• Nie Znaleziono Wyników

W sprawie budowy dzieła literackiego : profesorowi Markiewiczowi w odpowiedzi

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "W sprawie budowy dzieła literackiego : profesorowi Markiewiczowi w odpowiedzi"

Copied!
21
0
0

Pełen tekst

(1)

Roman Ingarden

W sprawie budowy dzieła

literackiego : profesorowi

Markiewiczowi w odpowiedzi

Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej 55/1, 183-202

(2)

P

о

E

E

M

I

K

I

ROMAN INGARDEN

W SPR A W IE BUDOWY D ZIEŁA LITERA CK IEG O

PROFESOROWI MARKIEWICZOWI W ODPOWIEDZI

Z zaciekaw ieniem b rałe m do rę k i a rty k u ł prof. H e n ry k a M arkiew icza pośw ięcony m ej książce O dziele lite r a c k im l. U w ażam bow iem prof. M arkiew icza za n ajw y b itn iejszeg o naszego te o re ty k a lite r a tu r y śre d n ie j g e n e ra c ji. Z nalazłem też rzeczyw iście szereg in te re su ją c y c h uw ag, św iadczących o p ró b ie pogłębienia zrozum ienia różnych sp ra w o m a w ia ­ n y ch w m o jej książce. W idoczny rów nież je s t w ysiłek, by oddać m ej książce spraw iedliw ość w je j dążen iu do w y k ry c ia w łasnej b u d ow y dzieła literackiego. K siążka t a u n as n a ogół nie m ia ła szczęścia do recenzen tó w . S p o ty k a ła się u n as często z w yniosłą postaw ą niechęci i te n d e n c ją do pouczania m ię z g ó ry przez fachow ców . Toteż m im o w ie lu spraw , co do k tó ry c h nie m ogę się zgodzić z prof. M arkiew iczem , cieszę się z jego zasadniczej p ostaw y wobec m ej książki. O czyw iście cieszyłbym się w p ełn i dopiero w ted y, g d ybym b y ł znalazł w a rty k u le prof. M arkiew icza dalsze opracow anie zagadnień, k tó re z n a tu ry rzeczy m u siałem pozostaw ić jed y n ie w zarysie. K siążka O dziele litera c k im , stw orzy w szy p ew n e p o d staw y dla ogólnej w iedzy o dziele tego ro d zaju, w y ty cza też pew n e dalsze zagadnienia, k tó re częściowo s ta ra łe m się sam później opracow yw ać, ale k tó re dom agają się jeszcze w ie lu p rac b ard ziej szczegółow ych. A rty k u ł prof. M arkiew icza — p om y ślany zresz­ tą w y ra ź n ie jako re c e n z ja — ogranicza się do szeregu uw ag k ry ty c z n y c h w spraw ach , k tó re — ja k pisze jego a u to r — ,, w y da ją się n ie a d e k w a tn e do swego p rze d m io tu albo w y w o łu ją nieprzezw yciężone tru d n o śc i p rzy p ró bach p rak tycznego zastosow ania” .

W przeciw ień stw ie do tego stw ierd zen ia odnoszę w rażenie, że raczej proponow ane przez prof. M arkiew icza zm iany m o jej koncepcji uczy­ n iły b y ją bard ziej „ n ie a d e k w a tn ą ” w stosunk i do sw oistej b u d ow y

(3)

dzieła literackiego. Tym w łaśnie propozycjom zm ian chciałby m tu po­ święcić k ilk a uwag, ogran iczając się zresztą do sp ra w n ajw ażn iejszych . N ato m iast nie ulega d la m nie w ątpliw ości, że p rzejście od ogólnej teorii do jej zastosow ania w poszczególnych analizach dzieł lite ra c k ic h n a ­ strę c za z n a tu ry rzeczy w iele isto tn y ch trudno ści, p o stu lu je bow iem podjęcie nowego ty p u w ysiłków badaw czych w obec poszczególnych dzieł i odbiegnięcie od p rz y ję ty c h i uśw ięconych tra d y c ją szablonów postę­ pow ania. D om aga się od badacza p rzede w szystkim le k tu ry dzieła bardzo a k ty w n e j i w rażliw ej n a różne jego szczegóły i uw zg lęd n iającej roz­ m aite jego stro n y i m o m enty ; dom aga się w reszcie od niego dokonania ostateczn ej, sy n te ty z u ją c ej p ercepcji dzieła w postaw ie e ste ty cz n e j dla uchw y cenia z e stro ju jego jakości estety czn ie w artościow ych. A w szystko to stanow i dopiero p u n k t w y jścia do o dd ania w y nik ów te j percep cji w u jęciu językow ym , dla przekazania ich in n y m badaczom . To z pe­ w nością nie je s t łatw e i — nieczęsto by w a stosow ane przez h isto ry k ó w lite ra tu ry , częściej ju ż m oże przez k ry ty k ó w . W ielk a różnorodność dzieł literack ich , i to ty m w iększa, z im w iększym i arcy dziełam i m am y do czynienia, pociąga za sobą konieczność w y n a jd y w a n ia coraz to innego sposobu p ercy p o w an ia dzieła p rzy odpow iednim u w ra ż liw ien iu cz y te l­ n ik a n a sw oistą postać dzieła i całą k rasę jego n iep o w ta rza ln y c h p ięk ­ ności. D opóki tra k tu je m y u tw ó r litera c k i nie jako dzieło sz tu k i sta n o ­ w iące uorganizow aną całość a rty sty czn ą, lecz raczej jako pew nego ro d za ju n arzędzie do p o inform ow ania czy teln ik a o pew n y ch fak ta ch po zaarty sty czn y ch (np. psychologicznych, h isto ry czn y ch , społecznych czy politycznych) lub jako środek do n a w racan ia czy teln ik a n a ta k ą lu b in n ą w ia rę w y zn aw an ą przez au tora, a p rz y n a jm n ie j przez niego pro pago w an ą, d opóty nie d ocieram y i nie m ożem y dotrzeć do isto ty danego u tw o ru jako dzieła sztuki, o ile oczyw iście m am y do czynienia z utw o rem , k tó ry do tego p re te n d u je . U tw ór będący fak ty c zn ie dziełem sztu ki, lecz niew łaściw ie przez nas p o trak to w an y , nie m oże oddziałać na n as w pełni, ta k b y śm y m ogli u k onk rety zow ać p rz y n a le ż n y do niego lite ra c k i przed m io t estetyczn y , p o ten cjaln ie przezeń w yznaczony. T eorie literack iego dzieła sztuki, k tó re upraszczają rzecz, spro w ad zając dzieło np. do sam ej w a rstw y jęz y k a i kładąc nacisk jed y n ie n a m o m e n ty tzw . „ fo rm y ” , albo przeciw nie: ograniczając je ty lko do w a rstw y p rzedm io tów przed staw ion y ch , sta w ia ją w obec czy teln ik a i badacza zadanie znacznie łatw ie jsz e do spełnienia. N ie łatw ość zadan ia ro zstrz y g a je d n a k o uzys­ k a n y c h w y nik ach badań, lecz stopień ich dostosow ania do w łaściw ości badanego przed m iotu , a p rzed m iot te n je s t — m oże kto pow ie: n ie ­ ste ty ! — w ielce skom plikow any i ty m tru d n ie js z y do uch w y cenia, im b ard ziej p rz y całej k o m p lik acji sw ych w łasności i spraw n ości w y d aje się, ja k każde w ielkie dzieło, „ p ro sty ” i p ro sto tą sw oją nas u rze k a ją c y .

(4)

W S P R A W IE B U D O W Y D Z IE Ł A L IT E R A C K IE G O 185

M oja koncepcja literackiego dzieła sztu ki s ta ra się jed yn ie oddać spraw iedliw ość jego całem u bogactw u i różnorodności w y stęp u jący ch w nim zjaw isk i jakości, a zarazem swoistości jego ostatecznej postaci, u jaw n iającej się w sy n te ty c zn y m odczytaniu. D latego m oże w y d a je się różnym m oim czytelnikom bardzo tru d n a do o d dan ia w k o n k retn y m b adaniu. M yślę jed n ak , że w gru n cie rzeczy d ostarcza badaczow i lite ­ r a tu r y szereg u narzędzi — pojęć i tw ierd z eń o budow ie i w łasnościach dzieła — jak ich, ja k m i się w y d aje, żadne inn e teorie dzieła w tej m ierze nie czyniły. D om aga się, in n ym i słow y, od badacza w iele, ale też pom aga m u w jego d ziałaniu przez w skazanie na różne stro n y i w łaściw ości dzieła w sposób pojęciowo sprecyzow any, nie g u biący się w ogólnikach lu b n iesp raw d zaln y ch frazesach, ja k to — w edle mego w rażen ia — czynią n ie je d n o k ro tn ie inne teorie. Nie n ależy ty lk o w y ­ ników w książce m o jej w y k ry ty c h i sprecyzow anych, tudzież, o ile możności, ostro od siebie odgraniczonych, n a nowo „upraszczać” , z a ­ cierać, w prow adzać n a now o pom ieszanie i zam ęt pojęciow y tam , gdzie już udało się dokonać niezb ędn y ch rozróżnień. K ażde tak ie rozróżnienie, każde sprecyzow ane tw ierd zen ie stanow i jak b y drogow skaz p rz y b a­ daniu, u ła tw ia ją c y znalezienie in concreto tego, co w m ej książce mogło być n ie je d n o k ro tn ie p odane ty lk o in abstracto. O baw iam się, że n ie ­ k tó re propozycje prof. M arkiew icza m ogą w prow adzić n a nowo zam ęt tam , gdzie w ydaw ało m i się, że już pom ieszań da się uniknąć.

O czywiście nie a ro g u ję sobie tego, b y w m ej koncepcji dzieła lite ­ rackiego nie było pojęć n ie tra fn y c h lub tw ierd z eń fałszyw ych. Nie sądzę też, jak o b y było w niej ju ż w szystko w dostateczny sposób w y­ jaśnione i nie dało się niczego bliżej czy głębiej opracow ać. P rzeciw nie, jeszcze w czasie pisan ia książki zdaw ałem sobie całkiem w y ra ź n ie sp ra ­ wę, w jak ich p u n k ta c h m uszę ograniczyć się jed y n ie do pew nego ro ­ d z a ju szkicu, k tó re s p ra w y m uszę pozostaw ić w zaw ieszeniu, do czasu u zy skan ia w gląd u w różne b ardziej szczegółowe s tr u k tu ry dzieła — zależnie np. od ro d za ju literackiego itd. I jed y n ie cieszyłbym się, gdyby czyteln icy i łaskaw i k ry ty c y moi usiłow ali posunąć całą an alizę dalej i głębiej. Tym czasem m uszę w yznać, że w ciągu ty ch trz y d z ie stu k ilk u lat od u k azan ia się pierw szego w y dan ia Das literarische K u n s tw e r k m iałem w rę k u bardzo niew iele książek, w k tó ry ch m ogłem znaleźć posunięcie n ap rzó d całej d y sk u sji n a te m a t dzieła literackiego. T u n a ­ leży np. książka E m ila S ta ig e ra G ru n d b eg riffe der P oetik. Z pew nością już sam o w łaściw e odczytanie i u k o n k retyzow an ie dzieła literackiego m oże dostarczyć szeregu m ate ria łó w do spraw dzenia, czy i w jak ich g ran icach tra f n a je s t koncepcja, k tó rą próbow ałem zarysow ać w m ych pracach. Nie w y starczy ono jed n a k do trafn eg o zrozum ienia szeregu tw ierd zeń , k tó re się n a tę koncepcję sk ład ają. N iezbędne t u je s t głębsze

(5)

w niknięcie w podłoże filozoficzne, z jakiego w y ro sła k siążk a Das lite ­

rarische K u n s tw e r k , ty m b ardziej że o stateczne je j zam ierz e n ia w y ­

k rac z a ją w sposób isto tn y poza dziedzinę zagad nień teo rii sztuki. To filozoficzne podłoże nie da się też w ykluczyć p rz y rozw ażaniu słusz­ ności lu b niesłuszności głów nych tw ierd z eń te j książki. S am a ju ż bo­ w iem n a tu ra dzieła literackiego nasuw a szereg zagadnień filozoficznych, k tó re trz e b a w yjaśnić n a te re n ie bądź to ontologii fo rm a ln e j, bądź teo rii poznania. N iektó re tw ierd z en ia tu u zy sk an e trz e b a zastosow ać p rz y b a d a n iu ogólnej budow y dzieła literackiego. Jeżeli się tego pod­ łoża filozoficznego dostatecznie głęboko nie z n a lu b się je p o m ija jako coś, z czym nie należy się liczyć, to je s t się n a rażo n y m n a rozm aite n ieporozum ienia p rzy w y sn u w an iu tak ich lub in n y ch zarzu tó w przeciw całej koncepcji lu b też p rzy w p ro w ad zaniu propozycji tak ich lu b in ­ n y ch zm ian w jej obrębie.

Otóż prof. M arkiew icz św iadom ie u nik a d y sk u sji n a te m a t tego pod­ łoża filozoficznego, głów nie, zd aje się, w p rześw iadczeniu, że p ogrze­ b ałb y m o ją teo rię całkow icie, bo przecież je s t niezgodna z m arksizm em , a byłoby przecież jakoś pożyteczne, b y urato w ać z niej to, co m ogłoby się przy dać n a w e t ty m badaczom lite ra tu ry , k tó rz y m oich „ h e re z ji” nie uzn ają. Nie czując się sam filozofem , nie chce też p ro f. M arkiew icz n iejak o m ieszać się w nie sw oje spraw y . T a jego zasadniczo p rzy ja zn a postaw a nie zabezpiecza go jed n a k p rzed w ypow iadan iem p ew nych tw ierd z eń — jako k o n trp ro p o zy cji przeciw m oim tezom — k tó re p o ­ p a d a ją w k o n flik t z w y n ikam i obszernych b ad ań filozoficznych, i to tak ich , k tó re — zdaniem m y m — m ożna p rz y ją ć bez w zględu na to, czy się je s t m a te ria listą , czy nie.

D otyczy to przede w szystkim spraw , k tó re w m ej książce m ogłem om ów ić tylko w bardzo ograniczonych rozm iarach, jak k o lw iek om ó­ w ien ie to o piera się n a rozległych badaniach, p rzepro w adzo ny ch przez w ie lu autorów , m . in. tak że przeze m nie. Nie m ogłem ich w m ej książce szerzej rozw inąć, gdyż rozsadziłoby to po p ro stu jej kom pozycję.

Tak się rzecz m a p rzed e w szystkim ze sp raw ą tzw . w yglądów . P r o ­ feso r M arkiew icz chce je uw ażać za szczególną tre ść n ie k tó ry ch zdań, z in n y ch zaś stw ierd zeń jego w ynika, że u w aża je rów nież za k o n ­ k re tn e w yobrażenia, jak ie c zy teln ik posiada podczas le k tu ry dzieła. W ty m o sta tn im d a je się powodow ać n iek tó ry m i tw ierd zen iam i S a r tr e ’a, k tó ry rów nież nie bardzo o rie n tu je się, o co chodzi, gdy m ow a o w y ­ g lądach. Tym czasem szczegółow a analiza w yg ląd ów n ależy do teorii s p o s t r z e ż e n i a , w szczególności sp ostrzeżen ia zm ysłow ego, i n ie ­ podobna szukać czegoś tak ieg o ja k w y gląd rzeczy w t r e ś c i ja k ie ­ gokolw iek zdania. Z d an ia m ogą być pom yślane bez w szelkiego sp o strz e ­ żenia, a n a w e t tam , gdzie są pom yślane n a podłożu pew nego

(6)

spostrze-W S P R A spostrze-W IE B U D O spostrze-W Y D Z IE Ł A L IT E R A C K IE G O 187

żenią lu b w yobrażenia, tre ść ich dotyczy pew nego przed m iotu, resp. w yznacza pew ien s ta n rzeczy, a nie je s t n ig dy żadnym w yglądem , an i n a w e t nie je s t opisem w y g lą d u rzeczy, o k tó re j coś orzeka. N a tu ­ raln ie, istn ie ją rów nież zdan ia o w yg ląd ach — np. te w szystkie, k tó re stano w ią teo rią w y g ląd ó w — ale wów czas te w ygląd y są sam e p r z e d ­ m i o t a m i an alizy czy op isu i nie pełn ią w te d y w łaściw ej im w bez­ pośred n im do znaniu przez podm iot sp o strzeg ający f u n k c j i p r z e ­ j a w i a n i a p ew n ych rzeczy. F u n k c ją tą p ełn ią ty lk o w tedy, g d y n i e stanow ią o b ie k tu naszego poznaw czego zainteresow ania, lecz są przez podm iot sp o strzegający p ew n ą rzecz d o z n a n e b e z p o ś r e d n i o i b i e r n i e . W dziele lite ra c k im p o jaw iają sią w łaśnie tam , gdzie 0 nich nie m a m ow y, tzn. gdzie nie m a zdań ich dotyczących. Tylko w te d y są one zdolne spełnić fu n k cją naocznego p rze jaw ia n ia rzeczy 1 ludzi. Dzięki czem u zaś m ogą one być narzucone czytelnikow i i u m o ż­ liwić m u ich u k o n k rety zo w an ie tudzież w y k o rzystan ie ich do naocznego p rze d staw ia n ia sobie rzeczy i ludzi w dziele „p rzed staw io n y ch ” — to sp raw a, k tó re j prof. M arkiew icz nie porusza, m oże w łaśnie dlatego, że utożsam ia je ze szczególną t r e ś c i ą n ie k tó ry ch zdań. S ta ra łe m sią dać pierw sze za ry sy ro zw iązan ia tego zagadnienia, ale m yślą, że da sią ono w zado w alający sposób w y jaśnić dopiero przez zbadanie poszcze­ g ólnych dzieł litera c k ic h (np. S k le p ó w cyn a m onow ych Schulza), gdyż —

jak sądzą — ró żn e są sposoby „ trz y m a n ia w pogotow iu” w yglądów w dziele tudzież ich ak tu alizo w an ia przez czytelnika, zależnie od ty p u dzieła i środków technicznych, jakim i dane dzieło rozporządza.

P o dobne jak ieś nieporozum ienie zaznacza sią w sposobie, w jaki prof. M arkiew icz chce p o trak to w ać sta n y rzeczy w yznaczone przez zda­ nia. I te sta n y rzeczy bow iem prof. M arkiew icz uw aża za t r e ś ć z d a ń , i to m ianow icie za „w spólną tre ść zd ań rów no znaczny ch”. To ju ż drugi czynnik — nota bene zupełnie o d m ien n y od p rzed chw ilą om aw ianego — k tó ry prof. M arkiew icz chce zmieścić w „ tre ści” zdania, w sk u te k czego i ta „ tre ść ” zd an ia s ta je sie czym ś zupełnie niew łaściw ie u ję ty m ; n ie ­ w łaściw ie, bo niezgodnie ze szczególną budow ą w szelkich tw o ró w jęz y ­ kow ych, z ty m , co ich „znaczenie” czy „sens” stanow i. To tak , jak b y nie istn ia ły an alizy H usserlow skie w V rozpraw ie dzieła Logische U n ­

tersu c h u n g e n ani cały cykl rozw ażań w V rozdziale Das literarische K u n s tw e r k , któreg o zadaniem było w łaśnie ukazać o d ręb n ą n a tu rą zn a­

czenia czy se n su tw o ró w językow ych, słów, zdań i zespołów zdań.

S ta n y rzeczy (autonom icznie istn iejące albo czysto in te n c jo n a ln ie w yznaczone przez sens zdania) 2 nie są m oim odkryciem . B yły one an

a-2 Stan rzeczy autonom icznie istn iejący czy też tylko intencjonalny nie jest też oczyw iście niczym takim jak „przedstaw ienie pojęciow e czy w ygląd ow e”, jak propo­ nuje prof. M arkiewicz. Term in „przedstaw ienie” jest przy tym od czasu Brentany,

(7)

lizowane przez k ilk u badaczy, n a k tó ry ch się zresztą w y raźn ie powo­ łałem , b y um ożliw ić czytelnikom k o n fro n tację tego, co sam n a ich tem a t zdołałem powiedzieć, z tym , co było p rzed tem znane. Sam za­ jąłem się nim i dość obszernie, i to d w u krotn ie, w książce Das litera ­

rische K u n s tw e r k 3, i w tom ie 2 S poru o istnienie św iata (rozdz. XII),

i nie m ogę tu ta j w szystkiego zaczynać ab ovo. M uszę prosić p ro f. M ar­ kiewicza, b y zechciał raz jeszcze przem yśleć w yw ody tego rozdziału,

a spodziew am się, że zgodzi się wówczas ze m ną, że s ta n rzeczy nie jest „w spólną tre śc ią zdań rów noznacznych” . S ta n rzeczy jest w sto ­ su n k u do tre śc i zdania, k tó re go w yznacza, czym ś ta k samo tra n s ­ cen d en tn y m ja k rzecz, w k tó re j zachodzi i k tó rą w sp ó łk o n sty tu u je, jakkolw iek je s t przez sens zd ania w yznaczony. T ak jest, niezależnie od tego, czy s ta n rzeczy je s t bytow o autonom iczny, zachodząc w jakim ś sam oistnym przedm iocie, czy też je st jed y n ie in ten cjo n aln y . N iedosta­ teczne uśw iadom ienie sobie, czym je st sens zdania, a ogólniej — zn a­ czenie tw orów językow ych, w szczególności nazw , przyczyniło się za­ pew ne do tego, iż prof. M arkiew icz p rop on uje, b y uw ażać s ta n rzeczy za „w spólną tre ść zdań rów noznacznych” . D opiero dogłębne p rze m y śle ­ nie analiz H u sserla na tem a t znaczenia tw orów ję z y k o w y c h 4, a także

resp. Twardowskiego, bardzo w ieloznaczny, tak iż ostatecznie w szystko dałoby się

pod niego podciągnąć. N iem niej w e w łaściw ym , w ąskim znaczeniu tym się w łaśn ie odznacza, że m oże nas prowadzić do r z e c z y lub ogólniej: p r z e d m i o t ó w , albo może leżeć u podłoża znaczenia nazwy, ale nie stanow i treści z d a n i a orzekającego ani nie wyznacza jego odpowiednika w szczegółowym przypadku stanu rzeczy. Właśnie dlatego stary Brentano w sporze z M einongiem odrzucił jego koncepcję obiektywów , która przy pew nej interpretacji jest bliska koncepcji stanu rzeczy. Kto nie zdał sobie sprawy z różnicy m iędzy „przedstawianiem sobie czegoś” a zdanio- twórczą operacją (por. Das literarische K u n s tw e rk , § 18), dla tego oczyw iście i stan rzeczy nie w ystępuje w jego polu widzenia. Nota bene „zdania równoznaczne” to albo zdania w różnych językach o tym samym sensie, albo po prostu jedno zdanie w ielo ­ krotnie w ypow iedziane. Dla określenia stanu rzeczy jako odpow iednika in tencjon al­ nego zdania orzekającego w ystarczy całkow icie jedno zdanie, nie potrzeba w ielu „zdań równoznacznych”.

3 Por. Das literarische K u n s tw e rk , § 23. Pow ołuję się tu na niem ieckie w ydanie mej książki, gdyż ono stanow i jej oryginał. Polskie w ydanie jest bądź co bądź tłu ­ m aczeniem, skontrolowanym w prawdzie przeze m nie, ale m im o to nie posiadającym w różnych m iejscach tej precyzji i dosadności, co oryginał niem iecki. W ymogi po­ prawności języka polskiego tudzież konieczność zachowania stylu pisania tłum aczki spowodowały, iż tekst polski zawiera pewne odchylenia, nieuniknione zresztą przy tłum aczeniu.

4 K ilku autorów zajm owało się u nas tą sprawą, ale zawsze ograniczano się jakoś do paru stron jednego z paragrafów II rozprawy Logische Untersuchungen H u s ­ s e r l a , zupełnie pom ijając analizy znajdujące się w V i VI rozprawie tomu 2 tego dzieła, tudzież odpowiednie części pracy Formale und transzendentale Logik i p o­ śm iertnie wydaną książkę Erfahrung und Urteil. Toteż już samo zdanie spraw y

(8)

W S P R A W IE B U D O W Y D Z IE L Ą L IT E R A C K IE G O 189

tego, co sta ra łe m się n a te n te m a t powiedzieć w rozdziale V m ej książki (w szczególności §§ 15, 16, 17, 18, 19, 23 i 25) 5, pozw ala sobie w yrobić pogląd, że sens zdania to jed y n ie pew ien w szczególny sposób zbudo­ w a n y zespół in te n c y j, dom niem ań zw iązanych z brzm ieniow ym i tw o ram i językow ym i, a pochodnych od pierw otn y ch, czysto in te n c y jn y c h aktów n a d a w a n ia sensu, bądź w tw órczym , bądź w odtw órczym , a n a w e t w czysto rozu m iejący m m y ślen iu. Zachodzi jak n a jb a rd zie j podstaw ow a różnica m iędzy tego ro d z a ju czysto — ja k H u sserl m ów i — „sygni- ty w n ą ” in te n c ją a ty m , co je s t przez n ią w yznaczone (jak to w poszcze­ g ólnym p rz y p a d k u zachodzi p rzy stan ie rzeczy), a co sam o w sobie nie je s t ju ż żadną in te n c ją , w yznaczaniem , p ierw o tn y m czy pochodnym . T u ju ż chodzi nie ty lk o o to, ze sta n rzeczy je st czym ś tra n sc e n d e n tn y m w sto su n k u do „ tre śc i” — lepiej: sen su — zdania, czym ś więc, co jest p o z a ty m w szystkim , co je s t elem en tem lub m om en tem zdania, resp. jego sensu.

C hodzi przede w szystkim o jak n a jb a rd zie j zasadniczą o d m i e n ­ n o ś ć tego, co je st p u stą in ten cją, dom niem aniem , w yznaczaniem , w sto su n k u do tego, co je s t w sobie czym ś w yp ełnio ny m jakościam i czy nasyco ny m d e te rm in a cja m i różnego rodzaju, w co in te n c ja tw o ru zn a­ czeniowego ty lk o m ierzy, co w yznacza, a co się jej p rzeciw staw ia jako w łaśnie odpow iednik, m iejsce tra fie n ia . S ta n rzeczy — podobnie zresztą ja k o dpow iednik nazw y, od którego różni się sw ą fo rm ą k a te g o ria ln ą — je s t czym ś z rzeczy lu b lepiej czym ś w rzeczy zachodzącym , rzecz tę b u d u jąc y m , a nie czym ś ze zdania, k tó re go w yznacza. Czyż m ożna utożsam iać ta k sk ra jn ie różniące się m iędzy sobą spraw y, k tó ry c h róż­ ność je st ta k jaw n a i ta k niezaprzeczalna?

O dnoszę w rażenie, że n a w ysunięcie przez prof. M arkiew icza p ro ­ pozycji p rzep ro w ad zen ia w m ojej koncepcji dzieła literackieg o sze­ re g u zaznaczonych zm ian w p ły n ę ły pew ne, dość żyw e u nas, ten d e n c je fo rm alistó w ro sy jsk ich w teo rii l i t e r a tu r y 6. Zarów no bow iem w yglądy

z poglądów H usserla odbiega w w ielkim stopniu od tego, co Husserl faktycznie ogło­ sił. W skutek tego krytyka dotyczy przeważnie tw ierdzeń przez Husserla nie w yp o­ w iedzianych.

Prof. M a r k i e w i c z twierdzi, że w odniesieniu do mojej koncepcji języka w ystarczy zastosować krytykę, jaką przeprowadził A. S c h a f f (Wstęp do sem antyki. Warszawa 1960) w odniesieniu do Husserla. Otóż, po pierwsze, m oje stanow isko w tej spraw ie nie jest identyczne z poglądam i H u s s e r l a (zwłaszcza z epoki Logische

Untersuchungen), gdyż było po części skierow ane p r z e c i w tym poglądom, a po

drugie — prof. S chaff w praw dzie cytuje moją książkę w spisie literatury, ale nigdzie się nią nie zajm uje i — odnoszę w rażenie — że jej nie czytał.

6 Tekst ten dałem do przeczytania prof. M arkiewiczowi, który w rozm owie ze mną zaprzeczył, jakoby w płynęły nań te tendencje, resp. jakoby był bliski form a­ lizm ow i. M uszę to oczyw iście przyjąć do wiadomości. Mimo to m yślę, że zm iany

(9)

za-uschem atyzow ane, ja k sta n y rzeczy, ja k w reszcie sam e rzeczy (ogól' n iej: p rzed m io ty przed staw io ne w dziele) m a ją się w edle propozycji prof. M arkiew icza zlać z tre śc ią zdań czy też jak ichk olw iek jed n o stek znaczeniow ych wyższego rzędu. O statecznie całe dzieło m a się niejako zm ieścić w d w u w a rstw ac h jęz y k a dzieła: w w a rstw ie brzm ieniow ej i w w a rstw ie znaczeniow ej. T ak a je st w łaśnie k on cep cja w y su n ięta przez form alizm rosy jsk i. K oncepcja ta nie godzi się z resztą nie tylko z w ielow arstw ow ą, skom plikow aną budow ą fak ty czn ie istn ieją cy c h dzieł sztu k i literack iej, ale n a w e t z rep re z en to w a n ą przez sow iecką teorię lite r a tu r y koncepcją tzw . obrazów , k tó re m a ją w ystępow ać w dziele literack im , koncepcją, k tó ra po bliższym o p racow aniu i oczyszczeniu z różnych w trę tó w dałaby się, ja k sądzę, sprow adzić do m oich tw ierd z eń o w a rstw ie w yglądów uschem atyzo w any ch i „ trz y m a n y c h ” w pogoto­ w iu w dziele p rzy pom ocy in n y ch skład nik ów dzieła. W prow adzenie na m iejsce d w u w a rstw dzieła — w a rstw y św iata przedstaw ionego i w a r­ stw y w yglądów u sch em aty zo w an ych — „w yższych układó w znaczenio­ w y c h ”, k tó ry c h przyjęcie p ro p o n u je prof. M arkiew icz, je s t znow u p rz e ­ jaw e m pom ieszania czegoś, co nie może być niczym w ięcej ja k zespo­ łem , szczególnie u stru k tu ro w a n y m , i n t e n c y j , z ty m , co je s t czym ś „ w y p ełn io n y m ”, bądź to doznanym , jak w yglądy, bądź też danym , jak rzeczy lub procesy. P ro p o zy cja p ro f. M arkiew icza prow adzi do n aład o ­ w an ia w a rstw y znaczeniow ej najróżn orod niejszym i, obcym i jej z n a tu ry , tw o ram i, a w łaściw ie do p rzeład o w an ia te j w a rstw y w sposób, k tó ry m u sia łb y doprow adzić do je j rozsadzenia.

N iezrozum iałe je st dla m nie, dlaczego prof. M arkiew icz chce w y ru ­ gow ać z w a rstw y przedm iotów p rzed staw io n y ch w szelkie procesy i zd a­ rze n ia i zacieśnić te rm in „p rzed m io t p rze d staw io n y ” do „obiektów m a­ te ria ln y c h , fan ta sty c z n y ch i pojęć a b stra k c y jn y c h ” . W szak już A ry sto ­ tele s w iedział — i m iał ra c ję — że tym , co p rzede w szystkim dochodzi do p rzed staw ien ia w dziele literack im , je s t „ fa b u ła ”, tzn. procesy i zda­ rzenia, w k tó re u w ik łan i są ludzie i rzeczy. Ż eby zaś w śród ty ch rzeczy (obiektów m ate ria ln y c h i fan tasty czn y ch ) m iały się znajdow ać p o j ę

-proponowane przez prof. M arkiewicza prowadzą w konsekw encji do ograniczenia dzieła literackiego tylko do dwu w arstw języka i w yelim inow ania z niego w arstw y przedm iotów przedstawionych i w yglądów . Ciekawe, że to nie jest u nas pierw szy przypadek. Pani prof. S k w a r c z y ń s k a podając w swej teorii literatury w łasną koncepcję dzieła literackiego rów nież stara się uniknąć m owy o przedm iotach przed­ staw ionych w dziele. Prawdopodobnie przedm ioty intencjonalne są jakim ś p otw o­ rem , którego trzeba uniknąć, jeżeli chce się być dopuszczonym do dobrego to w a ­ rzystw a (do tego, co jest „naukowe”), ale w ów czas trzeba już być k onsekw entnym i w ogóle nie zajm ować się ani dziełem literackim , ani naw et tworam i językow ym i, bo one także nie są ani „rzeczam i” w sensie Kotarbińskiego (to jak najbardziej nierzeczow a koncepcja języka!), ani niczym m aterialnym .

(10)

W S P R A W IE B U D O W Y D Z IE Ł A L IT E R A C K IE G O 191

с i a a b stra k c y jn e — to propozycja, w yznam , d la m nie dość nieoczeki­ w an a. Oczyw iście i o p o j ę c i a c h a b stra k c y jn y c h sen su stricto m oże być m ow a w dziele lite ra c k im (w szerokim tego słow a znaczeniu!), np. w ro zp raw ach m etalo giczn y ch lu b m eta te o rety c zn y c h , an alizu jących np. a p a ra tu rę pojęciow ą teo rii m nogości. Żeby jed n a k np. do św iata przedm iotów p rzedstaw io n ych , pow iedzm y w Lalce P ru sa, należało za­ liczać tak że pojęcia a b stra k cy jn e , to je st m ożliw e chy b a ty lk o w tedy, gdy się m iesza pojęcia z ty m , czego się one tyczą, np. liczby i zw iązki m iędzy nim i z p ojęciam i je o k reślającym i, albo gdy chodzi o re k o n ­ s tru k c ję pojęć, k tó ry m i p o słu g u ją się osoby p rzedstaw ion e w dziele. Ale ostateczn ie i te „p rzed m io ty p rzed staw io n e” w z a c i e ś n i o ­ n y m przez p ro f. M arkiew icza zn aczeniu m a ją być w yru g o w an e i za­ stąpione „w yższym i u k ład am i znaczeniow ym i” . W szystko, byle się tylk o nie zgodzić na w ystęp o w anie w dziele czegoś różnego od język a. Tych przedm iotów jako p ew n y ch b y tó w in ten cjo n aln y ch nie chce u nas n ik t p rzyjm ow ać, gdyż uw aża się, że w te n sposób o tw a rta droga do idealiz­ m u. T ym czasem ja w łaśnie d latego zająłem się ty m i czysto in te n c jo n a l­ nym i, n iere aln y m i przed m io tam i, b y znaleźć sposób z w a l c z e n i a idealizm u tran scen d en taln eg o H u sserla. R ozum iem jed n ak , że m oże ktoś stać n a stanow isku, iż żad n y ch in n y ch b y tó w poza rzeczam i m a te ria l­ nym i lu b fak ta m i psychicznym i nie należy przyjm ow ać. D om agam się jed n a k w te d y od osób w y zn ający ch te n pogląd, by się p rze stały zajm ow ać d ziełem litera c k im czy jak im ko lw iek tw o rem językow ym ; w śród rzeczy m ate ria ln y c h ani w śród fak tó w psychicznych nie m a bow iem niczego takiego, co b y było tego ro d z a ju dziełem lub tw o rem językow ym .

O gólnie te d y b iorąc odnoszę w rażenie, że nie ty le m oje, ile w łaśnie w y suw an e przez prof. M arkiew icza tw ierd z en ia prow adzą do nie- adekw atności w sto su n k u do p rze d m io tu badania, a co w ięcej — w iodą ostatecznie do od rzu cen ia co n a jm n ie j n iek tó ry ch , jeżeli nie w szystkich, w y tw o rów k u ltu r y lu d zk iej. Poniew aż nie m ogłem się n ig dy n a to zdo­ być, b y odrzucić to, co stanow i ry s n a jb a rd zie j c h a ra k te ry sty c z n y rz e ­ czyw istości, w jak ie j ży je człow iek, i co m u je s t niezbędne d la jego życia, w olałem zrezygnow ać z p ew ny ch uśw ięconych tra d y c ją tw ierd z eń bardzo ogólnych, a ściśle biorąc nie p o p a rty c h żadnym dośw iadczeniem , ani nie d ający ch się udow odnić, niż o d ebrać człow iekow i to, bez czego nie b y łb y w ogóle człow iekiem .

Z n a jd u ję jed n a k w a rty k u le prof. M arkiew icza jeszcze k ilk a tw ie r­ dzeń szczegółow ych, o nie ta k zasadniczym znaczeniu ja k ju ż om ów ione, na k tó re rów nież nie m ógłbym się zgodzić.

T ak np. nie m ógłbym się zgodzić, że słow a M ickiew iczow skie (w P a ­

(11)

a-rab eli, świeci się pas s u ty ” — dadzą się zastąpić zw rotem : „Podkom orzy w s tro ju szlacheckim tańczy poloneza” — i że zw ro t te n m a daw ać „b ard ziej żyw y w y g ląd w yo b rażen iow y ” niż te k st M ickiewicza. Jestem w te j sp raw ie w ręcz przeciw nego zdania. T ekst M ickiew icza w fa n ta ­ sty czn y sposób n a r z u c a — jak to praw ie tylk o u M ickiew icza może się zdarzyć, m oże czasem jeszcze u Goethego! — ciąg m igotliw ych, zm ien­ nych w yglądów w zrokow ych, uobecniających k o n k re tn ą sy tu a c ję p rzed ­ staw io n ą; n ato m iast z w ro t zaproponow any przez prof. M arkiew icza jest pod ty m w zględem m artw y , brzm i ja k w y ją te k ze sp raw o zdan ia urzędo­ wego. N adto p rzy sp raw ie w yglądów w dziele sztu k i litera c k ie j w cale nie chodzi o to, co się pod w pływ em te k s tu czytanego dzieje w psychice czyteln ik a, ty lk o o to, jak ie w łaściw ości tw o ró w językow ych sp raw n e są w yznaczać nie tylk o p rzed m io ty przedstaw ione, lecz także dobór w yg lą­ dów, w jak ich te p rzed m io ty m ogłyby się przejaw iać. To, że u rozm ai­ ty c h czytelników w rażliw ość na „ trz y m a n e w pogotow iu w y g lą d y ” m oże być ro zm a ita i że je d n e m u z czytelników jeden , d ru g ie m u in n y te k st pod ty m w zględem w ięcej m ów i — to nie je s t sp ra w a b ud ow y samego dzieła, lecz zagadnienie o ddziaływ ania dzieła na różnego ro d zaju czy­ telnik ó w , a raczej — to zagadnienie spraw ności czyteln ikó w do odczy­ ta n ia pew nego dzieła, co jest ju ż zagadnieniem psychologicznym . Tym o sta tn im zagadnieniem nie zajm ow ałem się.

P ro f. M arkiew icz zgłasza zastrzeżen ia co do rozg ran iczen ia u m nie poszczególnych w a rstw dzieła literackiego, w szczególności m a w ą tp li­ wość, czy słusznie zaliczam do w a rstw y brzm ieniow ych tw oró w jęz y ­ k ow ych różne w tó rn e, niebrzm ieniow e, ze znaczeniem zw iązane ry sy c h a ra k te ry sty c z n e . P ro f. M arkiew icz p rzy ty m uw aża, iż n ależy jak b y z g ó ry ukuć sobie d efin icję danej w arstw y , np. powiedzieć, że w a rstw ą tw o ró w b rzm ieniow o-językow ych są pew ne b rzm ienia, a p otem dopiero ro zstrzygać, co do niej n ależy lub co należy z niej w ykluczyć. J e s t to ja k n a jb a rd z ie j niefenom enologiczne postaw ienie spraw y . N ależy zacząć od sam ego p rze d m io tu badania, zdobyć jego bezpośrednie, w fenom e­ n ach u jaw n ia jąc e się dośw iadczenie, a potem dopiero dostosow yw ać do uzy sk an y ch dany ch sw oje pojęcia, m . in. pojęcie „ w a rstw y ” dzieła l i t e ­ rackiego. Inaczej to, co uzyskam y, będzie pew n y m k o n stru k tem , często d a le k im od rzeczyw istości, a nie w ie rn y m od tw orzeniem w m a te ria le języ ko w ym czy pojęciow ym tego, co nam dane w dośw iadczeniu, z czym k o n k re tn ie poznawczo i em ocjonalnie obcujem y. W szczególności: kto c z y ta ją c m o ją książkę s ta r a się uzyskać sp raw dzen ie jej tez przez o d ­ w ołan ie się do bezpośredniego dośw iadczenia, uzyskiw anego p rzy obco­ w a n iu z odpow iednio d o b ran y m i p rzyk ładam i, te n — ja k sądzę — zgo­ dzi się, że pojęcia poszczególnych w a rstw dzieła literack ieg o nie tylko są jednoznaczne, ale n ad to liczą się w łaśnie z faktam i, to znaczy z tym ,

(12)

W S P R A W IE B U D O W Y D Z IE Ł A L IT E R A C K IE G O 193

co w sam ych dziełach in concreto w y stę p u je w poszczególnych w a r­ stw ach, bez w zględu n a ta k ie lu b in ne z g ó r y u k u te pojęcia (czego osobiście s ta ra łe m się unikać). Jednoznacznie w szczególności je s t u ję ta w a rstw a językow o-brzm ieniow a i o b ejm u je — w łaśnie w zgodzie z da­ nym i dośw iadczenia, resp. z odpow iednim i dziełam i — nie ty lk o sam e (typow e) b rzm ien ia słow a (W ortlaut), lecz tak ż e szereg in ny ch tw orów i zjaw isk językow o-brzm ieniow ych, tak ic h n p . jak m elo d ia zdaniow a, ja k ry tm , tem po, ja k jakości to n u pełniące fu n k cje w y ra ż an ia przeżyć i stan ó w osoby m ów iącej a przed staw ion ej w dziele, ja k w reszcie to w szystko, co n a ty c h tw o rac h czy zjaw isk ach je s t b e z p o ś r e d n i o o s a d z o n e jako ich szczególne, w tó rn e c h a ra k te ry czy d ete rm in a cje , a więc? w szczególności owe c h a ra k te ry em ocjonalne, źródło sw e m ające w znaczeniu słow a i będące n iejako sw oistym naocznym reflek se m tego znaczenia n a sam o brzm ienie słowa, reflek sem sam o to brzm ien ie w szczególny n aoczny sposób bliżej o k reślający m . K to u z y sk u je bezpo­ śred n ie naoczne obcow anie z żyw ym językiem , obcow anie, k tó re jest niezbędne dla spraw nego posłu g iw an ia się językiem w żyw ej m ow ie i w rozu m ien iu k o n k re tn y c h w ypow iedzi człow ieka, dla tego — ja k dla niżej podpisanego — nie u lega w ątpliw ości, że to nie samo ty lk o zna­ czenie słow a je s t np. „n iep rzy zw o ite” lu b „czułe”, lu b „ o rd y n a rn e ” , lecz że i sam o b rzm ien ie ty ch słów nosi n a sobie ów c h a ra k te r em ocjonalny. Tego ro d za ju em ocjonalne naoczne c h a ra k te ry osadzają się z re sz tą nie tylko n a brzm ien iach słów lu b np. tw o rac h m uzycznych, lecz w y stę ­ p u ją także n a tw o rac h w zrokow o n am danych. T ak np. „ sm u tn y ” czy „pogodny” je s t p ew ien k rajo b raz, „ p o n u ra ” je s t sło tn a pogoda i jest przez n as jako ta k a p ercy po w an a (jeżeli kto woli, ta k a n am się „w y ­ d a je ” , ale to o bojętne, isto tn e je s t pojaw ien ie się takiego fenom enu). Te em ocjonalne c h a ra k te ry nie są oczyw iście żadn ym i znaczeniam i słów, choć w p rz y p a d k u tw o ró w językow ych niejako przy n ależą do ty c h zna­ czeń: są one naocznym i danym i, m o m en tam i zjaw iskow ym i, n ie zaś in ten cjam i coś o k reślający m i. O s a d z o n e w p r o s t n a b r z m i e ­ n i u s ł o w a , stopione z podłożem brzm ieniow ym , n a k tó ry m się osa­ dzają, m u s z ą b y ć z a l i c z o n e w łaśnie do tw orów językow o- -brzm ieniow ych, a w ięc do odpow iedniej w a rstw y , i nie należy ich na podstaw ie czystej sp ek u lacji czy czysto pojęciow ego o k reślen ia w y k lu ­ czać z te j w a rstw y , w o b ręb ie k tó re j się pojaw iają, z tej ty lk o p ro stej przyczyny, że one sam e n ie są „b rzm ien iem ” . Nie m ożna ich ty m b a r­ dziej zaliczyć do w a rstw y znaczeniow ej, bo ani nie są bliższą d e te rm i­ n acją sam ego znaczenia, ani też sam e nie są żadnym znaczeniem . Ich sw oistej jakości odpow iada n a tu ra ln ie pew ne znaczenie, gdy sobie u tw o rzy m y odpow iednią nazw ę, k tó ry c h będą przed m iotem . To nie p ew ne fo rm aln e, sztyw ne, z gó ry u k u te pojęcie „ w a rstw y ” , lecz w łaśnie

(13)

d an e dośw iadczenia ro zstrz y g a ją o tym , że tego ro d z a ju szczególne zja­ w isk a w y stę p u ją w żyw ym języku, a oczyw iście nie w y s tę p u ją np. w m a rtw e j term in o lo g ii n aukow ej, np. m edycznej. W te j term inologii w łaśn ie tw o rzy m y tak ie słowa, b y m ożna było n im i w szystko, czego n a u k a w ym aga, oznaczyć bez tego, b y się trz e b a było posługiw ać sło­ w am i n ieprzyzw oitym i lu b w u lg arn y m i czy obraźliw y m i. Słow a te n a ­ to m iast przechodzą z żywego jęz y k a do lite r a tu r y i o d g ry w a ją nieraz w dziele litera c k im bardzo isto tn ą rolę, dzięki sztuce po tęg u jąc czasam i sw ą w yrazistość i dosadność tam , gdzie tego w ym ag a sy tu acja.

N ie inaczej też — m ym zdaniem — rzecz się m a z w y su n ię ty m przez prof. M arkiew icza pytan iem , czy graficzn a szata, w jak ie j dziś najczęściej o b cu jem y z dziełam i literack im i, stanow i sk ład n ik sam ego dzieła, czy też je s t czym ś w sto su n k u do niego zew n ętrzn y m . P ro f. M ar­ kiew icz w y raźn ie opow iada się za w łączeniem te j „ sza ty ” do dzieła i ch ciałb y ją w łączyć do w a rstw y językow o-brzm ieniow ej, k tó rą chciałby pojąć jako z dw u-obliczow ych sk ładników — sym bolów słow nych — złożoną. Z arzu ca m i też, że nie doceniam w agi czynn ika graficznego, a p rzecen iam ro lę b rzm ien ia słow a i in n y ch zjaw isk brzm ieniow ych, w skazu jąc, że dziś p raw ie w yłącznie obcujem y z dziełam i czy tając je „cicho” , czysto wzrokowo, i że dzieła te raczej n a tę postać percepcji są obliczone.

S p ra w a ta nie je s t d la m n ie nowością, gdyż sam , jeszcze w książce O po zn aw an iu dzieła literackiego, w skazyw ałem n a tę szczególną postać słow a „pisanego” i „czytanego”, ja k a n am się jaw i p rz y k o n k retn y m c z y ta n iu u tw o ró w literack ich, a n a w e t w ogóle p rz y po sługiw aniu się języ k iem , k tó ry m nauczono nas nie tylko m ówić, ale i „pisać”, i „czy­ ta ć ” . A le czy z tego w ynika, że sym bole graficzne są rzeczyw iście s k ł a d n i k a m i sam ego dzieła i w t y m s e n s i e do niego „należą”? 7

7 Praw dę m ówiąc, sam spowodowałem podejrzenie, że zaliczam ten czynnik do dzieła literackiego, w yrażając się dość nieostrożnie w (dopisanej w drugim w ydaniu książki O dziele literackim) nocie na s. 58—59. Pow iedziałem tam: „Słow o pisane w pierwszym znaczeniu nie wchodzi w ogóle w skład dzieła literackiego, natom iast w drugim znaczeniu o ty le tylko należy do dzieła, o ile m am y do czynienia z d zie­ łam i napisanym i (drukowanymi) i wzrokowo czytanym i”. Prof. M arkiewicz zarzuca m i, że zdanie to stoi „w wyraźnej niezgodzie” z twierdzeniem podanym na s. 451, w którym wypow iadam się przeciw zaliczeniu graficznej postaci słow a do sk ład ­ ników dzieła. Godzę się, że w yrażenie na s. 58—59 jest nieostrożnie sform ułowane; zam iast „należy” powinno być w yraźnie „przynależy”. A le zarazem dodane zastrze­ żenie: „o ile m amy do czynienia z dziełam i napisanym i (drukowanym i) i w z r o k o ­ w o c z y t a n y m i ” — powinno ostrzec czytelnika, iż m usi być ostrożny w rozum ie­ niu tego zdania. Chodzi bowiem w yraźnie o ukonkretyzowane dzieło (o tę jego p o­ stać, jaką przybiera w uzyskanej w czytaniu konkretyzacji). Lecz tego nie m ożna było w tym m iejscu w yraźnie powiedzieć, gdyż rozróżnienie m iędzy dziełem a jego

(14)

W S P R A W IE B U D O W Y D Z IE Ł A L IT E R A C K IE G O 195

M yślę, że i w te j sp raw ie ro zstrzy ga dośw iadczenie, a nie z góry u k u te pojęcia, ale dośw iadczenie estetyczne, i to w n a sta w ie n iu n a istotę dzieła, resp. dzieła w ogóle, tzn. n a zaw artość ogólnej idei dzieła lite ­ rackiego. O w y k ry c ie bow iem tego, co n ależy do i s t o t y d zieła lite ­ rackiego w ogóle, chodziło w m ej książce. I w ty m ro zu m ien iu ro z­ strz y g n ą łe m sp ra w ę n eg aty w n ie, tzn. uznałem , że należy w ykluczy ć ze składn ikó w dzieła coś takiego jak sym bole graficzne. M om entem ro z­ strz y g a ją c y m b y ł t u dla m n ie fak t, że istn iały w ielkie dzieła i arcy d zieła lite ra tu ry , k tó re przez całe w ieki nie b y ły „zapisane” . W ielkie epopeje in d y jsk ie czy greckie śpiew ano p rzez całe w ieki z pam ięci, a nie inaczej jest z c ałą po ezją ludow ą, k tó ra żyła nieraz pod aw ana z u st do ust, zanim ją spisali filologow ie. Może w ięc istnieć dzieło litera c k ie zup ełnie b e z „zap isu ” . C zy m ożna te d y zaliczyć te n „zapis” do jego i s t o t y ?

A jak ie, zap y ta jm y , b y ły b y n astęp stw a zaliczenia całej k o n k re tn e j „ szaty ” graficznej do sk ładn ik ó w sam ego dzieła? Te, iż w szelka zm iana grafiki, choćby w ziętej ty lk o w sw ej ty p o w ej postaci — np. zm ian a p i­ sow ni — zm ian a a lfa b etu , zm ian a czcionki — m u sia ła b y pociągnąć za sobą zm ianę dzieła. W ja k ie j m ierze zm iana ta b y łab y doniosła d la dzie­ ła, to in n a sp raw a. A le — d la piszącego te słow a n a m aszynie — ko n se­ k w en cja ta b y ła b y a b su rd a ln a, gdyż a rty k u ł te n po w y d ru k o w a n iu b y łb y już in n y m a rty k u łe m . Czyż istotnie?

To n e g a ty w n e o g ó l n e ro zstrzygnięcie nie w yklucza jed n a k , że w p ew n y c h s z c z e g ó l n y c h p r z y p a d k a c h m oże się okazać, iż isto tn ie sposób, w jak i p ew n e dzieło zostało u trw alo n e w p ew n ej t y p o ­ w ej grafice, o d g ry w a p ew n ą rolę dla całości całego dzieła, a po w tó re, że m oże też m ieć znaczenie d la sposobu, w jak i dzieło zostanie u k o n - k rety zo w an e. N a p rzy k ła d p ew ne szczegóły u k ła d u te k s tu d rukow anego na stro n ie, np. sposób rozm ieszczenia „w ierszy” — ja k ro złam an ie 11- -zgłoskow ca n a części krótsze, m ogą zm odyfikow ać sam e dzieło. M yślę, że m ożna dobrać sporo przek o n y w ający ch p rzy k ład ó w n a p op arcie tego tw ierd zen ia. A le czy znaczy to coś w ięcej niż to, że te szczegóły sposobu p isania czy d ru k u in fo rm u ją czytelnika, ja k m a być zbu do w ana sam a w a rstw a języko w o-b rzm ienio w a (np. ja k a je s t w łaściw a dla n iej in to ­ nacja, b y oddać p rzew id zian ą przez a u to ra m elodię w iersza, stanow iącą już in te g ra ln y m o m en t sam ego dzieła), nie są zaś czym ś, co sam o s ta ­ nowi e l e m e n t dzieła 8. W skazuje n a to choćby fak t, że tę sam ą in ­

konkretyzacją nie zostało jeszcze przeprowadzone i czytelnik w tym m iejscu nie byłby rozum iał, o co chodzi, gdyby tu była m owa o konkretyzacji dzieła. Trzeba to w ięc było jakoś inaczej powiedzieć.

8 Mój opór przeciw zaliczaniu graficznych sym bolów do składników dzieła w y ­ rażał się na w iele lat przed napisaniem Das literarische K u n s tw e r k w opowiedzeniu się przeciw logistyczno-neopozytyw istycznej koncepcji, że „zdania” to po prostu

(15)

„na-form ację o m elodii w iersza m ożna uzyskać d la c z y te ln ik a p rzy pom ocy zupełnie odm ien n y ch znaków graficznych. G dy żyw e było jeszcze w y ­ czucie a k c en tu słow a greckiego, nie b y ły po trzeb n e w piśm ie żadne „ak cen ty ” ; w prow adzono je dopiero w tedy, gd y to żyw e w yczucie ak cen tu zaczęło u G reków zanikać i gdy zarazem kom uś n a ty m zale­ żało, by te n brzm ieniow y c h a ra k te r żywego jęz y k a greckiego został zachow any. Użyto w ięc do tego pew nego u k ład u znakó w um ow nych, inform ujących, jak należy dane słow a w ym aw iać. A le m ożna było użyć zupełnie in n y ch znaków , b y te n sam cel osiągnąć.

Rola d ru k a rsk ie j czy w ogóle graficznej szaty dzieła p r z y c z y ­ t a n i u , a w ięc przy tw o rzen iu k o n k rety zacji dzieła, nie ulega w ą tp li­ wości — i to ro la zarów no pozytyw na, jak i n eg aty w n a. J e s t ona przede w szystkim re g u la ty w n a i, że się tak w yrażę, k o n serw u jąca. R egulatyw na, albow iem sposób zano to w an ia w d ru k u te k s tu pozw ala n am — dzięki zaw artej um ow ie — doszukać się te j stro n y brzm ieniow ej języka, k tó ra decyduje o w yborze znaczeń, o ich ko lejn y m po sobie następow aniu, i o w iązan iu się ich w całości znaczeniow e wyższego rzęd u itd. Bez tego nie m am y m ożności dzieła ukonkretyzow ać, jeżeli nie m ożem y go „na ży­ wo” usłyszeć. A le też sam te n zapis nie w ystarcza, by dzieło literack ie zostało u k o n k rety zo w an e w pełn ej sw ej postaci. O ty m w iem y w szyscy z w ielk ą p rzykrością, gdy znam y pew ien język w yłącznie „z cz y ta n ia ” , ale nie w iem y, jak w ym aw ia się dane słowa, jak a je s t m elodia zdaniow a

pisy”. Przeciw tej fizykalistycznej koncepcji tworów językow ych, a w szczególności logicznych, w ielokrotnie reprezentowanej w W arszawie koło r. 1920, a potem głoszo­ nej w latach trzydziestych przez w yznaw ców Koła W iedeńskiego, przytoczyłem w Das

literarische K u n s tw e r k szereg argumentów.

Jeżeli prof. M arkiewicz m ówi, że „kropki” należą do Beniowskiego, to ma tylko o tyle rację, że w tek ście Beniowskiego jest o nich m owa („Po kropkach...”), są w ięc jednym z przedm iotów przedstawionych w tym dziele. A le sam e kropki d r u ­ k o w a n e są tylko s y m b o l i c z n y m z a z n a c z e n i e m , że po poprzedzającym je tekście należy uczynić „pauzę” m yślow ą, a także „pauzę” w kolejności n astępują­ cych po sobie faz dzieła. Te kropki w ięc w yznaczają coś w sam ym dziele nie inaczej, jak w szystkie znaki graficzne poszczególnych słów , jak tzw. niesłusznie „znaki p rze­ stankow e” itd. Żeby w dziele literackim w ystępow ały różne m om enty graficzne w m ó­ w ionym języku „nieprzekazyw alne”, a zarazem były „sem antycznie obciążone” — jak m ówi prof. M arkiewicz, to w ydaje mi się niezgodne z faktam i. Jeżeli są istotnie w języku m ówionym „nieprzekazyw alne” — jak np. krój czcionki, to nie są też „sem antycznie obciążone” — to znaczy ściśle biorąc nie mają znaczenia ani też nie pełnią funkcji w yrażania — i do dzieła sam e w żaden sposób naw et nie „przyna­ leżą”. Są elem entem lub rysem samej k s i ą ż k i , która rów nież jest przedm iotem szczególnego rodzaju, i to godnym osobnej analizy. — Nota bene, pojęcie „sem an­ tycznego obciążenia” lub „funkcji sem antycznej” nie jest m oim pojęciem , lecz neo- pozytywistycznych logików . Jest ono zbyt w ieloznaczne i nieokreślone (choć tak często jest u nas używane jako coś, co się samo przez się rozumie), żeby się nadaw ało do precyzyjnego opisu skom plikowanej budowy dzieła literackiego.

(16)

W S P R A W IE B U D O W Y D Z IE Ł A L IT E R A C K IE G O 197

danego języka, w jak ich od m ianach to n u b y w ają słow a w p ew nej sy­ tu a c ji w ypow iadane. W ówczas z całego literackiego dzieła sztuk i o trz y ­ m u je m y jed y n ie m a rtw y k ad łu b . Jeżeli chodzi np. o te k s ty czysto m a ­ tem aty czne, zapisane w jęz y k u sym bolicznym , w ró w nan iach itp . — to n am to nic n ie szkodzi. A le gdy chodzi o dzieła poetyckie, zo stają one przez to w isto tn y sposób okaleczone.

P ra w d ą jest, że zm ian a pisow ni — zw łaszcza niebacznie p rze p ro w a ­ dzona przez czystych teo re ty k ó w — m oże w płynąć n a zm ianę w y m ow y słów, ale to nie znaczy, że ta now a pisow nia sam a stanow i sk ła d n ik dzieła. Je d y n ie posługiw anie się nią nie pozostaje bez w p ły w u — często szkodliw ego — n a k o n k rety zo w an ie sam ego dzieła. F a k t, że — ja k m ó­ wi p ro f. M arkiew icz — n astaw ien i dziś jesteśm y raczej tylk o n a „w y ­ o b rażen io w e” o d tw a rz a n ie w a rstw y b rzm ieniow ej dzieła literack iego , w y rz e k ają c się jego u k o n k rety zo w an ia w p ełn y m brzm ien iu, nie św iad ­ czy o ty m , że sym bole graficzne stanow ią e le m en t dzieła, lecz ty lk o o ty m , że ich w y łączna obecność p rz y czy tan iu osłabiła w nas p o trzeb ę obcow ania z żyw ym , e fek ty w n ie w ypow iadanym słow em . Być m oże n a ­

w et, że p rz y n i e k t ó r y c h dziełach obecna jed y n ie w w yo brażeniu w a rstw a brzm ien io w o -języ k ow a o dgryw a po zy ty w n ą ro lę p rz y k o n k r e ty ­ zow aniu ty ch dzieł. Lecz z a tra ta p o trzeb y słyszenia e fek ty w n ie w y p o­ w iadanego słow a nie św iadczy dobrze g en eraliter o epoce, w k tó re j to s ta je się zjaw isk iem codziennym czy n a w e t pow szechnym . I jeżeli n a w e t zgodzilibyśm y się, że istn ie ją tak ie epoki, w k tó ry c h ow a z a tr a ta p o trz e b y żyw ego słow a je s t nagm inna, to z uzn an ia tego fa k tu n ija k nie w yn ik a, że d ru k lu b in n e postaci graficznego sposobu n o to w an ia dzieła literack iego stan o w ią jego składnik, ta k jak zm iany e le k tro m a ­ g netyczne p o jaw iające się n a taśm ie m agnetofonow ej p rz y o d b iera n iu czyjegoś przem ó w ien ia — do tego przem ów ienia jako jego sk ła d n ik nie dadzą się zaliczyć.

Z arzu ca m i jeszcze p ro f. M arkiew icz, że po niem iecku zaty tu ło w ałe m m ą książkę Das literarische K u n s tw e r k , a po p olsku ty lk o O dziele lite ­

ra ckim , zam iast „O dziele sztuk i lite ra c k ie j” . U czyniłem to ju ż p rzed

w ielu la ty ogłaszając książkę O p o znaw aniu dzieła literackiego, w p rz e ­ św iadczeniu, że w żyw ym jęz y k u polskim w y rażenie „dzieło lite ra c k ie ” znaczy w łaśn ie ty le co dzieło sztuk i literack iej, a nie uw ażałem za sto ­ sowne, b y ju ż w ty tu le zaskakiw ać czy teln ik a sztucznym te rm in e m n aukow ym . P e w n a nieokreśloność tego potocznego te rm in u b y ła m i w łaśnie n a rękę, albow iem pozw alała w tra k c ie rozw ażań zrobić roz­ graniczen ie m iędzy w ęższym , p rec y z y jn y m znaczeniem tego w y ra ż e ­ nia — w sensie dzieła sztu ki literack iej — a szerszym jego znaczeniem , k tó re obejm ow ałoby różne p rzy p a d k i graniczne. Po n iem iecku zaś sło­ wo u ż y te przeze m n ie w ty tu le je st rów nież te rm in e m potocznym .

(17)

Z arzuca m i też prof. M arkiew icz, iż rozw ażania o in te n c jo n a ln y ch stan ach rzeczy przep ro w ad ziłem w rozdziale V, a nie w rozdziale po­ św ięconym w a rstw ie przedm iotów przed staw ion y ch. W idzi w ty m a r ­ g u m en t za jego in te rp re ta c ją , iż sta n rzeczy in te n c jo n a ln y stanow i przecież ow ą „w spólną tre ść zdań rów noznacznych” 9. T ym czasem uczy­ niłem to św iadom ie, raz z dy daktycznych, a po w tó re z rzeczow ych względów. Z d ydaktycznych, bo w ydaw ało m i się, że czytelnik, zw łasz­ cza ten , k tó ry nie je s t sam filozofem , n a jła tw ie j da się n aprow adzić na in te n c jo n a ln e odpow iedniki, zdań, a w szczególności n a sta n y rzeczy, p rzy o m aw ian iu sam ej b udow y zdań, a nie będzie zarazem w cale m y ln ie poin form o w an y co do tego, że sta n y rzeczy — lu b ogólnie: in te n c jo n a ln e odpow iedniki zdań — sam e n i e s ą w cale znaczeniem (czy, ja k m ów i prof. M arkiew icz, „ tre ścią ”) zdań, choć się o nich w ty m rozdziale m ówi. To w tó re chodziło w łaśnie o podkreślenie, że in te n c jo n a ln e odpow iedniki zdań są b e z p o ś r e d n i m w y t w o r e m sen su zdania, jego p rze d ­ m iotow ym k o relatem , że w ięc p rzy należą one w sposób znacznie ściś­ lejszy do sam ych zdań niż w y k o n stru o w an e dopiero n a ich podstaw ie rzeczy i ich losy. A w reszcie chodziło też — co znów je s t całkiem w y ­ raźnie pow iedziane w osobno te j spraw ie pośw ięconym rozdziale V I — 0 pokazanie, jak ą to fu n k cję w całości dzieła sp e łn ia ją owe sta n y rzeczy, że w ięc są jed n y m z czynników p rzed staw iający ch rzeczy p rzedstaw ione 1 ich losy. S tanow ią one ja k b y c z ł o n p o ś r e d n i c z ą c y m iędzy znaczeniow ą fu n k cją p rzed staw ian ia a p rzedstaw iony m i poprzez sta n y rzeczy rzeczam i i ich losam i. Człon pośredniczący, bo z jed n e j s tro n y bezpośrednio p rzy n a leż n y do sensu zdań, a z d ru g iej ju ż w sam ych rzeczach zachodzący i jako ta k i w łaśnie o dsłan iający n a tu rę i losy rze ­ czy, w jak ich zachodzi. D y sk u sja więc n ad nim i z n a jd u je się a k u ra t w ty m m iejscu, ja k to każą rzeczy sam e, a w ięc budow a dzieła lite ra c ­ kiego tudzież w zględy n a sposób pouczenia czytelnika. ,

To b y ły b y chy b a sp raw y n ajw ażniejsze, w ytoczone przeciw m oim poglądom n a dzieło litera c k ie w recen zji prof. M arkiew icza. Istn ie je je d n a k jeszcze d ru g i a rty k u ł tegoż au to ra, w k tó ry m rów nież z n a jd u ję

я Za tezą prof. M arkiewicza ma też przem awiać fakt, iż w Szkicach z filozofii li­

te ra tu ry „obywam się bardzo dobrze bez stanów rzeczy”. Zapomina jednak prof. M ar­

kiew icz, że ow e w Szkicach zam ieszczone ustępy są drobnym f r a g m e n t e m nie napisanej do końca P o e ty k i i że w jej rozdziale IX m iała być oczyw iście m o ­ wa o stanach rzeczy, i to w znacznie w iększej m ierze niż w książce O dziele litera c­

kim, bo tam dopiero m iały być na różnych przykładach pokazane rozm aite f u n k ­

c j e a r t y s t y c z n e różnych składników dzieł literackich. Ogłoszone paragrafy m iały stanow ić jedynie pew nego rodzaju rekapitulację najw ażniejszych tez ogólnej koncepcji dzieła literackiego — ściślej: tylko jej fragm ent — jako w stęp do w ła śc i­ w ych rozważań nad samą poetyką.

(18)

W S P R A W IE B U D O W Y D Z IE Ł A L IT E R A C K IE G O 199

szereg za rz u tó w pod ad resem m ej koncepcji. A rty k u ł zaw iera n ad to zary s p o zy ty w n ej koncep cji prof. M arkiew icza. W ym agałab y o n a osob­ nego om ów ienia, p rze d tem je d n a k należałoby poczekać n a dok ład niejsze czy b ard ziej szczegółow e jej opracow anie. W postaci p rzed staw io n ej w e w spom n ianym a rty k u le zaw iera o na w iele niedom ów ień i szereg sp ra w załatw ia w sposób z b y t szkicowy, b y m ożna było p rzed y sk u to w ać jej isto tn e ry sy . D opiero bow iem w szczegółowym o p racow aniu o kazałoby się, w jak ic h p u n k ta c h je s t o n a słuszna, a w jak ich nie d a się p rz e ­ prow adzić z chw ilą, gdy od z a ry su przejdzie się do w y praco w an ej teo rii. Z ajm ę się tu p rzeto jed y n ie ty m , co się odnosi do m ojego p o g ląd u na dzieło litera c k ie 10.

Otóż w y d a je m i się, że ty lko jed e n now y z a rz u t p o jaw ia się w ty m d ru g im a rty k u le p ro f. M arkiew icza. B rzm i on:

Zastrzeżenia w yw ołu je rów nież pogląd Ingardena, że w ypełnianie „m iejsc niedookreślenia” jest nie tylko dopuszczalne, ale nawet pożądane dla uzyskania konkretyzacji zgodnej z intencjam i dzieła i estetycznie w artościow ej n .

N a poparcie tego z a rz u tu w y su n ię ty je s t passus z a rty k u łu K le in e ra

Rola pam ięci w recepcji dzieła literackiego i w jego str u k tu rz e . Passus

te n — w części sw ej najw ażn iejszej — brzm i, ja k n a stę p u je:

Tak samo n ie ma luk w ew okacji literackiej. Przedm iot składa się z tych r y ­ sów, które w skazało dzieło literackie, i rysy te w prawdziwym tworze artystycz­ nym są sam ow ystarczalną całością. Chyba że są wśród nich rysy przem ilczane, bo w tedy przem ilczenie zastępuje w yraźną w skazów kę i każe koniecznie uzupełnić rys jakiś — ale nie jakikolw iek, tylko ów w yraźnie p rzem ilczan y12.

10 Muszę nota Ъепе zaznaczyć, że nie uważam za słuszny sposobu cytow ania m o­ jej książki — i to przy w ym ienianiu obcojęzycznych publikacji, które w w ięk szości ukazały się p o ogłoszeniu mojej książki. W ym ienia się tytu ł jej tłum aczenia na język polski i datę 1962, tak iż czytelnik nie poinform owany o faktach m usi nabrać prze­ konania, że książka m oja ukazała się w w iele lat po książkach P e p p e r a, H a r t ­ m a n n a, W e l l e k a , gdy tym czasem w szystk ie te książki budują na w ynikach przeze m nie uzyskanych, przyznając się do tego zresztą w sposób dość ograniczony. Dopiero kilka stron później okazuje się, że książka Ingardena była ogłoszona po niem iecku w roku 1931. Poprzednio naw et praca J. P e l c a uchodzi za w cześniejszą od m ojej. Także cytow anie książki O poznawaniu dzieła literackiego jako artykułu w Studiach z e s te ty k i z r. 1957, gdy tym czasem sama książka ukazała się w r. 1937 (o czym nie ma w zm ianki w artykule prof. M arkiewicza), uważam za n iew łaściw e. Cytow ane pow inny być zawsze p i e r w s z e w ydania; następne o tyle, o ile w p row a­ d ziły jakieś zmiany. Inaczej obraz historyczny zostaje zniekształcony.

11 Por. H. M a r k i e w i c z , Sposób istnienia i budowa dzieła literackiego. „Pa­ m iętnik Literacki”, 1962, z. 2, s. 339.

12 Tak zwane przem ilczenie różni się zasadniczo od m iejsca niedookreślenia w ła ś­ nie tym , że owo „przem ilczenie” jest w ym ow ne i im plicite w łaśn ie d o p o w i a d a to, co explicite nie jest powiedziane. Już Skwarczyńska niegdyś pom ieszała sprawę „przem ilczenia” ze sprawą m iejsc niedookreślenia.

(19)

Cóż n a to należy odpow iedzieć? Może n ajle p ie j zap ytan iem : co by to w łaściw ie było, g dy b y In g a rd e n uw ażał „w y p ełn ian ie” m iejsc niedo­ ok reślen ia za niepożądane, a n a w e t za niedopuszczalne, i kazał czytać te k sty litera c k ie dokładnie ty lk o w gran icach tego, co w tekście jest w y raźnie ustalone? P ro szę spóbow ać, ale proszę być w tak im razie dok ład n y m i niczego nie dodaw ać, czego nie m a expressis verbis w te k ś ­ cie. P ro szę sobie dokładnie w ypisać w szystkie m iejsca np. z Pana Ta­

deusza, k tó re p o d a ją in fo rm a c ję o Zosi, a zobaczylibyśm y wówczas,

czy isto tn ie je s t tak, jak m ów i K le in e r, że „nie m a lu k ” i że „rysy, w skazane przez dzieło litera c k ie [...] są sam ow ystarczalną całością” . Myślę, że ta k tw ierdzić m oże ty lk o ktoś, kto tej sp raw y nie zbadał w e w szystkich szczegółach i m ów i o u tw o rach — proszę m i w ybaczyć tę złośliwość — zza zielonego stolik a, nie uśw iadam iając sobie wcale, ja k w iele p rzed staw io n y ch rzeczy i ludzi w łaśnie p rzy czy tan iu u tw oru, w sposób m im ow olny, dopełnia szczegółam i, bez k tó ry ch w ogóle by nie m iał do czynienia z ludźm i, ty lk o z jak im iś straszliw y m i p re p a ra ­ tam i chiru rg iczn y m i, k tó re b u d z iły b y w nim odrazę. Nie w ątpię, że ry sy w y b ra n e przez te k s t są d o b ran e celowo, z pew nym określo ny m zam iarem arty sty czn y m , że się u z u p e łn ia ją i w y tw a rz ają p ew ne oblicze całości a rty sty c z n ie doniosłe. I nie uleg a dla m n ie w ątpliw ości, że w róż­ nych sty lach dzieł literack ich , a tak ż e w różnych rodzajach literack ich dobór tego, co pow iedziane, w sto su n k u do tego, co nie pow iedziane i niedookreślone, je s t zn am ien ny, i m oże być arty sty czn ie sp raw ny . Ale w szystko to pod jed n y m w a ru n k ie m , że m ianow icie te w y b ra n e „ ry s y ” są — zarów no przez te k st, ja k i przez czytelnik a — b ran e w łaśnie tylk o jako r y s y czegoś, co poza nie w ykracza, a co dopiero jest p ew ną całością, k tó ra m oże być „sam o w y sta rc z aln a ” ontologicznie i a rty sty c z ­ nie. G dy b y śm y sobie pow iedzieli, że ludzie p rzed staw ieni w dziele nie m a ją tego w szystkiego, co nie zostało o nich w yraźn ie pow iedziane w dziele, że istn ie ją ty lk o w ty c h o k resach czasu przedstaw ionego, k tó ry e fek ty w n ie został p rzedstaw io ny , g dy by śm y nie p r z e o c z a l i ow ych luk, k tó ry c h istn ie n iu p rzeczy K le in e r, lecz zdaw ali sobie z nich jasno i w y raźn ie sp raw ę, to n a pew no n ie w y su w aliby śm y p o stu latu , żeby In ­ g a rd e n „w y p ełn ian ie m iejsc n ied o o k re śle n ia ” uznał za niedopuszczalne i kazał się czytelnikom w y strzeg ać ja k ognia, by tego przy pad kiem n ie czynili, bo p rzekro czą g ranice o w ych rzekom o „sam ow ystarczalnych c a ­ łości” . Niżej p o d pisany nie m a w każd ym razie za m iaru zakazyw ać sobie ow ych „niedo p uszczalny ch” operacyj w y p ełn ian ia m iejsc nied o­ określen ia, gdyż w te n sposób okaleczy łby każde dzieło sztuki, z jak im m a do czynienia, a n a pew no nie zdołałby doznać żadnej rozkoszy — ani in te le k tu a ln e j, ani e ste ty cz n e j — w obcow aniu z sam ym i k ik u ta m i

Cytaty

Powiązane dokumenty

Modele tworzenia się biologicznego wzorca to układy dynamiczne, w któ- rych połączone są pojęcia przestrzeni, czasu i oddziaływania.. Tworzący się wzorzec jest wynikiem

Przyszłość ta związana jest, jak się wydaje, z możliwością zachowania idei swoistości ludzkiej świadomości, działania i praktyki (jako jawnych dla samych siebie),

Z niego pochodzi wszystko, czym umysł jest, i od niego to, że jest; nie jest umysł bowiem przyczyną swojego istnienia, nie ma z siebie zdolności istnienia —

Uważam, że jeśli ktoś wykonuje zawód, który mieści się w definicji zawodu zaufania publicznego albo który związany jest z bardzo dużą odpowiedzialnością za zdrowie i

Zasadniczo rzecz biorąc, współczesna praktyka projektowa w wymiarze designu doświadczeń została sprowadzona do totalitaryzmu semantyk, przeciwko któremu trudno się buntować,

Wypowiedzi zniechęcające Wypowiedzi wzmacniające Miałaś się uczyć – co

Mechanizm leżący u  podstaw podwyższonego ciśnienia tętniczego u  osób z  pierwotnym chrapaniem nie jest w pełni wyjaśniony, ale może mieć związek ze zwiększoną

2 lata przy 38 to pestka… Izrael był na finiszu i to właśnie wtedy wybuch bunt, dopadł ich kryzys… tęsknota za Egiptem, za niewolą, za cebulą i czosnkiem przerosła Boże