• Nie Znaleziono Wyników

KRAKÓW 1948 WSZECHŚWIAT

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "KRAKÓW 1948 WSZECHŚWIAT"

Copied!
35
0
0

Pełen tekst

(1)

W SZECHŚW IAT

PIS M O PR Z Y R O D N IC ZE ,

O R G A N P O L S K IE G O T - W A P R Z Y R O D N I K Ó W IM. K O P E R N I K A

ROCZNIK 1948, ZESZYT 1

R E D A K T O R : Z. GRODZ1ŃSKI

KOMITET R ED A K C YJN Y:

K. M A Ś L A N K IE W IC Z , W Ł . M IC H A L S K I, ST. S K O W R O N , D. S Z Y M K IE W IC Z , J. T O K A R S K I

Z ZASIŁKU W YDZIAŁU NAUKI MINISTERSTWA OŚW IATY

K R A K Ó W 1948

(2)

% , Y V 3 * e</h

» v | , 3 i S

"k

T R E S C Z E S Z Y T U

F e r e n s B.: Nad Barvczą ... str.

K s i ą z k i e w i c z M .: Afrykańskie złoto ...

S z a r s k i W .: Czy zmierzch w ielo ryb n ictw a ?... ...

S t e c k i K.: Zarastanie dna zbiornika wodnego w Dychowie ...

P i g o ń A.: Na granicy świata roślin i zwierząt ..., ...

J u r k o w s k a H.: W iązanie azotu przez sinice ...

S z y m k i e w i c z D.: Rośliny mające mało krewnych ...

K u l c z y ń s k a W .: X X I Zjazd Państwowej Rady Ochrony Przyrody Z n a s z e j p r z y r o d y : ...

Co robią okrzemki w zimie.

D r o b i a z g i p r z y r o d n i c z e : ... ...

Kobalt w Polsce.

Jak mierzyć objętość pojedynczych komórek.

Virus nowotwora gruczołu mlecznego.

Ciepło palenia.

O antybiotykach.

Z w y ż s z y c h u c z e l n i : ...

Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie.

P r z e g l ą d w y d a w n i c t w : ...

J. Augusta - M. Remeś — Uvod do vseobecne paleontologie.

M. Thomas — Plant physiology.

1

6

10 13 17

19

21

22

2i

26

29

31

A d res R ed a k cji i A d m in istracji:

R e d a k c j a : Z. G rodziński — Zakład anatom ii p o ró w n a w czej U. J.

K ra k ó w , św. A n n y 6. — T e lefo n 566-92.

A d m i n i s t r a c j a : Br. K ok oszyń sk a — K raków , P o d w ale 1.

(3)

O R G A N P O L S K I E G O T - W A P R Z Y R O D N I K Ó W IM. K O P E R N I K A

Rocznik 1948 Zeszyt 1 (1775)

B. F E R E N S

N A D B A R Y C Z Ą

Reportaż ornitologiczny z M ilicza na Śląsku Dolnym

W śród Ziem Odzyskanych Śląsk zajm uje w granicach nowej Rzeczypospolitej P o l­

skiej szczególnie ważną pozycję. N ie tylko z punktu w idzenia politycznego i gospodar­

czego, lecz także naukowego, przyrodnicze­

go. N a słowo Śląsk staje nam przed oczyma m im o w oli las dym iących kom inów fabrycz­

nych, w ielkich pieców hutniczych z rozle­

głym i hałdami. Tym czasem Śląsk jest krainą kontrastów. Spójrzm y na krajobraz. Z je d ­ nej strony obszar Górnego Śląska na wskroś zindustrializowany. Na znacznej przestrzeni zadym iony i zam glony w yziew am i hut, fa ­ bryk i kopalń. Kraina gdzie dobywa się n a j­

większy skarb Polski — czarne diamenty.

Lecz i ten obszar posiada zwarty kompleks lasów szpilkowych i mieszanych, siedlisko silnie już dzisiaj ręką ludzką przetrzebionej zw ierzyny. Z drugiej strony dawna własność niemieckich «g ra fó w », ogromne łany pól uprawnych i łąk, wśród których jeszcze z końcem ubiegłego stulecia gnieździł się królewski ptak stepu d r o p Otis tarda L. Na południu łańcuch Karkonoszy i Sudetów z piętrem alpejskim i osobliwą fauną. T u ­ taj gnieździ się dziś jeszcze, choć rzadko

i sporadycznie, ufny w stosunku do czło­

w ieka ptaszek, s i e w k a g ó r n a czyli m o r n e l Charadrius m orinellus L „ którego ojczyzną jest tundra lapońska. N a północ­

nych wreszcie rubieżach Śląska wśród ana- stomoz dopływ ów Odry leży obszar sztucz­

nych jezior i stawów, potężnych gospodarstw rybnych, gdzie krajobraz zachował m ie j­

scami swój najpierw otniejszy charakter. T u ­ taj jest śląskie Polesie. Tu taj znalazły swą naturalną ostoję rzadkie gatunki świata pta­

siego. Tu taj uchodząc przed zgubną dla przyrody kulturą i techniką człowieka, zna­

lazły jeszcze ostatnie schronienie te spośród ptaków, które niegdyś licznie zam ieszkiwały Śląsk, a których dni są już dzisiaj policzone.

Do tego raju ptasiego, którego głóiwmyini elementami są las i woda, podąża na w io ­ snę uzbrojony w lornetkę i aparat fotogra­

ficzn y przyrodnik. Zainteresowany życiem

ptaków, a urzeczony majestatem dzikiej,

niemal pierwotnej przyrody z utęsknieniem

oczekuje ow ego dnia jesiennego, w którym

znów wyruszy na błota i mokradła, by za ­

znać jedynych w swoim rodzaju emocji, by

posłuchać na ciągu jak nadchodzącej burzy,

(4)

Ryc. 1. Obszar w ó d i błot nad Baryczą, 50 km na północ od W rocław ia.

szumu skrzydeł i gęgania nieprzeliczonych stad dzikich gęsi, łub podchodzić m row ie dzikich kaczek przeróżnych gatunków, gdy w blasku zachodzącego słońca zapadaj;} na jeziora.

Próżne b yłyb y w ysiłki zm ierzające do przelania na papier wrażeń i przeżyć zdo­

bytych nad Baryczą. N ie zam ierzam ró w ­ nież przedstawiać spisu ptaków tam w ystę­

pujących. Pragnę podzielić się z czyteln i­

kiem garścią wspomnień, które utkw iły m i w pamięci po odbytych na wiosnę i jesie- nią w towarzystw ie kolegów przyrodników wycieczkach ornitologicznych do M ilicza;

Z bogactwa gatunków ptasich w ym ienię tylko te, które na krajobraz w y w iera ją szcze­

gólne piętno. W y m ien ię rzadkości ornitolo­

giczne, które ze w zględów zoogeograficznych i z punktu w idzenia ochrony przyrody na wzm iankę zasługują.

Przenieśm y się w teren. 50 km na północ od W rocław ia, gdzie len iw ym nurtem snuje się rzeka Barycz, rozciąga się na przestrzeni z górą czterdziestu kilom etrów w ielki obszar wód i błot, najw iększych w Europie środ­

kow ej gospodarstw rybnych. Jeziora i stawy nad Baryczą, położone w obrębie starych la ­ sów, wśród których dęby w iekow e o sześciu metrach obwodu w pierścienicy nie należą do rzadkości, osobliwy posiadają urok. Na anaczuej przestrzeni jeziora zarosłe są la ­

sem nieprzebytych trzcin kilkum etrowej w y ­ sokości. Las, woda i oczerety dają schro­

nienie niejednemu, silnie w swym bycie za­

grożonemu gatunkowi ptaka.

Do największego jeziora «G rahow nicy»

prow adzi z centralnie w depresji Baryczy położonego miasteczka pow iatow ego M ili­

cza m ało uczęszczany szlak. Ulica zrazu brukowana typow ym i «kocim i łbam i», p rze­

chodzi za miastem w grząską, piaszczystą, u ciążliw ą do przebycia pojazdem i pieszo drogę polną, niknącą po półgodzinnym m ar­

szu w starym mięszanym lesie.

Jeszcze nie opuściliśmy miasta, gdy p ie rw ­ szy ptak zwraca naszą uwagę swym dono­

śnym śpiewem, rozbrzm iew ającym z w ierz­

chołka drzewa. D r o z d ś p i e w a k Turdus philom elos Br. zastępuje tutaj kosa. Jest bo­

w iem tak posipolity i liczmy jak gdziein ­ dziej kos. W szędzie. W mieście, ogrodach, parkach i lasach daje znać o sobie od w cze­

snego świtu do zachodu słońca swym śpie­

wem. Z przydrożnej alei dolatują nas głosy

delikatnego dzwoneczka. Ptaka napróżno

lornetką w ulistnieniu szukamy. O r t o 1 a n

E m beriza hortulana L. jest w M iliczu tak

pospolity jak pod Krakowem trznadel z w y ­

czajny. Podejść i spostrzec go trudno, gdyż

ubarwieniem świetnie zlew a się z zielenią

drzew. Skrzypiący i trzeszczący głos p o-

t r z e s z c z a E m beriza calandra L „ siedzą­

(5)

cego na skipie telegraficznym , choć nie za­

sługuje na nazwę śpiewu, przecież ma w polu s-wój urok. Głos k j ą s k a w k i Sa- xicola torąuata L. w ydaw any niezm ordow a­

nie na w idok człowieka z krzaka dzikiej róży, a podobny w brzm ieniu do dźwięków:

«fit-tek -tek », łudząco przypom ina nam głosy kopciuszka.

Dwa ptaki egzotyczne ze względu na sw oje upierzenie, k r a s k a Coracias g a r- rula L. i d u d e k Upupa epops L. są cha­

raktery styczne dla pól i pobrzeży lasów po­

łożonych nad Baryczą. Kraska jako element wschodni należy na zachodzie Europy i w Niemczech środkowych do w ielkich rzad­

kości ornitologicznych. N a Śląsku posiada sw oje najliczniejsze, najdalej na zachód w y ­

sunięte stanowisko. Obecność starych dę­

bów sprzyja je j tu najw idoczniej. Jest po­

spolita. N ie może ujść uwagi, gdyż lecąc m ieni się w słońcu; poluje zaś z samotnie sterczących w polu kołków, słupów i drutów telegraficznych.

D roga do «Grabow nickiego» jeziora w ie­

dzie na przestrzeni paru kilom etrów przez las. Środowisko leśne w depresji Baryczy pełne na wiosnę i latem zjad liw ych koma­

rów cechuje ornitologicznie obok mnóstwa kowalików, drozdów, w ilg, dzięciołów i dzi­

kich gołębi, przede wszystkim obecność m u- c h o ł ó w k i ż a ł o b n e j Muscicapa a lr i- capilla L. Niepokaźny ten lecz ruchliw y pta­

szek, o kontrastowym, biało-czarnym upie­

rzeniu i interesujących obyczajach, jest w lasach okolic M ilicza elementem typowym.

N ad wolno płynącą Baryczą i kanałami leśnymi, zarosłym i krzewam i i pochylo­

nym i drzewami, czuje się najbezpieczniej żyw y, szm aragdow o-szafirow y klejnot św ia­

ta ptasiego z i m o r o d e k Alcedo ispida L.

Tu taj w iedzie on samotny tryb życia, zdra­

dzając swą obecność szybkim jak strzała lo ­ tem i piskliwym , podobnym do brzmień:

«tiiit-tiiit» głosem.

N ajbu jn iejsze życie ptasie wrze nad sta­

wami. W odległości 8 km na wschód od M i­

licza leży jezioro «Grabownica». Położone w uroczej krajobrazowo oprawie leśnej, zło­

żonej ze starych dębów i sosen, stanowi n a j­

większy w obrębie gospodarstwa rybnego

obiekt. Kilkanaście kilom etrów obwodu, k il­

kaset hektarów powierzchni, oto jego z grub­

sza szacowane w ym iary. Gdy zbliża się czas jesiennych odłow ów ryb, spuszczanie w ody z «Grabownilcy » trwa 6 tygodni. P o brzegach i na środku jeziora trzciny i oczerety, sie­

dziba wszelkiego gatunku ptactwa. D o jednej z wysp w idniejącej na środku jeziora uda­

jem y się łodzią. Zaopatrzeni dzięki u przej­

mości D yrekcji Gospodarstwa Rybnego w M iliczu w wysokie buty gumowe, wraz z przewodnikiem , m łodym synem rybaka, odbijam y od brzegu w słoneczny dzień czerwcowy. Na spokojnej ta fli w ody z dala widać stadko dzikich kaczek. Czarne jak smoła płaszcze i piersi kaczorów, błyszczące w słońcu bielą lusterka i brzuchy. T o c z e r ­ n i c e Nyroca fuligula L „ które tuitaj gnież­

dżą się i na wiosnę liczniejsze są od k r z y ­ żówek. Zbliżam y się do wyspy. Już z daleka spostrzegają łódź naszą m e w y ś m i e s z k i Larus ridibundus L . i r y b i t w y , z w y ­ c z a j n a Sterna hirundo L. i c z a r n a H y - drochelidon nigra L. Czujne te ptaki, chmarą nieprzeliczoną, z krzykiem przeraźliw ym uno­

szą się nad wyspą. N a alarm ten w yskakują z trzcin do w ody przeróżne gatunki ptactwa zwłaszcza te, którym woda daje pewniejsze schronienie niż powietrze. Małe i duże p e r - k o z y , d w u c z u b n y Podiceps cristatus L.

i z a u s z n i k P. nigricollis Br. nie ufają swym skrzydłom. W yskoczyw szy z trzcin, na widok zbliżającej się łodzi natychmiast nurkują. Kaczki kilku gatunków, ociężałe k r z y ż ó w k i Anas platyrluynchos L., smu­

kłe k r a k w y A. strepera L., rude p o d g o- r z a ł k i N yroca nyroca L „ płoche c z e r ­ n i c e iV. fu lig u la N „ małe c y r a n k i Anas querquedula L. i śm igłe c y r a n e c z k i A.

crecca L „ ze wszystkich stron setkami, na m ew i alarm, opuszczają gęstwinę trzcin w y ­ spy i zapadają kilkadziesiąt m etrów opodal na wodę. Jako ostatnie opuszczają trzciny le ­ niw e ł y s k i F u lica atra L.

M y tymczasem w łożyw szy gum iaki dobi­

ja m y do zw artej ściany szuwarów. N ad na­

m i krąży jasna chmura mew. W rzask nie

do opisania. W kraczam y w trzciny. P o kilku

krokach, gdy odgarnęliśm y bujny oczeret,

oczom naszym ukazał się niepospolity w i-

(6)

Ryc. 2. Gniazdo m ew y śmieszki, pisklę i dw a jaja.

dok. Gniazdo koło gniazda. Dziesiątki. Setki.

Trudno przejść, by je ominąć. N ajliczn iej reprezentowane są m ew y śmieszki. Jaja ich w ykazują całą skalę zmienności. Od jasnych, ledw ie upstrzonych, poprzez ciem n o-pla m i­

ste, aż do p ra w ie zupełnie brązowych. Jedne ciężkie, z silnie zaawansowanym w rozw oju zarodkiem, inne ju ż nakłute dzióbkiem p i­

sklęcia, tu i ów dzie puste skorupki. N a in ­ nych gniazdach, ja k drobne kulki puchowe piskilątka jeszcze mokre, gdzie indziej pra­

w ie samodzielne podloty. Perkozy opuszcza­

jąc gniazda, m ają zw yczaj m askowania ich i nakryw ania białych silnie zw apniałych ja j zgn iłym i liśćm i szuwarów.

Brodząc wśród trzcin w yspy, znajdujem y gniazda kaczek starannie puchem wysłane, zaw ierające nierzadko rekordow ą ilość ja j:

17, 18 i 19 sztuk. N ie do w iary, by pocho­

dziły od jednej samicy. Cyranka tak twardo siedzi na jajach, że pozw ala się wziąść do rąk. Aparat fotograficzny pracuje. N ie zakłó­

cajm y jednak zbyt długo spokoju na wyspie m ew. Opuśćmy ją ja k najspieszniej. P o ­ zw ólm y ptakom zadość uczynić ich instyn­

ktom.

Z odległości kilkudziesięciu metrów, na pełnym jeziorze, obserw ujem y przez lornetkę powrót ptactwa do swych gniazd. N ajp ierw w racają m ew y. Spokojnie, bez krzyku i pod­

niecenia. T e n ich spokój jest dla reszty ptac­

twa sygnałem, że: «droga w olna». Rozu­

m ieją ten sygnał doskonale kolejno: leniwe łyski, płochliw e,kaczki i czujne perkozy. Te ostatnie odbyw ają drogę do trzcin i gniazd chyłkiem, nawet pod wod^.

Słońce m inęło już zenit. Spokój i cisza pa ­ nują na wyspie ptasiej. Czasem tylko ryba plusknie, znacząc na spokojnej tafli w ody coraz to większe koła. Z trzcin dolatują chrapliw e głosy trzciniaków. «K arre-k arre- kit-chrap-chrap» odzyw a się największy z nich d r o z d ó w k a Acrocephalus a ru nd i- naceus L. «T iri-tiri-c e rr-c e rr» odpowiada mu t r z c i n n i c z e k A. streperus V ieill.

i wszystkie inne, któryph tutaj bez liku, ra ­ zem z nim i i t r z n a d l a m i t r z c i n n y - m i Em beriza schoeniclus L. stanowią oso­

bliw ie zharm onizowaną kapelę.

Jedźmy, gdyż wieczór się zbliża. Od strony czerniejącego na horyzoncie lasu szybuje m ajestatycznie jakiś duży ptak. Czapla czy bocian biały? Lornetka nie rozw iązu je z a ­ gadki. Trudno z daleka dostrzec, jak uło­

żona jest szyja ptaka. Szczęście nam sprzy­

ja, gdyż ptak z szeroko rozpostartymi skrzy­

dłami, lotem ślizgow ym sunie wprost po­

nad nami. Czarny aż po pierś z białym pod­

brzuszem. S zyja jego wyprężona. B o c i a n c z a r n y C iconia nigra L. Spotkaliśmy jesz­

cze 7 sztuk tego rzadkiego i ginącego ptaka

Ryc. 3. «C yra n k a tak tw a rd o siedzi na jajach, że p ozw ala się w ziąć do ręk i».

(7)

Ryc. 4. Gniazdo bociana białego z pisklętami.

w Podaszu, odległym o 25 km na północny - wschód od M ilicza. Czujne te ptaki, m o­

gliśm y podejść zaledwie na odległość kilku­

dziesięciu metrów, gdy żerowały na stawie o niskim poziom ie wody. Obecność ich w tej ilości nad Baryczą pozw ala przypuszczać, że muszą się tam gnieździć. Relacje ustne rybaków potw ierdzają to przypuszczenie.

N am nie było danym odkryć ich gniazda.

N ie sprzyjało nam rów nież szczęście w sto­

sunku do ż u r a w i a Megalornis grus L „ za którym bezskutecznie brodziliśm y po n a j­

większych ostępach dzikiego stawru «Jan»

w Podaszu, wespół z dyrektorem Gospodar­

stwa Rybnego w M iliczu mgr. Paw łem W o l­

nym. Żuraw jest tutaj i to nie tylko na ciągu, lecz i ,w pełni lata.

Z c z a p l ą s i w ą Ardea cinerea L. spo­

tykaliśm y się często i w różnych okoliczno­

ściach. Jest bowiem nad Baryczą ptakiem pospolitym, lecz nietolerowanym. O nią trw ał będzie długo jeszcze spór pomiędzy hodowcą ryb a przyrodnikiem, ochronia­

rzem, m iłośnikiem piękna form ptasich.

D w a fakty w tym ąporze pozostają wszakże niezbite, a to m ianowicie: że bez czapli wody naszego kraju stracą w iele ze swego uroku, a je j całkowite wytępienie byłoby w p rzy­

rodzie naszej pozycją nie do odrobienia.

D rugi fakt również niezbity, nakaizujący ho­

dowcy ryb tępić czaplę bezlitośnie, w yraża

się wagowo liczbą 40 kg ryb, ubitych przez jedną tylko czaplę w ciągu sezonu. Hodowca ryb straty takiej nie jest w stanie przebo­

leć. Płaci w ięc straży rybackiej w dalszym ciągu prem ie od każdej ubitej czapli i p rzy ­ czynia się tym samym do je j zagłady.

Z drapieżcami zw iązanym i ze środow i­

skiem wód zetknąć się można wśród stawów i jezior nad Baryczą na każdym kroku. R y ­ b o ł ó w Pandion haliaetus Hart., k a n i a c z a r n a M ilvu s migrans Bodd., b ł o t n i a k s t a w o w y Circus aeruginosus L. i inne trudne na oko do zidentyfikowania, oto g łó ­ w ni przedstawiciele. M y s z o ł o w y z w y ­ c z a j n e Buteo buteo L. latem, a w ł o c h a - t e B. lagopus Briinn. i s o k ó ł w ę d r o ­ w n y Fa lco peregrinus Tunst. jesienią, są charakterystycznymi, żyw ym i składnikami krajobrazu okolic Milicza.

Przedstaw iony obraz świata ptasiego wśród rozlew isk Baryczy bez b o c i a n a b i a ł e g o Ciconia ciconią L. byłby pozba­

w iony swojskiego a zarazem osobliwego e le­

mentu. Człowiek, osadnik ze wschodu, od­

nosi się do bociana ja k zresztą wszędzie tak i tutaj ze szczególnym pietyzm em . Gniazda jego w idzi się wszędzie. Na domach, stodo­

łach, kominach, starych drzewach, a nie

rzadko i na słupach telegraficznych. Mimo

tej opieki ze strony człowieka, bocian biały

jest ptakiem ginącym. Jaka tego przyczyna?

(8)

Ani brak pożyw ienia, ani brak odpowiednich warunków do gnieżdżenia się, nie mogą wchodzić w rachubę. Zorganizow ane przez ornitologów niem ieckich przed w ojną bada­

nia dały w' wyniku próbę w yjaśn ienia tej zagadki. Metoda obrączkowania oddała przy identyfikow aniu badanych bocianów cenne usługi. Okazało się, iż rok rocznie pewna ilość bocianów choć pow róciła do swych gniazd, to jednak nie doprow adziła do lęgu i nie w yw od ziła potomstwa. Pew ne pary lu ­ zem w ałęsały się po polach. Długo je obser­

wowano. W reszcie schwytano, i niektóre poddano gruntow nym badaniom, a nawet sekcji anatomicznej organów' rozrodczych.

Poniew aż badania anatomiczne nie w yk a ­ zały ani schorzeń, ani odstępstw od norm al­

nej budowy, przeto orn itologow ie postaw ili diagnozę lapidarną: «b rak ochoty do roz­

rodu*. Dlaczego? Pytan ie to pozostaje na­

dal nie wyjaśnione, a tymczasem pogłow ie bociana białego stale i wszędzie m aleje.

Gdy zachodzące słońce poprzez las śle na w ody ostatnie swe błyski i cisza panuje nie­

zmącona, w ówczas z ostępów, z głębi szuwa­

ró w i trzcin dochodzą do ucha w ędrow ca ja ­ kieś tajem nicze głosy. P ow ietrze przeszyw a tubalny głos spóźnionej czapli. Gdzieś da­

leko w głębi moczaru buczy b ą k Botaurus stellaris L. Jego «u m p-pru m b» płynie po­

w ietrzem kilom etram i. Bezszelestnie prze­

m knie m iędzy drzew am i l e l e k k o z o d ó j Caprim ulgus ęuropaeus L., snując jak na kołowrotku nieustannie sw oje «o rrrr»

i «errrr». Z grobli odległej słychać krótkie, szczekliwe «w a u -w a u » s o w y b ł o t n e j Asio flam m eus Pontop., a z lasu p u s z ­ c z y k S trix aluco L. chichocze «h u -h u -h u - k u -w ik -k u -w ik », jakby śmiał się, że nas

w ciemności ciarki przechodzą. Pełne tajem ­ nic są wiosenne noce nad Baryczą. Mimo w oli przyspieszam y kroku.

W yob raźn ię podniecają o zmroku fanta­

styczne cienie w iekowych drzew. Jak zjaw a koszmarna sterczy w yciągnięty w niebo strzaskany siekierą konar spalonego dębu, którego we trójkę objąć nie możemy. W y ­

rósł tutaj za Piastów, przeżył Jagiellonów, by w 1945 roku zetknąć się z kulturą czło­

w ieka X X wieku. Zrąbanym, w ypalonym k i­

kutem wskazuje w niebo niemowa. T a k pod­

kreślił człow iek uzbrojony w nowroczesną broń automatyczną, z granatem w ręku, swe panowanie w przyrodzie nad Baryczą. Jemu zawdzięcza swój los ów dąb i ł a b ę d ź g ł u c h y Cygnus olo r Gm., który opuścił swe gniazdo latem 1945 r., wystraszony w y ­ buchem granatu rzuconego w wodę, lub z g i­

nął przeszyty serią pocisków z broni auto­

m atycznej.

Bogactwo świata ptasiego nad Baryczą ma sw oje uzasadnienie zarówno w przeszłości ja k i położeniu geograficznym Śląska. Na jego terenie spotykają się linie zasięgów ga ­ tunków wschodnio- i zachodnio-europej­

skich. Niem ałą rolę odgryw a Odra jako szlak wędrówek ptaków, oraz bliskość Bram y M o­

rawskiej. W ie le zagadkowych problem ów z biologii ptaków czeka tutaj swego rozw ią ­ zania. Tu ornitolog m ieć może n ajw d zięcz­

niejsze pole do działania. Z radością też przyjęliśm y wiadomość, że wrocławski ośro­

dek uniwersytecki otrzym ał za zgodą D yrek­

cji Gospodarstwa Rybnego w M iliczu po­

mieszczenie dla placówki badawczej nad B a­

ryczą. Może będzie tana m iejsce i dla orni­

tologów. W spółpraca bowiem ornitologa z ichtiologiem przynieść może w iele korzy­

ści dla nauki czystej i stosowanej.

M. K SIĄŻK IE W IC Z

A F R Y K A Ń S K I E Z Ł O T O 1)

Przyroda jest może dobrą, ale niekoniecz­

nie sp raw iedliw ą gospodynią. N ie wszędzie jednakow o porozm ieszczała swe dary. W ża­

1 Par. art.: Zwierzycki J., Młodowulkaniczne złoża złota i srebra. Wszechświat, 10. 1947.

dnym może wypadku nie była tak niespra­

w iedliw a, jak w rozmieszczeniu złota na

świecie. Była bardzo skąpa dla Europy, może

jeszcze bardziej skąpa dla olbrzym iej A zji,

dość hojna dla Australii i Płn. A m eryki, a za

(9)

to głów nym je j faw orytem była A fry k a i to A fry k a Południowa.

W ielk ie i sławne złoża K aliforn ii i Alaski bardzo prędko po ich odkryciu zostały w y ­ eksploatowane. A fryka Południowa, m im o że złoto dobywa się tam na skalę nigdy

przedtem nie przeczuwaną i sposobami o ja ­ kich żadnym kopaczom złota się nie śniło, m a pierwsze m iejsce w produkcji w świe- cie, w ydobyw ając praw ie tyle złota, co wszystkie inne kraje produkujące złoto, ra­

zem wzięte.

Mim o tak w ielkiej produkcji, zasoby obli­

czone A fry k i Płd. ,są większe niż zasoby wszystkich innych krajów. Niedawno od­

kryto znowu nowe, bogate warstwy złoto­

dajne. D w a kraje Płd. A fry k i w ysuw ają się na pierw szy plan, jeśli chodzi o w ydobycie złota: Transvaal i Płd. Rodezja. Oba te kraje reprezentują pod względem geologicznym dwa różne typy złóż złota: w Płd. Rodezji złoża złota występują w pobliżu skał ognio­

w ych (g ra n itów ); w Transvaalu złoto w ystę­

puje w zlepieńcach z dala od skał ognio­

wych.

Powstanie złóż złota w iąże się z procesami ogniow ym i, zachodzącym i w skorupie ziem ­ skiej. Złoto występuje w związku z intru- zjam i skał ogniowych takich, jak granity lub porfiry. Podczas krzepnięcia intruzji w yd zielają się z nich gorące wody, które w ę­

drują szczelinami w otaczające granit skały i krzepną w nich jako kwarzec. W ten spo­

sób powstają żyły kwarcowe. W niektórych przypadkach żyły te są złotonośne.

Skały ogniow e tworzą zazwyczaj intruz je w kształcie bochenkowa tych mas, zwanych batolitam i (rys. 1). W balolitach odsłonię­

tych przez erozję, żyły kruszconośne w ystę­

pują na krawędzi batoliiów, a nie w jego wnętrzu (rys. 2), które nawet jeśli posiada żyły kwarcowe, to płonę. Również żyły w y ­ stępujące z dala od krawędzi batolitu złota nie zaw ierają. Stąd to współcześni prospek- torzy w poszukiwaniach złota trzym ają się granic batolitów, a unikają obszarów za ję­

tych przez masy granitowe.

W południowej R odezji występują piękne przykłady złóż złota związanych z, aureolami czyli na zewnątrz; krawędzi batolitów. Szcze­

gólnie licznie występują żyły złotonośne w o ­ kół m ałych intruzji batołitowych. Małe in- truzje batolitowe są zazw yczaj kopułami większych batolitów, ukrytych w głębi (rys. 2). W tych kopułach grom adziły się głów nie gazy i pary m etali z wnętrza krzep­

nącego batolitu, starając się wydostać m o­

ż liw ie najw yżej. Sitąd po zakrzepnięciu ją ­ dro batolitu nie zaw iera zw iązk ów metali, czyli jak m ów im y, jest płonę.

W ystępow anie złóż złota zależy zatem od głębokości, do jakich dotarła erozja, zdzie­

rając od góry batoliit. Im płytszy jest je j po­

ziom, tym większe są szanse, że odsłoni wierzchnie kopuły batolitu, z których roz­

chodzą się kruszconośne żyły. Jeśli erozja dotarła głęboko, odsłania już tylko płonę wnętrze batolitu (rys. 2).

Nie należy sądzić, że każdy batolit ma swe

Ryc. 2. B lokdiagram p rzed staw iający d w a p o­

ziom y e ro zy jn e g o rozcięcia batolitu. Ż yły krusz­

conośne przedstaw ione w postaci czarnych k re ­ sek, litera p oznacza złoże utw orzone soczew ko-

w a to na kontakcie.

Ryc. 1. Btokdiaigram p rzedstaw iający batolit.

Czarne oznacza skałę ogniow ą (gran it), k ro p k i—

aureolę kontaktową.

(10)

strefy 'kruszconośne. W ie le batolitów, można powiedzieć większość ich, nie posiada żad­

nych kruszców. W id oczn ie magma, z której intruzje powstały, nie zaw ierała żadnych metali. Pod tym w zględem A fry k a Płd. sta­

nowi wyjątek. M agm y granitow e intrudo- w ały w skorupę ziem i w tej części świata kilkakrotnie w przedkambryjiskich i staro- paleozoicznych czasach. Z a każdym razem krzepnące m asy granitow e w yd zielały z sie­

bie złotonośne wody, osadzające złotodajne żyły w kwarcu. W o d y te ulubiły sobie, rzec można, jedno szczególnie m iejsce w A fryce.

Jest w Transvaalu, w W itw atersrandzie, koło Johannesburga w arstw a zlepieńców i piaskowców, które nasiąkały złotonośnymi wodam i; gorące roztw ory, w targnąw szy w tę warstwę, im pregnow ały ją złotem. Między otoczakami i ziarnkam i piasku osadzały się drobniutkie kłaczki i p yłki złota (rys. 3).

W arstw a złotonośna ciągnie się na długo­

ści 300 lun, zanurza się do głębokości 3 t y ­ sięcy m etrów i wszędzie jest im pregnowana złotem. Jest to największe złoże złota A fry k i i świata: W itw atersran d Goldfield. Odkryte w r. 1886, dostarczyło do tego czasu złota za przeszło 6 bilion ów dolarów.

N ie wszyscy badacze godzą się z hydro- tarmalnym powstaniem tego najw iększego złoża złota w świecie. N iektórzy sądzą, że złoto zaw arte w zlepieńcach W itw atersrandu jest pochodzenia aluwialnego. W okresie ich osadzania się (tw o rz y ły się one przy brzegu jakiegoś m o rza ) leżące na północy stare m a ­ syw y granitow e w raz z ich złotonośnymi aureolami b y ły niszczone przez erozję, a m a ­ teriał z tej erozji pochodzący b ył transpor­

towany i składany u brzegu morza, gdzie przerabiały go dalej fa le; cięższe ziarenka złota grom adziły się przy tej przeróbce w co­

raz to w iększej ilości u w ybrzeży morza.

Złoże W itwatersrandu byłoby zatem złożem aluwialnym , w zbogaconym przez m echa­

niczną koncentrację.

O dkrycie złóż złota w Transvaalu p rzyp o­

m niało światu prawTie ju ż bodajże zapom nia­

ną legendę o złotodajnym kraju, leżącym na północ od Trarisvaalu. Z daw ało się wówczas w'ielu, że Transvaal jest tylk o wstępem do tajem niczej krainy, ciągnącej się gdzieś m ię­

dzy rzekam i Lim popo i Zambezi. N ajzu ch­

walsi z podróżników świata, Portugalczycy b y li pierwsi, którzy przynieśli krajom za­

chodu wieści o skarbach tej krainy. N ie byli jednak pierwrszymi białym i, którzy tu do­

tarli. Skoro Vasco de Gama w kilka lat po odkryciu przylądka Dobrej N adziei przez Bartłom ieja Diaza, opłynął południowy w y ­ stęp A fry k i i 1 marca 1498 w ylądow ał na koralow ej wysepce, na której później w zn ie­

siono fort i miasteczko Mozambik, dow ie­

dział się, że Arabow ie na swych czółnach docierają do tych okolic i kupują z tajem n i­

czego, pełnego straszliwych niebezpieczeństw lądu niewolników, kość słoniową i złoto.

W dwa lata później na wybrzeżu m ozam ­ bickim ląduje odkrywca B razylii A lvarez Cabral, a jeden z jego oficerów dociera do Sofali i zbiera wiadomości o złocie, które ma w w ielkich ilościach znajdować się w e w n ę­

trzu gór, daleko od brzegów oceanu In d y j­

skiego. Około roku 1514 Antonio Fernandez, niepiśm ienny wyrzutek czy też dezerter z je ­ dnej z załóg portugalskich kalawer, płyną­

cych do Indii, odbywa trzy fantastyczne po­

dróże od w ybrzeży mozambickich w głąb lądu, dociera do wschodniej części krainy, dziś zw anej Rodezją, i odnajduje miejsca, z których A rabow ie otrzym yw ali złoto i miedź. Musiało upłynąć 350 lat, zanim w te okolice dotarł znowu biały człowiek. W a lki, w jakie się w dali ju ż w X V I wieku Portu ­ galczycy z A rabam i o panowanie nad wschodnim i wybrzeżam i oceanu In d yjsk ie­

go, wyczerpały obie strony i na kilka stu­

leci uniem ożliw iły w yp raw y w głąb lądu.

Legendarna kraina złota została praw ie że zapomniana. Dopiero szkocki m isjonarz D a ­ w id Livingstone w latach 1849— 56 podczas sw ej pierw szej podróży przeszedł przez te okolice.

Odkrycie W itwatersrandu i jego bogactw przypom niało światu, że na północ od Trans- vaalu leży kraj od dawna słynący ze złota.

A le jeszcze w ostatnich latach X I X stulecia

kraj na północ od rzeki Lim popo, jak był

przez w ieki pełen dzikości i tajem nicy, tak

nim pozostał. Co w ięcej, w ciągu X I X wieku

stał się jeszcze bardziej niedostępny, a to

dzięki temu, że został zajęty przez w o jo w ­

(11)

nicze plemię Zulusów, zwane Matabele.

Około r. 1836 część plem ienia Zulu z połud- niow o-w schodniej A fry k i pod wodzą Mose- likace wyruszyła na północ i po kilkunastu latach podbojów i wojen usadowiła się m ię­

dzy Lim popo a Zambezi, zakładając państwo Matabele wraz ze stolicą, którą murzyńscy w ojow nicy nazw ali sobie «B u law ayo» czyli

«m iejsee do zabijania». Po odkryciu złóż Transvaalu, państwem Matabele zaintereso­

w ali się A nglicy, którzy na trzy lata przed odkryciem złota w W itwatersrandzie p rzy­

rzekli solennie uszanować niepodległość bur­

skiej republiki transvaalskiej. Spodziewali się oni odkryć na północ od Transvaalu p rze­

dłużenia złóż W itwatersrandu i powetować sobie przedwczesne ustępstwa wobec Burów.

Cccii Rhodes utworzył kompanię, m ającą na celu poszukiwanie i eksploatowanie złota na północ od rzeki Lim popo. Zaw arł on układ z Lobengulą, synem i następcą Moselikace, na m ocy którego Lobengulą dopuścił do swe­

go państwa ekspedycję poszukiwawczą, w y ­ słaną przez Rhodesa pod wodzą sławnego m yśliw ego afrykańskiego, Selousa. W krótce m iędzy białym i a Matabele wybuchł kon­

flik t; do kraju Matabele w kroczyły wojska angielskie, w dwóch bitwach zm iotły p le­

m ię Matabele z powierzchni ziem i (tracąc wszystkiego 5 zabitych i kilkunastu ran­

nych). W roku 1893 Rhodes wjechał do Bulawayo. W ten sposób powstała kolonia, nazwana później Rodezją. W r. 1894 w e­

zw ani eksperci amerykańscy zw ied zili ten kraj i stw ierdzili, w brew ogólnym nadzie­

jom , iż budowra geologiczna jest tego ro­

dzaju, że obecność złóż' typu W itw a ters­

randu jest niemożliwa. N iem niej złoto zna­

leziono wcale w pokaźnych ilościach. Dziś R odezja produkuje 15 razy m niej niż Trans- vaal.

Złoża złota R odezji są liczne, ale dość ubo­

gie. W ystępują one głównie w strefach kon­

taktowych granitów. Są to złoża starsze w ie ­ kowo od złóż transvaałskich, granity bo­

wiem, z którym i wiążą się warstwy złoto­

nośne są staroarchaiczne, zaś złoża trans- vaalskie wiążą się z młodszymi granitami.

Granity rodezyjskie przebijają łupki m eta­

morficzne systemu Swazi, tj. najstarsze w ar­

stwy występujące w A fryce. Złoto występuje głów nie w żyłach kwarcowych, przecinają­

cych łupki krystaliczne, np. lupki chloryto- we, talkowe, żelazokwarcyty itd. Złoto w y ­ stępuje nieraz tylko w żyle kw arcow ej, ale o ile sąsiadująca z żyłą skała jest porowata (np. gnejsy, piaskowce), zostaje ona im pre­

gnowana złotem. Obok złota występują w tych żyłach siarczki, zwłaszcza piryt. Uła­

twia to w dużym stopniu zadanie prospek-

Ryc. 3. Z lepieniec złotonośny W itw atersrandu.

torom. W Strefie w ietrzenia piryt zm ienia się w li monit, tworzący riaskorupienia na powierzchni wychodni złoża. Lim onitow a

«czapa żelazna» jest łatwo dostrzegalna i pod nią prospektorzy poszukują złota. Tw orzenie się czapy żelaznej polega na rozkładzie p i­

rytu (F e S „) pod w pływ em w ody i tlenu.

Tw orzący się początkowo siarczan żelazawy utlenia się w siarczan żelazowy, który — ponieważ jest solą silnego kwasu i słabej zasady, ulega hydrolizie i rozpada się na w o ­ dorotlenek żelaza i kwas siarkowy. W od oro­

tlenek żelaza przekształca się w lim onil (2 F e20 3 .3 H 20 ), który ja k o'm in erał k o loi­

dalny nie zostaje wyługowany, ale grom a­

dzi się w zwietrzelinie, tworząc brunatno- żółte naskorupienia.

Złoto, jak wiadomo, jest niezm iernie tru­

dno rozpuszczalne i dopiero woda królewska

może je przeprowadzić w roztwór. W y d a ­

wać by się zatem mogło, że ponieważ nie

ma w przyrodzie warunków na powstanie

w ody królewskiej (kwas solny i azotowy w y ­

(12)

stępują jako naturalne roztw ory w przyro­

dzie tylko w yją tk ow o), złoto jest nieusuwane ze strefy zwietrzenia. Tym czasem w A fryce, a także w innych krajach często w strefie zw ietrzenia złoto jest usunięte, a poniżej w tak zw anej strefie cem entacyjnej, ilość złota jest większa, tzn. że złoto musiało ulec w strefie zw ietrzenia rozpuszczeniu i strą­

ceniu poniżej strefy w ietrzenia. Otóż w p r z y ­ rodzie m ogą czasem powstać warunki sprzy­

jające rozpuszczaniu złota, m ianowicie, gdy w strefie zwietrzeniow ej znajduje się sól ka­

mienna, kwas siarkowy i tlenki manganu.

W ted y w yw iązu je się w olny chlor, który działając in stała nascendi tw orzy ze złotem rozpuszczalny chlorek złota A u Cl3. Chlorek ten przeniesiony w głąb reaguje z siarcza­

nem żelaza i wytrąca się znowu jako rodzime złoto. D zięki temu tw orzy się wtórnie w zbo­

gacona strefa w złożu złotonośnym.

W . SZARSKI

CZY ZMIERZCH WIELOR YBNICT W A ?

W 7-m ym zeszycie « W szechśw iata* ub. r.

poinform ow ał nas K. A. W od zick i o ostat­

nio przeprowadzanych próbach zbadania tak m ało znanej b iologii w ielorybów , w zw iązku z o d żyw ają cym i po w ojn ie w y ­ praw am i w ielorybniczym i. Świat pow ojenny odczuwa ogrom ną potrzebę tłuszczów i mięsa i w yd aw ać się może, że w ielorybnictw o po­

winno w alnie p rzyczyn ić się do uzupełnie­

nia braków w tej dziedzinie. Czy jednak rze­

czyw iście ilość tych olbrzym ów marskich jest taka, że po łów ich m ógłby się stać trw a ­ łym źródłem tłuszczów, a po udoskonaleniu przeróbki, także i mięsa?

W ie lo ryb n ictw o znane jest ju ż dawno: po­

ło w y w ieloryba atlantyckiego (Eubalaena gla cia lis) odbyw ały się ju ż w średniowieczu, kiedy to Baskowie doprow adzili je w X I I i X I I I - t y m wieku do rozkw itu na wodach Atlantyku, w Zatoce B iskajskiej. M im o za ­ pewne bardzo prym ityw n ych środków tech­

nicznych wytępiono ten gatunek tak dalece, że połow y w tych okolicach straciły na zna­

czeniu i tereny połow ów musiano przenieść na w ody podbiegunowe. O połow ie kasza- lota (P h y s e te r) w Morzu Czerwonym w spo­

m ina ju ż Marco Polo. Arktyczne połow y na większą skalę datują się dopiero od X V I I w., a głów ną «z w ie rzy n ą » tych obszarów był w ieloryb grenlandzki (Balaena m ysticetus), zab ijan y w olbrzym ich ilościach na północ­

nych wodach Atlantyku. W wieku X V I I I wielorybniictwo przenosi się i na pełne m o­

rze w poszukiwaniu kaszalota i napotyka przy tej sposobności na w ieloryba południo­

w ego (Eubalaena australis). Nieco później, na Oceanie Spokojnym przy wybrzeżach ka­

liforn ijskich rozw ija się połów w ieloryba szarego (Rhachianectes glaucus) i trw a do połow y ub. wieku.

W szędzie jednak pow tarza się to samo:

odkrycie nowych terenów' dostarcza olb rzy­

m ich ilości w ielorybów i w ielorybnictw o rozkwita; po pewnym czasie jednak w yn iki połow ów m aleją i znów jeden z gatunków w ieloryba spada liczebnie tak silnie, że po­

łó w staje się nieopłacalny. Gospodarka w ie- łoryhnicza nie znająca ograniczeń, posługu­

ją c się nawet p rym ityw n ym i środkami tech­

nicznym i doprowadzała zawsze do w yn isz­

czenia prześladowanego gatunku, choć w y ­ m agało to stosunkowo długiego czasu. K ata­

strofalne przyśpieszenie procesu przyniosło udoskonalenie harpunu w r. 1865, w yrzuca­

nego za pomocą armatki, na znaczną odle­

głość, zamiast do tego czasu używanego har­

punu ręcznego, w ym agającego ponadto nie- ' bezpiecznego dobijania zw ierzęcia za pomocą oszczepu. F loty w ieloryb nicze wyruszają uzbrojone w tą nową broń i po w yczerpa­

niu obszarów północnych odkryw ają nowe, rojące się od w ielorybów tereny na wodach podbiegunowych południowych, na Morzu Rossa i przy W yspach Falklandzkich.

W ieloryb nictw o w Zatoce Biskajskiej na­

leży ju ż do zam ierzchłej przeszłości, przy wybrzeżach kalifornijskich zanikło wr po­

łow ie ub. wieku, a kilkadziesiąt lat temu

zamarło i na wodach północnych, mimo, że

całkiem niedawno jeszcze okolice Grenlandii,

(13)

I. Mystacoceti. Dorosłe osobniki bezzębne, z płytam i fiszbin ow ym i zw isającym i z podniebienia.

Czaszka sym etryczna, obie żuchw y złączone ścięgnami ze sobą.

A —- Balaena m ysticetus (w ie lo ry b grenlandzki). Duże zw ierzęta 15— 20 m długie. G łow a osiąga 1/3 długości ciała. P ły tk i fiszbinow e do 3 m długie. P r z y w ydechu w yrzu ca p ion ow o w górę słup p a ry w odnej o słabo zaznaczonym rozd w ojen iu . Dostarcza dużo tranu, doskonałej jakości.

B ard zo cenione p rzez w ielo ryb n ik ó w i dlatego nazyw ane ((p ra w d ziw ym i waleniami)).

B — B alaenoptera musculus L. (p letw al). N a jw ięk szy z w ielo ryb ó w , do 30 m długości W skórze gardła przebiega około 60 w zdłużnych bruzd. G łow a nie osiąga 1/4 długości ciała. Nieduża płetw a grzbietow a. P rz y wydechu w yrzu ca p arzysty słup p ary w odn ej prosto w g ó rę; d o w y ­

sokości 4 m.

II. Odontoceti. Uzębione walenie, różnych p o k ro jó w i rozm iarów , czaszka asymetryczna, obie żu chw y zrośnięte na stałe.

C — Ph y seter m acrocephalus L. (kaszalot). D orosłe osobniki p rzekraczają 20 m, głow a o lb rzy­

mia, sięga do 1/3 długości ciała, na gard le d w a w zdłużne ro w k i, 40— 50 stożkow atych zębów w żuchwie, gło w a tak asymetryczna, że istnieje tylko jedna kość nosowa, oko lew e ustępuje w ym ia ra m i oku prawem u. P r z y wydechu w yrzu ca nieparzysty słup p ary w odnej zw rócon y

w przód. Dostarcza spermacetu, am bry i tranu.

D — D elphinus delphis L. (delfin w łaściw y). Do 3 m długości, pysk silnie w ydłużony. Zęby stoż­

kow ate w żuchwach i szczękach. Duża płetw a grzbietow a. P ły w a za okrętam i z takim samym zapałem, jak psy gonią za samochodem. Jest to m oże w y ra zem tych samych instynktownych

odruchów.

Szpicbergu i Jan Mayen roiły się od w ielo ­ ryba grenlandzkiego, dostawcy najcenniej­

szego fiszbinu. Z daw niej poławianych w ie­

lorybów, w ieloryb atlantycki, w ieloryb gren­

landzki i w ieloryb szary pacyficzny są fak­

tycznie lub praktycznie wytępione. Dziś g łó ­ wną «zwiierzyną» wielorybniczą są przede wszystkim dwa gatunki pletw ali (B alaen o- pteridae, ang. «rorqu als»), a to pletwal o l­

brzym i (Sibboldus m usculus) i pletwal pół­

nocny (Balaenoptera physalus). Od czasu do czasu trafi się pletwal długopletwy (M e g a - ptera nodosa), (a jeszcze w r. 1844 same Stany Zjednoczone A. P. m iały flotę z 315 statków trudniących się połowem tylko tego gatunku!). W niektórych okolicach poławia się jeszcze Balaenoptera borealis i rzadziej Balaenoptera brydei. W ieloryb n icy jednak nie gardzą żadnym spotkanym waleniem i choć gospodarcze znaczenie tych połowrów

ze w zględów ilościowych jest nikłe, poluje się systematycznie na należące do Zębowców (O d on toce ti): narwala (M onodon m onoce- ras) — dostawcę kości «słoiniowej», biełuchę (D elphinaptera leucas), której skórę próbuje się użytkować, delfina krągłogłowego (G lo - bicephalus uenlicosa), a przede wszystkim na rzadkie już dziś kaszaloty (P h y s e te r) i wale dziobaste (H yperood on ), zdobycz dostarcza­

jącą oprócz tranu w ielorybiego ogromnie cenny olbrot ’) (sperm acet) i am b rę2). Od pół

*) O l b r o t albo sperm acet zn ajdu je się w g ło ­ w ie pod skórą i tłuszczem, w dwu dużych k om o­

rach. Jest to b ezb arw n y przeźroczysty płyn, oleisty.

P o oziębieniu t w ar dmie i bieleje. Przez oczyszcza­

nie tw ardnie coraz b ard ziej i rozsypu je się na m ałe blaszki. U żyw a się go w lecznictw ie i do wyrobu świec.

2) A m b r a — w oskow ata, lekka masa, o p r z y ­ jem nym zapachu; upłynnia Siię p rzy podgrzaniu.

W y d o b y w a się ją z jelita zabitych zw ierzą t lub

(14)

wieku p rzyn ajm n iej w szystkie państwa m or­

skie polują zaw zięcie na m orzach całej kuli ziem skiej na wTalenie, nie też dziwnego, że liczba ich m aleje w przyśpieszonym tempie i dość dawno ju ż ąpositrzeżono się, że ra ­ bunkowe p ołow y bez czasów ochronnych muszą doprow adzić do w ytępienia tych ssa­

ków, wśród których ż y ją jeszcze największe zwierzęta, ja k ie kiedykolw iek zam ieszkiwały ziem ię. Już dawno na podstawie ukła­

dów m iędzynarodow ych wprowadzono czas ochronny i oznaczono liczbę w ielorybów przeznaczonych na «u b ó j» w jed n ym sezo­

nie. Jakież są w yn iki tych usiłowań?

Ciekawe dane podaje G. G odwin w czaso­

piśm ie angielskim «Spectator» (N r 6223 z 3.

X. 1947) pod znam iennym tytułem : «W h a le - hunting F o lly » (Szaleństw o połow ów w ie lo ­ ryba). Sezon w ielorybn iczy na m orzach an- tairktycznych w tym roku rozpoczyna się 8. X II. i trw ać będzie do 2. IV . 1948. Siedem ­ naście flot w ielorybniczych rozm aitych państw, zaopatrzonych w najnow ocześniej­

szy sprzęt i w yposażenie (m . in. pono radar;

statki-fabryki przerabiające zdobycz na miejscu, etc.), w yru szyło na m orza bieguna południowego. Układ m iędzynarodow y z 26.

X I. 1945 (M iędzynarodow a K o n fe re n cja W ie - łorybnicza w L on d yn ie), określił czas trw a ­ nia po łow ów i cyfrę m aksym alną w ielo ry ­ bów, dozw olonych do złow ienia, a m iano­

w icie 16 tysięcy jednostek w ieloryba olb rzy­

m iego (1 jednostka w ieloryba olb rzym ie­

go = 2 szt. pletw al a północnego, lub 6 szt.

Balaenoptera borealis). Zapotrzebowanie na surowce dostarczane przez w ielorybnictw o jest ogromne, nie m niej kw ota wyznaczona na «u b ó j» jest, w edle zdania ekspertów, za wysoka.

Przekracza bowiem , w edle w szelkiego pra­

wdopodobieństwa, przyrost naturalny, a je ­ śli tak jest, los w ielorybów , a co zatem idzie i w ielorybn ictw a jest przesądzony. T e ssaki morskie posiadają bow iem bardzo słaby roz­

ród — zw y cza jn ie jedno m łode i to praw do­

podobnie co dw a lata. N aw et dłuższe okresy

ło w i w m orzu w postaci b r y ł do 90 k g w agi, o w y ­ m iarach 150 X 50 om. U ży w a się d o w y ro b u p e r­

fum.

spokoju nie w p ływ ają na zwiększenie ich liczebności i znanym ju ż od dawna jest, że w ieloryby tępione w jednej okolicy, nawet po ustaniu prześladowań bardzo opornie lub całkiem nie p o jaw iają się na tym samym obszarze. Dziś nie ma ju ż praktycznie zakąt­

ka, w którym w ieloryby nie byłyb y niepo­

kojone. Niedostateczna znajomość ich b io ­ logii, szczególnie ich biologii rozmnażania się, nie pozw ala na ścisłe ustalenie czasu ochronnego i granicy ilościow ej połow ów tak, by połów m ógł się odbywać bez zagro­

żenia istnieniu gatunku. Do tego dołącza się trudność kontroli m iędzynarodow ej. Bo gdyby nawet można było wszystkie warunki ściśle określić, jeden z partnerów m iędzyna­

rodowych w yłam ujący się z przepisów, z w ielką dla siebie korzyścią, unicestwiłby wszelkie w tym kierunku usiłowania.

Długi okres wojenny, w czasie którego w ielorybnictw o praktycznie spoczywało, po­

w inien by był przynieść polepszenie staniu liczebnego w ielorybów . Tym czasem , ja k p o ­ daje G. Godwin, stało się inaczej. W 1934—

1935 r. ubito w m orzach antarktycznych (c y fry o ficja ln e) 1467 cielnych samic pletw ala olbrzym iego na 5135 szt. w yłow ionych. D zie­

sięć lat później jest tylko 253 cielnych samic na 1224 szt. D la pletw ala północnego cyfry przedstaw iają się podobnie: w 1934— 35 — 1509 cielnych na 4557 w yłow ionych, zaś dzie­

sięć lat później 800 cielnych na 3441 śzt. Czyli w ciągu tych dziesięciu lat, w czasie których połow y praw ie ustały, płodność obu tych ga ­ tunków spadła o 20,7— 43,8%. Prócz płodno­

ści spadła i przeciętna wielkość zwierząt.

W r. 1931— 32 przeciętna długość pletwala olbrzym iego wynosiła ok. 25,5 m, zaś plet­

wala północnego ok. 21,5 m. Dziś przeciętna długość spadła do ok. 23,5 m dla olbrzymiego, zaś do 20,5 m dla północnego. W y d a je się zatem, że populacja w ielorybów na morzach Antarktydy zaczyna ginąć. W idoczne to było ju ż i przed wojną, gdyż wzrost flot w ielo- rybniczych o 100% dał w wyniku połow ów wzrost tylko 11-to procentowy. W o d y podbie­

gunowe północne przestały ju ż dawno być

terenem połow ów , teraz stoim y na progu w y ­

niszczenia ostatniej ostoji w ielorybów na

morzach bieguna południowego.

(15)

Cyfra wyznaczona przez Międzynarodową Konferencję w 1945 r. nie zostanie m im o żą­

dań zgłodniałego świata podwyższona. N ie ­ bezpieczeństwo wytrzebienia w ielorybów, a zatem i podcięcia gałęzi, na której opiera się ekonomicznie ważny przemysł w ieloryb - niczy w yd aje się nieuchronne, nie tylko z po­

wodu kwestionowanej wysokości cyfry, ale i z powodu nie dającego się opanować kłu­

sownictwa. Godwin uskarża się tu głównie na Japonię, która nie tylko lekceważy prze­

pisy, ale i pracuje nieekonomicznie. Załogi japońskie składające się z, m łodzików bez doświadczenia, nie potrafią odróżnić po «w y - trysku» ani gatunku, ani wieku, ozy płci ści­

ganego wieloryba. Z ab ijają zatem zdobycz cenną biologicznie, a niekoniecznie cenną ekonomicznie, a przeróbka techniczna zdo­

byczy jest bardzo prym ityw na. Typ ow e są w yn ik i statku japońskiego «Hashidote Ma- ru », który w listopadzie 1946 polow ał na w o ­ dach Antarktydy przez 72 dni, chw ytając 490 szt. (297 Sibboldus, 189 B. physalus i 4 Physeter), z tego na jednostkę Sibboldus

uzyskał przeciętnie tylko 9,57 tony tranu, podczas gdy normalnie uzyskuje siię 19 ton.

Japończycy, polując bez ograniczeń n a ja ­ pońskich wodach Oceanu Spokojnego, dawno ju ż w yniszczyli w ieloryby tych obszarów i przenieśli się jeszcze przed wojną na ostat­

nie obszary w ielkich połowów, tj. A n tarkty­

dę, siejąc tam spustoszenie.

Sprawa ochrony w ielorybów traktowana jest m iędzynarodowo wyłącznie jako ochrona wielorybniictwa. Jednak, prócz wartości eko­

nom icznej, bez wątpienia ważnej, przedsta­

w iają w ieloryby niezw ykłą wartość dla nauki, jako zwierzęta ssące jedyne, prócz m ałej i nie pokrewnej im grupy Syrenowa- tych, przystosowane do całkow icie wodnego życia. F izjologia, biologia waleni, są prawie nie znane, sam ich wzrost olbrzym i, ich bu­

dowa, zaw ierają tyle nierozwiązanych pro­

blem ów, że w ym arcie ich byłoby niepow e­

towaną stratą dla nauki, oprócz straty, jaką każdy przyrodnik odczuwać musi przy w y ­ ginięciu jakiegokolw iek gatunku zwierząt, czy roślin.

K. STECKI

ZARASTANIE DNA ZBIORNIKA WODNEGO W DYCHOWIE

Z iem ia Lubuska nad Bobrem.

Zarów no ze w zględów teoretycznych, jak nieraz także ze w zględów praktycznych, w a ­ żną jest rzeczą wiedzieć, jak szybko roślin­

ność może obejm ować w posiadanie nowe tereny niezajęte dotychczas przez nią i w ten sposób posuwać się w swym rozmieszczeniu coraz dalej. P od względem teoretycznym za ­ gadnienie to od gryw a np. zasadniczą rolę przy rozważaniu, w jaki sposób roślinność ob jęła w swe posiadanie tereny w okresach topienia się lodowców, gdy spod lodu u w ol­

n iły

się Obszerne

połacie nagiej, zupełnie po­

zbaw ionej roślinności ziem i. Ten sam pro­

blem musi być w zięty pod uwagę, gdy m ó­

w im y o ucieczce roślinności przed nasuwa­

jącym i się lodam i w okresach pogarszania się warunków klim atycznych i nasuwania lądolodów. W yraża m y się, że roślinność

«szła» lub «uciekała» przed lodowcem, albo

że wędrow ała za nim na północ lub na grzbiety gór. Oczywiście owe w ędrówki, owo posuwanie się roślin m oże odbywać się tylko w ten sposób, że okazy m acierzyste w m iarę zm ian warunków klim atycznych na pewnym terenie giną, a nowe m iejsca zajm u ją na­

stępne ich generacje. Generacje te są w ysie­

wane przez nasiona na m niejszą lub w ięk ­ szą odległość, w szybszym lub powolniejszym tempie przenoszone ozy to przez wiatr, czy bieżącą wodę, czy w jakikolw iek inny spo­

sób, odpowiednio do ich budowy i m ożliw o­

ści. Podobne w ędrów ki roślin od byw ają się na m niejszą skalę i w odpowiednio krót­

szych okresach czasu także i obecnie przy lokalnych zmianach warunków siedlisko­

w ych i powstających różnicach w składzie roślinności pewnych terenów.

W praktyce zagadnienie powyższe odgry-

(16)

Ryc. 1. Mapa okolic D ychow a.

w a ważną rolę w gospodarce leśnej, gdzie przy odnawianiu drzewostanów za pomocą samosiewu m usim y hrać pod uwagę w ięk ­ szą lub m niejszą zdolność danego gatunku do szybkiego rozsiewania się na pewną od­

ległość. Odróżniam y w praktyce gatunki drzew tzw. lekkonasienne, posiadające jak m ów im y duży «k ro k » przy rozsiew aniu się i gatunki ciężkonasienne, u których ta zdol­

ność jest ograniczona, które w ięc rozm nażają się samosiewem na nieznaczne tylko odle­

głości. T e dw ie kategorie drzew różnią się poza tym w ybitn ie szeregiem cech m orfolo­

gicznych i w łaściwościam i ekologicznym i.

T a k w ięc drzewa ciężkonasienne, których m łodzież w yrasta tuż koło roślin m acierzy­

stych, często pod ich koronami, doskonale

znoszą ocienienie. W związku z tym kora ich nienairażona na zbyt silne działanie pro­

m ieni słonecznych jest cienką i gładką (buk, grab, cis, jod ła ), przy czym drzewa te po­

siadają korony gęste i zwarte i za młodu rosną zazw yczaj powoli. Gleba pod nimi, po­

zostając w cieniu i otrzym ując z ich gęstych koron corocznie duży opad ig liw ia lub l i ­ stowia, wzbogaca się w zapasy substancji organicznej, nie zachwaszcza się i pozostaje urodzajną i bogatą w czynną, sprawną pró­

chnicę. Natomiast drzewa lekkonasienne, w yrastające z daleka od rodzicielskich ko­

ron, są równocześnie gatunkami wybitnie światłożądnym i, korony ich są luźne i p rze­

puszczają dużo światła, w związku z czym kora na ich pniach jest gruba (sosna, m o­

drzew, hrzozy) i dokładnie zabezpiecza de­

likatną m iazgę w pniu od działania palących prom ieni słonecznych. Za młodu drzew a te rosną bardzo szybko, jak gdyby się bały i chciały uniknąć zabójczego dla nich nie­

bezpieczeństwa przerośnięcia i zagłuszenia przez inne gatunki. Gleba pod ich koronami przy silnym dostępie światła zachwaszcza się i jałow ieje, gdyż zw iązk i organiczne na świetle szybko się rozkładają.

Z takich w ięc i innych wizględów, sprawa zajm o- wainia p rzez roślinność n ow ych teren ów jest dla nas interesującą i odnośne spostrzeżenia w in ny być notowane. W zeszycie 5-tym «W s zech św ia ta » cie­

kawe dane pod a} p. Srodoń z terenu zbom b ardo­

wanego Londynu, przyta czając dane Salisbury’ego.

P ierw s zy m i osiedleńcam i b yły przede wszystkim roślin y rozsiew ające się p rzy pośredn ictw ie w ia ­ tru i w y tw a rza ją ce w ielk ą ilość nasion, a następ­

nie zaw leczon e przez ludzi i rozsiew ane przez zw ierzęta.

Ciekawy przyczynek do zajm ow ania przez rośliny nowych terenów m iałem możność za­

obserwować w elektrowni w D ychow ie nad Bobrawą w pow. krośnieńskim (nad Odrą).

Tam tejszy zbiornik retencyjny wodny, o po­

wierzchni 1 km 2, opróżniono z w ody wiosną 1946 r. w związku z naprawam i urządzeń elektrowni, w ałów i dna zbiornika, którego denne warstw'y uszczelniające poprzerywane zostały przez bomby lotnicze. Już od marca 1945 r. w ody w tym zbiorniku b yło m niej — na głębokość około kilkudziesięciu cm.

W lecie 1947 r. zarząd elektrowni stanął

(17)

przed faktem, że całe dno zbiornika przed­

stawiało się jako jednolity łan zarośli w ierz­

bowych, poprzetykanych dość gęsto roślin­

nością zielną. W obec niebezpieczeństwa zn i­

szczenia gliniastej warstwy uszczelniającej dno zbiornika przez korzenie roślin należało ustalić skład nowoosiedlonej roślinności, by zorientować się co do konieczności i m ożli­

wości w alki z niepożądanymi przybyszami.

W arunki dla osiedlającej się roślinności były na terenie zbiornika specjalne. Z b ior­

nik założony na terenach piaszczystych, przepuszczalnych został w yłożony warstwą uszczelniającą 20 em iłu, który po nasypaniu był uwałowany tankami; na to dano w ar­

stwę 60 cm piasku i zbiornik zalano wodę, dochodzącą do głębokości 4 m. Po je j spusz­

czeniu stwierdzono, że w ciągu 9-ciu lat ist­

nienia zbiornika utworzyła się na dnie jego warstewka 2 cm namułu. Roślinności w tym momencie nie było zupełnie.

Natomiast po dwuletnim opróżnieniu z w o­

dy, całe dno zbiornika porosło najróżnorod­

niejszym i wierzbam i, tu i ów dzie topolą i osiką; pokazała się sosna, lipa, a wśród tego łanu prętów wierzbowych, dochodzącego do wysokości ram ienia ludzkiego, bujnie ro­

sły rośliny błotne. Zwłaszcza babka wodna i kropidło wyrastały w olbrzym iej w ielko­

ści egzemplarzach, także trzcina, krwawnica i inne błotne rośliny były liczne. Sporo po­

wierzchni dna zbiornika pozostawało pom ię­

dzy piętam i w ierzb wolnej i nie zajętej jesz­

cze przez florę, tak, że na dnie nie utworzyła się jeszcze zwarta darń roślin i tu spotykało się pojedyńcze egzemplarze różnych, spora­

dycznie występujących i nieraz przypadko­

w ych gatunków. Pojedyńcze okazy wierzb dochodziły do 2 i 3-ech m etrów wysokości.

W sierpniu 1947 r., będąc w Dychowie, stwierdziłem obecność 70-ciu gatunków ro­

ślin, z tego 28 drzewnych, 42 zielnych. R o­

śliny te m ożem y podzielić na szereg grup.

Przede wszystkim więc w idzim y, że wśród gatunków o pędach zdrew niałych przew a­

żają wiatrosiewne i w ybitnie lekkonasienne w ierzby i topole. Nasiona tych roślin niew ąt­

p liw ie b yły przyniesione przez w iatr i zn a j­

dując w m okrym namule idealne warunki dla swego rozwoju, w ysiały się i w yrosły

Ryc. 2. Zarośla w ierzb na dnie zbiornika z k ro ­ pidłem w odnym Oenanthe aąuatica na p ie rw ­

szym planie.

w setkach tysięcy egzem plarzy. Również lekkonasienne i wiatrosiewne brzoza, lipa i sosna w zbyt wilgotnych dla siebie warun­

kach nie m ogły się liczniej pojawić. Jako przypadkowe wtręty musimy traktować śnieguliczkę ii tawułę, nie należące do naszej rodzim ej flory, a zawleczone tu na pewno z ogrodów przez ptactwo.

W śród roślin zielnych przew ażają w yb it­

nie rośliny błot i moczarów, takie jak: ża- bieniec, kropidło, pałki, szczaw bagnisko- wy, które wszystkie występują licznie i roz­

w ija ją się nadzwyczaj bujnie, gdy inne błot­

ne trudniej się rozsiewające, jak: sity, tu­

rzyce, ry ż skrytokwiatowy, w yczyniec czer- wonożółty, jeżogłówka, rukiew itp. są mniej liczne.

Drugą liczną grupę stanowią rośliny m o­

krych łąk, w ilgotnych zarośli i brzegów wód, jak: skrzypy, rdzest, krwawnica, żyw o- kost, uczep i inne. Niektóre z nich dość licz­

ne, jak rosnący wzdłuż brzegu uczep i rów ­ nomiernie rozsypana krwawnica, inne prze­

ważnie niezbyt licznie występujące.

O w iele m niej liczną grupę stanowią ro­

śliny m iejsc suchszych takie jak: włośnica, lnica, czyścicą, babka, krwawnik. Z ad zi­

w ia obecność kocanek, w ybitnego kserofitu,

a więc rośliny m iejsc suchych. Osobną grupę

tworzą pospolite rośliny ruderalne: komosa,

stulisz i starzec. W reszcie zwraca uwagę

obecność kroplika (M im u lu s ), amerykańskiej

rośliny dość rzadko u nas występującej.

Cytaty

Powiązane dokumenty

cold – przeziębienie cough – kaszel cut – skaleczenie earache – ból ucha headache – ból głowy sore throat – ból gardła toothache – ból zęba tummy ache –

Cieszę się, że wykonaliście zadania na platformie. Jednocześnie chcę Wam zwrócić uwagę, abyście stosowali się do ustalonych zasad. Niektórzy zapomnieli

dany prostokąt miał pole

Podaj nazwę kategorii znaczeniowej rzeczowników pochodnych, do której należy rzeczownik czytelniczka i podkreśl jego formant, a następnie za pomocą tego samego formantu

Zrozum iałą jest rzeczą, że ten bardzo m iałki osad dostać się m ógł jedynie do tych narządów, które kom unikowały się ze św ia ­ tem zewnętrznym , ą

nieszczęśliwą minę, że obelgi więzną mi w gardle. I im dłużej doktor Dusseldorf milczy ze swoją zmartwioną miną, tym bardziej ja czuję się

Tragedja miłosna Demczuka wstrząsnęła do głębi całą wioskę, która na temat jego samobójstwa snuje

Wypowiedzi zniechęcające Wypowiedzi wzmacniające Miałaś się uczyć – co