...
...
MEDYCYNA iPRZYRODA
Nr. 1. Rok II. S tyczeń 1938.
\ ILUSTROWANY MIESIĘCZNIK ŚWIATA L E K A R S K I EGO,
I
Y
f )
i
■
I
l
I r e ś ć n u m e r u .
Ks. M ic h a ł Rękas (L w ó w ) Boże N a r o d z e n ie , le k a rz i c h o rz y ...
Prof D r W ito ld Stefański ( W a r s z a w a ) Z ja w is k a o d p orno ś c i w ro d z o n e j w stosunku do pasożytów zw ierzęcych
Prot Dr Franciszek W a lt e r ( K r a k ó w ) O p t y m iz m i pesymizm w leczeniu kity.
Dr. M ic h a ł S zour ( W a rszaw a) W p ły w k o nce pcji a le rg ic z n e j na istotny postęp we współczesnym leczn ictw ie d y c h a w ic y o s k rz e lo w ej
Doc. D r P io tr Sło nim ski ( W a rs z a w a ) M u z e u m o c e a n o g ra fic z n e w M on aco .
Dr A D o la tk o w s k i (T o ru ń ' C h o r o b a m orska
Dr. Janina P rz e w o rs k a (W a rs z a w a ) Leczn ic tw o w c z a sach p rzedhistorycznych.
M jr . D r.S t. K o n o p k a (W a rs z a w a ) D ro b ia z g i historyczne i lite ra c k ie
H ip o c h o n d ria (rys. leka rz J. Bickels).
Z y c ie le ka rskie na ekranie- Szp ital C7y żona.
Pod prysznicem. Fot. Kindl O ld ric h (z M ię d z y n a ro d o w e g o Salonu F oto g rafiki w Polscel.
L e k a rz M a k s y m ilia n K u r z ro k ( T r u s k a w i e c ) N a p o g ra n ic z u tw ó rc z o ś c i i obłędu. Z w ysta w y prac um ysłow o chorych w szpitalu Sw. Jana Bożego w W a rs z a w ie (reportaż redakcyjny).
Lekarz Jan C z e r ^ a w s k i (W a rs z a w a ) O d dzie gciu do e k spe ktora ncji,
Józef W ittlin ( W a rs z a w a ) A skle pio s i A p o llo
Dr. H R G o l anowski ( W a rs z a w a ) W ła ś c iw o ś c i far- m o k o d y n a m ic z n e a n a le p t y k ó w .
K ro m ka .
Z życia n a u k o w e g o
O k ł a d k a : Fragment sali o ce a n o g ra fii zoolo giczn e j M uzeum o ce a n o g ra ficzn e g o w M o n a c o (vide a rtyku ł w numerze].
U g ó ry szkielet w ie lo ry b a ; p o d nim o d le w y rekinów i inne okazy.
C e n a e g z . Z ł. 1.20.
M E D Y C Y N A
N r . t . R O K II. S T Y C Z E Ń 1 9 3 8
l e k a r z i c h o r z y . . . B o ż e N a r o d z e n i e ,
Ks. MICHAŁ RĘKAS (Lwów).
Jako kapelan szpitalny brałem udział w organizo
waniu Jasełek dla mieszkańców szpitala, dla chorych i ich otoczenia w szpitalu. Chciałem rzecz zaktualizo
wać, przeglądałem więc różne utwory, zwłaszcza Rydla i Porazińskiej i wśród rozmaitych osób, które zdążają w jasełkowym misterium do Żłobka Betlejemskiego, chciałem zobaczyć osoby z najbliższego otoczenia, cho
rych i ich opiekunów. W Jasełkach polskich widzimy cały szereg przedstawicieli różnych chwil dziejowych, nie widzim y ujęcia społecznego tej sprawy. Przyszła mi wtedy dziwna myśl: idą do żłobka Jezusowego —•
lekarz, pielęgniarka, kapelan... Byli przecież na sali wśród widzów... Gdyby przeszli do aktorów? A gdyby z obojętnych widzów i z roli aktorów przeszli w ujęcie realne stosunku swego do owego historycznego, real
nego zdarzenia, jakim było Boże Narodzenie?...
Stosunkowo łatwo było znaleźć realny stosunek ka
pelana do Bożego Narodzenia. Łączność księdza z Chry
stusem i chorymi jest ścisła i wszechstronna- Łatwo także było wprowadzić „na scenę" pielęgniarkę. Tam, gdzie Matka rodzi Dziecię o wiele słuszniej miejsce zaj
mie pielęgniarka, niż pasterz, żołnierz, Herod. Mówi się przecież, że pierwszą pielęgniarką była... matka! R o
zumie to dobrze nowoczesna pielęgniarka, która tak w y datnie pracuje w opiece nad matką i dzieckiem. Pielęg
niarka znajdzie więc łatwo swoje miejsce w stajence Betlejemskiej, obok Marii i Dzieciątka Jezus. Z Bożem Naradzeniem pielęgniarka będzie więc złączona wiarą, umiejętnością, zawodem swoim.
Te myśli w skazyw ały mi, że i lekarz w tym miste
rium znajdzie swoje miejsce. Między posłannictwem le
karza, jego zawodem i osobowością, a świętami Bożego Narodzenia są głębokie punkty styczne. Zwłaszcza te
raz, gdy pracą lekarską objąć chcemy cały kraj, gdy myślim y o lekarzu na wsi, łatwo nam będzie zrozu
mieć to, że lekarz z wielkiego miasta Jerozolimy mógł być wezwany do Betlejem. Tam przecież rodził się Je
zus, tam Słowo stało się Ciałem, Bóg stał się czło
wiekiem, tam zjawiał się Jezus, który leczył chorych...
W ten sposób zrozumiałem, że święta Bożego Na
rodzenia mają szczególniejsze znaczenie dla szpitala, dla chorych i dla tych, co przy chorych zawodowo pracują.
„To są nasze św ięta!" więc i Jasełka w szpitalu inaczej muszą wyglądać, niż gdzie indziej, w każdym razie co innego m ówią widzom i uczestnikom. Te myśli ożyły
we mnie na nowo, gdy redakcja „Medycyny i Przyro
dy" przysłała mi zaszczytne zaproszenie do współpra
cy w numerze świątecznym. Spróbuję myśli te nieco rozwinąć...
Jezus wiele zaiinował się chorymi. Co więcej — swoją pracę przy chorych określał jako cechę charak
terystyczną swego posłannictwa. Apostołom swoim, gdy ich w ysyłał w świat -szeroki, dal moc leczyć chorych.
Uleczenia, których dokonywał Jezus, były cudowne.
Najliczniejsze cuda to były uleczenia. Dr Carla Zawisch, docent Uniwersytetu Wiedeńskiego w dziele^das Wer- den des christlichen Arztes (Einsiedelm-Kóln, 1937), roz
waża tę sprawę i szuka jej głębszego celu. Cuda Jezu
sa m iały za cel nieść pomoc bliźnim, ratować człowieka od niedoli materialnej. Na tej płaszczyźnie łatwo poro
zumieją się Jezus i lekarz. Lekarz z powołania, z zawo
du służy bliźnim, ratuje ich od niedoli cielesnej. Ulecze
nia Jezusa były niezwykłe, cudowne i tą swoją cudow
nością miały tym głębiej wrazić w oczy i serca uleczo
nych i ich najbliższych prawo miłości bliźniego, koniecz
ność niesienia pomocy choremu. Niedostatek material
ny człowieka ma skłonić nas do umiłowania go i poda
nia mu pomocy. Głoszona przez Chrystusa miłość Bo
ga i miłość bliźniego jest ilustrowana Jego czynami mi
łości i miłosierdzia. To, że uleczenia Jezusa były cuda
mi, a uleczenia dokonane przez lekarza są naturalne, nie stanowi trudności w zrozumieniu styczności między Jezusem a działaniem lekarza. Podłoże jest jednakowe:
miłość, czyn pomocy dla chorego.
W przypowieści o Miłosiernym Samarytaninie mówi zresztą Chrystus o zwyczajnej, normalnej pracy pielęg- niarsko-lekarskiej, o normalnym zaopatrzeniu zranione
go człowieka. A przypowieść tę opowiedział Jezus, by wskazać cel i znaczenie i metody wykonania miłości bliźniego. Znamienne, że przypowieść tę podaje tylko jeden z Ewangelistów, Łukasz, który był lekarzem i miał wyczucie dla jej „zawodowej" wartości. Chrystus w tei przypowieści w yróżnił niejako i wysoko postawił po
moc dla chorych i tym, co ją zawodowo pełnią, nakazał nieść pomoc, korzystać ze współpracy innych.
Są jeszcze inne ciekawe i warte podkreślenia szcze
góły w pracy Jezusa dla Chorych. Ewangelie opisują, jak Jezus szedł do chorego na wezwanie rodziny, jak przyjmował chorych, „na każdego ręce w kładał", jak całą noc służył chorym, leczył przez dokonanie pew-
Chrystus uzdrawia kalekę
nych czynności zewnętrznych. W id zim y w tym wielką, uczynną, ofiarną prace, w idzim y w ysiłek fizyczny, indy
widualizację, a nie masowe działanie. A tak łatwo mógł swoją Bożą moc okazać działaniem na odległość (jak to zresztą celowo zrobił w pewnym w ypadku — „idź, syn twój żyje“), m ógł jednym słowem uleczyć kilku naraz (dziesięciu trędowatych), a jednak stosuje częściej me
todę inną, pozwala, że chorzy tłoczą się koło Niego, do
tykają, sam ich dotyka. Chorym poświęca swoje bar
dzo skąpe chwile odpoczynku, idzie do nich na każde wezwanie. Jakże zrozumiałe są te rzeczy dla lekarza!..
Miłość Chrystusa do chorego człowieka nie ograni
cza się tylko do udzielenia pomocy cierpiąc ciału.
Chrystus w chorym w idzi cierpiącego człowieka, leczy nie choroby, ale chorego człowieka. Pomoc materialna związane jest z pomocą duchowną, m a cele duchowe:
wiarę w Chrystusa-Boga, spokój duszy. T łum widzi tylko kalectwo zewnętrzne, Chrystus patrzy w głębię duszy i tam sięga, by w yzw olić siły duchowe człowie
ka od grzechu i trwogi wewnętrznej, m ów i więc: „grze
chy twoje są tobie odpuszczone11, a tłum jest zdumiony tym now ym podejściem do człowieka chorego. W dzi
siejszych czasach psychologia coraz w iększy zyskuje w p ły w w naukach lekarskich. Medycyna, szpitalnictwo, dobroczynność i opieka społeczna zmierzają do tego, by zająć się całym człowiekiem, osobowością złożom z duszy i ciała, jako z dwóch w spółczynników w zajem nie na siebie w pływ ających i stanowiących całość.
Chrystus w tej dziedzinie postępuje mocno naprzód. G d / jego współcześni w iązali chorobę z grzechem stosun kiem przyczynow ym , gdy uczniowie pytali w wypadkw ze ślepym od urodzenia: „czy on zgrzeszył czy jego ro dzice?“ Chrystus z naciskiem odpowiada: „ani on ani jego rodzice, ale to się stało, by Bóg był uwielbiony1'
Von Dyk Działalność leczenia i niesienia pomocy jest poddana najw yższym celom: by Bóg był uwielbiony. Chory i le
karz stają na jednej płaszczyźnie wobec służby Bogu Najwyższemu.
W iele innych wniosków m ożnaby wyszukać w tym zbliżeniu Jezusa i lekarza. Znajduje je nowoczesna nauka lekarska. Najwybitniejsi przedstawiciele tej nauki pro
w adzą ją na nowe drogi. By świątecznego artykułu nie przeciążać bibliografią, wspomnijm y tylko dw a dzieła, czy raczej dwa zdarzenia, bo w tym w ypadku dzieła naukowe stały się zdarzeniem. Profesor Fakultetu Me
dycznego w P aryżu dr Józef Okinczyc wydaje na otwarcie nowego w ydaw nictw a „Au service de l‘hom- me11 dzieło pt. Humanisme et medecine (Paris, Laberge- rie). Dr Alexis Carrel porusza wszystkie kontynenty książką swoją pod tytułem: L ‘homme, cet inconnu (Pa
ris, Plon), przełożoną na różne języki, także na polski.
Jakiś now y duch wstępuje w dziedzinę pracy dla cho
rych. W spaniały rozwój nauk lekarskich wstępuje na nowe, zda się, jeszcze świetniejsze tory. D ąży m y do syntezy, szukam y metafizyki, staje przed nami chory jako cały człowiek i... lekarz jako osobowość! Na tym tle hasła idące od świąt Bożego Narodzenia i od działal
ności Jezusa dla chorych, stają się szczególniej aktual
ne, bardziej wyraziste i zrozumiałe.
Takie podejście do sprawy znajduje swoje usprawie
dliwienie i potwierdzenie w przeżyciach chorych. T y
siące listów, które otrzymuję od chorych w związku z radiową akcją Apostolstwa Chorych, stanowią tyleż dowodów, że żyjem y w now ym okresie, że jesteśmy szczęśliwymi świadkami, a może i współpracownikami w powstaniu nowych dróg zbliżenia m iędzy chorym i lekarzem. Niechże tegoroczne święta Bożego Narodze
nia i Now y R ok przyśpieszą ten postęp i rozwój...
Z j a w i s k a o d p o r n o ś c i w r o d z o n e j
w s t o s u n k u do p a s o i y ł ó w z w i e r z ę c y c h .
Prof. Dr. WITOLD STEFAŃSKI (Warszawa)
Badania zjawisk odporności, tak płodne w doniosłe w yniki w stosunku do drobnoustrojów, znajdują się za
ledwie w zaczątkach, o ile chodzi o pasożyty, a w szcze
gólności pasożyty tkankowe. Tym niemniej jednak pra
ce ostatnich lat nagrom adziły tak znaczną ilość cieka
wych, chociaż częstokroć sprzecznych faktów, że po
trzeba ich usystematyzowania stała się aż nadto w i
doczna.
Punktem wyjścia dla tego zagadnienia stało się za
interesowanie zjawiskiem, obok którego przechodzono dotvchczas bez prób głębszej analizy — zjawisko spe
cyficzności ').
Oddaw na było wiadomo, że istnieją pasożyty, któ
rych bytowanie ograniczone jest tylko do jednego ga
tunku żywiciela. Do takich należą np. obydwa gatunki rodzaju Taenia, tasiemców żyjących w jelicie człow ie
ka. Poza organizmem tego ostatniego tasiemców tych nie spotyka się u żadnych ssaków. W szy ludzkich — Pediculus i Phtirius — również poza człowiekiem nie spotykamy. Niektóre nicienie z rodzaju Habronema spo
tykam y wyłącznie tylko u koni.
W m iarę posuwania się badań stwierdzono nawet, że specyficzność pasożytów może być posunięta jesz
cze dalej. Na tym samym przykładzie wszy ludzkiej (Pediculus humanus) stwierdził Ewing, że ta ostatnia występuje w kilku odmianach, każda zaś odmiana w ła
ściwa jest określonej antropologicznej ludzkiej rasie.
To samo zjawisko stwierdzono również i u pierwotnia
ków, np. dla Giardia, wiciowca, którego forma gatunko
w a — intestinalis — występuje u człowieka, a każdy następny gatunek występuje w yłącznie u ściśle okre
ślonego gatunku żywiciela (Hegner, 1937). Caullery i Mesnil zademonstrowali pięknie zachodzącą specjali
zację u hurmaczków (Gregarina). Okazało się, że te ostatnie nie tylko „rozpoznają" gatunek wieloszczeta, u którego bytują, ale nawet jego odmiany, każdej bo
wiem odmianie tego robaka odpowiada odrębny gatunek pasożytującego hurmaczka.
W reszcie jeden z lepszych znaw ców w szołów (Mal- lophaga) — Kellog, po opracowaniu niesłychanie boga
tego materiału, wypow iada zdanie, że rozmieszczenie w szołów ptaków jest uwarunkowane powinowactwem żywicieli, uzależnione od geograficznych lub ekologicz
nych warunków , w których żyją ci ostatni. Do pewnego stopnia więc te pasożyty mogą w yjaśniać nam powino
wactwa różnych grup ptaków, a szczególnie ssaków.
Trzeba jednak przyznać, że znacznie więcej mogli
byśmy przytoczyć przykładów pasożytów, których specyficzność ograniczona jest do pewnej grupy syste
matycznej żywicieli, węższej lub szerszej. Przytoczę więc tylko jako przykład tasiemca z rodzaju Anoploce- phala, występującego w jelicie nie tylko konia, lecz rów nież u osła i m uła; rów nież nicienie z rodzaju Trichone- ma są właściwe wszystkim koniowatym. Znaczna część gatunków rodzaju Ostertagia, spotykana często u prze
żuw aczy, nigdy nie napastuje nieparzystokopytnych i t. d. Największy bodaj współczesny znawca systema
tyki tasiemców. Fuhrmann, stwierdza, że określony ga
tunek tasiemca nie przekracza nigdy w swym zasięgu
*) Ze względu na szczupłość miejsca ograniczymy się w powyższym artykule tylko do analizy zjawisk odporności wrodzonej.
bytow ania danego rzędu ptaków. Innym i słow y — okre
ślając gatunek tasiemca, jesteśmy w możności ustalić równocześnie rząd, do którego należy żywiciel.
Należy jednak stwierdzić, że nie zawsze pasożyt liczy się z zoologiczną systematyką. Często bowiem występowanie tego ostatniego warunkowane jest jak- gdvby rodzaiem. pobranego przez żywiciela pokarmu.
Hegner (1937) więc zwraca uwagę, że podczas gdy prze
wód pokarm owy ssaków roślinożerczych roi się zw y kle od pierwotniaków, to te ostatnie występują stosun
kowo bardzo nielicznie i w nieznacznej ilości gatunków u mięsożernych.
Tak dobrze znaną nam motylicę w ątrobow ą można wprawdzie napotkać u człowieka, świni i innych
„wszystkożernych", jednakże właściw a ona jest zwie
rzętom „traw ożernym " i to z różnych grup systema
tycznych, jak krowa, koń, królik i t. d.
Oto są fakty. Podchodząc do tego samego ziawiska od strony żywiciela, możemy stwierdzić, że: 1) nie ma zwierząt, które m ogłyby się oprzeć inwazji wszystkich pasożytów : 2) wszystkie zwierzęta posiadają wrodzoną zdolność obrony w stosunku do pewnych pasożytów, są natomiast bezbronne w stosunku do innych. O tóż tę zdolność obronną ustroju zwierzęcego w stosunku do pewnych pasożytów nazyw am y w języku współczes
nym, odpornością wrodzoną, która wg. określenia Sand- ground‘a (1929) „zawiera w sobie wrodzoną biologiczną niewspółmierność (incompatibility) pomiędzy pasoży
tem i określonym gatunkiem żywiciela".
Pow yższa definicja, uw ażana w parazytologicznym piśmienictwie za najlepszą, przenosi całe zagadnienie odporności wrodzonej na ogólną płaszczyznę zjawisk biologicznych, a w szczególności zjawisk, objętych teo
riami adaptacji.
Jasną jest rzeczą, że pomiędzy pasożytem a w łaści
w ym mu żywicielem ustaliła się na drodze przystoso
w ania pewnego rodzaju stała równow aga metabolizmu, która sprawia, że ten ostatni wykazuje na ogół nie
znaczne tylko zm iany chorobotwórcze. Natomiast głęb
sze zm iany chorobotwórcze, powodowane przez paso
żyta, są dowodem, że ten ostatni usadowił się w ustroju przypadkow ym (Sandground, 1929). W ystarczy z po
śród licznych przykładów wskazać na niezwykle groź
ną dla bydła chorobą, zw aną „nagana", a powodowaną przez osiedlenie się we krw i tych zw ierząt świdrowca—
Trypanosoma brucei. O tóż okazuje się, że źródłem tej zarazy są antylopy i inne dzikie przeżuwacze, u któ
rych pasożyt ten nie wywołuje żadnych objawów cho
robowych.
Pewne światło na istotę odporności wrodzonej rzu
cają badania nad t. zw. odpornością względną, t. j. ta
kim stanem żywiciela, przy którym nieznaczna tylko część pasożytów osiąga dojrzałość płciową, lub powo
duje ograniczenia w czynnościach życiow ych paso
żytów .
W łaściw ie odpornością względną obdarzone są wszystkie ustroje żywicieli i z reguły przy skarmianiu większej ilości jaj lub larw tylko część z nich zdolna jest osiągnąć zupełny rozwój, znaczna część natomiast za
miera lub zostaje wydalona. Ale zjawisko to występuje znacznie w yraźniej przy skarmianiu form inwazyjnych przez niewłaściwych żywicieli. Tak więc tęgoryjec ludzki CAncylostoma duodenale) w różnvm stopniu za-
3
F a s c i o l a hepatica (motylica wątrobo
wa). Pasożyt tra- wożernych spotyka
ny niekiedy w prze
wodach żółciowych u człowieka
rys. D l. M StrantkowsJci
Pediculus vestimenti.
Pediculus capitis.
Phthirius pubis.
Schisostoma haematobium.
Pasożyt k r w i o dużym, cho
robotwórczym znaczeniu,
(Egipt).
raża różne rasy ludzkie, czyli te ostatnie odznaczają się w różnym stopniu rozwniętą odpornością w stosunku do tego samego pasożyta. Dalej wiadomo, że tęgoryjec ps*
(Ancyfostoma caninum) występuje w dwóch, niedają- cych się w y różnić pod względem morfologicznym, ra
bach: psiej i kociej. O tóż larw y tej ostatniej rasy, skar
mione kotom, rozw ijają się w nich w 45% , skarmione zaś szczeniętom, rozwijają się zaledwie w 1% . Podob
nie różne rasy kur odznaczają się różnym stopniem od
porności w stosunku do tego samego gatunku glist.
Brak miejsca nie pozwala mi na pcJanie przykła
dów, dowodzących, że żywiciel, nie m ając możności przeciwstawienia się inwazji pasożyta, może jednak w pły w ać hamująco na jego czynności życiowe. Tego rodzaju odporność względna przejaw ia się: w dłuższym okresie rozw ojow ym pasożyta, w jego mniejszych w y miarach, skróconym okresie życia (brózdoełowiec sze
roki żyje u człow ieka latami, stosunkowo zaś krótko a psów i kotów), zmniejszeniem produkcji jaj i t. p..
O tóż przy niektórych badaniach odporności udało sic stwierdzić rów nież w p ły w określonych czynników.
Obserwacje kliniczne stwierdzają, że ofiarą paso
żytów padają nrzede w szystkim nieodpowiednio kar
mione zwierzęta. D otyczy to pasożytów , nie tylko ż y ją cych w ew nątrz ustroju, ale rów nież i zewnętrznych, takich jak wszy, w szoły i roztocze.
Do roku 1928 pozbawieni byliśm y ściślejszych doświadczalnych danych nad w pływ em pokarmu na odporność żywiciela. Od tego czasu posiadamy już w tym zakresie wiele spostrzeżeń. Tak więc Foster i Cort (1931— 1931) stwierdzili, poddając odpowiedniej diecie psy, że u zw ierząt niedokarmionych rozwijają się tęgoryjce znaczne szybciej, a ponadto zwiększają pro
dukcję jaj w znacznym stopniu. Jednym z pierwszych autorów, którzy zajęli się w pływ em witam in na odpor
ność żywiciela, był Ackert oraz jego współpracownicy.
Przez dostarczanie kurczętom pokarmu, ubogiego w w i
taminę A, stwierdzili, że ilość glist, które doszły do peł
nego rozwoju, uległa znacznemu zwiększeniu, a tempo wzrostu pasożytów znacznie się zwiększyło. Podobny, chociaż mniejszy w pły w w ykazał brak w itam iny B.
W dalszym ciągu w ykazał autor (1933) w p ły w nie
których amino-kwasów na inwazję tych glist (Ascardia lineata). Jeżeli mianowicie kurczęta są karmione w y łącznie pokarmem roślinnym, w ów czas inw azja paso
ży tów jest bardzo ciężka, dodanie zaś pokarmu zw ie
rzęcego w p ły w a znacznie na odporność kurcząt.
Hegner i w spółpracownicy (1937) znaleźli 8.270 Tri- chomonas w m m 1 zawartości ślepego wyrostka jelito
wego szczura, utrzym ywanego na diecie mieszanej, 200 — u szczurów karmionych w yłącznie proteina
mi pochodzenia zwierzęcego (70% kazeiny) i 1.137-u u szczurów poddanych diecie roślinnej (77% glutenu z pszenicy).
Duże znaczenie m ają badania, zmierzające w kie
runku przełam ania odporności żywiciela. T ym samym autorom udało się m ianowicie zakażać szczury w y
m oczkami — Balantidium coli, w łaściw ym i człow ieko
wi i świni. Stało się to m ożliwe przez dobranie odpo- wedniej diety. Z 18 szczurów karm ionych pokarmem, zaw ierającym 70% kazeiny, żaden nie został zakażony.
Natomiast szczury, których pokarm składał się w 93,5%
z w ęglow odanów , zaraziły się w 89% (na 101 szczu
rów). Podobne znaczenie mają rów nież badania Hi- rażski (1928) nad inw azją Ascaris lumbricoides. W iad o mo, że istnieją dwie, nie dające się w y różn ić rasy tej glisty, z których jedna występuje u człowieka, druga
zaś u trzody chlewnej. K rzyżow ana inw azja ich należy do w yjątków , a w każdym razie doświadczalnie się nie udaje. O tóż poddając 15 prosiąt diecie ubogiej w w itam i
nę A, udało się autorowi zarazić 14 z nich, podczas gdy kontrolne prosięta nie podlegały inwazji.
Inne czynniki, w pływ ające na odporność żywicieli nie zostały jeszcze dostatecznie opracowane. W każ
dym razie i tutaj mamy pewne spostrzeżenia.
W iem y, że stosunki termiczne m uszą odgryw ać też pewną rolę. Zastanawiający jest np. fakt, że nie znam y dorosłych pasożytów , wspólnych gadom i ssakom. Na uwagę zasługują też spostrzeżenia Blanchard‘a i Blatin (1907), którzy stwierdzili, że niektóre zw ierzęta gubią podczas snu zimowego, a więc w okresie obniżenia cie
płoty, wiele pasożytów . Prócz tego udało się dowieść doświadczalnie Hegner‘owi (1937), że jeden z term itów — Termopsis angusticollis poddany działaniu temperatury 36" C w ciągu 24 godz. gubi zupełnie wiciowce, w ystę
pujące zawsze w dużej ilości w jelicie.
Mniej znany jest w p ły w pH na rozwój pasożytów i tu jednak de W aele (1934) stwierdził, że do wypu- klenia się głów ki larw y tasiemca psiego — Taenia pisi- formis — konieczne jest środowisko, którego pH prze
w yższa 6,0.
Często zresztą odporność żywiciela daje się objaśnić w arunkam i czysto fizycznym i, np. grubością skóry, której nie zdoła larw a przebić.
W reszcie w stosunku do larw y w zm iankowanego już tasiemca — Taenia pisiformis — udało się pięknie zadem onstrować działanie jeszcze innych czynników i w yjaśnić, dlaczego pasożyt ten rozw inąć się może tyl
ko u psów (i pokrewnych, a nie u innych ssaków, de W aele 1934).
O tóż w roztworze Ringera przy temperaturze 37,5° C głów ka larw y tasiemca w ypukła się dopiero po 3— 4 go
dzinach. W ystarczy jednak dodanie żółci, pochodzącej z jakiegokolwiek ssaka, aby spowodować wypuklenie głów ki już po 20 sekundach. Badając bliżej w p ły w po
szczególnych składników żółci, autor doszedł do prze
konania, że czynnikiem stym ulującym wypuklenie głów ki są sole kw asu cholowego i sam kwas cholowy, przy czym glicocholea ma w stosunku do larw y tego tasiem
ca (Cysticercus pisiformis) działanie toksyczne. O tóż jest rzeczą znamienną, że właśnie żó łć psa jest pozba
wiona tego składnika, co um ożliw ia osiedlenie się Tae
nia pisiformis u tego żywiciela, podczas gdy u innych zw ierząt larw y te m uszą zginąć.
Z krótkiego tego przeglądu w ynikałoby, że różne wymienione tu czynniki mogą odgryw ać pewną rolę w odporności wrodzonej żywiciela, jednakże zjawiska odporności wrodzonej nie polegają na działaniu tego lub innego czynnika, lecz na ogólnej współzależności paso
żyta i żywiciela, współzależności, która u pasożytów o większej specyficzności, prow adzi do pewnej pom ię
dzy tym i istotami harmonii, w ynikającej ze wzajem ne
go przystosowania się. W ystępuje tu czynnik, którego znaczenia w stosunkach biologicznych, nigdy nie można dostatecznie docenić, czynnik genetyczny.
Sandground (1929) zw raca uwagę, że larw y pasoży
tów są znacznie mniej wybredne w w yborze żywicieli, dopiero w dalszym rozwoju zakres specyficzności zwę
ża się znacznie. Jest to być może odpowiednikiem tych czasów, kiedy początkowo zwierzęta, które stały się w przyszłości pasożytami, „próbow ały" osiedlać się w różnych ustrojach, nieubłagane jednak prawa, kieru
jące przystosowaniem, zm uszały je do coraz większego zacieśniania kręgu możliwości.
P e s y m i z m i o p t y m i z m w l e c z e n i u k i ł y .
Prof. Dr. FRANCISZEK WALTER (Kraków).
Spraw a w yleczenia k iły stała się już dziś nie tylko wyłącznie sprawą odzyskania zdrow ia leczonego cho
rego, ale sprawą ogólną, społeczną i z tego punktu w i
dzenia musi być rozpatryw ana. Z kiłą bowiem, tą nie
w ątpliw ie w ielką klęską o charakterze społecznym, w ią że się wiele doniosłych dla ogółu ludności i państw a za
gadnień, jak np. zagadnienie liczby urodzin, sprawa w y chowania zdrowego potom stwa i jego sprawności fi
zycznych, a także sprawa uniknięcia wielu ciężarów spływ ających na państw a w postaci utrzym yw ania i w y posażenia szpitali i zakładów dla nieuleczalnie chorych, kalek itp. Toteż nic dziwnego, że sprawą tą zajmuje się dziś nie tylko lekarz, ale rów nież m ąż stanu, ekonomi
sta i ustawodawca.
Nie ulega wątpliwości, że zagadnienie odpowiedzial
ności lekarza, mającego orzekać o wyleczeniu kiły, z pow yższych pow odów nabiera wielkiego znaczenia.
Jednak przyznać musimy, że chwila uznania chorego za wyleczonego nie jest łatw a do określenia, w ym aga nam ysłu i dokładnej znajomości wartości sposobów ba
dania, toteż niejednokrotnie jest przyczyną w ahań leka
rza, a nawet jego w alki wewnętrznej.
Niejednemu może się w ydaw ać rozstrzygnięcie tego zagadnienia bardzo proste, jeżeli tylko hołduje zapa
trywaniu, że kiła jest nieuleczalna lub tylko w bardzo w yjątkow ych przypadkach. .Dziś jednakże ten pesymi
styczny pogląd nie da się już utrzym ać, życie bowiem dostarcza wielu dow odów wyleczenia chorych na kiłę.
z kolei pozwalają nam na żywienie przypuszczenia, że przyszłość naszych chorych będzie spokojna.
Sam a skuteczność chemicznych leków przeciwkiłn- wych i sposób ich zastosowania, nie jest jedynym czyn
nikiem leczniczym, ale również, a może przede w szyst
kim zdolność w spółdziałania w tej akcji samego ustro
ju. To sprawne w spółdziałanie przyczynia się do zw al
czania zakażenia kiłowego. W tych przypadkach w któ
rych sprawność ustroju zaw odzi i objaw y kliniczne, a w większej mierze serologiczne, utrzym ują się mimo leczenia, w ów czas nowoczesne lecznictwo poleca zm u
sić drzemiące siły ustroju chwilowo niezdolne do walki z zakażeniem, do w spółdziałania z lekiem chemicznym.
W tym celu stosuje się nieswoiste m etody leczenia a przede w szystkim sztuczne szczepienie zimnicy.
W zw iązku z zagadnieniem wyleczenia kiły rodzi się pytanie, czy m y dziś um iem y lepiej leczyć kiłę niż nasi poprzednicy, którzy skazani byli na szczupły za
pas dwóch środków działających swoiście. Nie tylko nie rozporządzali innym i środkami, które by mogli zasto
sować choćby w przypadkach nieznoszenia głównego środka leczniczego — rtęci, ale rów nież metody ich roz
poznaw ania, zw łaszcza rozpoznawania wczesnego kiły, b y ły bardzo proste i w wielu okolicznościach, np.
w przypadkach kiły utajonej, niewystarczające. Dziś pod tym względem jesteśmy lepiej wyposażeni, m ając do pomocy rozstrzygające w wielu przypadkach metody badań pracowniczych, chociaż może nie tak jeszcze do
skonałe i pewne, jakie byśm y pragnęli posiadać.
Nasze wiadom ości z zakresu patogenezy kiły, jej roz
poznawania i leczenia, są cenną zdobyczą ostatnich dzie
siątków lat i bez nich nie m oglibyśm y myśleć o w łaści
w y m nowoczesnym leczeniu kiły i określaniu momentu wyleczenia. Ale czy są one skuteczne? — zapytuje prof.
Lenartowicz w jednym ze swych rozw ażań nad kiłą i,
co ważniejsze, czy um iem y w yleczyć i czy m am y pew
ność wyleczenia *).
Sądzę, że m ożem y dziś śmiało przypuszczać, że um iem y leczyć lepiej, chociażby dlatego, że m ożem y wcześniej rozpoznawać zakażenie kiłowe, a w odpo
wiedniej wkraczając chwili, pow strzym ać uogólnianie się swoistego jadu w ustroju. Nie jesteśmy dziś skazani na stratę czasu w celu przekonania się, czy przypusz
czalne zakażenie jest pewne, kiedy to po kilku tygod
niach dopiero pojaw ią się jawne zm iany drugorzędne.
Badaniem mikroskopowym m ożem y bardzo wcześnie, niemal w pierwszej chwili badania chorego stwierdzić istnienie zakażenia. Toteż m ożem y rozpocząć leczenie w bardzo wczesnych okresach, a nie dopiero po w y jaśnieniu sytuacji. Co więcej, nie ujdą już naszej uwagi te p izypadki zakażeń, w których nie przyszło do po
w stania osutki, a więc rów nież te zm iany pierwotne, których istnienia nie m ożna było dawniej potwierdzić, stosując się do ówczesnych zasad rozpoznawania i wskutek czego nie b y ły rów nież leczone.
Ale te wszystkie nasze zdobycze ostatnich 30-tu lat nie zaspakajającą jeszcze w zupełności naszych życzeń- Doświadczenia na zwierzątach pouczyły nas, że roz
przestrzenianie się jadu kiłowego w ustroju zakażonym odbyw a się bardzo szybko, wskutek czego nawet dość wcześnie podjęte leczenie może okazać się niew ystar
czające. Rów nież nasze praktyczne doświadczenia z ż y cia codziennego zachw iały naszym i nadziejam i na ko
rzystne wyniki jednorazowego leczenia poronnego.
Niestety, rów nież badania serologiczne nie czynią naszego położenia wobec stwierdzenia wyleczenia kiły bezwzględnie pewnym, w iem y bowiem, że w okresie k iły utajonej, a w niektórych przypadkach także jaw nej, odczyny te są ujemne. Jednak przyznać należy, że bez odczynu serologicznego dziś nie m oglibyśm y sohie w yobrazić diagnostyki kiły, a przede w szystkim nie stw ierdzilibyśm y tła swoistego wielu schorzeń narzą
dów czy układów narządów . O dczyn serologiczny w wielu przypadkach pozwala nam na stwierdzenie za
każenia, przebiegającego od początku bezobjawowo, o czym przecież w inny sposób nie m oglibyśm y się do
wiedzieć.
Badanie płynu mózgowo-rdzeniowego, bez którego już dziś nie m ożem y wypuścić z naszej opieki leczone
go chorego, rzuciło nam wiele św iatła na zagadnienia z zakresu kiły nerwowej i przyczyniło się do poznania wcześnie występujących zm ian w ośrodkowym układzie nerwow ym , o których dawniej nie wiedzieliśmy. Co więcej, badanie płynu pozw ala nam na sformułowanie przypuszczenia, że badany chory ze zm ianam i choro
bow ym i w płynie, może być kandydatem na przyszłego porażeńca. Stwierdzenie tego stanu i przeprowadzenie odpowiedniego leczenia m ogą jednak zapobiec później
szemu wystąpieniu tych groźnych zm ian chorobowych.
A gdybym chciał om aw iać korzyści w ypływ ające z odkrycia Ehrlicha i wprow adzenia do lecznictwa prze
tw orów arsenobenzolowych a później bizmutu, dalej wzbogacenie zapasu naszych metod leczniczych now y
mi metodami leczenia nieswoistego, to należałoby tym cennym zdobyczom wiele poświęcić miejsca, jak rów nież korzyściom z nich płynącym . C z y np. fakt niezno
szenia jedynego leku, stojącego dawniej do dyspozycji, tj. rtęci, nie był przyczyną przedwczesnego zgonu na-
*) Praktyka lekarska, 1936. Nr 11.
wet genialnych jednostek? Oddać należy więc spra
wiedliwość, że ostatnie dziesiątki lat uczyniły nas lepiej przygotow anym i do walki, bo też nasze leczenie jest obecnie bezsprzecznie lepsze i lepsze też uzyskujemy wyniki.
Zapewne i nasi poprzednicy umieli leczyć kiłę i le
czyli ją nieraz doskonale. W yleczeni przez nich chorzy żyli długo, zakładali zdrowe rodziny i cieszyli się szczę
ściem posiadania zdrowego potomstwa. Zresztą kiła le
czyła się także sama i choć trudno to stwierdzić, jed
nak może częściej niż przypuszczam y, następować mo
że samowyleczenie.
Leczym y dziś lepiej, bo m ożem y wcześnie atakować krętki blade, m ożem y leczyć tak długo, jak tego w ym a
ga przebieg zakażenia, bo w znacznej części przypad
ków m ożem y się przekonać badaniam i serologicznymi o dalszej potrzebie leczenia. Poprzednicy nasi byli po
zbawieni tego dobrodziejstwa i dlatego nieraz za wcze
śnie przeryw ali leczenie. R ów nież pow yżej wspomnia
ne badania nad zachowaniem się p łynu mózgowo-rdze
niowego w śród leczenia i po leczeniu odsłoniło nam no
we perspektyw ^ na tereny zajęte sprawą swoistą.
0 czym też nasi poprzednicy nie mogli wiedzieć.
Jednak najważniejsze zagadnienie nie jest jeszcze w sposób dostateczny rozwiązane. Nie m am y jednolitej metody leczenia. Quot capita tot sensus, toteż m am y wiele sposobów leczenia i to diametralnie różnych od siebie. Na jedno tylko wszyscy się zgadzam y, a m iano
wicie. na to, że leczenie należy rozpoczynać jak naj
wcześniej. Dziś nie kroczym y śladami dawniejszych le
karzy. czekających chwili uogólniania się jadu, i to nie tylko dla zdobycia pewności rozpoznania, ale odczeka
nia chwili, w której ustrój osiągnie najw yższy poziom swych sił obronnych. Dziś, rozporządzając now ym i le
kam i i roznoczynając leczenie w bardzo wczesnych okresach zakażenia, rezygnujemy nawet z w y tw arza
nia sie w ustroiu sił obronnych, m ając na względzie jak najszybsze i najskuteczniejsze usunięcie przyczyny.
W tvch to przypadkach stosujemy przede wszystkim przetw ory arsenobenzolowe i sole bizm utu, jako lecze
nie skoiaizone.
Organizacja higieniczna Ligi N arodów ogłosiła przed trzema laty w yniki ankiety, dotyczące leczenia kiły, opracowanej w r. 1928 przez komisję ekspertów. M a
teriał ankiety w ynoszący 25.623 odpowiedzi na posta
wione ptzez komisję pytanie, zestawił Martenstein.
W ankiecie brały udziat oddziały kliniczne i szpitalne z Niemiec, D anii Francji, Stanów Zjednoczonych A. P.
1 W ielkiej Brytanii i dotyczyły chorych, leczonych róż
nymi m etodami w różnych okresach kiły.
Eksperci zastanawiali się nad osiągniętym i w ynika
mi dotychczas stosowanych metod leczenia. G łów nie uwzględniono dwie metody leczenia, a to: leczenie prze
rywane i leczenie ciągłe (stałe). Pierw szy sposób lecze
nia opiera się na pojedynczych leczeniach, których licz
ba zależy od okresu i czasu trw ania choroby, oddzielo
nych od siebie przerwami. Drugi sposób leczenia ciągłe
go polega na stałym stosowaniu różnych leków przeciw- kitowych, mniej więcej przez 65 tygodni. Przerw y po
m iędzy pojedynczym i leczeniami nie m ogły być d łuż
sze niż 4 tygodnie. Stosowano naprzemiennie w yłączne leczenie przetw oram i arsenobenzolowymi lub bizmutem, rtęcią (olej szary lub salicylian rtęci) i jodem. Eksperci przyszli do przekonania, że żadnej z tych dwóch metod nie m ożna przyznać pierwszeństwa, gdyż w różnych krajach otrzym yw ano bardzo korzystne w yniki leczni
cze mimo że stosowano odmienne m etody lecznicze. Le
czenie ciągłe w Stanach Zjedn. okazało się nadzw yczaj
korzystne, kliniczne bowiem naw roty w ystępow ały za
ledwie w 0.77%, natomiast po leczeniu przeryw anym w 9.75%, a nawet po leczeniu częściowo stałym a czę
ściowo przeryw anym w 11.66%. Leczenie przerywane oddaw ało znowu doskonałe usługi w D anii i W ielkiej Brytanii.
M ożnaby uczynić zarzut wnioskom w ysnuw anym na podstawie tych zestawień statystycznych, że większość przypadków zbyt krótki czas pozostaw ała w obserwa
cji po skończonym leczeniu.
W nioski sformułowane przez komisję ekspertów by
ły następujące: (przytaczam tylko najważniejsze tezy):
Leczenie musi być rozpoczęte m ożliw ie jak najwcze
śniej w okresie zm iany pierwotnej surowiczo-ujemnej, przy czym należy bezwzględnie zastosować wszystkie możliwości rozpoznawcze.
Przed rozpoczęciem leczenia należy dokładnie zba
dać ogólny stan zdrow ia chorego, a w czasie leczenia poddawać go dokładnej kontroli.
Po skończonym leczeniu musi pozostać leczony co najmniej w trzechletniej obserwacji klinicznej i serolo
gicznej.
Badanie płynu mózgowo-rdzeniowego przed skoń
czonym okresem obserwacji jest niezbędne.
Te w skazania O rganizacji hygienicznej Ligi Naro
dów są nam już od daw na dobrze znane i ściśle się«?też ich trzym am y. Najważniejszej jednak odpowiedzi na pytanie, która metoda leczenia jest lepszą, niestety nie otrzym aliśm y, komisja bowiem przyszła do przekona
nia, że obie dają dobre w yniki. Jedynie pewne wnioski, które by się dały w ysnuć z tych tez, to to, że leczyć należy jak najwcześniej, długo i energicznie i długo po skończonym leczeniu obserwować chorego.
Leczenie w Polsce jest właściw ie leczeniem przery
w anym i gdybyśm y rozporządzali podobnym i dokład
nym i danym i, odnoszącymi się do w yn ik ów leczenia, to z pewnością nie b y ły b y one gorsze od w y n ik ów otrzy
m yw anych po leczeniu ciągłym , jeżeli tylko chorzy do
stosowali się do wskazów ek lekarza. Osobiście jestem zwolennikiem leczenia przerywanego, które rów nież uw zględniać musi miejscowe w arunki społeczne chore
go. Pod tym względem zgadzam się z w yw odam i M a
riana Grzybowskiego, w ypow iedzianym i w jego dziele
„O leczeniu k iły “. Stwierdzenie, może na zbyt częstego w ystępowania, po leczeniu ciągłym nowych zm ian pier
wotnych, na skutek nowego zakażenia, nie może być uważane za bezwzględnie pewne, bo najpraw dopodob
niej w tych wypadkach b y ły to pojedyńcze, odosobnio
ne naw roty, monorecydywy. Poza tym brak przerw w stosowaniu dwóch leków w yw iera działanie silniejsze niż naprzemiennie stosowane serie złożone z pojedyń- czych leków. Zgadzam y się dziś wszyscy, że nie m oże
m y liczyć na skuteczność leczenia poronnego, ale że w każdym przypadku stosować m usim y leczenie prze
dłużone, sprzężone co do środków, może tylko nieco krótsze co do liczby pojedyńczych leczeń w okresie su- rowiczo-ujemnym zm iany pierwotnej, niż np. w p óź
niejszych okresach surowiczo dodatnich. Leczenie nale
ży bezzwłocznie rozpocząć po bezwzględnie pewnym ustaleniu rozpoznania, a nawet w okresie zm iany pier
wotnej z ujem nymi odczynam i serologicznymi „bez straty jednego dnia ani nawet godziny*1 (Grzybowski).
Leczenie k iły uogólnionej musi być długotrwałe, przez lat kilka stosowane, jak też następowa obserwa
cja po skończeniu leczenia musi być rów nież długa.
Zbyt długie leczenia, trwające szereg lat, tak jak je po
leca Milian, jest bezcelowe, nie m a ono bowiem w ięk
szej wartości zapobiegawczej dla uchronienia chorego
7
od zmian późnych. Statystyka Moore‘a, która również przytacza G rzybowski, stwierdza, że w większości ba
danych przypadków bezobjaw ow y stan chorych osiąg
nięty zw y k ły m leczeniem, jest taki sam po upływ ie 2 — 5 lat, jak np. po 15-tu latach, mimo, że w międzyczasie badany nie był leczony. I tak po 2 — 5 latach po skoń
czonym leczeniu w 52.7% stw ierdził Moore brak ja
kichkolwiek objaw ów chorobowych, po 5 — 10 latach w 53.6%, a po 10 — 15 latach w 50% .
R óżn ią się w praw dzie statystyki różnych autorów co do braków naw rotów po leczeniu przez nich stoso
wanym , ale w każdym razie w yniki leczenia bez w ą t
pienia są tym lepsze, im wcześniej rozpocznie się lecze
nie. W każdym razie należy stwierdzić, że dziś jeszcze jest bardzo trudno ocenić wartość różnych metod lecz
niczych, a to ze względu na wielkie trudności technicz
ne w zestawieniu w y n ik ów leczniczych, i ze w zględu na osobiste zachowanie się leczonego, który przecież nie zawsze postępuje według w skazów ek lekarza.
Drugie ważne pytanie, które m usim y postaw ić na czele zagadnień leczniczych, to pytanie, od czego zale
ży korzystny w ynik leczenia i jakie są kryteria wyle
czenia.
Nad rozwiązaniem tego zagadnienia stracono już wiele czasu i wiele poświęcono m u rozpraw. Bez w ąt
pienia końcow y w ynik leczenia zależy od właściwości konstytucjonalnych chorego, od w spółdziałania jego ustroju, od wieku, od chwili rozpoznania, od jakości le
czenia, od dawek, od trybu życia chorego i jego pracy zawodowej. Mim o wybitnego działania naszych środ
ków , nieswoisty czynnik, w łaściw y każdem u ustrojowi, ma dla leczenia zasadnicze znaczenie. Znany on był już daw niejszym lekarzom, którzy uw ażali, że występuje on w pełni w okresie k iły drugorzędnej i dlatego stoso
wano różne pomocnicze zabiegi nieswoiste, jak środki napotne, leczenie głodowe itp., — aby w ykorzystać te swoiste właściwości ustroju. Dawniejsze leczenie do
prow adzało do wyleczenia, ale nie m ożna zaprzeczyć, że nieraz rów nież też następowało samowyleczenie, dzięki właśnie tym siłom obronnym ustroju.
W yleczenie k iły powinno być zupełne i stałe i tego się musi żądać od każdej m etody leczenia. Chociaż nie zawsze b y w a wyleczeniem anatom icznym , prow adzą
cym do restitutio ad integrum, to jednak musi być w y
leczeniem etiologicznym, chociażby pozostaw iało p ew ne ślady zm ian anatomicznych. M ów iąc więc o kryte
riach wyleczenia, m ożem y m ów ić z naszego punktu w i
dzenia tylko o kryteriach wyleczenia etiologicznego.
Dowody, na których opieramy nasze przypuszcze
nie w yleczenia kiły są w praw dzie dziś dość liczne, jed
nak nie są takie, ażeby m ogły każdego, zw łaszcza pe
symistycznie do spraw y wyleczenia k iły nastawionego, o możliwości jej wyleczenia przekonać.
Źe kiła jest samowyleczalna, o tym przekonano się z doświadczeń na zwierzętach i fakt ten potwierdzają kliniczne spostrzeżenia. Do niedaw na sądzono, że zja
wisko powtórnego zakażenia jest bezw zględnym dow o
dem wyleczenia pierwszego zakażenia. Dzisiejsze jed
nak nasze wiadom ości o zjawiskach odpornościowych ustroju kilowego inaczej każą się nam na te spraw y za
patryw ać. W iele z tych rzekomych nowych powtórnych zakażeń okazało się w świetle badań krytycznych ty l
ko odosobnionymi nawrotami. Co więcej, dziś wiemy, zarów no z doświadczeń na zwierzętach, jak też ze spo
strzeżeń nad kiłą ludzką, że m ożliw e jest zjawisko nad- każenia ustroju jeszcze nie wyleczonego z poprzednie
go zakażenia. A to nadkażenie m ożliw e jest w każdym
okresie k iły ; jednak należy podnieść, że nawet mimo tych rozlicznych i słusznych wątpliwości, każdem u le
karzowi praktykow i znane są w ypadki prawdziwego powtórnego zakażenia, odpowiadają bow iem wszystkim wym aganiom staw ianym dla pewnego rozpoznania no
wego zakażenia. Te niew ątpliwe zakażenia są dowodem wyleczenia ustroju, a więc są sprawdzianem m ożliwo
ści wyleczenia.
Znam y także inne kryteria wyleczalności kiły, cho
ciaż niekiedy i one budzić mogą pewne nasze zastrze
żenia.
Badanie kliniczne, uwzględniające przede wszystkim zachowanie się gruczołów chłonnych w pewnych okre
sach kiły, nie jest dowodem przekonyw ującym , krętki blade m ogą bowiem ży ć w ustroju np. w bliznach lub w narządach niedostępnych naszym metodom badania.
R ów nież i kryteria serologiczne, jak już wspomniałem, nie są zupełnie pewne, bo tylko w 80% stw ierdzam y dodatnie odczyny serologiczne w okresach wczesnej k i
ły utajonej, a tylko w 40% w późniejszych okresach, nie m ów iąc już o tym, że w przypadkach odosobnionych zm ian drugorzędnych, a przede w szystkim trzeciorzęd
nych jawnych, odczyny serologiczne mogą być ujemne.
Reaktyw ow anie od c zy n ów serologicznych polegające na rozbudzeniu ogniska ukrytego, na razie bezczynnego, nawet p rzy zastosowaniu nowych metod, nie zawsze prow adzi do celu.
O dczyny naskórne, w ykonyw ane nawet najczulszy
mi luetynami rów nież nie cieszą się jeszcze pełnią praw obywatelskich i pojaw iają się tylko w pewnych okre
sach kiły.
Kryterium zakaźności, polegające na przeszczepianiu tkanek, a przede w szystkim gruczołów chłonnych cho
rego ustroju na zwierzęta, oddaje dobre usługi w kile doświadczalnej, jednak zastosowanie tych badań dla stwierdzenia wyleczenia k iły u człowieka nie posiada zbyt wielkiej wartości, nie m ożem y bowiem tych na
rządów, w których najczęściej ukryw ają się krętki, w ten sposób przeszczepić.
Badanie płynu mózgowo-rdzeniowego niezbędne w okresie kończenia leczenia, poucza nas o stosunkach w jednym tylko narządzie, a nie poucza nas o sprawach rozgrywających się równocześnie w innych narządach w ewnętrznych.
M etody te, chociaż tak liczne, jednak nie posiadają bezwzględnej pewności stwierdzenia wyleczenia, mimo bowiem ujemnych ich w yników , cierpienie może trw ać nadal. Jednak mimo to nie m uszą nas nastrajać pesymi
stycznie, nie tylko co do ich wartości rozpoznawczej, ale przede wszystkim co do możliwości stwierdzenia wyleczenia kiły. Nieudałe przypadki wyleczenia nie ujdą uwagi lekarza, prędzej bow iem czy później badający le
karz je stwierdzi. Jeżeli te nieudałe w yniki mają być sprawdzianem naszych nieudolności leczniczych, to gdzież są ci inni, liczni wyleczeni chorzy, o których w y leczeniu nie dow iem y się, bo nigdy nie zgłoszą się do lekarza, czując się zupełnie zdrow ym i i rów nież posia
dając zdrowe rodziny. O tych nie m yślim y, a sądzim y tylko w edług tych niekorzystnych w yników . W iem y dobrze, że każde cierpienie zakaźne, a więc także kiła, kształtuje swój przebieg odpowiednio do sił ustroju, do jego konstytucjonalnych właściwości i one to sprawiają, że w niektórych przypadkach mimo naszych starań, nie nastąpi zupełne wyleczenie. Jest to więc w ina osobni
czych w arunków chorego, a nie zależy to w yłącznie od nieudolności naszego leczenia.