianow i­

cie, że p rz y przejściu zielonej u ltram ary n y w niebieską zaw artość siarki praw ie zm ia­

nie nie ulega i że zam iast d w utlen k u siar­

ki w procesie tym użytym być może kw as solny lu b chlor, przyczem w pierw szym r a ­ zie w ystępują ja k o p rod uk ty uboczne sole siarczane sodu, w drugim zaś chlorek sodu.

P om im o tak jasn o sform ułow anej teoryi

dlu je st m ięszaniną ty cli dwu gatunków (krzem ion­

kowej i zw ykłej).

') Zw iązek pomiędzy u ltra m a ry n ą (w łaściw iej ul­

tram ary n am i) a n a tu ra ln e m i krzem ianam i doskona­

le w ykazuje się w następującym szeregu:

S ze re g z w ią z k ó w ubogich w krzem ionkę:

K aolin H2 Al> Sio Os H.20.

K aolin przepalony z sodą N a2 AL> Si> 0 8.

B iała u ltra m a ry n a N a2 AL> Si2 Os. N a2S.

N iebieska u ltra m a ry n a 4(Na2 Al2 Si2 O*). N a2 S4.

M inerały nozean i hauyn

(bez w apnia) . . . . 2(Na2 A l2 Si2 Os). Na2 S 0 4.

S ze re g zw ią zk ó w bogatych w k rzem ionkę:

Ilypotetyczny krzem ian za­

sadniczy ... H2 Al2 Si3 Ol0. 211)0.

Ten sam przepalony z sodą N a2 Al2 Si3 Ol0.

M inerał m ezotyp (n a tro lit) Na2 Al2 Si3 O |0. 2IT.0.

H ypotetyczna biała u ltr a ­

m a ry n a ... Na2 Al2 Si:i 0 | U. 2Na2S.

U ltram ary n a niebieska . . 2(Na> Al> Si3 0 | U). N a2 S4.

W SZE CH ŚW IAT.

(9)

W SZECHŚW IAT. 745 pow staw ania u ltram ary n y panuje jeszcze

zupełna niepewność co do w zoru cząstecz­

kowego tego zw iązku. G dy jed n i autoro- wie p rzy jm u ją w zory podane w przypisku za w ystarczające, inni j e podw ajają lub dzielą. Z niedaw nych swych badań Guc- kelberger w nioskuje, że w zór u ltram ary ­ ny zielonej przedstaw ionym być winien Na0 A l0 Si0 0 24. N a2 S2 i że trzy takie czą­

steczki się zespalają p rzy jednoczesnem wy­

stąpieniu sodu; jednocześnie wydzielający się tlen służy do spojenia cząstek:

3(N a0 A l0 Sic 0 21. N a2 S2)—4 N a = Si0 Ale Nas ° 24^ q Si0 A l0 X a4 ° 22\ () Si0 A l0 NaBj g ; | O m /

T akim w edług G uckelbergera je s t wzór ubogiej w krzem ionkę ultram ary n y , k tóra jed nak jeszcze nie jest gotow ym ostatecznie produktem . T len, wiążący cząstki, w dal- szem trw aniu procesu zostaje pochłonięty przez dw utlenek siarki, przez co pow stają z początku ciem nozielononiebieskawe zw iąz­

ki, dopiero przez ogrzew anie na pow ietrzu do 150° — 180° przechodzące w praw dziw ą ultram arynę.

Co się tyczy postaci, w którój siarka zn a j­

duje się w ultram arynie, to wątpliwości nie ulega, że je s t ona zw iązana z sodem jak o siarek lub wielosiarek, a nie, ja k dawniej przypuszczano, w formie tlenow ych zw iąz­

ków.

Zapew ne, że rozum ow ania mające na ce­

lu rozw iązanie spraw y budow y cząsteczki tego zawiłego zw iązku są jeszcze w części czystą spekulacyją, lecz, n a zasadzie opisa­

nych własności i zachow ania się u ltram ary ­ ny, rozum ow ania te zn a jd u ją swe faktyczne uzasadnienie i prow adzą do prawdziwego pojm ow ania zależności wzajem nej pier­

w iastków , a w przyszłości najpraw dopodo­

bniej do szczęśliwego rosstrzygnięcia całćj obchodzącej nas tu kw estyi.

W ścisłym zw iązku z tą kw estyją zn a j­

duje się pytanie co do roli zajm owanej przez pierw iastki w skład u ltram ary n y w chodzą­

ce. K rzem i glin są bezwąfcpienia istotnemi u ltram ary n y składnikam i. N atom iast sod w u ltram ary n ie może być zastąpionym przez inne m etale, ja k dowodzą tego zwłaszcza

badania H eum anna, k tó ry pierw szy o trzy­

m ał u ltram aryn ę m ającą srebro zam iast so­

du, ja k o zupełnie jed n o ro d n e ciało o b a r­

wie silnie cytrynow ożółtój. P rzez podw ój­

ny roskład tej u ltram ary n y srebrnej z zw iąz­

kam i chlorowców ż alkalijam i otrzym uje się u ltram ary n y potasowe, litynow e (niebieskie i zielone ciała); również na miejsce sodu wstawione zostały metale: m agnez, wapień i baryt. Nadzwyczaj charakterystyczną je st okoliczność, że nie udało się dotąd otrzym ać ultram ary n y potasowej tą samą metodą, j a ­ ką otrzym uje się sodową. S iark a ultram a­

ryny dała się rów nież zastąpić przez po­

krew ne je j pierw iastki, selen i telur.

Zastosow ania u ltram ary n y nadzwyczaj są obszerne od czasu, gdy w sposób ekonom i­

czny nauczono się j ą produkow ać. Jak o barw nik niebieski w yparła ona całkowicie barw niki kobaltowe, w części też lakm us i błękit pruski. W ielka jój ilość zużyw a się w celu zniesienia w m ateryjach żółtawo i czerwonawo zabarw ionych właściwego im odcienia, aby dla oka w ydaw ały się białemi.

N iebieska bowiem barw a u ltram ary n y dzia­

ła dopelniająco na brudnożółty odcień b a r­

wny. Niebieszczy się, a właściwiej, bieli w ten sposób: płótno, bieliznę, papier, kro ch­

mal, świece stearynow e i parafinowe, cukier i t. p. U ltram a ry n a nie zaw iera substan- cyj dla organizm u szkodliw ych, dodatek więc jej do cukru, tem bardziój że stanowi on m inim alnie drobną w stosunku do cukru ilość, obawy budzić nie powinien.

O B S E R W A C Y J E

OBŁOKÓW WYŻSZYCH

i ich rze c zy w isty stosunek do przepowiedni powietrza

n a p is a ł

Boleółcntf Buózczijńóki,

asystent c. k. obscrwatoryjum astronomicznego

■vv Krakowie.

(Dokończenie).

Przeszedłszy dotąd w krótkości zarys b a ­ dań w tym k ieru n k u robionych i podaw szy najgłów niejsze rezultaty badania obłoków

(10)

746 w s z e c h ś w i a t. N r 47.

w raz z m ojem i uw agam i, przechodzę z ko­

lei do w łasnych spostrzeżeń. M atery ja ły przezem nie zebrane nie są, zbyt obfite, gdyż obejm ują tylko obserw acyje z czterech lat.

W ystarczają one je d n a k do w yciągnięcia niektórych wniosków, które się mogą p rz y ­ dać dla problem atów m eteorologicznych.

Za m ateryjał służą mi obserw acyje w łasne, dokonane z wieży król. obserw atoryjum astronom icznego p rz y uniw ersytecie w ro­

cław skim , w czasie od ro k u 1882— 1885 i ro- j bione głów nie w godzinach południow ych, j czasam i zaś o 8-ćj rano lub o 8-ćj wieczo­

rem. O bserw acyje te m ożna robić golem okiem, spraw dzałem je wszakże zapom ocą ) odpowiednio przyrządzonego czarnego lu ­ sterka, które było w pew nych odstępach podzielone na k w a d raty białem i linijam i.

L usterko to, położone rów nolegle do pozio­

mu, obracałem ta k długo, dopóki obłoczki nie posuw ały się po ow ych białych linijach.

T en ostatni k ieru n ek linii można potem przenieść na różę w iatrów i dostatecznie k ieru nek obłoków oznaczyć. P rz y rz ą d le p ­ szy, nefoskop, urządzony zarazem i do obli­

czania szybkości tych obłoków , pochodzi od B rauna i służy mi obecnie w c. k. o bserw ato ­ ry ju m krakow skiem do dalszych obserw acyj.

O błoki wyższe ciągną co do ilości rów no we w szystkich porach roku. Spostrzeżeń takich można było zrobić:

w ro k u 1882. . 129

„ „ 1883. . 139

„ „ 1884. . 96

„ „ 1885. . 126 R azem . . 490

P o d łu g miesięcy ro sk ład spostrzeżeń był następujący:

M iesiąc I882J L883 OOCO 1885’Średn.

Styczeń . . 5 11 2 8 6,5 M in. spost.

L u ty . . • 10 10 6 9 8,8 M arzec . . 12 10 8 5! 8,8

K wiecień . 8 5 5 9 6,8

Maj . . . 17 12 14 10 13,2

Czerwiec r, 14 8 15 10,ó

L ipiec . . 7 21 8 12 12,0

S ie r p ie ń . . 13 16 12 21 15,5 Max. spost.

W rzesień . 16 14 10 10! 12,5 P aźd zie rn ik 15 12 10 16 13,2

L istopad 12 8 4 5; 7,2

G rudzień . 9 6 9 6 7,5

Razem . | 129| 139, 96 126| 122,5 |

Z zestaw ienia tego widzimy, że n ajk o rzy ­ stniejszym miesiącem dla takich obserw acyj je s t Sierpień, w którym mamy maxim um 15,5, a najniedogodniejszym Styczeń, w któ­

rym p rzypada m inim um wynoszące 6,5.

W ogóle pora letnia bardzićj nadaje się do tych obserwacyj niż zimowa, gdyż w tój po­

rze rano i wieczorem ju ż ciemno, tak, że czasami tru dn o naw et oznaczyć gatunek obłoków . D la W rocław ia przeciętnie naj- chłodniejszem i są miesiące: Listopad, G ru ­ dzień, Styczeń, L u ty , M arzec i K w iecień, w tych miesiącach razem m ożna było obser­

wować:

W roku 1882 1 1883 i 1884 1885 I Ś rednia 56 razy | 50 razy | 34 razy 42 razy ,45,6 razy a więc w każdym miesiącu 7,6 razy; n ato ­ m iast w pozostałych sześciu cieplejszych miesiącach można było obserwować:

W roku 1882 I 1883 I 1884 I 1885 I Średnia 73 razy | 89 ra z y | 62 razy | 84 razy |76,9 razy a więc w każdym m iesiącu 12,8 razy. M oż­

na było tedy nieom al dwa razy tyle spo­

strzeżeń zrobić w cieplejszych miesiącach

j niż w zim owych, czyli odpowiednio więcój w lecie i jesieni, niż zimą i na wiosnę.

Z tych dość licznych rocznych obserwa- ) cyj kierun ek obłoków był:

Rok ze strony

zachodniej

ze stro n y wschodniej

1882 110 19

1883 120 19

1884 82 14

1885 108 18

R azem . 420 70

Z tego czteroletniego zestaw ienia widzi-o O my, że p rąd w iatru wyższego był przew aż-

j nie zachodni; - albowiem na sześć kierunków

| zachodnich przypada tylko je d e n wschodni.

Poniew aż dalej, j a k wiadomo, w iatry za­

chodnie głów nie nam opady przynoszą, przeto ju ż teraz widzieć można, o ile obser­

w acyje obłoków wyższych dla u k ład ania prognozy się nadają i ja k ą przynieść mogą korzyść praktyczną. P o do bn ie zajm ujące re zu ltaty osięgnął także d r D anckelm ann ’), k tó ry 1 '/2 roku był w służbie w „Associa-

') D anckelm ann: Memoire sur les obseryations 1 m eteorologiąues, faites a Vivi. B erlin 1884.

(11)

N r 47. W SZECHŚW IAT. 747 tion In tern atio n al du C ongo” we V ivi nad

rzeką Kongo w A fryce. O błoki niższe pę­

dziły na półkuli południow ej przew ażnie ze stron zachodnich, wyższe zaś pędziły w 58°/0 przypadków (wogóle zrobiono 139 obserw acyj) ze strony wschodniej; w 16%

przypadków z północno-w schodniej; w 9 % ze strony północnej, a tylko w 4 % przypad­

ków ze strony zachodniej.

P orów naw szy z kolei kierunek tych o b ło ­ ków, które można było obserw ow ać w mie­

siącach zim nych z obserwowanemi w m ie­

siącach ciepłych i dzieląc je li tylko podług tego, czy one przychodziły ze strony pół­

nocnej lub też południow ej, otrzy m u je­

my poniższą tabliczkę:

3 o

1) w m iesiącach XI do IV

2) w m iesiącach V d o X f-t a ) z h a rd z ie j b) z h a rd z ie j a) z b a rd z ie j b) z h a rd z ie j

£ p ó łn o c n e j p o łu d n io w e j p ó łn o c n e j p o łu d n io w e j

s tr o n y s tr o n y s tr o n y s tro n y

1882 39 13 28 44

1883 26 25 33 55

1884 24 10 38 24

1885 25 17 47 37

R a z e m 114 70 146 160

Z zestaw ienia pow yższego w ynikałoby zatem, że w zim nych miesiącach obłoki wyższe przychodzą z bardziej północnej, zaś w cieplejszych miesiącach z bardziej południow ej strony, chciaż różnica ta w miesiącach letnich mniej się uw ydatnia niż w pierw szym przy p ad k u . Podobnym do tego je st też mniej więcej i rezu ltat H il- debrandsona, k tó ry to porów nanie robił co do pory zim owej i letniej.

P ozostaje nam jeszcze uskutecznić b ar­

dzo ważne porów nanie kierunku obłoków w yższych z w iatram i obserw ow anem i n a stacyi. W ziąwszy za podstaw ę kierunek w iatru n a ziemi, k tó ry zawsze oznaczać bę­

dziem y liczbą 0 stopni (0°), podzielim y zbo­

czenia k ieru n k u cirrów od powyższego kie­

ru n k u w iatru podług wielkości k ąta i to na kolum ny obejm ujące każda po 45°. I tak naprzykład, jeżeli na ziemi był w iatr półno­

cny (N), oznaczym y, kiedy obserw ow ane c irri m iały k ieru n ek północno - wschodni (NE), lub kiedy przy w ietrze południow ym (S) k ieru n ek obłoków b y ł południow o-za­

chodni (S W ) i t. d., czyli, stojąc przeciw

wiatrow i, oznaczymy, ja k ie było zboczenie obłoków, licząc po 45°. K olum na I podaje tedy ilość kierunków obłoków wyższych, które od k ieru n k u w iatru na ziemi zbaczały o 45 lub więcej stopni na lewo; kolum na I I podobnie podaje ilość kierunków obłoków wyższych, które porówno z dolnym w iatrem na ziemi pędziły. T a k samo kolum na I I I podaje ilość kierunków , k tóre do k ierunku w iatru o 45° na praw o zbaczały, a kolum na IV ilość kierunków obłoków, zbaczających od k ieru n k u w iatru dolnego od 45° do 135°

na prawo; kolum na Y obejm uje ilość kie­

runków ob łoków , które pędziły w prost w przeciw nym kieru n k u do w iatru dolnego, to znaczy te, które w ykazały nieom al 180°

zboczenia. O statn ia wreszcie kolum na V I podaje ilość kierunków obłoków wyższych przy równoczesnój zupełnej ciszy na ziemi.

R ezultat takich spostrzeżeń przedstaw ia się ja k następuje:

Rok I. 0° do

— 135° II. 0«

+9e^ o *—ęyi g-* o C

IV.

+45«do +135°

V. 180° VI.

1882 13 13 33 52 17 1

1883 28 16 22 48 23 2

1884 17 13 1 6 31 14 2

1885 25 16 24 45 14 2

Razem 83 58 95 179 68 7

P orów naw szy tedy zboczenia ku lewej (I) ze zboczeniami ku praw ej od dolnego w iatru ( I I I —)—IV), widzim y, że na jed n o zbo­

czenie k u lewej p rzy p ad ają 3,3 zboczenia ku praw ej, nielicząc kierunków rów nych z w iatrem (II) i w prost temuż przeciw nych (V). Na mocy powyższych zboczeń można wygłosić następujące praw o: C irri zbaczają w przeważnej liczbie przypadków na praw o od dolnego w iatru. Z figury widzimy: 1) kieru nek w iatru dolnego, 2) kierunek chm ur i 3) kieru nek obłoków wyższych:

(12)

Ze spostrzeżeń dokonanych w M akerstow n B roun *) doszedł do wniosku, że k ieru n e k cirrów zawsze na praw o zbacza od k ie ru n ­ k u w iatru dolnego, prócz m iesięcy K w ie­

tn ia i M aja, w k tórych przew ażnie w ieją w iatry wschodnie. Do podobnego re z u lta ­ tu dojdziem y, gdy przejrzy m y obserw acyje B uscha 2). O bszerniejsze obserw acyje k ie­

ru n k u wyższych w arstw i objaśnienie ich sto­

sunk u do cyklonów są zasługą H ild eb ra n d - sona 3). P oniew aż je g o re zu ltaty zboczeń zgadzają się mniej więcój z mojemi liczbami, przeto nie w ym ieniam ich tu taj. Jeg o ob li­

czenia kieru nków cirró w z ośm iu stacyj szw edzkich (z r. 1874— 81), których w y pad­

ki są ogłoszone w m eteorologii van B ebbe- ra, tom I I str. 238, także uw ażam za zby­

teczne pow tarzać tu ta j.

D r O. N eum ayer osięgnął bardzo zajm u ­ ją c e i ważne rezu ltaty z pięcioletnich obser­

wacyj obłocznych w M elbourne w A u s tra ­ lii. D oszedł on bow iem do w yniku, że n a j półkuli południow ej zboczenie w yższych [ obłoków od k ieru n k u w iatru dolnego odby­

w a się przew ażnie k u lew ćj stronie, co się | zgadza zupełnie z naszem i rezultatam i n a | północnej półkuli 4).

T eraz niech mi będzie wolno podać jesz- j cze zestaw ienie w ykazujące, o ile p rzy d ały się w praktyce obserw acyje obłoków wyż- j szych, o ile się sp ra w d ziła staw iona p ro g n o - j za. J u ż na początku m ych wywodów w y­

pow iedziałem , że c irri poprzedzają d epresy- je barom etryczne lub też m inim um częścio- j

we. P oniew aż w naszych strefach depresy- je te idą od zachodu k u w schodow i, p rzeto } przychodzą ze stro n przynoszących n am opad. Nie zawsze jednakow oż sk u tk i ta ­ kiej depresyi okazują się przez deszcz; nie zawsze bowiem dozw ala skład p o k ład ó w | atm osferycznych sk ra p la ć się pęcherzykom m glistym , a w tych razach skutek depresyi ! okaże się tylko przez całkow ite zachm urze­

nie się nieba, czasami przez suchą burzę,

ij Van Bebber, H andbnch d e r ausiibenden W itte - rungskunde, S tu ttg art, 188G, tom II, str. 234.

s) Klein, W ochanschrift fiir A stronom ie, M eteoro­

logie u. G eographie, 1884 N r 1.

3) llild eb ran d so n : E ssai sur les eo u ran ts supe- ! rieu rs de 1’atm osphere.

4) Sprnng, M eteorologie, 1886, str. 214.

czasam i t§ż przez m głę. B ądź ja k bądź w razie gdy obłoki wyższe nadchodzą z za­

chodniej strony róży w iatrów , prognoza przew idyw ać m usi opad, a w yjątkowo tylko zachm urzenie bez opadu. W przeciw nym razie, gdy obłoki te pędzą ze stro ny w scho­

dniej, w tedy prognoza stosować się musi po­

dłu g praw dla w iatrów wschodnich, to z n a ­ czy, że musi zapow iadać pogodę; rzadko też, j a k to n astępująca tabliczka pokazuje, n a ­ stępuje opad. P rzedew szystkiem baczyć też trzeba na przebieg całego okresu desz­

czowego lub pogodnego, gdyż obserw acyje tych obłoków bardzo się n ad ają do pozna­

w ania przejścia z okresu deszczowego w p o ­ godny i odw rotnie. M am y n aprzyk tad kilkodniow ą pogodę; w ia tr wieje ze w sch o ­ du. T a pogoda u trzy m a się dopóty, dopóki nie pokażą się obłoki wyższe z zachodniej stro ny a potem nie nastąpi spadanie baro­

m etru. S tan tak i przejściow y ch a ra k te ry ­ zuje się też czasami gęstą m głą. O statnia pokazuje się bardzo często przy przejściach p rą d u niższego w wyższy a głów nie też przy przeskoczeniu w iatru w inny p rą d najczęściej w przeciw ny. P roces ten odby­

wa się w ten sposób, że w iatr dolny byw a coraz słabszym , aż wreszcie nastąpi cisza i m gła; potem m gła ustępuje i w iatr wie- je w tym samym kieru n k u , w ja k im pędziły obłoki wyższe p rzy ostatniej obserwacyi.

P oniższa tabliczka w ykazuje kierunek obłoków i ilość ich przed opadem. P ie rw ­ sza kolum na oznacza czas, w którym po obserw acyjach n astąp ił opad, następująca w skazuje, przy ja k ic h kieru nkach w iatru opad nastąpił:

Ilo ś ć g o d z m

av k tó ry c h po o b s e rw a c y ja c h

n a s tą p i ł o p a d

N NE E SE S SW W N W lla z e m

i<u

si)

■S 0 do 24 g. 17

O 7

2 5

5

15 35 s s 103 48 31S

25 do 48 g. 5 9 20 21 11

49 i więc. g. 12 5 5 9 2 20 22 21 9G

Razem 32 14 ,5 29 46

■■ 1

128 146 80 490

Z tabliczki tój widzimy, że na 490 p rz y ­ padków 318 razy nastąpił opad w przeciągu 24 - cli godzin. Do kończącego się okresu

(13)

Ml- 47. W SZECHŚW IAT. 749 należą czasami pewne resztki eirrów , k tóre

też mniej więcej z tej samej strony nadcho­

dź!}, z której nadeszły opady. D la tego c irri pokazujące się na niebie zaraz po deszczach nie nadają, się zw ykle dla p ro­

gnozy, gdyż mogą. one jeszcze należeć do starego u k ład u i m ożnaby powiedzieć, że tworzą, koniec jednego okresu. Zbadanie zatem tych okresów deszczowych lub po­

godnych je s t bardzo ważne, do czego też spostrzeżenia barom etryczne bardzo się przysłużą. '). O dziennym przebiegu kie­

ru n k u obłoków w K łodzku na Szląsku jak o - też we W rocław iu pisał p. A. R ich ter 2).

Zestaw ienie dla W rocław ia je st w odset­

kach następujące:

Czas obser.

Ilość

obser. N N E E SE S s w W NW

S rano 132 9,1 1,5 2,3 5,3 7,2 23,5 37,1 14,0

2 po p. 215 4,0 Oj O 2,8 5,1 10,9 1

23,6 35,3 14,0

z czego wynika, że przed południem ilość kierunków północnych się zm niejsza, a kie­

runków południow ych się zwiększa.

P rz y końcu k ilk a uw ag dotyczących dzi­

siejszej prognostyki. Jak k o lw iek postęp w tej gałęzi wiedzy naszćj je st widocznym, to jednakow oż dziś jeszcze m arzyć nic moż­

na o pewności ja k ie jś przepow iedni. P o ­ m ijając zupełnie nieszczęśliwe w tym w zglę­

dzie próby uczonych niem ieckich w osta­

tnich czasach, np. O verziera, uznać trzeba, że prognozy w ydaw ane przez stacyje cen­

tra ln e opierają się może na dobrej podsta­

wie, ale nie odpow iadają jeszcze żądaniom praktycznym . O dobrych skutkach zatem przepow iedni takich d la rolnictw a dotąd mowy być nie może 3). Nie można zaprze­

czyć z drugiej strony, że prognozy, polega­

ją c e na ciśnieniu pow ietrza, na tem peratu­

') Więcej w tym przedm iocie, jakoteż o zboczeniu pasm czyli band cirrow yeh do k ierunku p n jd u wyż­

szego: A ndre Poey, Comm ent on observe les nuages P a ris 1879, gdzie s% zarazem dobre litografije obło­

ków.

2) Meteorol. Z eitsch rift, 1886. str. 403.

3) Porównaj: K lein, W ochenschrift fu r A strono­

m ie, Meteorologie u. G eographie, 18S6Nr 37, str. 296.

rze i w iatrach, przy dały się głównie dla nau- tyki, jeżeli żeglarze na m orzu mogą być przed nadejściem burzy lub orkanu telegra­

ficznie zawiadom ieni o tem. T ak w N ider­

landach, a głównie w A nglii przepow iada­

nie burzy dało bardzo ju ż wiele korzyści.

A żeby m eteorologija cel swój praktyczny w zupełności osięgnęła, trzeba żeby się zn a­

lazło ja k najwięcej obserw atorów ochotni­

ków, do tyła wykształconych, żeby byli w stanie uprzytom nić sobie dobry obraz przebiegu każdorazowej depresyi, a ciągle baczne oko mieli na wszystko, co się na fir­

mamencie objawia. M eteorologowie muszą koniecznie badać pojedyńcze zjaw iska każ­

dej miejscowości zosobna a zwłaszcza też kierunek wyższych obłoków. T rzeba szu­

kać ustaw icznie przyczyny tych zjaw isk i to wszędzie, nietylko w k ra ja c h sąsie­

dnich, a naw et w innych częściach świata, ale koniecznie także w zakątkach naszego m iejscowego pobytu.

Niema tedy innej rad y, ja k pilnie praco­

w ać dalej na tem polu i coraz to baczniej w patryw ać się w te nieskończone przestrze­

nie, niezw ażając na to, że m eteorologija nam żyjącym żadnćj rzeczywistej p ra k ty ­ cznej korzyści nie przynosi. P racu jm y dla przyszłych generacyj, które, naszym torem postępując, na naszych spostrzeżeniach i poszukiw aniach budując, m uszą wreszcie dojść do upragnionego celu. P racu jm y tedy o ile nam środki i czas pozw olą na po­

lu meteorologii, łączm y usiłow ania nasze, aby rosszerzając polo tycli badań przyczy­

nić się chociaż w części do skutecznego poznania klim atologii k ra ju naszego.

Towarzystwo Ogrodnicze.

(Dokończenie).

T eraz mogę już w yłożyć, ja k i w ziąłem udział, prócz sprow adzenia kw estyi do całkow ania rów nań hydrodynam icznych w przypadku najprostszym , w sam em ich całkowaniu.

Oto stu d y ju jąc H elm holtza nauczyłem się spo­

sobu całkow ania tych rów nań w przypadku, kiedy

') U eber In teg rale der hydrodynam ischen Glei- chungen, welche den W irbełbew egungen entspre- chen. C relle-Journal, t. 55.

(14)

N r 4 7 . w szystkie bez w y jątk u elem enty e te ru doznają p o ­

czątkowego uderzenia. Przez w yróżnienie części niedoznających takiego uderzenia, w yniki H elm hol- tza uogólniłem .

L ecz to jeszcze nie doprow adziłoby m ię do p o ­ wyższego rezu ltatu , gdyby nie prace M a x w e lla *).

Z nich nauczyłem się znowu oznaczać n a tu rę śro d ­ k a, m ogącego ciśnieniem sw ojem na pow ierzchnie m as niezm iennych, śród niego rossianych. zastąpić działania ich w zajem ne w edług praw a Newtona. P o ­ nieważ zaś rów nania h y d ro d y n am iczn e, w p rz y p a d ­ ku k tó ry rozw ażałem , dafy się p rzek ształcić na po­

stać u M axw ella spotkaną, p rzeto pozostaw ało m i tylko rozw iązać zadanie odw rotne, to je st: ze zn a n e ­ go środka i m as niezm iennych w nim rossianych, a zresztą obojętnych w zględem siebie, oznaczyć d ziałan ie ich wzajem ne, jak o skutki ciśn ien ia wy­

w ieranego n a ich pow ierzchnie przez środek; co też uskuteczniłem .

W yczerpaw szy w ten sposób stronę m atem aty cz­

ną zadania, o ile to było m ożliw e w szczupłym za­

kresie popularnego odczytu, obejrzyjm y się poza siebie, by nie zgubić głów nego w ątka m yśli.

Cóż więc zrobiliśm y dotąd?

Oto wyszedłszy z założenia, że isto tą i ostateczn ą przyczyną w szystkiego je s t ru c h , otrzym aliśm y, id ą c wciąż drogą ścisłego rozum ow ania i n ic z uw agi nie opuszczając, obraz przedm iotow y w szechśw iata.

Lecz g d y b y kto zap y ta ł, czy o b raz te n je s t już ozna­

czony zupełnie?... czy m u jeszcze czego nie d o sta ­ je?... N a to trz e b a b y odpow iedzieć, że tak! Isto­

tnie, w iele jeszcze i bard zo wiele tem u obrazow i brakuje! Bo naprzód nie w iedzieliśm y ile — i j a ­ kich części eteru, ze w zględu n a ich postać, w ym ia- ry i położenie, należało w yróżnić od pozostałej jego m asy, k tó rej w szystkie elem enty doznały odpow ie­

dnich uderzeń; a pow tóre, n ie w iedzieliśm y także jak ie praw o naznaczyć w sam em w ykonaniu ty ch uderzeń w przejściu od elem entu do elem entu. Z w a­

żywszy w końcu na nieskończone w y m iary p rz e ­ strzeni, k tó rą ete r w y p ełn ia, m am y p rzed sobą n ie ­ słychanie tru d n e zadanie, wysoko nieoznaczonej na- tu ry ; bo zadanie niem ające żadnych prem isów i których już w ru ch u nie znajdziem y. M ożnaby w praw dzie prem isy te zdobyw ać przez p ró b y , d ro ­ gą dośw iadczenia, co naw et czyni się w rzeczyw isto­

ści; lecz n ie je 3 t to droga an i n ajk ró tsza, ani n a j­

lepsza: ja k to zauw ażyliśm y, m ów iąc o kaw ałku m a- te ry i, badanie szczegółów p rzed staw ia dla um ysłu i mniejsze korzyści— i w iększe tru d n o ści, niż b a d a ­ nie ogółu.

Ale choćbyśm y n a w e t owo przestępne zad an ie rozw iązali, otrzym alibyśm y dopiero ów w yznaczony

’) On F a ra d a y s lines of force. R ospraw a czy ta n a w Tow arzystw ie filozoficznem w C am bridge 10 G ru­

dnia 1855 r. i 11 Stycznia 1856 roku. A T re a tise on E le c tric ity an d M agnetism e. Oxford. 1873.

przez Lafii&cea, tylko daleko doskonalszy układ, o któ ry m ta k m ądrze pow iedział Du-Bois-Reym ond.

„że objaśnić może wszystko, prócz najprostszego a k tu św iadom ości”... Nie tęd y więc droga!

P raw dziw ą drogę do poznania wszystkiego, w ska­

zał b y ł pierwszy, w swym poemacie O Praw dzie, najw iększy filozof greck i, Parm enides z Elei ')• Dziś je d n a k wolę o niej zamilczeć; bo nie czuję jeszcze pod sobą, n 'e pow iem tw ardego, ale dość szerokiego gru n tu , bym nie obaw iał s:ę, żeby słowa moje albo nie były rozum iane w cale, albo, co gorsza, — rozu­

m iane źle.

3. Po ukończeniu powyższego odczytu, p. H. Cy­

bulski okazyw ał zebranym dwie nowe rośliny m ię­

sożerne, D rosophyllum lusitanicum i S arracenia.

4. N astępnie p. E . Dziewulski przedstaw ił lam p ­ kę żarow ą gazową Auera, której opis znajduje się w poprzednim N-rze naszego pisma.

N a te m posiedzenie ukończono.

l

KBOHJKA NAUKOWA.

CIIEM1JA.

— N ow y Stop. P. G uillem in w ynalazł nowy stop, kow alny, ciągliw y, topiący się łatw o i mogący w zu­

pełności zastąpić m iedź. Przygotow uje on go w te n sposób, że dodaje do m iedzi czystego kobaltu lub też uprzednio przygotow anego stopu m iedzi z k o b al­

tem albo w reszcie m ięszaniny tlenku kobaltu z ma- te ry ją o dtleniającą.

K orzystnem byłoby, ze względu na pewne zasto­

sowania, gdyby m ożna zastąpić częściowo kobalt m etalam i tej samej grupy ja k np. żelazem, niklem , m anganem lub cynkiem . Przekonano się np. że dwie setne cynku dodane do stopu ułatw iają jego kow alność. (Rev. scient.).

M. FI.

T ru ją c e w łasności m ie d zi. N a skutek zapytania, rządu belgijskiego „czy sole m iedzi są tru ją c e ”, w ystosowanego do belgijskiej akadem ii m edycznej, członkow ie tej ostatniej, ja k się po długich d ebatach okazało, byli różnego zdania. Proponow ano m ia n o ­ w icie czte ry odpowiedzi:

1. Miedź, jak o przym ięszka lub zafałszow anie po­

karm ów w tym stosunku, w jak im zw ykle byw a zn aj­

dow aną, nie jest niebespieczną.

') F ran cis Riaux. E ssai sur Parm enide d’Elee.

MDCCCXL. Paris.

Cytaty

Powiązane dokumenty

m órki roślinnej dzielność swoją zatrzym uje tylko przez czas pewien, o tyle k ró tk i, że nie zdąża wydzielić widocznych bespośrednio dla oka ilości tlen u

cie o pracy dokonanej przez te powolnie, lecz stale działające, siły. S trum ienie lawy, które niegdyś spływ ały z góry, dziś tw orzą wyniosłości na wysokiej

AYiatry północnozachodnie spotykały się rzadziej (głównie d. W iatry pół- nocnow schodnie spotykają się gdzieniegdzie cl.. Ballaud zauw ażył obecność w niej

B adanie ciał tych bardzo w iele przyczyniło się do w yjaśnienia niek tó rych zawiłych kw estyj, dotyczących ub arw ienia o

Co się tyczy Y olucella bombylans, to gatunek ten rospada się na m nóstwo odmian, z których każda naśladuje innego trzm iela;

Otóż w yspy te po upływ ie pewnego czasu pokryw ają się przepyszną roślinnością i to najczęściej nieznaną w danej miejscowości, a dającą się odnaleść

Porów najm y teraz daw ne zapatryw anie się na czynniki n atu ry , z zapatryw aniem się nowoczesnem, które rozwinęło się w sposób powyżój przytoczony i które

Roślin uważanych przez Łagowskiego za nowe gatunki jest pięć, ponazywał je nasz botanik, ale dokładnego opisu niema, tylko przy każdej jest króciutka notatka