Adam Świeżyński
Wybrane elementy modelu śmierci
"zdziczałej"
Studia Philosophiae Christianae 37/1, 157-174
m ie języka czy herm eneutyki jest bow iem rów nież pewnym zn a kiem kryzysu zaufania do poznawczych zdolności rozum u36.
Realizacja tych zadań m a zarazem chronić przed błędam i eklek tyzmu, historyzmu, scjentyzmu, pragm atyzm u i nihilizmu. Są to b łę dy epoki zwanej przez wielu autorów postm odernizm em . Niektórzy z przedstawicieli tego nurtu deklarują, że wobec faktu, iż czas pew ności m inął, musimy „teraz nauczyć się żyć w sytuacji całkowitego braku sensu, pod znakiem tymczasowości i przem ijalności”37.
Przestrzegając przed tymi zagrożeniam i, papież zachęca do o d rodzenia filozofii w jej właściwym, mądrościowym, metafizycznym wymiarze. Ojciec św. zdaje sobie sprawę z trudności, jakie mogą mieć ci filozofowie, którzy zaangażowali się w różne szczegółowe badania nad świadomością czy językiem. Encyklika m a być zachętą i wsparciem także dla nich. Temu między innymi służy wezwanie papieża, który z ojcowską troską patrzy zarów no na ludzkie p o stę py w wierze, jak i w m ądrości: „A peluję także do filozofów i wy kładowców filozofii, aby idąc śladem zawsze aktualnej tradycji filo zoficznej, mieli odwagę przywrócić myśli filozoficznej wymiary au tentycznej m ądrości i prawdy, także metafizycznej. Niech otworzą się na wymagania, jakie stawia im Słowo Boże, i starają się od p o wiadać na nie swoim rozum ow aniem i argum entacją. Niech dążą zawsze ku prawdzie i będą wrażliwi na dobro w niej zawarte. Dzięki tem u będą umieli zbudow ać autentyczną etykę, której ludz kość tak pilnie potrzebuje, zwłaszcza w obecnym czasie”38.
A D A M Ś W IE Ż Y Ń S K I
WYBRANE E L E M E N TY M O D E L U Ś M IE R C I „ Z D Z IC Z A Ł E J” W S T Ę P
Tradycyjne rytuały zw iązane ze śm iercią różnią się w zależności od m iejsca, ale wszystkie służą je d n e m u celowi: obwieszczają sp o łeczności śm ierć jej członka, u naoczniają wyraźnie, że o to n a d e
36Fides et rado, n r 84.
37 Tam że, n r 91. 38 Tam że, n r 106.
szła p rzem ian a i trzeba sobie z nią poradzić za pom ocą takich środków jak żałoba, cerem o nie pochów ku lub krem acji, następnie zaś pop rzez silne w sparcie okazyw ane przez społeczność tym, k tó rzy stracili bliską o so b ę1.
O becnie śmierć i wszystko, co z nią związane, dzieje się gdzieś w ukryciu2. Stała się ona dom eną specjalistów. Z ostała zawłaszczo na przez medycynę jako potężną i niezindywidualizowaną siłę spo łeczną. Owo poddanie jednostki praw om grupy społecznej, w tym również medycznej, m a bezpośredni związek z nadm ierną medyka- lizacją śmierci charakterystyczną dla m odelu śmierci „zdziczałej”, który pojawił się na dobre wraz z początkiem naszego stulecia3.
1. Ś M IE R Ć JA K O T A B U
C h o ro b a, lekarstw a, lek arz - to po jęcia od daw na nierozłącz nie ze sobą zw iązane. Być chorym o znaczało niegdyś, że czło w iek p a d ł o fiarą nieznanych sobie wyższych sił. W now oczesnej cywilizacji n a stą p iła ew olucja, k tó rą w pewnym sensie m ożna określić jak o sekularyzację. Jej głównym i istotnym rysem jest przech o d zen ie od stan u ch oroby jak o zjaw iska religijnego, d u chow ego do choroby ja k o zjaw iska czysto m edycznego, b io lo gicznego. M edycyna now oczesna je s t nastaw ion a naukow o. Wy klucza w ięc ze swej orbity m agiczne i religijne w yjaśnienia z d ro wia, choroby, życia i śm ierci4. N ie p o tra fi je d n a k odpow iedzieć na najgłębsze egzystencjalne p y tania człow ieka, dotyczące sensu zaw artego w u m ie ran iu i śm ierci. Tym czasem brak tej odp o w ie
1 Z ob. T. K ielanow ski, Rozm yślania o p rzem ija n iu , W arszawa 1973, 114-116. 2 P otw ierdza to coraz m niejsza liczba cerem o n ii pogrzebow ych i n arastający zanik o b rzęd ó w żałobnych; zob. M . A biven, A ccom pagner la m ort, E tu d e s
11(1986), 465-466.
2 A k tu a ln ie spotyka się w zach o d n iej cywilizacji kilka stylów u m ie ra n ia , m ia now icie: 1) b ard zo jeszcze rozpow szechniony, dom inujący styl „śm ierci na o p a k ” , charakterystyczny dla ideologii szpitalnej, 2) złagodzony w zór tej śm ierci, sytuujący się m iędzy nią a śm iercią e ty k ietaln ą (łagodny p atern alizm , gdzie d o b ro c h o reg o je st staw iane w p raktyce na pierw szym m iejscu zasad etyki m edycz n ej), 3) w zór śm ierci etykietalnej (zjaw isko o graniczone głów nie d o U S A ) i 4) tzw. „śm ierć na u z g o d n ien ie” - w zorzec, który coraz silniej p ro m ien iu je z H o lan d ii, głów nie na F ran cję, ale tak że n a p o zo stałe kraje E uropy. Z ob. K. Szewczyk, L ęk, n ico ść i respirator. Wzorce śm ierci w nowożytnej cywilizacji Z a
c h odu, w: U m ierać bez lęku. Wstęp do bioetyki kulturow ej, red. M . G ałuszka, K.
Szewczyk, W arszaw a-Ł ó d ź 1996, 59.
dzi ze strony środow iska szpitaln ego o raz tru d n o ści w ujaw n ia niu um ierającym praw dy o ich stan ie zdrow ia i w p rze p ro w a dzan iu związanych z n ią rozm ów przyczyniają się do poczucia bezsilności zarów no u pacjentów , ja k i p erso n e lu m edycznego. Jeżeli zaś człow iek nie p o tra fi w u m ie ran iu i śm ierci odkryć głębszego znaczenia, to sam p ró b u je nadaw ać tym w ydarzeniom u traco n y sens.
O d czasu śmierci biblijnego A bla aż po dzień dzisiejszy śm ierć była i jest niezm iennym faktem . N astąpiły jed n ak wielkie p rze ob rażenia w spojrzeniu n a um ieranie, to jest na drogę, k tó rą człowiek przechodzi w swojej o statniej fazie życia aż do m om entu śmierci. Przede wszystkim zm ieniła się sytuacja, w jakiej człowiek um iera. W ięcej niż połow a ludzi nie u m iera już w dom u, lecz w szpitalu5. A to często oznacza, że um ierają oni przy „m edycz nym akom paniam encie” gum owych wężów, drutów , rurek, b u te lek, m onitorów , wyciągów, czujników itp. K onanie człow ieka zo stało ro zd robn io n e na wiele fizjologicznych procesów , w których gubi się osobowe zjawisko u m ierania. Poza tym proces u m ieran ia trw a n a ogół dłużej niż dawniej, a to ze względu n a wiele p ielę gnacyjnych i medycznych możliwości podtrzym yw ania życia. G ra nice m iędzy życiem a śm iercią stały się przez to bardziej n ieo k re ślone. Przerw anie pracy serca - niegdyś najpew niejsza oznaka śm ierci człow ieka - m oże w określonych przypadkach nie stano wić rozstrzygającego kryterium 6.
5 W szpitalach u m iera o b ecn ie 80% A m erykanów . L iczba ta ro sła stopniow o o d 1949 ro k u , kiedy to w ynosiła jeszcze 50% . W ro k u 1958 sięg n ęła 61% , a w 1977 - 70% ; S. N uland, J a k umieramy. Refleksje na tem at ostatnich chw il n a
szego życia, tłum . z ang. M . L ew andow ska, W arszaw a 1996, 289.
6 Z ob. R Troszkiewicz, W poszukiw aniu definicji śmierci, SPC h 31(1995)2, 131-145; A. Szczęsna, W okół m edycznej definicji śmierci, w: U mierać bez lęku, dz. cyt., 63-96; Ch. B arn ard , G odne życie, godna śmierć, tłum . z ang. J. K. K elus, W arszawą 1996, 32-49; A . Polkowski, E utanazja: ucieczka o d życia czy zgoda na
śmierć?, Życie i Myśl (1977), n r 7 -8 , 69-70; K. W iśniew ska-R oszkow ska, Śm ierć w aspekcie n a u k m edycznych, A ten eu m K apłańskie (1980), n r 3, 359-366. P. Sin
g er neg u je definicję śm ierci ja k o śm ierć m ózgu p o d a n ą m. in. przez K om isję H ar- w ardzką, w skazując na trudności zw iązane z jej precyzyjnym stw ierdzeniem : „Po gląd, że ktoś jest m artwy, gdy m artw y je st jeg o mózg, jest co najm niej dziwny” . P. Singer, O życiu i śmierci. U padek etyki tradycyjnej, tłum . z ang. A. Alichniewicz, A. Szczęsna, W arszawa 1997,29. Jego zdaniem , je st to jedynie p ró b a uspraw iedli w ienia i zalegalizow ania praktyki p o b ie ra n ia organów do tran sp lan tacji o d osób o n ieodw racalnie u traco n ej św iadom ości. Tam że, 61-64.
Zasugerow ane tutaj istotne przem iany w procesie ludzkiego um ierania sprawiły, że nastąpiła zm iana postawy wobec śmierci. Przestano ją uważać za konieczne zjawisko naturalne. O becna „nie- przyzwoitość” śmierci polega na tym, że przerywa ona naturalny łań cuch życia podniesionego do wartości absolutu. Śmierć jest porażką. Kiedy staje się faktem, uznaje się ją za przypadek, rezultat bezsilno ści albo niezręczności, o którym trzeba szybko zapomnieć. To, co dzisiaj nazywamy dobrą śmiercią, piękną śmiercią, dokładnie odpo wiada daw nem u wzorcowi śmierci przeklętej, bo niepostrzeżonej7.
W edług P. A riesa, w spółczesne społeczeństw o prop on uje przy znanie się do bezsilności, czyli „nieuznaw anie istnienia hańby, której nie m ożna zapobiec; zachowywanie się tak, jak gdyby jej nie było i w konsekw encji bezlitosne zm uszanie otoczenia zm ar łych do m ilczenia”8. Śm ierć jest przez wielu ludzi ignorow ana. D aje się także zauważyć, że ludzie nie są z nią „osw ojeni”. Jeśli przeryw a się ową ciszę, to jedynie po to, aby sprow adzić śm ierć do rozm iarów błah eg o w ydarzenia, starając się mówić o nim o b o jęt nie9. W obu przypadkach skutek jest jednakow y: ani jedno stka, ani w spólnota nie są w stanie uznać istnienia śm ierci10.
Tendencja wyrażająca się w obojętności dla zjawiska śmierci kształtuje się począwszy od wieku X V III. R ozpoczęła się wówczas w ielka przem ian a wrażliwości. „Początek inwersji - daleka i n ie dosk o n ała zapow iedź wielkiej dzisiejszej inwersji - zarysował się wówczas w sposobach p rzedstaw iania śm ierci”11. Śm ierć, m ająca p o p rzed n io w sobie coś bliskiego, poufałego, oswojonego, zaczę ła nab ierać gwałtownej i budzącej strach dzikości.
W średniowieczu śmierć była „osw ojona”12. „Śmierć oswojona jest wzorcem ściśle związanym z m odelem świata, który m ożna n a
7 Z ob. P. A ries, C złow iek i śm ierć, tłum . z franc. E . B ąkow ska, W arszaw a 1989, 596-597.
8 Tam że, 602.
9 Ten sposób m ów ienia o śm ierci je s t często stosow any w serw isach in fo rm a cyjnych i film ach sensacyjnych.
I D lateg o czasom w spółczesnym brak duchow ej dojrzałości, w k tó rą pojedyn czych ludzi ja k i całe n arody w prow adza praw dziw e odkrycie i właściwe ro z u m ienie śm ierci. Por. M. de U n a m u n o , O poczuciu tragiczności życia wśród ludzi
i wśród narodów , tłum . z hiszp. H . W oźniakow ski, K raków -W rocław 1984,71.
II P. A ries, dz. cyt., 597.
12 Tam że, 593-594. Z o b . też J. B rem er, C m entarz - jeszcze jed n a twarz śmierci, P rzegląd Pow szechny (1996), n r 1 1 ,1 8 2 -1 9 2 .
zwać światem m etafizycznego po rządku”13. M odel ten byl obecny już w mitycznym przedstaw ianiu rzeczywistości. Przejęła go n a
stępnie filozofia antycznej Grecji i myśl chrześcijańska, w dużej m ierze za pośrednictw em greckich filozofów. Skrótowo rzecz ujm u jąc, świat metafizycznego porządku rozum iano jako rzeczywistość kształtow aną przez obiektywne (w chrześcijaństwie dane od Boga) praw a fizyczne. Były one tożsam e z praw am i moralnymi i estetycz nymi stanowiąc trójjednię Prawdy, D o bra i Piękna. Troiste prawa nadawały rzeczywistości troisty ład: fizyczny, m oralny i estetyczny. Prawa troistego porządku tworzyły coś n a kształt planu struktural- no-funkcjonalnego świata. Plan ten wyznaczał każdej rzeczy ściśle określone miejsce i dokładnie sprecyzowane funkcje, jakie dana rzecz m iała spełniać dla całości świata. Z tej służebności czynno ściowej elem entów wobec świata brał się ich sens, ich wew nętrzne znaczenie. Swoje miejsce we wszechświecie, swoje funkcje, a co za tym idzie swój sens, w artość miały radość i cierpienie, ból i szczę ście, narodziny i śmierć. Ta ostatnia była koniecznością wbudow a ną w człowieczy los, k arą za grzech pierworodny, przejściem na drugą stronę, m om entem spotkania ze Stwórcą14.
Schyłek X V III stulecia to początek niezwykle szybkiego p ro ce su o d rzucania przez naszą cywilizację m odelu świata m etafizycz nego p o rzą d k u 15. Pierwszym i, jak się wydaje, najistotniejszym czynnikiem destrukcji tego o brazu i zarazem przem iany śmierci „osw ojonej” w śm ierć „zdziczałą” był proces indywidualizacji. Chodzi o stopniow e, ale coraz szybsze uzyskiwanie przez ludzi świadom ości siebie samych jak o jedn ostek, niepow tarzalnych in dyw idualności16. D roga ku indywidualności prowadzi rów nież ku coraz wyraźniejszej świadom ości własnej śmierci, albowiem „śm ierć jest zdobyczą je d n o stk i”17.
13 K. Szewczyk, art. cyt., 17. 14 Tamże.
15 Z ob. A . Ś rodka, R ozw ój n a u k podstaw ow ych i przed klinicznych, w: Historia
m edycyny, red. T. B rzeziński, W arszaw a 2000, 235-238.
'^P or. J. B rem er, art. cyt., 184-185.
17E. M o rin , A ntropologia śm ierci, w: Antropologia śmierci. M yśl fra n cu ska , red. i tłum . z franc. S. Cichow icz, J. M . G odzim irski, W arszaw a 1993,111. Z w o len n i kam i tej tezy są także P. A ries i francuski historyk J. D elu m ea u . Z ob. J. D elu- m eau , Grzech i strach. Poczucie winy w kulturze Z a ch o d u X I1 I- X V II w., tłum . z franc. A. Szym anow ski, W arszaw a 1994, 79.
Także w w ieku X V III zyskuje n a znaczeniu drugi z czynników u pad k u świata m etafizycznego p orząd k u i pojaw ienia się wzorca śm ierci „zdziczałej”. Je st nim p o stęp u jąca laicyzacja naszej k u ltu ry. Z an ik a w iara w piekło, sąd ostateczny, karzącego B oga18. Tego zaś, w co nie wierzymy, przestajem y się rów nocześnie bać. C zło wieka drugiej połowy X V III stulecia przerażeniem napaw a nie ty le myśl o piekle, ile świadom ość własnej śmierci. Pojawia się w iel ki lęk p rzed śm iercią. „L ęk ten m ógł się rozwinąć, upow szechnić i, w połączeniu z innymi skutkam i cywilizacji oświecenia, zrodzić z wiekowym w yprzedzeniem naszą k u ltu rę ”19.
W wieku X IX rom antyzm budzący nam iętną wrażliwość nie zna jącą granic i praw rozsądku sprawił, że jeden charakterystyczny typ wziął wówczas górę nad wszystkimi innymi form am i uczuciowości. Był nim typ życia prywatnego, określony przez angielskie słowo pri
vacy (sfera prywatności)20. W tych w arunkach śmierć własna nie
m iała już znaczenia takiego jak dawniej. Strach przed śmiercią zmie nił kierunek i zwrócił się ku osobie kochanej. „Nie śmierć własna jest stanem rzeczy, którego należy się obawiać i przed którym czuje się odrazę, ale śmierć drugiego człowieka”21. O płakiw ano jednak fi zyczną rozłąkę ze zmarłym, a nie fakt samego um ierania22. W ep o ce rom antyzm u śmierć nie była już bliska i oswojona jak w społe czeństwach tradycyjnych, ale jeszcze nie zupełnie dzika. Stała się na tom iast patetyczna23 i piękna, „piękna jak natura, jak bezm iar n a tu ry, m orze albo wrzosowiska”24. Nie mogłaby jednak uzyskać cech doskonałego piękna, gdyby najpierw nie przestano jej kojarzyć ze
18 P. A ries ok reśla to zjaw isko „o słab ien iem idei eschatologicznej chrześcijań stw a” . P. A ries, dz. cyt., 596.
19 Tam że, 598.
20 Tamże. D osłow nie: o d o so b n ien ie, o d cięc ie się o d św iata, un ik an ie rozgłosu, trzym anie czegoś w tajem nicy. J. Stanisław ski, K. Billip, Z . C hociłow ska, P od
ręczny słow nik angielsko-polski, W arszaw a 1976, 545.
21J. B rem er, art. cyt., 187.
22 Z o b . E . Słoka, To los m ó j na grobowcach siadać, P rzegląd Pow szechny (1993), n r 1 1 ,1 9 7 -2 1 5 .
23 „U muzyków rom antycznych (...), którzy od d ają cześć przede wszystkim m aje statowi śm ierci, pom patyczność i em faza tak rozciągają chwile, że czynią z nich niem al wieczność. (...) W ielka uroczystość pogrzebow a z właściwym jej przepy chem , z dostojnym i konduktam i pozw ala chwili wyzwolić się ze swej tymczasowości i prom ieniow ać ja k słońce w zenicie”. V. Jankelevitch, L a mort, Paris 1966,229.
złem. Zło, długo nieporuszone, zwolna wycofuje się z serca i świa domości człowieka. „Ż adne poczucie winy, żaden lęk przed zaświa tam i nie powstrzymuje już człowieka przed poddaniem się fascynacji śmiercią, która przeobraziła się w doskonałe piękno”25.
Szybkość rozp rzestrzen ian ia się nowej postaw y wobec śmierci wiązać należy także z serią ówczesnych innowacji techniki m e dycznej26. Jest to znaczący sygnał laicyzacji śmierci. Świadczy on 0 jej przechodzeniu ze sfery wpływów K ościoła w obszar w łada nia medycyny. U d an e przypadki resuscytacji27 p ozornie m artwych ludzi ukazują niepew ność własnej śm ierci i przyspieszają proces zaw łaszczania śm ierci przez medycynę. W niepew ności owej znajduje nowe m iejsce zaczepienia lęk przed śm iercią, oderw any od swego pierw otnie religijnego podłoża. „W lęku przed u m iera niem poczynają wysuwać się n a pierwszy plan: obaw a przed u tra tą panow ania nad własnymi procesam i fizjologicznymi oraz przeży cie w stydu”28. W styd zaś, jak tw ierdzi N. Elias, to rów nież „rodzaj lęk u ”, tyle, że odczuwany w obliczu niebezpieczeństw a, przed którym człowiek nie m oże się ob ro n ić29.
W spółczesny w zorzec śm ierci nie podw aża głębokiej tendencji 1 c h a ra k te ru zm ian, jakie zaszły w w ieku X IX . O n je kontynuuje, naw et jeżeli na pozór przeczy im w swoich najbardziej spektak u larnych przejaw ach. W zorzec śm ierci jest w dalszym ciągu z d e te r m inow any przez poczucie privacy, tyle że stał się bardziej rygory styczny i wymagający. O statn im w ynalazkiem tej przysłowiowej wrażliwości jest b ro nien ie um ierającego przed jego własnymi em ocjam i i ukrywanie do końca, jak ciężki jest jego stan. N ato m iast bezpośrednim następstw em definityw nego wyrugowania
25 Tam że.
26 N ajw ażniejszym wówczas osiągnięciem byto sk o n stru o w an ie przez N. D rin- k e ra sztucznego re s p ira to ra (poł. X V III w.).
27 „Resuscytacja (lub reanim acja) - przywrócenie stabilnego stanu fizjologicznego osobie, której czynności serca, ciśnienie krwi oraz utlenowanie tkanek obniżyły się do wartości krytycznych”. R. M. Youngson, Medycyna. Słownik encyklopedyczny, tłum. z ang. A. Grzybowski, W. Grzybowski, Warszawa 1997, 422. O bejm uje takie zabiegi jak: m asaż serca, sztuczne oddychanie, oraz środki farmakologiczne pobudzające czynności układu krążenia i oddechowego. Por. T. B. Boulton, C. E. Blogg, Anestezjo
logia dla studentów medycyny, tłum. z ang. B. Kamiński, Warszawa 1992,202-220.
28 K. Szewczyk, art. cyt., 26.
29 N. E lias, Przem iany obyczajów w cywilizacji Z a ch o d u , tłum . z franc. T Z a b łu dowski, W arszawa 1980,450.
zła, jak to już wcześniej zostało pow iedziane, stał się wstyd. S połe czeństw o zaczęło się wstydzić śm ierci, bardziej się jej wstydzić niż bać, a co za tym idzie postępow ać tak, jak gdyby śm ierć nie istnia ła. „O ile poczucie istnienia drugiego człowieka, ta form a istnie nia indywiduum , doprow adzona do ostatecznych konsekwencji, jest pierw szą przyczyną obecnego kształtu śmierci, to drugą jest wstyd i zakaz, jaki on za sobą pociąga”30.
Postaw a ta nie unicestwiła do końca ani samej śmierci, ani stra chu przed nią. W iara w życie wieczne zanika, ale śmierć trwa d a lej31. Zniszczenie wiary w zło, koniecznej do oswojenia śmierci, spow odow ało jej pow rót do stanu dzikości. D aw na dzikość m ogła powrócić w technice lekarskiej. „Śm ierć w szpitalu, najeżona ru r kam i, staje się dziś czymś bardziej przerażającym niż szkielet”32.
N ad to , rozpad świata m etafizycznego porządku wprowadził śm ierć w nicość aksjologiczną. N au k a technologiczna posuw a się o krok dalej i spycha śm ierć, już pozbaw ioną sensu, w otchłań nieistnienia bytowego, w nicość ontologiczną. Im większe poczu cie owej nicości, tym większy lęk przed nią i tym większa ufność p o k ład an a w technologii, jak o czynniku zm niejszającym lęk33.
W konsekwencji, przyjmuje się, że śmierć „zdziczała”, w przeci wieństwie do „oswojonej”, to śmierć wyparta ze świadomości indywi dualnej i społecznej34. Śkutkiem owego wyparcia dziczeje ona, p o dobnie jak dziczeje oswojony zwierz wypędzony z domu. Człowiek kultury Zachodu dopuścił do tego, by śmierć, która niegdyś była trak towana jako oczywisty i nieunikniony rezultat narodzin, znikła m u z oczu i skryła się w zaciszu szpitali i zakładów pogrzebowych. Po wstało przekonanie, że śmierć powinna dokonywać się w specjalnie
30 P. A ries, dz. cyt., 602.
31 Por. V. Jan k elev itch , Tajem nice śm ierci i zjawisko śm ierci, tłum . z franc. S. Cichow icz, J. M . G odzim irski, -w: Antropologia śm ierci, dz. cyt., 46.
32 P. A ries, dz. cyt., 603.
33 T echnika m edyczna negując zw iązek przyczyn choroby z czymś „tajem n i czym ”, „niezgłębionym ” n ie m oże zao fero w ać nic, co by p rzed tym chroniło. „M edycyna scjentystyczna m oże w zw iązku z c h o ro b ą zaofiarow ać tylko wyja śn ien ie kw estii „jak”, ale nie u m ie odpow iedzieć na py tan ie „dlaczego” . (...) P o zostaw ione bez odpow iedzi „dlaczego” zn ajd u je w yraz w czymś, co m ożna n a zwać „n aukow ą m agią” . W iąże się to z n iepew nością i ograniczonym i m ożliw o ściam i leczenia, charakteryzującym i m edycynę”. M . Sokołow ska, dz. cyt., 234-235.
wydzielonych, izolowanych miejscach. Idealną ku tem u przestrzenią jest szpital. Choć wielu ludzi nie potrafi się do tego przyznać, szpital oferuje rodzinom schowek dla ich „gorsząco nieprzydatnych” człon ków, których ani świat, ani oni sami nie są w stanie dłużej znosić. R o dziny usiłują czasami za wszelką cenę umieścić chorego term inalnie w szpitalu, gdyż boją się jego um ierania. Nie wiedzą, co się robi ze śmiercią; nigdy jej nie towarzyszyli. Obserwują ponadto, że ich dom popada w izolację. Badania socjologów dowodzą, że do takiej rodzi ny przestają przychodzić krewni i znajomi. Oni również nie wiedzą, co należy mówić, jak się zachować35. Myśl o śmierci bliskich ze pchnięto w podświadomość, a rozmowę n a jej tem at uznano za nie takt. Z anika wielopokoleniowy m odel rodziny, w którym narodziny i śmierć były jednakow o akceptowane jako część życia i otoczone opieką najbliższych oraz zaufanego lekarza domowego. Rodzina jest dzisiaj nie przygotowana do podjęcia trudnej opieki pielęgnacyjnej, pełna lęku przed bezradnością wobec cierpienia fizycznego i ducho wego36. „Śmierć zbyt jawna, zbyt teatralna, zbyt hałaśliwa budzi u otoczenia emocje, które trudno pogodzić z własnym życiem zawo dowym, a jeszcze trudniej z zawodowym życiem szpitala. (...) N a pewno jest rzeczą pożądaną, aby um ierać niepostrzeżenie nie tylko dla siebie, ale i dla innych”37. Postawa odrzucenia jest więc typowym zachowaniem ludzi współczesnych wobec problemów, jakie stawia przed nimi śmierć38. „Łatwiej znieść śmierć bez myśli o niej, niż myśl o śmierci bez niebezpieczeństwa”39.
2. M Ó W IE N IE PR A W D Y U M IE R A JĄ C Y M
Postaw a odrzucenia i w ypierania śm ierci ze świadomości indy w idualnej i społecznej nastręcza ogrom nych trudności w ko m u nikow aniu się człowieka um ierającego z otoczeniem . Problem pojaw ia się jak o spraw a pilna i dręcząca za każdym razem , gdy le karz m a wyjawić pacjentow i nieu b łagane wyniki jakiejś d ram a
35 Z o b . B. Pietkiew icz, Kres, Polityka (1996), n r 44, 26-29.
36 In teresu jące uwagi n a te m a t kształtow ania postaw y w obec śm ierci u dzieci fo rm u łu je E . K ü b ler-R o ss, Życiodajna śmierć. O życiu, śm ierci i życiu p o śmierci, tłum . z ang. E. S tah re-G o d y ck a, P oznań 1 9 9 6,12-35.
37 P. A ries, dz. cyt., 576.
38 Por. J. B reh an t, Thanatos. Chory i lekarz w obliczu śm ierci, tłum . z franc. U . S udolska, W arszaw a 1 9 8 0 ,1 5 -2 4 ..
tycznej diagnozy lub bolesnej prognozy. N astęp uje wówczas naj bardziej drażliwy m om ent tego dialogu, jaki rozwija się m iędzy le karzem a p acjen tem 40.
N a tem at m ówienia prawdy ludziom nieuleczalnie chorym i um ierającym opinie są podzielone. Autorzy podtrzym ują różne tezy, podobnie udokum entow ane danymi statystycznymi i kwestio nariuszam i41. N a przeciwległych biegunach znajdują się zwolennicy „prawdy za wszelką cen ę” oraz ci, którzy uważają, że „nigdy nie n a leży mówić prawdy osobie um ierającej lub nieuleczalnie chorej”42.
Pierw sza teza jest poglądem tych autorów , dla których niewy p ełn ien ie m o raln eg o obow iązku m ów ienia prawdy rów na się p o zbaw ieniu p acjen ta jego praw 43. Je st to również teza praw ników , gdyż w edług nich każdy człowiek m a praw o do uzyskania prawdy od osób trzecich w tym, co dotyczy jego osoby. „Praw da należy wyłącznie do ch o reg o ”44. Zw olennicy pełnego uśw iadam iania p o w ołują się n a hum anitaryzm i głoszą, że okłam ując p acjenta lub przem ilczając isto tn e dla niego fakty ubliża się jego godności i skazuje n a m ęki u m ieran ia w sam otności z pow odu otaczającej go zmowy m ilczenia (rzekom o dla jego kom fortu psychicznego).
40 D o sk o n ale ilu stru je te tru d n o ści k rążąca w w ielu w ersjach opow iastka o u rzęd n ik u , który p am iętając o nakazie tak to w n eg o zachow yw ania się i s ta ra ją c się złagodzić cios spow odow any przekazyw anym i bolesnym i w iadom ościam i o śm ierci bliskich, stu k ał u p rzejm ie d o drzw i m ieszkania nieśw iadom ej niczego kobiety, a gdy je otw o rzo n o zapytał: „Czy to dom wdowy S m ith ?”. Por. F. A nto- nelli, Oblicza śmierci. Jak kształtow ać właściwą postaw ę wobec śmierci?, tłum . z włos. J. D ęb sk a, K raków 1995, 45-46.
41 „B iorąc p o d uw agę fakt, że sto p ień zap o trzeb o w an ia na inform acje zm ienia się w zależności o d sto p n ia zaaw ansow ania choroby, nie pow inno się wyciągać zbyt p o c h o p n ie w niosków na p rzykład z przeprow adzanych w śród ludzi z d ro wych b a d a ń ankietow ych, zadających p y tan ia w rodzaju: Gdybyś był um ierający, czy chciałbyś w iedzieć...?” . K. de W a ld e n -G a łu sz k o , U kresu. Opieka paliatywna,
czyli j a k p o m ó c chorem u i personelow i m edycznem u środkam i psychologicznymi,
G d ań sk 1996, 90.
42 W so n d ażu p rzeprow adzonym w ro k u 1981 na pytanie: „Czy lekarz pow i nien pow iedzieć ch o rem u o zagrażającej śm ierci?”, odpow iedzi „ ta k ” udzieliło: 37% pytanych lekarzy, 28% p ielęg n iarek , 41% stu d en tó w m edycyny i 41% przedstaw icieli innych zaw odów . G dy p o d o b n e b a d a n ia pow tó rzo n o w śród s tu d entów w ro k u 1992 wyniki były n astęp u jące: 62,6% - tak , 24,7% - nie, 12,7% nie m iało w yrobionego po g ląd u w tej spraw ie. B ad an ia realizow ał zespół n a u k o wy U A M w P oznaniu: L. G ap ik , E . K asp erek , D . Polańczyk. Z ob. M . G ałuszka,
Potoczna interpretacja śm ierci, w: U m ierać bez lęku, dz. cyt., 178-179.
43 F. A n to n elli, dz. cyt., 48. 44 J. B re h a n t, dz. cyt., 78.
Prow adzi to, w edług nich, do trak tow ania p acjenta jak p rzedm io tu (leczniczych zabiegów), a nie p o d m io tu zdolnego do decydo w ania o sobie. Zw olennicy m ów ienia praw dy o rzeczywistym sta nie śm iertelnie chorego, wśród sześciu charakterystycznych k o n tekstów , na pierwszym m iejscu uw zględniają kontekst praw p a cjenta i kodeksu deontologicznego45. Pacjent m a praw o do rze tel nych inform acji o stanie swojego zdrow ia, dlatego lekarz bez względu n a okoliczności nie pow inien zatajać prawdy. Jak o arg u m enty służą praw a o sam ostanow ieniu, wolności osobistej, g od ności gatunkow ej, szacunku dla osoby pacjenta. „C horem u, w o bec pew nego i bliskiego zagrożenia życia, praw da m a być zako m unikow ana; w sposób łagodny, rozważny, delikatny, z po d ję ciem wszystkich możliwych środków ostrożności, ale m a być p o w iedziana”46. Innym arg um en tem przem aw iającym za inform ow a niem pacjentów jest stw orzenie im szansy na przygotow anie się do śm ierci (pożegnanie z bliskimi, sporządzenie testam en tu , zakoń czenie spraw rozpoczętych za życia)47.
D rugą ze skrajnych pozycji w kwestii om aw ianego problem u zaj m ują ci, którzy obstają przy utrzymywaniu do ostatniej chwili m il czenia o niepomyślnym rokow aniu i rzeczywistym stanie zdrowia pacjenta, nawet gdy oznacza to uciekanie się do najbardziej irracjo nalnych złudzeń. Zam iast o raku mówi się więc chorem u np. o owrzodzeniu lub zapaleniu jelita grubego, o anemii, dodając, że „to przejdzie”, a za miesiąc będzie m ożna uczcić wyleczenie wy staw ną kolacją48. „U źródeł takiego myślenia stoi pew na postaw a (m ożna ją również nazwać odczuciem ), k tóra wykrystalizowała się w drugiej połowie X IX wieku. O toczenie chorego skłania się z jednej strony do oszczędzania m u informacji o powadze jego p o łożenia, do zatajenia przed nim jego rzeczywistej sytuacji, z drugiej strony zdając sobie sprawę z faktu, że ukrywanie nie m oże trwać zbyt długo”49. W tym przypadku n a pierwszym miejscu znajduje się
45 P o zo stałe to: k o n tek st arg u m en tó w praktyczn o -p rag m aty czn y ch , k o n tek st psychologiczny, religijny, a u to ry te tu medycyny i lek arza o raz społeczny. Z ob. M . G ału szk a, art. cyt., 180.
46 F. A n to n elli, dz. cyt., 47.
47 A . O strow ska, Śm ierć w dośw iadczeniu jed n o stki i społeczeństwa, W arszawa 1997, 77.
48 F. A n to n elli, dz. cyt., 49. 49 J. B rem er, art. cyt., 190.
kontekst psychologiczny. Chory nie chce um ierać, zaprzecza i o d czuwa swoją śm ierć jako niesprawiedliwość50. Prawda o zbliżającej się śmierci m oże odebrać m u nadzieję oraz poczucie sensu walki o przetrw anie i doprowadzić do załam ania psychicznego51. L e karz, który obwieściłby „wyrok”, mógłby zostać przez chorego o d rzucony jako ktoś bezradny, nie mogący pom óc, ktoś, kto zawiódł. Zaś „litościwe kłam stw o” nie podważa jego zaufania.
Dalszy arg u m en t n a rzecz nie m ów ienia prawdy to tw ierdzenie, że sam lekarz rzadko (jeśli w ogóle) zna praw dę, gdyż nigdy nie m oże być do końca pewnym rozpoznania i rokow ania m edyczne go. P o n adto , naw et gdyby lekarz znal praw dę, pacjent przew ażnie nie byłby w stanie praw idłow o jej zrozum ieć52.
Wyżej om ów iona postaw a jest elem en tem m odelu śm ierci „zdziczałej”, traktow anej jak o tem a t tabu, o którym się milczy. Jest także wynikiem pom ieszania dwóch kwestii: m oralnego p ro blem u m ów ienia praw dy oraz problem ów epistem ologicznych, lo gicznych i sem antycznych związanych z pojęciem praw dy jako ta kiej53. Jest więc rów nież efektem u p ad k u koncepcji świata m etafi zycznego p orządku, w skutek któ reg o indywidualizm i strach przed śm iercią (współcześnie zam ieniony we wstyd) zab raniają m ów ienia praw dy o faktycznym stanie pacjenta. Byłoby to b o wiem w kraczaniem w nietykalną sferę prywatności i osobistego przeżyw ania dośw iadczenia śm ierci o raz przyznaniem się do h a niebnej porażki i niem ocy now oczesnej techniki m edycznej, a r a czej niem ocy sam ego człowieka, p o za którym nie m a już nic d o skonalszego.
W ielu lekarzy i psychologów sądzi, że ani jednej ani drugiej te zy n iep o d o b n a uw ażać za w pełni zadow alającą, choćby dlatego, że w stosunkach m iędzyludzkich rozw iązania dogm atyczne i bez
50 Por. E . K iib le r-R o ss, R ozm ow y o śm ierci i um ieraniu, tîum . z ang. I. D ole- żal-N ow icka, W arszaw a 1 9 7 9 ,4 3 -7 9 .
51M . G atu szk a, art. cyt., 181.
52 „N aw et ta k pow szechnie używ ane słow o ja k „ rak ” m oże zostać opacznie zro zu m ian e przez pacjentów nie m ających p rzygotow ania m edycznego. W św ia dom ości p ac je n ta zam iast całego szeregu u w arunkow ań, przew idyw ań i n iu a n sów technicznych, jak ie kryją się w tym słow ie, często pojaw i się tylko m roczne p rz e k o n a n ie , ze rak to nic innego, ja k nazw a szczególnie przerażającej ch o ro b y ”. R. G illon, Etyka lekarska. Problem y filozoficzne, tłum . z ang. A. A lichniew icz, A. Szczęsna, W arszaw a 1997,112.
dyskusyjne nie są nigdy rozw iązaniam i optym alnym i. N iew ątpli wie słuszne jest rozstrzygnięcie dylem atu „mówić, czy nie mówić” uzależniające przyjęte rozw iązanie od każdorazow ej, indyw idual nej oceny, czy pacjent rzeczywiście chce znać praw dę i czy jest psychicznie przygotowany n a jej przyjęcie. Jedynie możliwe zale cenia ogólne m ogą dotyczyć sposobu przekazyw ania wiadom ości, przygotow ania do nich i ich akceptacji54. W ydaje się, że „p o śred n ie ” rozw iązanie p ro p on u je K odeks Etyki Lekarskiej: „W razie niepom yślnej prognozy dla chorego pow inien on być o niej p o in form ow any z taktem i ostrożnością. W iadom ość o rozpoznaniu i złym rokow aniu m oże nie zostać c h o rem u przekazana, jeśli le k arz jest głęboko przekonany, iż jej ujaw nienie spow oduje bardzo pow ażne cierpienie chorego lub inne niekorzystne dla zdrow ia następstw a; jed n a k na wyraźne żąd anie p acjen ta lekarz pow inien udzielić pełnej inform acji”55. N ie oznacza to jed n ak kierow ania się założeniam i etyki relatywistycznej odw ołującej się do idei „kłam stw a użytecznego” ani stosow ania grocjuszowskiej teorii fałszom ów stwa56. A. V erm eersch p ro p o n u je zam iast nich ko n cep cję tzw. „dwuznaczników konw encjonalnych”57- Chodzi tu o pew ne u ta rte szablonow e odpow iedzi typu: „nie w iem ”, „zobaczymy”, „na razie tru d n o coś ko n k retn eg o pow iedzieć”. Podstawowy sens tych w yrażeń nie oznacza nic więcej, jak tylko niechęć do podjęcia rozm owy n a dany tem at i w ypow iedzenia swojej właściwej myśli. Poniew aż o d m ien n a funkcja znaczeniow a w spom nianych wyrażeń jest w środow isku lekarzy i pacjentów tajem nicą poliszynela, nie naruszają o ne wymogów praw dom ów ności58.
54 A . O strow ska, dz. cyt., 78.
55 K odeks E tyki Lekarskiej, a rt. 17. P o d o b n e rozw iązanie p o d a je R a d a E uropy w K onwencji o ochronie praw człowieka i godności istoty ludzkiej wobec zastoso
w ań biologii i m edycyny, art. 10. Tekst o b u aktów praw nych m o żn a znaleźć np.
w: M . N esterow icz, Prawo m edyczne, T oruń 1998.
56 Z o b . T Ślipko, Prawda - kłam stw o - nieprawda, Chrześcijanin w świecie (1985), n r 11, 58-62.
57 Z o b . Tenże, Zarys etyki szczegółowej, t. 1, K raków 1982, 358.
58 Z ob. Tenże, Granice życia. D ylem aty współczesnej bioetyki, K raków 1994,193. P o r także: „ ( ...) N ie m ożna ani dw uznaczników konw encjonalnych ani zw rotów grzecznościow ych dyktow anych k u rtu azją czy wymuszanych n atręctw em ( ...) kw alifikow ać jak o „kłam stw a użytecznego” , p oniew aż w znaczeniow ej wymowie określonych sytuacji zaw arta je st inform acja o ich sensie odm iennym o d dosłow nego ro zu m ien ia” . Tenże, Prawda - kłam stw o - nieprawda, art. cyt., 66.
N ie d a się zaprzeczyć, że przekazyw anie przykrych wiadom ości o stanie czyjegoś zdrow ia jest tru d n e . D lateg o trzeba się tego n a uczyć, w brew potocznym opiniom , że nabywa się tę spraw ność a u tom atycznie lub, że należy to robić spontanicznie. M ówiąc o przekazyw aniu inform acji c h o rem u trz e b a podkreślić dwie k lu czowe zasady: 1) praw da jest ja k lekarstw o; należy je dawkować w zależności od indywidualnych p o trzeb i wrażliwości chorego; 2) przekazyw anie złych inform acji jest procesem , który trw a wiele dni i m a swoją dynam ikę rozw ojow ą59. N ależy założyć, że chociaż człowiek m a praw o do praw dy o swoim stanie, to jed n a k nie m a obow iązku jej poznania. D latego nie w olno złych inform acji p rze kazywać rutynow o, bez wcześniejszego upew nienia się, że chory ich rzeczywiście pragnie i że dojrzał d o ich przyjęcia60.
Trzeba też pam iętać, że stopień zapotrzebow ania na inform acje jest różny u poszczególnych osób i zm ienia się w zależności od stopnia zaaw ansow ania choroby - im bardziej zaawansowany jest proces chorobow y, tym m niejsze jest zainteresow anie chorego przyczyną sam ej choroby, a większa k oncentracja na poszczegól nych objaw ach61. Pacjent poinform ow any staje się szczególnie wrażliwy i slaby psychicznie. Przykre wiadom ości pow odują, zwłaszcza n a początku, silne reakcje em ocjonalne. C hory wymaga wówczas szczególnej obecności i w sparcia osób bliskich. Inaczej diagnoza-w yrok m oże wywołać u niego rozpacz i pchnąć do działań samobójczych. Spraw dza się w tedy znane pow iedzenie, iż praw da bez m iłości - zabija. Człowiek, który m a um rzeć, um rze godniej, jeśli zostawi się m u iskierkę nadziei. A le nadzieja ta nie polega wyłącznie n a w ierze w wyleczenie lub choćby pow strzym a nie choroby. D la um ierającego bow iem perspektyw a wyleczenia zawsze ostatecznie okazuje się fałszywa, a naw et możliwość zła godzenia bólu często o braca się wniwecz. „Są tacy, którzy nad zie ję znajdą w religii i w ierze w życie przyszłe; inni będ ą czekali na
59 K. d e W ald e n -G atu szk o , U kresu, dz. cyt., 90. Z ob. też S. O lejnik, Etyka le
karska, K atow ice 1995, 108-109; P. Skurzynski, J a k spokojnie um rzeć?, G d ań sk
1993, 27-30.
60 K. d e W alden-G atuszko, P om oc psychologiczna osobom um ierającym , Z n a k (1997), n r 1 0 ,8 8 .
61 Z o b . F. Z e rb e , Paternalizm w stosunkach lekarz - pacjent. Zagrożenia i k o
osiągnięcie jakiegoś ważnego e ta p u albo jakieś przełom ow e zd a rzen ie”62. W erze stechnicyzowanych n au k biom edycznych, gdy niem al każdy dzień ludzi now ą perspektyw ą kolejnego leku, p o kusa, by trzym ać się nadziei wyleczenia, jest ogrom na. R obienie kom uś takiej nadziei jest jed n a k często oszustwem i n a dłuższą m etę okazuje się, że zam iast być po m o cn e um ierającem u, oddaje m u jak najgorszą przysługę63.
3. E S T E T Y Z A C JA Ś M IE R C I
Człowiek końca X X w ieku dośw iadcza skutków wyzwalającego p rocesu indywidualizacji i w chodzenia w świat nicości aksjolo- giczno-ontologicznej. Są nimi: sam otność jednostkow ego istnie nia (wielkie zatom izow anie człow ieka) i jednocześnie izolacja człow ieka od innych stw orzeń. Człowiek jed nak , m im o swoich wy siłków, nie jest i nie potrafi być „sam o tną wyspą”64. Temu zaś, co się w okół niego dzieje, pró b u je n adać utracony sens. Dotyczy to rów nież zjawiska śmierci. D ziałanie człow ieka w spółczesnego idzie tu w dwóch różnych, choć m ających tę sam ą m otywację, kie runkach: opieki hospicyjnej o raz estetyzacji śmierci.
E stetyzacja śm ierci, zw ana także „śm iercią etykietalną”65, sta nowi „w ołanie z sam otności jednostkow ego istnienia o łączność z drugim człowiekiem , niechby realizow aną tylko w chwili śm ier
62 S. N u lan d , dz. cyt., 292.
63 L iterack ą ilustrację takiego oszustw a i jeg o konsekw encji znajdujem y w n o weli L. Tołstoja: „N ajcięższą m ęką dla Iw ana Iljicza było kłam stw o. To nie w iado m o dlaczego zaakceptow ane przez wszystkich kłam stw o, że o n jest tylko chory, ale nie um ierający, i że m a tylko zachow ać spokój i przeprow adzać kurację, a z tego w yniknie coś bard zo pom yślnego. A Iw an Iljicz w iedział, że cokolw iek by czynio no, nic z tego nie wyniknie, prócz jeszcze bardziej męczących cierpień i śmierci. To kłam stw o męczyło go, m ęczyło i to, że nikt nie chciał się przyznać do tego, o czym wszyscy w iedzieli i o czym on w iedział, i że chciano go oszukiwać i zm u szano do b ran ia udziału w tym kłam stw ie. K łam stw o, kłam stw o, to okłam yw anie go w przed ed n iu śm ierci, kłam stw o, któ re sprow adzało ten straszny, uroczysty akt jeg o śm ierci do poziom u tych wszystkich ich wizyt, firanek, jesiotrów ... było strasz ną m ęczarnią dla Iw ana Iljicza. I rzecz dziw na, w iele razy, kiedy tam ci wyczyniali te błazeństw a, był o włos od tego, aby zaw ołać do nich: przestańcie kłam ać, i wy wiecie, i ja w iem, że um ieram , więc przynajm niej, przestańcie kłam ać. A le nigdy nie m iał dość odwagi, aby tak zrobić” . L. Tołstoj, Śm ierć Iwana Iljicza, tłum . z ros. J. Iwaszkiewicz, w: O powiadania i nowele. Wybór, W arszawa 1985, 73-74.
64 O k reślen ie zapożyczone z tytułu książki T. M e rto n a : T. M e rto n , N ikt nie jest
sam otną wyspą, tłum . z ang. M . M o rstin -G ó rsk a, P oznań 1997.
ci i za jej pośrednictw em ”66. D rugi człowiek (lekarz, rodzina) jest tu elem en tem racjonalnego plan u śm ierci, estetyczno-użytecz- nym gestem w kom ponow anym w ten plan. Przykładowo: m ąż pi je z żoną szam pana, po czym po m aga jej um rzeć67. Istnieją więc
dwie podstaw ow e grupy w artości, k tó re należy uwzględnić: per- fekcjonizm podjętych działań o raz w artości estetyczne, czyli ele gancja i przyzwoitość sam ej śmierci. D zięki owem u „planow a- n iu -ro b ie n iu ” w łasna śm ierć uzyskuje sens dla program ującej ją jednostki. C o więcej, cały sens śm ierci wyczerpuje się w jej „ ro bien iu ”. „Sens zaś to p rzede wszystkim piękno, precyzja i funk cjonalność g estu ”68. Ow o niezwykle drobiazgow e przygotow anie własnej śm ierci m a dać m aksim um pewności, że życie zostanie za kończone w sposób niezaw odny i elegancki zarazem . W śm ierci etykietalnej b ardzo ważny jest p rze to jej styl. O n m a przywrócić tem u w ydarzeniu sens, zapew nić spokój i kom fort um ierania. Człowiek widząc, że nie m oże zapanow ać n ad śm iertelnością sta ra się przynajm niej racjonalnie kierow ać w łasną śmiercią.
Z drugiej strony, śm ierć etykietalna staje się „zaczynem rozkw i tu grup p o p arcia dla osób bliskich ostatecznego wyjścia”69. P la n o w anie śm ierci przyciąga na sp o tkan ia owych grup pokrew nych so bie duchem uczestników , dzielących się ze sobą w rozm owie wspólnymi problem am i i obdarzających się wzajemnym zrozu m ieniem 70. O m aw iają oni zazwyczaj w łasne odczucia n a tem a t bli skiej śmierci.
E stetyzacja śm ierci stanow i jed e n z elem entów globalnej este- tyzacji natury, k tó ra z kolei jest składnikiem estetyzacji totalnej, obejm ującej wszystkie dziedziny ludzkiego działania71. Dotyczy ona, oprócz zjawiska śmierci, rów nież życia jednostki, jej roli za wodowej i społecznej, wypoczynku, m iłości. „U niw ersum pozba w ione trw ałych fundam entów aksjologiczno-ontologicznych
prze-66 Tam że, 48.
67 Z o b . p rzy p ad ek J a n e t Mills. N ic prócz igły, czyli przypadek Janet M ills, Zycie (1997), n r 6 ,1 1 .
68 K. Szewczyk, art. cyt., 48. 69 Tam że, 49.
70 D . H u m p h ry , O stateczne wyjście. Praktyczne rady dla śmiertelnie chorych, ja k
sam odzielnie lub z cudzą p o m o cą p o p ełn ić sam obójstw o, tłum . z ang. K. Schreyer,
Bydgoszcz 1993,118.
rad ża się w m agazyn gestów i stylów, postaw , poglądów i św iato poglądów , z których m ożna dow olnie czerpać i składać now e es tetyczne całości”72. Śm ierć etykietalna jest zatem p ró b ą w łączenia osam otnionych jed n o stek w szersze tło społeczne poprzez up o d o b an ie do rzeczy śm iercionośnych73.
Pow staje jed n a k obawa, że w olność w kreow aniu estetycznych światów grozi także osam otnieniem i to dwojakiego rodzaju. Pierwsze płynie z poczucia kruchości świata, w którym jed no stka nie uczestniczy już we wspólnym budow aniu czegoś solidnego, co przetrw a dłużej niż chwila radości tw orzenia. D rugi rodzaj o sa m o tnienia to sam otność w fizycznym znaczeniu tego słowa, „sa m otność program istów w patrzonych w ekrany m onitorów i n a wiązujący k o n tak t z innymi tylko za pośrednictw em kom puterów w trakcie program ow ania w raz z nim i jakiegoś przem ijającego św iata”74.
Z A K O Ń C Z E N IE
O śm ierci człowiek myśli i mówi zawsze z pozycji jakiegoś ro zum ienia sam ego siebie, sensu w łasnego życia, zatroskania o w ła sną przyszłość. W spółczesne podejście do zjawiska śmierci w znacznym stopniu k ształtują m edia. L ansują one m łodość, spraw ność fizyczną, sukces osobisty i zawodowy oraz „lekki i r a dosny” styl życia pozbaw ionego istotnych problem ów natury egzy stencjalnej. O dw ołują się przy tym często do najniższych ludzkich instynktów, stosując w yszukane techniki m anipulacyjne. Z d ru giej strony, m edia pokazu ją śm ierć, ale nie n aturalną, lecz b ru ta l n ą i gwałtow ną, przedstaw iając ją w sposób drastyczny i n atu ra- listyczny75. Śm ierć jest wówczas tow arem , m igawką n a ekranie, „jest o b ca”76. Nieprawdziwy obraz śm ierci, k tó ra zakłóca idyllicz ną wizję egzystencji ludzkiej, jest konsekw encją zakłam anego o b razu życia lansow anego w środkach m asow ego przekazu i utrw a
72 K. Szewczyk, art. cyt., 52.
73 F. C om by, A c h ci starcy, którzy nie m ogą um rzeć, tłum . z franc. J. Jęd raszek , C o m m u n io (1989), n r 2, 90.
74 K. Szewczyk, art. cyt., 52.
75 Istn ieją oczywiście liczne w yjątki o d w spom nianej „reguły” ; przykładow o: o sta tn i film K szysztofa Z an u ssieg o Życie ja k o śm iertelna choroba, przenoszona
, H ospicjum w służbie um ierających, W arszaw a 2000,10. drogą płciow ą
\ y f (~ir\re*i
lanego praktyką codzienności. Śm ierć „zdziczała” to owoc „zdzi czałego” życia, k tó re przez w spółczesnego człowieka zostało u to ż sam ione z w italnością i nieograniczonym zaspokajaniem potrzeb własnej natury biologicznej, a tym samym pozbaw ione w artości tran scen den tnej. Sposobu przyw rócenia zjawisku śm ierci w łaści wego m iejsca w obszarze ludzkich dośw iadczeń należałoby zatem szukać w takim przeżywaniu egzystencji człowieka, w którym jest m iejsce zarów no n a radosny uśm iech, jak i n a łzy cierpienia.
JA C E K T O M C Z Y K
Z D O L N O Ś Ć GOTOW A NIA FA K T O R E M R O Z W O JU C ZŁO W IEK A
B ad an ia nad filogenezą człow ieka (antro p ogen ezą), czyli jego rozw ojem rodowym , obejm ują zarów no prow adzenie wykopalisk, ja k rów nież staw ianie hipotez wyjaśniających proces hom inizacji. W okół an tropogenezy toczą się liczne dyskusje i spory. W ielu a n tropologów dochodzi naw et na kanw ie tych samych faktów (ska m ieniałości, artefaktów ) do rozbieżnych wniosków w spraw ie przebiegu hom inizacji. P ro ponow ane rozw iązania wskazują na różne czynniki, k tó re doprow adziły do pojaw ienia się człowieka w spółczesnego - H o m o sapiens. Stąd m nogość m odeli filogene tycznego rozw oju człowieka. W tym kontekście mówi się w łaśnie o m odelach lub hipotezach, poniew aż tłum aczą one w ydarzenia jed n o razow e z odległej przeszłości. Jak o takie są tru d n e do zw e ryfikowania. P roponow ane zatem m odele są dopóty aktualne, d o póki nie zo stan ą zakw estionow ane przez nowe odkrycia, albo też nie zjawią się w yjaśnienia inne, lepiej harm onizujące z d o stę p nym m ateriałem .
W 1970 roku C lifford Jolly z N ew York University z a p ro p o n o wał m o del kryzysu żywnościowego. Łączy on m odyfikację m orfo lo giczną z ad ap tacją do środow iska przez zm ianę sposobu odżywia nia. W edług tego m odelu, fak to rem procesu hom inizacji były zm iany klim atyczne, k tó re doprow adziły do zastąpienia środow i ska leśnego przez stepow e. W ymusiło to zm ianę w odżywianiu