Marta Zielińska
Dziwny skandal i jego bohaterowie :
rozważania wokół wileńskiej
publikacji IV części "Dziadów"
Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej 78/1, 23-30
1987
P a m ię tn ik L ite r a c k i L X X V III, 1987, z. 1 P L IS S N 0031-0514
MARTA ZIELIŃSKA
DZIW NY SKANDAL I JEGO BOHATEROW IE
ROZWAŻANIA WOKÓŁ WILEŃSKIEJ PUBLIKACJI IV CZĘŚCI „DZIADÓW” *
D rugi tom ik poezji A dam a Mickiewicza, k tó ry w yszedł z d ru k u w W il
n ie wiosną 1823, był praw dziw ym skandalem . A ściślej, tym skandalem była IV część Dziadów. Do dziś właściwie n ik t w polskiej litera tu rz e nie odw ażył się pow tórzyć czegoś takiego.
Mało kto obecnie ową skandaliczność opublikow ania IV części Dzia
dów dostrzega. Jakoś zatarły się te niezw ykłe okoliczności w y dania d ru giego tom iku. Jeśli w ogóle się o nich wspom ina, to w sposób pom ijający w szelką niezw ykłość tam tego zdarzenia, p rzy k raw ając je do pow szech
nie uznanych schem atów , typu: kochał się poeta rom antycznie i n ie szczęśliwie, co potem z talen tem odm alow ał w nieśm ierteln ym dziele.
Cała odw aga au to ra sprow adza się w ty m ujęciu w yłącznie do nowego, nie znanego p rzed tem sty lu m ów ienia i pisania o miłości. Tym czasem przecież M ickiewicz zdobył się w tedy na krok zupełnie niesłychany.
I bardzo dobrze o tym w iedział w dodatku. To, co uczynił, uczynił z peł
n ą świadomością.
Nie od razu się przecież zdecydował. W styczniu 1822, w krótce po ukończeniu większej p a rtii Dziadów, pisał do M alewskiego, bawiącego podówczas w stolicy: „myślę sam udać się do W arszaw y, bo tu, zwłasz
cza now ych Dziadów, drukow ać niepodobna” \ Szybko jedn ak p rzestał tak m yśleć. Okoliczności spraw iły, iż niedługo potem zaw arł ze znanym w ileń
skim w ydaw cą Zaw adzkim um owę od razu na trz y tom iki. Pierw szy, ten z Balladami, m iał w ted y p raw ie gotowy do druku, drugi zaw ierał dopie
ro luźne frag m en ty Dziadów (Grażyna jeszcze nie istniała). Trzeci w ogó
le był w sferze projektów , o k tó ry ch niezbyt dużo m am y inform acji. K ie
dy więc M ickiewicz decydow ał się na tę umowę, m usiał liczyć się z fa k tem , że „nowe Dziady” w y d ru k u je w łaśnie w W ilnie.
* N iniejszy tekst stanowi rozdział przygotowywanej obecnie do druku książki o Mickiewiczu pt. Opowieść o Gustawie i Maryli, czyli teatr, życie, literatura.
1 A. M i c k i e w i c z , Dzieła. Wyd. Narodowe. T. 14. Warszawa 1953, s. 161.
24
M A R T A Z IE L IŃ S K AT rudno sądzić, by jed y n ie życiow a konieczność k azała m u odw ażyć się n a ten krok. On po p ro stu bardzo chciał te Dziady a k u ra t w W ilnie w ydać; dlatego podpisał ów cyrograf, zam y kający m u ew en tu aln y tchórz
liw y odw rót. Potem , w ciągu n iespełna roku, k tó ry up ły n ął m iędzy tą decyzją a ostatecznym przygotow aniem tom iku do d ru ku , M ickiewicz jak b y zapom niał, co w tej IV części naw ypisyw ał. Zapom niał takim freudow skim zapom nieniem , żeby nie m usieć niczego zm ieniać. I w ko ń
cu rzeczywiście nie pozostało m u nic innego, jak posłać nieprzerobiony praw ie te k st do W ilna. Tłum aczył Czeczotowi:
Dziadów część w iększą odeszlę, nic nie um iałem poprawić. Gdyby nie opła
kane obowiązanie się do druków, poszłyby one pod czerwone sukno. W samej rzeczy lepsze o nich m iałem wyobrażenie, nim teraz czytać zacząłem. Ale cóż robić? Nie bierz tego za przesadę lub fanfaronadę, ale jestem przekonany, iż oprócz Ballad reszta jest za wczesna i jeśli dłużej pożyję, będą mi kłuć w oczy te szpargały, ale powtarzam: cóż robić? Odeszlę w ięc pod prasę 2.
Czeczot nie b y ł aż tak k ry ty c z n y wobec twórczości przyjaciela, z czym i sam poeta w krótce się zgodził, aczkolw iek widać było, że IV część Dziadów budzi jego w ątpliw ości. I nie chodziło chyba tylko — czy p rze
de w szystkim — o sk ru p u ły arty sty czn ej n a tu ry . Po latach p rzyznał przecież M ickiewicz w artość tem u dziełu, i to wcale niem ałą w artość.
W ięc raczej w tedy, w r. 1823, też niezupełnie żle o nim m yślał. W iedział po prostu, iż odw aża się n a rzecz n iesłychaną i może próbow ał się tro chę z tego w ytłum aczyć. Zasłonić um ową. Bo nap raw dę bardzo m u zależało, by te Dziady wów czas w ydać. C ały rom ans poety z M arylą zm ierzał do ich w ydania .A nie czegoś innego, pozm ienianego. I był M ickiewicz n a to n ajzu p ełn iej zdecydow any, tak że do dziś zdum iew ać nas może tylko jego spokój. Jed y n ie cenzury się obaw iał, że m u poezje pokiereszuje. A przecież m iał się czego bać.
P ierw si w ileńscy czytelnicy IV części Dziadów nie potrzebow ali żad
nego szczególnego klucza, b y łatw o rozpoznać osoby d ram atu . I na do
d atek m ogli je zaraz pokazać palcem . W szak ówczesna elita in te le k tu a l- no-tow arzyska nie była aż tak liczna, żeby bez śladu pochłonąć rodzącą się plotkę. P lo tk ę w cale nie n iew inną, na tem a t zupełnie nieu cuk row any i nie zleżały. P rzeciw nie. K iedy d ru g i tom ik opuszczał d ruk arn ię, ro m ans A dam a z M arylą trw a ł ciągle jeszcze. A tu tak a kom prom itacja.
W szystko podane do publicznej wiadomości, n a w e t im ię ukochanej. F ak t, iż ślub p an n y z innym kończył zaw artą w poem acie historię — niczego w istocie nie ratow ał. W tajem niczen i dobrze w iedzieli, że pan i P u ttk a - m erow a znała się z nieszczęsnym G ustaw em od czasów narzeczeńskich, co jej obecną niew y raźn ą sy tu a c ję znacznie pogarszało.
Siebie zresztą rów nież M ickiewicz nie oszczędził: oto stateczn y pan profeso r szkół kow ieńskich w ystąp ił w roli zdesperow anego rozpaczą
8 Ibidem, s. 198.
W O K Ó Ł W I L E Ń S K I E J P U B L I K A C J I I V C Z . „ D Z I A D Ó W ” 25
szaleńca-upiora, czyniącego nieprzyzw oicie intym ne zw ierzenia na tem a t niew ygasłych uczuć do cudzej żony. Maska G ustaw a była przecież dość przejrzy sta. I z siebie zatem , i z h rab in y P u ttk am ero w ej uczynił poeta publiczne widowisko, praw ie tak jak K arusia na ry n k u m iasteczka.
Tak w łaśnie pierw si czytelnicy odebrali IV część Dziadów, a ona z całego tom iku n ajb ard ziej w szystkich obeszła i najżyw sze em ocje b u dziła. Rów nież w śród filom atów . „Nieocenione Dziadyl” — unosił się b yły konsyliarz M aryli, Nowicki. — „Jakże pięknie odm alow ał siebie w postaci Pustelnika! Tylko ten może czuć całą moc tego opisu, kto tak, jak m y, zna dobrze a u to ra ” (KF 226 3).
Tomasz Zan daleko m niej w ykazyw ał zapału. Donosił M alew skiem u:
Czytałeś Upiora, przeczytasz Dziady, — niew iele bym co miał pisać o Ada
mie, sądzę, że może niewczesne w yjaw ienie się ze swoimi m iłosnym i uczuciami, niezbyt pochlebne i przyjemne czyni na wielu w rażen ie4, ;
Sam ego A dam a zaś straszył:
Trzeba wiedzieć, że panią Jakubowskę mam w podejrzeniu; w iele tu pa^
pianin naw et w gm inie zostawiła. Nierzadko się spotkać z rozwiązaniem róż- nych zagadek w twoim dziele, które się dają czytać. [KF 220]
Bo też czytać tam rzeczyw iście dawało się praw ie w szystko, co znacz
nie pogarszało spraw ę. F an tazja poetycka M ickiewicza w chłonęła i p rze
tw orzyła pow szechnie znane zdarzenia, szczegóły i detale Adam owej rom ansow ej historii. I tę m in iatu rkę, i gałązkę, i pierścień od M aryliv i alejkę, i altanę, i książki w spólnie czytane, i te ow ady z kolekcji filo
m atów , i ślub p a n n y huczny, i w izytę w zrujnow anym dom u rodzin
nym . I ksiądz był praw dziw y, a właściwie p a ru było praw dziw ych, i to K że biegał ksiądz w dzw ony dzwonić na widok rzekomego upiora Adama.
N aw et duch skąpca zaklęty w k an to rk u przyw ędrow ał z L ublina w liś-- cie Pietraszkiew icza. A cóż tu mówić o reszcie — czyli o G ustaw ow ej miłości, k tó ra dobrze dała się w e znaki i filom atom , i W ereszczakom,.
i P u ttk am ero w i.
D opraw dy, nieprzyzw oicie się Mickiewicz zachował, d ru k u jąc te Dzia
dy, gdzie znane w ielu osobom szczegóły pozw alały n a zupełnie niedw u
znaczne sądy o całości, zaw ierającej przecież i poetyckie zm yślenie. Nie dziw więc, że tra fia ły się i takie in te rp re ta c je, jak np. filom aty K ozakie
wicza, k tó ry z oburzeniem k ry ty k o w ał idącego w ślady G ustaw a kolegę:
Alboż to nie jest fiksacją kochać się w mężatce, dręczyć siebie, narażać żonę na nieprzewidziane i niewyrachowane następstwa, już ze strony męża, już ze strony opinii powszechnej, mieszać spokojność i pożycie m ałżeństwa? [...]
8 W ten sposób odsyłamy do edycji: Archiw um Filmatów. Cz. 1. Korespondencja.
1815—1823. Wydał J. C z u b e k . T. 5. Kraków 1913. Liczby po skrócie oznaczają stronice.
4 T. Z a n , list z 12 maja 1823. W: Korespondencja A dam a Mickiewicza. T. 3..
Paryż 1876, s. 6.
26 M A R T A Z I E L I Ń S K A
Odniosłem jednak tę naukę z doświadczenia i ze smutnego przykładu Adama, że jeśli przyjdzie kolej na mnie nieszczęsna, że zostanę dotkniętym tym nie dającym się uspraw iedliw ić ogniem, natychm iast dołożę usiłowań, abym mógł zniszczyć i w ygluzow ać te uczucia, czy to przez oddalenie się od osoby, będą
cej przedmiotem mojej miłości, czy to przez przywiedzenie na pamięć, ile się pogwałca obowiązków, ile się truje godzin życia najniew inniejszym osobom, czy w inny sposób. [KF 261}
Sam e Dziady z pew nością Kozakiew icza do tych uw ag nie n atch n ę
ły — raczej oburzyła go zbieżność dzieła z rzeczyw istym rom ansem tak niegodnie i bezczelnie w ystaw ionym n a w idok publiczny.
Dochow ały się jedynie opinie filom atów , a cóż dopiero sądzić m ogła zw ykła czytająca publiczność w ileńska, kow ieńska, now ogródzka? Ta, do k tó rej d o tarła sąsiedzka i salonow a plotka?
W d odatku .Dziady nie zam ierzały si^ b y n ajm niej niczym bronić.
O brażały nie tylko sw ym ekshibicjonizm em . G ustaw obrażał M arylę, ob rażał uczucia relig ijn e, obrażał księdza, obrażał obyczaje, w yczyniał ku g larsk ie sztuczki, prow okow ał i szydził. A tek st obrażał nieporządną, dziw aczną, do niczego niepodobną form ą ■— frag m en tary czn ą i d ziu ra
wą. Daleko m u było do gładkich k o n stru k c ji znanych sen ty m en taln y ch powieści.
A jed n ak żyw i bohaterow ie całej tej h isto rii nie zm ienili po cichu nazw isk i nie w ynieśli się gdzieś n a koniec św iata. N aw et n ik t nikogo n a pojed y nek nie w yzw ał. S kan d al nie p rz y ją ł się, rozszedł po kościach, rozpłynął w pow ietrzu — choć gdzie indziej może przeszedłby do ogól
nonarodow ej legendy. Do naszej polskiej legendy przeszła czysta, ro m an tyczna m iłość poety, a n ie skandaliczna. I D ziady se n ty m e n ta ln y w po
w szechnej opinii zyskały w ykład, a nie prow okacyjny. Czy dlatego, że ,,nasz n aró d scen okropnych, gw ałtow nych n ie lu b i”? — by przytoczyć ironiczną opinię sam ego M ickiewicza, czy też raczej dlatego, że nasz n aró d nie p rzy jm u je do w iadom ości in dyw idualnych, ekscentrycznych poczynań a rty s ty i w ogóle kogokolw iek z osobna, bo jed no stk a niew iele d lań znaczy? A może dlatego, iż w tedy, w ty m pam iętny m m aju 1823, pojaw ił się w w ileńskiej szkole ów nap is o k o n sty tu cji, k tó ry na czas dłuższy określił polityczne i tow arzyskie zainteresow ania n a Litw ie? A l
bo też sk an d al nie p rz y ją ł się, bo niebaw em W ilno lepsze oglądało skandale, w ro d zaju księżnej Zubow w yw ieszanej za okno podczas sły n nych orgii Nowosilcowa?
W każdym z ty ch przypuszczeń tk w i jak aś cząstka p raw dy , nie one ch yba jed n ak tłum aczą istotę całej spraw y. Otóż skan dal M ickiewicza po p ro stu do in n ej jakby, nieporó w ny w aln ej sfery należał. R om antycz
n ej, literack iej — k tó ra p ro d u k u jąc skandale, jednocześnie je unicestw ia.
M iał więc ów skandal sw oje drug ie oblicze, u k ry te znaczenie, i z w ielu pow odów był tyleż b u lw ersu jący , co konieczny.
N ajlepiej pojm ow ali to główni protagoniści d ram a tu i oni najm niej się oburzali, bo — podobnie jak sam poeta — dobrze rozum ieli reg u ły
W O K Ó Ł W I L E Ń S K I E J P U B L I K A C J I IV C Z . „ D Z IA D Ó W "
27
gry zaw arte w rom antycznej poezji. Aby w yjaśnić to zjawisko, cofnąć się należy do samego początku.
Oto IV część Dziadów nie pow stała z powodu zwyczajnego rom ansu, takiego np., jak i łączył Mickiewicza z panią K ow alską, czy n aw et z po
wodu sen ty m entaln y ch uniesień poety, w łaściw ych bohaterom Ja n a J a ku b a czy naszego K ropińskiego. Miłość Adam a i M aryli była czymś zu
pełnie innym . Nie w dając się w szczegóły powiedzmy, iż w pew nym sensie była ta miłość te a tra ln y m spektaklem , n a scenie życia odgryw anym . K ochankow ie w idyw ali się rzadko, więc ich stopniowe, w zajem ne bez
pośrednie poznanie zastąpić m usiały znaczące słowa listów i sym boliczne gesty podczas nieczęstych spotkań dem onstrow ane. A każde z tej p ary w dodatku inną chciało grać rolę i w innej sztuce. On w tedy, gdy sp o t
k a ł M arylę, buntow ał się przeciw ko w szystkim i w szystkiem u, m arząc o w ielkim schillerow skim dram acie i w życiu, i w poezji zrealizow anym , ona natom iast p ragnęła naśladow ać czułe, sen tym en talne b oh aterk i z po
wieści.
Nie dziw więc, iż w ich uczuciach w yobrażenia znaczną m iały p rze
w agę n ad rzeczywistością. Niezależnie od konfliktów i nieporozum ień, jakie rodziła ta sytuacja, oboje chcieli, by inni w idzieli ich w łaśnie w tych idealnych w cieleniach. Chociaż zupełnie różnie ów te a tr m iłości rozu
m ieli. M aryla — zgodnie ze w zorem nieszczęśliwej ofiary — dopiero po ślubie n apraw d ę zainteresow ała się Adam em. Bo tylko po ślubie mogła se n ty m e n ta ln ie cierpieć bez kom plikacji i bez przeszkód, bez lęku, że niechcący w yjdzie za powiatowego nauczyciela. Rom ansując, pani P u tt- kam erow a bała się w praw dzie kom prom itacji, ale jednocześnie pośred
nio — pozą swą, strojem , aluzjam i, hum oram i — dążyła do tego, b y rozpoznano ją w jej roli kochanki i dom yślono się głębokich ran, u k ry ty c h w sercu.
M ickiewicz tym czasem , naczytaw szy się Schillera, m arzył o ro m an tycznym buncie. O jaw nej, w yzyw ającej miłości, nie liczącej się z żad
nym i ograniczeniam i, konw enansam i, norm am i, obowiązkam i. Ja k w ia
domo, m ałżeństw o ukochanej przekreśliło nadzieje A dam a. Po ślubie M a
ria, choć wreszcie okazała m u wzajem ność, na taką miłość, m iłość-w y- zw anie, odważyć się nie chciała i nie śm iała, bo to nie była rola z jej sen ty m e n ta ln e j książki.
Ale, podobnie jak M aryla, k tó ra u k ry w ając swe uczucia, tym u k ry w aniem ciągle je właściwie odkryw ała, tak Adam, przekonaw szy się 0 w zajem ności ukochanej, uczynił ze swego rom ansu tea tra ln e p rze d sta wienie z filom acką publicznością na widowni. Niczego nie taił przed przyjaciółm i. Byli m u doradcam i, pośrednikam i, kom entatoram i, kib i
cami, k ry ty k a m i, pocieszycielam i. N ajintym niejsze w yznania koch an ków — te do spalenia przeznaczone — przechodziły przez ich ręce. Oni sk ład ali M aryli relacje o Adam ie, a Adam owi o M aryli. O dw iedzali ich 1 pisali spraw ozdania z tych odwiedzin. I w szystko w spólnie przeżyw ali.
28 M A R T A Z IE L IŃ S K A
K ażdą zm ianę hum oru, chorobę, kryzys, nadzieję. In ny m i słow y, id en ty fikow ali się z b o h ateram i dziejącej się n a ich oczach rom ansow ej h i
storii, podobnie jak to czyni publiczność w teatrze. Czeczot, k tó ry do
piero w m arcu 1823 poznał osobiście M arylę, takim i oto spostrzeżeniam i dzielił się z Jeżow skim :
Opisywałbym w szystko chyba, com czuł, widział, słyszał; i tak słaby byłby to rys mojej, że nie umiem dać nazwiska, jakiejś słodko-raniącej serce roz
koszy. [...] Maria jest nad wyraz przyjemna; uprzedzony, prawda, względem jej jestem i zdania bezstronnego dawać nie mogę. Zdaje się, że co tyle Adama zajęło, niepodobającym się być nie może. A jak uprzejma, jak ją w szystko, co się styka z Adamem, interesuje, opisać także nie mogę. Czyż można dla lubiących nas osób być obojętnym? Maria mi się zdawała być naszą wspólną kochanką;
tyle czułem przyjemności. [KF 129— 130]
W tea trz e też w szyscy razem z Rom eem kochają Ju lię, a z Ju lią Romea. T rudno wszak przypuszczać, b y tylko z p rakty czny ch powodów um ieścił M ickiewicz filom atów n a w idow ni tego te a tru miłości. W skom p likow anych sp raw ach z p anią K ow alską — odkąd m iał M arylę — nie p otrzebow ał aż tak daleko idącej przy jacielskiej pom ocy i pośrednictw a.
W ięc gdyby m u nie zależało, nie popisyw ałby się i tą h istorią. Tylko że poecie zależało w łaśnie n a tym , b y jej nie ukryw ać.
N iestety, scenariusz M aryli nie przew idyw ał rów nie rad y k aln y ch po
sunięć. I chyba M aryla nie b y ła całkiem św iadom a, jak daleko sięga nied y sk recja ukochanego — a sięgała aż do W arszaw y, Lublina, S tary ch Trok i wszędzie tam , gdzie znajdow ali się najbliżsi przy jaciele Adam a.
M ickiewicz n ato m iast zdaw ał sobie spraw ę z tego, iż M aryla p rag nie przede w szystkim sen ty m en taln ie cierpieć i na odw ażne u jaw nien ie m i
łości przed św iatem n igd y się nie zdecyduje. J a k też nie zdecyduje się n a porzucenie sw ojej pięknej, w zruszającej roli, nie będzie w stan ie zer
w ać tej m aski. Przecież o tru ć się chciała M aryla nie z pow odu niechcia
nego jak o b y ślubu, o tru ć się chciała dopiero później, w e w rześniu 1822 — pó łtora ro k u po ślubie — w tedy, gdy poczuła się zagrożona w sw ej roli nieszczęśliw ej o fiary i p rag n ęła tę rolę dobitnie zam anifestow ać. Bała się wów czas nie rozłąki z Adam em , ale u tra ty jego miłości, bez k tó rej jej se n ty m e n ta ln y scenariusz tra c ił zupełnie sens.
M ickiewicz nie m iał te d y łatw e j sy tu acji. Z erw ać z M arylą nie m ógł i nie m ógł też sam — od siebie, a za nich dw oje — św iatu tej m iłości o tw arcie pokazać, bo i jedno, i drugie do tra g e d ii by doprow adzi
ło. A pokątnie i w u k ry ciu poeta kochać też nie chciał, poniew aż nie tak w ym arzył sobie sw ą w ielką, buntow niczą, schillerow ską miłość. Od alkow ianych a w a n tu r i p rzy p raw ian ia rogów m iał p anią K ow alską. Po M aryli spodziew ał się czegoś w ięcej. Toteż tru d n o się dziwić, że bardzo chciał ogłosić Dziady. I to w W ilnie.
Zrobił zatem buntow niczy skan d al, tak jak sobie w ym arzył, choć trochę n a n ib y zrobił, bo w poezji tylko. Ale przecież jed nak wobec w szystkich ogłosił, iż m a praw o kochać, kogo chce, jak chce, niezależnie
W O K Ó Ł W IL E Ń S K IE J P U B L IK A C J I IV CZ. „ D Z IA D Ó W ” 29
od w szelkich b a rie r i norm obyczajowych. Tak bowiem rozum iał ro
m an ty czną miłość. W idział w niej w artość transcen den talną, istniejącą ponad znikom ym i, drobnym i ziem skim i spraw am i. Ogłosił jed nak te Dziady jedynie w swoim im ieniu. G dyby M aryla jak on miłość pojm o
wała, inaczej w szystko m ogłoby się potoczyć. Może razem byliby tam — zbuntow ani — w chatce księdza. W tedy P u ttk a m e r n a pew no nie p rz y jąłb y tego spokojnie.
I tu ta j w racam y do owego drugiego, m niej widocznego sk u tk u opu
blikow ania A dam ow ych w yznań. Skandal był, owszem, ale w końcu li
teracki, więc jak b y trochę niepraw dziw y, nie całkiem poważny. W Bol- cienikach znano się na rom antycznej literatu rze, a co w ięcej, n a rom an
tycznym tea trz e życia. I h rab ia P u ttk a m e r może jeszcze lepiej znał się n a tym od M aryli, bo zrozum iał, iż IV część Dziadów w róży ry chły ko
niec rzeczyw istego rom ansu. Zaraz też po ukazaniu się tego tom iku A dam oficjalnie rozstał się ostatecznie z M arylą, w ręczając jej ksią
żeczkę ze znaną nam dedykacją. Tylko tak mógł się M ickiewicz rozstać z ukochaną, nie n arażając jej n a zażycie now ej porcji trucizny. W iedział bowiem, że sen ty m e n ta ln ą m askę odda M aryla razem z życiem, ponie
waż jest bezpow rotnie straconą ofiarą „książek zbójeckich” . M usiał więc zostaw7ić M arylę przekonaną, iż „kocha i jest kochaną”, co Dziady do
bitnie potw ierdzały. Na zawsze już potw ierdzały. N ik t jej z k a rt d ram a tu nie m ógł usunąć.
Dziady rozw iązały ów nierozw iązyw alny w życiowym planie dylem at poety. Św iatu rzucił w yzw anie, M arii natom iast podsunął nową, nie zagrożoną niczym rolę. L iterack ą heroinę z pow rotem w lite ra tu rz e um ieś
cił i tak już została do końca życia z grym asem szlachetnej ofiary cnoty i obowiązku. Nie m usiała się odtąd do innych rom ansow ych boh aterek przym ierzać, bo dostała w łasną — i od razu sław ną książkę.
T rafnie po latach uchw ycił owo przejście M aryli od roli kochanki do roli ofiary i nieszczęsnej m uzy poety Odyniec, często w ted y b yw a
jący w Bolcienikach:
Zrozumiałem, że Adam nie przestał interesować w m yśli samej pani, ale że się to działo za wiedzą i zgodą małżonka, który sam o nim ze szczerym u w ielbie
niem jako o poecie, a z szacunkiem i życzliwością jako o człowieku wspo
minał. [...] Toteż bywały chwile, że pozowrała wyraźnie, i to wobec męża, jeśli nie wprost na ofiarę, to przynajmniej na heroinę, która z siebie ofiarę poniosła.
Wynik zaś tego wszystkiego w przekonaniu moim był taki: że to poetyczne idealizow anie samej siebie, w e własnych swoich marzeniach i m yślach, w yn a
gradzało jej dostatecznie rzeczywistą stratę kochanka, aż nawet całkiem w koń
cu m iejsce jego zajęło 5.
Po ukazaniu się Dziadów i pożegnaniu z poetą M aryla faktycznie sta ła się jak b y „w spólną kochanką”. Czy jeszcze się z A dam em w idy w a
ła tajem nie, podczas podejrzanie długich konnych spacerów — nie w ia-
5 A. E. O d y n i e c , Wspomnienie z przeszłości opowiadane Deotymie. War
szawa 1884, s. 252.
30 M A R T A Z I E L I Ń S K A
domo. O ficjalnie rom ans się zakończył, a jeśli trw a ł jeszcze — to nie był już tym niezw y k ły m rom an ty czn y m rom ansem , ale n ajzw y czajn iej
szym m ałżeńskim tró jk ątem . K ochankow ie bowiem w yczerpali cały swój te a tra ln y re p e rtu a r.
Znacznie się jed nak ożyw iły k o n ta k ty M aryli z filom atam i. O na była dla nich tą u w ielbianą przez sław nego poetę kobietą, k tó rą uw iecznił w głośnym dziele. W ypadało znać się z nią i współczuć, i podziwiać. I już wolno jak gdyby było pokazyw ać, dawać do zrozum ienia, że się w ie 0 jej sercow ym nieszczęściu. Ju ż bow iem żaden p raw dziw y skandal n ie groził. M aryli bardzo ta rola odpow iadała. Nie potrzebow ała dem onstro
wać sw ych hum orów , splinów , niepokojów , w ystarczyło zachow yw ać się praw ie norm alnie, a w szyscy i tak pojm ow ali, że w sercu głębokie m a rany. Obu stro no m d o starczała ta sy tu a c ja w ielu przyjem ności i sa
tysfakcji. I Czeczotowi, i O dyńcow i, i Zanow i — k tó ry pozbył się szczę
śliw ie brzem ienia pośrednictw a m iędzy kochankam i — i sam ej M aryli przede w szystkim .
Nic więc dziwnego, że bohaterow ie owej skandalicznej IV części nie czuli się obrażeni. Zw iązek dusz dw ojga kochanków został przez poezję nobilitow any, zmitologizowTany i zabity jednocześnie, bo nie mógł się przecież po Dziadach rozw ijać dalej jakoś inaczej, przeciw ko rom antycz
nem u m itowi. L ite ra tu ra okazyw ała się silniejsza niż życie, k tó re do jej n orm się zastosowało.
M ickiewicz w iedział chyba, iż ogłaszając Dziady, dokonuje w p ew nym sensie zem sty n a M aryli. I nie z pow odu tow arzyskich plotek, bo — m im o w szystko — było jej raczej p rzy jem n ie zostać bo h aterk ą rom an tycznej trag ed ii G ustaw a i zarazem m uzą poety, ale dlatego, że p rzy jem ność tę okupić jej przyszło dożyw otnią pokutą: n ierozerw alnym związ
kiem z upiorem G ustaw a. To ona m usiała stale go wspom inać, n a w e t gdyby nie chciała — bo inni, ciekaw i w ielbiciele Dziadów, do przypo
m inania ją skłaniali.
Tak więc late m 1823 h isto ria M aryli i A dam a, h istoria ek sp ery m en talna, tyleż p raw dziw a co zm yślona, rzeczyw ista co te a tra ln a , życiowa co książkow a, sm u tn a i śm ieszna — dobiegała z w olna kresu.
„W aw rzyniec unosił się n ad d r u g ą 6 częścią Dziadów i tak chw alił, że aż m nie żenow ał; zarum ienić się m u siałem ” — opow iadał zasadniczy Zan (KF 219— 220).
„Nie m am sobie nic do w yrzucenia. Jeśli ona cierpi, m iała w iele 1 słodkich chwil; nigdy jej nie chciałem dręczyć i nie b ędę” — kończył rzecz całą M ickiewicz 7.
A M aryla śm iała się z Odyńca, że nie czytał N ow ej Heloizy...
6 Filom aci czwartą część Dziadów nazyw ali drugą (zgodnie z chronologią po
w stawania dzieł).
7 M i c k i e w i c z , Dzieła, t. 14, s. 232.