• Nie Znaleziono Wyników

W arszawa, dnia 23 października 191 T o m X X I X .

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "W arszawa, dnia 23 października 191 T o m X X I X ."

Copied!
14
0
0

Pełen tekst

(1)

A d r e s R e d a k c y i: W S P Ó L N A JVTs. 3 7 . T e le f o n u 8 3 -1 4 .

PR EN UM ER A TA „W S Z E C H Ś W IA T A “ . W W arszaw ie: roczn ie rb. 8, kwartalnie rb. 2.

Z p rze syłką pocztow ą roczn ie rb. 10, p ó łr. rb. 5.

PRENUMEROWAĆ MOŻNA:

W Redakcyi „ W szechśw iata" i we w szystk ich księgar­

niach w kraju i za granicą.

Redaktor „W szechśw iata'4 przyjm uje ze sprawami redakcyjnem i cod zien n ie od g o d zin y 6 do 8 w ieczorem w lokalu redakcyi.

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

Mb. 4 3 (1 4 8 1 ) . W arszaw a, dnia 23 października 191 T o m X X I X .

R Y S H I S T O R Y C Z N Y R O Z W O J U M E T O D O Z N A C Z A N IA C IE P Ł A

P A R O W A N f A .

Pierwsze próby oznaczenia utajonego ciepła parowania były w ykonane przez Blacka x) (ur. 1 7 2 8 um. 1 7 9 9 ) . Wogóle, jak sądzić można 2), Black pierwszy zdał sobie sprawę z różnicy pomiędzy tem p e­

ra tu rą a ilością ciepła.

J a k to łatwo zrozumieć, doświadczenia Blacka przeprowadzone były na parze wodnej. Black, zauważywszy, że podczas wyparowywania ginie pewna ilość cie­

pła, chciał j ą oznaczyć. W tym celu po­

stawił na piecu żelaznym kociołek n a ­ pełniony wodą, rozniecił możliwie jedn o ­ stajny ogień, tak, że można było przy­

jąć, że w jednakowych odstępach czasu naczynie napełnione wodą otrzymywało tę samę ilość ciepła, i porównywał czas

]) P h . W . B rix, P o g g . Ann. 55, 341 (1842).

2) E . M ach, P rin zip ien der W arm eleh re; R a m ­ sa y , V e r g a n g e n e s und K iin ftig e s au3 der C he­

m ie, L ip sk 1909, str. 124.

zagotowania się wody z czasem potrzeb­

nym do całkowitego jej wyparowania.

Średnia kilku podobnych doświadczeń dawała, w przybliżeniu, ciepło parowania wody w temperaturze wrzenia, a w każ­

dym razie upewniała o zużytkowywaniu ciepła podczas parowania.

Następnie Black ze współudziałem Ivi- nea *) przeprowadził doświadczenia, w k tó ­ rych oznaczał ciepło wydzielające się podczas kondensacyi pary wodnej.

Potem nastąpiły badania W a t ta 2), Sou- th ern a i Crightona 3), Klaprotha i Wol­

ffa 4), P arrota 4), Lavoisiera i Laplacea, Gay - Lussaca 4), Rumforda 5), Urego 6), Despreza 7) i Brixa 4).

Wszyscy ci badacze posługiwali się tą samą myślą przewodnią, co i Black. Do­

świadczenia Despreza i Brixa możemy

!) P h . W . B rix, P o g g . A nn. 55, 343 (1842).

2) J . W a tt, R o b in so n M ech an ical P h ilo s o p h y , 1781.

3) R ob in son M ech an ical P h ilo s o p h y 2, IGO (1803).

4) P h . B rix, P o g g . A nn. 55, 348 (1842).

B. R um ford, B io t, T raite de P h y s ią u e 4, 710.

6) A. TJre, P h il. Trans. 1818, str. 385.

r) B. D esp roz, Ann. chim . phy.=. 24, 323(1823),

(2)

674 WSZECHSWIAT JMe 43

uważać za dokładniejsze; w rozprawie Brixa znajdujem y ponadto dokładną k r y ­ ty k ę b ad ań poprzedników z wykazaniem źródeł błędów.

W roku 1845 R e g n a u l t ') ogłosił rezul­

ta ty bardzo staran n ej i pogłębiającej rzecz pracy nad ciepłem parowania wo­

dy. Jego bardzo skomplikowany przy­

rząd pozwalał mu oznaczać całkowite ciepło parow ania pod rozmaitemi ciśnie­

niami i stąd można było obliczyć u ta jo ­ ne ciepło parowania, Regnault w yk o n y ­ wał swe pomiary w granicach od 4,5 mm, do 13,6 atmosfer.

Jednakowoż pierwszą dokładną, do­

świadczalnie znalezioną wielkość u ta jo ­ nego ciepła parow ania wody oznaczył D ie t e r ic i2). Metoda jego polegała na w y­

parow ywaniu wody pod niskiem ciśnie­

niem z kalo ry m etru napełnionego lodem.

Następne poszukiw ania Favrea i Sil- b e rm a n n a 3), A ndrew sa 4), Berthelota 5), H artoga z H arkerem 6) i H arkera sam e­

go 7) są mniej dokładne niż Regnaulta, mimo posługiw ania się ty ch uczonych podobnemi metodami.

Następnie oznaczano także ciepło paro­

wania innych cieczy, przyczem w szy st­

kie te doświadczenia były przeprow adza­

ne n a drodze kalorym etrycznej, przez ważenie skroplonej ilościowo pary cieczy p arującej, albo też przez mierzenie obni­

żenia się te m p eratu ry kalorym etru, spo­

wodowanego przez parowanie cieczy.

N aturalnie a p a r a tu r a komplikuje się bardzo, o ile chcemy oznaczyć utajone lub całkowite ciepło parow ania pod roz­

m aitem i ciśnieniami lub w różnych te m ­ peraturach.

Koło roku 1895 Griffitts 8) wprowadził nową metodę do oznaczania ciepła paro-

!) R e g n a u lt, E s p e r ie n c e s 1, 635 (1845).

2) O. D ie te r ic i, "Wied. A n n . 37, 494 (1885).

3) P . A . F a v r e i J . T. S ilb erm a n n , A n n .c h im . p h y s. 37, 406 (1859).

i ) A n d r e w s, Jou rn . C hem . Soc, 1, 27 (1849).

«) C . R . 8 5 , 6 4 6 (1 8 7 7 ).

6) H a r to g i H ark er, M em . and P ro c. M an ­ c h e s t e r S o c . 4, 37 (1893).

7) Harker, tamże 10, 38 (1896).

*) G riffitb s, P h il, Trans, 18(>, a, 162 (1895). j

j wania. Metoda ta polega na dostarcza­

niu ciepła, potrzebnego do parowania cie­

czy, w formie energii elektrycznej i obli­

czaniu tym sposobem wprowadzonego ciepła zapomocą formuły Joulea:

q == 0,'24 i. e. t,

gdzie e oznacza napięcie prądu w wol­

tach, i siłę prądu w amperach i t czas przepuszczania prądu w sekundach.

Na tej samej zasadzie były oparte do­

świadczenia Grifftthsa i Marshalla x), Marshalla i R a m s a y a 2), S m i t h a 3), Brow­

na *), Petr. Pecla '), P. Henniga 6) i A.

W. Sm itha 7).

Wyżej wspomniani badacze oznaczyli ciepło paiowania, przeważnie w normal­

nej tem peraturze wrzenia, znacznej licz­

by cieczy. Rezultaty otrzymane przez nich dobrze zgadzają się z rezultatami otrzymanemi na drodze kalorym etrycz­

nej.

Metoda elektryczna często była także stosowana do oznaczania . ciepła parow a­

nia skroplonych gazów. W dziale tym, jakkolw iek zasada zostaje ta sama, ro­

biono stosunkowo niewiele, a to z powo­

du trudności doświadczalnych, wywoła­

nych zwykle przez wielką różnicę te m ­ p eratury wrzenia badanego gazu i tem ­ peratury środowiska, W ykonanie pierw ­ szej pracy w tej dziedzinie je s t zasługą Favrea 8) (rok 1874) i to nie na drodze elektrycznej, lecz kalorymetrycznej. Fa- vre używał metody podanej przez siebie i Silbermanna B):

Przez obserwowanie zmiany objętości rtęci kalorym etru rtęciowego poznajemy zmianę tem p eratury , spowodowaną paro­

waniem cieczy i stąd oznaczamy oddaną

J) Grriffiths i M arshall, P h il. M ag. 41, 1 (1896).

2) M arshall i R am say, ta m że 41, 38 (1896).

3) S m ith , E din b . P roc. 24, 450 (1903).

*)■ J. A. B r o w n , Jou rn . chem . S o c. 83, 987 (1903).

5) P e tr . P e c l. f;as. 37, 58—67 (1907).

6) F . H e n n ig . A nn. d. P h y s. (4) 21, 849—878 (1906).

") A . W . S m ith , P h y s . B er. 25, 145 — 170 (1907).

8) F avre, A n n . chim . p h y s. (5), 1, 209 (1874)*

e) F avre i Silberm ann, tam że (3) 37, 470 (1853)*

(3)

W SZECHSWIAT 675

ilość ciepła. W ten sposób Favre ozna­

czy! ciepło parowania tlenku węgla, dwu­

tlenku siarki i tlenku azotu. Tą drogą osiągnięte rezultaty, szczególniej dla dwu­

tlenku siarki (94,56 ewentualnie 88,2 kal.), różnią się znacznie.

UegnauU. ’), Chappuis 2) i M athias3) ozna­

czyli ciepło parowania kilku skroplonych gazów także drogą kalorymetryczną.

Dewar 4) oznaczył ciepło parowania skroplonego tlenu inną metodą. W do­

świadczeniach swych posługiwał się zna- nem już ciepłem właściwem rtęci w gra­

nicach te m peratu ry pokojowej i tempera­

tury wrzenia tlenu.

Tlen płynny znajdował się w naczyniu próżnicowem, które dowolnie było połą­

czone z wakumetrem, albo też z przy­

rządem do mierzenia objętości gazu.

Rtęć dopływała po kropli do ściśle zamkniętego naczynia próżnicowego. Z ilo­

ści doprowadzonej rtęci o znanej tem pe­

raturze i ze zmierzonej objętości w y p a­

rowanego tlenu można było obliczyć u ta ­ jone ciepło parowania. Ażeby zmniejszyć wpływ tem p eratu ry środowiska, naczy­

nie próżnicowe, napełnione tlenem, było pogrążone w drugiem napełnionem ró­

wnież płynnym tlenem.

Podobnej metody używał Behn 5) do oznaczenia ciepła parowania powietrza skroplonego i dw utlenku węgla.

Wreszcie, ja k już wyżej wspomniano, używano do oznaczania ciepła parowania skroplonych gazów dość często metody elektrycznej.

Podstawą tej ostatniej metody, ja k nadmieniono, j e s t mierzenie napięcia i na­

tężenia (albo też napięcia i oporu) prądu, przechodzącego przez spiralną, pogrążoną w cieczy, której ciepło parowania chce­

my oznaczyć. W yparow aną ilość gazu mierzy się objętościowo (S h e a re r6), Est-

R e g n a u lt, A nn. chim . p h y s. (4) 24, 875 (1871).

) C h appuis, ta m że (6) 15, 498 (1888).

8) M ath ias, ta m że (6) 21, (59—144' (1890).

4) D e w a r , C hem . N e w s 71, 194 (1895).

5) B eh n , D ru d es A nn. 1, 270 (1900).

6) Shearer, P h y s ic a i R e v ie w 14, 188 (1902), ta naże 17, 469 (1904).

reicher) *), lub przez wrażenie aparatu (Alt) -), z którego paruje gaz skroplony, albo też wyparowuje się znaną ilość g a ­ zu (E. C. Franklin i Charles A. Kraus 3) i oblicza się stąd przypadające na gram ciepło parowania.

Piszący te słowa 4) opracował, pod kie­

rownictwem prof. d-ra Tadeusza E s tre i­

chera nową odmianę ostatnio wspomnia­

nej metody. Opracowana przez nas m e­

toda polega na absorpcyi ilościowej g a ­ zu wyparowanego. Metoda ta nadaje się zatem bardzo dobrze do oznaczenia ciepła parowania pod ciśnieniem atmosferycz- nem gazów skroplonych o charakterze kw aśnym lub zasadowym.

Ponieważ pod wpływem ciepła środo­

wiska, badana ciecz paruje znacznie, n a ­ leżało zmierzyć ilość cieczy wyparowy- wującej z tego powodu.

Z drugiej strony gazy skroplone mają własność łatwego przegrzewania się, co może łatwo spowodować omyłkę w b r a ­ niu pod uwagę wspomnianej poprawki parowania. Ażeby tego uniknąć, wpro­

wadziliśmy stały prąd elektryczny, przy- czem drut stanowiący opór znajdował się na samem dnie naczynia próżnicowego, w którem znajdował się gaz badany.

Tym sposobem unikaliśmy przegrzewa­

nia się skroplonego gazu, przez co wpro­

wadzona poprawka była daleko dokład­

niejsza.

Przed i po każdem doświadczeniu b ra­

liśmy poprawkę i z otrzymanej średniej obliczaliśmy poprawkę przypadającą na sekundę.

Dostarczoną energię elektryczną obli­

czaliśmy z napięcia i natężenia prądu, notując rzecz prosta czas przepuszczania prądu.

!) E streich er, B u li. In tern . A cad . C raeovie (1904) str. 183.

2) A lt, D ru d es A nn. 13, 1010 (1904), te n ż e , In au g. D iss., M onachium 1903. A n n . d. P h y s . (4) 19, 739 — 782 (1908). Z f. d. g e s . K a lte in d . 14, 7—8-(1907).

:!) F ra n k lin und K raus, Jou rn . p h3’s. chem . 11, 553—558 (1907).

4) A. Schnerr, „U ber die V erd a m p fu n g sw a rm e und krit. Temperatm* e in ig e r G ase e tc...“ Inau- guralO D issertation, F reib u rg (S c h w o iz ) ,1 9 4 0 .... ■

(4)

676 W SZECHSW lAT M 43

Ilość w yparowanego gazu obliczaliśmy rzecz prosta, z różnicy wagi naczyń ab ­ sorpcyjnych przed i pó doświadczeniu.

W ten sposób oznaczyliśmy ciepło pa­

row ania d w u tlen k u siarki, jodowodoru, bromowodoru, chlorowodoru, chloru, amo­

niaku i siarkowodoru.

N astępna tabela w ykazuje otrzymane rezu ltaty .

C ie p ło p a ro w a n ia w kał.

C z ą ste c z k o ­ w e ciep ło par. w kal.

SO s 95,3 w tem p . — 11,16° 6106,71

H J 33,94 » — 37,2 0 4331,85

H B r 48,68 —69,86° 3939,11

HC1 98,75 » — 84,29° 3600,3

Cl2 61,9 » — 35,8 ° 4371,9

n h3 321,27 V —33,4 ° 5461,9

h2s 131,98 V -6 1 ,3 7 ° 4494,8

Tabela powyższa zawiera średnie z wiel­

kiej liczby doświadczeń.

Doświadczenia te zostały wykonane w laboratoryum chemicznem uniw ersy­

te tu P ry b ursk ieg o (Szwajcarya).

A l f r e d Sch nerr.

S P O R N A K W E S T Y A D Z I E D Z I C Z ­ N O Ś C I (L A M A R K IZ M C Z Y W E IS -

M A N N IZ M ).

Gdy przed s tu la ty J a n L am arck s ta ­ rał się wprowadzić do nauki teoryę des- cendencyi, objaśniał przemianę g a tu n ­ ków przypuszczeniem, że wszelkie s k u t­

ki używ ania organów ciała się dziedzi­

czą; zależnie od zew nętrznych warunków życia niektóre narządy są więcej używ a­

ne, inne zaś mniej, co prowadzi do sil­

niejszego rozwoju i rozrostu pierwszych, albo też do osłabienia, a n a w e t zupełne­

go zaniku ostatnich. Darwin również często zastosow yw ał powyższy sposób tłum aczenia faktów, ale zasadę L am arcka pozostawił na tyln y m planie wobec te­

oryi doboru. W śród darwinistów La­

m arck znalazł gorącego zwolennika swych poglądów ewolucyjnych w osobie Haeckla, dla którego dziedziczność cech, nabytych podczas życia osobnika, stanowi niewzru­

szoną prawdę. Również wielu uczniów Haeckla (R. Semon, O. Hertwig, R. Her- twig, Platę i inni) stoi po stronie la- markizmu. Z drugiej je d n ak strony la- markow ska n au k a o dziedziczności po­

siada silnego przeciwnika w osobie A.

Weismanna, który wraz z całym zastę­

pem młodszych badaczów walczy prze­

ciwko niej w ciągu ostatnich 25-iu lat z wielkiem powodzeniem. Zdaniem Weis­

manna idea L am arck a je s t bfędnym po­

glądem, je s t „wygodnem, ale tylko po- zornem objaśnieniem, które przeszkadza nam w szukaniu prawdziwego tłumacze­

nia fak tów “.

Rozważmy przedewszystkiem naukę L am arcka według własnych słów jego („Philosophie zoologique“, 1809).

„Ptak błotny, k tó ry często przebywa w bagnach, sta ra się, aby skrzydła i tu­

łów jego nie zwilżały się wodą, i w tym celu usiłuje nogi swe wyciągnąć i wy­

dłużyć. To ciągłe dążenie ku wydłuża­

niu nóg doprowadziło do tego, że ptaki brodzące chodzą obecnie na długich i cienkich n ogach“.

Nieco dalej Lam arck tłumaczy powsta­

wanie rogów u przeżuwaczy w sposób n astęp u jący (1. c.):

„W przystępach gniewu, które zwłasz­

cza u samców są częste, naprężone we­

wnętrzne czucie ich skierowuje do oko­

licy czoła soki ciała (fluida), wskutek czego u zwierząt tych n astępuje w tem miejscu wydzielanie się substancyi ro­

gowej lub kostnej, przez co pojawiają się w yrostki twrard e“.

Z ty ch dwu przykładów staje się wi- docznem, że wyjaśnienia Lamarcka, cho­

ciaż posiadają wartość historyczną, jako próby flzyologicznej teoryi tworzenia się narządów ciała, nie w ytrzy m u ją jednak poważnej krytyki. Wydłużanie się nóg u ptaka dlatego, że się on ku temu wy­

sila, albo powstawanie rogów skutkiem dopływu krwi, spowodowanego przez gniew, są to założenia dowolne, których

(5)

J\fo 43 WSZECHSWIAT 677

nie można dowieść empirycznie. Pogląd Lamarcka, według którego napięcia czu­

cia wewnętrznego („les efforts d a senti- ment in terieu r“) w ywierają wpływ na zmienność organów ciała, posiada cha­

rakter nieco mistyczny, witalistyczny.

Na tej podstawie powstał obecnie osobli­

wy kierunek neolamarkizmu, którego zwolennicy twierdzą, że komórki ciała są wrażliwe na jego potrzeby i w rezulta­

cie przystosowują się do nowych zadań.

Pomimo, że Darwin małą przyznawał wartość dziełu „Philosophie zoologique“

ze względu na brak w niem uzasadnio­

nych dowodów i n aw et lekceważąco się o niem wyrażał, jed n ak znajdujemy u niego niektóre myśli, zapożyczone od Lamarcka.

Darwin przyjmuje laraarkizm tylko o tyle, o ile wolno uznać za możliwe:

l) bezpośredni wpływ na organizm wa­

runków św iata zewnętrznego, a 2) dzie­

dziczność wzmacniającego działania ćwi­

czenia narządów i osłabiających skutków ich nieużywania. Lecz u Darwina po­

glądy Lam arcka przyjmują odmienne za­

barwienie, ' ponieważ do nich dołącza on własne objaśnienia wyprowadzone z t e ­ oryi doboru. Bardzo charakterystyczne pod tym względem je s t zdanie Darwina dotyczące instynktów: „zarówno j a k zmia­

ny zachodzące w organizmie zostają po­

tęgowane przez używanie odpowiednich części, a w przeciwnym razie—uwstecz- niane, tak samo rzecz się ma z insty n k ­ tami; przypuszczam jednak, że te skut­

ki naw yknienia posiadają bardzo małe znaczenie wobec działania doboru n atu ­ ralnego". („O pow staw aniu g atu n k ó w 1*, Rozdz. VIII).

Przytoczony powyżej ustęp z dzieła Darwina mieści w sobie zaczątek współ­

czesnej psychologii zwierząt, która zrze­

ka się wyprowadzania instynktów na spo­

sób lamarkowski z poprzedniej działal­

ności rozumu, natomiast objaśnia je za­

sadą doboru.

Czysty lamarkizm u Darwina utracił swój psychowitalistyczny pierwiastek, który Darwin zastąpił nową flzyologicz- n 3 hypotezą pangenezy. Darwin daleko wyraźniej niż Lam arck i jego wyznawcy

odróżniał wpływ w ywierany na komórki cielesne od wpływu wywieranego na ko­

mórki rozrodcze; przekonał się on, jakie trudności trzeba przezwyciężyć, ażeby zrozumieć, w jaki sposób zmiany, zacho dzące w narządach pod działaniem wpły wów zewnętrznych, przenoszą się na ko mórki płciowe, aby w następnej genera cyi wystąpić jako cechy dziedziczne Gdyby np. ciemne zabarwienie skrzydeł motyla (fig. 1) powstało w skutek bodźca

O bjaśnienie sch em a tó w .

F ig . 1. D z ie d z ic z n o ść cech n a b y ty c h (In d u k c y a som atyczn a). E ig . 2. W p ły w na kom órk i roz­

rodcze bez z m ia n y ciała. F ig . 3. W p ły w na ciało bez d ziałan ia na p lazm ę zarod k ow ą. F ig . 4.

W p ły w na ciało i na k om órk i rozrod cze (In d u k ­ cy a r ó w n o leg ła ). (W e d łu g d-ra E . F isch era).

zewnętrznego, wówczas ze strony zmie­

nionego skrzydła musiałby być w yw arty wpływ na komórki rozrodcze, ażeby skłonność zarodka była na tyle zmienio­

na, że w następnem pokoleniu motyl po­

siadałby również ciemne skrzydła; takie zjawisko byłoby dziedziczeniem cechy, nabytej w ciągu życia osobnika rodzi­

cielskiego. Dla wyjaśnienia tego zjawis­

ka Darwin podał hypoteźę, w edług któ­

rej ze w szystkich komórek ciała oddzie-

(6)

WSZECHSWIAT J\» 43

łają się mikroskopijne cząsteczki i zapo- mocą obiegu krw i przedostają się do ko­

mórek płciowych; cząstki te (gemmules) przenoszą cechy narządów ciała na pla­

zmę zarodkową. Nowsze badania w y k a­

zały je d n ak , że komórki rozrodcze posia­

dają w wysokim stopniu rozwiniętą n ie­

zależność lizyologiczną względem ciała.

Niedawno prof. Meisenheimerowi udało się zastąpić u gąsienic ją d r a zwierząt męskich ja jn ik a m i samic; otrzym ał on w rezultacie 1) motyle o ubarwieniu i kształcie samców, które wewnątrz po­

siadały doskonale rozwinięte jajniki, i 2) motyle o b an v ach i kształcie samic, k tó ­ re posiadały ją d r a męskie. F a k ty em- bryologiczne również przem aw iają za stosunkową niezależnością komórek roz­

rodczych, gdyż u wielu zwierząt już pod­

czas segm entacyi ich zarodków różnią się znacznie od komórek cielesnych.

Hypoteza pangenezy D arwina posiada przeto dla nas tylko wartość historycz­

ną. N ajw ięksi lam arkiści doby obecnej (Haeckel i Semon) zbudowali inną hypo- tezę; tw ierdzą oni, że pamięć j e s t zasad­

niczą funkcyą substancyi organicznej.

U patrują w dziedziczności zjawisko pa­

mięciowe, przez co kw esty a dziedziczno­

ści cech n ab y ty ch nie staw ia im żad ­ nych trudności: podobnie ja k w naszej pamięci wrażenia zostają przyjmowane i przechowywane, ta k samo organizm przyjm uje w pływ y świata zewnętrznego, dziedziczność zaś polega na przypomina­

n iu ty c h wrażeń. W rzeczywistości je- ] d n ak zjawisko dziedziczności znacznie różni się od pamięci. Dzięki tej o stat­

niej, komórki zwojowe mózgu p rzyjm ują wrażenia, które podczas przypominania działają na dalszy przebieg podrażnienia nerwowego. W procesie zaś dziedzicz­

ności cech n ab y ty ch wszelkie wpływy działają n a ciało rodziców, czego rezul­

ta ty m usiałyby się wykazać u potomków, t. j. nowych kompleksów komórek, po­

w stałych z komórek rozrodczych. Zja­

wisko to posiada tylko powierzchowne p o ­ dobieństwo z pamięcią, z którą może być porów nyw ane obrazowo, ale nie identy­

fikowane, j a k to czyni Semon („Die Mne- me, ais erhaltendes Prinzip im Wechsel

] des organischen Geschehens". Lipsk, 1904).

Lamarkizmowi, o którym dotychczas była mowa, przeciwstawimy teraz zasad­

niczą ideę weismannizmu.

Wychodząc z założenia, że komórki rozrodcze są stosunkowo niezależne od komórek ciała, Weismann odróżnia pla­

zmę zarodkową od plazmy komórek cie­

lesnych (somatycznych), a stąd zmiany związane z plazmą zarodkową od zmian plazmy somatycznej. W ten sposób za­

sada W eism anna sprzeciwia się lamar- kowskiej, gdyż twórca je j, nie uznaje dziedziczności cech n abytych w ciągu życia danego osobnika pod wpływem bodźców zewnętrznych.

Gdy Weismann w roku 1883 wygłosił swój pogląd, niektórzy zoologowie, np.

Goette, wyrazili się, że zawsze byli tego samego zdania, gdy tymczasem większość fachowców nazwała tę nową naukę błęd­

ną, gdyż przeciwko niej można było, we­

dług ich zdania, przytoczyć cały szereg dowodów. Z biegiem czasu liczba tych pozornych dowodów lam arkizm u stawała się coraz mniejszą.

Początkowo prowadzono spór o dzie­

dziczność okaleczeń. W literaturze na­

ukowej często przytaczano fakt, jakoby pewna krowa przypadkowo odtrąciła so­

bie róg, skutkiem czego potomstwo jej I podobno nie posiadało rogów. Opowia-

; dano też o kocicy, której odcięto ogon i młode jej przyszły na świat bez ogo­

nów. Przeciwnicy W eism anna zażądali od niego, aby doświadczalnie dowiódł, że podobnego rodzaju okaleczenia się nie dziedziczą. Ażeby dowieść słuszność swej teoryi W. obciął ogony młodym myszom i pow tarzał tę operacyę u ich potomst­

wa. Gdy w przeciągu wielu pokoleń ro­

dziły się wciąż myszy z normalnemi ogo­

nami i gdy brak ogonów u kotów dał się wytłumaczyć obecnością kota rasy bezogoniastej z wyspy Man, wówczas większość lam arkistów ustąpiła z pierw­

szej pozycyi, przyznając, że dziedzicze­

nie okaleczeń jeszcze nie je st faktem dowiedzionym.

Obecna liczba doświadczeń, których r ezu ltaty przem aw iałyby na korzyść la-

(7)

K» 43 W S Z E C H S W IA T 679

markizmU, zdaje się być bardzo ograni­

czona, a naw et w tych wypadkach mo­

żliwe je st dwojakie tłumaczenie faktów.

Do najciekawszych doświadczeń tego ro­

dzaju należy zaliczyć próby Standfussa i E. Fischera nad motylami. U niektó­

rych gatunków motyli można przez ozię­

bianie ich poczwarek otrzymać egzempla­

rze ciemniejsze od zwykłych. Najczę­

ściej zmiany te się nie dziedziczą; można więc zjawisko to podprowadzić pod sche­

mat fig. 3 gdzie mamy przed sobą od­

działywanie na ciało bodźca zewnętrzne­

go, na k tó ry nie reagują komórki roz­

rodcze. Niektóre doświadczenia musiały jednak wykazać dziedziczenie tych cech, gdyż w pewnych podręcznikach biologii (Boasa, 0. Hertwiga) znajdujemy n astę­

pujący przykład, mający służyć za do­

wód lamarkizmu. Z gatunku ćmy-niedź- wiedziówki (Arctia caja) dr. E. Fischer wybrał dwa ciemniejsze egzemplarze, dał im możność rozmnażania się, później pozostawił poczwarki ich potomstwa w temperaturze normalnej, a jed n ak otrzymał egzemplarze o ciemnem zabar­

wieniu skrzydeł.

Na pierwszy rzut oka rzeczy wiście mo­

że się zdawać, że mamy przed sobą w y ­ raźny dowód dziedziczności cechy n aby­

tej w sposób, jak i nam wskazuje sche­

mat fig. l. Ale sam eksperym entator zwrócił uwagę na to, że dowód ten nie je st przekonywający, gdyż zjawisko to można sobie wytłumaczyć według sche­

matu fig. 4, mianowicie, że bodziec wy­

wołany przez oziębienie dotknął zarówno skrzydła, ja k i plazmę zarodkową. Tego rodzaju podwójny wpływ, o którym już mówił Weismann, botanik Detto nazwał

„indukcyą równoległą", a Platę — bodź­

cem wspólnym. Powyższe objaśnienie tego zjawiska można uważać za słuszne, gdyż, ja k się nieco niżej przekonamy, są wypadki, w których bodźce działają na plazmę zarodkową bez żadnego wpływu na ciało (schemat fig. 2); możliwe jest- zatem, że bodziec działa równolegle na komórki somatyczne i rozrodcze.

Na szczególną uwagę zasługują wnio­

ski, jakie E. Fischer wyprowadził ze swych doświadczeń. Wyraził się on, że

próby te prędzej przemawiają na korzyść teoryi weismannowskiej, niż lamarkizmu.

Fischer przypisuje wielkie znaczenie zja­

wisku, że niektóre motyle potomne zna­

cznie różniły się od rodziców pod wzglę­

dem ubarwienia tylnych skrzydeł. F a k t ten tłumaczy tem, że tem peratura wpły­

nęła na komórki rozrodcze nietylko j e ­ dnocześnie i jednorodnie, ale daleko sil­

niej, niż na skrzydła rodziców. Gdyby­

śmy to zjawisko chcieli objaśnić zasadą Lamarcka, wówczas doszlibyśmy do wnio­

sku, że zmiana ta została przeniesiona ze skrzydeł rodziców na ich komórki za­

rodkowe, a z tych udzieliła się potom­

stwu; lecz zmiany tej w ubarw ieniu ty l­

nych skrzydeł rodzice nie posiadali.

Należy jed n ak dodać, że w doświad­

czeniach Fischera działał dobór u k ry ty . Eksperym entator poddał działaniu niskiej tem peratury (do —8°) 48 poczwarek; po upływie siedmiu dni wyszły z nich mo­

tyle, z których większa część posiadała w różnym stopniu zmienione zabarwienie skrzydeł. Do dalszego rozpłodu w y b ra­

no silnie zmienionego samca i mniej zmienioną samicę, t. j. takie osobniki, które wykazały stosunkowo silną reak- cyę względem zimna i skłonność do cie­

mnego zabarwienia skrzydeł. Z potom­

stwa otrzymano 175 poczwarek, z k tó ­ rych po 25 dniach wyszły pierwsze mo­

tyle, późniejsze zaś po 37. Motyle wcze­

śniejsze miały barwę skrzydeł normalną, gdy tymczasem 17 późniejszych były sil­

nie zmienione. U motyli tych rozwinęła się więc skłonność do przyjęcia ciemne­

go zabarwienia pod wpływem pozosta­

wania przez długi czas w stanie pocz­

warki. Skłonność ta jest rezultatem bądź reakcyi plazmy zarodkowej (w znaczeniu W eism anna i Fischera), bądź — doboru ciemnych egzemplarzy rodzicielskich.

Rówmież w najnowszem doświadczeniu nad dziedzicznością cech n ab y ty ch wi­

doczny j e s t wpływ doboru. J a k wiado­

mo, u płazów zachodzi możliwość neote- nii czyli rozmnażania się w stanie lar- wowym. Zdolność ta pozostaje w związ­

ku flletycznym z faktem, że wszystkie płazy powstały ze zwierząt rybokształt- nych, mieszkających i rozmnażających

(8)

682 W S Z E C H S W IA T JNfo 43

ścią nie zawdzięczamy lamarkizmowi, lecz zostały one osiągnięte przez Weis- m anna i jego szkolę.

(Wedłllg prof. d-ra

H.

JE. Z ieglera)

streścił L u d w ik A n igstein .

C ZY Z A B R A K N I E K IE D Y R Y B W M ORZIJ?

Niedawne to jeszcze czasy, kiedy w morzach łowiono ry b y sposobem b ar­

dzo pierw otnym i narzędziami rybackie- mi proslemi. R y b ak nie był przedsię­

biorcą, lecz skrom nym pracownikiem, pracującym ciężko na u trzym anie swoje i swojej rodziny. To też i połów ryb nie był intensyw ny, a o życiu ryb w mo­

rzach i ich rozmieszczeniu bardzo nieja­

sne były pojęcia. Łowienie ryb odby­

wało się w niewielkiej odległości od brzegu, tu taj też ry b ak spotykał młodo­

ciany n ary b ek i powszechnie sądzono, że ry b y przewrażnie trzy m ają się brzegu i że na dorosłą ry b ę wychowa się tylko ten narybek, k tó ry dostanie się do b rze­

gu, reszta zaś ginie i marnieje w bez­

dennych przestw orach morza.

Z nastaniem okrętów parowych i ulep­

szeniem sieci tudzież wszelkich p rzyrzą­

dów rybackich sto sun k i zmieniły się z u ­ pełnie. W drugiej połowie X tX wieku wprowadzono olbrzymiej długości sieci, a ciągnienie ich odbywało się ju ż nie rękam i rybaków, coby zresztą było n ie­

możliwe, lecz siłą pary. Sieci sp u sz­

czano i wydobywano z parowców, a ilość złowionych w morzu ryb w zrastała coro­

cznie, służąc milionom ludzi za smaczne i zdrowe pożywienie. Rybołówstwo prze­

mieniło się w zyskowne przedsiębiorstwo, potworzyły się spółki akcyjne, które ope­

ru jąc całe mi flotami parowców zarabiały n a tem olbrzymie sumy.

Wobec tak inten sy w n eg o rybołówstwa wydarzało się dość często, że w miej­

scach, w k tóry ch przedtem połowy b a r ­ dzo były obfite okazał się b rak ryb, a zjawisko to, skutkiem nieznajomości

stosunków faunistycznych morza, tłum a­

czone w taki sposób, że ta k wiele wyła­

wia się ryb corocznie, iż przyrost n a tu ­ ralny u b y tk u tego wyrównać nie może i niechybnie w krótkim czasie nastanie brak ry b morskich. Ta obawa musiała bardzo przejąć umysły ekonomistów w państw ach nadmorskich, gdyż pourzą- dzano na wybrzeżach mórz wylęgarnie, wylęgano sztucznie tysiące milionów n a ­ ryb k u ryb morskich i wpuszczano je do morza przy brzegach, pragnąc tym spo­

sobem nietylko zwiększyć rybostan, lecz także skierować ruch ryb ku wybrzeżom, gdzie głównym zarobkiem ludności było rybołówstwo.

Obok tego badacze przyrodnicy uznali za rzecz potrzebną systematyczne bada­

nie głębin morskich pod względem roz­

mieszczenia ryb i ich wędrówek, tudzież pod względem rozmnażania się ryb mor­

skich i rozmieszczenia narybku. Rządy państw nadmorskich, dla k tórych rybo­

łówstwo stanowi obfite źródło dochodu, uznały również potrzebę takich badań, utw orzyły związek do badania mórz, i rozpoczęto zaraz pracę pod koniec XIX wieku.

Pionierem tej pracy był przyrodnik norweski dr. Hjort, k tó ry na nowo w y ­

budowanym parowcu rybackim w roku 1900 przeprowadził szczegółowe badania.

W yniki tych badań można uważać za najważniejsze i najznaczniejsze odkrycie zoologiczne ubiegłego stulecia, mające doniosłe znaczenie dla studyów i badań, które dalej w XX wieku co do bogactwa rybnego mórz będą podjęte.

Dr. Hjort sprawdził przedewszystkiem, że nary b ek wszystkich ryb jadalnych, o czem dotąd n ik t nie miał pojęcia, roz­

szerzony je s t w olbrzymich ilościach po wszystkich przestrzeniach morza. Tym sposobem upadło zupełnie panujące do­

tąd mniemanie, że narybek żyje tylko przy wybrzeżach, i że ginie, jeżeli się dostanie do głębin morskich. Przekona­

no się, że w morzu je s t tysiące milionów razy więcej narybku, niżeli dotąd p rzy ­ puszczano, i że m atk a przyroda, w y tw a ­ rzając w rybach ogromne ilości ikry, dą­

(9)

WSZECHSWIAT 683

ży do tego, aby nary b k u wylęgło się jak- naj więcej.

Dr. Hjort znalazł następnie zdaleka od brzegów w głębokościach 50 do 200 me­

trów pod powierzchnią morza ryby wy­

rośnięte, i to w warstwach wody, w któ­

rych nikt o pobycie ryb nie marzył—

przez co znów okazało się mylnem mnie­

manie, że ryby wyrośnięte trzymają się również brzegu. Dr. Hjort w długich podróżach swych odkrywał wielkie ławi­

ce rybami prawie nabite, których nie dotknęły dotąd nigdy sieci rybaków. Ł a­

wice te świadczą o niezmierzonem bo­

gactwie ryb w morzach, a jeżeli gdzie­

kolwiek ilość ryb zdawała się mniejsza, to pochodziło jedynie z właściwego ro z­

gałęzienia i rozmieszczenia ławic r y b ­ nych. Te olbrzymie ilości ryb w morzu, i nadzwyczajna mnożność ryb, w połą­

czeniu z niezmiernemi przestrzeniami morza, upraw niają do wniosku, że naw et najobfitsze i najintensywniejsze łowienie ryb przez ludzi nie zdoła zachwiać ró ­ wnowagi gospodarczej w morzu i zmniej­

szyć jego rybostanu, że więc w morzu ryb nigdy nie zbraknie. W każdym dniu w ytw arza się w morzu mięsa rybiego daleko więcej, aniżeliby wszyscy ludzie na całej kuli ziemskiej w tymże samym czasie spożyć mogli.

D r . F. W.

D W U D Z I E S T Y T O M P A M IĘ T N IK A F I Z Y O G R A F I C Z N E G O .

W yszedł z druku dwudziesty tom P a ­ m iętnika Fizyograficznego. Wiem i ro­

zumiem doskonale, że zdarzenie to dla nikogo nie zawiera w sobie nic doniosłe­

go ani n aw et ciekawego, a jednak nie mogę oprzeć się pokusie wywołania z krain niepamięci pewnych wspomnień, młodszemu pokoleniu przyrodników nie­

znanych a związanych z narodzinami Pa­

miętnika. Nie mogę także nie skorzy­

stać ze sposobności, żeby wspomnieć po­

bieżnie o dalszych jego dziejach aż do

chwili obecnej. Niechaj mu to w y star­

czy za obchód jubileuszowy.

Lat temu trzydzieści do W arszawy do­

szła wiadomość, że we Włoszech dokonał żywota doktór medycyny Józef Mianow­

ski. Mianowski od roku 1 8 6 2 do 1 8 6 9 był rektorem Szkoły Głównej i na tem s t a ­ nowisku położył olbrzymie zasługi spo­

łeczne. Imię jego, w całym kraju nie­

zmiernie popularne, było wymawiane ze czcią przez wszystkich. Niedziw, że wieść o jego zgonie poruszyła wszystkie umysły i wywołała żywiołową chęć ucz­

czenia wielkiego przewodnika młodzieży trwałym a godnym pomnikiem. Pomnik ten miał zarazem w pamięci następnych pokoleń uwieczniać i Szkolę Główną, al­

bo—ściślej mówiąc—powstało pragnienie stworzenia wyrazu czci i pamięci dla tej niewypowiedzianie drogiej sercom n aro ­ du Szkoły w osobie znakomitego jej przedstawiciela.

Było wtedy w Wrarszawrie liczne je s z ­ cze grono ludzi, których spraw y ogólne poruszały głęboko. Zrozumieli oni, że jedynym godnym sposobem uczczenia ta ­ kiej pamięci byłoby stworzenie in sty tu t cyi pożytecznej dla kraju a żywotnej i choćby częściowo, w miarę sił i oko­

liczności podtrzymującej życie naukowe, tak gorliwie i skutecznie budzone przez Szkołę Główną. W umysłach tych osób powstało kilka projektów, wśród których, po bliższem rozejrzeniu się w ich treści, najpoważniej zarysowały się dwa, a mia­

nowicie: 1) projekt założenia instytucyi, mającej na celu badanie przyrody ziem polskich i 2) projekt utworzenia instytu- cyi, popierającej m ateryalnie działalność naukową. Ostatecznie przyjęty został projekt drugi, a jego urzeczywistnieniem stała się „Kasa pomocy dla osób, p ra c u ­ ją cych na polu naukowem imienia d-ra med. J ó z e f a Mianowskiego'. Twórcy pro­

je k tu fizyograficznego nietylko ustąpili w^obec większości, ja k ą uzyskała Kasa pomocy, lecz naw et znaleźli się na liście jej założycieli, rozumiejąc, że szeroki za­

kres działania, przypadający Kasie, obej­

mie w sobie także i ich zamiary.

Bezczynne jedn ak oczekiwanie na chwilę, w której środki Kasy pozwolą na

(10)

684 WSZECHŚW IAT Ma 43

utworzenie in s ty tu c y i badawczej z sze­

regiem pracow ni i muzeów, dotyczących fizyografii ziem polskich, wydało się przy­

rodnikom w arszaw sk im z przed lat trz y ­ dziestu niewłaściwem, naw et niebezpie- cznem. Pragnęli rozpocząć pracę w j a ­ kikolwiek, choćby dorywczy i częściowy sposób. Widzieli bowiem, że poczet ba- daczów przyrody ojczystej, którzy tę przyrodę znają napraw dę i kochają, sk ła ­ da się przeważnie ze spracow anych we­

teranów, a wśród danych okoliczności krajow ych trudno im było przypuszczać, że młodsze pokolenie wyda odpowiednich następców, szczególnie—jeżeli będzie po­

zostawione sam em u sobie i w arunkom współczesnym. W p ro st wydawało się, że trzeba wszelkiemi siłami ratow ać od za­

głady i ostatecznego rozproszenia te, nie­

wielkie może, ale je d y n e zapasy sił i do­

robków, ja k ie wówczas istniały u nas na polu b adań krajowych. Takie pobudki skłoniły przyrodników do podjęcia zada­

nia zawsze u nas niezmiernie trudnego:

zjednoczenia się do wspólnej pracy. Nie można było myśleć o stw orzeniu szkół, pracowni i zbiorów—postanowiono p rz y ­ najmniej starać się o wydobycie na ja w i uchronienie od zaguby ty ch poszuki­

wań, które n a w łasną rękę podejmowali chętni badacze oddzielni, o rozszerzenie koła pracowników i wprowadzenie do niego sił młodszych. W zamiarach było jeszcze więcej: myślano o stałem zorga­

nizowaniu pracy, ale w tym kierunku, oprócz dobrej woli przyrodników, potrze­

ba było czegoś jeszcze takiego, na co już zdobyć się nie mogło nasze społeczeń­

stwo. Jedno, co powiodło się niezapo­

m nianem u Dziewulskiemu, to stworzenie w k ra ju obserwacyj meteorologicznych—

te u trw aliły się i rozwinęły właśnie po myśli założycieli pierwotnych. Ale ju ż sy stem a ty czn a florystyka Łapczyńskiego i fenologia Wałeckiego nie przeżyły swo­

ich propagatorów , a inne działy badania sy stem atycznego nigdy n aw et w życie nie weszły.

Tak więc siłą konieczności praca nad fizyografią k r a ju musiała ograniczyć się do w ydawania tomów P am iętnik a Fizyo- graficznego, o ile zebrało się dość ma- j

teryału, dorywczo we wszystkich dzia­

łach, oprócz meteorologii, gromadzonego, a udział w tej robocie Kasy im. Mia­

nowskiego — do przyznaw ania temu w y­

dawnictwu zapomóg pieniężnych na druk i papier. Takim sposobem w ciągu lat trzydziestu wyszło oto dwadzieścia to­

mów zbiornika, w którym z n a tu ry rze­

czy przeważają bardzo znacznie m aterya- ły surowe, ale nie brakuje i opracowań cennych nieraz i bardzo umiejętnych.

Są to owoce pracy około stu czterdzie­

stu badaczów, a liczba ogólna tych p rzy ­ czynków dochodzi do trzechset pięćdzie­

sięciu. Jeżeli przypomnimy sobie, że w Królestwie Polskiem nie było nigdy przedtem i niema obecnie żadnego inne­

go organu, k tó ry mógłby ogłaszać tego rodzaju kom unikaty i rozprawy, zrozu­

miemy, że ogromna większość rzeczy, w ydrukowanych w Pamiętniku, bez nie­

go nigdyby nie była ogłoszona. A jeżeli dodamy, że całkowita treść P am iętnika to przecież wyniki obserwacyj, pomia­

rów i doświadczeń, odnoszących się do podstawowych elementów naszego b y tu na naszej ziemi, a więc nie owoc fanta- zyi, lecz zbiór najściślejszych wskazó­

wek realnych, to wartość Pamiętnika ła ­ two ocenimy a contrario, przedstawiając sobie krzyw dę dla życia narodowego, ja- kaby powstała, gdyby on nie istniał. P o­

mijam zaś w tem miejscu to niewypo­

wiedziane upokorzenie, jakiego doznawać muszą narody, nie znające swej ziemi ojczystej i nie usiłujące jej poznać.

Zostaje do rozpatrzenia jeszcze kwe- s ty a Wpływu, ja k i Pam iętnik w yw arł -na ożywienie się i wzmożenie badań nad przyrodą krajową. Tu należy odróżniać dwa okresy, początkowy, obejmujący piętnaście do dwudziestu pierwszych lat istnienia Pam iętn ik a i następny, aż do dnia dzisiejszego. WTielkie nadzieje, któ­

re mógł wzbudzać okres pierwszy, nie ziściły się w całości. Młodzi pracownicy, przynoszący rezu ltaty swej pracy w pier­

wszych tomach Pamiętnika, przeszli na inne pole: je d n y ch pociągnęła teorya lub zawód nauczycielski, innych tw arde w a­

runki życia usunęły zupełnie od roboty naukowej. A iluż śmierć w połowie ich

(11)

W SZECHSW IAT 685 M 43

dni zabrała od warsztatu. Nowe zaś po­

kolenia młodych przyrodników coraz w y­

raźniej przekładać zaczęły pracę gabine­

tową, szczegółów dotyczącą, nad bezpo­

średnie obcowanie z przyrodą. Taki już przyszedł kierunek, takim duchem n a ­ tchnąć musiała książka współczesna i szko­

ła współczesna. Niema na to rady. Ale uważny postrzegacz dojrzy bez trudu, że już dzisiaj mnożą się przepowiednie zmia­

ny w ty m względzie. Szkoła średnia co­

raz uważniej zajmuje się przyrodą a mło­

demu umysłowi ludzkiemu dość będzie lekkiego popchnięcia ku jej wiekuistym dziwom i urokom, żeby rozkochał się w niej i poznać jaknajlepiej zapragnął.

Niepodobna też wątpić, że przyjdzie na- koniec czas, w którym i u nas zapanuje przekonanie, że ten tylko może być p r a ­ wdziwie dobrym synem swej ziemi, kto zna skarby jej przyrody. A tych s k a r ­ bów tak jeszcze wiele czeka na swego odkrywcę i badacza!

B r . Z n atow icz.

P R A C O W N I A F I Z Y C Z N A D O Ć W I ­ C Z E Ń W Ł A S N O R Ę C Z N Y C H P R Z Y K O L E M A T E M A T Y C Z N O - F I Z Y C Z -

N E M .

S P R A W O Z D A N I E .

P r a c o w n ia zo s ta ła założon a z i n i c y a t y w y S t o w a r z y s z e n i a N a u c z y c i e l s t w a P o ls k ie g o w ce lu u d o s t ę p n i e n ia ć w ic z e ń p r a k t y c z n y c h z fizyk i k o m p le to m p r y w a t n y m i t y m s z k o ­ ło m , k t ó r y m w a r u n k i m a te r y a ln e nie p o ­ zw ala ją n a u t r z y m a n ie w ł a s n y c h p racow n i, lu b t e ż t a k im , k tó r e c h c i a ł y b y w y p r ó b o w a ć m e t o d y p r a c o w n ia n e gd zie in d ziej, zanim z d e ­ cy d u ją się n a zo r g a n izo w a n ie ć w i c z e ń u s ie ­ bie. D a ls z y m c e le m p ra co w n i j e s t u m o ż li­

w ie n ie n a u c z y c i e l o m p r a k t y c z n e g o o b ezn a ­ nia się z ć w ic z e n i a m i fizyczn em i; n a u c z y c i e l m a m o ż n o ś ć przerob ienia w ł a s n o r ę c z n e g o zadań i b liż s z e g o zaznajom ien ia się z m e t o ­ dami fiz y k i p ra k ty c z n e j ; w w a r s z t a c ie p ra ­ c o w n i m o ż e w y k o n a ć i w y p r ó b o w a ć p r o ste p r z y r z ą d y w ła s n e g o p o m y słu ; p rzy c h o d zą c z u c z n ia m i n a ć w ic z e n ia , m o ż e za znajom ić się ze s p o so b a m i ic h p row ad z en ia, i z d o b y ć so b ie d ośw ia d c ze n ie , p o zw a la ją ce na o c e n ę

ic h zalet i b rak ów i o b m y ś le n ie p r o je k tó w zm ian i u le p sze ń . Zarząd p r a c o w n i g o t ó w j e s t u w z g lę d n ić w s z e lk ie żądania, k t ó r y c h w y k o n a n i e n ie p rze kr acz a j e g o z a s o b ó w ma- t e r y a ln y c h . W m y ś l in i c y a t o r ó w i z a ł o ż y ­ cieli pracow n i, p o w i n n a b y on a st a ć się r o ­ dzajem i n s t y t u c y i ce ntr alne j, k tó r a b y s k u ­ piała w s z y s t k ic h , in t e r e s u j ą c y c h się d o n io ­ słą k w e s t y ą ć w ic z e ń u c z n io w s k ic h , i n s t y t u ­ c y i, w któ rej w y m i e n i a ł y b y s ię s p o s t r z e ż e ­ nia, m y ś li i p r o je k ty , w y p r ó b o w y w a ł y m e ­ t o d y i p rzyr ząd y, a przez t o w y n i k i t y c h prób n ie p o z o s t a w a ły b y w ła sn o śc ią j e d n o s t e k , le c z przyniosłyby^ k o r z y ś ć o g ó ło w i w y k ł a d a ­ j ą c y c h fizykę.

P r a c o w n ia , k tó r a z a c z y n a o b e c n ie d r u g i rok s w e g o istn ien ia , miała narazie z a k r e ś lo ­ ne bardzo sk r o m n e rozmiary — p la n o w a n o w p r o w a d z e n ie 12 ćw ic ze ń ; ta liczba o k azała się w p r a k t y c e zaszc zu p łą, g łó w n ie z t e g o w z g lę d u , ż e u c z n io w ie , p r z e c h o d z ą c k u r s fi­

z y k i w c i ą g u p a ru lat, m ie lib y m o ż n o ś ć w y ­ k onan ia w c i ą g u j e d n e g o r o k u z a le d w ie k il­

k u ć w ic z e ń , le c z t a k ż e i d la te g o , że trz eb a- b y b y ło u s u n ą ć ż p ro g ra m u w ie l e w a ż n y c h i p o ż y t e c z n y c h zad ań . D ziś p ra co w n ia p o ­ siada p rzy r zą d y , p ozw alające na w y k o n a n i e 4 0 x) ć w ic z e ń . O to ic h spis:

1* Ć w ic z e n ie w s t ę p n e z n o n iu s z e m . 2 * Mierzenie d łu g o ś c i z a p o m o cą su w a k a , śr u b k i m i k r o m e t r y c z n e j , klina; o b licz a n ie o b ję to śc i.

3* M ierzenie o b ję to ś c i za p o m o c ą c y lin d r a m ia r o w e g o , b i u r e t y , n a c z y n ia z od p ły w e m .' 4* W a że n ie i ob licz an ie g ę s t o ś c i . 5* O z n a ­ c z a n ie przekroju ru rk i w ło s k o w a t e j przez w aż e n ie r t ę c i. 6 * O z n ac zan ie g r u b o ś c i s t a ­ n iolu za p o m o c ą w a że n ia . 7* O z n aczan ie g ę ­ s t o ś c i c i e c z y i c ia ł s t a ł y c h za p o m o c ą p ik n o - m e t r u . — 8. R ó w n o le g ło b o k sił. 9. R ó w n o ­ w a g a n a rów n i p o c h y łe j . 10* P r a w a d ź w i ­ g n i dla sił p r o s t o p a d ły c h i u k o ś n y c h . 11.

P raw a w ahad ła i obliczanie p r z y s p ie s z e n i a g.

12. S p a d e k ciał p o rów n i p o c h y łe j . 13* P r a ­ w a H ookea dla s p r ę ż y n y m e t a lo w e j . W a g a s p rę ży n o w a . 14* P r a w a d rgań sprężyTn y m e ­ t a lo w e j.— 15, S p r a w d z e n i e zasady A r c h i m e - desa. 1 6 * O z n a c za n ie g ę s t o ś c i c ia ł s t a ł y c h i c i e c z y zap o m o cą w a g i h y d r o s t a t y c z n e j . 17* O z n aczan ie g ę s t o ś c i c i e c z y m e t o d ą m a ­ n o m e tr u p o d w ó jn e g o . 18. P r a w o B o y l e a i M ariottea (rurka M e ld eg o ).— 19* T e m p e r a ­ tu r a w rz en ia i zam arzania w o d y i w p ł y w ciał r o z p u s z c z o n y c h na t e p u n k t y . 20 * T e m ­

*) Od wstępujących do amerykańskich „col- le g e s“ w ymagają św iad ectw a z w ykonania 30 dwugodzinnych ćwiczeń; spis najczęściej s p o ty ­ kanych zadań, obejmuje 51 pozycyj (ob. La Re- vue de ł ‘enseignement des sciences, 1910, str. 225).

*) Tym znakiem są wyróżnione ćwiczenia, do których przyrządy pracownia posiada w kil­

ku egzemplarzach (ob, a.).

(12)

686 W SZECHSW IAT JS6 43

p e r a t u r a t o p n i e n i a r.aftalinu, k r z y w a o c h ł a ­ d zania . 2 1 * Z a le ż n o ś ć p r o m ie n io w a n ia od rodzaju p o w i e r z c h n i . 22. R o z sz e r z a ln o ść c i e p ln a ru r k i m o się ż n e j. 23. R o z s z e r z a ln o ś ć c i e p ln a p o w i e t r z a . 24. T e m p e r a t u r a n a j ­ w ię k sz e j g ę s t o ś c i w o d y . 25 * C iep ło w ł a ś c i ­ w e c iał s t a ł y c h ( k a l o r y m e t r w o d n y ). 26. C ie ­ p ło t o p n ie n ia lo d u . 27. C iep ło p arow an ia w o d y . — 28* S p r a w d z e n i e p r a w a od bicia i z a ­ ła m a n ia ś w ia t ła . 2 9 . S p r a w d z e n i e w z o r u dla s o c z e w e k . 3 0 . O z n a c za n ie o d le g ło ś c i o g n is k o w e j s o c z e w k i w y p u k ł e j . 31. Z e s t a ­ w ia n ie p r o s t y c h n ar z ę d z i o p t y c z n y c h . 32.

D y s p e r s y a ś w ia t ła . 33. A n aliza w id m ow a.— • 3 4. P o l e m a g n e t y c z n e m a g n e s ó w s t a ł y c h . 3 5 . Z e s t a w i e n i e o g n i w a Y o l t y . 36. P o la r y - z a c y a w o g n i w i e i o g n i w a b ez p o la r y z a c y i.

37. S p r a w d z e n i e p raw a O h m a (zale żn ość o p o r u od d ł u g o ś c i i p rze k r oju ). 38. M ier ze­

n ie o p o r ó w z a p o m o c ą m o s t u Wheatsstonea.

39. W o l t a m e t r m ie d z i a n y . 4 0 . P o le m a g n e ­ t y c z n e p r ą d u e l e k t r y c z n e g o .

N i e k t ó r e z t y c h zad ań w y s t a r c z a j ą na d w u g o d z i n n e ć w i c z e n i e , i n n y c h w t y m sa ­ m y m c z a sie m o ż n a w y k o n a ć w ię c ej.

W p o d a n y m s p is ie n a jw ię c e j m iejsc a za j ­ m u ją ć w i c z e n i a z m e c h a n ik i i ciepła; w y n i ­ k ło t o s t ą d , ż e w r o k u u b i e g ł y m , j a k o p i e r w s z y m i s t n i e n i a p r a c o w n i, z n a t u r y r z e ­ c z y n a jw ię c e j p r a c o w a n o nad z ad an iam i z d w u w y m i e n i o n y c h d zia łó w , w c h o d z ą c y c h w z a k r e s p ie r w s z e g o ro k u n a u c z a n ia fizyki;

t o d o s t a r c z y ł o k ie r o w n i k o m p e w n e g o d o­

ś w i a d c z e n i a i u m o ż l i w i ł o u s u n i ę c i e n a j w a ż ­ n i e j s z y c h b r a k ó w w t y c h działach. W r o ­ k u b i e ż ą c y m m o ż n a b ęd zie z a p e v / n e p o s t ą ­ p ić p o d o b n ie z. ć w i c z e n i a m i z o p t y k i i e l e k ­ t r y c z n o ś c i i p rz e z t o u s u n ą ć p o w s t a ł ą nie- je d n o s t a j n o ś ć ; zarząd p r a c o w n i b ęd zie się r ó w n ie ż s t a r a ł u z u p e łn i ć is t n ie j ą c e j e s z c z e b raki w d ziale m e c h a n i k i ( t a r c ie , m a s z y n y p r o s t e ) i c i e p ła (ro z sze rza ln o ść c i e c z y , z a ­ l e ż n o ś ć t e m p e r a t u r y w r z e n ia od ciśnien ia, m e c h a n i c z n y r ó w n o w a ż n ik c ie p ła ) oraz w p r o ­ w a d z ić ć w i c z e n i a z z a n ie d b a n e g o dotąd d z ia ­ ł u — z a k u s t y k i ( m o n o c h o r d , c z ę s t o ś ć d rgań, d ł u g o ś ć fali).

D o t y c h c z a s p r a c o w n ia p o sia d a ła w s z y s t ­ k ie p r z y r z ą d y w j e d n y m t y l k o e g z e m p la r z u . T o z m u s z a ło do p r o w a d z e n ia ć w i c z e ń s y s t e ­ m e m „ m ie s z a n y m " , p o le g a j ą c y m na t e m , że k a ż d a g r u p a , zło ż o n a z d w u u c z n i ó w , p r a ­ c u j e nad in n e m zad an iem ; t e n s y s t e m , p o ­ z w a la j ą c y n a p e w n ą i n d y w i d u a ł i z a c y ę i p o ­ sia d a j ą c y z a l e t ę t a n io ś c i, ma j e d n a k w ie l e s t r o n u j e m n y c h . C zę ść u c z n i ó w m usi z a ­ c z y n a ć od r z e c z y t r u d n i e j s z y c h , a b y p o t e m d op ie ro p r z e j ść do p r o s t s z y c h ; w s k u t e k t e ­ g o n ie p o d o b n a u c z n i a w y r a b ia ć s y s t e m a t y ­ c z n i e , an i t e ż w p r o w a d z ić ś c is łe j łą c z n o ś c i p o m i ę d z y w y k ł a d e m a ć w ic z e n i a m i; ć w i c z e ­ nia m o g ą się z a c z ą ć d op ie ro po p r ze jściu

( c z ę ś c i k u r s u , a przez to p o c z ą t e k r o k u staje się s t r a c o n y m dla zajęć p r a k t y c z n y c h ; w r e ­ s z c ie s y s t e m t a k i w y m a g a o g r o m n e g o n a t ę ­ żenia ze st r o n y n a u c z y c i e la , k t ó r y m usi ob ­ j a śn ić i p r z y p iln o w a ć w y k o n a n i a 8 do 10 ró ż n o r o d n y c h zadań. W p r a w d z ie d r u k o w a ­ n e o p is y , z a w ie ra ją ce m ożliw ie s z c z e g ó ło w e w s k a z ó w k i i p r z e w id u j ą c e różne t ru d n o ści t e c h n ic z n e , na j a k ie u c z e ń m oże się n a tk n ą ć , u ła tw ia ją zadanie n a u c z y c i e la , ale n ie m o g ą c a ł k o w i c i e z a s tą p ić j e g o osob istej in te r w e n - c y i . W y m i e n i o n e b raki m o g ą b y ć u s u n ię t e przez s t o s o w a n ie s y s t e m u „ r ó w n o le g ł e g o 11, w k t ó r y m w s z y s c y , b io r ą c y u d z iał w ć w i ­ cz e n ia c h , w y k o n y w a ją to s a m o zadanie, lub też p rzyn ajm n iej przez s y s t e m „ p o ł ą c z o n y 11, w k t ó r y m u c z n ió w dzieli się na parę 'więk­

s z y c h g r u p , a każdej g r u p ie daje in n e z a ­ g a d n ie n ie . Oba t e s y s t e m y vtym agają z a ­ o p a tr ze n ia p r a c o w n i w w ię k s z ą ilość j e d n a ­ k o w y c h p r zy r zą d ó w . Zarząd p r a c o w n i b y ł z m u s z o n y do p o m y ś l e n ia O z a s to s o w a n iu u siebie tej re f o r m y , ale tr u d n o ś c i m a t e r y - alne, z k t ó r e m i m u s i w a lc z y ć , w o b e c s ła b e ­ g o poparcia ze s t r o n y s z k ó ł, p ozw alają t y l ­ k o na p o w o l n e i s t o p n io w e jej u r z e c z y w i s t ­ n ien ie. Z a c z y n a ją c od r z e c z y p r o s t s z y c h i mniej k o s z t o w n y c h , zarząd p r a c o w n i z d o ­ ła ł j u ż ter az z w i ę k s z y ć ilość n i e k tó r y c h p rz y r z ą d ó w i u m o ż l i w i ć w y k o n y w a n i e s z e ­ r e g u ć w i c z e ń p rze z 5 g r u p (1 0 u c z n ió w ) j e ­ d n o c ześ n ie . ć w i c z e n i a t a k ie z o s t a ły w s p i ­ sie o d z n a c z o n e za p o m o c ą g w ia zd k i; sp o d z ie ­ w a m y się lic z b ę ic h w k r ó t c e p o w i ę k s z y ć .

N i e m niejszą d o n iosłość, niż ć w ic z e n i a dla klas w y ż s z y c h mają zajęcia p r a k t y c z n e dla m ł o d s z y c h d z ie c i, p r z e c h o d z ą c y c h k u r s p r o ­ p e d e u ty k i; s ła b y rozwój zd o ln o ści a b s t r a k ­ c y j n y c h , w ię k s z a t r u d n o ś ć sk u p ie n ia u w a g i , oraz ż y w y i c z y n n y c h a r a k t e r u c z n i ó w kla s n iż s z y c h , c z y n i ą p o tr z e b ę p r a k t y c z n e g o ic h za ję cia bodaj że bardziej j e s z c z e palącą.

K o m i s y a Sekc.yi P rz y r o d n ic z e j S . , N . P., o p r a c o w u ją c p ro g ra m p r o p e d e u t y k i fizyki i ch em ii, w ł ą c z y ł a do n i e g o ć w ic z e n i a w ł a ­ sn o r ę c z n e z fizyki x). Zarząd p racow n i, p ra­

g n ą c o d p o w ie d z ie ć t a k ż e w y m a g a n io m , c z y ­ n io n y m z tej s t r o n y , s k o m p l e t o w a ł p r z y r z ą ­ dy, p o tr z e b n e do p r o w a d z e n ia ć w ic z e ń w e ­ d ł u g w s p o m n i a n e g o p ro g ra m u . P o n i e w a ż zaję cie k a ż d e g o u c z n ia i n n e m zad an iem je st na t y m s t o p n i a n a u c z a n ia w r ę cz n ie d o p u s z ­ czaln e, w i ę c 'wszystkie p rzy r zą d y zn ajdują się w 5 - iu e g z e m p la r z a c h . C a ł k o w i t y k o m ­ p le t p r z y r z ą d ó w zo s ta ł w y s t a w i o n y na t e ­ g o r o c z n e j w y s t a w i e Przyrodniczej* N i e p o ­ d a je m y s p is u zadań, od sy ła ją c z a i n t e r e s o w ą -

l) Propedeutyka fizyki i chemii. Program wykładu, doświadczeń i ćwiczeń, opracowany przez Z, Arlitewicza,,, itd,, Warszawa, 1910,

Cytaty

Powiązane dokumenty

Po zajęciu wszystkich miejsc do siedzenia okazało się, że stosunek liczby osób stojących do liczby osób siedzących był równy 1:4... Środki ścian sześcianu o

miczne nie natrafiono jeszcze dotychczas nigdy w naszych grobach skrzynkowych, ja k też i nigdzie indziej poza niemi nie trafiają się one, stanowiąc właściwość

nienie osmotyczne i ciśnienie gazowe mają ten sam współczynnik t°, czyli, że p r a ­ wo Gay-Lussaca stosuje się do ciśnienia osmotycznego

Świerk, brzoza i oloha wdzierają się od brzegów tylko, na rozlegle j szych mszarach nie sięgają daleko wgłąb, karłow ata brzoza północna i gatunki wierzb

IX -ty, tow arzy stw a, kongresy i zjazdy archeologiczno -

przekonał się, żo na podstaw ie d łu ­ gości igieł, ilości rzędów szparek, oraz ilości przewodów żyw icznych w liściach, nie mo­.. żna odróżnić na pew

nitki w odorostów , lub cienkie skraw ki tkanki roślinnej k ła ­ dzie się wprost w kroplę rostw oru żelazo- cyjanku potasu na szkiełku przedm iotow em i

mu siła ciężkości teraz się opiera, ciężarek przeto podnosi się coraz w olnićj, aż wreszcie unosząca go prędkość wyczerpuje się zupeł=>. nie, ciężarek