• Nie Znaleziono Wyników

Indeks : pismo Uniwersytetu Opolskiego. 2000, nr 2 (19)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Indeks : pismo Uniwersytetu Opolskiego. 2000, nr 2 (19)"

Copied!
36
0
0

Pełen tekst

(1)

EO BG UO

Nossol Gutorow Podsiadło Tazbir Sulima

Kochanowski

Schaeffer

(2)

W tym n u m e rz e „Indeksu"

Kronika Uniwersytecka 3

Kraków - Opole, Opole - Kraków 6

Politycy w szkolnej ławie 6

Wielkie kłopoty brać za małe, a małe za żadne 8

Droga ekumenizmu jest drogą Kościoła 10

Podróż do Indii 11

Nurkować każdy m oże... 13

Pocztówka z Moskwy 16

„Niewinne” zło 18

Tata Kobasa czyli kwestia niesmaku 21

Ból, miłość i pam ięć... 22 Proza Pawła Schaeffera... 24

Krajobraz z cyprysem 25

Nieznane utwory Brittena 26

Pograjmy w w artości... 28

Nie umrzeć byle jak 30

„Bieda” - problem nikomu niepotrzebny ... 31 Czy wiecie ż e ... 32

Wydawca: Uniwersytet Opolski, ul. Oleska 48, Opole, gm ach głów ny U O , pok. 149, teł. 454-58-41 w. 2406.

Redaktor naczelny: Beata Zaremba-Lekki.

Zdjęcia: Jerzy M okrzycki.

Skład: Dariusz Olczyk.

Korekta: Jacek Podsiadło.

Druk: Drukarnia N O T .

Reklama: tek 0-606 723307.

Jak światło księżyca w ciemną noc - tak wyraziła swoją radość moja hinduska przyjaciółka Dipti, z fak­

tu, że napisałam do niej list. Nigdy wcześniej nie spo­

tkałam się z taką formą wyrażania uczuć i odbioru rzeczywistości. To naprawdę niesamowite: tyle rado­

ści z powodu listu. Tacy są właśnie Hindusi. Mogłam się o tym przekonać będąc we wrześniu ubiegłego ro­

ku na wyprawie po Indiach i Nepalu.

O podróży po Indiach i Nepalu pisze Patrycja Drobot na str. 11.

Nurkowałem nawet w snach. Oczywiście nie nur­

kowałem sam, lecz z grupą zapaleńców takich jak ja.

Nie przeszkadzał nam chłód ani deszcz. Najpierw ukończyłem kurs, bez którego też można nurkować, ale który daje wyobrażenie o niebezpieczeństwach, ja­

kie czyhają pod wodą, a jest ich naprawdę dużo.

O nurkowaniu pisze Tomasz Kochanowski student V roku ochrony środowiska na str. 13.

Moja małżonka kiedyś zauważyła, że w Polsce pierwszym stanowiskiem politycznym, jakie często­

kroć potencjalny polityk obejmuje, jest stanowisko premiera, a powinno się chyba zaczynać od niższych pięter. Swego czasu Kuroń powiedział, że jak ludzie z Solidarności przygotowywali się do przejęcia wła­

dzy, to myśleli o tym czy będą opory, czy nastąpi in­

terwencja Kremla, natomiast nie myśleli, co zrobią z emerytami, co zrobią z PGR-ami, z wielkimi nieren­

townymi zakładami przemysłowymi, te kwestie od­

kładali na później, myśląc, że to samo się ureguluje.

Rozmowa z prof. Tazbirem na str. 6.

Gdyby Baruch Spinoza żył współcześnie, niechyb­

nie skoncentrowałby się, z wielkim dla siebie pożyt­

kiem, na produkcji szkieł kompaktowych, tworzeniu nowych, rewelacyjnych okularów. N ie narażałby się gminie żydowskiej swoimi filozoficznymi przemyśle­

niami. A jeśli już zdecydowałby się na tworzenie dzieł filozoficznych, to dzisiejszy Spinoza, przed porzuce­

niem optyki, ustaliłby wprzódy, na podstawie wyni­

ków badania opinii społecznej, czy w ytw ory jego du­

cha ludzie kupią, czy na panteizmie nieźle zarobi.

O użyteczności filozofii w stałym felietonie na str. 28.

Oprócz tego w num erze:

Teksty

Jacka Podsiadły, Jacka Gutorowa, Nicole Nascov.

(3)

andrzej czyczyło

Kronika Uniwersytecka

Najlepsi studenci (Grażyna Fras, Andrzej Gruszka, Tomasz Grzyb, Anna Hohol, Aleksandra Kluza, Cezary Kochan, Bianka Korach, Magdalena Matyjaszek, Jacek Olejnik, Przemysław Osadczuk, Adrianna Paroń, Katarzyna Piec, Mateusz Pszczyński, Dariusz Romanowski, Adam Smyczek, Zbigniew Zuchewicz i Marzena Żakowska) Uniwersytetu Opolskiego otrzymali nagrody rektorskie o łącznej wartości 27 tys. złotych. Warunkiem otrzymania nagrody były bardzo dobre wy­

niki w nauce i działalność społeczna. W obu dziedzinach celowali członkowie Samorządu Studenckiego, ale nie tylko.

Adam Smyk, student polonistyki, związany jest z duszpasterstwem akademickim. Jego zasługi to organizowanie spotkań dyskusyjnych w duszpasterstwie, pomoc na rzecz D om u Samotnej Matki w Grudzicach i filozofowanie w Kole Filozo­

ficznym prowadzonym przez dr Jana Krasickiego. Mówi, że nagroda - jak znalazł - przyda się na wakacje.

(4)

17 lutego. Prorektor Leszek Kuberski wziął udział w plenarnym zebraniu Polskiego Komitetu Alliance Française, jakie miało miejsce w sali Senatu Uniwersyte­

tu Warszawskiego.

8 marca. W ramach Zimowej Giełdy Piosenki w auli Uniwersytetu Opolskiego odbył się koncert Edyty Ge- pert. Imprezę zorganizował Samorząd Studencki. W fi­

nansowaniu koncertu partycypowali: Uniwersytet Opolski i sponsorzy.

Prorektor Leszek Kuberski jest obok Krystyny M odrze­

jewskiej z Opola członkiem Polskie­

go Komitetu Allian­

ce Française.

8-10 marca. N a naszej uczelni przebywał prof. Janusz Tazbir. 10 marca Uniwersytet Opolski przyznał mu dok­

torat honoris causa. Decyzję o uhonorowaniu prof. Ta­

zbira podjął senat uczelni na wniosek wydziału filologicz­

nego. N a uroczystość przybyli rektorzy polskich szkół wyższych, parlamentarzyści z Opolszczyzny, przedstawi­

ciele władz samorządowych i wojewódzkich. Obecny abp Alfons Nossol o Tazbirze powiedział: - Mamy tu znawcę zagadnień reformacji i kontrreformacji, który otwarcie mówił, że w kościele polskim była chcica na stosy. 1 do­

brze, że to robił. To co było złe i smutne trzeba nazywać po imieniu. I to chyba nie przypadek, że kiedy watykań­

ska Komisja teologiczna wydaje dokument o oczyszcze­

niu pamięci z tej kontekstualności moralnej, pan otrzy­

muje doktorat honorowy uniwersytetu nad Odrą.

Prezes PAN, Mirosław Mossakowski, podkreślił rolę Tazbira jako nauczyciela. - „Nauczył nas pan mądrego dystansu do spraw i zjawisk oraz satyrycznego stosunku do różnych wydarzeń, przed którym i stajemy”. Sam ho­

norow y doktor sformułował kilka rad dla historyków - historyk nie powinien chwalić się oryginalnością swoich dokonań naukowych. H istoryk powinien także unikać

słów: pierwszy raz, ostatni raz, zawsze, nigdy. W hum a­

nistyce opłaca się natomiast bezinteresowne czytanie, a szkodzi przedwczesna specjalizacja. D o rektora U ni­

wersytetu Opolskiego prof. Tazbir powiedział „aby wielkie kłopoty brał za małe, a małe za żadne”. Lauda­

cję wygłosił prof. Stanisław Gajda z Uniw ersytetu O pol­

skiego, recenzentami dorobku Tazbira byli profesoro­

wie: Henryk Samsonowicz, W ojciech Wrzesiński, Józef Andrzej Gierowski, w imieniu całego wydziału filolo­

gicznego gościa powitał i przedstawił dziekan, prof. Sta­

nisław Kochman. Podczas uroczystości pod adresem Ta­

zbira padło wiele ciepłych słów, którym i honorow y dok­

tor czuł się nieco onieśmielony, o czym więcej w wywia­

dzie dla „Indeksu” na stronie 6.

15 marca. Władze uczelni wzięły udział w uroczystym wmurowaniu kamienia węgielnego pod budowę hali labora­

torium na Wydziale Budownictwa Politechniki Opolskiej.

15 marca. Rektor U O i prorektor Leszek Kuberski wzię­

li udział w nadaniu audytorium Instytutu N auk Społecz­

nych imienia Józefa Kokota.

17 marca. Przy Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Opolskiego powstał Instytut Badań nad Ekumenią i Inte­

gracją. Inicjatorem jego powołania jest abp Alfons Nossol.

Po Katolickim Uniwersytecie Lubelskim i krakowskiej Papieskiej Akademii Teologicznej opolski instytut jest trzecią tego typu placówką w Polsce. W skład instytutu wchodzić będzie 5 katedr: katedra zasad ekumenizmu, teologii kościołów wschodnich, teologii kościołów pore- formacyjnych, dialogu międzyreligijnego oraz badań nad integracją. Dyrektorem Instytutu jest abp Alfons Nossol.

Uroczystości otwarcia Instytutu towarzyszyło trzydniowe seminarium poświęcone ekumenizmowi. Więcej na str. 8

17 marca. W Klubie Akademickim otw arto wystawę malarstwa Barbary Gębczak.

20 marca. Rozpoczęto rozbiórkę pawilonu, w k tó ­ rym mieścił się Instytutu Studiów Edukacyjnych. Budo-

(5)

Walter Kasper, delegat z Watykanu, podpisuje akt powo­

łujący nowy instytut.

UNIWERSYTET OPOLSKI

INFORMATO

DLA KANDYDATÓW NA STU

r o k a k a d e m ic k i

2000 / 2001

Ukazał się i jest w sprzedaży na terenie .uczelni informa­

tor dla kandydatów na studia w roku akademickim 2000/2001. Można się z niego dowiedzieć jakie mogą być pytania na egzaminach, które kierunki były w ubiegłym roku najbardziej oblężone przez potencjalnych studentów, a także kiedy należy składać dokumenty i kiedy trzeba sta­

wić się na egzamin. Materiał przygotował Jerzy Wiechuła.

29 lutego. N a Uniwersytecie Opolskim przebywał Kon­

sul Generalny w Polsce dr Ernst-Peter Brezovszky. W la­

tach 1995-99 był szefem referatu UNESCO. Ukończył stu­

dia prawnicze. Jest ojcem dwójki dzieci i właścicielem pię­

ciu cockerspanieli. Słucha muzyki Mozarta i Chopina.

wa nowego budynku potrw a zaledwie 21 tygodni.

O tym zapewniają wykonawcy.

21 m arca. Gościem U O był JM Rektor Uniwersyte­

tu Śląskiego prof. Tadeusz Sławek. Przybył z wykładem na zaproszenie Instytutu Filologii Angielskiej.

22 marca. Władze U O wzięły udział w kolegium rek­

torów Politechniki Opolskiej i Uniwersytetu Opolskiego.

22 marca. W Klubie Akademickim odbyła się pro­

mocja książki dr Krystyny Nowak-W olnej.

23 marca. Gościem Rektora U O był wicemarszałek województwa opolskiego Andrzej Rybarczyk.

29 marca. Rektor przebywał na spotkaniu rektorów szkół wyższych poświęconym dyskusji nad nowym projek­

tem ustawy o szkolnictwie wyższym. W spotkaniu wziął udział premier Jerzy Buzek i minister Mirosław Handke.

Informacje inne:

18 lutego. W 60 rocznicę walk sowiecko-fińskich okre­

ślanych jako wojna zimowa, Instytut Historii Uniwersyte­

tu Opolskiego i Urząd Miasta Opola ¿organizowały w Ra­

tuszu sesję naukową pt. „Wojna zimowa - konflikt militar­

ny pomiędzy ZSRR i Finlandią na przełomie 1939 - 1940 roku.” Wśród gości znaleźli się Finowie z partnerskiego miasta Kuopio. Otwierający spotkanie prof. Stanisław Sła­

womir Nicieja, rektor Uniwersytetu Opolskiego oraz atta­

che wojskowy Finlandii - Juka Makipaa zwrócili uwagę na determinację narodu fińskiego w walce z nieprzyjacielem.

Podczas sesji referaty wygłosili Andrzej Kastory z Akade­

mii Pedagogicznej w Krakowie, prof. Marian Marek D roz­

dowski, prof. Adam Suchoński, dr Krzysztof Tarka, mgr Marek Białokur z Uniwersytetu Opolskiego. Studenci hi­

storii z Koła Naukowego Dydaktyki Historii, kierowane­

go przez dr Barbarę Kubis i dr Henrykę Maj, mówili o pro­

blemie wojny zimowej w polskiej szkole.

Violetta Gołygowska, IV rok historii 6 marca w w ieku 48 łat zm a rł A ndrzej Pierszkała - poeta, członek opolskiego oddziału Z w ią zk u Literatów

Polskich, w ieloletni (blisko 20 lat) asystent w Instytucie F izyki W yższej S zkoły Pedagogicznej w Opolu. A n ­ drzej Pierszkała jest autorem kilkudziesięciu prac z za­

kresu fiz y k i i ciała stałego. Ostatnio pracował ja ko na­

uczyciel fiz y k i w Zespole S zk ó ł Mechanicznych w Opo­

lu. Jako poeta debiutow ał w 1978 roku. W ydał kilka to­

m ikó w poetyckich: „Dialog z zegarem ”, „Kiedy zw ró ­ cono się do nas”, „ R ozdziały ciemności”, „Sekretne ko ła ”. Pisał także prozę z gatunku science fiction.

W następnym num erze w spom n ien ie o A n drzeju Pierszkale.

(6)

K ra k ó w O p ole -

Opolski ośrodek psychologiczny to jedna z waż­

niejszych placówek psychologicznych w Polsce.

Znakomita kadra psychologów społecznych jest jej głównym atutem, choć prof. Wiesław Łukaszewski nie kryje, że obok zalet są i wady. - Brakuje nam specjalistów z zakresu psychologii poznawczej, ale doraźnie uporaliśmy się z tym problemem.

Jako że środowisko polskich psychologów jest bar­

dzo spójne, panuje w nim twórczy duch współpracy i szukania pomysłów na doskonałość, z prywatnych i półprywatnych spotkań wykluła się idea nawiązania współpracy z Uniwersytetem Jagiellońskim.

- Postanowiliśmy z naszymi krakow skim i ko­

legami, któ rzy mają bardzo dobrą psychologię poznawczą, a nie mają dobrej psychologii społecz­

nej, że będziem y się wzajem nie wspierać. O d ja ­ kiegoś czasu krakowscy psychologowie przyjeż­

dżają więc do Opola, a naukowcy opolscy będą jeźd zili do Krakowa.

Wymiana naukowa odbywa się w ramach pra­

cy etatowej w rodzimym ośrodku naukowym.

Okazało się, że w sensie prawnym takie rozwiąza­

nie jest możliwe, choć dotąd nie było stosowane.

Prof. Łukaszewski widzi w takiej współpracy ideę jednego wielkiego uniwersytetu.

- Opole, K ra k ó w

- W tym w ielkim zbiorow ym uniwersytecie wszystko jedno skąd się jest, ważne, że m am y coś do zaproponowania. M uszę powiedzieć, że w na­

szym pomyśle nie w idzę nic nadzwyczajnego, m oże dlatego, że kosztow ał nas trzy wieczory rozmowy, 12 maili, trzy spotkania z dziekanam i i rektorami i podpisanie umowy. Czasem kupie­

nie czegoś jest znacznie bardziej skomplikowane.

Prof. Łukaszewki uważa, że wykorzystywanie tego precedensu przez inne instytuty może przy­

czynić się do tego, że na Uniwersytecie Opolskiem pojawi się sporo ciekawych osób.

- Co więcej, w dalekiej perspektywie widzę, że korzystanie z dobrodziejstw w ym iany kadry uniwersyteckiej m oże doprowadzić do p rze defi­

niowania pozycji profesora. C zy to jest bowiem tak, że profesor zw iązany jest z jednym miejscem, czy m oże chodzi o to, by profesor zw iązany był po prostu z nauką? N ik t jednak nieprzyjedzie do ośrodka, którego nie lubi, którego nie ceni, n ikt nie będzie współpracował z ludźmi, o których ma złe zdanie. Słowem, spełnione muszą zostać pew ­ ne w arunki wstępne i myślę, że m y je spełniamy.

D o Opola z wykładami przyjeżdża między in­

nymi Edward Nęcka, jeden z najwybitniejszych na świecie psychologów poznawczych. BEZ

Rozmowa z prof. Januszem Tazbirem, honorowym doktorem Uniwersytetu Opolskiego.

Politycy

w szkolnej ła w ie

Czy politycy słuchają historyków?

Bardzo bym chciał, żeby słuchali, dlatego, że to od polityków bardzo dużo zależy i to oni mo­

gą wpływać na bieg historii, a nie historycy, któ­

rzy tylko mogą historię opisywać. Ale czy polity­

cy słuchają nas, historyków? Raczej nie.

Jak się obserwuje nasze życie polityczne, to wydaje się, że kto jak kto, ale polscy politycy są również zaimpregnowani na uczenie się na

własnych doświadczeniach, bo krok po kroku popełniają te same błędy.

Niestety tak jest, a związane jest to z tym, że do polityki nie wchodzili po okresie długiego ter­

minowania. Moja małżonka kiedyś zauważyła, że w Polsce pierwszym stanowiskiem politycznym, jakie częstokroć potencjalny polityk obejmuje, jest stanowisko premiera, a powinno się chyba zaczynać od niższych pięter. Swego czasu Kuroń powiedział, że jak ludzie z Solidarności przygo­

(7)

towywali się do przejęcia władzy, to myśleli o tym czy będą opory, czy nastąpi interwencja Kremla, natomiast nie myśleli, co zrobią z eme­

rytami, co zrobią z PGR-ami, z wielkimi nieren­

townymi zakładami przemysłowymi, te kwestie odkładali na później, myśląc, że to samo się ure­

guluje. Nie przygotowali programu pozytywne­

go. Gdy o tym mówię, to przypomina mi się jak przed pierwszą wojną światową w pewnym gro­

nie polityków zastanawiano się przez kogo nie­

podległa Polska będzie rządzona. Jeden mówi: ja bym chciał dowodzić wojskiem, drugi mówi:

chciałbym być w parlamencie, a Dmowski po­

wiedział: a ja bym chciał zostać policmajstrem w Warszawie. Dmowski chciał zacząć od robie­

nia porządku - żeby była czystość, żeby nie było złodziejstwa, paskarstwa itd. N a ogół błędnie są­

dzi się, że jak odzyska się niepodległość, to inne sprawy same się załatwią.

Zdarzyło się panu, że jacyś polity­

cy zwracali się do pana o radę?

Nie. C o gorsza, zwracają się czasem o ekspertyzy do Polskiej Akademii N a­

uk, ale z tych ekspertyz nie korzystają.

Czy wobec tego czuje się pan speł­

nionym historykiem?

Tak. Ale ja mam dosyć pesymistycz­

ną koncepcję natury ludzkiej, uważam, że raczej ludzie lubią sobie ułatwiać ży­

cie, a historycy często w tym ułatwianiu przeszkadzają. Choć nie zawsze to się sprawdza. Ja myślałem, że jak tylu histo­

ryków wejdzie do rządu, to stworzy się lobby, które będzie pracowało na rzecz docenienia, dofinansowania nauki. Tym­

czasem nic podobnego się nie wydarzyło, takie lobby nie powstało i wręcz mogę powiedzieć, że nigdy nie było tak małego zainteresowania sprawami nauki, jak w momencie, kiedy tak znaczny procent profesorów figuruje w rządzie.

Dlaczego tak jest? Czy oni się przestali czuć profesorami?

N ie wiem. Zadecydowały o tym pewnie różne zaszłości psychologiczne, których w tej chwili nie jestem w sta­

nie uchwycić. Nasi ludzie w rządzie po prostu nie działają na rzecz nauki.

Jak pan się czuje jako honorowy doktor? Ten tytuł nadany został pa­

nu po raz pierwszy.

Byłbym hipokrytą, gdybym powie­

dział, że się nie cieszę, ale byłbym jeszcze Prof. Janusz Tazbir z m ałżonką na Zamku Piastów Śląskich w Brzegu.

większym hipokrytą, gdybym powiedział, że uwie­

rzyłem we wszystkie pochwalne laudacje wygło­

szone pod moim adresem. Dużo jest w nich prze­

sady i ulegania stereotypowi. Nie przemawia prze­

ze mnie fałszywa skromność, tylko po prostu zda­

ję sobie sprawę, że to jest trochę tak jak u cioci na imieninach - nie wypada powiedzieć pod adresem cioci czegoś krytycznego. N a pewno było mi bar­

dzo przyjemnie do Opola przyjechać, szczególnie, że bardzo cenię sobie pana rektora, bardzo cenię Uniwersytet Opolski, a poza tym plejada gwiazd, wśród której się znalazłem, dostarcza mi dodatko­

wej satysfakcji.

R ozm ow a przeprowadzona została p rzez dziennikarzy: N ow ej Trybuny Opolskiej, Radia R M F - FM, D ziennika Zachodniego i redakcji Indeksu.

(8)

Przemówienie prof. Janusza Tazbira, z okazji nadania mu doktora honoris causa Uniwersytetu Opolskiego.

Wielkie kłopoty brać za małe, a małe za żadne

Dwa tygodnie tem u. prof.

Samsonowicz w bardzo dowcipnym przemówieniu, którym mnie wzruszył, porów nał siebie do króla Artura.

Był on wzorowym w ładcą i taki przeszedł do legendy, m iał tylko jedną okropną wadę - prawdopodobnie w ogóle nie istniał.

Magnificencjo, Księże Arcybiskupie, Dostojny Senacie, Drodzy Przyjaciele i Koledzy. Muszę, powinienem i przede wszystkim chcę serdecznie podziękować tym wszystkim, którzy byli spraw­

cami mojego honorowego wyróżnienia, autorom laudacji - panu profesorowi Stanisławowi Gaj­

dzie, panu profesorowi Andrzejowi Józefowi Gierowskiemu, panu profesorowi Henrykowi Samsonowiczowi, profesorowi Wojciechowi Wrzesińskimu, profesorowi Stanisławowi Koch- manowi i z pewnym uczuciem niechrześcijań­

skim także chciałbym podziękować arcybiskupo­

wi Alfonsowi Nossolowi. Jest taka zasada, że je­

śli ktoś jest wzruszony, przejęty, tak, jak ja w tej chwili, to nie należy przyprawiać go o dodatko­

we kompleksy, bo to nie jest po chrześcijańsku.

A sam fakt, że ksiądz arcybiskup wygłosił tak piękne przemówienie, nie zaglądając do żadnych kartek, wprawia mnie w kompleks niższości.

Jakbym pomylił salę

Proszę Państwa, byłbym hipokrytą, dużym hi­

pokrytą, gdybym stwierdził, że dzisiejsza uroczy­

stość nie sprawia mi wiele radości, wiele satysfak­

cji. Ale byłbym jeszcze większym hipokrytą, gdy­

bym powiedział, że uwierzyłem we wszystko, co usłyszałem w laudacjach. Kiedy tak wysłuchiwa­

łem kolejnych pochwał, to wróciłem do starej koncepcji, którą otwarcie przedkładam moim kolegom socjologom. Dlaczego nie zajmiecie się tak ważnym kluczem do kształtowania wzorca modelu naukowca, uczonego, jakim są laudacje wygłaszane z okazji doktoratów honoris causa, no i różnego rodzaju mowy pogrzebowe?

Dwa tygodnie temu. prof. Samsonowicz w bardzo dowcipnym przemówieniu, którym mnie wzruszył, porównał siebie do króla Artura.

Był on wzorowym władcą i taki przeszedł do le­

gendy, miał tylko jedną okropną wadę - prawdo­

podobnie w ogóle nie istniał. Muszę powiedzieć, że słuchając tych pochwał czułem się jakbym po­

mylił salę i jakby autorzy tych pochwał pomylili bohatera. Bo z przymiotami wielkiego uczonego to jest chyba tak, jak ze świętymi. Mianowicie, w przypadku świętych każda epoka wysuwa na czoło te cnoty, które uważa za najbardziej warte

do kształtowania wzorca chrześcijanina. Jeżeli chodzi o żywoty uczonych, zbliżających się nie­

kiedy do świętości, to w jednej epoce się chwaliło ich odwagę cywilną i bezkompromisowość, w in­

nej niesłychana skromność, ale ich żywoty były zawsze spisywane szyfrem, łatwym do złamania przez fachowców. Bo jeżeli we wspomnieniach o kimś pisze się: „był człowiekiem niesłychanie odpowiedzialnym za słowa” to znaczy to, że po prostu pozostawił po sobie niewielki dorobek.

Humaniści w natarciu

Proszę Państwa, myślę, że jubileusze, w które Polska obfitowała i obfituje od 200 lat rozłamują się na dwa okresy. W okresie niewoli jubileusze miały świadczyć, że kraj jest nieszczęśliwy, ale lu­

dzie są wspaniali. W obecnych zaś czasach sądzę, że w jakimś stopniu tego rodzaju uroczystości świadczą o przełamywaniu się kultu nieudacznika, jaki panował w naszym społeczeństwie za sprawą rozbiorów, że nadeszła pora zajmowania się ludź­

mi sukcesu. Jest to krzepiące, że do tych właśnie ludzi sukcesu Uniwersytet Opolski zalicza huma­

nistów. Bo przecież oni przede wszystkim otrzy­

mali te zaszczytne wyróżnienie, byli wybitnymi przedstawicielami szeroko rozumianej humanisty­

ki. Mam na myśli zarówno klasyka naszej literatu­

ry science fiction Stanisława Lema, klasyka naszej poezji i dramatu Tadeusza Różewicza, klasyka na­

szego filmu - Kazimierza Kutza, jak i klasyka na­

szej muzyki Wojciecha Kilara, klasyka naszej my­

śli teologiczno - tolerancyjno-ekumenicznej abp Nossola. Proszę państwa, stwierdzam jednak z za­

dowoleniem, że dzisiaj jestem pierwszym history­

kiem, w historii, który otrzymał tak wysoką god­

ność na Uniwersytecie Opolskim. Jest dla mnie, ale nie tylko dla mnie, dla całej mojej korporacji, czymś niesłychanie krzepiącym. Tak się składa bo­

wiem, że uczestniczyłem ostatnio w zebraniach, podczas których wytykano nam, historykom, że właściwie nikt nas za granicą nie zna i że nie ma nas słynnej liście filadelfijskiej.

Gdyby pisarz nie umierał

Proszę państwa, istnieje pewien kanon mszy honoriscausowych, od których nie mogę odstą­

(9)

pić szczególnie, że przypomniano mi, że tu są wielcy arcykapłani od odprawiania takich mszy.

Ten kanon polega na przemyceniu paru nauk moralnych. W prawdzie ludzie starsi lubią udzie­

lać dobrych lat, zadowoleni, że już sami nie mo­

gą dawać złego przykładu, jednak parę dobrych rad pozwolę sobie tu sformułować. Po pierwsze ważne jest, żeby nie chwalić się oryginalnością i odkryciami naukowymi. H istoryk powinien jak ognia unikać czterech słów: „po raz pierw­

szy”, „po raz ostatni”, „zawsze” i „nigdy”. By­

łem swego czasu strasznie dumny, gdy wpadłem na taki pomysł, że dzięki naszym wadom szla­

checkim przetrwaliśmy zabory. Byłem bardzo dum ny do chwili, kiedy nie zajrzałem do artyku­

łu Wacława Sobieskiego, z 1928 roku, zawierają­

cego te same myśli. Potem znalazłem je jeszcze u Mochnackiego. Inny przykład, strasznie mi się podobała moja nowatorska teza, że gdyby pierw­

szy rozbiór Polski okazał się ostatni, to przeszli- byśmy do historii jako naród, który z własnej winy stracił niepodległość. Ta teza również zo­

stała już wymyślona. Pewien historyk techniki powiedział mi, że wielu wynalazków, by nie trzeba było robić, gdyby wynalazcy czytali lite­

raturę techniczną.

Czytać bezinteresownie

Dalsza nauka moralna w humanistyce - te sło­

wa kieruję zwłaszcza do młodzieży - niesłycha­

nie opłaca się bezinteresowne czytanie, a szkodzi przedwczesna specjalizacja. Zyskujemy na czyta­

niu bezinteresownym, ale na czytaniu krytycz­

nym. Krytycznie trzeba czytać zwłaszcza pamięt­

niki. Tadeusz Boy - Żeleński stwierdził kiedyś z właściwą sobie emfazą, że pamiętniki są pisane z nałogowej potrzeby szczerości. Po czym ludzie, gdy je piszą, to łżą jak najęci.

Dalsza nauka moralna - byłem dumny ze swojej oryginalności, kiedy porównałem pracę naukowa do treningu sportowego. Po odkryciu tego porównania, przeczytałem mądry esej H en­

ryka Grynberga „Szkoła opowiadania”, w któ­

rym autor pisze, że pisarstwo jest sportem, ale od sportowca pisarz różni się tym, że się nie starze­

je. Przeciwnie, często z wiekiem dochodzi do co­

raz lepszej formy. Miłosz mając 85 lat powiedział na spotkaniu z amerykańskimi czytelnikami, że chętnie zniszczyłby swoje wczesne utwory. D o czego doszłaby literatura - pyta Grynberg - gdy­

by pisarz nie musiał umrzeć. (...)

Groźba rocznicomanii

W ielokrotnie o tym pisałem, że historia prze­

stała spełniać rolę kostium u historycznego po­

zwalającego w sposób straw ny dla cenzorów snuć dyskusję na najbardziej aktualne tematy.

Przecież cały spór o Stanisława Poniatowskiego był tylko pretekstem do tego, by podyskutować

o stosunku do Rosji. A eseje Mariana Brandysa o Królestwie Kongresowym szły jak woda, bo w istocie dotyczyły aktualnych spraw Polski.

Dziś historia nie jest już kostiumem. N a histo­

rię czyha jednak to zagrożenie, że zacznie się przekształcać w naukę pomocniczą obchodo- manii i rocznicomanii. Łatwo mi mówić te sło­

wa, bo mam nadzieję, że zagrożenia zostaną przezwyciężone.

W dniu tak radosnym dla Opolskiego U ni­

wersytetu na ręce Pana Rektora chcę złożyć ży­

czenia pomyślnego rozwoju. Co jest gwarancją tego rozwoju? Gwarancją jest rozwój kadry na­

ukowej, sprężyste kierownictwo, jakie sprawuje Pan Rektor Nicieja, któremu chcę zadedykować słowa, które stale powtarzam, że aby zachować pogodę ducha, trzeba brać wielkie kłopoty za małe, a małe za żadne. Gwarancją jest także du­

chowa opieka księdza abp Nossola, przebiegają­

ca pod hasłami mądrego różnienia się, tolerancji, pojednania.

Śródtytuły pochodzą od redakcji.

(10)

Droga e k u m e n iz m u jest drogą Kościoła

O tw a r c iu In s ty tu tu Badań nad E k u m e n ią i In te g ra c ją to w a rz y s z y ła p re z e n ta c ja książki a bp A lfo n s a Nossola pt. „E k u m e n iz m ja k o im p e r a ty w ch rze ś cija ń s k ie g o s u m ie n ia " . P ub lika cja ta je st z b io re m k ilk u n a s tu r o z p r a w na te m a t e k u m e n iz m u Została d e d y k o w a n a całej o p o ls k ie j społeczności a k a d e m ic k ie j z re k to r e m

p ro f. S ta n is ła w e m S ła w o m ire m Nicieją na czele. C zytam y w niej m ię d z y in n y m i:

U podstaw wszystkich grze- chów struktural­

nych i społecznych leży zawsze grzech osobisty, indywidu­

alny grzech czło­

wieka. Dlatego też ekumenizm w swym podejściu duchowym bazuje przede wszystkim na przyznaniu się do winy i na auten­

tycznie szczerej chę­

ci nawrócenia się, bazuje na metanoi.

Kościół Chrystusowy jest tylko jeden jedyny. I chociaż m y katolicy, i nasi bracia z innych wyznań chrze­

ścijańskich wierzymy inaczej, to jed­

nak nie wierzymy w innego. W tym też cała nasza nadzieja!

-'k N ow a ewengelizacja, o której dzisiaj tak głośno w świecie, polega przede wszystkim na autentycznym przepowiadaniu Chrystusa, na m ó­

wieniu o Bożym życiu wiecznym w przemijającym świecie, o powoła­

niu człowieka, jego wielkości i mało­

ści, o surowości i dobroci Boga, o niebie, bez którego świat stałby się piekłem. To właśnie stanowi główne zadanie Kościoła.

Droga ekumenizmu jest drogą Kościoła. Kościół katolicki „z na­

dzieją podejmuje dzieło ekumenicz­

ne jako im peratyw chrześcijańskiego sumienia oświeconego wiarą i kiero­

wanego miłością”. Chociażby tylko te dwa zdania encykliki Jana Pawła II U t unum sint 9 n r 7 i 8) przesą­

dzają o jej wyjątkowej nośności teo­

logicznej.

Celem rozwijania działalności sa­

modzielnych jednostek naukow o- -badawczych o charakterze ekum e­

nicznym kształtow anych w ramach wyższych uczelni teologicznych jest dążenie do wzajemnego zbliżania się chrześcijan oraz do kształtowania lepszej przyszłości ekumenicznej w naszym kraju. Chodzi także o p ró ­ by wniesienia rodzimego w kładu do dzieła tworzenia teologii o charakte­

rze ekumenicznym, w dialogu z in­

nym tradycjami wyznaniowymi.

(11)

Podróż do Indii

Am ritsar - Złota Świątynia Sikhów

Ja k światło księżyca w ciemną noc - tak wyraziła swoją radość moja hinduska przyja­

ciółka D ipti, z faktu, że napisałam do niej list.

N igdy wcześniej nie spotkałam się z taką for­

mą wyrażania uczuć i odbioru rzeczywistości.

To naprawdę niesamowite: tyle radości z po­

w odu listu. Tacy są właśnie Hindusi. Mogłam się o tym przekonać będąc we wrześniu ubie­

głego roku na wyprawie po Indiach i Nepalu.

W raz z dwójką kolegów postanowiliśm y o d ­ wiedzić tamte rejony, nie tylko po to by zwie­

dzić zabytki, ale przede wszystkim by poznać mieszkańców tych orientalnych krajów i ich obyczaje. Z dużym zainteresowaniem obser­

wowałam te nowe dla mnie zwyczaje i rozm a­

wiałam z ludźm i, chcąc dowiedzieć się o nich jak najwięcej.

To, co tak naprawdę mnie uderzyło - to optym izm , który emanuje z H indusów , pom i­

mo tego, że często wielu z nich żyje w strasz­

nej biedzie. N aw et to, że nie mają dosłownie nic, nie przeszkadza im w radosnym odbiorze życia. Zarów no w Indiach, w N epalu jak wszędzie spotykałam się z serdecznością i uśmiechniętymi ludźmi, którzy niezależnie

od wszystkiego roztaczali w okół siebie wiele pozytywnej energii.

O dkrycie to zajęło mi trochę czasu. Przez kilka pierwszych dni w Indiach moje myśli skupiały się wokół zupełnie innych spraw. N a wszystkich spoglądałam z nieufnością. G dy moi koledzy na chwilę pozostawiali mnie samą, momentalnie ogarniało mnie przerażenie. W i­

działam wokół siebie jedynie brud, czułam smród i nie potrafiłam zaakceptować faktu, że wszyscy mi się przyglądają. Musiało upłynąć kilka dni nim przestałam patrzyć z obrzydze­

niem na żebraków, kalekich i kiedy z uśmie­

chem pozowałam do zdjęć.

To ciekawe, w jaki sposób H indusi reagują na białych. D o zwyczaju należał fakt, że pod­

chodzili do mnie Hindusi tylko po to, by do­

tknąć mojej skóry. Najczęściej jednak podcho­

dzili po to, by zrobić sobie ze mną zdjęcie.

W Taj Mahal na przykład zwiedzanie tej jakże pięknej budowli wydłużyło się nam o kil­

kadziesiąt minut, bo tak wiele osób chciało mieć z nami zdjęcia.

Właśnie tam poznałam moją koleżankę D ip­

ti. O na także podeszła do mnie by zrobić sobie

(12)

zdjęcie, a potem nawiązałyśmy rozmowę.

D ipti była pierwszą kobietą, która sama pode­

szła do mnie. Był to nasz trzeci dzień w In­

diach, a nigdy wcześniej żadna H induska nie odważyła się podejść jako pierwsza. Chyba właśnie z tego pow odu od razu zapałałam sym­

patią do 19-letniej Dipti. G dy tak sobie rozm a­

wiałyśmy ludzie bacznie się nam przyglądali i rejestrowali każde nasze słowo, każdy gest.

Pewnie w Polsce przeszkadzało by mi to, że nie mogę odbyć w spokoju prywatnej rozmowy, ale w Indiach sprawiało mi to radość, że ludzie poświęcają mi tyle uwagi, że są wszystkiego ciekawi, że chcą wiedzieć jak my, turyści, od­

bieramy ich kraj i ich samych.

Z każdej takiej rozm ow y można było się również dużo dowiedzieć o samych mieszkań­

cach Indii i Nepalu.

Dla mnie w tych rozm owach ważne było to co usłyszałam o kobietach. Szczególnie intere­

sująca wydała mi się sytuacja kobiet w Nepalu.

Pośród wszystkich krajów azjatyckich p o ­ pulacja kobiet w N epalu jest najwyższa. N e- palki, które w ponad 95% są wyznania hindu­

istycznego i są buddystkami, już z samej religii wynoszą swoją wysoką rolę i status społeczny.

Kobiety są traktow ane jako żywe boginie, a praw o zabrania poświęcania jako ofiar zwie­

rząt płci żeńskiej. Z drugiej strony w święto kobiet zwane Teej w przeciwieństwie do nas Polek, mężatki modlą się o dobro i zdrow ie dla swoich mężów, a panny o dobrego męża. Po­

mimo wielu prawnych regulacji, które dążą do polepszenia sytuacji kobiet, wciąż są one zależ­

ne od mężczyzn. Wszystko dlatego, że boją się odrzucenia przez społeczeństwo (którego sta­

nowią większość). Mogąc same wybierać m ę­

żów, nadal wolą by dokonywali za nie tego ro ­ dzice. Chociaż do szkoły ubierają się w m un­

durki w stylu zachodnioeuropejskim, a jako dziewczynki paradują w jeansach i t-shirtach, to jako mężatki przywdziewają tradycyjne stroje i żyją tak jak ich m atki i prabapki.

W przeciwieństwie do ich mężów, którzy przejmują zachodni styl zachowania i ubierania się. Wielu Nepalczyków m ożna spotkać w klu­

bach nocnych tańczących do hitów św iato­

wych list przebojów, bawiących się razem z tu ­ rystami do białego rana. K ontrast między sytu­

acją kobiet a mężczyzn to nie jedyny, jaki m oż­

na zaobserwować w Indiach i Nepalu.

K tóż nie kojarzy pięknych kolorow ych je­

dwabi indyjskich, barw nych świątyń. I ow ­ szem, to w szystko jest tam , ale przeplata się z kurzem i brudem . W Banares mieście, które słynie z produkcji jedw abiu i w ielu ghatów (czyli schodów prow adzących do Gangesu) - ten kontrast jest bardzo w idoczny. Tak się złożyło, że najpierw odw iedziliśm y zakład tkacki i nasze oczy zostały porażone przepięk­

nymi tkaninami. Zaraz potem zafundow ali­

śmy sobie pływanie łódką po Gangesie i nasze nosy zostały porażone sm rodem rzeki i palo­

nych u jej brzegów zw łok ludzkich. To było naprawdę bardzo kontrastow e doznanie, ale miało swój urok. Podobnie zresztą jak zesta­

wienie pięknych budow li, skarbów architek­

tu ry światowej z ogrom ną biedą. Tego nie m ożna było nie zauważyć, bo w takich m iej­

scach gdzie było dużo turystów , było od p o ­ wiednio dużo żebrzących. Te kontrasty tak wszechobecne podczas całej podróży spraw i­

ły, że często ją wspom inam a obrazy, które tkw ią w mojej głowie, są bardzo wyraźne i kuszą mnie, by do nich powrócić. A by zaw i­

tać do życia H indusów i N epalczyków jak

„światło księżyca w ciemną no c”.

Svayambhunath - jedna z najważniejszych świątyń buddyjskich na świecie (Kathm andu)

Patrycja D robot Politologia

(13)

N u rk o w a ć każdy może...

„ C złow ieku, za n u rz się p o d wodę, jeśli p iękno świata, który ujrzysz, nie poruszy cię,

nic ciekawego cię ju ż w życiu nie sp o tka ”.

Usłyszałem kiedyś zdanie: „...Jeśli chcesz zrozumieć ludzi nie słuchaj tego, co mówią, bo kowal będzie ci mówił o gwoździach, astronom 0 gwiazdach a wszyscy zapomną o m orzu...”

Nie pamiętam, z której książki Antoine de Sa­

int-Exupéry’ego ono pochodzi, ale jest dla mnie ważne właśnie ze względu na morze.

Kiedy chodziłem do podstawówki uważa­

łem, że największym nieszczęściem, jakie może spotkać człowieka jest brak zamiłowań. Nie był to mój problem. O d dziecka fascynowała mnie przyroda i nauka. Spośród wszystkich cudów natury najbardziej urzekł mnie świat podw od­

ny. Lata mijały i mały Tom ek został licealistą.

Liceum jednak nie okazało się dla mnie środo­

wiskiem przyjaznym i do mych zainteresowań nie wniosło niczego. W szystko zmieniło się, gdy poszedłem na studia.

O d samego początku traktowałem studia bardzo poważnie. Wiedziałem, że jeśli nawet coś mnie nie interesuje, to jednak prędzej czy później się przyda. Szybko wyczerpałem zasoby uczelnianej biblioteki z dziedziny hydrobiologii 1 zacząłem szukać, gdzie się tylko dało. W krót­

ce zakres moich zainteresowań poszerzył się o fizykę, chemię fizyczną i... matematykę. Po­

czątkowo sam na własną rękę wgłębiłem się w statystykę, potem były równania różniczko­

we. N iektórzy zarzucali mi chaotyczność, m ó­

wili, że to nie jest tak, czym innym zajmują się biolodzy a czym innym chemicy nie mówiąc już 0 matematyce. A mnie interesują powiązania 1 zależności w układach ekologicznych. Ze sta­

tystyki przerzuciłem się na modelowanie mate­

matyczne. Było to trudne, ale bardzo wciągają­

ce, mogłem bowiem badać zjawiska zachodzące w m orzach i jeziorach nie wychodząc z domu!

Zacząłem programować. Sam sobie piszę pro­

gramy symulacyjne, które wykorzystuję w m o­

delowaniu. Nabrałem odwagi, gdy czegoś nie rozumiem, żądam wyjaśnień. Nie potrafię zapa­

miętać czegoś, czego nie rozumiem (w liceum prawie niczego nie rozumiałem). Wreszcie w ra­

cając pewnego dnia z uczelni zauważyłem na

ulicy dwu mężczyzn pijących piwo i nabijają­

cych kompresorem butle do nurkowania. Nagle odżyły marzenia, powiedziałem „jak nie teraz to nigdy” i wytłumaczyłem nieznajomym, że ja po prostu muszę nurkować.

Powietrze groźniejsze od wody

O d tej pory oprócz zagadnień teoretycznych prowadziłem działalność podwodną. Świat, któ­

ry dotychczas poznawałem z książek i filmów, ujrzałem na własne oczy. Nurkowałem nawet w snach. Oczywiście nie nurkowałem sam, lecz z grupą zapaleńców takich jak ja. Nie przeszka­

dzał nam chłód ani deszcz. Najpierw ukończy­

łem kurs, bez którego też można nurkować, ale który daje wyobrażenie o niebezpieczeństwach, jakie czyhają pod wodą, a jest ich naprawdę du­

żo. Znajomość fizyki okazała się bardzo poży­

teczna a i anatomia się przydała. Z zagrożeń, ja­

kie niesie ze sobą przebywanie pod zwiększo­

nym ciśnieniem wymienię tylko dwa: uraz ci­

śnieniowy i chorobę dekompresyjną. Powszech­

nie znane jest to drugie zagrożenie, znane każdemu, kto otwierał gazowany napój do picia - gazy (z reguły azot), którymi nasycona jest krew, wydzielają się podczas gwałtownego spadku ciśnienia w postaci pęcherzyków w na­

czyniach krwionośnych, co powoduje kalectwo, a nawet śmierć. Choroba rozwija się przez kilka godzin i jest to czas na ratunek, uraz ciśnienio­

w y jest w przeciwieństwie do choroby gwałtow­

ny i w przypadku płuc powstaje podczas gwał­

townego spadku ciśnienia przy wstrzymanym oddechu. Zagrożenie chorobą dekompresyjną dotyczy nurkowań powyżej 30m, co przy pol­

skich warunkach klimatyczno-głębokościowych jest mało prawdopodobne. Ofiarą śmiertelnego urazu ciśnieniowego (barotraumy) natomiast można zostać wynurzając się z wstrzymanym oddechem przy pełnych płucach z głębokości zaledwie 3m, a więc na basenie! Jak widać za­

grożeniem dla życia płetwonurka jest tak na­

prawdę powietrze, a nie woda.

Ale z przebywaniem pod wodą wiążą się też miłe zjawiska, jak np. skutki prawa Archimede- sa, które sprawia, że pod wodą doświadczyć można stanu nieważkości. Jednak tym, co mnie

W Czechach w miejscowości Hertmanice (12 0 km od Opola) znajduje się czterdziestometro- wej głębokości kam ieniołom z zamocowanym na 18 metrach kesonem (to taki domek dla nurków).

W środku jest polowe łóżko i magnetofon na baterie.

(14)

„wciągnęło” pod wodę, było przede wszystkim to, co w niej żyje: ryby, małże, raki, rośliny itd.

N urkując w różnych akwenach obserwuję róż­

nice między nimi, jak również zróżnicowanie w ewnątrz zbiorników. Nurkow anie w zbiorni­

kach sztucznych jest równie ciekawe jak w na­

turalnych, gdyż zbiorniki sztuczne cechuje wielka różnorodność warunków, a co za tym idzie fauny oraz flory zależna od charakteru i pochodzenia akwenu. Zbiorniki naturalne na­

tomiast są ciekawe ze względu na równowagę ekologiczną, którą osiągnęły i obecność rzad­

kich gatunków, które jej wymagają. Zbiorniki sztuczne są atrakcyjne szczególnie wtedy, gdy są głębokie i kryją w sobie jakieś tajemnice.

Podwodne M-1

N a Opolszczyźnie jest takich zbiorników wiele, np. kamieniołomy czy żwirownie. O so­

biście bardzo lubię nurkować w wodach „Sile- sii”, wyrobiska pomarglowego położonego na obrzeżach Opola. Jego maksymalna głębokość to około 17m, średnia lOm. W najgłębszym miejscu znajduje się przepompownia wody, która podczas eksploatacji (przed II wojną światową) usuwała wodę z wyrobiska. Obok niej jak również w kilku innych miejscach znaj­

dują się zatopione zabudowania. Część z nich uległa wyburzeniu, ale do większości z nich

można wejść. Kilka jest piętrowych. Gdzienie­

gdzie widać gołe, samotnie stojące ściany, popę­

kane i czekające na zawalenie. O bok nich leżą zawalone dachy. A wszystko pokryte jest szaro­

zielonym nalotem nitkowatych glonów, które nadają budynkom senny i spokojny, ale jedno­

cześnie przerażający wygląd. Każde poruszenie takiego kobierca wyzwala tum any białego, ilaste­

go mułu. Są też drzewa, a nawet lasy, np. w ka­

mieniołomie „Piast” przy ulicy 1 Maja w Opolu.

Ich widok jest jeszcze bardziej przerażający niż widok zawalonych domów. Zycie w budynkach jest raczej skromnie reprezentowane, niska tem­

peratura i brak światła hamują wzrost roślin i in­

nych organizmów. Jednak w kilku pomieszcze­

niach, na sufitach znalazłem bardzo duże, białe, kolonie gąbek słodkowodnych, które robią jeszcze większe wrażenie, gdy rosną na czerwo­

nym, zardzewiałym, blaszanym poszyciu sufitu, przypominając te z raf koralowych. W szystko to widziane jest rzecz jasna w świetle latarek, bo wszędzie jest ciemno. Widać wprawdzie światło wpadające przez okna, ale niektóre są okratowane, więc lepiej liczyć na własne źródło światła. Pod powierzchnią „Silesii” spoczywa też wiele w raków samochodów, chociaż te naj­

nowsze są wyciągane bardzo szybko. Wreszcie ciekawostką tego akwenu jest duża metalowa beczka, leżąca na 8m głębokości, wypełniona powietrzem, w której mogą się jednocześnie

(15)

w ynurzyć trzy osoby, by powiedzieć sobie, jak jest im zimno. W Czechach w miejscowości Hertmanice (120 km od Opola) znajduje się czterdziestometrowej głębokości kamieniołom z zamocowanym na 18 m etrach kesonem (to ta­

ki domek dla nurków). W środku jest polowe łóżko i magnetofon na baterie.

Królestwo niebieskich raków

Większość opolskich zbiorników ma już wy­

soki poziom trofii (żyzności), wyrażony w buj­

nym rozwoju roślinności podwodnej. Poszycie dna zmienia się wraz z głębokością i kątem jego nachylenia, tak, że nawet w nocy widząc dno można zorientować się, na jakiej jest się głęboko­

ści. Jeśli chodzi o roślinność to dostrzegam tu największe różnice między jeziorami. Wyrobiska pożwirowe to królestwo moczarki kanadyjskiej, pomarglowe zaś charakteryzują zespoły wy- włócznika i ramienic. W głębszych partiach ka­

mieniołomów występują jakieś gatunki mchów.

Wyjątkiem jest jezioro Srebrne w gminie Turawa, które jest pozbawione roślinności zanurzonej zu­

pełnie (z wyjątkiem kilku gatunków glonów).

W tym też jeziorze występują słodkowodne me­

duzy, Craspedacusta Sowerbyi o średnicy ponad dwu centymetrów. Jamochłon w stadium medu­

zy pojawia się w sierpniu, a najobficiej występuje w październiku. To nie koniec ciekawostek zoo­

logicznych. W żwirowni „Malina” koło Opola występuje populacja jaskrawo niebieskich raków.

Wiele organizmów dostrzec można tylko nocą.

Dotyczy to zwłaszcza dużych ryb drapieżnych, które dopiero po zmierzchu wypływają na żer.

Ryby nie drapieżne śpią leżąc na dnie i roślinno­

ści z wyjątkiem leszczy, które nocą dużymi ławi­

cami przemierzają najgłębsze partie jezior błyska­

jąc w świetle latarek. W nocy spotkać można wspomniane już meduzy i ławice larw wodzienia, które niczym oceaniczny plankton wypływają wtedy ku powierzchni. Wszędzie panuje spokój, ryby uciekają dopiero, gdy się je dotknie, na dnie roi się od raków o czerwono lśniących oczach.

Nocą woda wydaje się bardziej przejrzysta, widzi się tylko to, co się chce. Wreszcie to wspaniałe uczucie, kiedy widzi się w oddali światła kolegów niczym U F O zawieszone w ciemnej otchłani.

N oc niesie ze sobą też niebezpieczeństwa. Trzeba być bardzo ostrożnym, bo zaczepić się o leżące na dnie druty czy kable jest łatwo.

Żelazna zasada każdego płetwonurka brzmi:

trzymaj się grupy. Płetwonurek jest uczony uni­

kania zagrożeń i niesienia pomocy innym, bo sam sobie w sytuacji zagrożenia pomóc nie zdoła.

Dwie rzeczy, wobec których jesteśmy bezradni (oprócz głupoty), to druty i sieci rybackie (osobi­

ście trzy razy uciekałem przed wplątaniem się w porzucone sieci). N a dnie można znaleźć wszystko: pralki, samochody, telewizory, kluczy­

ki do samochodów, zegarki, a raz nawet zjecha­

łem po stoku na rowerze! Kilkakrotnie w czasie nurkowania zaskoczyła mnie burza z piorunami.

Tomasz Kochanowski student V roku ochrony środowiska

Pytania można kierować pod wodnik@polo.po.opoIe.pl Mój klub ma też stronę pod

http://www.po.opole.pl/-wodnik

W pracy magisterskiej d zięki życzliwości prof. dr. bab. Cz. R osik-D ulew skiej i prom o­

tora prof. dr. bab. inż. K. Kuczewskiego uda­

ło się Tom aszow i połączyć nurkow anie z ba­

daniam i laboratoryjnym i i teoretycznym i.

P rzedm iotem jego badań jest jezioro Srebrne, dynam ika jego zm ia n w aspekcie hydrobiolo- gicznym i fizykochem icznym .

(16)

Uspienski) sobor

Pocztówka z M o s k w y

Ranek. Pociąg jechał powoli. Patrzyłam przez okno. Zwykły dzień. O drapane budynki.

G rubo opatuleni ludzie snuli się ulicami...

W korytarzu rozległ się głos: M oskw a czieriez p o i czasa. Moskwa za pół godziny. Jeszcze pół godziny. Zamknęłam oczy, chciałam je otw o­

rzyć dopiero, gdy będę już na miejscu. Pociąg zatrzymał się, wyszłam na peron... i oto M o­

skwa. Całe to miasto, o którym tak wiele sły­

szałam, stało przede mną otworem. Dworzec Białoruski, ogromny, okazały budynek, taki ja­

kich w Moskwie wiele. Następnie mnóstwo małych sklepików, budek z artykułami spożyw­

czymi i monopolowymi. Później sławne m o­

skiewskie metro. W okienku z biletami nieprzy­

jemny głos pani, która nie udziela żadnych in­

formacji o rodzaju biletów (a wybór ich jest du­

ży). Z uśmiechem na ustach dziękuję jej za wszystko, wszystko, które ogranicza się do rzu­

cenia biletu na drugą stronę okienka. Myślę, że nic w tym dniu nie jest w stanie pomniejszyć mojego szczęścia. N ie opuszcza mnie wrażenie towarzyszące każdemu człowiekowi, który ma

okazję zetknąć się z tym, o czym tak wiele sły­

szał i o czym marzył.

Dom Studenta przy Instytucie Języka Rosyj­

skiego im. A.S. Puszkina. Spotkanie z rosyjską biurokracją, uciekające minuty, pierwsze znie­

cierpliwienie. Po dłuższej chwili zaczęłam roz­

glądać się wokół. Listy do mieszkańców roz­

rzucone na stoliku. Listy z różnych stron świa­

ta, jak wiele ważnych wiadomości mogą przy­

nieść... O bok pomnik patrona instytutu, który z pewnością nie zgodziłby się na taki brak sza­

cunku dla spraw ludzkich.

O, już są przepustki, jeszcze tylko należy po­

kazać je panom, którzy pilnują porządku, a na plecach noszą ogromny napis O H R A N A na wy­

padek gdyby ich wygląd jednoznacznie nie ukazy­

wał, w jakim są tu charakterze. Później już tylko czekanie na windę, spotkanie z dyżurną. Pokój.

Więc to tutaj spędzę najbliższe dwa tygodnie.

Pierwszy wyjazd do miasta. Zatłoczone me­

tro - Stancja Płoszczad Riewolucji. Jestem na Placu Czerwonym. Starszy pan, noszący na ra­

(17)

mionach reklamę jednego z kasyn: D iew uszki, w y russkije? - N iet, iz Polszy. - A , z Polskif J a k tam w Polsce? C ię żk o ? Ile się zarabia w Polsce? W Polsce lepiej n iż tu ta j? To ludzka ciekawość... no, może trochę w niej goryczy.

Stoję na Placu Czerwonym. Pierwsze spoj­

rzenie przykuw a cerkiew Wasyla Błogosławio­

nego, wzniesiona przez Iwana Groźnego dla upamiętnienia zwycięstw. Chyba żaden z bu­

dynków nie kojarzy się aż tak z Moskwą, jak właśnie ta cerkiew. Sądzę, że trudno by było znaleźć człowieka, na którym nie zrobiłaby ona wrażenia. Ta wyjątkowa paleta barw i kształ­

tów jest z pewnością symbolem Rosji. N ie opuszcza mnie świadomość wydarzeń, które rozgrywały się w przeszłości na tym placu.

Rzeź dokonana na rozkaz Iwana Groźnego.

W yroki wykonane na Kozakach przez żołnie­

rzy Piotra Pierwszego. Myśl, iż po kamieniach, na których stoję, przepłynęło tyle ludzkiej krwi, wywołuje dreszcz. Przecież właśnie to miejsce przypomina o potędze Rosji.

M ury przy Placu Czerwonym otaczają ko­

lejny rosyjski symbol - Kreml. Aż trudno uwie­

rzyć, że to właśnie tutaj zapadały i wciąż zapa­

dają decyzję, które dotyczą losów milionów lu­

dzi. U stóp Kremla Mauzoleum Lenina. Jakże niewielki to budynek w porównaniu z chary­

zmą spoczywającego tam.

Z Placu Czerwonego można dojść wszę­

dzie... przez parki, przez place, spokojnymi uliczkami do klasztoru Nowodziewiczego, do Galerii Trietiakowskiej, na Plac Teatralny, do Teatru Wielkiego, na Plac Łubiański.

N astępne wyjazdy do miasta? Jak w kalejdo­

skopie: wszystkie piękne miejsca, muzea, gale­

rie, teatry, których nie sposób opisać. Pierwsze dojrzałe wzruszenie estetyczne w m uzeum Toł­

stoja. Kto z czytających go wie, że lubił on jeź­

dzić na rowerze?

Spacery starymi uliczkami, z których każda jest inna. Każda ma swój charakter... Ulica Twerska z M uzeum Rewolucji. Ulica Wielka Nikicka, gdzie znajduje się D om -M uzeum Sta­

nisławskiego. Następnie przy Małej Nikickiej D om -M uzeum Gorkiego... Dwie równoległe ulice: Stary i N ow y Arbat. Pierwsza to symbol tradycji, staroruska architektura, muzea, gale­

rie, pomniki, uliczni śpiewacy. Druga: Mc D o- nald’s, supermarkety, kasyna, restauracje, poka­

zy m ody przygotowywane przez najlepszych światowych kreatorów, sklepy firmowe znane na całym świecie...

Całe miasto to zlepek kontrastów. Moskwa jest piękna i ponura, bogata i biedna, lśniąca i szara. Przepych ubrań pań w najdroższych sklepach miasta. Piękne futra, lśniąca biżuteria,

zapach perfum. N ow yje Russkije, a obok, na ulicach, ubogie staruszki. Zmarznięte sprzedają zrobione przez siebie przetwory. Zapach ogór­

ków kiszonych, kapusty.

Z jednej strony: czasem niechętni obcym Ro­

sjanie, z drugiej zaś mnóstwo cudzoziemców.

Uderzające brzmienie najprzeróżniejszych języ­

ków. Studenci z całego świata o odmiennych oby­

czajach i różnorakim spojrzeniu na świat. Ludzie, z którymi rozmawiać można do białego rana.

Kiedy minęły te dwa tygodnie? Jutro pociąg zabierze mnie stąd. Coś w rodzaju paniki - tak wiele jeszcze do zobaczenia, a czas już się skoń­

czył. Siedzę w pociągu. Już nie zamykam oczu.

Jeszcze ostatnie spojrzenia, którymi chcę ogarnąć wszystko. Tak naprawdę nie widzę nic. Nie że­

gnam się z Moskwą. Może jeszcze tutaj wrócę.

Katarzyna Miszczuk

Cerkiew - okolice Placu Czerwonego.

(18)

Fot. Ewelina K. - studentka Instytutu Sztuki U O

„ N i e w i n n e " zło

Zupełnie ciemno. Wchodząc na scenę trzeba uważać aby się nie potknąć. Rzecz ułatwia jedy­

nie skąpe światło latarki, które pada tuż pod no­

gi. W końcu dotarliśmy na miejsce. Tutaj jednak zaskoczenie. Dwa reflektory po bokach tak moc­

no oświetlają przestrzeń, że ponownie nic nie wi­

dać, z tą jednak różnicą, że tym razem jesteśmy oślepieni blaskiem padającego strumienia światła.

Zasiadamy na specjalnie zbudowanym podium.

Z tyłu przestrzeń zamknięta. W idz automatycz­

nie czuje się jak aktor, który zaraz weźmie udział w przedstawieniu. Stanowi dodatkowy element dekoracji. Pełni rolę niemego świadka. N a wi­

downi cisza, gdzieniegdzie słychać tylko przytłu­

mione szepty. Z oddali słychać gwizd zbliżające­

go się pociągu. Coraz bliżej i bliżej... Tak, teraz upewniam się, że to na pewno pociąg. W tym momencie kurtyna podnosi się. Jak z mgły wyła­

nia się dworzec kolejowy, pełen zapachów piwa z bufetu i kurzu, zapachów zmęczenia i pośpiesz­

nego odjazdu. Mętne światło padające z nie osło­

niętych żarówek nieśmiało panuje nad sceną. Lu­

dzie siedzą jak manekiny, każdy z nich podąża w swoją stronę, nie troszcząc się o nic i nikogo więcej. N a pierwszym planie kobieta i mężczy­

zna. O n próbuje coś rysować, tłumaczyć siedzą­

cej koło niego dziewczynie, ona jednak nie zwra­

ca na niego uwagi. Zmęczona zasypia. Ten apa­

tyczny stan przerywa wejście wysokiego mężczy­

zny. Ubrany w ciemny, elegancki garnitur, z ka­

peluszem na głowie, jakże inny od pozostałych pasażerów. Wydaje się nie pasować do tego oto­

czenia, w jego ruchach, gestach, spojrzeniu, tkwi

„coś” tajemniczego, „coś” co sprawia wrażenie, że chce się to natychmiast poznać. To właśnie hi­

storia jego życia, historia miłości i zdrady, zabój­

stwa i odkupienia.

Jednak opowieść ta stała się dla Marka Fiedo­

ra tylko pretekstem do sięgnięcia po „Niewin­

nych” H. Brocha. Ambicje reżysera sięgają wy­

żej: momentami teatr staje się dla niego czymś w rodzaju czyśćca, a spektakl można określić ja­

ko swoistego rodzaju rozliczenie ze współczesną moralnością.

Rozpad wszelkich form, m rok głuchej nie­

pewności nad upiornym światem, człowiek po­

dobny do zbłąkanego dziecka, trzymający się wą­

tłej nici, jaką jest życie, pędzący przez me jak we śnie, który nazywa rzeczywistością, a który jest dla niego koszmarem. Te i inne sprzeczności tar-

(19)
(20)
(21)

gają duszą przybysza, którym jest Andrzej (Ja­

nusz Stolarski), holenderski handlarz diamenta­

mi. Przyjeżdża do niemieckiego miasteczka z za­

miarem załatwienia kilku handlowych transakcji.

N ie wie jednak jaka siła pchała go w stronę do­

mu, w którym postanowił spróbować wynająć pokój. Dlaczego właśnie tutaj? To los tak chciał, a on zawsze jest niezależny od ludzkiej woli. T u­

taj jednak napotyka przeszkodę. Poznając miesz­

kanki owego domu, wyraźnie odczuwa niechęć do swojej osoby. To Hildegarda, zimna, fałszywa kobieta (Judyta Paradzińska), sprzeciwia się wy­

najęciu pokoju obcemu człowiekowi. Zostaje jed­

nak zawarte przymierze, układ pomiędzy Baro­

nową - właścicielką kamienicy (Ewa Wyszomir- ska) a Andrzejem. O d tej pory Andrzej będzie czuł się w tym domu jak członek rodziny, zaś Ba­

ronową będzie traktował jak swoją własną mat­

kę, której w rzeczywistości nigdy nie miał. Przyj­

dzie mu jednak zapłacić za to gorzką cenę, bo­

wiem przyjazd jego niepostrzeżenie wyzwala la­

winę wspomnień i staje się przyczyną tragedii.

W raz ze zmianą otoczenia zmienia się również scena. Opuszczając dworzec „wchodzimy” do do­

mu, miejsca, w którym panuje wręcz nienaturalny spokój. Dekoracja ascetyczna. Dwa fotele, opra­

wione w ciemną zieloną tkaninę, mała lampka sto­

jąca z boku i niebieskie ściany. Kostiumy, choć proste, uwypuklają charakter postaci: zielona, pro­

sta suknia podkreśla surowość Hildegardy, niena­

ganny, dopasowany garnitur wyniosłość Andrzeja.

O d pokoju bije przerażający chłód, efekt ten potę­

gują głuche odgłosy kroków poruszających się po scenie postaci oraz przytłumione światło. O d tej pory to właśnie w tym miejscu będzie rozgrywała się większa część sztuki. Przestrzeń sceniczna zo­

staje podzielona na kilka części (prawa strona sce­

ny, lewa strona, przód, tył oraz dodatkowe pogłę­

bienie przestrzeni w tył, oddzielone ścianą - gdzie mieści się dworzec) i w zależności od tego, w któ­

rym pokoju, czy też kuchni dzieje się akcja, w tym też miejscu zostaje ustawiona dekoracja. W ten sposób widz odnosi wrażenie, iż przenosi się z po­

koju do pokoju, choć w rzeczywistości wszystko odbywa się w jednej przestrzeni. Dużą rolę odgry­

wa tutaj światło. Odpowiednio dobrane do po­

szczególnych scen: jasne i wyraziste w scenach re­

alistycznych; przytłumione, mgliste, niepewne, punktowe w scenach symbolistycznych. To ono buduje atmosferę całego spektaklu. Zaznacza prze­

rwy pomiędzy poszczególnymi scenami, odmierza upływający czas i niejednokrotnie wyraża stany emocjonalne bohaterów. Budowaniu klimatu nie służy jednak muzyka, której praktycznie tutaj „nie słychać”. Przeplatające się ciche odgłosy świata ze­

wnętrznego, śpiew ptaków, krzyki bawiących się dzieci i grzmoty nadchodzącej burzy, to stanow­

czo za mało.

Fabuła sztuki zbudowana jest na kształt ukła­

danki, tw orzy pozorny zbiór fragmentów biogra­

fii bohaterów. Ta układanka ma jednak swoją we­

wnętrzną logikę, stanowi przegląd różnych wa­

riantów miłosnych epizodów, od najbardziej try­

wialnych, po dramatyczne. Rozbijając ów układ, można mówić tutaj o trzech historiach miłosnych:

dziewczęca miłość Zerliny (Zofia Bielewicz) - słu­

żąca w tym domu od najdawniejszych lat - miłość Andrzeja i Melitty (Grażyna Rogowska) i miłość Hildegardy do Andrzeja. Poznajemy tych bohate­

rów poprzez pryzmat ich miłości, miłości niespeł­

nionej, tragicznej, takiej, która nie miała prawa bytu. Choć każda z kobiet przeżywa inaczej swo­

je uczucie, to łączy je wspólne pragnienie - pra­

gnienie dziecka. We wspaniałej scenie, kiedy to Zerlina opowiada o swoich przeżyciach Andrze­

jowi, nietrudno odgadnąć uczucia tej kobiety. Za­

patrzona w dal, opowiada swoją historię, przeży­

wa wszystko od nowa, dusza jej powraca w tam­

te strony, tak bliskie jej sercu. Jest to spowiedź jej życia, i ta spowiedź, nie historia tryumfu nad Ba­

ronową, nie może być pominięta. W rzeczywisto­

ści jednak jest nieszczęśliwą kobietą, żyje wspo­

mnieniami, ze świadomością, iż mogła być matką.

Z kolei Baronowa, beznamiętna kukła wypcha­

na trocinami erotyczno-patetycznych wspomnień, więzień w tym domu, choć los dał jej dziecko, nie potrafi w pełni go pokochać. Hildegarda, która pokutuje za czyny swoich rodziców, gdyż tak zo­

stała wychowana, nigdy nie będzie mogła przeży­

wać uczucia macierzyństwa. Dla niej najistotniej­

szą sprawą stają się doznania fizyczne, a głównie seksualne; nie miłość, uczucie, które dało Dante- mu moc przejścia przez piekło, ale żądza, popęd płciowy. Potrafi jednie wykorzystać słabość An­

drzeja i zniszczyć prawdziwe uczucie. Mała Melit­

ta, ona nie miała czasu... Tak więc wszyscy boha­

terowie są tutaj tragiczni, skazani na klęskę, ponie­

waż otrzymawszy szansę na miłość, nie chcieli przyjąć za nią odpowiedzialności. I właśnie w ucieczce przed ponoszeniem odpowiedzialności, w milczącym przyzwoleniu na zło kryje się wina bohaterów sztuki, którzy sami siebie nazywają

„niewinnymi”. Cechuje ich zupełna obojętność, obojętność wobec cudzego cierpienia, wobec wła­

snego losu, „ja” człowieka wobec jego duszy.

Sztuka ta jest właściwie zapisem owego bezładu, bierności, jej przejawów, jej zmistyfikowanego qu- asi-poczucia rzeczywistości. Lęk, który ogarnia ich, próbują niejednokrotnie ukryć. Zapominają się w rzeczywistości, sięgają do przeszłości, snują marzenia. Poszukiwanie miłości bywa po prostu drogą ucieczki od lęku przed przemijaniem i śmiercią, czyli skomplikowaną formą samooszu- stwa. Z tego obłąkanego kręgu wyrywa się jedynie postać niewinnej Melitty, która jest ucieleśnieniem prawości i prostoty, kolejnym wcieleniem Małgo­

rzaty z „Fausta”. Andrzej, który jest dla niej ide­

ałem, pierwszym mężczyzną, którego prawdziwie pokochała i to nie tylko miłością duchową - osta­

tecznie staje się przyczyną jej śmierci.

jednak opowieść ta stała się dla Marka Fiedora tylko pretekstem do sięgnięcia po

„Niewinnych” H.

Brocha. Ambicje reżysera sięgają wyżej:

mom entam i teatr staje się dla niego czymś w rodzaju czyśćca, a spektakl można określić jako swoistego rodzaju rozliczenie ze współczesną moralnością.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Już po raz trzeci w auli Liceum Ogólnokształcącego nr 3 w Opolu odbyła się konferencja naukowo- dydaktyczna organizowana przez studentów działających w ramach Kliniki Prawa

gę zwieńczoną majestatycznym ty- tułem: uniwersytet. Szczegółowo, niemal dzień po dniu, opisuje ten szlak prof. Ma- ria Nowakowska wspólnie z profe- sorami: Krystyną

Wydaje się, że trzeba wejść na drogę wiodącą do uniwersytetu w Opolu - jednej, silnej, realizującej potrzeby regionu uczelni i placówki badawczej, oraz

W obecnym roku Opole znalazło się wśród 100 miast w Polsce najwięcej inwestujących - udział Uniwersytetu Opolskiego w inwestycjach jest akcentem

istego rodzaju „chlebem ”. W tej chwili już także i nasz opolski, drogi Panie Tadeuszu! M uszę się przyznać, że pierw ­ sze zetknięcie się z twór­. czością

Potem już na jawie ujrzałam, że poemat jest jednym wielkim hymnem pochwalnym na cześć króla, że jest również satyrą na ówczesne postacie związane z

tach 1990-91), a od 1992 roku nazwa jego ugruntowała się i od tego czasu organizowany jest corocznie jako..

I zadziwiające, że tacy ludzie wciąż się znajdują, pomimo tego, że samo miasto wydaje się być ma­. ło zainteresowane swoją