W SZECHŚW IAT
P IS M O P R Z Y R O D N IC Z E -
•*
O R G A N P O L S K I E G O T - W A P R Z Y R O D N I K Ó W IM. K O P E R N I K A
ROCZNIK 1948, ZESZYT 10
REDAKTOR: Z. GRODZIŃSKI
KOMITET RED A K C YJN Y:
K. MAŚLANKIEWICZ, WŁ. MICHALSKI, ST. SKOWRON,) W. SZAFER, J. TOKARSKI
Z ZASIŁKU W YDZIAŁU NAUKI MINISTERSTWA OŚW IATY
PISMEM MINISTERSTWA OŚW IA TY NR. VI. OC-2734/47 Z 30. IV. 1948 ZALECONO DO BIBLIOTEK NAUCZYCIELSKICH I LICEALNYCH
K R A K Ó W 1948
S z a f e r W .: D ezy dery S zym kiew icz (W sp om n ien ie pośm iertne) ... str. 289
J ó ź k i e w i c z St.: W poszukiw aniu pierw szych tw o ró w ży w y ch na z i e m i . . . . „ 290
N u n b e r g M .: D laczego m usim y w a lczy ć ze szkodnikam i leśnym i? ... „ 296
K o c z w a r a M .: S apon in y i roślin y saponino we ... „ 300
B i e d a F .: D ew oń skie r y b y posiad ały płuca ... 303
D a t k ó w n a H.: W p ły w p rą d ó w m orskich na rozm ieszczen ie ryb ... „ 307
K ł a p u t ó w n a A.: B udow a ch loropla stów ... „ 310
P i g o ń A.: M ikroskop zw ie rcia d ło w y ... „ 312
D r o b i a z g i p r z y r o d n i c z e : ... ! . . . . ... „ 314
Szw edzka w y p ra w a ocean ograficzn a. Tem p eratu ra w dniach p ogod n ych i pochm urnych. D ’A rc y W e n tw o iih Thom pson. P rzeszczep ian ie tkanek u ssaków. Setna roczn ica o d k rycia ta je m n icy rozm nażania się paproci. P. T o w a rzy s tw o D endrologiczne. Z w y ż s z y c h u c z e l n i : ... 318
Z e św iata zo olog iczn eg o w C zechosłow acji. P r z e g l ą d w y d a w n i c t w : ... „ 318
Z o o lo g ica Połomiae. A. W itk o w s k i — Zasady fizy k i. W . W illet — Finiches/ K. M. Smith — A >text-book o f agricultural entom otogy. E. F. A rm stron g — B ird disp la y and behaviour. K o m u n i k a t y : ... „ 320
U spraw nienie p rzesyłki « W szechśw iata*.
M inerw a Polska.
R e d a k c j a : /Z. Grodziński — Zakład anatomii porównawczej U. J.
Adres Redakcji i Administracji:
R e d a k c j a : Z. Grodziński — Zakład anatomii porównaw Kraków, św. Anny 6. — Telefon 566-92.
A d m i n i s t r a c j a : Br. Kokoszyńska — Kraków, Podwale 1.
PISMO
p r z y r o d n i c z e:
O R G A N P O L S K I E G O T - W A P R Z Y R O D N I K Ó W IM. K O P E R N I K A
Rocznik 1948 Zeszyt 10 (1783)
DEZYDERY SZYMKIEWICZ
(W spom nienie pośm iertne)
W dniu 15 m a ja 1948 roku zm arł nagłe w Krakow ie b. profesor Politechniki L w o w skiej i profesor Uniwersytetu Jagiellońskie
go. długoletni członek oraz prezes Polskiego T ow arzystw a Przyrodników im. Kopernika, D e z y d e r y S z y m k i e w i c z.
Urodzony 1 czerwca 1885 roku w W ilk i i na Litw ie, ukończył gimnazjami realne w Samarze (1902), po czym (1902— 1905) był studentem w ydziału mechanicznego P o litechniki W arszaw skiej. Za udział w straj
ku szkolnym zesłany na Syberię, przebył lam rok, następnie zaś (1906) podjął dalsze studia w yższe w Paryżu (Sorbona) na w y dziale nauk ścisłych.
W roku 1908 wraca do kraju i poświęca się pracy nauczycielskiej w szkołach śred
nich, najpierw w Płocku, następnie zaś we W łocław ku. W roku 1920 otrzym uje asys
tenturę przy Instytucie Botanicznym U n i
wersytetu Jagiellońskiego i odtąd przebywa w Krakow ie przez 5 lat, uzyskując tutaj stopień doktora filo zo fii (1923), oraz docen
turę w zakresie botaniki (1925). W tymże rokui przenosi się na stałe do Lw ow a, gdzie aż do roku 1945 pełni obowiązki profesora botaniki ogólnej i fizjo lo g ii roślin na w y dziale rolniczo-leśnym Politechniki. D w u dziestolecie pobytu we L w o w ie jest okre-
D, S zym kiew icz 1. V I 1885— 15. V. 1»48.
sem najżyw szej Jego działalności nauko
w ej, dydaktycznej i organizacyjnej. N a j
w ażniejszym i terenami Jego pracy w p rz y rodzie były: Polesie, gdzie w pobliżu Sarn zorganizował stację badań ekologicznych, Tatry, Karpaty W schodnie oiraz krawędź Podola, gdzie zorganizował izbiorowe prace
tologiczne.
W okresie drugiej w ojn y św iatow ej nie opuścił placówek naukowych i dydaktycz
nych sobie powierzonych, lecz z n a jw y ż
szym poświęceniem spełniał w e L w o w ie obowiązki nauczycielskie i opiekuńcze nad młodzieżą polską. Koniec w o jn y zastał Go w Krakowie, gdzie p o wskrzeszeniu U n i
wersytetu oddał wszystkie swe siły i do
świadczenie sprawie zorganizow ania o d działu leśnego na w yd zia le rolniczym U. J., który też Jego staraniem przekształcił się niebawem na wydziiał rolniczo-leśny. P e ł
niąc od 1 sierpnia 1945 obowiązki dyrektora ogólnopolskiego Instytutu Badawczego L e śnictwa i będąc delegatem Ministra Oświaty dla spraw m łodzieży akadem ickiej całego ośrodka krakowskiego, uzyskał profesor S z y m k i e w i c z szczególnie szerokie pod
stawy dla realizacji swoich zam ierzeń w za
kresie organ izacji nauki i nauczania le śnictwa. Niestety nagła śmierć, która zasko
czyła Go w czasie n ajżyw szej działalności, położyła kres wszystkim, tak licznym i wszechstronnym Jego planom.
N ie mogąc w tym m iejscu wdawrać się w ocenę bardzo obszernego dorobku nauko
w ego przedwcześnie zm arłego P ro fe s o ra '), poprzestaniemy na wskazaniu kierunku Je
go działalności w łonie Tow arzystw a P rz y - rodrgków im . Kopernika, zaznaczając, że Jego zasługi naukowe na polu botaniki i le śnictwa uczciły Polskie Tow arzystw o Bo
dając Mu godność członka honorowego, zaś Polska Akadem ia Umiejętności — powołu
ją c Go w r. 1945 w poczet członków W y działu Matem atyczno-Przyrodniczego.
Rejestr zasług D e z y d e r e g o S z y in k i e w i c z a dla Tow arzystw a P rzy r odni- ków im. Kopernika jest szczególnie długi, tak jak długą i wierną była Jego służba
«id ei kopem ikańskiej», której był n :ijżyw szym w yrazicielem , zwłaszcza w okresie, gdy stał na czele Tow arzystw a jako jego prezes (1933— 1938) oraz gdy pełnił obo
w iązki redaktora jeg o organu «Kosmosu B»
(o d r. 1927). Członkiem Zarządu Głównego był przez 22 lala i przez cały ten długi okres czasu pracował ofiarnie dla T o w a rzy stwa. Jemu też zawdzięcza Tow arzystw o Przyrodników im. Kopernika n ajw ażniej - sze osiągnięcia organizacyjne i naukowe w okresie m iędzyw ojennym , oraz rychłe dźw ignięcie się do pracy po ostatniej wojnie.
«W szech św ia l» stał się zwłaszcza w ostat
nich latach szczególnie ulubionym przez N iego pismem, które niestrudzenie zapeł
niał artykułami i notatkami nie tylko z za kresu botaniki, lecz wielu innych dziedzin nauk przyrodniczych, którym i ż y w o się in teresował. Tow arzystw o Przyrodników im.
Kopernika nadało Mu w r. 1948 godność członka honorowego. Im ię profesora S z y m - k i e_w i cizia zapisane zostanie na zawsze na kartach historii polskiej m yśli naukowej.
W . Szafer
ST. J Ó Ź K IE W IC Z
W POSZUKIWANIU PIERWSZYCH TW ORÓW ŻYW YCH NA ZIEMI
N a czym polega istota zjaw isk zachodzą
cych w biosferze? jakie były d z ie je p ierw szych organizm ów zam ieszkujących Ziem ię?
skąd się one w zięły? oto pytania, które od dawna n ęciły badawczy umysł człowieka.
Od filo zo fii starożytności do nowoczesnej fizy k i poglądy na budowę m aterii zm ieniły
1,l O bszerniejsze przedstaw ien ie zasług nauko
w ych śp. p ro feso ra S z y m k i e w i c z a ogłoszone będzie niebaw em na łaniach <Kosm osu*.
się niepom iernie. Niepodzielny, do niedawna atom okazał się
2
łożonym układem jądra i krążących w okół niego elektronów. W y krycie zjaw isk promieniotwórczych, przem iana jednych pierwiastków w drugie, w y zw olenie energii atom ow ej — to fakty, które w yw o ła ły zasadnicze zm iany w umysłowości badacza lat ostatnich; to fakty, które prze
tw orzyły rów nież nasze pojęcia o narodzi
nach życia. Niem niej, w miarę postępu nauk
W S Z E C H Ś W I A T 291
i —- -zda się — coraz to bliższego podejścia do W ie lk ie j Tajem nicy, zagadnienie całe nastręcza coraz w ięcej trudności i odsłania coraz to liczniejsze zagadki.
W w yniku obserwacji zjaw isk wokół za
chodzących, zdobył człowiek pierwotny pe
w ne wiadomości przyrodnicze, niew ątpliw ie jeszcze w czasach najdawniejszych. T e w ia domości, zaciemnione zresztą dużą dozą przesądów, zabobonów i wierzeń religijnych, n ie m ogły stać się, przez okres dłuższy, bodź
cem' do głębszego zastanawiania się nad za
gadką prabytu — w sensie dzisiejszym. Je
żeli nawet takie zagadnienia dopuścimy, to ówczesny m ieszkaniec Ziem i, w twardej, co
dziennej walce o zdobycie pożyw ienia i utrzym anie życia i gatunku, znajdow ał na nie szybką i łatwą odpowiedź — samorodne powstawanie drobniejszych zwierząt wprost z przyrody nieożywionej, z ziemi, błota, sta
w ów i rzek.
W ia ra w samorództwo, której wyznawcą w późniejszym okresie był też w ielki A r y s t o t e l e s , obalona po raz pierw szy w dru
giej połow ie X V I I w. przez włoskiego bada
cza R e d i e g o, odżyła ponownie, w nowej szacie, z chw ilą udoskonalenia naszego oka — przez mikroskop. N iew idzialny do
tychczas świat mikroskopowych tworów, z jednokom órkow ym i pierwotniakam i na czele, przyw rócił ponownie koncepcję samo
rodnego powstawania świata zwierzęcego, w praw dzie już nie z m aterii m artwej, ale z jakiejś niew idzialnej — pramaterii życia.
T a ostatnia, uwolniona z ciała p o śmierci organizmu, stanowi dalej budulec dla no
w ego życia — ow ych drobnych, m ikrosko
pijnych, wodnych mieszkańców.
Badania wykonane w sto lat później przez drugiego włoskiego biologa — S p a 11 a n- z a n i e g o , stały się now ym uderzeniem w teorię samorództwa, a ostateczny cios z a dał je j genialny — P a s t e u r . Jest to druga połowa X I X w., data przełomowa w nauce o życiu.
N ie rozwiązało to jednak samego zagad
nienia powstania pierwszego życia. N ic też dziwnego, że niektórzy uczeni, m. in. znako
m ity fiz y k i chemik szwedzki — A r r h e - n i u s, p rzy jęli życie jako odwieczny skład
nik wszechświata. Życie — według nich — nie jest wyłącznym p rzyw ilejem Ziem i. M i
kroskopijne .zarodniki życia unoszą się ró w nież w międzyplanetarnych przestrzeniach a zrzucone na grunt podatny, ro zw ija ją się w warunkach dla siebie dogodnych. I nasza planeta stała się też pewnego dnia terenem m ożliwości rozw ojow ych dla tych dalekich przybyszy.
Teoretycznie można było przypuścić, że .zarodniki najprostszych organizm ów prze
trzym ałyby tę długą, tysiące lat trwającą, podróż w przestrzeniach m iędzyplanetar
nych; że nie zaszkodziłyby im dość n ie w y godne warunki tej jazdy, a więc bardzo n i
ska, bliska absolutnego zera, temperatura i — brak tlenu. Drogą żmudnych obliczeń A r r h e n i u s wykazał, że tocząca się z p o kaźną szybkością kula ziemska może ciągnąć za sobą rój podobnych zarodników, które po wydostaniu się poza strefę je j przyciąga
nia, pędzą dalej samotnie i że ruch ich m ógłby być spowodowany przez ciśnienie światła.
B yła to hipoteza niezm iernie śmiała i o ry ginalna. N ie zaspakajała jednak naszej cie
kawości naukowej, gdyż ,nie wyjaśniała, skąd się w zięło życie na owych, innych p la netach. A le nie obalało to jeszcze samej teo
rii. Ostateczny cios zadają je j odkrycia cza
sów nowszych. Otóż, jak w iem y obecnie, przestrzeń m iędzygw iezdna i m iędzyplane
tarna prześwietlana jest stale p r o m i e - n i a m i k o s m i c z n y m i. Jakkolwiek po
chodzenie ich nie jest nam jeszcze dokładnie znane, pew nym jest fakt, że działają one n i
szcząco na istoty żywe. I tylk o dzięki ochra
niającem u działaniu atmosfery, która po
chłania i osłabia prom ienie kosmiczne, może istnieć życie na naszej planecie. Życiodajne zarodniki A r r h e n i u s a m usiałyby więc ulec zagładzie na trasie swej m iędzyplane
tarnej podróży — nim dosięgłyby swego celu.
Biorąc pod uwagę w ym ienione w ątpliw o
ści, przyrodnik skłonny jest raczej do p r z y puszczenia, że życie jest związane z naszym globem i tu szuka jego rozwiązania.
Należało się w ięc z kolei zastanowić, czy owo, tak przez uczonych zlekceważone, sa-
morództwo, jednak kiedyś, w zam ierzchłych epokach geologicznych, zdarzyć się -nie m u siało. I pozostają nam w łaściw ie dwa tylko sposoby w yjaśn ienia i zagadki powstania ż y cia.
W i t a l i ś c i twierdzą, że każda żyw a istota, prócz swej s t r u k t u r y , złożonej ze składników chemicznych, obdarzona jest j a kąś tajem niczą siłą życiow ą — v i s v i t a l i s — bez której życie jest niem ożliwe.
A le — p rzyjm u ją c takie założenie, w ita li
ści zrezygnow ali tym samym z dalszych ba
dań nad zagadnieniem życia, ściślej m ó
wiąc, w ierzy li w powstanie życia — na dro
dze cudu.
Inną dragą poszli m a t e r i a l i ś c i . O d
rzucili istnienie nadprzyrodzonych sił życio
wych. W celu poznania istoty życia n a leży — według nich — badać skład che
m iczny roślin i zwierząt, skomplikowane ciała organiczne rozłożyć na prostsze skład
niki i pierwiastki a z tych ostatnich w resz
cie — czynić próby sztucznego syntetyzo
w ania najprostszych żyw ych istot.
A teraz zastanówm y się — czy i w jakim stopniu poczyn iliśm y kroki, zbliżające nas do rozwiązania zagadki powstania życia na Ziem i?
W ielu uczonych sądzi, że ow e narodziny' życia odbyły się gdzieś w tajem niczych głę
binach morskich. Przecież i dzisiejsze m o
rza pełne są istot o przedziw nych kształtach,, i właściwościach. N ie w y d a je się w ięc d z iw nym przypuszczenie, iż w szelkie rośliny i zwierzęta lądow e pochodzą od form, które kiedyś w yszły z w ody m orskiej.
K iedy w drugiej połow ie ubiegłego stule
cia zaczęto badać systematycznie głębiny Oceanu Atlantyckiego, w ydobyto z dna, na głębokości kilka tysięcy m etrów pod po
wierzchnią, bezkształtną masę, która w y g lą dem i właściwościam i przypom inała w ielce ową oślizgłą, śluzowatą substancję, stano
w iącą ciało niższych zw ierząt morskich, po
lipów i niektórych meduz. Odkrycie owego Bathybius haeckeli stało się sensacją nie lada jaką.
H a e c k e l , znany anatom, zagorzały m a
terialista i jeden z najgorliw szych w yzn a w ców D a r w i n a, nie b y ł zbudowany p rze
konyw ującym i doświadczeniami P a s t e u ra. Sądził on nadał, że i dzisiaj jeszcze p o w stają samorodnie najpierw otniejsze istoty.
Opisywał różne gatunki prapełzaków, któ
rych ciało składać się m iało w yłącznie z bez
kształtnej, płynnej masy. Czyż można więc było poddać w wątpliwość odkrycie jakiejś pierwotnej istoty, pełzającej po dnie ocea
nów. Odkryty przez n iego Bathybius stał się nawet podstawą do głoszenia, iż jest to p o szukiwana pozostałość pram aterii, z której w ytw orzyły się stopniowo komórki i w ięk sze ustroje.
Jednak Bathybius haeckeli nie spełnił po
kładanych w nim nadziei. W z ię ty na w a r
sztat dokładnych badań laboratoryjnych, okazał się zw yczajnym strątem gipsowym , galaretowatej konsystencji, który nie b ył ż y w ym ani daw niej, ani obecnie. Ponadto — prapełzaki, opisywane przez H a e c k 1 a, okazały się z czasem, przy użyciu dokład
niejszych metod badawczych, norm alnymi, jednokom órkowym i istotami o charaktery
stycznej organizacji i zróżnicowaniu. Co w ięcej — stwierdzono, iż powstają one drogą rozrodu z — form rodzicielskich.
Od tej ch w ili świat naukowy okazywał słusznie większą ostrożność w p rzy jm o w a niu, niejednokrotnie jeszcze sensacyjnie .po
dawanych, wieści o odkryciu praistot, które powstają przez samorództwo.
A le cofn ijm y się m yślą do tych odległych czasów, w których warunki panujące na Ziem i b yły inne, n iż obecnie.
Oblicze Z iem i zm ieniło się zasadniczo wówczas, kiedy temperatura je j powierzchni spadła do stu stopni. O lbrzym ie m asy pary w odnej zaczęły opadać w postaci ulewnych deszczów. W ybu ch y wulkaniczne odsłaniały głębię Z iem i i w yd obyw ały na je j pow ierz
chnię składniki, ukryte dotychczas w je j wnętrzu. W zetknięciu z parą wodną tw o rzy ł w ęgiel pierwsze zw iązki organiczne — w ęglowodany. Amoniak, ówczesny składnik atmosfery, pozw alał na tworzenie związków bardziej złożonych, zbliżonych do znanych nam białek. N ie zapom inajm y, że warunki ku temu b y ły coraz dogodniejsze. Wskutek m ałej zawartości tlenu w ówczesnej atm o
sferze, prom ienie pozafiołkow e docierały do
W S Z E C H Ś W I A T 293
powierzchni Z iem i w daleko większej ilości, niż to ma miejsce dzisiaj, i hrały udział w procesach syntezy. Ponadto dzieje naszej kuli ziem skiej rozporządzały czasem w ta
kich rozmiarach, o jakich dzisiejszy chemik, zrzeszony nawet w trusty mózgów, marzyć nie może.
W śród tych pierwszych związków orga
nicznych, których ilość stale wzrastała w ówczesnych morzach, zachodziły dalsze przekształcenia chemiczne, aż wreszcie po
wstać m ogły takie związki, które posiadały ju ż cechy życia.
A le m ógłby ktoś śmiało postawić w tym miejscu pytanie, jakim i właściwościami m u
siały odznaczać się owe zw iązki chemiczne, aby zdoibyć palm ę pierwszeństwa — p ie rw szych zaczątków życia?
Gdybyśm y w dzisiejszym stanie w iedzy m ogli bez większych trudności odpowiedzieć na pytanie: co to jest życie — dalibyśmy rów nież jasną odpowiedź na pytanie po
przednie a równocześnie zagadnienie sto
sunku m aterii żyw ej, uorganizowane j do m artw ej, stałoby się jasne.
A le czyż w badaniach naszych nie zn a j
dujem y się w tej ch w ili na pograniczu ż y cia i m aterii nieożyw ionej?
Czyż można bowiem było do owych sub- mikroskopowych tworów, jakim i okazały się w i r u s y , zastosować dotychczasowe p o ję cia o organizacji komórki i m aterii żyw ej w ogóle? Przecież najm niejsza komórka jest ju ż wysoce zorganizowaną jednostką b io
logiczną. W szystkie właściwości komórki — jako tworu żyw ego — a w ięc oddychanie, pobieranie pokarmu, zdolność do ruchu, wrażliw ość na bodźce, podział i rozrost — są niepodzielnie związane z całością jej skomplikowanej organizacji, na którą skła
dają się plazma, jądro, błona itd. A p rze
cież i te części składowe nie przedstawiają sobą prostych jednostek; niektóre z nich (plazm a) to skupiska przede wszystkim w ody (do 90%), substancji azotowych i b ia ł
kowych, węglowodanów, tłuszczów, szeregu enzym ów i hormonów, nie m ówiąc już o składnikach m ineralnych. W iększość w y mienionych ciał udało się w ydzielić w sta
nie krystalicznym. Są to ciała niezdolne do samodzielnego życia, ale zorganizowane w protoplazmy i jądra, tw orzą komórkę, która — żyje.
Jeżeli p rzyjrzym y się teraz tablicy, która podaje nam obrazowo w ym ia ry żywego, zor
ganizowanego tworu, jakim jest krwinka
K K W /N K tf L UO ZKA - f ~ A M 7 5 0 0
BACULUS PRODIGIOSUS
RICKE T T SI A ---
WIRUS ZARAZY PAPU ZIE0 - H I RUS O S P Y--- PLE U RO - P N E U MONIA
W/RUS U R A Z Y K U R Z E J -
WIRUS GR YP Y---
BA K TER IO FA G C,s '---
WIRUS CHOROBY MOZAIK. TYTONIU —
WIRUS CHOROBY PYSKA / R A C IC---- DROBINA B IA Ł K A________________
7 5 0 ...
300 ... ...
275 ... ...
1 7 5 ...
1 2 5...
100 ... -G
80 ...
75 — - ... ...
50 ...
10 ...
5 ...
Byc. 1. W y m ia ry kom órek, w iru só w i drobin białka.
ludzka (rzędu 7500 mu1) i w ym ia ry n a jw ięk szych drobin chemicznych (rzędu 1— 5 mu), to stwierdzam y m iędzy n im i — istnienie ogromnej przepaści. Stawiano też sobie nie
jednokrotnie pytanie, czy pom iędzy światem organizm ów komórkowych a światem dro
bin chemicznych, nie ma jakichś ogn iw po
średnich, jed n ym słowem — czy nie jest m ożliw a jakaś prostsza kom binacja z m n iej
szej ilości składników, p rzy której życie b y łoby jeszcze — w zględ n ie ju ż m ożliwe.
Badania E l f o r d a w ykazały, że w i r u s y i b a k t e r i o f a g i stanowią ow e stadia pośrednie pom iędzy św iatem drobin chemicznych a światem organizm ów . A le — skoro przy coraz to m niejszych w ym iarach cząsteczki, skom plikowana organizacja, w ła ściwa komórkom, n ie jest m ożliw a, to i or
ganizacja w irusów musi w yk azyw ać cechy pośrednie. Gdyby nitkowata cząsteczka n a j
lepiej poznanego wirusa c h o r o b y m o z a i k o w e j t y t o n i u , przedstawiała ku l
kę o średnicy 40 mu, to taki tw ór m ógłby pomieścić tylko 500 drobin białka i nie b y łoby ju ż m iejsca na wodę, tłuszcze, w ęglo
wodany, hormony, enzym y itd. Jeżeli z e j
dziem y jeszcze bardziej w dół, to taki wirus c h o r o b y p y s k a i r a c i c , o średnicy 10 n i ą , m ógłby zmieścić ju ż tylko 8 drobin białka i — n ic ponadto.
W roku 1935 amerykański uczony S t a n - 1 e y w ykrystalizow ał w spom niany w yżej wirus choroby m ozaikow ej tytoniu. K r y ształy te okazały się czystym białkiem . A le to białko — zaklęte w kryształ — posiadało własności zakaźne w stopniu o w iele w y ż szym, niż sok chorej rośliny tytoniowej, co w ięcej — kryształ rozpuszczony w w odzie b ył tak zaraźliw y, że nawet w rozcieńczeniu 1 : 10 m ilionów, w yw o ływ a ł chorobę zdro
wego tytoniu. K ied y w reszcie na dodatek stwierdzono, że kropelka tak rozcieńczonego białka, przeszczepiona na zd row y liść tyto
niowy, rozmnaża się w nim z zadziw iającą szy’hkośeią, granica między^ światem żyw ym i m artwym uległa zatarciu do tego stopnia, że odrodzenie poglądów starożytnych m y śli
*) 1 nKL rów n a się 0,000 01 mm.
cieli o jedności m aterii żyw ej i m artw ej — stało się rzeczą m ożliwą.
Ów moment w ydzielenia m artwego k r y ształu! choroby zakaźnej, kryształu czystego białka, które w odpowiednich warunkach nabiera cech żyw ego tworu, rozmnaża się i atakuje, a wszystko to dzieje się bez w ody organizacyjnej, bez węglowodanów, bez Hu
szczy w samej cząsteczce wirusa — stał się m om entem zwrotnym w naszych dotych
czasowych poglądach na istotę życia.
Skoro w iru sy stanowią ogniw a pośrednie pom iędzy światem drobin chemicznych a światem organizm ów żywych, to ewolu
cyjn e przejście od najprostszych zw iązków chemicznych, w epoce bardzo odległej w y tworzonych, do bardziej skomplikowanych tworów, jakim i są białka, staje się wręcz prawdopodobne. Cała dalsza gradacja sta
diów pośrednich, przejściowych, od tych najprostszych białkow ych drobin chem icz
nych m aterii m artw ej do najm niejszej ko
mórki, staje się jasna i m ożliw a do p rz y ję cia. E w o l u c y j n y rozw ój form życia, przemiana postaci m niej zróżnicowanych w bardziej złożone, co w rezultacie dopro
w adziło do tej bogatej flo ry i fauny dnia dzisiejszego, jest obecnie faktem uznanym przez większość przyrodników.
W y n ik i wieloletnich, żmudnych badań wszystkich prawie nauk przyrodniczy-ch utw ierdzają nas coraz bardziej w przekona
niu, że wszystkie organizm y są powiązane ze sobą w ęzłam i pokrewieństwa a różnice m iędzy gatunkami to nie tylko różnice w y glądu i budowy, lecz także składu chemicz
nego, który skom plikował się w m iarę roz
w oju świata organicznego.
'Przyswajanie dwutlenku w ęgla jest je d nym z najważniejszych procesów życiow ych roślin zielonych. Równocześnie jest to jeden z najw ażniejszych procesów chemicznych w ogóle, jakie odbywają się na kuli ziem skiej. Stanowi on bowiem źródło wszystkich zw iązków organicznych, jakie znajdujem y w roślinach, zwierzętach i w m artw ej p rzy rodzie. W końcowym wyniku tej reakcji, zachodzącej pod w pływ em energii promieni słonecznych, z połączenia 6-ciu drobin dw u tlenku w ęgla z 6-ma drobinami wody po-
*3 T — N
/
hcŹ ^
N-
\ h
H f - C i & li 3 A \ , / '
t r c
5CVi
I R T ^C - C H
W
CH0 HC±
i - I -C=0
H f - C CH,i *
c--oI o / ^CH, CH
ii
c= o
o- ch3
' C H LO R O FIL A
CssH/2 tig
H f CH,
h3c- c h CHZ
CH, Hic
,
xchz h jc- c h
\CH, / *
H X ch3
Hzc
• r.H LO PO F/L B•
Cs s Hr o 0s KI^M9
CH.,
c=o c/y,
i w
C C C '
/ V W
z | | ^ / - c 2w5\ _ / V A/— T
/a \ „ /
w /
—
/v Mg v y = £* / * j [ » ) - « s* V W
i 1« ,•
CH,: HC — C--0 I ^ I
ch2 c-o
I I
F IT O L - O O C 0 -C H 3
•C H LO R O FIL B A K TE R s
Css^74.
H .C - C H
3
\'CH,\ /
HC S C C H -C H = C H -C = C H -C H = C H -C = C H -C H =
CH, /%ć\ /<7 CH,
* C//5 ^
I
ch3 V2 L!KO PEN U-
Ryc. 2. W z o r y chemiczne chlorofilów .
w staje cukier; w ydziela się przy tym 6 dro
bin tlenu. W całym przebiegu tej skom pli
kowanej fotosyntezy biorą udział trzy sub
stancje: dwutlenek węgla, woda i barwik, którym przeważnie jest ba fw ik zielonym — c h l o r o f i l .
M im o wieloletnich badań przeprowadzo
nych z w ielkim nakładem pracy, głównie przez H. F i s c h e r a i jego uczniów oraz chem ików polskich: M. N e n c k i e g o i L.
M a r c h l e w s k i e g o , o przebiegu tego procesu, w poszczególnych jego etapach, nie jesteśm y dostatecznie poinform owani. W y daje się, jak gdyby przyroda starała się szczególnie tę tajemnicę ustrzec przed w szel
kim i próbami je j dokładniejszego zbadania.
Zagadnienie powstawania chlorof ilu w z ie lonych częściach rośliny nie jest jeszcze również dostatecznie rozwikłane. Jest rze
czą niewątpliwą, iż tworzenie się tego z w ią zku, być może przez utlenienie jakiegoś
«protochlorofilu», jest reakcją fotochem icz
ną, skoro szereg roślin, które żyją w ciem ności, nie w ytw arza chlorofilu. Zaw ierają one więksize ilości żółtych pigm entów i bar
dzo małą ilość zielonego barwika, który je d nak nie jest identyczny z chlorofilem. F ak
tem natomiast jest, że znika on przez na
świetlanie i przekształca się w chlorofil, to znaczy — rośliny stają się zielonym i.
Odkrycie w ostatnich latach nowego z w ią zku, spokrewnionego w ielce z chlorofilem
roślinnym, rzuca nowe światło na problem powstawania chlorofilu.
Zdolność niektórych bakterii siarkowych i purpurowych ( Rhodobacillus palusłris, Thiocystis uiolacea) do asym ilacji dwutlen
ku węgla na podobieństwo zielonych roślin, opiera się na obecności czerwonego barwika, zwanego przez analogię — c h l o r o f i l e m b a k t e r y j n y m . Chemiczna struktura te
go barwika, tak niew iele różniąca się od struktury chlorofilu roślinnego, pozwala na przyjęcie z dużym prawdopodobieństwem, że chlorofil zielonych roślin stanowi etap dalszego rozw oju chlorofilu bakteryjnego.
Być może, iż ten ostatni jest wdaśnie ow ym — od dawna poszukiwanym — «p ro- tochlorofilem ».
Zainteresowanie, jakie wzbudziły zdolne do fotosyntezy bakterie siarkowe i purpu
rowe, w ynikło również z innych przesłanek.
Są one szczególnie licznie rozpowszechnio
ne, irosną na podłożach czysto nieorganicz
nych i — nie w ym agają tlenu. Zagadnienie ich budowy w iąże się ściśle z teorią ew olu cji. Skoro geologow ie zakładają brak tlenu w ow ej odległej, pierwotnej epoce, w któ
rej na nieorganicznych podłożach czynnych wulkanów, w atmosferze przesyconej li tylko dwutlenkiem węgla, 'kształtowało się pierwsze życie, można bakterie siarkowe i purpurowe, bez większych zastrzeżeń, uważać za — najstarsze tw ory żyw e na Ziem i.
M. N U N B E R G
DLACZEGO MUSIMY W ALCZYĆ ZE SZKODNIKAMI LEŚNYMI?
Lasy można podzielić na dw ie grupy:
1) Lasy pierwotne, zwane zw y k le puszczami, w których gospodaruje sama przyroda, oraz 2) Lasy zagospodarowane przez człowieka, lasy, które swym w yglądem w m niejszym lub w iększym stopniu odbiegły ad puszcz.
Nazwa « puszcza* jest dzisiaj często używana dla określenia większych kompleksów leś- nych, pozostałych po dawnych prawdziw ych puszczach (np. Puszcza Tucholska).
Puszcze pierwotne swym składem gatun
kowym roślinnym i zwierzęcym stanowią zharm onizowaną całość. Ta harmonia po- m iędzy jednym światem a drugim ustaliła się w ciągu tysięcy lat dzięki warunkom, w jakich dana puszcza powstawała. Ga
tunki, którym środowisko nie odpowiadało zostały w yelim in ow ane a pozostały te, które w walce o b y t znalazły tu dogodne miejsce.
Zespół puszczański odznacza się bardzo bogatym składem gatunkowym, natomiast ilość osobników w obrębie poszczególnych gatunków jest niewielka. W śród zw ierząt zamieszkujących puszczę zaznacza się to w y raźniej aniżeli wśród roślin, składających się na nią. D zieje się to dlatego, że poszczególny gatunek ma sporą ilość wrogów, którzy nie
dopuszczają do jego nadmiernego rozm no
żenia się. Istnieje równowaga biologiczna, którą w czasie cechują nieznaczne wahania w składzie ilościowym poszczególnych ga tunków, zamieszkujących puszczę. Powstał tzw. klimaks, tj. ostateczna form a lasu wraz z jego mieszkańcami, jaka w danym środo
wisku jest najwłaściwsza.
Ta rów now aga biologiczna została silnie naruszona w lasach zagospodarowanych przez człowieka. Z gospodarki zostały w y e lim inow ane te gatunki roślin, a głów nie drzew, których człowiek nie umiał zużytko
wać, lub które w yd aw ały mu się mało do
chodowym i. Gospodarkę oparto na szablo
nowych kalkulacjach finansowych (szkoła niem iecka). Starano się przy7 najm niejszych wkładach wyciągnąć jak największe zyski i to o ile możności jak najprędzej. D rze
wam i, które tym kalkulacjom odpowiadały najlepiej byty sosna i świerk. Powstała więc
«św ierk o- i sosnomania», nie cierpiąca in nych gatunków drzew7. O lbrzym ie połacie, zajm yw ane ongiś przez puszcze oddano pod czyste drzewostany sosnowe lub świerkowe.
W skutek gospodarowania zrębami zupeł
nym i (usuwanie wszystkich drzew na pew-
W S Z E C H Ś W I A T 297
nej pow ierzchni) powstały ogromne, prze
strzenie zajęte przez te dwa gatunki drzew.
Przy zrębach nie oszczędzano krzewów, któ
re « przeszkadzały* w odnawianiu lasu. O d
słonięta przy zrębach zupełnych roślinność dna leśnego, przyzwyczajona do ocienienia i w ilgoci, znajdyw ała na otwartej i nasło
necznionej powierzchni zrębu niekorzystne warunki bytu.
T e zm iany natury gospodarczej pociągnęły za sobą daleko idące zm iany wśród świata zwierzęcego, zamieszkującego las. Pozostały te gatunki, którym dogadzała sosna czy świerk, inne, wskutek braku pokarmu lub niesprzyjających warunków klim atycz
nych — ustąpiły zupełnie łub w znacznej mierze.
Najw cześniej zm ienił się świat drobnego ptactwa. Tak np. ptaki gnieżdżące się w dziuplach, jak sikory, bargle, dzięcioły — wskutek stałego usuwania drzew o drewnie m iękkim (osika, brzoza, olcha), pozbawione zostały możności gnieżdżenia się. T o samo dotyczy ptactwa drobnego, ścielącego gniaz
da w krzewach. Usuwanie podszytu przy za
kładaniu zrębów zupełnych m iało ten sam skutek co i elim inowanie z gospodarki osiki, olchy czy brzozy. Jeśli sobie uświadomimy, że jedna para sikor w ciągu roku zjada sama i karm iąc młode kilkadziesiąt kilogram ów (około 70) owadów', to stanie się zrozumiałą rola, którą te ptaki odgryw ają w zm niejsza
niu ilości owadów. Przez w ad liw ą gospodar
kę zm alał w ybitnie jeden z najpotężniej
szych czynników', przyczyniających się do utrzymania równowagi biologicznej w lesie.
W ybitnem u zubożeniu uległ też świat owadów. Gatunki drapieżne, jak np. chrzą
szcze z rodziny biegaezowatych (Carabidae) występują w drzewostanach sosnowych w znacznie m niejszej ilości gatunków, a także osobników w obrębie poszczególnego gatunku. Jeśli ilość ich w sośninach p r z y j
m iem y za 1, to w drzewostanach m iesza
nych jest ich 6 razy więcej. Rola ich w tę
pieniu innych owadów w drzewostanach so
snowych uległa tym samym także kilkakrot
nemu zmniejszeniu.
Zm iany, jakie człowiek wprow adził do la sów' zagospodarowanych, w yw ołały jeszcze
większe zubożenie wśród owadów pasożyt
niczych. Znaną jest rzeczą, że owady paso
żytnicze ,z rodzin gąsieniczników (Ic h n e u - m onidae), m ęczelkowatych (Braconidae), bleskotek (C halcididae) i rączyc (T a c h in i- dae) m ają dużą ilość swych żyw icieli, w których zam ykają swój roczny cykl roz
w ojow y. Tak np. malutką bleskotkę T ric h o - grammct evanescens W e s t w. (ryc. 1) w y -
Rye. 1. Malutka bteskotka T rich o g ra m m a eva- nescens W e s t w. na jajku strzygonŁi cihainówki.
70X.
hodowano z ja j kilkudziesięciu gatunków ow adów żyjących na najrozmaitszych rośli
nach, tak drzewnych, jak też ha krzewach i roślinach zielnych. Przez w yelim inowanie tych roślin z drzewostanów sosnowych utru
dnił człowiek byt Trichogram m a, gdyż nie może ona łatwo znaleźć swych żyw icieli;
stąd też i działalność je j w monotonnych drzewostanach sosnowych spadła niepo
m iernie nisko. Tu ja ja takich szkodników jak strzygonii choinówiki (P a n o lis flamm ea S c h i f f . ) czy poprocha cetyniaka (Bupalns piniarius L .), których gąsienice zjadają igły sosny, są opadane w znikom ym procencie przez Trichogram m a (rzadko ponad 20%), podczas gdy w drzewostanach mieszanych procent ten dochodzi często do 70-u, a na
w et i 90-u. T o samo zjaw isko aa obserwo
wano u pasożytów gąsienic i poczwarek ró
żnych szkodliwych gatunków Owadów. Nie mogąc łatwo znaleźć żyw icieli w lasach so
snowych, skazane są pasożyty na złe w a runki bytowania; okazje liczniejszego roz
woju powstają tylko w tych latach, w któ
rych i jakiś szkodnik pojaw i się liczniej.
W takich warunkach pasożyty rozm nażają się szybciej, doganiają zw ykle szkodnika i likw idu ją go, ale w stosunku do gospo
darki ludzkiej pomoc ta przychodzi zw ykle za późno, bo ju ż po zniszczeniu drzewostanu przez szkodnika.
Tak samo zw ykle za późno przychodzi po
moc ze strony pasożytniczych grzybów czy bakterii. Jest znany szereg tych pasożytów, żyjących przeważnie na larw ach i poczWar
kach owadów. Do optimum sw ojego rozwoju potrzebują one dużej wilgotności i ciepłoty gleby i powietrza. W drzewostanach czy stych sosnowych znajdują zw ykle wysoką ciepłotę, ale także i brak w ilg o ci i to nie po
zwala im ua rozw inięcie w pełni swej po
żytecznej dla człowieka działalności. D la
tego też na pomoc z ich strony w iele liczyć nie można. Takie rodzaje jak Cordiceps (ryc. 2) i Isaria (ryc. 3), pasożytujące na
Ryc. 2. G rzyb pasożytniczy, C ordiceps, w yra sta jący z gąsienicy barczatki sosnówki.
Ryc. 3. G rzyb pasożytujący Isarici, w yrasta ją cy z pocz w arki strzygon ii ehoinów ki, pow iększone
1.20X.
gąsienicach i poczwarkach największych w rogów sosny, nie od gryw ają żadnej prak
tycznie roli w lasach sosnowych północnej i zachodniej części kraju.
Destruktywna gospodarka człowieka w la sach, zapoczątkowana przed stukilkudziesię- ciu laty, dopiero w ostatnich czasach otwarła oczy leśnikom na niebezpieczeństwo, na ja kie lasy zostały narażone. Co kilka czy k il
kanaście lat przew alają się przez la sy kata
strofy w yw ołane przez małe owady. W y sta r
czy wspomnieć, że strzygonia ohoinówka w latach 1922— 24 zmusiła do w ycięcia la
sów na powierzchni 220.000 hektarów, w y wracając tym samym «do góry nogam i» cały plan gospodarczy w północno-zachodnich
lasach Polski. A szkodników takich jest długi szereg. Barczatka, mniszka, osnuja, borecz
niki, szeliniak, chrabąszcz i korniki — oto kilka z najważniejszych. Szkody wyrządzane przez nie idą w grube m iliony, jeśli nie m i
liardy. I dlatego musimy nasizych lasów bronić, żeby nie dopuścić do ich ruiny. Na obecne pokolenie spadł ten ciężki obowiązek i musimy się z niego należycie wyw iązać.
Drogi do poprawienia krytycznej już dzi
siaj sytuacji są dw ie:
a ) zapobieganie szkodom (profilaktyka), b ) zwalczanie szkodników w czasie ich masowego pojawu.
Zasadnicza różnica w wynikach, które się osiąga idąc tym i dwom a drogam i, polega na tym, że zapobieganie godzi w przyczynę m a sowego pojawu (g ra d a cji) szkodnika i usu
w a ją po pewnym czasie na stałe. Zw alcza
nie nie dopuszcza do wyrządzenia szkody pnzez owada, lecz nie usuwa przyczyny jego gradacji, dlatego też niebezpieczeństwo zo
staje zażegnane tylko na krótki przeciąg czasu. Kosztów profilaktyki nie odczuwa się tak dotkliwie jak kosztów zwalczania, gdyż są one rozłożone na dłuższy okres czasu, a przede wszystkim dlatego, że koszty7 te często pokrywają się zupełnie z innym i czynnościam i gospodarczymi. Głównym środ
kiem profilaktyki jest hodow la takiego lasu, który by sw ym składem ja k majbardzie zb li
żony był do lasów naturalnych, tak odpor
nych na zakusy szkodliwych owadów. Da się to osiągnąć przez odnawianie zrębów kilkom a gatunkami drzew i krzewów, co nie pociąga za sobą specjalnie wysokich ko
sztów, bo pokrywa się z czynnościami prze
w idzianym i na każdy rok przez plan gospo
darczy. W yhodow ane z takich upraw drze
wostany będą odporne przeciw szkodnikom, co pozw oli w przyszłości zaoszczędzić w y datki związane z ewentualnym zwalczaniem.
Można więc z radością powitać starania obecnych w ładz adm inistracji leśnej, które zerw ały już w znacznej m ierze z dotychcza
sową szablonową gospodarką drzewostanami jednogatunkowym i (sosnowym i lub św ier
k o w y m i) i w kroczyły na nową drogę, trzy
m ając się haseł rzucanych już od dawna
W S Z E C H Ś W I A T 299
przez ochronę lasu! Największych w ysił
ków będzie wym agać gospodarka w środko
w ej i zachodniej Polsce, gdzie lasy swym w yglądem różnią się tak krańcowo od lasów reszty kraju i gdzie owady wyrządzają n a j
większe szkody.
P o w ie niejeden: dobrze — to przyszłe drzewostany mieszane będą odporne prze
ciw owadom ; a co się stanie z drzewosta
nami sosnowymi cizy świerkowym i, założo
nym i już dawniej? Przecież ow ady będą się w nich nadal pojaw iać masowo od czasu do czasu i będą zagrażać ich bytowi. — Tak, to jest zło koniecżne, w ynikłe z dawniej popeł
nianych błędów. Toteż zadaniem ochrony lasu jest zwalczanie owadów w momencie, gdy będą lasom zagrażać. I to zło konieczne będzie się jeszcze tak długo ciągnąć, aż w m iejsce tych zniekształcanych drzewosta
nów nie w yhodujem y nowych, odpornych.
Trw ać to będzie lat kilkadziesiąt i przez ten czas ciążyć będzie na obecnych pokoleniach obowiązek ochrony lasów przed szkodnika
mi. Jest to obowiązek tym ważniejszy, że obecna lesistość Polski jest mała i musimy bronić każdego kawałka lasu, by nie p rzy
czyniać się do zubożenia kraju w tak w ażny surowiec, jakim jest drewno. A pamiętajmy, że las to nie tylko źródło dostarczające dre
wna. Las to regulator klimatu, w ylew ów rzek, źródło zdrow ia i piękna. Las — to skarbnica narodowa.
W ychodząc z tych założeń administracja leśna nie szczędzi grosza na ochronę lasu.
Poza rok rocznym zwalczaniem szkodliwych owadów (np. szeliniaka, smolików, zw ójek niszczących młode uprawy), koniecznym jest tępienie innych szkodników, pojaw iających się masowo co kilka lub kilkanaście lat. Tak np. w roku bieżącym zorganizowało M in i
sterstwo Leśnictwa zwalczanie na ogromną skalę osnui gwiaździstej (Acanlholyd a ne- m oralis T h o m is.), owada należącego do rzędu błonikówek (H ym enoplera). Szkodnik ten od kilku dziesiątków lat występuje stale w zagłębiu przem ysłowym Górnego Śląska w okolicy Pszczyny i Katowic. Stąd przesu
wa się pow oli na północny-wschód, a w ostat
nich latach zdobył nowe tereny, sięgając już pod samą Częstochowę. Skutki żerowania larw osnui są tego rodzaju, że w drzewosta
nach sosnowych ustaje zupełnie przyrost na masie, u wielu drzew usychają wierzchołki, duży nawet procent drzew usycha zupeł
nie. W znacznej mierze pom agają osnui w tym korniki, które w lasach zniszczonych przez wojnę, występują w nadmiernej ilo ści. Tak po kilkunastu latach powstają drze-
Ryc. 4. Samolot opylający las. N a dalszym planie ognisko, którego dym w skazuje kierunek wiatru. Fot. M akarew icz — Katow ice.
woslany silnie przerzedzone, negatywne, a szkody są tym większe, że osnuja opada przede wszystkim drzewostany młode.
W pierwszym i drugim roku tylko nie
znaczna część larw osnui przepoczwarcza się i daje postać doskonałą owadu, a główna rójka przypada dopiero w trzecim roku.
Stąd też w drzewostanach, opanowanych przez osnuję żer powtarza się co roku z tym, że oo trzeci rok żer jest bardzo intensywny.
Pow ierzchnia lasów opanowana prizez osnuję w ynosi około 25.000 ha, z czego 17.500 hektarów objęto w tym roku akcją z w a l
czania. N iesprzyjająca pogoda przeszkodziła w opanowaniu sytuacji na całej zagrożonej powierzchni. Jest to jedna z największych aikcji tego rodzaju, przeprowadzanych do
tychczas nie tylko u nas lecz i za granicą.
Jako trucizna użyty został p yln y arsenian wapnia o zawartości 12— 40% A s20 5. T ru ci
znę rozpylano z samolotu typu L i- 2 (D ou- glasy dw um otorow e). W akcji brało udział sześć maszyn. Baza lotnicza była w K a to w i
cach, gdzie znajdow ały się też stacja m e
teorologiczna, radiowa i punkt sanitarny.
Łączność z terenem była utrzym ywana przy pomocy stacji krótkofalowej zm ontowanej
na samochodzie, który zm ieniał sw oje m ie j
sce pobytu w m iarę przesuwania się akcji na nowe tereny. Loty odbywały się tylko wczesnym rankiem i wieczorem, gdyż w y twarzające się w ciągu dnia prądy Wstępu
jące powietrza, w yw ołane nagrzaniem lasu przez słońce, przeszkadzały opadaniu pyłu na las. W ysokość lotu nad lasem wynosiła 2— 8 metrów. Jeden samolot, w czasie je d nego lotu opylał powierzchnię 80 hektarów, zabierając do kabiny 2.000 kg pyłu. Dawka trucizny na 1 ha wynosiła 25 kg. Koszt opy
lania jednego hektara kalkulował się około 5.400 zł.
Praktyczny w yn ik opylania drzewostanów w czasie sprzyjającej pogody jest bardzo do
bry, tam gdzie przeszkadzały deszcze — słabszy, lecz jeszcze zadawalniający. Szkody poniosło drobne ptactwo leśne, którego część (około 30%) zginęła. Również ucier
piały pszczoły, zwłaszcza te, których pasiecz
nicy nie w yw ieźli m im o ostrzeżeń. Ze z w ie rzyn y nieznacznie ucierpiały zające. Przez cały czas opylania i nadal jeszcze były i są prowadzone badania nad w pływ em rozsy
panej trucizny na życie lasu i jego m ie
szkańców.
M. K O C Z W A R A
SAPONINY I ROŚLINY SAPONINO WE
Od niepamiętnych czasów znanym jest fakt, że w yciągi w zględnie odw ary wodne pewnych roślin np. korzeni m ydlnicy (S a - ponaria o fficin a lis ), nasion kasztanowca (Aesculus hippocastanum ) wstrząsane, sil
nie się pienią. Własność ta jest od dawna użytkowaną praktycznie m. in. do prania tkanin zwłaszcza delikatniejszych, w za
stępstwie m ydła. Od w ielu lat stosowane są rów nież pewne rośliny a w łaściw ie sok z nich w ygniatany do trucia ryb *). Z dol-
*) O b ja w y zatrucia ryb m ogą w y w o ły w a ć je d nak ró w n ież inne substancje np. niek tóre a lk a loid y , g lik o z y d y cjau o h ydryn ow e i in. Podobn ie p ien ią się także inne substancje w roztw orach w odn ych np. białka, te jednak nie nadają się do prania w zastępstw ie m ydła.
ność pienienia się w rotworach wodnych oraz zatruwania ryb zaw dzięczają owe ro
śliny obecności s a p o n i n , złożonych sub
stancji organicznych.
Saponiny należą do glikozydów a więc zw iązków zbudowanych z części cukrowej i niecukrowej. Przy hydrolizie dają z jednej strony cukier' lub aldehydokwas cukrowy, z drugiej, nie m ające charakteru cukrowego, tzw. sapogeniny. Sapogeniny są to związki pochodne bądź steroli (złożonych alkoholi) bądź trójteipen ów a w ięc substancji dają
cych- się w yprow adzić z węglowodoru:, izo- prenu.
Saponiny znane są ja k o proszki bezposta
ciow e lub krystaliczne, przeważnie rozpu
szczalne w wodzie i spirytusie, nierozpu