Treść numeru.
S ł o w o wstępne.
Prof. D r L. W a c h h o l z ( K r a k ó w ) O d H i p p o k r a f e s a do n e o h ip p o k ra ty k ó w .
Prof. D r E d w a r d Lołh ( W a r s z a w a ) S in a n t h r o p u s Peki- nensis, a z a g a d n i e n i e p o c h o d z e n ia człow ieka.
Prof. D r J K. P a r n a s (L w ó w ) O m e c h a n iz m a c h p r z e m ia n c h e m ic z n y c h w ustrojach
D r St. B ą d z y ń s k i ( W a r s z a w a ) F a r m a k o p e j e p o lsk ie T. Ż e l e ń s k i ( B o y ) ( W a r s z a w a ) M e d y c y n a i le k arz e
w dziele P r o u s f a (llustr. E ry k Lipiński)
D r Jan K a z im i e r z O k o ( Z a k o p a n e ) R z y m s k i Instytut p rze ciw g ru źlicz y .
D r H e n r y k M ie r z e c k i (L w ó w ) R ę k a p r a c u j ą c a (zdię- cia w y k o n a n e p rze z J a n in ę M i e r z e c k ą )
D o c . D r J a k u b W ę g i e r k o ( W a r s z a w a ) W a ż n ie j s z e o b ja w y kliniczne o r a z z a r z ą d z e n i a dietetyczne w c h o r o b a c h w ątroby.
S y lw e tk i u czestn ik ów X V g o O g ó l n o - P o l s k i e g o Z j a z d u L e k a r z y i P r z y r o d n i k ó w w e Lw owie, w y k o n a n e p rze z le k a rz a J. Bikelsa.
R o z b ija n ie a t o m ó w p rzy p o m o c y w y s o k ic h n ap ię ć ( Z d ie c ia w y k o n a n e w Z a k ł a d z i e Fizyki D o ś w i a d czalnej U. J. P.).
Mjr. D r S. K o n o p k a ( W a r s z a w a ) D r o b i a z g i history czn e i literackie.
D o c . D r H e n r y k R e iss ( K r a k ó w ) Z a g a d n i e n i e s t o s o w a n ia d u ż y c h d a w e k w leczen u kiły z w i ą z k a m i a r s e n o b e n z o lo w y m i
Proł. John Hilton ( C a m b r i d g e ) P a p w o rth V ill a g e Settlement. O s i e d l e p r a c y dla g r u ź li k ó w - r e k o n w a le sc e n t ó w
Z m e d y c y n y z a p - o i e g a w c z e j . Z w y c i ę s k i p o c h ó d idei s z c z e p ie n ia p rze ciw g ru ź lic y (a rty k u ł redakcyjny).
Fotogra fie artystyczne: ,,W i t a m i n a C " wyk. prof D r G r o e r i „Trójka h u l t a j s k a ' wyk. D r Br Reich.
D o c D r S t a n i s ła w S k o w r o n ( K r a k ó w ) A n t a g o n i z m h o r m o n ó w płciow ych.
L e k a r z M a k s y m i l i a n K u r z r o k (T ru sk aw ie c) C z y pył pustyni leczy gruźlicę.
K ro n ik a .
Z ż ycia n a u k o w e g o .
O k ł a d k a : Instalacja d o o t r z y m y w a n ia p rze z elektrolizę w o d o r u o c ię ż a r z e a t o m o w y m 2 z t. zw. ciężkiej w o d y (zawartej w e w n ą trz p io n o w y c h ru re k w p r a wej kuli szklanej). W głębi m a n o m e t ry do p o m i a r u ciśn ie nia w r u rz e do w y ł a d o w a ń Fot Ru-an
Cena egz. Zł. 1-20.
M E D Y C Y N A i P R Z Y R O D A
PAŹDZIERNIK 1937 Nr. 1
#
Przystępując do wydawariia Medycyny i Przyrody", ilustrowanego miesięcznika świata lekar
skiego, pragniemy w kilku bodaj słowach zarysować zasadnicze wytyczne, którymi kierować się bę
dziemy w tym naszym zamierzeniu.
Rozwój polskiej prasy lekarskiej niezmiennie postępuje naprzód. Istnieje szereg czasopism pe
riodycznych, które służą różnym dziedzinom wiedzy lekarskiej i przyrodniczej, publikując twórczość naukową polskiego świata lekarskiego i przyrodniczego. Nie ma jednak w Polsce czasopisma lekar
skiego, któreby z najbardziej ogólnego stanowiska zajmowało się całokształtem problemów interesują
cych lekarza, równocześnie omawiając przejawy życia naukowego, kulturalnego i zawodowego, a za
razem uwzględniając zagadnienia nauk przyrodniczych.
Zdajemy sobie sprawę z faktu, że rozwój nauk przyrodniczych coraz bardziej przyczynia się do postępu i rozkwitu wiedzy lekarskiej. Fizyk, chemik-fizjolog i bakteriolog stoją przy klinicyście, by wspólnym wysiłkiem torować drogi medycyny.
W tak pomyślanym czasopismie, przy znacznym nakładzie starań zarówno o treść, jak i szatę zewnętrzną, pragniemy dać lekarzowi przegląd zagadnień medycznych i przyrodniczych, którymi inte
resuje się świat lekarski u nas i zagranicą.
Artykuły oryginalne czołowych przedstawicieli wiedzy lekarskiej i przyrodniczej, pracujących na niwie medycyny polskiej jak i ogólnoświatowej oraz przyrodoznawstwa, wywiady redakcyjne z warsztatów pracy naukowej, korespondencje własne, jako też dział różnorodnych informacyj, pozwolą czytelnikowi - lekarzom wejrzeć głębiej 'i szerzej w kierunki, zamierzenia i osiągnięcia w dziedzinie medycyny i nauk przyrodniczych.
Wierzymy, że w miarę realizowania naszych zamierzeń, uda się nam oddać w ręce lekarza ilu
strowane czasopismo, które, nie wchodząc w sferę działania pism poświęconych poszczególnym gałęziom tych nauk — pozwoli lekarzowi zapoznać się z problemami, ożywiającymi warsztaty twórczości lekarskiej i przyrodniczej.
REDAKCJA.
O d H i p p o k r a ł e s a d o n e o h i p p o k r a t y k ó w
PROF. L. W A CH H O LZ (Kraków)
Słow a włożone przez G utzkow a l) w usta Ben-Aki- by, iż nie ma nic nowego pod słońcem, znajdują swe po
twierdzenie także w dziejach rozwoju m edycyny. D zie
je te bowiem pouczają nas, że różne poglądy i kierunki, jakie w biegu czasu o ży w iały medycynę, nie zaginęły bez śladu, a poszły tylko czasowo w zapomnienie i to na to, aby znów kiedyś ożyć, tylko w mniej lub więcej odmiennej postaci. Fakt ten, w ynikający z dziejów me
dycyny jest niezmiernie doniosłym, albowiem zapobie
ga on zarozum ialstwu, jakieby każdoczasowe postępy m edycyny m usiały zrodzić w świecie lekarskim nie
św iadom ym tego, że co najmniej zarody tych postępów znane b y ły już w czasie dawno ubiegłym . Poza tym znajomość dziejów m edycyny nasuwa jeszcze inną nie
w zruszoną prawdę na pamięć. Praw dę tę w y raził Se
neka w dwóch słowach: „errare hum anum ".
*) Ben-Akiba * dram atu G utzkow a p. t. „Uriel Akosta“ nie iest zgodny z historycznym uczonym żydow skim tejże na
zw y, straconym w r. 135 po Chr. za udział w powstaniu Bar Kochby przeciw Rzym ow i.
R ozw ój m edycyny postępował po linii załamującej się, to znaczy, m edycyna raz się zbliżała do prawdy, innym znów razem oddalała od niej lub choćby tylko zw alniała swój pęd ku niej. Na szczęście jednak znaj
dyw ała, jak to trafnie zauw aża G. P ic k z), jeszcze za
wsze na czas wyjście z zaułków , w które zabłądziła.
P rzyczyną czasowych jej zabłąkań i zejść z w łaści
wej drogi była niezmierna trudność osiągnięcia celu, do którego zdąża od swego zarania. Celem tym jest poko
nanie choroby i śmierci. Aby ten cel, który jest zasadni
czym i przewodnim m óc osiągnąć, musiała m edycyna zakreślić sobie jeszcze cel drugi, tj. cel poznania istoty choroby. Poniew aż zaś choroba i śmierć w iążą się naj
ściślej z życiem, zatem ten cel drugi obejmuje także dążność do poznania istoty życia. W ten zaś sposób staje się m edycyna niejako jednym z rozdziałów nauki o ż y ciu czyli biologii. Czynniki, od których zależy osiągnię
cie celu głównego i wtórorzędnego, różnią się między sobą zasadniczo. Drogę do poznania istoty choroby to
ruje w yłącznie dociekanie, zatem czynność rozumu, dro
gę zaś do zwalczenia choroby i śmierci w ytycza w zna
cznej mierze uczucie. M iędzy rozumem a uczuciem istnieje swoisty antagonizm. Gdzie uczucie bierze górę, tam słabnie trzeźwość i bystrość rozumowania, tam po
czyna bujać w yobraźnia, która łatwo sprowadza myśli na bezdroża błędnych, nawet zabobonnych rojeń.
Pierw szym , który w y ty czy ł medycynie drogi do osiągnięcia obu w ym ienionych celów, zarazem jedynie trafnie, był Hippokrates (460— 370). Hasłem Hippokra- tesa by ły słowa: „experimentum ac ratio“, tj. doświad
czenie i rozumowanie, u niego induktywne. Doszedł on do przekonania, że choroba jest życiem zmienionym przez bodźce niezwykłe co do swej jakości, natężenia i trwałości, nadto, że w ustroju tkwią siły, które dążą do przyw rócenia równow agi życiowej, naruszonej przez chorobę. Zadaniem m edycyny jest wedle Hippokratesa znaleźć sposoby i środki przyjścia z pomocą naturalnym siłom ustroju w celu zwalczenia choroby. P rzy podję
ciu zaś tego zadania zaleca pamiętać o pierw szym przy
kazaniu lekarza, aby się wystrzegał zaszkodzić chore
mu („primum non nocere“). Z przykazaniem tym, opar
tym o uczucie, pozostaje w zw iązku głęboki jego afo
ryzm, określający istotę zaw odu lekarskiego. Aforyzm ten opiewa: „gdzie m iłość do sztuki (zawodowej), tam także miłość do ludzi*'.
W pięć w ieków po Hippokratesie zabłysnął jako gwiazda pierwszej jasności na horyzoncie m edycyny Galenos (129— 199) z Pergamon, który medycynę uznał za naukę, a nie jak Hippokrates za sztukę. Jasnością, łatwością, zarazem jednak także nie dającą się zaprze
czyć powierzchownością w ykładu swego w licznych swych pismach (ponad 250) zdobył sobie stanowisko na szereg wieków znaczniejsze od Hippokratesowego. Przez blisko półtora tysiąca lat cieszył się rozgłosem niewzru
szalnego autorytetu. Niestety w ybitnym swym subiek
tyw izm em i posługiwaniem się w rozum owaniu deduk
cją odw iódł medycynę z drogi, którą jej wskazał Ojciec medycyny, Hippokrates. O b n iży ł również znaczenie po
glądu humoralno-patologicznego, tyczącego się istoty choroby, przypisaw szy w iększą wagę innemu czynniko
wi, który nazw ał „tchem czyli tchnieniem" ftó *v«Va;
Przyjęcie tego nowego (w potrójnej postaci) czynnika 2) Medizin-Kranke-Aerzte. Aussig 1936.
normującego stan zdrow ia lub choroby doprow adziło Galena do w iary we w p ły w y nadprzyrodzone odnośnie do powstania chorób, a ta jego w iara w te w p ły w y za
pew niła m u na długie w ieki w ielką w ziętość szczegól
nie w okresie średniowiecznego scholastycyzmu.
Potężny autorytet Galena doznał poważnego narusze
nia ze strony Hohenheima, znanego rozgłośnie w dzie
jach pod pseudonimem Paracelsa (1493— 1541). Paracel
sus oparł się jako zasadniczy w yznaw ca Hippokratesa na doświadczeniu, które nazw ał najw yższą nauczycielką („summ a doctrix experientia“). Paracelsus uznał za głó
wne podpory gmachu w iedzy medycznej następujące cztery czynniki: 1) filozofię, 2) astronomię, 3) chemię i 4) cnotę. Poniew aż jego zdaniem natura stw arza i le
czy choroby, przeto natura, względnie filozofia jako jej odbicie, może b y ć najodpowiedniejszym nauczycielem lekarza. Astronom ia jest dlań rów nież bardzo w ażną, albowiem w p ły w y planet i ciał niebieskich w ogóle m ia
ły jego zdaniem doniosłe znaczenie jako przyczyny cho
rób (t. zw . przezeń „entia m orbi“). W ie lk ą jego zasługą pozostanie na zawsze w prowadzenie do m edycyny alchemii względnie chemii, które jego słusznym zdaniem m ogły b y ły m edycynę pouczyć o „magicznej sile“ dzia
łania lekarstw. Niezmiernie trafnie określa on pojęcie Paracelsus trucizny w odróżnieniu od pojęcia lekarstwa. D ow odzi
on, że „wszystkie substancje są truciznami... jedynie tyl
ko daw ka sprawia, że pewna dana substancja nie staje się trucizną". C zw artą podporą m edycyny, a w szcze
gólności podporą działania lekarstwa, jest jego zdaniem cnota, z której w y p ły w a miłość. Tylko człowiek niesa- molubny, uczynny i bogobojny może być dobrym leka
rzem. Niespokojny i poryw czy temperament Paracelsa sprawił, że nie zdobył dla swych poglądów pełnego uznania u współczesnych, którego się naw et sam nie spodziewał, skoro się o swej pracy tym i w y ra ził sło
w y : „może się zazieleni z czasem to, co teraz zaczyna dopiero kiełkow ać11. I w istocie spraw dziła się jego prze
powiednia, posiew jego nie zaw iódł.
Okres Odrodzenia nauk i sztuk nie m ógł pominąć także m edycyny. O parł ją tedy na podstawie jedynie pewnej, t.j. na naukach przyrodniczych. Odrodzenie za
częło się od dokładnych studiów anatomii (Vesalius) i fizjologii (Harvey) i na tych podstawach poczęto roz
budow yw ać m edycynę praktyczną, jako to chirurgię Harvey (A. Pare), potępioną przez średniowieczną m edycynę
jako niegodną uczonego lekarza w m yśl zasad „ecclesia abhorret a sanguine" i „inhonestum magistro in medi- ciną m anu operari“- oraz m edycynę w ew nętrzną, (Fra- castoro, kolega Kopernika z czasów Padewskich, badacz chorób zakaźnych, autor nazw y „syphilis", Paracelsus i J. W eyer jako zarazem pierwsi psychiatrzy).
Jak każd y now y kierunek m usiał sobie renesans me
dycyny z trudem torować drogę i staczać w alkę z za
bobonami i oschłą średniowieczna syllogistyką. Atoli choć się oparł na doświadczeniu, w ynikającym z nauk przyrodniczych, nie odrzucił także drugiego hasła Hip- pokratesowego „ratio“, które utożsam ił z Paracelsa filo
zofią. Niestety m edycyna przejęła się z czasem zbyt gorąco poglądami filozoficznymi, które nie m ogły się okazać obojętnym i dla jej dalszego rozwoju. Uwagi jej nie uszedł żaden z kierunków, które filozofia w kolei czasu w yłaniała, a które odbiegały często wzajem nie od siebie. Kierunki te, jak dualizm Kartezjusza (1596— 1650), m onizm Spinozy (1632— 1677), m etafizyczny pluralizm Leibniza (1646— 1716), pozytyw izm Com te‘a (1798— 1857) i naturalizm Schellinga (1775— 1854) odbiły się dzięki zbytniem u przejęciu się nimi przez m edycynę rychło
a niekorzystnie na jej poglądach tyczących się zagadnie- Diełl
(■ A/R£OU 'THEOPHR/Y5TI * M> 'H O H EN . ■ *]
hHK1M * O F K U IS >SVE f/ŁTATI5 *• •+ r a l t c r j w v o\a s i t * s w s łw e p o te s t
nia zdrow ia i choroby. Poglądy te zaprzątają odtąd me
dycynę, a różnią się m iędzy sobą nieraz zasadniczo.
Tak np. iatrochemia tłoinaczyła tajemnicę zjaw isk ż y ciow ych zapomocą nieokreślonej ściśle fermentacji (De la Boe Sylvius, 1641— 1672) i na tej podstawie leczyła w m yśl zasady Galena „contraria contrariis", choroby oparte na fermentacji kwaśnej podawaniem zasad, a cho
roby oparte na fermentacji zasadowej podawaniem kw a
sów, tymczasem iatrofizyka sprow adzała a contrario zjaw iska życiow e do rzędu procesów czysto fizycznych, np. trawienie do mechanicznego tylko rozdrobnienia po
karm ów , iatrom atem atyka zaś ograniczała się tylko do obliczania m atematycznego np. pracy serca. Zmienność kierunków filozoficznych zaznaczyła się w yraźnie w do
ktrynach medycznych, takich jak anim izm E. Stahla (1660— 1734) uznający za najw yższy czynnik życia du
szę (anima), która daje życie m artwej m aterii; eklek
tyzm F. Hoffmanna (1660— 1742) przyrów nujący ustrój ludzki do m aszyny, poruszanej fluidem nerwow ym , tak zw anym przezeń eterem, który rozpływ a się z kom ór m ózgow ych po ustroju zapomocą nerw ów ; brow nianizm J. Brow na (1735— 1788) czyniący życie w yrazem dzia
łania bodźców zewnętrznych i w ew nętrznych; bodźce um iarkowanie nasilone stw arzają stan zdrowia, bodźce w ygórow ane lub zbyt słabe w y w ołują choroby stenicz- ne względnie asteniczne, w italizm Bordeu‘go (1722—
1776) i Barthelza przypisujący przyczynę chorób nad
werężeniu siły życiowej, wreszcie zbliżony do w italiz
mu brusezyzm F. Broussais‘a (1772— 1838), uznający przew ód pokarm ow y za ośrodek siły życiow ej ustroju, a znajomość chorób żołądka za klucz do patologii w ogóle.
Najszkodliwszy w p ły w w yw arła na rozwój m edy
cyny „filozofia p rzyrody" Schellinga. Stw orzona pod jej w pływ em „m edycyna rom antyczna11, jak ją nazywa L e ib b ran d *), uznaw szy za najgłówniejsze czynniki w przyrodzie magnetyzm , elektryczność i chemizm, znalazła dla nich w ustroju ludzkim trzy odpowiedniki w postaci czucia (sensibilitas), pobudliwości mięśniowej (irritabilitas) i w postaci siły odtwórczej (reproductio) zw iązanej z czynnością w egetatyw ną narządów brzusz
nych. Na tle takich to zapatryw ań m edycyna popadała łatw o w m istycyzm , w rojenia o w pływ ie duchów i o si
le chorobotwórczej grzechu. Tak np. v. Ringseis (1785—
1880) uw ażał grzech za jedyną przyczynę chorób a psy
chiatrzy Ideler i Heinroth zalecali w pierwszej połowie w. X IX pokutę jako jedyny skuteczny lek w chorobie um ysłowej. Na takim to m istycznym podłożu oparł Me- smer (1734— 1815) sw ą doktrynę o w pływ ie planet i m a
gnetyzm u na ustrój ludzki (t. zw. mesmeryzm), która choć błędna, przyczyniła się do odkrycia zjaw iska hip- notyzm u i sugestii, zastosowanych w m edycynie przez B raid‘a. W tym sam ym prawie czasie w ystąpił Samuel Hahneman (1755— 1843) ze swoją homeopatią, tj. meto
dą leczenia zapom ocą lekarstw w yw ołujących w ustro
ju objaw y podobne do objaw ów leczonej w łaśnie cho
roby w myśl zasady wypow iedzianej już przez Tycho- na de Brahe (1546— 1601) „simile suo simili". Metoda ta zalecała zarazem stosować leki w dawkach jak najsłab
szych (homeopatycznych) celem skrzepienia siły życio
wej w walce z chorobą. Jak w iadom o, współczesna nam m edycyna stosuje rów nież nieraz lekarstwa w dawkach m inim alnych celem uodpornienia i przestrojenia ustroju.
Z tego samego czasu datują się jeszcze: na doświadcze
niu w yłącznie oparta metoda leczenia Rademachera,
‘ ) Romantische Medizin. Govers Verlag. H am burg Leip- zig. 1937.
w yzbyw ająca się wszelkich podstaw przyrodniczych i „izopatia" Luxa i G. F. Mullera, oparta o zasadę lecze
nia środkami z chorobą tożsam ym i, np. gruźlicy płuc plw ocinam i gruźliczych chorych („aequalia aequalibus“).
Kierunki pow yższe m edycyny, oparte o poglądy fi
lozoficzne w y w o ła ły z czasem reakcję w postaci kie
runku materialistycznego, zapoczątkowanego w Niem
czech przez C. Vogta (1817— 1895). M edycyna materia- listyczna odrzuciła dociekania filozoficzne, biorąc za podstawę w yłącznie tylko zdobycze fizyki, chemii i nauk biologicznych, które w łaśnie się bujnie poczęły rozw i
jać (Johannes Muller 1801— 1858, Schwann 1810— 1882, Du Bois Reym ond 1818— 1896, E. v. Briicke 1819— 1892, P. Broca 1824— 1880, v. Helmholtz 1821— 1894). M edy
cyna m aterialistyczna stanęła tedy na stanowisku, ja
kie zajął swego czasu Newton (1642— 1737), który za
przeczył, aby nauki przyrodnicze zależały od filozofii, gdyż m ogą one same jako takie stanowić podstawę filo
zofii.
M edycyna m aterialistyczna przedstawia zbliżenie się m edycyny do Hippokratesa, które stało się tym ściślej
sze, ile że now y ten kierunek obok klasycznych haseł Hippokratesa „experimentum et ratio“ p rzy jął także hu- m oralny pogląd jego na genezę chorób. O dtw órcą Hip~
pokratesowej patologii humoralnej stał się K. v. Roki- tansky (1804— 1878), rówieśnik naszego wielkiego kli
nicysty Józefa Dietla (1804— 1878), który z nim w spól
nie przew odził głośnej młodszej W iedeńskiej Szkole le
karskiej. Rokitansky ogłosił w latach 1842— 1846 zasady swej patologii, którą oparł na badaniach anatomo- i hi
stopatologicznych oraz chemicznych jako też na expe- rymentach na zwierzętach. Siedlisko chorób tkwi. jego zdaniem, we krwi, która ulegając zm ianom chemicznym, stw arza skazę zw aną przezeń krazą (crasis). Patologia humoralna a raczej nauka R okitansky‘ego o skazach nie ostała się długo. O balił ją Rudolf Virchow (1821— 1902) sw ą w r. 1858 ogłoszoną „patologią cellularną“, opartą o m aterialistyczną zasadę „omnis cellula e cellula“, przypom inającą zasadę H arveya „omne ovum ex oyo"
Zasada H arveya jak i zasada Virchow a b y ły i będą na zawsze niew zruszonym i dogm atam i naukowym i. Inaczej ma się rzecz z patologią cellularną. zw aną także soli
darną. Upadła ona jeszcze za życia jej twórcy, który po
niekąd sam jako pierw szy zadał jej dotkliw y cios. H i
poteza R okitansky‘ego o skazach by ła owocem czystej spekulacji, gdyż nie zdołał jej poprzeć dow odam i che
m icznym i, jako tedy spekulatyw na nie m iała z góry znam ion trwałości. V irchow usiłow ał oprzeć swoją pa
tologię kom órkow ą na faktach stwierdzonych „mędrca szkiełkiem i okiem “, dlatego też zdaw ało się, że stanie się ona rów nież dogmatem. Niestety p odw aży ła ją jej bezwzględna jednostronność, z jaką odm aw iała sokom ustrojow ym wszelkiego w p ły w u na stan zdrow ia i cho
roby. D la Virchow a w szystkim w ustroju była komórka, obdarzona, jego zdaniem, siłą m olekularną czyli fizyko
chemiczną (Molekularkraft) i siłą życiow ą (Lebenskraft).
P rzyznając atoli obie te siły, a przede w szystkim siłę ży ciow ą komórce, stanął w sprzeczności z teorią m ate
rialistyczną, której w yrazem m iała być patologia soli
darna, i stał się tw órcą teorii nowo-witalistycznej. O zu
pełnym bankructwie patologii solidarnej zdecydow ały bakteriologia, która zrealizow ała dawne dom ysły o ist
nieniu żyw ego zarazka (Hippokratesa -J, , Fracasto- ra a później Henlego, „contagium anim atum “) a wresz
cie nauka o odporności i o w ew nętrznym wydzielaniu.
Nauki te dow iodły ponad w szelką w ątpliw ość, jak wiel
ką rolę spełniają w ustroju soki jego i różne ciała w nich zawarte. Na gruzach patologii cellularnej Yirchow a dalej
rozwijająca się m edycyna zaw róciła ku hum oralnym po
glądom Hippokratesa.
C zy jednak m ożna powiedzieć, że współczesna me
dycyna pow róciła w zupełności do Hippokratesa, czy się opiera o jego postulaty, t.j. o „experimentum et ratio“
i czy uw zględnia czynnik uczuciowy, przezeń w y suw a
ny z naciskiem? M edycyna współczesna jest materiali- styczną, albowiem opiera się w yłącznie tylko na pod
stawach rzeczowych, stwierdzonych nowoczesnymi sposobami badania. Unikając wszelkiego teoretyzowa
nia, a w ięc i uogólniania, nabrała oschłości i straciła na uroku humanistyczno-naukowym. Dostrzega się tego braku uroku u większości współczesnych publikacji, po
siadających nie rzadko cechę pseudonaukowości i ogła
szanych nadto często tylko dla zdobycia rozgłosu. Je
żeli m edycyna współczesna nie sprzeniewierza się pier
wszej zasadzie Hippokratesa ,,experimentum“, której najdosłowniej i często nawet nazbyt gorliwie hołduje, to w zam ian zaniedbuje zasadę „ratio“, gdyż nie stara się swe spostrzeżenia ująć i uogólnić w sposób rzetel
nie naukowy. Że zaś spostrzeżenia stają się coraz to liczniejsze, zatem aby sobie ułatw ić ich ujęcie i p rzy swojenie, m edycyna współczesna poświęciła swą jed
nolitość, podzieliwszy ustrój ludzki a za nim cały swój obszar na części tak, jak gdyby ustrój ludzki przedsta
w iał jakąś maszynę, którą m ożna rozkładać dowolnie na kaw ałki. M edycyna współczesna przedstawia tedy nie zw artą całość, lecz zbiór często dowolnie w yodręb
nionych ze zw iązku działów . To rozbicie m edycyny współczesnej na części, często tak nie uzasadnione, jak np. rozdzielenie neurologii od psychiatrii, grozi m edy
cynie na przyszłość utratą zupełną tych oddzielonych nieopatrznie części. Jak m edycyna średniowieczna w y łączyła chirurgię ze zw iązku z sobą, oddając ją na łup cyrulikom i balwierzom , tak dziś zauw ażam y powolne przechodzenie stomatologii w ręce nie-lekarskie i to właśnie dziś, kiedy się dopatrujem y w zaburzeniach zę
bów źródła pow ażnych niedomagań ustroju. Rozbicie współczesne m edycyny na części mogło mieć jedynie tę tylko korzyść, że dozw alało poszczególne części zba
dać drobiazgowiej i dopatrzyć się w ten sposób, m ó w iąc z M ickiewiczem, „św iata w proszku, w każdej gw iazd iskierce", lecz kosztem „praw d ży w y ch " i „cu
du", nie osiągniętego. Praw dę zaś ży w ą stanowi pozna
nie istoty choroby a cud-znalezienie sposobu jej usunię
cia. I jedno i drugie może być osiągnięte tylko przez ścisły kontakt lekarza z chorym. M edycyna w spółcze
sna odsuwa się tymczasem coraz więcej od chorego i zam yka się w pracowniach. W ten sposób mechanizu- je się i zam ienia w suchy laboratoryzm tak sw ą część diagnostyczną jak i leczniczą. Bezpośredni w p ły w z w ła szcza uczuciow y lekarza na chorego nie może się zaz
naczyć, a chory w idzi się tylko przedmiotem pow ierzo
nym m aszynom dlań niezrozum iałym ‘). Jeżeli mecha
nizacja diagnostycznej części m edycyny współczesnej nie może być obojętną, to w stopniu o wiele w y ższy m staje się nią mechanizacja części leczniczej. Preskrypcje magistralne lekarza, dawniej tak imponujące chorym i tak podnoszące jego urok w oczach pacjentów, poszły prawie zupełnie w zapomnienie. Zastąpiono je ordyna
cją specyfików, które potrzebujący może łatw o otrzy
m ać odręcznie w aptekach.
*) Pewien lekarz z prow incji, w róciw szy z jednej z klinik, gdzie się poddał badaniu, które polegało jego zdaniem na „na
świetlaniu, prześw ietlaniu, ogrzew aniu m aszynam i, w puszcza
niu w niego i w ydobyw aniu zeń prądów oraz na kąpaniu w krótkich falach elektrycznych" uległ na chwilę rzekomo złudzeniu, że przez pom yłkę wszedł do jakiejś fabryki i że się z nim dla żartu zabaw ili nie lekarze, tylko inżynierow ie!
Że zaś specyfiki niekiedy zaw odzą w działaniu, a tym sam ym rozczarowują z jednej strony chorego, z drugiej zaś strony lekarza, zatem niweczą w pierw szym z nich wiarę w sztukę lekarską i zw racają go np. ku medycynie homeopatycznej, operującej w myśl Szekspira „mocą cu
dów, co się mieści w sokach ziół, krzew ów , w martwej kruszców treści" lub ku znachorom i t. zw. lekarzom na
turalnym (Naturiirzte).
Zm echanizow ana m edycyna współczesna ogranicza
jąc coraz więcej dawniej tak bliski stosunek lekarza do chorych, czyni z lekarza osobę dla chorego obcą, do której chory nie ma możności naw yknąć i poczuć zaufa
nia. A nowoczesna etatyzacja pomocy lekarskiej zrobiła z lekarza już wprost urzędnika, do którego chory mu przydzielony nie może „na rozkaz" w zbudzić w sobie zaufania. Tym czasem zaufanie i w iara w lekarza jest potężną, niczem nie dającą się zastąpić dźw ignią sku
tecznego leczenia *)•
W ziąw szy wszystkie powyższe objekcje pod uwagę, musi się przyznać, że współczesna m edycyna nie odpo
w iada większości postulatów Hippokratesa, że zatem oddaliła się ona od w łaściwej drogi zmierzającej do głównego jej celu. Ten jej zwrot od w łaściw ej drogi w y tykają jej od szeregu już lat tak w ybitni współcześni lekarze jak Aschner, Bier, Laignel-Lavastine, Liek, Much, Sauerbruch i inni, podnosząc jako jej kardynalny błąd odstępstwo od zasady jednolitości. Tak np. Much,, jakby parafrazując zdanie Platona (Charmides), że „nie
dorzecznością jest, leczyć samą tylko głowę z pom inię
ciem reszty ciała", przypom ina pogląd Hippokratesa, że każda choroba jakiegokolwiek narządu oddziaływ a na cały organizm i pobudza cały mechanizm obronny, strzegący życia, a więc zaznacza, że lekarz każdy, za
tem i t. zw. dziś specjalista, musi lecząc mieć na oku całość organizmu, bo „tylko w leczeniu obejmującym cały ustrój mieści się w łaściw e jądro problemu lecze
nia". Podobnie i Sauerbruch, dziś czołow y chirurg N ie
miec, zaznacza w yraźnie zasadę niepodzielności m edy
cyny w znanym sw ym oświadczeniu, że lekarz, prag
nący być chirurgiem, najpierw musi b y ć lekarzem.
Sauerbruch 2) jest zarazem zdania, że m edycyna nie m o
że się obejść bez podłoża humanistycznego. Zdanie to jest nie tylko ponad wszelką w ątpliw ość słuszne, ale i wielce aktualne, gdyż w idzim y, jak przygotowanie d zi
siejsze chroma na punkcie humanistyki. Hum anistyka w yszkala um ysł ogólnie naukowo i zapobiega popad- nięciu w bezm yślną rutynę rzemieślniczą, ona stwarza z lekarza artystę w zawodzie, lekarz bez niej zostaje tylko rzemieślnikiem.
W ym ienieni poprzednio lekarze, tw orzący grupę Neohippokratyków, naw ołują do naw rotu ku Hippokra- tesowi. W tym celu utw orzyli w Niemczech tow arzy
stwo naukowe i zarazem w ydaw nicze imienia Hippo
kratesa, które żyw em i drukowanem słowem stara się p rzyw rócić pełne znaczenie w szystkim hasłom i poglą
dom Hippokratesa. Temu celowi poświęconym był tak
że z ja z d 3) m iędzynarodow y „m edycyny neohippokra- tesowej", odbyty w P aryżu w lipcu b.r. I u nas nie za
brakło na szczęście głosów naw ołujących naszą m edy
cynę do zw rotu ku Hippokratesowi. Jak dotąd by ły to głosy W . Biegańskiego, E. Biernackiego, K. Rożkow- skiego, W . Szumowskiego i L. W achholza 4).
*) Por. L. W a c h h o l z : Chrystus a m edycyna. W y k ła d 1937 (w druku). J) W erdegang der M edizin des X IX u. X X Jahrhunderts u. Stand der heutigen Medizin. W y k ła d w Tow.
lek. W ied. w m aiu 1937. 3) N. Fr. Presse z 10. V II. 1937. N.
26160. M. 4) Zm ierzch m edycyny, przełom, czy ewolucja. Pol.
Oaz. lek. 1932.
Sinanthropus Pekinensis a zagadn ienie pochodzenia człowieka.
P R O F D R E D W A R D L O T H (W arszawa)
Starsze pokolenie lekarzy przeżyw ało odkrycie sła
wnego znaleziska nazwanego Pithecanthropus erectus.
O dy w roku 1892 holenderski lekarz kolonialny z Jaw y, który od dłuższego czasu śledził za w ykopaliskam i fau
ny dyluwialnej nad brzegami rzeki Solo (Trinil), podał do wiadom ości publicznej fakt znalezienia szczątków bardzo prym ityw nej istoty człowiekowatej, powstała istna burza dyskusji i sporów na ten temat.
M ożna śmiało twierdzić, że m ało było odkryć przy
rodniczych tak głośnych i tąk powszechnie znanych, jak właśnie Pithecanthropus erectus. Zainteresowanie było ogromne, o czym św iadczy wielka ilość rozpraw i badań naukowych. T rafiły one jednak na grunt podatny i odpo
wiednio przygotowany, więc mimo licznych głosów k ry tycznych nie zdołano zachw iać istotnego znaczenia na
ukowego tego odkrycia.
U łatw iło to zadanie S c h w a l b e m u , który w kilkanaście lat później przedstaw ił swoje opracowa
nie szczątków kopalnego człowieka neandertalskiego i ostatecznie przełam ał opór uznania prym ityw nych form kopalnych za rzeczywistych poprzedników dzisiej
szego człowieka.
Na krótko przed w ojną św iatow ą zaczęły się sypać, jak z rogu obfitości, nowe odkrycia z tej dziedziny, że wym ienię tylko głośne dziś znaleziska z K rapiny (1906), Mauer-Heidelberg (1907), Le Moustier (1908), La Cha- pelle aux Saints (1908), La Ferrassie (1909— 1911), La O uina (1911).
W ojna św iatow a nie przerw ała w praw dzie szeregu tych cennych znalezisk, ale w znacznym stopniu przy tłum iła rozbudzone zainteresowanie tak, że nawet dal
sze ciekawe fakty m ijały na razie bez większego roz
głosu (Fhringsdorf 1914— 1916), Banolas 1915 i t. p.).
Dopiero więc po wojnie powrócono do tej ściśle po
kojowej pracy i już w roku 1918 stworzono podwaliny pod nowe odkrycie, które w ostatnich latach nabiera niesłychanego rozgłosu i znaczenia. O nim w ięc chcę tu parę słów powiedzieć.
Należy zaznaczyć, że chińscy lekarze uw ażają za je
den z najskuteczniejszych leków sproszkowane kości zw ierząt kopalnych. O ddaw na więc znali jaskinię w Chou-Kou-Tien pod Pekinem, gdzie w wielkiej ilości znajdowano skamieniałe szczątki zw ierząt zaginionych.
O tó ż szwedzki geolog A n d e r s o n już w roku 1918 zw rócił baczniejszą uwagę na tę okolicę i podjął sta
rania w celu jej gruntownego zbadania.
Prow adzone odtąd systematyczne w ykopaliska za
częły od roku 1924 — 1936 w y daw ać obfite plony tak, że dzisiaj miejscowość Chou-Kou-Tien stała się sławna na cały świat, a to dzięki znalezionym tam szczątkom istoty człowiekowatej nazwanej Sinanthropus Pekinen
sis ( B 1 a c k).
Znaleziono jak dotąd kości conajmniej 15 osobników dorosłych i 12 dzieci. Z niektórych w prawdzie m ało co pozostało, posiadamy jednak 6 kalot czaszkowych nader kompletnych, 7 żuchw, liczne zęby i t. p.
W porów naniu więc do jawańskiego Pithecanthro- pusa, gdzie odkryto jedną tylko niekompletną kalotę, jedną kość udow ą i jeden ząb w w arstwach napływ o
w ych rzeki Solo, m am y tu niesłychane bogactwo m ate
riału, znalezionego w bezspornych i nieruszonych po
kładach geologicznych, które pozwalają dość dokładnie określić dawność znaleziska, oraz zobrazow ać tow arzy
szącą mu faunę.
W iek Pithecanthropusa dotychczas jest sporny. O d niesiono go do końca trzeciorzędu, lub początków czw ar
torzędu, w zw iązku z czem była dyskutowana sprawa człowieka trzeciorzędowego.
Sinanthropus jest bezspornie formą nieco młodszą, przynależną do początków czw artorzędu dolnego. W po
jęciu astronom icznym wiek jej należy określić w przy bliżeniu na 500.000 lat.
Podobieństwo do Pithecanthropusa od pierwszego wejrzenia jest duże, aczkolwiek zachodzą pewne różnice budowy.
Stw ierdzam y przede w szystkim niesłychanie niskie, aczkolwiek nieco wyższe niż u Pithecanthropusa skle
pienie czaszki, której pojemność nie przekracza 960 ccm.
(Pithecanthropus 900 ccm, człowiek współczesny 1350 ccm) w zw iązku z tym bardzo niskie czoło, którego kąt w ynosił 41 st. (Pithecanthropus 37, człowiek w spół
czesny 60 st.). Dalej niezw ykle charakterystyczne, m oc
no wydatne ciągłe i nie różniące się od Pithecanthropu
sa guzy brwiowe, nader silne i typowe dla Pithecan
thropusa wcięcie pozaoczodołowe i t. p.
Po raz pierw szy też u tak prym ityw nych form m a
m y tu do czynienia z podstaw ą czaszki, która pozwala nam oceniać prym ityw ne cechy potylicy, karku i pira
m idy kości skroniowej, dalej kąt ustawienia czaszki na kręgosłupie i t. p.
Z licznych szczątków żuchw udało się zrekonstruo
wać tę niezwykle w ażną dla morfologa kość, której po
znanie przyniosło nam jednak pewną niespodziankę, albowiem okazało się, że żuchwa, aczkolwiek bardzo prym ityw nie zbudowana, różni się od formy oczekiwa
nej, chociaż bow iem posiada liczne cechy pierwotne jak naprz. zupełny brak podbródka, szerokie ramię, liczne otw ory bródkowe i t. p., to jednak jest mniejsza od żuch
w y Heidelberskiej. Zęby natomiast w ykazują cechy moc
no prym ityw ne, są większe i w budowie guzków przy
pom inają cechy takich form przejściowych jak Dry- opithecus.
Pierwsze zbadanie szczątków Sinanthropusa w iąże się z nazwiskiem D a v i d s o n a B l a c k a, zm arłe
go niedawno anatoma pekińskiej Szkoły Lekarskiej fun
dacji Rockefellera. Praca ta jest obecnie z wielkim roz
machem kontynuowana przez F. W e i d e n r e i c h a, ucznia S c h w a l b e g o , byłego anatoma, w ydalone
go przed kilku laty z Frankfurtu.
Nad całokształtem badań czuw ają specjalnie w tym celu zorganizowane „Cenozoic Laboratory, Pekińska Akademia i National geological Survey of China“.
Z wielkim staraniem zostają w ydaw ane liczne luk
susowe publikacje, na jakie nas, niestety, w Polsce nie stać.
W ten sposób Sinanthropus Pekinensis błyszczy obecnie na firmamencie wielkich odkryć przyrodni
czych, które jako mające zw iązek z człowiekiem po
w inny też zainteresować każdego lekarza.
Jest to dla nas rów nież niedościgniony w zór, z jakim pietyzmem i nakładem środków odnosić się należy do tej zaniedbanej u nas dziedziny, jeżeli rezultaty mają być płodne i dla nauki istotnie wartościowe.
Kalota sinanthropusa w idziana z przodu, wdłg. Blacka. W id o c z ne silne g u z y p onadoczodołow e.
Rekonstrukcja żuchw y sinanthropusa wdłg. W eidenreicha. N a le ż y zw rócić u w a g ę na brak p od b ród ka i szerokie ram ię żuchwy.
Kalota sinanthropusa w idziana z boku w dłg. Blacka. N a le ż zwrócić u w ag ę na niskie sklepienie czaszki i silne g u z y ponad
oczodołow e.
') Czytelnik znajdzie szczegółowe objaśnienie zagadnień, o których tu m ow a w podręczniku pod tytułem C H E M IA F I
Z JO L O G IC Z N A ,w y d an y m pod redakcją J. K. Parnasa przez T. Baranowskiego, T. Chrząszcza, A. Dmochowskiego, J. Hel
lera, E. G. Holmesa, M. Laskowskiego, T. Manna, C. M anno
wą, W . Mozołowskiego, I. Mochnacką, W . Nowińskiego, P. Osterna, J. K. Parnasa, S. Przyłęckiego, J. Reisa, B. Skar
żyńskiego, B. Sobczuka, E. Sym a i R. Truszkowskiego. 2 to
my, Warszawa 1937.
0 m echanizm ach przem ian chem icznych w ustrojach
PROF DR J. K PARNAS (Lwów)
Jest rysem żnam iennym rozwoju nauk biologicznych w ostatnich kilku dziesięcioleciach, że zagadnienia fizjo
logiczne sprowadzają się w coraz to w yższy m stopniu do zagadnień chemicznych. Dla charakterystyki tej linii rozwoju w ystarczy wskazać na rozwój nauki o hormo
nach, na naukę o bodźcach rozwojow ych chemicznych w embrjologii, na naukę o przewodzeniu bodźca nerwo
wego, w której zagadkowe przechodzenie nieswoistego bodźca na narząd w ykonaw czy sprowadza się dziś do wydzielenia w zakończeniu nerwow ym, pewnej ilości określonego jadu. Chemia fizjologiczna, która pierwotnie w yosabniała i porządkow ała części składowe ustrojów 1 w ykonyw ała prace przygotow aw cze do wyjaśnienia ich budow y przez chemię organiczną, przeniknęła dziś we wszystkie zagadnienia nauk biologicznych i le
karskich.
Zagadnienia chemii f i z j o l o g i c z n e j dotyczą jed
nak nie tylko składu, ale ponadto przemian ustrojowych^
W yjaśnienie szczegółowe mechanizmu reakcji chemicz
nych, których nieprzejrzana liczba składa się ostatecz
nie na pozornie proste wyniki, jak s p a l e n i e cu
krow ców, białek i tłuszczów na dwutlenek węgla, w o
dę, mocznik i kilkadziesiąt innych przetw orów wydali- now ych, oto zadanie, któremu ooświęca się wielką część w ysiłków badaw czych chenri biologicznej iPrzeróbka w ustroju tych ciał, które stanowią części składowe tka
nek i pokarmu, przebiega przez bardzo liczne etapy, któ
re nauka o przemianie pośredniej zdołała już po części w yk ryć i oznaczyć drogę tych przemian może nawet do
kładniej, aniżeli dla podobnych przemian pozaustrojo- wych uczyniła to chemia organiczna. Jak złożone są drogi przemian ustrojowych, nato przytoczym y przy
kład.
W mięśniu szkieletowym odbyw a się podczas czyn
ności przemiana glikogenu na dwutlenek węgla i wodę, a w tej przemianie m ożem y jako jeden etap określić przetworzenie glikogenu w kwas mlekowy, który w triięśniu znużonym grom adzi się. Proces ten, który na
zyw any glikogenolizą, jest w ażną częścią składową przemian w mięśniu, ale jest to bądź co bądź tylko m ała część tych przemian. Bliższe badania nad tym właśnie etapem w y kazały, że reszta glikozy, zaw arta w gliko- genie, przebiega przez jedenaście rozm aitych przetw o
rów pośrednich, które z tkanki mięśniowej udało się w y osobnić, i których przeobrażenie w kwas mlekowy przez tkankę m ięśniow ą m ożna w ykazać. Nie wyliczani tych przetw orów pośrednich, szczegółowe objaśnienie czytelnik znajdzie w podanym piśm iennictw iel).
Kalota sinanthropusa w idziana z g ó ry wdłg. Blacka. N a le ż y zwrócić u w a g ę na w ydatne g u z y p on a d o czo d o łow e i silne wcię-
Podobne m echanizm y stw ierdza się w niemal wszy
stkich przemianach kom órkow ych i tkankow ych; i ta leży na linii tego, co m ożna było oczekiwać na podsta
wie w yobrażeń o mechanizmie reakcji zw iązk ów orga
nicznych. Jak jednak przebiegają te skompliko
wane reakcje w sposób tak doskonały, że w warunkach naturalnych, nie zmienionych przez eksperymentatora, nie pozostają nawet ślady tych licznych przetw orów po
średnich? W jaki sposób dokonuje się w temperaturze zw ykłej tak natężona, a przytem prow adzona przez ści
śle określone kanały i sprzężona z funkcjami tkankow y
mi, przemiana s p a l a ń u s t r o j o w y c h ? Chemia fizjologiczna wieku X IX dała na to odpowiedź następu
jącą: przem iany ustrojowe dokonują się pod działaniem swoich katalizatorów , e n z y m ó w ; enzym y te m ożna z komórek w ydobyć i działanie ich w ykazać po
za kom órką. Sok w yciśnięty z drożdży (z y m a z a) fer
mentuje cukier na alkohol, podobnie jak drożdże żywe.
W y c ią g w odny z mięśni św ieżych królika lub żab y przeobraża glikogen w kw as m lekowy, jak mięsień ż y w y lub w ycięty.
Zagadnienie przemian ustrojowych sprowadziło się zatem w pierw szym rzędzie do działania wielkiej rzeszy swoistych katalizatorów, w łaściw ych narzędzi chemicz
nych komórki. Nauczono się w coraz doskonalszej czystości wyosabniać je, poznano coraz w iększą ich liczbę, coraz to ściślej określono ich swoistość i w arunki ich działania. Chem ia nieorganiczna i or
ganiczna stara się, w ostatnich dziesięcioleciach, naśladować sposoby ustrojowe przez stosowanie złożonych katalizatorów do przeprow adzania reakcji la
boratoryjnych i przem ysłow ych. W miarę poznawania w arunków , od których zależy działanie enzym ów ko
m órkow ych natrafiono jednak na nowe czynniki, któ
rych nie obejmowało pierwotne w yobrażenie o en
zymach.
A żeby enzym w ydobyty z drożdży rozkładał glikozę na alkohol i na dwutlenek węgla, ażeby enzym mięśnio
w y rozkładał glikogen na kwas m lekowy, na to potrze
ba obecności conajmniej następujących ciał: fosforanów mineralnych, soli magnezowych, dwu skomplikowanych zw iązków organicznych, mianowicie kwasu adenozyno- trójfosforowego i kozym azy, dla fermentacji alkoholo
wej ponadto zw iązku dwufosforowego w itam iny B (dwufsfoaneuryny czyli ko-karboksylazy). A żeby ko
m órka w ątrobow a m ogła dokonyw ać syntezy mocznika z am oniaku i dwutlenku węgla, na to potrzeba obecności zw iązku organicznego a r g i n i n y, wchodzącego w skład białka, albo jej bliskich pochodnych,— ornityny lub cytruliny. C iała których obecność jest nieodzow nym warunkiem działania enzym ów , a które same enzym am i nie są — różnią się od enzym ów przede w szystkim od
pornością na zagotowanie, są zatem ciepłotrwałe, w przeciwstawieniu do ciepłochwiejnych enzym ów — nazw anych k o e n z y m a m i . Działanie koenzym ów i udział ich w przemianach dokonywanych- przez enzy
m y były do niedawna zupełnie niew ytłum aczone. W y obrażano sobie ich czynność jako działanie aktyw ato
rów, jako działanie czynników , które niekompletny przedtem enzym zam ieniają dopiero w enzym kom pletny.
Takie czyniki niew ątpliwie istnieją, ale nie o nich chcemy tu m ówić. W ielki postęp w zrozum ieniu zasad
niczym mechanizmu reakcji biochemicznych zapocząt
kow ało odkrycie, że niektóre ciała rozpoznane jako ko
enzymy, stanowiące Warunek działania enzym ów, dzia
łają przez to, że wchodzą z ciałam i przeobrażanym i w reakcje chemiczne i tw orzą z nimi przetw ory pośred
nie, w dalszym ciągu znowu przeobrażane.
W okresie badań Marcelego Nenckiego nad powsta
waniem mocznika w wątrobie, nie mogło ulegać w ątpli
wości, że amoniak (NHa) łączy się z dwutlenkiem węgla ( C 0 2) bezpośrednio i zagadnieniem głów nym było, czy przetworem pośrednim jest kwas karbam inow y NHo.CO— OH. M echanizm powstawania mocznika okazał się jednak zupełnie inny. Amoniak i dwutlenek w ęgla łą czą się z ornityną Cs H u N* O , dając najpierw cytrulinę C„ H ,2 N3 0 3, następnie z drugą resztą am oniaku tw orzą argininę C.« N, 0 2, z argininy, znany oddaw na en
zy m arginaza, odszczepia mocznik i odtw arza ornitynę.
W e źm y jako drugi przy k ład— glikogenolizę. Tutaj gra jest o wiele bardziej złożona. Reszta glikozy z glikogenu odszczepia się przez przyłączenie reszty fosforanowej z fosforanu mineralnego; do utworzonego estru jedno- fosforowego glikozy przyłącza się druga reszta fosfo
ranowa, odszczepiona z kwasu adenozynotrójfosforowe- go, z którego pozostaje k w a s a d e n i l o w y . Z cu
kru powstał w ten sposób ester cukrowo-dwufosforowy.
Ester ten przeobraża się następnie przez sześć etapów, zanim powstanie z niego kwas fosfopirogronowy.
Z kwasu fosfopirogronowego reszty fosforanowe prze
rzucą się napowrót na kwas adenilowy i odtw orzy się kwas adenozynotrójfosforowy, który poprzednio wszedł w reakcję. Ale i dla tych sześciu etapów, w których przetw arzają się ufosforowane pochodne trójwęglowe glikozy jest potrzebny koenzym oksydo-redukcyjny — k o z y m a z a , albo jej pochodna fosforowa. Kozym aza przejmuje na etapie aldehidu fosfoglicerynowego od jed
nej cząsteczki tego ciała wodór, zamienia się w kozyma- zę uw odorow aną, a następnie oddaje w odór, utlenia się redukując przy tym cząsteczkę drugą aldehidu albo kwasu pirogronowego.
K oenzymy, o których tu m owa, stanowią zatem pe
wien zapas o d c z y n n i k ó w , przy pomocy których odbyw ają się w ustroju, pod działaniem katalizatorów- enzym ów, określone przem iany. W c i ą g u t y c h p r z e m i a n u l e g a j ą d e f i n i t y w n y m p r z e m i a n o m p o d ł o ż a r e a k c j i , a o d t w a r z a j ą s i ę o k r e s o w o k o e n z y m y . Koen
zy m y nie są zatem aktyw atoram i enzym ów w tym zna
czeniu, jak aktyw atorem propepsyny jest kwas solny;
są tylko uczestnikami reakcji, krążącym i w obiegu prze
tw arzających się m ateriałów .
Porów nanie objaśni może lepiej podkreślone tu róż
nice. Istnieją dw a sposoby przeobrażenia dwutlenku siarki w kwas siarkow y; dwutlenek siarki samorzutnie nie łączy się z 'tlenem atmosferycznym. Jeden sposób polega na tym, że na mieszankę powietrza i dwutlenku siarki działa się katalizatorem, na przykład— czernią pla
tynow ą; drugi— metoda kom orow a— miesza się dwutle
nek siarki z kwasem azotow ym ; kw as azotow y łączy się z dwutlenkiem siarki na kwas nitrozylo-siarkowy, który pod działaniem pary wodnej rozpada się na kwas siarkow y i mieszaninę tlenków azotu, a te pod działa
niem tlenu atmosferycznego samorzutnie zam ieniają się w kwas azotow y. Rolę kwasu azotowego w tych prze