39. Warszawa, d. 24 Września 1883. Tom U.
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
P R E N U M E R A T A „W S Z E C H S W IA T A .“
W W a rs z a w ie : ro c z n ie rs. 6.
k w a r ta ln ie ,, 1 k o p . 50.
Z p rz e s y łk ą pocztową: ro c z n ie „ 7 „ 20. p ó łro c z n ie „ 3 „ 60.
K o m itet Redakcyjny sta n o w ią : P . P . D r. T . C h a łu b iń s k i, J . A le k s a n d ro w ic z b .d z ie k a n U n iw ., m a g .K . D e ik e , m ag . S. K r a m s z ty k ,k a n d . n . p . J . N a ta n s o n , m a g .A . Ś ló s a rs k i,
p ro f. J . T re jd o s ie w ic z i p ro f. A . W rz e ś n io w s k i.
P r e n u m e r o w a ć m o ż n a w R e d a k c y i W s z e c h ś w ia ta i we w s z y s tk ic h k s ię g a r n ia c h w k r a j u i z a g r a n ic ą .
A.dres R ed akcyi: P o d w a le N r. 2 .
TRZECI TOM
J e s t przysłowie, znane podobno wszystkim narodom, które mówi, że tylko początek bywa trudny. O bjaśniając i rozszerzając treść tego przysłowia, powiadamy zwykle, że dalszy ciąg każdej pracy już sam przez się rozwija się i płynie, ja k rzeka, k tóra im dalej od źródła, tem więcej ma wody, tem spokojniejszy i ró wniejszy bieg, tem pewniejsze koryto. Ufni w prawdziwość tego przysłowia, przystąpili
śmy przed trzem a laty do zadania, którego początek był prawdziwie trudny, t. j. postano
wiliśmy zbierać i wydawać prace, mające na celu badanie przyrody naszego kraju. Z a d a nie to było trudne z wielu względów, gdyż przedewszystkiem brak znajomości stosunków nie pozwalał nam wnioskować, Czy nie je s t ono przed czasem podjęte, czy w k ra ju je s t dosta
teczna liczba ludzi zajętych badaniami przy- rodniczemi, ażeby z wypadków ich pracy dało się złożyć poważne wydawnictwo, a jeżeli tak jest — czy zamiar nasz wyda się im właści
wym; z drugiej zaś strony — nie mieliśmy, rzecz prosta, najmniejszej podstawy do sądze
nia, jakiego przyjęcia dozna przedsięwzięte wydawnictwo u czytającego ogółu. Jeżeli j e szcze do tego dodamy cały zastęp trudności czysto formalnej i technicznej natury, b ra k doświadczenia w spraw ach tego rodzaju, b rak różnorodnych pomocy i środków naukowych, koniecznych do przeprowadzenia wydawnictwa przyrodniczego, brak wreszcie odpowiedniego wyrobienia zakładów drukarskich i arty sty
cznych w tym kierunku, przekonamy się, że z pewną może słusznością jeden z ludzi najpo
ważniejszych w kraju, całą robotę naszą n a zwał kręceniem bicza z piasku.
Jedn ak że okazało się, źe z piasku dobrej woli można coś ukręcić i kiedy pierwszy tom P am iętn ika Fizyjograficznego wyszedł nako- niec z pod prasy, kółko ludzi, którzy około niego chodzili, powiedziało sobie: „oto już po
czątek zrobiony." Okazało się bowiem, że w kraju znajduje się wcale spora i bardzo po
ważna grom adka ludzi, którzy naszą przyrodę nietylko kochają, lecz i poznać usiłują; że wszyscy oni na pierwszą zaraz odezwę wydaw
ców P am iętn ika pospieszyli ochotnie z cegieł
kami swej pracy; okazało się dalej, że głos powszechny powitał nowe wydawnictwo z nie
zwykłą życzliwością, uznając zarówno sam za
miar, ja k i jego wykonanie. Sędziowie w ysta
wy lekarsko-przyrodniczej, urządzonej w K ra -
610
W SZE C H ŚW IA T.N r. 39.
ko wie podczas I ll- g o Z jazdu przyrodników i lekarzy polskich, przyznali Pam iętnikow i Fizyjograficznem u najwyższą na owej wysta
wie nagrodę, to je s t dyplom uznania zasługi.
P ra s a polska (a naw et nietylko polska) oce
n iła przychylnie wszystkie po kolei rozprawy, nieszczędząc pochwał i zewnętrznej stronie książki, podnosząc zwłaszcza ilustracyje. N a- koniec i z rosprzedażą n ak ład u poszło lepiej, niż przewidywać mogli wydawcy. W ted y opty
m istyczna część naszego przyrodniczo-wydaw- niczego kółka w uniesieniu puściła wodze wy
obraźni, przedstaw iając sobie, ja k to kiełku
ją c e wydawnictwo rozwijać się i bujać będzie w przyszłości, ja k koło niego ześrodkuje się cała działalność fizyjograficzna w k ra ju n a
szym, ja k z czystego zysku, który osięgać bę
dziemy z dalszych tomów, m ożna będzie za
kładać pracownie i stacyje doświadczalne, gro
madzić zbiory naukowo-fizyjograficzne, wspo
m agać badania i doświadczenia.
W ydanie drugiego tom u było już stosun
kowo łatwiejsze. W praw dzie i teraz jeszcze b ra k pieniędzy na pokrycie nak ładu zastępo
wać m usiała nadzieja, że w przyszłości lepiej będzie, ale zato zawiązane stosunki ze współ
pracownikam i, świetna tradycyja tom u pierw szego i pewien zasób doświadczenia znaczną stanowiły ulgę w zadaniu. Zupełnie bezstron
nie oceniając, drugi tom je s t wyrazem znaczne
go postępu w porów naniu z pierwszym, je s t od niego bogatszy w treść i ilustracyje. Tymcza
sem ku największem u zdziwieniu wspom nia
nych optymistów, ów drugi tom znalazł dale
ko mniej nabywców, aniżeli pierwszy. Z am iast ziszczenia śm iałych planów, z drugim tomem zaw itała obawa o dalsze losy wydawnictwa, oraz konieczność podtrzym ania go sztucznemi środkami.
W szystkie powyższe uwagi przyszły nam na myśl w chwili obecnej, kiedy z pod p ra s d ru karskich wychodzi trzeci tom P am iętn ik a F i
zyjograficznego. W ostatnich dniach W rze
śnia będzie on oddany do handlu księgarskie
go, a tymczasem do dnia dzisiejszego znalazł niespełna stu przedpłacicieli. To trochę za- mało, nietylko już biorąc bezwzględnie, ale naw et porównywaj ąc z rosprzedażą dwu to mów poprzednich. Z e ta k je s t w istocie, mo
żna dowieść liczbami, których prawdziwość najłatwiejsza je s t do skontrolow ania, a wy;
mowa — sądzimy — dosadniejsza od najob
szerniejszych wywodów słownych. W istocie:
nakład na tom I . Pam . Fiz. wynosił rs. 2500
rosprzedaż przyniosła „ 1600
niedobór rs. 900, rozdzielając ten niedobór n a 320 nabywców I-go tomu wypada, że do każdego sprzedane
go egzemplarza wydawcy dołożyli rs. 2 kop. 83.
N ak ład na t. I I . Pam . Fiz. wynosił rs. 3300
rosprzedaż wyniosła „ 1200
niedobór rs. 2100 , czyli że każdy z 240-tu nabywców Ii-g o tomu, oprócz swego egzem plarza, otrzym ał od wy
dawców rs. 8 kop. 75.
N a k ła d na tom I I I . wyniesie (co-
najmniej) rs. 2500
dotychczasowa rosprzedaż przy
niosła „ 500
spodziewany niedobór rs. 2000 , czyli, że stosując nasze przewidywania do obe
cnej liczby 100 przedpłacicieli, jesteśm y przy
gotowani na dodanie rs. 20 do każdego sprze
danego egzemplarza.
Zam iast więc błogich na przyszłość nadziei, zapytać się musimy — ja k długo jeszcze wy
trzym ać będziemy mogli ten postęp tak szyb
ko malejący, a co najgorsza — zam iast uzna
nia dla ogółu, że podtrzym ał nasze usiło
wania, kto wie, czy nie wypadnie nam zapytać się „czy też to w arto?"
KILKIA. SŁÓW
0 ALCHEMII I FILOZOFII HEFtMETYGZHfiJ.
przez
M . Poh...,1 )
(C ią g d a lsz y ).
Przytoczymy naprzód kilka wyjątków z Du- tensa i innych autorów , którzy się tym przed
miotem zajmowali.
„Starożytni — powiada D utens — wzywali Belusa, Ozyrysa, wielkie bóstwa ognia i świa-
' ) J u ż po w y d ru k o w an iu n in iejsze g o a rty k u łu p rze
k o n aliśm y si§, iż rzecz ta b y ła przed d aw niejszym cza
sem o g ło sz o n a w jednem z d aw n iej w y chodzących pism p ery jo d y c z n y c h . (P rz y p . lie d .)
Nr. 39 611 tłości pod epitetami, które potwierdzają nasze
zdanie. T ak, słońce nazywali oni E lector, to je s t wszechwładną zasadą, k tóra wszystkie rzeczy ożywia. Tak, czcili Jowisza pod n a zwiskiem Elicius, to jest, zapewne, zasadę elektryczną, albo pierwszą przyczynę, k tó ra przyciąga (elicit) i życiem obdarza wszystkie przedmioty przyrodzenia. J u p ite r Elicius, po
wiada W arro, tak je s t nazwany, ponieważ wy
ciąga i przyciąga (ab eliciendo sive extrahen- do); w tem to rozumieniu wyrzekł Owidyjusz:
Eliciunt te
,
Jupiter,
unde minoresNunc quoque et celebrant Eliciumque vocant.
Empedoldes, zdaje się, iż uświęcił tęż sa m ą zasadę powszechną elektryczności pod n a
zwiskiem essentia ignis, albo żywiołu ognia, co je st definicyją dość ciekawą. „Ogień ów, mówi on, dzieli się na cztery elementy, łączące się z sobą karm oniją tajem ną i rozłą
czone niepokonaną przyczyną podziału. W szyst
kie ich cząstki przyciągają się jedne do d ru gich, lub też odpychają się nawzajem, tak, iż nic zgoła nie ginie: przeciwnie, wszystkie rzeczy w naturze zostają w ruchu wiekuistym.”
Tej-to zasadzie elektryczności, starożytni przypisywali grzmoty i błyskawice. N um a Pompilijusz, również dobry n atu ralista jak rządca, znał sposób sprowadzenia piorunu n a wiele wieków przed wynalazkiem elektryczne
go sznurka P ranklina. N um a zręcznie korzy
stał ze swej umiejętności i z łatwością rządził grubym ludem, stosując znajomość sił natury do system atu obrzędów religijnych, który wie
rzyć kazał w jego obcowanie z bogami. Plinijusz powiada, że zapomocą pewnych ofiar i form uł, król ten mocen był sprowadzić piorun na zie
mię; dodaje, iż według tradycyi autentycznej, toż samo doświadczenie czynionem było w H e- tru ry i u Wołsków. Przytacza Lucyjusza Pizo- na, znakomitej powagi pisarza, który mówi, że Thullius Hostilius, pomyliwszy się w tej t a jemniczej czynności, sam został zabity od pio
runa. Tytus Liwijusz szczegółowo opisuje to godne uwagi zdarzenie w następnych słowach:
„K ró l Thullius, znalazłszy w pam iętnikach N um y wskazanie pewnych ofiar uroczystych i w wysokim stopniu tajemniczych, przez tego prawodawcę czynionych na cześć Jowisza E li- ciusa, zamknął się w miejscu tajem nem dla próby tego pobożnego doświadczenia. A le nie- zachowawszy ściśle przepisanych obrządków,
bądź przy zaczęciu, bądź w ciągu działania, sam z domem swym od pioruna spalony zo
stał" ').
P lato n przypisuje tejże potędze elektrycznej imię i własności electrum albo bursztynu. D la objaśnienia własności przyciągania tej sub- stancyi, powiada on: „iż wychodzi z electrum albo bursztynu pewien płyn subtelny albo duch (pneuma), zapomocą którego on przyciąga inne c ia ła .” P lu ta rch do tejże samej przyczy
ny odnosi uderzenia ryby drętwika.
D o elektryczności także przyrównywali s ta rożytni własności magnesu: podobnie ja k n a
zywali bursztyn electrum , że substancyją tę ożywia tchnienie E lecto ra ałbo słońca; podo
bnież nazywali magnes: lapis H eraclius, k a
mieniem H eraklejskim , bo mniemali, że je st obdarzony energiją i potęgą Herkulesową, którego imię odnosiło się także do słońca i czynników słonecznych. „M agnes albo k a mień Herkulesowy — powiada P lu tarch — przyciąga ciała podobnie ja k bursztyn.” T łu maczy to działanie przez „ciąg albo ciek a to mów” i tychże samych prawie używa wyrażeń co K artezyjusz.
N iech nam wolno będzie przytoczyć także ciekawy wyjątek ze starożytności indyjskich M auricea:
„H erkules indyjski — mówi on — ów bóg- król tyle przedsiębierczy, Belus, je s t praw dzi
wym prototypem H erkulesa, czczonego w Ty- rze, opiekuna handlu i żeglugi; je s t on także typem H erkulesa czczonego w Egipcie, jak o zwycięsca Buzyrysa, a którego dwanaście prac są symbolem odmian słońca w przecho- dzie dw unastu znaków Zodyjaku niebieskiego.
J e s tto nareszcie ten sam bożek, którego hi- storyja tak obfita w wypadki nadzwyczajne, po upływie setnych lat przyswojoną została przez Greków. Jednym z najciekawszych i n aj
większej uwagi godnych szczegółów życia tego bohatera poganizmu, je s t m orska jego podróż, odbyta w złotej czarze, podarku Apollina albo Słońca, gdy na pobrzeżach Hiszpanii m iał wznieść słupy, noszące jego imię. Z tej okoli- .czności M akrobijusz następną czyni uwagę:
„Mniemam, źe H erkules przebył morze nie w czarze, ale w okręcie, noszącym imię
' ) S ed n o n rite in itu m , a u t c u ra tu m id sa c ru m esse,..
fu lm in e ip su m cu m d o m o co n fłag ra sse.
612
W SZECHŚW IAT.N r. 39.
czary“ '). Przypom nijm y jednak, że kilku mi
tologów uczonych mniema, że to naczynie t a jemnicze nie było czem innem, tylko busolą, za której pomocą, lecz nie w której bożek przebył morze Śródziemne. Feakowie, lud, któ ry podług H o m era słynął w żeglarskiej umie
jętności, z większem jeszcze do prawdy podo
bieństwem posiadali niewątpliwą znajomość m agnesu. O kręty ich bowiem przedstaw ia Odyssea, jak o prześlizgujące się bez sternika po niezmierzonym oceanie i jak b y ożywione duszą, k tó ra wiodła je w miejsce przeznacze
nia. Jakąkolw iek w artość dam y tem u mnie
maniu, rzecz jed n ak oczywista, iż przy stosun
kach, zachodzących niegdyś między narodam i, znaczną odległością przedzielonemi od siebie, wówczas gdy gwiazdy strefie ich właściwe nie mogły być dla nich wiernymi przewodnikami w dalekich podróżach, rzecz oczywista, pow ta
rzam, że odkrycie igły magnesowej sięga epo
ki nierównie starożytniejszej, aniżeli rok 1260 ery chrześcijańskiej.1*
Owo przeczuwanie elektrycznego działania m agnesu przypisywane je s t praw ie wszystkim narodom starożytnym , od takich uczonych, jak K irc h n er jezuita, Hyde, H erw ard, Y an Dale, Sir W illiam Jo n es i inni szacowni pisarze, których wymienia D u ten s i M aurice i zdanie to powszechną m a wziętość pomiędzy znaw
cami.
Dowiódłszy, iż „ogień elektryczny, “ właści
wie ta k nazwany, był znajomy starożytnym te- ozofom w najważniejszych swych objawieniach, pozostaje nam wykazać, że ten ogień był po wszystkie czasy ogniem hermetycznym albo filozoficznym alchemików, najpotężniejszym czynnikiem we wszystkich ich działaniach t a jemniczych; że dla tej przyczyny trzym ali go, ile tylko być może w ukryciu i źe wiadomości 0 nim udzielali jedynie swoim adeptom . Z d a
nie to podziela Dom P ernety , wielki kapłan tajem nic alchemicznych.
„N asz ogień filozoficzny — powiada on — je s t labiryntem , w którego zakrętach najbie
glej si zagubić się mogą; je s t bowiem ukryty 1 tajem ny. Ogień słoneczny nie może być tym^
ogniem tajem niczym ; je s t bowiem przerywany i nierówny; nie może dostarczać ciepła, zawsze
0 E g o au tem a rb itro r n o n p o cu lo H o rcu lem m a ria tra n sv e c tu m , sed n a v ig io cui sc y p h o n o m e n fuit.
jednostajnego natężenia i trwałości. Gorącość jego nie zdoła przeniknąć głębi gór, ani roz
grzać zimna sk ał i m arm uru, wsiąkających w siebie wyziewy m ineralne, z których się tworzy złoto i srebro.
„Ogień pospolity naszych kuchni przeszka
dza am algamie substancyj, zdatnych do po łą
czenia się; traw i lub ulatnia delikatne ogniwa cząsteczek składowych; je s t on właściwie tyranem .
„Ogień wewnętrzny i wrodzony m ateryi ma własność mięszania substancyj i nadaw ania im nowych form. Ale ów ogień ta k wielbiony, nie może być ogniem pospolitym, który roz
kłada nasiona metaliczne; co bowiem je s t sa
mo z siebie zasadą zniszczenia, nie może być odrodzenia zasadą, chyba tylko przypadkowo.”
A rtephius szeroko się rozpisał o ogniu filo
zoficznym, a P o ntanu s został jego uczniem i krzewicielem jego zasad. Ten ostatni mówi o tym przedmiocie co następuje: „Nasz ogień je st m ineralny i wiekuisty; występuje wten
czas dopiero, gdy je s t podsycany nad miarę;
zakrawa na ogień siarki, lecz nie pochodzi z m ateryi: niszczy, rozkłada, zgęszcza i prze
pala wszystko. W ielkiej potrzeba biegłości do odkrycia go i przygotowania; nie kosztuje nic albo prawie nic. N adto, je st wilgotny, prze
siąkły wyziewami, przenikający, subtelny, de
likatny, eteryczny; rozkłada, przeobraża, nie zapala, nie pożera, otacza wszystko i wszystko w sobie zawiera; nakoniec, jedyny je s t w swoim rodzaju. J e s t on także źródłem wody życia, w której król i królowa przyrodzenia kąpią się ustawicznie. Ów ogień wilgotny nieodzo
wnie je s t potrzebny we wszystkich czynno
ściach alchemicznych, w początkach, w pośrod
ku i na końcu: cała bowiem nauka na tym ogniu zależy. J e s tto naraz ogień naturalny, nadnaturalny i antynaturalny; ogień — naraz ciepły, suchy, wilgotny i zimny; nie pali się, a jed n ak przepala i niszczy.”
P ytam y się, co oznacza ta dziwna mowa d a
wnych alchemików o ogniu filozoficznym, je żeli nie elektryczność? Z aiste, ten je s t jedyny żywioł, do którego zastosować się dadzą te wszystkie definicyje. I dlaczegożbyśmy wzbra
niali się przyjąć tej prawdy, m ając ta k liczne świadectwa istnienia i potęgi elektryczności, uważanych jako jeden z tajem nych czynni
ków natury ? A świadectwa te sięgają zarówno
starożytności, ja k i wieków średnich, w ciągu
N r. 39.
W SZE C H ŚW IA T.613 których A ben-E zra, Scot, E rigena, A lkuin,
R ab an M aurus, A lb ert W ielki i R oger Ba- kon pisali o nauce hermetycznej. E lektrycz
ność otrzymuje się ta k łacno i tak szybko, iż moglibyśmy powiedzieć a priori, że ona była zawsze głównym czynnikiem alchemii.
Z resztą żaden z dostojnych pisarzy nie twierdził jeszcze, źe odkrycie elektryczności przypisywane być powinno fizykom nowoży
tnym, którzy z tak ą dokładnością określili ta jemnicze praw a jej działań.
Uznawszy raz naturę ognia filozoficznego, zastanówmy się, jakie były inne elementy, wchodzące w skład wielkiego dzieła eliksiru długiego życia i filozoficznego kamienia. Temi elementami są: saletra, siarka i merkuryjusz, trzy czynniki najpowszechniejsze i najdzielniej
sze, jakie alchem ija znała w świecie fizycznym i które, według niej, wchodzą do składu mnó
stwa ciał. Określmy naturę tych elementów, ta k uwielbianych przez alchemików, jak o głó
wne podstawy ich nauki.
S aletra ta znana je st jako pierwiastek, wchodzący w skład wielkiej części ciał przy
rodzonych: połączona z pierwiastkiem alkali
cznym, wydaje n atrum starożytnych, a saletrę nowoczesnych. Dawne księgi i teoryje owocze- snych uczonych, jednozgodnie przyznają tem u czynnikowi chemicznemu własność rozpuszcza
nia ciał wszystkich. Żydzi używali jej w k ą pielach, dlategoto Jerem ijasz wyrzekł: „ Je ś li
by grzesznik skąpał się nawet w saletrze, grzech jego obmytym nie będzie.” Chemicy otrzym ują z tej soli kwas azotny i wodę k ró
lewską, które największego są użytku w m eta
lurgii, ale nie tu miejsce wykładać ich wła
sności.
D rugim elementem głównym alchemii je st siarka, ciało proste, o której na każdym k ro ku wspominają tradycyje święte i klasyczne.
S iarka szczególny wpływ ma wywierać na sale
trę i kwas azotny; usposabia je do działania na żywe srebro, sprowadzając am algam acyje metaliczne.
Trzecim elementem alchemicznym je s t żywe srebro albo merkuryjusz, który alchemicy uw a
żali za zasadę wszystkich metali.
E liksir długiego życia i kamień filozoficzny, nie były znowu niczem więcej, tylko kombina- cyjami tych trzech elementów, w stanie płyn
nym do eliksiru, a w stanie bryły lub pro- i szku do kam ienia filozoficznego.
E lik sir albo esencyja długiego życia uwa
żany był za szacowny równie w medycynie, ja k w metalurgii. Lekarze-alchemicy znali do
skonale potężne własności terapeutyczne sa
letry, siarki i merkuryjuszu, które wchodzą w skład pigułki alchemicznej Plum m ara i wielu lekarstw starożytnych.
T en eliksir, te krople życia, ten cudowny zachowawca i wskrzesiciel młodości i piękno
ści, wyższy naw et nad balsam Gileadzki do
kto ra Salomona, nad nieporównany M acassar Rowlanda, skuteczniejszym jeszcze się stawał przez dodanie nieco złota rozpuszczonego.
E liksir, złożony z elementu saletrzanego, wody królewskiej, z przydatkiem siarki i m erkury
juszu, był w pewnych okolicznościach używany do rozpuszczenia złota, zwłaszcza gdy alembik wystawiono na działanie elektryczności, ognia filozoficznego, albo nawet ognia zwyczajnego.
Ten eliksir, zawierający w sobie złoto roz
puszczone, staw ał się sławnem aurum potabile (złoto pitne), owym nektarem , ambrozyją, k tó rej sławę poeci starożytni opiewali. To wła
śnie wytłumaczy wyrażenie: auri sacra fames, bo gdy ludzie wierzyli, że złoto może nietylko napełnić ich kufry, ale nadać im jeszcze mło
dość wiekuistą; że tym anielskim pokarm em posilani, żyć będą życiem mieszkańców niebie
skich; gdy byli przekonani, że im przyniesie zdrowie, żadnym nieulegające zmianom, siłę i piękność, jak ie przodek nasz A dam posiadał w ra ju przed upadkiem swojej połowicy: nie- dziw więc, że mu cześć oddawali z zapałem .
Też same substancyje, które skombinowane w pewien sposób tworzyły eliksir życia, zamal- gamowane i przygotowane innym sposobem, wydawały kam ień filozoficzny bądź w proszku, bądź w stanie bryły. S aletra, siarka i żywe srebro, mięszane były z sobą w proporcyjach rozmaitych, stosownie do natury metalu, któ
ry przetworzyć chciano. Tu elektryczność albo ogień filozoficzay niezbędnie był potrzebny.
Ogień ów stanowił zatem przedmiot ciągłych badań alchemików. A depci wytrawni, zdaje się, iż go z łatwością otrzymywali, lecz ezote- rycy niższych stopni tajem nic, rzadko osiągnąć go umieli. Byli więc zniewoleni przestaw ać na ogniu zwyczajnym, który jakkolw iek po ży te
czny do topienia metali, nie m iał mocy do ich
i rozłożenia i przeistoczenia. S tąd liczono na
karb ognia filozoficznego mnóstwo błędów,
I popełnianych przez resztę alchemików.
614
W SZECHŚW IA T.N r. 39.
Co się tyczy adeptów, ci odmiennej trzym ali się drogi; zdaje się, że otaczali oni naczynie mistyczne lub alembik, jakkolw iek je nazwie
my, ciągłym strum ieniem elektryczności. Gdy m etale topiły się, rzucali oni w alem bik ka
wałek filozoficznego kamienia, złożony z pe
wnej ilości saletry, siarki i m erkuryjuszu, k tó re dokonać miały transm utacyi pożądanej.
K am ień filozoficzny był więc kompozycyją, zaw ierającą w sobie ta k ą ilość saletry, siarki i m erkuryjuszu, ja k a potrzebną była dla do
konania całkowitej transm utacyi pewnych m etali, k tó ra się dopełniała przez działanie elektryczności, gdy m etale przyszły do stanu stopienia. Niewiadomość, w jakiej przez długi czas zostawano co do tego postępowania, tłu-
jmaczy grube zarzuty, jak ich mnóstwo au to rów dopuściło się względem alchemików, nie- znając zgoła najm niejszych ich tajem nic.
(Dok. nast.)
Z E T I E I R ,
i rola, jak ą odgryw a w przyrodzie.
Podług odczytu prof. Olmera Lodgea (28 Grudnia 1882 r.) w London Instiłution.
(D o k o ń czen ie).
Różnica pomiędzy eterem wolnym a zwią
zanym nasuwa się nam nietylko przy zgłębia
niu zjawisk świetlnych, lecz i badaniu innych różnych zjawisk. Z atrzym ując się nad elek
trycznością, znajdujemy, iż pewien rodzaj m a
teryi podatniejszym je s t dla elektryczności, m a więc niejako więcej elektryczności niż inne rodzaje m ateryi, tak, że dana siła elektro- wzbudzająca wytwarza większy skutek elek
tryczny; elektryczność je s t równom iernie nie
jak o gęściejszą w jednych ciałach niż drugich.
J e śli gęstość elektryczną w przestrzeni wyra
zimy przez 1 , gęstość je j w m ateryi oznacza się przez K i nazywa zdolnością indukcyjną właściwą (specific inductive capacity). O pty
czna gęstość eteru w m ateryi, była, ja k wi
dzieliśmy f i 2. W ielkości zaś te w ypadają iden
tyczne lub prawie zupełnie identyczne.
destżeż eter elektrycznością? N ie utrzym uję tego bynajmniej, ani też sądzę, aby praw da n a tem niedokładnem zresztą określeniu pole- I
gać miała; źe między niemi je s t jed n ak jak iś związek — nie ulega to wcale wątpliwości.
W yrazićbym m ógł tylko domniemanie, iż dodatnia i ujem na elektryczność razem skła
dają eter, lub inaczej, że siła elektrowzbudza- ją c a rozkłada eter na dodatnią i ujem ną elek
tryczność. D rg an ia poprzeczne pod działaniem sił rozkładających, przenoszą się, postępują w materyi, która im się opiera, a k tóra posia
da zawsze pewną sztywność. E te r związany, znajdujący się w przewodniku elektryczności, nie posiada sztywności; nie może on stawić rozkładowi oporu: ciało takie je st elektrycznie nieprzezroczystem. Przezroczystem i (dyjaelek- trycznemi) będą te ciała, w których związany eter, gdy ulega rozkładowi, staw ia opór tej sile i napowrót do poprzedniego stanu po
wraca.
Nie mamy bezpośredniej drogi do wyjaśnie
nia w jakikolw iek sposób działania siły na eter; możemy jed n ak drogą wielce pośrednią działać na m ateryją w ten sposób, ażeby wy
wołać wpływ siły rozkładowej (czyli elektro- wzbudzającej) na eter z m ateryją związany.
Ciągłem działaniem siły rozkładającej na eter w m etalach, wywołujemy ciągły p rąd obu [ elektryczności w przeciwnych kierunkach; jest- to p rąd elektryczny właściwy (conduction cur- rent). Też same siły dzielące, skierowane prze
ciw eterowi ciał dyjaelektrycznych (przezro
czystych) wywołują n a jaw elektryczność, któ
rej towarzyszy elastyczne dążenie do przywró
cenia elektrycznej równowagi; są to zjawiska elektrycznej indukcyi (induction current).
W niektórych ciałach, złożonych z dwoja
kich chemicznie atomów, pod działaniem om a
wianej elektro-wzbudzającej siły, cząsteczka ulega rozdziałowi związanego eteru, a przytem i sama rozszczepia się, rozpada; wówczas, za
miast aby przytem każdy oswobodzony atom po
siadał swój bierny, norm alny eter związany, ato- myjednego ciała nabierają pewnej ilości elektry
czności dodatniej, atom y drugiego takąż ilość elektryczności ujemnej. W stanie ta k ciekłym ja k i gazowym atomy m ają możność zmiany miejsca; działająca zatem ciągle siła rozszcze
piająca powoduje w płynach ciągły ruch m a
teryi wraz z skupioną u niej elektrycznością—
dodatniej w jednę, ujemnej w drugą stronę.
Oto znów zjawiska elektrolizy.
Taki związek zdaje się zachodzić pomiędzy
eterem a elektrycznością.
N r. 39.
W S Z E C H Ś W IA T .615 Rodzi się pytanie, czy wolny eter przestrze
ni je s t przewodnikiem elektryczności lub nie?
F a k ty pewne zdają się wskazywać na to, iż ta k je s t w istocie, Edlund zaś dowodzi, iż je s t on przewodnikiem wyśmienitym. Skoro plam a nowa się ukaże lub inne zaburzenie wy
buchnie na słońcu, a zjawiskom tym bezwąt- pienia towarzyszy zawsze gwałtowna burza elektryczna, — wpływa to zaraz na przejawy elektryczne na ziemi; mamy też zaraz zorzę północną i magnetyczne zjawiają się zaburze
nia. Czy dzieje się to skutkiem indukcyi przez przestrzeń? czy też może to być przypisanem przewodnictwu i przybyciu maleńkiej części potężnego strum ienia na naszą plan etę?
J e ś li chodzi o moje osobiste poglądy, nie mogę sobie wyobrazić, aby eter miał być prze
wodnikiem. Maxwell wykazał, iż przewodniki elektryczności muszą być optycznie nieprze- zroczystemi, a eter wszak przedewszystkiem przezroczystością się odznacza; to, co my n a
zywamy przewodnictwem, nie może się odno
sić do czego innego, ja k tylko do m ateryi, co może innemi słowy da się wyrazić przez przy
puszczenie, iż zjawiska te w większej są sty
czności ze związanym, aniżeli z wolnym eterem.
* *
*
A teraz, powracając do hipotezy F resnela o nadzwyczajnej, zwiększonej gęstości eteru wśród m ateryjalnych ciał, oraz do zasadnicze
go faktu, iż eter musi być uważanym za coś niezgęszczalnego, rodzi się samo przez się za
pytanie, jakim sposobem eter zgęszczonym być może pod wpływem m ateryi łub jakim kol
wiek innym? Może też tak nie jest: może ma- tery ja wytwarza rodzaj napięcia, natężenia eteru, może czyni go bierniejszym albo s ła b szym bez rzeczywistego zwiększenia jego g ę
stości.
W takiej formie wypowiada M. Cullagh swoją teoryją falowania. N a tej podstawie możnaby może ciążenie uważać potrochu za wyjaśnione: dwa bowiem ciała, natężające eter dokoła siebie, dążą zapew^ne przez to do zjednoczenia się wzajemnego. I rzeczywiście, Newton już wypowiedział przypuszczenie, iż ciążenie może pochodzić stąd, iż m ateryja wy
wiera rodzaj napięcia w zalegającym wszędy eterze, a napięcie to zmienia się w odwrotnym do odległości stosunku. Newton nie rozwijał dalej swej myśli, ponieważ brakowało mu ja-
I kichkolwiek faktów, potwierdzających niewy- rozumowane niejako przypuszczenie istnienia
i
takiego eteru, lub też wskazujących na ja k ie kolwiek własności takiego hipotetycznego ośrodka. My zaś dziś nietylko z pewnością wiemy, iż eter ta k i istnieje, lecz znamy nadto niektóre z jego właściwości, a zjawiska świa
tła i elektryczności nauczyły nas, że oddziały
wanie pomiędzy m atery ją a eterem w rzeczy
wistości zachodzi; ja k i dlaczego ono zacho
d zi— tego jeszcze nie wiemy. M niem ać jed nak muszę, źe oczekiwać nam wypada w bliskiej może już przyszłości ważnych prac, tłu m a
czących ciążenie i spójność w tym właśnie kierunku.
* *
*
Zastanaw iając się nad formami, w jakie przyodział F resnel z jednej, a M. Cullagh z drugiej strony teoryją falowania eteru, z za
miarem pogodzenia lub wyrównania obu tych hipotez, co rzeczą zdaje się być ważną i do
niosłą — spotykamy się zarazem z pytaniem , czy istnieje wyraźna i łatwo przedstawić się dająca różnica pomiędzy eterem , a m ateryją, ja k to dotychczas w cichości uznawaliśmy?
czyż nie są to może różne odmiany — a może tylko zewnętrzne objawy — jednej i tój samej rzeczy ?
A dalej, skoro mówimy o falujących ato mach, jakim sposobem mogą one drgać? z cze
go się one — czy części ich — składają?
T ą drogą przychodzimy do jednego z n a j
bardziej uwagi godnych i daleko sięgających dociekań czasów obecnych, do teoryi, opartej na doświadczalnym fakcie, iż sprężystość ciała stałego może być wytłumaczoną przez w ła
sność cieczy będącej w ruchu, iż ciecz w r u chu będąca, może posiadać sztywność.
Wyżej powiedziałem, że sztywności właśnie ciało płynne nie posiada; je stto prawdą jed nak o tyle tylko, o ile odnosi się do stanu spoczyn
ku: w czasie ruchu określenie to nie je st p ra- wdziwem.
W eźm y pod uwagę giętką ru rk ę kauczuko
wą, zwiniętą w obręcz nakształt litery O, n a pełnioną wodą; trudno sobie wyobrazić coś bardziej miękkiego i giętkiego. Lecz jeśli wo
dę wprowadzimy nagle w ruch krążenia we
wnątrz tego pierścienia, ujrzymy, ja k on zaraz nabiera sztywności; możemy bezpiecznie zo
stawić jeden jego koniec niepodpartym , a gdy
616
W SZECH ŚW IA T.N r. 39.
w nim gdziekolwiek zechcemy zrobić sztuczne wdrążenie, musimy użyć na to znacznej sto
sunkowo siły, raz zrobiona zaś fałd a pozosta
nie n a krótszy lub dłuższy czas niezmienną.
Z nan e a łatw e do wykonania doświadczenie z zawieszonym n a kole giętkim, luźnym łań cu
chem, któ ry za obracaniem koła się wypręża, przedstaw ia zupełne podobieństwo do tego, co się dzieje z płynem.
Zjawisko, w którem płyn n ab iera sztywno
ści wskutek pędu, nazywamy wirem. W ir składa się z wielu pojedyńczych elementów, t. zw. nitek lub włókien wirowych. J e śli takie elementy, nitki czyli włókna, u k ład ają się równolegle wzdłuż prostej osi, otrzymujemy cylinder wirowy, ja k i tworzy się np. przy wy
laniu wody z miski lub przy otw arciu kranu w celu wypuszczenia wody; takież same wiel
kie cylindry wirowe tworzą się w powietrzu na ogrom nych obszarach A m eryki, a zawia
dam ia nas o nich telegraf, donosząc o „cyklo
nach" lub „depresyjach.“ T akie wiry u trzy
m ują się przez czas nadzwyczaj długi, chociaż czasem nagle odrazu u stają.
W iry niekoniecznie m ają linije osiowe p ro ste — środek lub ją d ro wiru przybierać może różne formy krzywe, pierścieniowate, wygięte, a z form tych najprostszą je s t postać koła czyli pierścień. A by otrzym ać pierścień wiro
wy, należy wziąć płaski krążek płynu i w da- nój chwili nadać każdej cząsteczce z tego krążka pewien ruch naprzód, stosując szyb
kość tego ruchu do oddalenia danej cząstecz
ki od brzegu krążka. N ie możemy, rzecz pro sta, wykonać tego z płynem , niepodlegającym tarciu, lecz nietrudno osiągnąć to dla substancyj takich, ja k woda lub powietrze; potrzebujem y tylko wlewać wodę do naczynia przez dziurę 0 ostrych kraw ędziach, a tarcie o brzegi dziu
ry spraw i to, o co nam chodzi. Środkowa część wlewanego płynu dąży szybko naprzód 1 zawraca naokoło osi. Lecz nabyty ruch po
suwa ca łą masę cieczy naprzód, dalej, a cząst
ki płynu obiegają na zewnętrznym obwodzie ' strum ienia na wzór tego, ja k koło, które to czy się po drodze. W cieczy doskonałej, któ- raby nie posiadała tarc ia, nie mógłby zacho
dzić tak i ruch naprzód, lecz w pow ietrzu lub w wodzie pierścień wirowy odznacza się za
wsze określoną szybkością w kierunku na
przód, ta k samo, ja k koło lokomotywy, gdy się nie ślizga po szynach.
W powietrznych pierścieniach wirowych ogromna wymiarami m asa posuwa się naprzód, uderzając o napotykane w drodze powierz
chnie, lub np. o płomień lampy ze znaczną siłą. W śród całej reszty atm osfery wir tak i wyosobnionym je s t najzupełniej wskutek swe
go szczególnego rotacyjnego ruchu.
Oddzielnie wzięty, wir taki, je s t sprężystym i posiada pewną sztywność. K olista form a je s t stałą jego postacią, a naruszenie tej postaci powoduje zaraz drganie w miejscu, które ucierpiało. Gdy więc dwa wiry uderzą się 0 siebie, lub naw et wzajemnie się zetkną, wy
wołują zmianę formy i wzbudzają nawzajem falowanie.
Teoryją uderzeń czyli interferencyi pier
ścieni wirowych, których drogi spotykają się 1 krzyżują, lecz które zbytnio do siebie się nie zbliżają, — świeżo opracowaną została przez J . J . Thom sona. Możliwem je s t też wywołać drganie pierścieni wirowych nie przez uderze
nia same, lecz przez ścieśnienie drogi obiego
wej danego wiru. N ajprostsze takie zmodyfi
kowanie postaci koła daje elipsę i ta k pier
ścień wirowy staje się eliptycznym, cząstki biegną od krótkiej osi do długiej i odwrotnie.
D rg ania takiego o czterech falach (4-ch czę
ściach fali) wiru, mogą być z łatwością do
strzeżone- D rg an ia wirów, których obieg 6 fali przedstawia, zbyt są małemi, aby odczu- wanemi być mogły na odległości, czasami j e dnak dają się i one pochwycić.
Pierścienie d rg a ją zupełnie tak samo, ja k dzwon drga, a może też ta k samo zupełnie, ja k drgają atomy. S ą one sztywne, jakkolwiek z ciał ciekłych złożone, ciecze te bowiem są w ruchu. W iry te, z płynów niedoskonałych, zwiększają swoje wymiary, lecz tra c ą na dziel
ności; w cieczach doskonałych zachodzićby to nie mogło, tam byłyby one stałem i i niezni- szczalnemi, lecz w płynach takich wzbudzić ich wcale nie możemy.
A teraz, czyż nie nastręcza się myśl, że ato
my materyi mogą być takiem i właśnie wirami, wirami płynu doskonałego, wirami eteru* Tak zapatruje się na m ateryją W illiam Thomson.
N ie je s t jeszcze dowiedzionem, aby to miało być prawdą, ale czyż nie je st to szczytnie pięk
nem -- teoryją, o której rzec można, iż zasłu
guje na to, aby być prawdziwą! Atom y m ate
ryi wedle tego poglądu nie są to obce zupeł
nie cząsteczki, pogrążone w wypełniającym
N r. 39.
W SZECH ŚW IA T.617 wszystko eterze, — są one raczej jego odinia-
ną, częścią wyróżnioną z całości wskutek swe
go wirowego ruchu, — sta ją się tedy rzeczy
wistymi ciałami m ateryjalnem i, ale nie potrze
bują do tego z innej zupełnie składać się sub- stancyi; atomy to niezniszczalne i niemogące być sztucznie wytwarzanemi, już nie twarde, sztywne bryłki, ale skupienia wirującego ete
ru ,—sprężyste, zdolne do różnorodnych drgań, do swobodnego ruchu, do starć wzajemnych.
Sposób drgania różnych atomów odpowiada różnym kształtom tych wirów, a raczej ich obiegowych dróg. E te r i jego wirujące pier
ścienie mogą wtedy mieć dla nas wszelkie w ła
sności atomów, prócz jednej, a mianowicie ciążenia. Zanim więc teoryją ta przyjętąby być m iała, należałoby wyświetlić istotę ciąże
nia. Zasadnicza ta własność m ateryi nie może być z lekceważeniem pozostawioną na boku i tłumaczoną zapomocą sztucznego a r
senału nadziemskich sił lub ciał. Musimy do
wieść, iż w irujące atomy wzajemnie ku sobie ciążą.
Zastanówmy się nad tem, ja k m ałą je s t siła powszechnego ciążenia. Spytajm y średnio ukształconego człowieka, czy dwa funtowe cię
żarki ołowiane wzajemnie się przyciągają — z pewnością odpowie, że nie. Mylna to zaiste odpowiedź, ależ i siła ta je s t nader małą.
A wszak je stto już skupione działanie po try- lijonkroć trylijonów atomów. N ajsłabsze już działanie każdego z nich na eter wystarczy nam do wyjaśnienia ciążenia, a nikt zapewnić nie może, czy wiry takie nie wywierają zniko
mego, lecz jednostajnego wpływu na płyn, w którym są pogrążone, takiego, iż zaledwie druga, trzecia lub dalsze jeszcze potęgi tych drobnych ilości mogłyby być wzięte w rachubę, a wówczas już teoryją wirów w płynie dosko
nałym staje się najzupełniej skończoną.
Jakkolw iek obecnie teoryją Thomsonowska nie je s t jeszcze uzasadnioną i może mało czem więcej je st niż przypuszczeniem, lecz bez wzglę
du na to zasługuje, aby była znaną, aby nad nią pracowano, aby ją zgłębiano i dosko
nalono. Czy się ona utrzym a, czy też upadnie, pięknem w niej już je s t to, że, jeśli — ta k ja k według mego zdania bywa zawsze — poglądy
jnasze na zjawiska przyrody, często bardzo nie
daleko idące, nigdy nie dorównywają w wspa
niałości istotnemu rzeczy porządkowi,—jakżeż pięk n ą być musi prawdziwa natura materyi,
jeśli hipoteza Thomsona niesłuszną i nieodpo- wiadającą prawdzie okazaćby się m iała!
To, co rozpatrywaliśmy wyżej, doprowadziło nas do nabrania najprostszego poglądu na do
stępny dla nas świat m ateryjalny. W yo braża
my go sobie jako jednę, jedyną, powszechną, zupełnie jednorodną i zupełnie ciągłą substan- cyją najbardziej prostej budowy, rozciągającą się do najdalszych, o jakich możemy mieć po
jęcie przestrzeni, istniejącą zatem wszędzie jednakowo. Części tej wszeChsubstancyi, czyto w spoczynku, czy w zwykłym nierotacyjnym ruchu przenoszą fale, które zowiemy światłem.
Inne części, ruchem wirowym obdarzone, stale od pozostałych są wyróżnione, wskutek swego nieustannego właśnie ruchu, stanowią to, co nazywamy m ateryją. W skutek ruchu posia
dają one sztywność, a wszelkie znane i w j a kikolwiek sposób dostępne nam ciała, z nich są złożone, zbudowane.
Je d n a ciągła substancyja wypełnia całą przestrzeń: może ona drgać jako światło; może rozszczepiać się na elektryczność dodatnią i ujemną; wirując, stanowi ona m ateryją; jako nieprzerwanie się ciągnący pośrednik (a nie drogą uderzeń i rzutów) przenosi wszelkie działanie, jak ie w ogólności z m ateryją i w ma
teryi zachodzić może.
Takim je s t obecny pogląd nauki n a eter i na znaczenie jego w przyrodzie.
Przyrząd eM tro-maoetyczny Abakanowicza.
W śród wielu przyrządów, znajdujących się na wystawie elektrycznej w W iedniu, jest je den, który nas bliżej obchodzi, jako pomyśla
ny przez naszego rodaka, A bdanka A bakano
wicza, b. profesora politechniki we Lwowie.
Przyrząd ten, służący do przesyłania znaku umówionego, składa się z wysyłacza i odbie
racza. Odbieraczem je s t znany powszechnie dzwonek elektryczny, który w swej budowie nieco się różni od dotychczas używanych.
Przy telegrafach i dzwonkach wysyłaczem je s t przycisk czyli tak zwany klucz, pozwala
jący wysłać na żądanie p rąd elektryczny z b a
teryi galwanicznej. Jedn ak że to źródło elek
tryczności wymaga zawsze staranności przy
jego utrzymaniu, ponieważ przy zaniedbaniu
łatwo przestaje działać. Ponieważ ro 3 twory
6 1 8 W SZE C H ŚW IA T.
N r. 39.
wodne soli m ineralnych, którem i napełnia się ogniwa galwanicznej b ateryi, w kolei czasu tra c ą wodę przez parow anie, a zatem z chwilą wyschnięcia wody b a te ry ja przestaje działać, ja k to bardzo często ma miejsce przy dzwon
kach elektrycznych, zaprowadzonych w mie
szkaniach pryw atnych.
Niekiedy, jak o źródła elektryczności, używa się maszynek m agneto-elektrycznych, których ko rb a je st wysyłaczem, ponieważ w praw iając w ru ch maszynkę zapomocą korby, wytwarza
my prądy elektryczne, zdążające po przewo
dnikach (drutach) do odbieracza.
P . Abakanowicz zbudował maszynkę ma- gneto-elektryczną, w której jedno pociągnięcie za guzik, w podobny sposób, ja k to zazwyczaj robim y przy zwyczajnych dzwonkach, wytwa
rza prądy elektryczne, posiadające natężenie odpowiednie do wprawienia dzwonka elektry
cznego w działanie.
M aszynka ta, będąca zarazem wysyłaczem i źródłem elektryczności, sk ład a się z m agne
su, m ającego k ształt podkowy zwróconej k o ń cami na dół (fig. 1); pomiędzy ram ionam i tego magnesu może swobodnie poruszać się cewka, nawinięta drutem , a zawieszona na sprężynie utwierdzonej w górnym końcu podkowy. J e żeli odchylimy cewę od położenia równowagi, ja k to wskazuje figura, wówczas w sprężynie rozw ijają się siły, starające się sprężynę wy-
| prostować, czyli powrócić j ą do pierwotnego stanu. Tym sposobem, po puszczeniu z ręki, cewa zdąża do położenia równowagi pierwo
tnej, przyczem na zwojach drutów cewy po
w stają prądy elektryczne wzbudzone. T ak wy
tworzone prądy, po d rutach metalowych p rze
chodzą do dzwonka elektrycznego, który w przyrządzie A bakanow icza je s t zbudowany w sposób następujący (fig. 2): Elektrom agnes je s t zrobiony z kaw ałka blachy z miękkiego żelaza, posiadającej k ształt podwójnego T, owiniętego w środku zwojami drutów. S prę
żyna, przymocowana w dolnej części n ieru chomo do podstawki, unosi na górnym końcu elektro
magnes dopieroco opisany, nad którym na sztyfcie je s t przytwierdzona kulka m eta
lowa, stanowiąca młoteczek dzwonka. Z obu stron m ło
teczka znajduje się po jednym dzwoneczku. B rzegi podwój
nego T, nie przykryte zwoja
mi drutu, są umieszczone po
między przeciwimiennemi bie
gunami 2 nieruchomo przy
twierdzonych magnesów. — W chwili przepuszczenia p rą du po zwojach d ru tu elektro
m agnesu, jego końce, t. j.
brzegi podwójnego T stają się biegunam i chwilowego magnesu, a jak o takie, będą przyciągane przez różno- imienne bieguny stałych m a
gnesów, a jednocześnie odpychane przezjedno- imienne. Przez zmianę długości sprężyny, unoszącej elektro-m agnes, można jego wahnię
cia uczynić jednoczesnemi z wahnięciami cewy wysyłacza.
Ruch, wywołany w wysyłaczu przez odchy
lenie cewy od położenia równowagi, wzbudza w jego cewie prądy elektryczne, które po d ru
tach metalowych (łącznikach) przechodzą do elektrom agnesu dzwonka i ten ostatni razem z młoteczkiem w prawiają w ruch. Jednocze- sność wahnięć w obu przyrządach powiększa odchylenia w odbieraczu do tego stopnia, że dzwonki, uderzane młotkiem, wydają dosyć silny głos. O ile ten przyrząd okaże się p rak tycznym w użyciu, orzeknie prawdopodobnie nieodległa przyszłość. E. D.
F ig . 1. F ig . 2.
N r. 39.
W SZE C H ŚW IA T.619
Jak trzeba pisać liczby?
■ Czasopismo „L a N a tu re “ w odpowiedzi na powyższe pytanie, podaje szereg uwag n astę
pujących:
Jesteśm y często, nawet w najdrobniejszych szczegółach, niewolnikami rutyny, a gdyby lo
gika i zdrowy rozsądek towarzyszyły zawsze wszystkim naszym działaniom, nie bylibyśmy na każdym kroku zatrzymywani przez zwy
czaj, owo nieprzezwyciężone non possumus.
Zwyczaj, podobnie ja k i język, może być najgorszym lub najlepszym, stosownie do uży
tku, ja k i z niego zrobimy. Dużo je s t na to przykładów, ale na dzisiaj dosyó nam będzie jednego. Z adajm y sobie następujące pytanie:
J a k trzeba napisać liczbę?
Zechciejcie przeczytać do końca, zanim wy
razicie swoje zdziwienie wobec ta k nap ozór błahej kwestyi.
W eźmy np. dla lepszego objaśnienia myśli liczbę czterysta piędziesiąt trzy tysiące ośmset sześć i siedmset dziewiędziesiąt dwie tysiączne.
Uczyliśmy się w szkole początkowej, przynaj
mniej we F rancyi, pisać tę liczbę w sposób następujący:
453 806,792 (1)
W A nglii piszą inaczej, ale tak, że pomylić się niepodobna:
453,806-792 (2)
Przecinek przedziela kolumny trzech cyfr, a kropka liczby całe od dziesiętnych.
W Szwaj caryi (porówn. Dziennik telegrafi
czny m iasta B ern) piszą w sposób niemniej wyraźny, gdyż oznaczają liczby dziesiętne dro- bnem pismem:
453 806,792 (3)
W e F rancyi istnieją trzy urzędowe sposoby w yrażania tej liczby. Oomptes rendus A k a d e
mii um iejętności i Rocznik biura długości przy
ję ły metodę klasyczną, to je s t jedyną, ja k a je s t logiczna i ścisła, gdyż przecinek ma za cel oddzielenie liczb całych od ułam ka dziesię
tnego.
D ru k arn ia narodowa (porówn. sprawozda
nia J u r y z wystawy powszechnej z 1878 roku) zniosła tę metodę; stawia ona przedział za
m iast przecinka, a przecinek zamiast przedzia
łu; liczba nasza będzie zatem napisana:
453,806 792 (4)
K iedy liczba nie zawiera dziesiętnych, a skła"
da się więcej, niż z trzech cyfr, przecinek znaj
duje się w niej jednak. W innych częściach tego samego sprawozdania przedział je s t za
stąpiony przez kropkę, a liczba przyjmuje p o stać :
453,806.792 (5)
Obadwa sposoby pisania znajdują się w tym że samym tomie o kilka stronic jeden za drugim.
A le co więcej — Sprawozdania kongresu elektrycznego w P aryżu (1881) zaw ierają n a raz dwa lub trzy sposoby pisania każdej licz
by. P rotokuły z posiedzeń (drukarnia narodo
wa) piszą według (5) sposobu, a sprawozdania z prac kongresu (druk arn ia Q uantina) według sposobów (1), (4), (5). Prawdziwa wieża B abel.
A teraz przejrzyjcie budżet, ogłoszenia rzą
dowe, dzienniki polityczne, nawet pism a n au kowe, wszędzie i zawsze te drażniące przecin
ki, rozrzucone w rozmaity sposób. N a cóż więc zdało się nauczanie średnie i wyższe, j e żeli w życiu praktycznem trzeba zdeptać wszel
kie praw idła logiki i zdrowego rozsądku i iść za głosem rutyny i to rutyny niedorzecznej.
K rytyka, k tó rą przedstawiamy, m a cel wyż
szy przed sobą: szkoda istotna, że niepodobna się porozumieć w rzeczy tak prostej, ja k napi
sanie liczby z ułamkiem dziesiętnym. N iew ła
ściwe umieszczanie przecinków i błędne ich użycie prowadzi do błędów rachunku bardzo znacznych, choć niedostrzegalnych na pierwszy rzut oka.
Te błędy, dodane do zamięszania spowodowa
nego przez używanie licznych, a często niezbyt ściśle określonych jednostek (tak np. znamy 2-ie jednostki miary ciepła, które nazywamy kalo- ryjam i, a niezawsze dodajemy, o której mo
wa) sprawiają, że m ateryjały naukowe, któ
rych ilość w czasach dzisiejszych tak szybko wzrasta — wreszcie staną się całkowicie nie- czytelnemi. Zwracamy uwagę uczonych i tech
ników na ten punkt tak ważny: Izba Starszych zgromadzenia drukarzy ma prawo załatwienia tej kwestyi i wprowadzenia systematu na miej
sce kaprysu lub niedbalstwa piszących i ko
rektorów.
Nasze pismo („L a N a tu rę") przyjęło za za
sadę używanie przecinka w tem tylko miejscu,
gdzie go koniecznie potrzeba, to je s t na g ra
nicy pomiędzy liczbami całem i a dziesiętnemi.
620
W SZE C H ŚW IA T.N r. 39.
G dy liczba sk ład a się więcej niż z trzech cyfr, rozdzielamy kolumny zapomocą przedziałów, ażeby ułatw ić przeczytanie.
N ie je s t więc rzeczą błahą, w jak i sposób pisze się liczby, skoro w tylu dokum entach urzędowych i naukowych, panuje w tym wzglę
dzie tak wielka niezgodność.
Kopalnie ńyjamcutow w Afryce południowej.
(ziemia, P rzylądkow a).
Powszechnie wiadomo, że kopalnie dyja- mentów w A fryce południowej należą do naj - młodszych, odkrycie ich bowiem datuje do
piero od roku 1867, w którym -to roku syn rolnika holenderskiego, Jac o b s, znalazł przy
padkowo pierwszy dyjam ent, ważący oko
ło 21 karatów . Z nalazca z początku nie do
myślił się nawet, ja k i sk arb odkrył i dopiero przyjaciel jego, chcąc się dowiedzieć o nazwie znalezionego m inerału, posłał go doktorowi A th ersto n e do G raham stow n, który z wielką oględnością wyrzekł, że to zapewne dyjam ent.
N astępnie konsul francuski w Oapetown, p.
H e n riette, potwierdził określenie znalezionego ciała i posłał je na wystawę powszechną do P ary ż a 1867 roku, gdzie nowo-znalezio- ny dyjam ent budził niem ałe zajęcie i zo
sta ł nabyty przez gubern ato ra kolonij P rzy ląd kowych, sir F ilip a W odehousse za sumę 12000 franków. Miejscowość, w której został znale
ziony pierwszy dyjam ent, była starannie sko-
•paną i przeszukaną w różnych kierunkach i d ała początek kopalniom dyjamentów, poło
żonym n ad brzegam i i w łożyskach rzek i otrzym ała nazwę kopalń wilgotnych albo alu- wijalnych, napływowych (alluyial diggings).
Pomiędzy rokiem 1869 —1870, pewien boer holenderski znalazł dyjam ent przy rozbiórce swego domu, a ścisłe poszukiwania, dokonane w miejscowości, skąd był brany m atery jał n a wspomniany dom, doprowadziły do odkry
cia nowych kopalń suchych (dry diggings), daleko ważniejszych od pierwszych i które do
starczają dyjam entów aż dotąd.
K opalnie dyjam entów wilgotne czyli aluw i- jalne, znajdują się wzdłuż rzeki Y aalu od Bloemhofu, blisko P re to ria , stolicy T ransvaa- lu, aż do połączenia się jej z O range (rzeką
Pomarańczową); dalej rozciągają się nad rzeką O range aż do Hopetown. W tych kopalniach dyjamenty znajdują się wr nieznacznej głębo
kości w towarzystwie kamyków zaokrąglonych, kwarcu bezkształtnego, agatów, jaspisów i od
łamków drzewa skamieniałego. K opalnie te prawie całkowicie zostały porzucone, jako nie- dostarczające już więcej dyjamentów.
Kopalnie dyjamentów suche (dry diggings), najgłówniejsze, są odległe o 1200 kilometrów od m iasta Capetown, położone pod 39° szer.
połudn. i 23° długości wschodniej, zajm ują przestrzeń szeroką na 2000 metrów, w pro- wincyi Gricjualand W est, uznanej za posia
dłość angielską o d r . 1871. K opalnie te są bo
gatsze od znanych we wszystkich k rajach i po wszystkie czasy.
Powyżej wspomniane kopalnie znajdują się w miejscowości, pokrytej małe mi pagórkam i, zwanemi kopjes, które się wznoszą do 100 stóp ponad obszerną płaszczyzną. Cztery z tych pagórków stały się sławnemi przez bogactwa, wydobycie których zatrudniało tysiące robo
tników. Główne kopalnie są cztery, a m iano
wicie: K im berley M ine, położone na północo- wschód, D e B eers M ine na północ, D utoits- pan Mine i Bultfontein Mine położone na południe.
K opalnia D utoitspan była najpierw odkry
ta i otrzym ała swą nazwę od właściciela fer
my, n a gruntach której je s t położona. W k ró t
ce potem odkryto kopalnię B ultfontein Mine i nakoniec De B eers i K im berley Mine, która z początku nosiła nazwę Colesberg Koppe.
W szystkie cztery kopalnie posiadają tęż sam ą budowę gieologiczną i w jednakowy sposób są eksploatowane. Początkowo robiono poszuki
wania na dość znacznej przestrzeni, kopano ziemię niegłęboko i wybierano dyjam enty na miejscu bez przemywania. W ta k i sposób po
stępowano aż do r. 1873, a ponieważ sądzono, że w dolnych pokładach niema dyjamentów, można było wtedy łatwo kupić całe kopalnie za 4000 funtów szterlingów, kiedy dzisiaj są warte milijony funtów szterlingów. P rzekona
no się wkrótce, że pokłady pagórkowate, wzniesione, są bogatsze w dyjam enty od po
kładów płaskich na równinach, że dyjamenty znajdują się w rozm aitych głębokościach. P o kłady dyjam ento-dajne w pagórkowatych miej
scowościach były więcej ścisłe, nawet twarde.
Często trafiano na obszerne zagłębienia, po
N r. 39.
W SZECH ŚW IA T.621 dobne do szybów lub studni, których wnę
trze było zasypane pokładam i dyjamento- dajnemi, ściany zaś utworzone z łupkowatych skał, zwanych reef, które nie zawierały dyja- mentów.
K opalnia K im berley Mine, jakkolwiek n aj
mniejsza z 4-ch powyżej wymienionych, bez zaprzeczenia jed n ak je st najbogatszą i n ajle
piej prowadzoną.
Przedstaw ia się jako olbrzymie zagłębienie na 340 stóp głębokie, zwężające się stopniowo tak, że obwód jego na powierzchni ziemi wy
nosi 2500 metrów, na dnie zaś kopalni 1500 metrów; ściany zagłębienia łupkow ate są stro me i ustawicznie z nich odłam ują się kawałki, które spadają do kopalni. D yjam enty zaczy
n a ją się pojawiać prawie na powierzchni ziemi, do jakiej jednak głębokości dochodzą, niem a stałych wskazówek. Niekiedy dyjam enty są pokryte powłoką z węglanu wapnia; w dolnej części k o p aln i, g łę b ie j, bywają czystsze i bezbarwne, w górnej zaś niekiedy zabarwio
ne. K ryształy dyjamentów trafia ją się dobrze wykończone, bardzo często jedn ak znajdują się tylko odłamki kryształów.
K opalnia Kim berley Mine je st sławna z wiel
kości i piękności swoich dyjamentów. Z n ale
ziono tam wiele dyjamentów wagi od 100— 150 karatów , niektóre 200 karatów , a jeden, S te w art, ważył surowy 288 karatów , po oszlifo
waniu zaś tworzy brylant 128-karat owy, któ ry je st własnością domu P itta r , Leverson et C-ie w Londynie.
Ponieważ system wydobywania dyjamentów je s t ten sam w 4-ch wspomnianych wyżej ko
palniach, zatem wystarcza opis sposobu pro
wadzenia robót w jednej z nich, a mianowicie
wt