EO BG UO
Nossol Gutorow Podsiadło Tazbir Sulima
Kochanowski
Schaeffer
W tym n u m e rz e „Indeksu"
Kronika Uniwersytecka 3
Kraków - Opole, Opole - Kraków 6
Politycy w szkolnej ławie 6
Wielkie kłopoty brać za małe, a małe za żadne 8
Droga ekumenizmu jest drogą Kościoła 10
Podróż do Indii 11
Nurkować każdy m oże... 13
Pocztówka z Moskwy 16
„Niewinne” zło 18
Tata Kobasa czyli kwestia niesmaku 21
Ból, miłość i pam ięć... 22 Proza Pawła Schaeffera... 24
Krajobraz z cyprysem 25
Nieznane utwory Brittena 26
Pograjmy w w artości... 28
Nie umrzeć byle jak 30
„Bieda” - problem nikomu niepotrzebny ... 31 Czy wiecie ż e ... 32
Wydawca: Uniwersytet Opolski, ul. Oleska 48, Opole, gm ach głów ny U O , pok. 149, teł. 454-58-41 w. 2406.
Redaktor naczelny: Beata Zaremba-Lekki.
Zdjęcia: Jerzy M okrzycki.
Skład: Dariusz Olczyk.
Korekta: Jacek Podsiadło.
Druk: Drukarnia N O T .
Reklama: tek 0-606 723307.
Jak światło księżyca w ciemną noc - tak wyraziła swoją radość moja hinduska przyjaciółka Dipti, z fak
tu, że napisałam do niej list. Nigdy wcześniej nie spo
tkałam się z taką formą wyrażania uczuć i odbioru rzeczywistości. To naprawdę niesamowite: tyle rado
ści z powodu listu. Tacy są właśnie Hindusi. Mogłam się o tym przekonać będąc we wrześniu ubiegłego ro
ku na wyprawie po Indiach i Nepalu.
O podróży po Indiach i Nepalu pisze Patrycja Drobot na str. 11.
Nurkowałem nawet w snach. Oczywiście nie nur
kowałem sam, lecz z grupą zapaleńców takich jak ja.
Nie przeszkadzał nam chłód ani deszcz. Najpierw ukończyłem kurs, bez którego też można nurkować, ale który daje wyobrażenie o niebezpieczeństwach, ja
kie czyhają pod wodą, a jest ich naprawdę dużo.
O nurkowaniu pisze Tomasz Kochanowski student V roku ochrony środowiska na str. 13.
Moja małżonka kiedyś zauważyła, że w Polsce pierwszym stanowiskiem politycznym, jakie często
kroć potencjalny polityk obejmuje, jest stanowisko premiera, a powinno się chyba zaczynać od niższych pięter. Swego czasu Kuroń powiedział, że jak ludzie z Solidarności przygotowywali się do przejęcia wła
dzy, to myśleli o tym czy będą opory, czy nastąpi in
terwencja Kremla, natomiast nie myśleli, co zrobią z emerytami, co zrobią z PGR-ami, z wielkimi nieren
townymi zakładami przemysłowymi, te kwestie od
kładali na później, myśląc, że to samo się ureguluje.
Rozmowa z prof. Tazbirem na str. 6.
Gdyby Baruch Spinoza żył współcześnie, niechyb
nie skoncentrowałby się, z wielkim dla siebie pożyt
kiem, na produkcji szkieł kompaktowych, tworzeniu nowych, rewelacyjnych okularów. N ie narażałby się gminie żydowskiej swoimi filozoficznymi przemyśle
niami. A jeśli już zdecydowałby się na tworzenie dzieł filozoficznych, to dzisiejszy Spinoza, przed porzuce
niem optyki, ustaliłby wprzódy, na podstawie wyni
ków badania opinii społecznej, czy w ytw ory jego du
cha ludzie kupią, czy na panteizmie nieźle zarobi.
O użyteczności filozofii w stałym felietonie na str. 28.
Oprócz tego w num erze:
Teksty
Jacka Podsiadły, Jacka Gutorowa, Nicole Nascov.
andrzej czyczyło
Kronika Uniwersytecka
Najlepsi studenci (Grażyna Fras, Andrzej Gruszka, Tomasz Grzyb, Anna Hohol, Aleksandra Kluza, Cezary Kochan, Bianka Korach, Magdalena Matyjaszek, Jacek Olejnik, Przemysław Osadczuk, Adrianna Paroń, Katarzyna Piec, Mateusz Pszczyński, Dariusz Romanowski, Adam Smyczek, Zbigniew Zuchewicz i Marzena Żakowska) Uniwersytetu Opolskiego otrzymali nagrody rektorskie o łącznej wartości 27 tys. złotych. Warunkiem otrzymania nagrody były bardzo dobre wy
niki w nauce i działalność społeczna. W obu dziedzinach celowali członkowie Samorządu Studenckiego, ale nie tylko.
Adam Smyk, student polonistyki, związany jest z duszpasterstwem akademickim. Jego zasługi to organizowanie spotkań dyskusyjnych w duszpasterstwie, pomoc na rzecz D om u Samotnej Matki w Grudzicach i filozofowanie w Kole Filozo
ficznym prowadzonym przez dr Jana Krasickiego. Mówi, że nagroda - jak znalazł - przyda się na wakacje.
17 lutego. Prorektor Leszek Kuberski wziął udział w plenarnym zebraniu Polskiego Komitetu Alliance Française, jakie miało miejsce w sali Senatu Uniwersyte
tu Warszawskiego.
8 marca. W ramach Zimowej Giełdy Piosenki w auli Uniwersytetu Opolskiego odbył się koncert Edyty Ge- pert. Imprezę zorganizował Samorząd Studencki. W fi
nansowaniu koncertu partycypowali: Uniwersytet Opolski i sponsorzy.
Prorektor Leszek Kuberski jest obok Krystyny M odrze
jewskiej z Opola członkiem Polskie
go Komitetu Allian
ce Française.
8-10 marca. N a naszej uczelni przebywał prof. Janusz Tazbir. 10 marca Uniwersytet Opolski przyznał mu dok
torat honoris causa. Decyzję o uhonorowaniu prof. Ta
zbira podjął senat uczelni na wniosek wydziału filologicz
nego. N a uroczystość przybyli rektorzy polskich szkół wyższych, parlamentarzyści z Opolszczyzny, przedstawi
ciele władz samorządowych i wojewódzkich. Obecny abp Alfons Nossol o Tazbirze powiedział: - Mamy tu znawcę zagadnień reformacji i kontrreformacji, który otwarcie mówił, że w kościele polskim była chcica na stosy. 1 do
brze, że to robił. To co było złe i smutne trzeba nazywać po imieniu. I to chyba nie przypadek, że kiedy watykań
ska Komisja teologiczna wydaje dokument o oczyszcze
niu pamięci z tej kontekstualności moralnej, pan otrzy
muje doktorat honorowy uniwersytetu nad Odrą.
Prezes PAN, Mirosław Mossakowski, podkreślił rolę Tazbira jako nauczyciela. - „Nauczył nas pan mądrego dystansu do spraw i zjawisk oraz satyrycznego stosunku do różnych wydarzeń, przed którym i stajemy”. Sam ho
norow y doktor sformułował kilka rad dla historyków - historyk nie powinien chwalić się oryginalnością swoich dokonań naukowych. H istoryk powinien także unikać
słów: pierwszy raz, ostatni raz, zawsze, nigdy. W hum a
nistyce opłaca się natomiast bezinteresowne czytanie, a szkodzi przedwczesna specjalizacja. D o rektora U ni
wersytetu Opolskiego prof. Tazbir powiedział „aby wielkie kłopoty brał za małe, a małe za żadne”. Lauda
cję wygłosił prof. Stanisław Gajda z Uniw ersytetu O pol
skiego, recenzentami dorobku Tazbira byli profesoro
wie: Henryk Samsonowicz, W ojciech Wrzesiński, Józef Andrzej Gierowski, w imieniu całego wydziału filolo
gicznego gościa powitał i przedstawił dziekan, prof. Sta
nisław Kochman. Podczas uroczystości pod adresem Ta
zbira padło wiele ciepłych słów, którym i honorow y dok
tor czuł się nieco onieśmielony, o czym więcej w wywia
dzie dla „Indeksu” na stronie 6.
15 marca. Władze uczelni wzięły udział w uroczystym wmurowaniu kamienia węgielnego pod budowę hali labora
torium na Wydziale Budownictwa Politechniki Opolskiej.
15 marca. Rektor U O i prorektor Leszek Kuberski wzię
li udział w nadaniu audytorium Instytutu N auk Społecz
nych imienia Józefa Kokota.
17 marca. Przy Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Opolskiego powstał Instytut Badań nad Ekumenią i Inte
gracją. Inicjatorem jego powołania jest abp Alfons Nossol.
Po Katolickim Uniwersytecie Lubelskim i krakowskiej Papieskiej Akademii Teologicznej opolski instytut jest trzecią tego typu placówką w Polsce. W skład instytutu wchodzić będzie 5 katedr: katedra zasad ekumenizmu, teologii kościołów wschodnich, teologii kościołów pore- formacyjnych, dialogu międzyreligijnego oraz badań nad integracją. Dyrektorem Instytutu jest abp Alfons Nossol.
Uroczystości otwarcia Instytutu towarzyszyło trzydniowe seminarium poświęcone ekumenizmowi. Więcej na str. 8
17 marca. W Klubie Akademickim otw arto wystawę malarstwa Barbary Gębczak.
20 marca. Rozpoczęto rozbiórkę pawilonu, w k tó rym mieścił się Instytutu Studiów Edukacyjnych. Budo-
Walter Kasper, delegat z Watykanu, podpisuje akt powo
łujący nowy instytut.
UNIWERSYTET OPOLSKI
INFORMATO
DLA KANDYDATÓW NA STU
r o k a k a d e m ic k i
2000 / 2001
Ukazał się i jest w sprzedaży na terenie .uczelni informa
tor dla kandydatów na studia w roku akademickim 2000/2001. Można się z niego dowiedzieć jakie mogą być pytania na egzaminach, które kierunki były w ubiegłym roku najbardziej oblężone przez potencjalnych studentów, a także kiedy należy składać dokumenty i kiedy trzeba sta
wić się na egzamin. Materiał przygotował Jerzy Wiechuła.
29 lutego. N a Uniwersytecie Opolskim przebywał Kon
sul Generalny w Polsce dr Ernst-Peter Brezovszky. W la
tach 1995-99 był szefem referatu UNESCO. Ukończył stu
dia prawnicze. Jest ojcem dwójki dzieci i właścicielem pię
ciu cockerspanieli. Słucha muzyki Mozarta i Chopina.
wa nowego budynku potrw a zaledwie 21 tygodni.
O tym zapewniają wykonawcy.
21 m arca. Gościem U O był JM Rektor Uniwersyte
tu Śląskiego prof. Tadeusz Sławek. Przybył z wykładem na zaproszenie Instytutu Filologii Angielskiej.
22 marca. Władze U O wzięły udział w kolegium rek
torów Politechniki Opolskiej i Uniwersytetu Opolskiego.
22 marca. W Klubie Akademickim odbyła się pro
mocja książki dr Krystyny Nowak-W olnej.
23 marca. Gościem Rektora U O był wicemarszałek województwa opolskiego Andrzej Rybarczyk.
29 marca. Rektor przebywał na spotkaniu rektorów szkół wyższych poświęconym dyskusji nad nowym projek
tem ustawy o szkolnictwie wyższym. W spotkaniu wziął udział premier Jerzy Buzek i minister Mirosław Handke.
Informacje inne:
18 lutego. W 60 rocznicę walk sowiecko-fińskich okre
ślanych jako wojna zimowa, Instytut Historii Uniwersyte
tu Opolskiego i Urząd Miasta Opola ¿organizowały w Ra
tuszu sesję naukową pt. „Wojna zimowa - konflikt militar
ny pomiędzy ZSRR i Finlandią na przełomie 1939 - 1940 roku.” Wśród gości znaleźli się Finowie z partnerskiego miasta Kuopio. Otwierający spotkanie prof. Stanisław Sła
womir Nicieja, rektor Uniwersytetu Opolskiego oraz atta
che wojskowy Finlandii - Juka Makipaa zwrócili uwagę na determinację narodu fińskiego w walce z nieprzyjacielem.
Podczas sesji referaty wygłosili Andrzej Kastory z Akade
mii Pedagogicznej w Krakowie, prof. Marian Marek D roz
dowski, prof. Adam Suchoński, dr Krzysztof Tarka, mgr Marek Białokur z Uniwersytetu Opolskiego. Studenci hi
storii z Koła Naukowego Dydaktyki Historii, kierowane
go przez dr Barbarę Kubis i dr Henrykę Maj, mówili o pro
blemie wojny zimowej w polskiej szkole.
Violetta Gołygowska, IV rok historii 6 marca w w ieku 48 łat zm a rł A ndrzej Pierszkała - poeta, członek opolskiego oddziału Z w ią zk u Literatów
Polskich, w ieloletni (blisko 20 lat) asystent w Instytucie F izyki W yższej S zkoły Pedagogicznej w Opolu. A n drzej Pierszkała jest autorem kilkudziesięciu prac z za
kresu fiz y k i i ciała stałego. Ostatnio pracował ja ko na
uczyciel fiz y k i w Zespole S zk ó ł Mechanicznych w Opo
lu. Jako poeta debiutow ał w 1978 roku. W ydał kilka to
m ikó w poetyckich: „Dialog z zegarem ”, „Kiedy zw ró cono się do nas”, „ R ozdziały ciemności”, „Sekretne ko ła ”. Pisał także prozę z gatunku science fiction.
W następnym num erze w spom n ien ie o A n drzeju Pierszkale.
K ra k ó w O p ole -
Opolski ośrodek psychologiczny to jedna z waż
niejszych placówek psychologicznych w Polsce.
Znakomita kadra psychologów społecznych jest jej głównym atutem, choć prof. Wiesław Łukaszewski nie kryje, że obok zalet są i wady. - Brakuje nam specjalistów z zakresu psychologii poznawczej, ale doraźnie uporaliśmy się z tym problemem.
Jako że środowisko polskich psychologów jest bar
dzo spójne, panuje w nim twórczy duch współpracy i szukania pomysłów na doskonałość, z prywatnych i półprywatnych spotkań wykluła się idea nawiązania współpracy z Uniwersytetem Jagiellońskim.
- Postanowiliśmy z naszymi krakow skim i ko
legami, któ rzy mają bardzo dobrą psychologię poznawczą, a nie mają dobrej psychologii społecz
nej, że będziem y się wzajem nie wspierać. O d ja kiegoś czasu krakowscy psychologowie przyjeż
dżają więc do Opola, a naukowcy opolscy będą jeźd zili do Krakowa.
Wymiana naukowa odbywa się w ramach pra
cy etatowej w rodzimym ośrodku naukowym.
Okazało się, że w sensie prawnym takie rozwiąza
nie jest możliwe, choć dotąd nie było stosowane.
Prof. Łukaszewski widzi w takiej współpracy ideę jednego wielkiego uniwersytetu.
- Opole, K ra k ó w
- W tym w ielkim zbiorow ym uniwersytecie wszystko jedno skąd się jest, ważne, że m am y coś do zaproponowania. M uszę powiedzieć, że w na
szym pomyśle nie w idzę nic nadzwyczajnego, m oże dlatego, że kosztow ał nas trzy wieczory rozmowy, 12 maili, trzy spotkania z dziekanam i i rektorami i podpisanie umowy. Czasem kupie
nie czegoś jest znacznie bardziej skomplikowane.
Prof. Łukaszewki uważa, że wykorzystywanie tego precedensu przez inne instytuty może przy
czynić się do tego, że na Uniwersytecie Opolskiem pojawi się sporo ciekawych osób.
- Co więcej, w dalekiej perspektywie widzę, że korzystanie z dobrodziejstw w ym iany kadry uniwersyteckiej m oże doprowadzić do p rze defi
niowania pozycji profesora. C zy to jest bowiem tak, że profesor zw iązany jest z jednym miejscem, czy m oże chodzi o to, by profesor zw iązany był po prostu z nauką? N ik t jednak nieprzyjedzie do ośrodka, którego nie lubi, którego nie ceni, n ikt nie będzie współpracował z ludźmi, o których ma złe zdanie. Słowem, spełnione muszą zostać pew ne w arunki wstępne i myślę, że m y je spełniamy.
D o Opola z wykładami przyjeżdża między in
nymi Edward Nęcka, jeden z najwybitniejszych na świecie psychologów poznawczych. BEZ
Rozmowa z prof. Januszem Tazbirem, honorowym doktorem Uniwersytetu Opolskiego.
Politycy
w szkolnej ła w ie
Czy politycy słuchają historyków?
Bardzo bym chciał, żeby słuchali, dlatego, że to od polityków bardzo dużo zależy i to oni mo
gą wpływać na bieg historii, a nie historycy, któ
rzy tylko mogą historię opisywać. Ale czy polity
cy słuchają nas, historyków? Raczej nie.
Jak się obserwuje nasze życie polityczne, to wydaje się, że kto jak kto, ale polscy politycy są również zaimpregnowani na uczenie się na
własnych doświadczeniach, bo krok po kroku popełniają te same błędy.
Niestety tak jest, a związane jest to z tym, że do polityki nie wchodzili po okresie długiego ter
minowania. Moja małżonka kiedyś zauważyła, że w Polsce pierwszym stanowiskiem politycznym, jakie częstokroć potencjalny polityk obejmuje, jest stanowisko premiera, a powinno się chyba zaczynać od niższych pięter. Swego czasu Kuroń powiedział, że jak ludzie z Solidarności przygo
towywali się do przejęcia władzy, to myśleli o tym czy będą opory, czy nastąpi interwencja Kremla, natomiast nie myśleli, co zrobią z eme
rytami, co zrobią z PGR-ami, z wielkimi nieren
townymi zakładami przemysłowymi, te kwestie odkładali na później, myśląc, że to samo się ure
guluje. Nie przygotowali programu pozytywne
go. Gdy o tym mówię, to przypomina mi się jak przed pierwszą wojną światową w pewnym gro
nie polityków zastanawiano się przez kogo nie
podległa Polska będzie rządzona. Jeden mówi: ja bym chciał dowodzić wojskiem, drugi mówi:
chciałbym być w parlamencie, a Dmowski po
wiedział: a ja bym chciał zostać policmajstrem w Warszawie. Dmowski chciał zacząć od robie
nia porządku - żeby była czystość, żeby nie było złodziejstwa, paskarstwa itd. N a ogół błędnie są
dzi się, że jak odzyska się niepodległość, to inne sprawy same się załatwią.
Zdarzyło się panu, że jacyś polity
cy zwracali się do pana o radę?
Nie. C o gorsza, zwracają się czasem o ekspertyzy do Polskiej Akademii N a
uk, ale z tych ekspertyz nie korzystają.
Czy wobec tego czuje się pan speł
nionym historykiem?
Tak. Ale ja mam dosyć pesymistycz
ną koncepcję natury ludzkiej, uważam, że raczej ludzie lubią sobie ułatwiać ży
cie, a historycy często w tym ułatwianiu przeszkadzają. Choć nie zawsze to się sprawdza. Ja myślałem, że jak tylu histo
ryków wejdzie do rządu, to stworzy się lobby, które będzie pracowało na rzecz docenienia, dofinansowania nauki. Tym
czasem nic podobnego się nie wydarzyło, takie lobby nie powstało i wręcz mogę powiedzieć, że nigdy nie było tak małego zainteresowania sprawami nauki, jak w momencie, kiedy tak znaczny procent profesorów figuruje w rządzie.
Dlaczego tak jest? Czy oni się przestali czuć profesorami?
N ie wiem. Zadecydowały o tym pewnie różne zaszłości psychologiczne, których w tej chwili nie jestem w sta
nie uchwycić. Nasi ludzie w rządzie po prostu nie działają na rzecz nauki.
Jak pan się czuje jako honorowy doktor? Ten tytuł nadany został pa
nu po raz pierwszy.
Byłbym hipokrytą, gdybym powie
dział, że się nie cieszę, ale byłbym jeszcze Prof. Janusz Tazbir z m ałżonką na Zamku Piastów Śląskich w Brzegu.
większym hipokrytą, gdybym powiedział, że uwie
rzyłem we wszystkie pochwalne laudacje wygło
szone pod moim adresem. Dużo jest w nich prze
sady i ulegania stereotypowi. Nie przemawia prze
ze mnie fałszywa skromność, tylko po prostu zda
ję sobie sprawę, że to jest trochę tak jak u cioci na imieninach - nie wypada powiedzieć pod adresem cioci czegoś krytycznego. N a pewno było mi bar
dzo przyjemnie do Opola przyjechać, szczególnie, że bardzo cenię sobie pana rektora, bardzo cenię Uniwersytet Opolski, a poza tym plejada gwiazd, wśród której się znalazłem, dostarcza mi dodatko
wej satysfakcji.
R ozm ow a przeprowadzona została p rzez dziennikarzy: N ow ej Trybuny Opolskiej, Radia R M F - FM, D ziennika Zachodniego i redakcji Indeksu.
Przemówienie prof. Janusza Tazbira, z okazji nadania mu doktora honoris causa Uniwersytetu Opolskiego.
Wielkie kłopoty brać za małe, a małe za żadne
Dwa tygodnie tem u. prof.
Samsonowicz w bardzo dowcipnym przemówieniu, którym mnie wzruszył, porów nał siebie do króla Artura.
Był on wzorowym w ładcą i taki przeszedł do legendy, m iał tylko jedną okropną wadę - prawdopodobnie w ogóle nie istniał.
Magnificencjo, Księże Arcybiskupie, Dostojny Senacie, Drodzy Przyjaciele i Koledzy. Muszę, powinienem i przede wszystkim chcę serdecznie podziękować tym wszystkim, którzy byli spraw
cami mojego honorowego wyróżnienia, autorom laudacji - panu profesorowi Stanisławowi Gaj
dzie, panu profesorowi Andrzejowi Józefowi Gierowskiemu, panu profesorowi Henrykowi Samsonowiczowi, profesorowi Wojciechowi Wrzesińskimu, profesorowi Stanisławowi Koch- manowi i z pewnym uczuciem niechrześcijań
skim także chciałbym podziękować arcybiskupo
wi Alfonsowi Nossolowi. Jest taka zasada, że je
śli ktoś jest wzruszony, przejęty, tak, jak ja w tej chwili, to nie należy przyprawiać go o dodatko
we kompleksy, bo to nie jest po chrześcijańsku.
A sam fakt, że ksiądz arcybiskup wygłosił tak piękne przemówienie, nie zaglądając do żadnych kartek, wprawia mnie w kompleks niższości.
Jakbym pomylił salę
Proszę Państwa, byłbym hipokrytą, dużym hi
pokrytą, gdybym stwierdził, że dzisiejsza uroczy
stość nie sprawia mi wiele radości, wiele satysfak
cji. Ale byłbym jeszcze większym hipokrytą, gdy
bym powiedział, że uwierzyłem we wszystko, co usłyszałem w laudacjach. Kiedy tak wysłuchiwa
łem kolejnych pochwał, to wróciłem do starej koncepcji, którą otwarcie przedkładam moim kolegom socjologom. Dlaczego nie zajmiecie się tak ważnym kluczem do kształtowania wzorca modelu naukowca, uczonego, jakim są laudacje wygłaszane z okazji doktoratów honoris causa, no i różnego rodzaju mowy pogrzebowe?
Dwa tygodnie temu. prof. Samsonowicz w bardzo dowcipnym przemówieniu, którym mnie wzruszył, porównał siebie do króla Artura.
Był on wzorowym władcą i taki przeszedł do le
gendy, miał tylko jedną okropną wadę - prawdo
podobnie w ogóle nie istniał. Muszę powiedzieć, że słuchając tych pochwał czułem się jakbym po
mylił salę i jakby autorzy tych pochwał pomylili bohatera. Bo z przymiotami wielkiego uczonego to jest chyba tak, jak ze świętymi. Mianowicie, w przypadku świętych każda epoka wysuwa na czoło te cnoty, które uważa za najbardziej warte
do kształtowania wzorca chrześcijanina. Jeżeli chodzi o żywoty uczonych, zbliżających się nie
kiedy do świętości, to w jednej epoce się chwaliło ich odwagę cywilną i bezkompromisowość, w in
nej niesłychana skromność, ale ich żywoty były zawsze spisywane szyfrem, łatwym do złamania przez fachowców. Bo jeżeli we wspomnieniach o kimś pisze się: „był człowiekiem niesłychanie odpowiedzialnym za słowa” to znaczy to, że po prostu pozostawił po sobie niewielki dorobek.
Humaniści w natarciu
Proszę Państwa, myślę, że jubileusze, w które Polska obfitowała i obfituje od 200 lat rozłamują się na dwa okresy. W okresie niewoli jubileusze miały świadczyć, że kraj jest nieszczęśliwy, ale lu
dzie są wspaniali. W obecnych zaś czasach sądzę, że w jakimś stopniu tego rodzaju uroczystości świadczą o przełamywaniu się kultu nieudacznika, jaki panował w naszym społeczeństwie za sprawą rozbiorów, że nadeszła pora zajmowania się ludź
mi sukcesu. Jest to krzepiące, że do tych właśnie ludzi sukcesu Uniwersytet Opolski zalicza huma
nistów. Bo przecież oni przede wszystkim otrzy
mali te zaszczytne wyróżnienie, byli wybitnymi przedstawicielami szeroko rozumianej humanisty
ki. Mam na myśli zarówno klasyka naszej literatu
ry science fiction Stanisława Lema, klasyka naszej poezji i dramatu Tadeusza Różewicza, klasyka na
szego filmu - Kazimierza Kutza, jak i klasyka na
szej muzyki Wojciecha Kilara, klasyka naszej my
śli teologiczno - tolerancyjno-ekumenicznej abp Nossola. Proszę państwa, stwierdzam jednak z za
dowoleniem, że dzisiaj jestem pierwszym history
kiem, w historii, który otrzymał tak wysoką god
ność na Uniwersytecie Opolskim. Jest dla mnie, ale nie tylko dla mnie, dla całej mojej korporacji, czymś niesłychanie krzepiącym. Tak się składa bo
wiem, że uczestniczyłem ostatnio w zebraniach, podczas których wytykano nam, historykom, że właściwie nikt nas za granicą nie zna i że nie ma nas słynnej liście filadelfijskiej.
Gdyby pisarz nie umierał
Proszę państwa, istnieje pewien kanon mszy honoriscausowych, od których nie mogę odstą
pić szczególnie, że przypomniano mi, że tu są wielcy arcykapłani od odprawiania takich mszy.
Ten kanon polega na przemyceniu paru nauk moralnych. W prawdzie ludzie starsi lubią udzie
lać dobrych lat, zadowoleni, że już sami nie mo
gą dawać złego przykładu, jednak parę dobrych rad pozwolę sobie tu sformułować. Po pierwsze ważne jest, żeby nie chwalić się oryginalnością i odkryciami naukowymi. H istoryk powinien jak ognia unikać czterech słów: „po raz pierw
szy”, „po raz ostatni”, „zawsze” i „nigdy”. By
łem swego czasu strasznie dumny, gdy wpadłem na taki pomysł, że dzięki naszym wadom szla
checkim przetrwaliśmy zabory. Byłem bardzo dum ny do chwili, kiedy nie zajrzałem do artyku
łu Wacława Sobieskiego, z 1928 roku, zawierają
cego te same myśli. Potem znalazłem je jeszcze u Mochnackiego. Inny przykład, strasznie mi się podobała moja nowatorska teza, że gdyby pierw
szy rozbiór Polski okazał się ostatni, to przeszli- byśmy do historii jako naród, który z własnej winy stracił niepodległość. Ta teza również zo
stała już wymyślona. Pewien historyk techniki powiedział mi, że wielu wynalazków, by nie trzeba było robić, gdyby wynalazcy czytali lite
raturę techniczną.
Czytać bezinteresownie
Dalsza nauka moralna w humanistyce - te sło
wa kieruję zwłaszcza do młodzieży - niesłycha
nie opłaca się bezinteresowne czytanie, a szkodzi przedwczesna specjalizacja. Zyskujemy na czyta
niu bezinteresownym, ale na czytaniu krytycz
nym. Krytycznie trzeba czytać zwłaszcza pamięt
niki. Tadeusz Boy - Żeleński stwierdził kiedyś z właściwą sobie emfazą, że pamiętniki są pisane z nałogowej potrzeby szczerości. Po czym ludzie, gdy je piszą, to łżą jak najęci.
Dalsza nauka moralna - byłem dumny ze swojej oryginalności, kiedy porównałem pracę naukowa do treningu sportowego. Po odkryciu tego porównania, przeczytałem mądry esej H en
ryka Grynberga „Szkoła opowiadania”, w któ
rym autor pisze, że pisarstwo jest sportem, ale od sportowca pisarz różni się tym, że się nie starze
je. Przeciwnie, często z wiekiem dochodzi do co
raz lepszej formy. Miłosz mając 85 lat powiedział na spotkaniu z amerykańskimi czytelnikami, że chętnie zniszczyłby swoje wczesne utwory. D o czego doszłaby literatura - pyta Grynberg - gdy
by pisarz nie musiał umrzeć. (...)
Groźba rocznicomanii
W ielokrotnie o tym pisałem, że historia prze
stała spełniać rolę kostium u historycznego po
zwalającego w sposób straw ny dla cenzorów snuć dyskusję na najbardziej aktualne tematy.
Przecież cały spór o Stanisława Poniatowskiego był tylko pretekstem do tego, by podyskutować
o stosunku do Rosji. A eseje Mariana Brandysa o Królestwie Kongresowym szły jak woda, bo w istocie dotyczyły aktualnych spraw Polski.
Dziś historia nie jest już kostiumem. N a histo
rię czyha jednak to zagrożenie, że zacznie się przekształcać w naukę pomocniczą obchodo- manii i rocznicomanii. Łatwo mi mówić te sło
wa, bo mam nadzieję, że zagrożenia zostaną przezwyciężone.
W dniu tak radosnym dla Opolskiego U ni
wersytetu na ręce Pana Rektora chcę złożyć ży
czenia pomyślnego rozwoju. Co jest gwarancją tego rozwoju? Gwarancją jest rozwój kadry na
ukowej, sprężyste kierownictwo, jakie sprawuje Pan Rektor Nicieja, któremu chcę zadedykować słowa, które stale powtarzam, że aby zachować pogodę ducha, trzeba brać wielkie kłopoty za małe, a małe za żadne. Gwarancją jest także du
chowa opieka księdza abp Nossola, przebiegają
ca pod hasłami mądrego różnienia się, tolerancji, pojednania.
Śródtytuły pochodzą od redakcji.
Droga e k u m e n iz m u jest drogą Kościoła
O tw a r c iu In s ty tu tu Badań nad E k u m e n ią i In te g ra c ją to w a rz y s z y ła p re z e n ta c ja książki a bp A lfo n s a Nossola pt. „E k u m e n iz m ja k o im p e r a ty w ch rze ś cija ń s k ie g o s u m ie n ia " . P ub lika cja ta je st z b io re m k ilk u n a s tu r o z p r a w na te m a t e k u m e n iz m u Została d e d y k o w a n a całej o p o ls k ie j społeczności a k a d e m ic k ie j z re k to r e m
p ro f. S ta n is ła w e m S ła w o m ire m Nicieją na czele. C zytam y w niej m ię d z y in n y m i:
U podstaw wszystkich grze- chów struktural
nych i społecznych leży zawsze grzech osobisty, indywidu
alny grzech czło
wieka. Dlatego też ekumenizm w swym podejściu duchowym bazuje przede wszystkim na przyznaniu się do winy i na auten
tycznie szczerej chę
ci nawrócenia się, bazuje na metanoi.
Kościół Chrystusowy jest tylko jeden jedyny. I chociaż m y katolicy, i nasi bracia z innych wyznań chrze
ścijańskich wierzymy inaczej, to jed
nak nie wierzymy w innego. W tym też cała nasza nadzieja!
-'k N ow a ewengelizacja, o której dzisiaj tak głośno w świecie, polega przede wszystkim na autentycznym przepowiadaniu Chrystusa, na m ó
wieniu o Bożym życiu wiecznym w przemijającym świecie, o powoła
niu człowieka, jego wielkości i mało
ści, o surowości i dobroci Boga, o niebie, bez którego świat stałby się piekłem. To właśnie stanowi główne zadanie Kościoła.
Droga ekumenizmu jest drogą Kościoła. Kościół katolicki „z na
dzieją podejmuje dzieło ekumenicz
ne jako im peratyw chrześcijańskiego sumienia oświeconego wiarą i kiero
wanego miłością”. Chociażby tylko te dwa zdania encykliki Jana Pawła II U t unum sint 9 n r 7 i 8) przesą
dzają o jej wyjątkowej nośności teo
logicznej.
Celem rozwijania działalności sa
modzielnych jednostek naukow o- -badawczych o charakterze ekum e
nicznym kształtow anych w ramach wyższych uczelni teologicznych jest dążenie do wzajemnego zbliżania się chrześcijan oraz do kształtowania lepszej przyszłości ekumenicznej w naszym kraju. Chodzi także o p ró by wniesienia rodzimego w kładu do dzieła tworzenia teologii o charakte
rze ekumenicznym, w dialogu z in
nym tradycjami wyznaniowymi.
Podróż do Indii
Am ritsar - Złota Świątynia SikhówJa k światło księżyca w ciemną noc - tak wyraziła swoją radość moja hinduska przyja
ciółka D ipti, z faktu, że napisałam do niej list.
N igdy wcześniej nie spotkałam się z taką for
mą wyrażania uczuć i odbioru rzeczywistości.
To naprawdę niesamowite: tyle radości z po
w odu listu. Tacy są właśnie Hindusi. Mogłam się o tym przekonać będąc we wrześniu ubie
głego roku na wyprawie po Indiach i Nepalu.
W raz z dwójką kolegów postanowiliśm y o d wiedzić tamte rejony, nie tylko po to by zwie
dzić zabytki, ale przede wszystkim by poznać mieszkańców tych orientalnych krajów i ich obyczaje. Z dużym zainteresowaniem obser
wowałam te nowe dla mnie zwyczaje i rozm a
wiałam z ludźm i, chcąc dowiedzieć się o nich jak najwięcej.
To, co tak naprawdę mnie uderzyło - to optym izm , który emanuje z H indusów , pom i
mo tego, że często wielu z nich żyje w strasz
nej biedzie. N aw et to, że nie mają dosłownie nic, nie przeszkadza im w radosnym odbiorze życia. Zarów no w Indiach, w N epalu jak wszędzie spotykałam się z serdecznością i uśmiechniętymi ludźmi, którzy niezależnie
od wszystkiego roztaczali w okół siebie wiele pozytywnej energii.
O dkrycie to zajęło mi trochę czasu. Przez kilka pierwszych dni w Indiach moje myśli skupiały się wokół zupełnie innych spraw. N a wszystkich spoglądałam z nieufnością. G dy moi koledzy na chwilę pozostawiali mnie samą, momentalnie ogarniało mnie przerażenie. W i
działam wokół siebie jedynie brud, czułam smród i nie potrafiłam zaakceptować faktu, że wszyscy mi się przyglądają. Musiało upłynąć kilka dni nim przestałam patrzyć z obrzydze
niem na żebraków, kalekich i kiedy z uśmie
chem pozowałam do zdjęć.
To ciekawe, w jaki sposób H indusi reagują na białych. D o zwyczaju należał fakt, że pod
chodzili do mnie Hindusi tylko po to, by do
tknąć mojej skóry. Najczęściej jednak podcho
dzili po to, by zrobić sobie ze mną zdjęcie.
W Taj Mahal na przykład zwiedzanie tej jakże pięknej budowli wydłużyło się nam o kil
kadziesiąt minut, bo tak wiele osób chciało mieć z nami zdjęcia.
Właśnie tam poznałam moją koleżankę D ip
ti. O na także podeszła do mnie by zrobić sobie
zdjęcie, a potem nawiązałyśmy rozmowę.
D ipti była pierwszą kobietą, która sama pode
szła do mnie. Był to nasz trzeci dzień w In
diach, a nigdy wcześniej żadna H induska nie odważyła się podejść jako pierwsza. Chyba właśnie z tego pow odu od razu zapałałam sym
patią do 19-letniej Dipti. G dy tak sobie rozm a
wiałyśmy ludzie bacznie się nam przyglądali i rejestrowali każde nasze słowo, każdy gest.
Pewnie w Polsce przeszkadzało by mi to, że nie mogę odbyć w spokoju prywatnej rozmowy, ale w Indiach sprawiało mi to radość, że ludzie poświęcają mi tyle uwagi, że są wszystkiego ciekawi, że chcą wiedzieć jak my, turyści, od
bieramy ich kraj i ich samych.
Z każdej takiej rozm ow y można było się również dużo dowiedzieć o samych mieszkań
cach Indii i Nepalu.
Dla mnie w tych rozm owach ważne było to co usłyszałam o kobietach. Szczególnie intere
sująca wydała mi się sytuacja kobiet w Nepalu.
Pośród wszystkich krajów azjatyckich p o pulacja kobiet w N epalu jest najwyższa. N e- palki, które w ponad 95% są wyznania hindu
istycznego i są buddystkami, już z samej religii wynoszą swoją wysoką rolę i status społeczny.
Kobiety są traktow ane jako żywe boginie, a praw o zabrania poświęcania jako ofiar zwie
rząt płci żeńskiej. Z drugiej strony w święto kobiet zwane Teej w przeciwieństwie do nas Polek, mężatki modlą się o dobro i zdrow ie dla swoich mężów, a panny o dobrego męża. Po
mimo wielu prawnych regulacji, które dążą do polepszenia sytuacji kobiet, wciąż są one zależ
ne od mężczyzn. Wszystko dlatego, że boją się odrzucenia przez społeczeństwo (którego sta
nowią większość). Mogąc same wybierać m ę
żów, nadal wolą by dokonywali za nie tego ro dzice. Chociaż do szkoły ubierają się w m un
durki w stylu zachodnioeuropejskim, a jako dziewczynki paradują w jeansach i t-shirtach, to jako mężatki przywdziewają tradycyjne stroje i żyją tak jak ich m atki i prabapki.
W przeciwieństwie do ich mężów, którzy przejmują zachodni styl zachowania i ubierania się. Wielu Nepalczyków m ożna spotkać w klu
bach nocnych tańczących do hitów św iato
wych list przebojów, bawiących się razem z tu rystami do białego rana. K ontrast między sytu
acją kobiet a mężczyzn to nie jedyny, jaki m oż
na zaobserwować w Indiach i Nepalu.
K tóż nie kojarzy pięknych kolorow ych je
dwabi indyjskich, barw nych świątyń. I ow szem, to w szystko jest tam , ale przeplata się z kurzem i brudem . W Banares mieście, które słynie z produkcji jedw abiu i w ielu ghatów (czyli schodów prow adzących do Gangesu) - ten kontrast jest bardzo w idoczny. Tak się złożyło, że najpierw odw iedziliśm y zakład tkacki i nasze oczy zostały porażone przepięk
nymi tkaninami. Zaraz potem zafundow ali
śmy sobie pływanie łódką po Gangesie i nasze nosy zostały porażone sm rodem rzeki i palo
nych u jej brzegów zw łok ludzkich. To było naprawdę bardzo kontrastow e doznanie, ale miało swój urok. Podobnie zresztą jak zesta
wienie pięknych budow li, skarbów architek
tu ry światowej z ogrom ną biedą. Tego nie m ożna było nie zauważyć, bo w takich m iej
scach gdzie było dużo turystów , było od p o wiednio dużo żebrzących. Te kontrasty tak wszechobecne podczas całej podróży spraw i
ły, że często ją wspom inam a obrazy, które tkw ią w mojej głowie, są bardzo wyraźne i kuszą mnie, by do nich powrócić. A by zaw i
tać do życia H indusów i N epalczyków jak
„światło księżyca w ciemną no c”.
Svayambhunath - jedna z najważniejszych świątyń buddyjskich na świecie (Kathm andu)
Patrycja D robot Politologia
N u rk o w a ć każdy może...
„ C złow ieku, za n u rz się p o d wodę, jeśli p iękno świata, który ujrzysz, nie poruszy cię,
nic ciekawego cię ju ż w życiu nie sp o tka ”.
Usłyszałem kiedyś zdanie: „...Jeśli chcesz zrozumieć ludzi nie słuchaj tego, co mówią, bo kowal będzie ci mówił o gwoździach, astronom 0 gwiazdach a wszyscy zapomną o m orzu...”
Nie pamiętam, z której książki Antoine de Sa
int-Exupéry’ego ono pochodzi, ale jest dla mnie ważne właśnie ze względu na morze.
Kiedy chodziłem do podstawówki uważa
łem, że największym nieszczęściem, jakie może spotkać człowieka jest brak zamiłowań. Nie był to mój problem. O d dziecka fascynowała mnie przyroda i nauka. Spośród wszystkich cudów natury najbardziej urzekł mnie świat podw od
ny. Lata mijały i mały Tom ek został licealistą.
Liceum jednak nie okazało się dla mnie środo
wiskiem przyjaznym i do mych zainteresowań nie wniosło niczego. W szystko zmieniło się, gdy poszedłem na studia.
O d samego początku traktowałem studia bardzo poważnie. Wiedziałem, że jeśli nawet coś mnie nie interesuje, to jednak prędzej czy później się przyda. Szybko wyczerpałem zasoby uczelnianej biblioteki z dziedziny hydrobiologii 1 zacząłem szukać, gdzie się tylko dało. W krót
ce zakres moich zainteresowań poszerzył się o fizykę, chemię fizyczną i... matematykę. Po
czątkowo sam na własną rękę wgłębiłem się w statystykę, potem były równania różniczko
we. N iektórzy zarzucali mi chaotyczność, m ó
wili, że to nie jest tak, czym innym zajmują się biolodzy a czym innym chemicy nie mówiąc już 0 matematyce. A mnie interesują powiązania 1 zależności w układach ekologicznych. Ze sta
tystyki przerzuciłem się na modelowanie mate
matyczne. Było to trudne, ale bardzo wciągają
ce, mogłem bowiem badać zjawiska zachodzące w m orzach i jeziorach nie wychodząc z domu!
Zacząłem programować. Sam sobie piszę pro
gramy symulacyjne, które wykorzystuję w m o
delowaniu. Nabrałem odwagi, gdy czegoś nie rozumiem, żądam wyjaśnień. Nie potrafię zapa
miętać czegoś, czego nie rozumiem (w liceum prawie niczego nie rozumiałem). Wreszcie w ra
cając pewnego dnia z uczelni zauważyłem na
ulicy dwu mężczyzn pijących piwo i nabijają
cych kompresorem butle do nurkowania. Nagle odżyły marzenia, powiedziałem „jak nie teraz to nigdy” i wytłumaczyłem nieznajomym, że ja po prostu muszę nurkować.
Powietrze groźniejsze od wody
O d tej pory oprócz zagadnień teoretycznych prowadziłem działalność podwodną. Świat, któ
ry dotychczas poznawałem z książek i filmów, ujrzałem na własne oczy. Nurkowałem nawet w snach. Oczywiście nie nurkowałem sam, lecz z grupą zapaleńców takich jak ja. Nie przeszka
dzał nam chłód ani deszcz. Najpierw ukończy
łem kurs, bez którego też można nurkować, ale który daje wyobrażenie o niebezpieczeństwach, jakie czyhają pod wodą, a jest ich naprawdę du
żo. Znajomość fizyki okazała się bardzo poży
teczna a i anatomia się przydała. Z zagrożeń, ja
kie niesie ze sobą przebywanie pod zwiększo
nym ciśnieniem wymienię tylko dwa: uraz ci
śnieniowy i chorobę dekompresyjną. Powszech
nie znane jest to drugie zagrożenie, znane każdemu, kto otwierał gazowany napój do picia - gazy (z reguły azot), którymi nasycona jest krew, wydzielają się podczas gwałtownego spadku ciśnienia w postaci pęcherzyków w na
czyniach krwionośnych, co powoduje kalectwo, a nawet śmierć. Choroba rozwija się przez kilka godzin i jest to czas na ratunek, uraz ciśnienio
w y jest w przeciwieństwie do choroby gwałtow
ny i w przypadku płuc powstaje podczas gwał
townego spadku ciśnienia przy wstrzymanym oddechu. Zagrożenie chorobą dekompresyjną dotyczy nurkowań powyżej 30m, co przy pol
skich warunkach klimatyczno-głębokościowych jest mało prawdopodobne. Ofiarą śmiertelnego urazu ciśnieniowego (barotraumy) natomiast można zostać wynurzając się z wstrzymanym oddechem przy pełnych płucach z głębokości zaledwie 3m, a więc na basenie! Jak widać za
grożeniem dla życia płetwonurka jest tak na
prawdę powietrze, a nie woda.
Ale z przebywaniem pod wodą wiążą się też miłe zjawiska, jak np. skutki prawa Archimede- sa, które sprawia, że pod wodą doświadczyć można stanu nieważkości. Jednak tym, co mnie
W Czechach w miejscowości Hertmanice (12 0 km od Opola) znajduje się czterdziestometro- wej głębokości kam ieniołom z zamocowanym na 18 metrach kesonem (to taki domek dla nurków).
W środku jest polowe łóżko i magnetofon na baterie.
„wciągnęło” pod wodę, było przede wszystkim to, co w niej żyje: ryby, małże, raki, rośliny itd.
N urkując w różnych akwenach obserwuję róż
nice między nimi, jak również zróżnicowanie w ewnątrz zbiorników. Nurkow anie w zbiorni
kach sztucznych jest równie ciekawe jak w na
turalnych, gdyż zbiorniki sztuczne cechuje wielka różnorodność warunków, a co za tym idzie fauny oraz flory zależna od charakteru i pochodzenia akwenu. Zbiorniki naturalne na
tomiast są ciekawe ze względu na równowagę ekologiczną, którą osiągnęły i obecność rzad
kich gatunków, które jej wymagają. Zbiorniki sztuczne są atrakcyjne szczególnie wtedy, gdy są głębokie i kryją w sobie jakieś tajemnice.
Podwodne M-1
N a Opolszczyźnie jest takich zbiorników wiele, np. kamieniołomy czy żwirownie. O so
biście bardzo lubię nurkować w wodach „Sile- sii”, wyrobiska pomarglowego położonego na obrzeżach Opola. Jego maksymalna głębokość to około 17m, średnia lOm. W najgłębszym miejscu znajduje się przepompownia wody, która podczas eksploatacji (przed II wojną światową) usuwała wodę z wyrobiska. Obok niej jak również w kilku innych miejscach znaj
dują się zatopione zabudowania. Część z nich uległa wyburzeniu, ale do większości z nich
można wejść. Kilka jest piętrowych. Gdzienie
gdzie widać gołe, samotnie stojące ściany, popę
kane i czekające na zawalenie. O bok nich leżą zawalone dachy. A wszystko pokryte jest szaro
zielonym nalotem nitkowatych glonów, które nadają budynkom senny i spokojny, ale jedno
cześnie przerażający wygląd. Każde poruszenie takiego kobierca wyzwala tum any białego, ilaste
go mułu. Są też drzewa, a nawet lasy, np. w ka
mieniołomie „Piast” przy ulicy 1 Maja w Opolu.
Ich widok jest jeszcze bardziej przerażający niż widok zawalonych domów. Zycie w budynkach jest raczej skromnie reprezentowane, niska tem
peratura i brak światła hamują wzrost roślin i in
nych organizmów. Jednak w kilku pomieszcze
niach, na sufitach znalazłem bardzo duże, białe, kolonie gąbek słodkowodnych, które robią jeszcze większe wrażenie, gdy rosną na czerwo
nym, zardzewiałym, blaszanym poszyciu sufitu, przypominając te z raf koralowych. W szystko to widziane jest rzecz jasna w świetle latarek, bo wszędzie jest ciemno. Widać wprawdzie światło wpadające przez okna, ale niektóre są okratowane, więc lepiej liczyć na własne źródło światła. Pod powierzchnią „Silesii” spoczywa też wiele w raków samochodów, chociaż te naj
nowsze są wyciągane bardzo szybko. Wreszcie ciekawostką tego akwenu jest duża metalowa beczka, leżąca na 8m głębokości, wypełniona powietrzem, w której mogą się jednocześnie
w ynurzyć trzy osoby, by powiedzieć sobie, jak jest im zimno. W Czechach w miejscowości Hertmanice (120 km od Opola) znajduje się czterdziestometrowej głębokości kamieniołom z zamocowanym na 18 m etrach kesonem (to ta
ki domek dla nurków). W środku jest polowe łóżko i magnetofon na baterie.
Królestwo niebieskich raków
Większość opolskich zbiorników ma już wy
soki poziom trofii (żyzności), wyrażony w buj
nym rozwoju roślinności podwodnej. Poszycie dna zmienia się wraz z głębokością i kątem jego nachylenia, tak, że nawet w nocy widząc dno można zorientować się, na jakiej jest się głęboko
ści. Jeśli chodzi o roślinność to dostrzegam tu największe różnice między jeziorami. Wyrobiska pożwirowe to królestwo moczarki kanadyjskiej, pomarglowe zaś charakteryzują zespoły wy- włócznika i ramienic. W głębszych partiach ka
mieniołomów występują jakieś gatunki mchów.
Wyjątkiem jest jezioro Srebrne w gminie Turawa, które jest pozbawione roślinności zanurzonej zu
pełnie (z wyjątkiem kilku gatunków glonów).
W tym też jeziorze występują słodkowodne me
duzy, Craspedacusta Sowerbyi o średnicy ponad dwu centymetrów. Jamochłon w stadium medu
zy pojawia się w sierpniu, a najobficiej występuje w październiku. To nie koniec ciekawostek zoo
logicznych. W żwirowni „Malina” koło Opola występuje populacja jaskrawo niebieskich raków.
Wiele organizmów dostrzec można tylko nocą.
Dotyczy to zwłaszcza dużych ryb drapieżnych, które dopiero po zmierzchu wypływają na żer.
Ryby nie drapieżne śpią leżąc na dnie i roślinno
ści z wyjątkiem leszczy, które nocą dużymi ławi
cami przemierzają najgłębsze partie jezior błyska
jąc w świetle latarek. W nocy spotkać można wspomniane już meduzy i ławice larw wodzienia, które niczym oceaniczny plankton wypływają wtedy ku powierzchni. Wszędzie panuje spokój, ryby uciekają dopiero, gdy się je dotknie, na dnie roi się od raków o czerwono lśniących oczach.
Nocą woda wydaje się bardziej przejrzysta, widzi się tylko to, co się chce. Wreszcie to wspaniałe uczucie, kiedy widzi się w oddali światła kolegów niczym U F O zawieszone w ciemnej otchłani.
N oc niesie ze sobą też niebezpieczeństwa. Trzeba być bardzo ostrożnym, bo zaczepić się o leżące na dnie druty czy kable jest łatwo.
Żelazna zasada każdego płetwonurka brzmi:
trzymaj się grupy. Płetwonurek jest uczony uni
kania zagrożeń i niesienia pomocy innym, bo sam sobie w sytuacji zagrożenia pomóc nie zdoła.
Dwie rzeczy, wobec których jesteśmy bezradni (oprócz głupoty), to druty i sieci rybackie (osobi
ście trzy razy uciekałem przed wplątaniem się w porzucone sieci). N a dnie można znaleźć wszystko: pralki, samochody, telewizory, kluczy
ki do samochodów, zegarki, a raz nawet zjecha
łem po stoku na rowerze! Kilkakrotnie w czasie nurkowania zaskoczyła mnie burza z piorunami.
Tomasz Kochanowski student V roku ochrony środowiska
Pytania można kierować pod wodnik@polo.po.opoIe.pl Mój klub ma też stronę pod
http://www.po.opole.pl/-wodnik
W pracy magisterskiej d zięki życzliwości prof. dr. bab. Cz. R osik-D ulew skiej i prom o
tora prof. dr. bab. inż. K. Kuczewskiego uda
ło się Tom aszow i połączyć nurkow anie z ba
daniam i laboratoryjnym i i teoretycznym i.
P rzedm iotem jego badań jest jezioro Srebrne, dynam ika jego zm ia n w aspekcie hydrobiolo- gicznym i fizykochem icznym .
Uspienski) sobor
Pocztówka z M o s k w y
Ranek. Pociąg jechał powoli. Patrzyłam przez okno. Zwykły dzień. O drapane budynki.
G rubo opatuleni ludzie snuli się ulicami...
W korytarzu rozległ się głos: M oskw a czieriez p o i czasa. Moskwa za pół godziny. Jeszcze pół godziny. Zamknęłam oczy, chciałam je otw o
rzyć dopiero, gdy będę już na miejscu. Pociąg zatrzymał się, wyszłam na peron... i oto M o
skwa. Całe to miasto, o którym tak wiele sły
szałam, stało przede mną otworem. Dworzec Białoruski, ogromny, okazały budynek, taki ja
kich w Moskwie wiele. Następnie mnóstwo małych sklepików, budek z artykułami spożyw
czymi i monopolowymi. Później sławne m o
skiewskie metro. W okienku z biletami nieprzy
jemny głos pani, która nie udziela żadnych in
formacji o rodzaju biletów (a wybór ich jest du
ży). Z uśmiechem na ustach dziękuję jej za wszystko, wszystko, które ogranicza się do rzu
cenia biletu na drugą stronę okienka. Myślę, że nic w tym dniu nie jest w stanie pomniejszyć mojego szczęścia. N ie opuszcza mnie wrażenie towarzyszące każdemu człowiekowi, który ma
okazję zetknąć się z tym, o czym tak wiele sły
szał i o czym marzył.
Dom Studenta przy Instytucie Języka Rosyj
skiego im. A.S. Puszkina. Spotkanie z rosyjską biurokracją, uciekające minuty, pierwsze znie
cierpliwienie. Po dłuższej chwili zaczęłam roz
glądać się wokół. Listy do mieszkańców roz
rzucone na stoliku. Listy z różnych stron świa
ta, jak wiele ważnych wiadomości mogą przy
nieść... O bok pomnik patrona instytutu, który z pewnością nie zgodziłby się na taki brak sza
cunku dla spraw ludzkich.
O, już są przepustki, jeszcze tylko należy po
kazać je panom, którzy pilnują porządku, a na plecach noszą ogromny napis O H R A N A na wy
padek gdyby ich wygląd jednoznacznie nie ukazy
wał, w jakim są tu charakterze. Później już tylko czekanie na windę, spotkanie z dyżurną. Pokój.
Więc to tutaj spędzę najbliższe dwa tygodnie.
Pierwszy wyjazd do miasta. Zatłoczone me
tro - Stancja Płoszczad Riewolucji. Jestem na Placu Czerwonym. Starszy pan, noszący na ra
mionach reklamę jednego z kasyn: D iew uszki, w y russkije? - N iet, iz Polszy. - A , z Polskif J a k tam w Polsce? C ię żk o ? Ile się zarabia w Polsce? W Polsce lepiej n iż tu ta j? To ludzka ciekawość... no, może trochę w niej goryczy.
Stoję na Placu Czerwonym. Pierwsze spoj
rzenie przykuw a cerkiew Wasyla Błogosławio
nego, wzniesiona przez Iwana Groźnego dla upamiętnienia zwycięstw. Chyba żaden z bu
dynków nie kojarzy się aż tak z Moskwą, jak właśnie ta cerkiew. Sądzę, że trudno by było znaleźć człowieka, na którym nie zrobiłaby ona wrażenia. Ta wyjątkowa paleta barw i kształ
tów jest z pewnością symbolem Rosji. N ie opuszcza mnie świadomość wydarzeń, które rozgrywały się w przeszłości na tym placu.
Rzeź dokonana na rozkaz Iwana Groźnego.
W yroki wykonane na Kozakach przez żołnie
rzy Piotra Pierwszego. Myśl, iż po kamieniach, na których stoję, przepłynęło tyle ludzkiej krwi, wywołuje dreszcz. Przecież właśnie to miejsce przypomina o potędze Rosji.
M ury przy Placu Czerwonym otaczają ko
lejny rosyjski symbol - Kreml. Aż trudno uwie
rzyć, że to właśnie tutaj zapadały i wciąż zapa
dają decyzję, które dotyczą losów milionów lu
dzi. U stóp Kremla Mauzoleum Lenina. Jakże niewielki to budynek w porównaniu z chary
zmą spoczywającego tam.
Z Placu Czerwonego można dojść wszę
dzie... przez parki, przez place, spokojnymi uliczkami do klasztoru Nowodziewiczego, do Galerii Trietiakowskiej, na Plac Teatralny, do Teatru Wielkiego, na Plac Łubiański.
N astępne wyjazdy do miasta? Jak w kalejdo
skopie: wszystkie piękne miejsca, muzea, gale
rie, teatry, których nie sposób opisać. Pierwsze dojrzałe wzruszenie estetyczne w m uzeum Toł
stoja. Kto z czytających go wie, że lubił on jeź
dzić na rowerze?
Spacery starymi uliczkami, z których każda jest inna. Każda ma swój charakter... Ulica Twerska z M uzeum Rewolucji. Ulica Wielka Nikicka, gdzie znajduje się D om -M uzeum Sta
nisławskiego. Następnie przy Małej Nikickiej D om -M uzeum Gorkiego... Dwie równoległe ulice: Stary i N ow y Arbat. Pierwsza to symbol tradycji, staroruska architektura, muzea, gale
rie, pomniki, uliczni śpiewacy. Druga: Mc D o- nald’s, supermarkety, kasyna, restauracje, poka
zy m ody przygotowywane przez najlepszych światowych kreatorów, sklepy firmowe znane na całym świecie...
Całe miasto to zlepek kontrastów. Moskwa jest piękna i ponura, bogata i biedna, lśniąca i szara. Przepych ubrań pań w najdroższych sklepach miasta. Piękne futra, lśniąca biżuteria,
zapach perfum. N ow yje Russkije, a obok, na ulicach, ubogie staruszki. Zmarznięte sprzedają zrobione przez siebie przetwory. Zapach ogór
ków kiszonych, kapusty.
Z jednej strony: czasem niechętni obcym Ro
sjanie, z drugiej zaś mnóstwo cudzoziemców.
Uderzające brzmienie najprzeróżniejszych języ
ków. Studenci z całego świata o odmiennych oby
czajach i różnorakim spojrzeniu na świat. Ludzie, z którymi rozmawiać można do białego rana.
Kiedy minęły te dwa tygodnie? Jutro pociąg zabierze mnie stąd. Coś w rodzaju paniki - tak wiele jeszcze do zobaczenia, a czas już się skoń
czył. Siedzę w pociągu. Już nie zamykam oczu.
Jeszcze ostatnie spojrzenia, którymi chcę ogarnąć wszystko. Tak naprawdę nie widzę nic. Nie że
gnam się z Moskwą. Może jeszcze tutaj wrócę.
Katarzyna Miszczuk
Cerkiew - okolice Placu Czerwonego.
Fot. Ewelina K. - studentka Instytutu Sztuki U O
„ N i e w i n n e " zło
Zupełnie ciemno. Wchodząc na scenę trzeba uważać aby się nie potknąć. Rzecz ułatwia jedy
nie skąpe światło latarki, które pada tuż pod no
gi. W końcu dotarliśmy na miejsce. Tutaj jednak zaskoczenie. Dwa reflektory po bokach tak moc
no oświetlają przestrzeń, że ponownie nic nie wi
dać, z tą jednak różnicą, że tym razem jesteśmy oślepieni blaskiem padającego strumienia światła.
Zasiadamy na specjalnie zbudowanym podium.
Z tyłu przestrzeń zamknięta. W idz automatycz
nie czuje się jak aktor, który zaraz weźmie udział w przedstawieniu. Stanowi dodatkowy element dekoracji. Pełni rolę niemego świadka. N a wi
downi cisza, gdzieniegdzie słychać tylko przytłu
mione szepty. Z oddali słychać gwizd zbliżające
go się pociągu. Coraz bliżej i bliżej... Tak, teraz upewniam się, że to na pewno pociąg. W tym momencie kurtyna podnosi się. Jak z mgły wyła
nia się dworzec kolejowy, pełen zapachów piwa z bufetu i kurzu, zapachów zmęczenia i pośpiesz
nego odjazdu. Mętne światło padające z nie osło
niętych żarówek nieśmiało panuje nad sceną. Lu
dzie siedzą jak manekiny, każdy z nich podąża w swoją stronę, nie troszcząc się o nic i nikogo więcej. N a pierwszym planie kobieta i mężczy
zna. O n próbuje coś rysować, tłumaczyć siedzą
cej koło niego dziewczynie, ona jednak nie zwra
ca na niego uwagi. Zmęczona zasypia. Ten apa
tyczny stan przerywa wejście wysokiego mężczy
zny. Ubrany w ciemny, elegancki garnitur, z ka
peluszem na głowie, jakże inny od pozostałych pasażerów. Wydaje się nie pasować do tego oto
czenia, w jego ruchach, gestach, spojrzeniu, tkwi
„coś” tajemniczego, „coś” co sprawia wrażenie, że chce się to natychmiast poznać. To właśnie hi
storia jego życia, historia miłości i zdrady, zabój
stwa i odkupienia.
Jednak opowieść ta stała się dla Marka Fiedo
ra tylko pretekstem do sięgnięcia po „Niewin
nych” H. Brocha. Ambicje reżysera sięgają wy
żej: momentami teatr staje się dla niego czymś w rodzaju czyśćca, a spektakl można określić ja
ko swoistego rodzaju rozliczenie ze współczesną moralnością.
Rozpad wszelkich form, m rok głuchej nie
pewności nad upiornym światem, człowiek po
dobny do zbłąkanego dziecka, trzymający się wą
tłej nici, jaką jest życie, pędzący przez me jak we śnie, który nazywa rzeczywistością, a który jest dla niego koszmarem. Te i inne sprzeczności tar-
gają duszą przybysza, którym jest Andrzej (Ja
nusz Stolarski), holenderski handlarz diamenta
mi. Przyjeżdża do niemieckiego miasteczka z za
miarem załatwienia kilku handlowych transakcji.
N ie wie jednak jaka siła pchała go w stronę do
mu, w którym postanowił spróbować wynająć pokój. Dlaczego właśnie tutaj? To los tak chciał, a on zawsze jest niezależny od ludzkiej woli. T u
taj jednak napotyka przeszkodę. Poznając miesz
kanki owego domu, wyraźnie odczuwa niechęć do swojej osoby. To Hildegarda, zimna, fałszywa kobieta (Judyta Paradzińska), sprzeciwia się wy
najęciu pokoju obcemu człowiekowi. Zostaje jed
nak zawarte przymierze, układ pomiędzy Baro
nową - właścicielką kamienicy (Ewa Wyszomir- ska) a Andrzejem. O d tej pory Andrzej będzie czuł się w tym domu jak członek rodziny, zaś Ba
ronową będzie traktował jak swoją własną mat
kę, której w rzeczywistości nigdy nie miał. Przyj
dzie mu jednak zapłacić za to gorzką cenę, bo
wiem przyjazd jego niepostrzeżenie wyzwala la
winę wspomnień i staje się przyczyną tragedii.
W raz ze zmianą otoczenia zmienia się również scena. Opuszczając dworzec „wchodzimy” do do
mu, miejsca, w którym panuje wręcz nienaturalny spokój. Dekoracja ascetyczna. Dwa fotele, opra
wione w ciemną zieloną tkaninę, mała lampka sto
jąca z boku i niebieskie ściany. Kostiumy, choć proste, uwypuklają charakter postaci: zielona, pro
sta suknia podkreśla surowość Hildegardy, niena
ganny, dopasowany garnitur wyniosłość Andrzeja.
O d pokoju bije przerażający chłód, efekt ten potę
gują głuche odgłosy kroków poruszających się po scenie postaci oraz przytłumione światło. O d tej pory to właśnie w tym miejscu będzie rozgrywała się większa część sztuki. Przestrzeń sceniczna zo
staje podzielona na kilka części (prawa strona sce
ny, lewa strona, przód, tył oraz dodatkowe pogłę
bienie przestrzeni w tył, oddzielone ścianą - gdzie mieści się dworzec) i w zależności od tego, w któ
rym pokoju, czy też kuchni dzieje się akcja, w tym też miejscu zostaje ustawiona dekoracja. W ten sposób widz odnosi wrażenie, iż przenosi się z po
koju do pokoju, choć w rzeczywistości wszystko odbywa się w jednej przestrzeni. Dużą rolę odgry
wa tutaj światło. Odpowiednio dobrane do po
szczególnych scen: jasne i wyraziste w scenach re
alistycznych; przytłumione, mgliste, niepewne, punktowe w scenach symbolistycznych. To ono buduje atmosferę całego spektaklu. Zaznacza prze
rwy pomiędzy poszczególnymi scenami, odmierza upływający czas i niejednokrotnie wyraża stany emocjonalne bohaterów. Budowaniu klimatu nie służy jednak muzyka, której praktycznie tutaj „nie słychać”. Przeplatające się ciche odgłosy świata ze
wnętrznego, śpiew ptaków, krzyki bawiących się dzieci i grzmoty nadchodzącej burzy, to stanow
czo za mało.
Fabuła sztuki zbudowana jest na kształt ukła
danki, tw orzy pozorny zbiór fragmentów biogra
fii bohaterów. Ta układanka ma jednak swoją we
wnętrzną logikę, stanowi przegląd różnych wa
riantów miłosnych epizodów, od najbardziej try
wialnych, po dramatyczne. Rozbijając ów układ, można mówić tutaj o trzech historiach miłosnych:
dziewczęca miłość Zerliny (Zofia Bielewicz) - słu
żąca w tym domu od najdawniejszych lat - miłość Andrzeja i Melitty (Grażyna Rogowska) i miłość Hildegardy do Andrzeja. Poznajemy tych bohate
rów poprzez pryzmat ich miłości, miłości niespeł
nionej, tragicznej, takiej, która nie miała prawa bytu. Choć każda z kobiet przeżywa inaczej swo
je uczucie, to łączy je wspólne pragnienie - pra
gnienie dziecka. We wspaniałej scenie, kiedy to Zerlina opowiada o swoich przeżyciach Andrze
jowi, nietrudno odgadnąć uczucia tej kobiety. Za
patrzona w dal, opowiada swoją historię, przeży
wa wszystko od nowa, dusza jej powraca w tam
te strony, tak bliskie jej sercu. Jest to spowiedź jej życia, i ta spowiedź, nie historia tryumfu nad Ba
ronową, nie może być pominięta. W rzeczywisto
ści jednak jest nieszczęśliwą kobietą, żyje wspo
mnieniami, ze świadomością, iż mogła być matką.
Z kolei Baronowa, beznamiętna kukła wypcha
na trocinami erotyczno-patetycznych wspomnień, więzień w tym domu, choć los dał jej dziecko, nie potrafi w pełni go pokochać. Hildegarda, która pokutuje za czyny swoich rodziców, gdyż tak zo
stała wychowana, nigdy nie będzie mogła przeży
wać uczucia macierzyństwa. Dla niej najistotniej
szą sprawą stają się doznania fizyczne, a głównie seksualne; nie miłość, uczucie, które dało Dante- mu moc przejścia przez piekło, ale żądza, popęd płciowy. Potrafi jednie wykorzystać słabość An
drzeja i zniszczyć prawdziwe uczucie. Mała Melit
ta, ona nie miała czasu... Tak więc wszyscy boha
terowie są tutaj tragiczni, skazani na klęskę, ponie
waż otrzymawszy szansę na miłość, nie chcieli przyjąć za nią odpowiedzialności. I właśnie w ucieczce przed ponoszeniem odpowiedzialności, w milczącym przyzwoleniu na zło kryje się wina bohaterów sztuki, którzy sami siebie nazywają
„niewinnymi”. Cechuje ich zupełna obojętność, obojętność wobec cudzego cierpienia, wobec wła
snego losu, „ja” człowieka wobec jego duszy.
Sztuka ta jest właściwie zapisem owego bezładu, bierności, jej przejawów, jej zmistyfikowanego qu- asi-poczucia rzeczywistości. Lęk, który ogarnia ich, próbują niejednokrotnie ukryć. Zapominają się w rzeczywistości, sięgają do przeszłości, snują marzenia. Poszukiwanie miłości bywa po prostu drogą ucieczki od lęku przed przemijaniem i śmiercią, czyli skomplikowaną formą samooszu- stwa. Z tego obłąkanego kręgu wyrywa się jedynie postać niewinnej Melitty, która jest ucieleśnieniem prawości i prostoty, kolejnym wcieleniem Małgo
rzaty z „Fausta”. Andrzej, który jest dla niej ide
ałem, pierwszym mężczyzną, którego prawdziwie pokochała i to nie tylko miłością duchową - osta
tecznie staje się przyczyną jej śmierci.
jednak opowieść ta stała się dla Marka Fiedora tylko pretekstem do sięgnięcia po
„Niewinnych” H.
Brocha. Ambicje reżysera sięgają wyżej:
mom entam i teatr staje się dla niego czymś w rodzaju czyśćca, a spektakl można określić jako swoistego rodzaju rozliczenie ze współczesną moralnością.