• Nie Znaleziono Wyników

UNIWERSYTET WARSZAWSKI

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2023

Share "UNIWERSYTET WARSZAWSKI"

Copied!
178
0
0

Pełen tekst

(1)

UNIWERSYTET WARSZAWSKI

WYDZIAŁ „ARTES LIBERALES”

Jarosław Jerzy Kopeć

Myślenie wśród cyfrowych nie-ludzi.

Kolonizacja analogowego przez cyfrowe

Rozprawa doktorska napisana pod kierunkiem dr hab. Marty Bucholc

Warszawa, 2020 r.

(2)

2 Podziękowania

Każda praca doktorska jest pracą zbiorową. Ta nie jest wyjątkiem.

Dziękuję dr hab. Marcie Bucholc. Spośród wielu powodów, dla których poprosiłem ją o opiekę nad niniejszą rozprawą, dla mnie najważniejszy jest jeden – to jedna z bardzo niewielu osób, które darzę na tyle wielkim autorytetem, że są w stanie przekonać mnie, że moja praca ma sens.

Dziękuję drowi hab. Romanowi Chymkowskiemu, który – jako mój przełożony w czasach, gdy pracowałem w Instytucie Książki i Czytelnictwa Biblioteki Narodowej – nie tylko robił wszystko, by stworzyć mi komfortowe warunki do pracy, ale też przekonywał, że moje myśli są coś warte.

Dziękuję prof. Piotrowi Wilczkowi za to, że dzięki niemu poczułem się na Wydziale

„Artes Liberales” jak w miejscu, w którym mogę spróbować zrobić coś niestandardowego.

Dziękuję prof. Szymonowi Wróblowi za otwarcie mi głowy. Oraz profesorom Cezaremu Wodzińskiemu i Krzysztofowi Rutkowskiemu za pokazanie mi, na czym polega myślenie.

I dziękuję mojej żonie, dr Alicji Urbanik-Kopeć, za wiele rzeczy. Ale tutaj skupię się na jednej. Na pokazaniu mi, że żeby coś napisać, trzeba siąść i pisać.

(3)

3 Spis treści

Rozdział I: Wstęp ... 5

Pojęcia ... 13

Kolektyw ... 13

Aktor ... 14

Cyfrowy nie-człowiek ... 15

Cyfryzacja ... 15

Rozdział II: Dziennikarze wśród cyfrowych nie-ludzi ... 17

Pojęcia ... 18

Część 1: Historia o ludziach ... 19

Kolegium ... 21

O czym warto pisać ... 24

Pisanie ... 26

Lekcja terenowa ... 27

Internet ... 29

Część II: Ludzie i cyfrowi nie-ludzie w sieci ... 31

Do czego służy gazeta ... 31

Wyszukiwarka Google, czyli cyfrowa architektura dyktatury widzialności ... 36

Google Analytics, czyli czytelnicy – jak przegrzebki – głosu nie mają ... 46

Tablica i cyfrowy skład gazety ... 63

Czas redaktora, czas Facebooka ... 65

Wnioski cząstkowe ... 76

Rozdział III: Digitalizacja archeologii. Obietnica nie-ludzkiego spojrzenia ... 77

Skąd w archeologii skłonność do poszerzania kolektywu o cyfrowych nie-ludzi? . 77 Digitalizacja Wsi ... 84

Zadokumentować stan obecny ... 85

Zasada maksymalnej rozdzielczości ... 86

Chmury punktów a przestrzenne wielokąty ... 88

(4)

4

Cyfrowi nie-ludzie ... 91

Rola cyfrowych nie-ludzi ... 94

Zrekonstruować stan sprzed lat ... 96

Dwie techniki rekonstrukcji ... 98

Oddziaływanie na mieszkańców ... 101

Pokaz premierowy ... 103

Zjawiskowość cyfrowych nie-ludzi ... 105

Podsumowanie ... 107

Rozdział IV: Czytanie nie-ludzkie i efekt skali ... 109

Ku literaturoznawstwu obiektywnemu ... 109

Oddalenie perspektywy ... 114

Ślady płci ... 122

Krok dalej – ku niewidocznym śladom ... 127

Na tropie językowego odcisku palca ... 129

Przebieg badania stylometrycznego z wykorzystaniem stylo ... 132

Rozdział V: Ku kulturze cyfrowej ... 150

Kiedy kultura staje się cyfrowa ... 153

Trzy stadia cyfryzacji i postęp cyfryzacji kultury ... 163

Obietnica cyfryzacji i genetyczny transhumanizm ... 166

Bibliografia ... 171

(5)

5

Rozdział I: Wstęp

W 2013 roku Alek Tarkowski, socjolog i działacz aktywny w obszarze kultury cyfrowej, napisał na blogu prowadzonym w serwisie internetowym tygodnika „Polityka”:

W weekendowej Gazecie Wyborczej ukazał się duży wywiad z Katarzyną Szymielewicz z Fundacji Panoptykon dotyczący danych osobistych – a konkretnie tego, co z naszymi danymi mogą robić i robią duże korporacje (głównie sieciowe). Wywiad jest bardzo dobry i trochę otworzył mi oczy na to, czym może być „społeczeństwo big data”.1

Katarzyna Szymielewicz mówi w wywiadzie o dwóch głównych zagrożeniach wynikających ze zbierania danych na temat naszych zachowań przez internetowych gigantów.

Po pierwsze, bać się należy ryzyka utraty prywatności i ewentualnych konsekwencji pod postacią powszechnej inwigilacji. Po drugie – tego, że internetowi giganci mogą wykorzystywać dane na nasz temat, żeby sterować podejmowanymi przez nas decyzjami.

Wiedząc, co lubimy i czym się interesujemy, mogą na przykład podkładać nam pod nosy ciągle więcej tego samego:

[Katarzyna Szymielewicz] Podaje prosty przykład: jeśli algorytmy wyszukiwań profilują wyniki na podstawie tego, co o nas wiedzą, to działając „zachowawczo” (a tak działa marketing), będą nas tylko utwierdzać w obecnym stylu życia.2

Podobna obserwacja legła u podłoża stworzenia przez Eliego Parisera koncepcji bańki filtracyjnej3. Jego metafora odnosząca się do zjawiska tworzenia internetowych baniek, w których za sprawą programów komputerowych pokazuje się nam tylko treści, z którymi

1 A. Tarkowski, Społeczeństwo naprawdę grubych danych, blog Kultura 2.0. Cyfrowy wymiar przyszłości,

„Polityka.pl”, 31 stycznia 2013, dostępne on-line: https://kultura20.blog.polityka.pl/2013/01/31/spoleczenstwo- naprawde-grubych-danych/ [data dostępu: 15 lutego 2020].

2 Tamże.

3 Zob. E. Pariser, The filter bubble. How the new personalized web is changing what we read and how we think, New York: 2011. Sam odnosiłem się do pojęcia bańki filtracyjnej w: J. Kopeć, Postprawda w żyznej bańce wyrasta, „Dwutygodnik.com”, grudzień 2016, nr 200, dostępne on-line:

https://www.dwutygodnik.com/artykul/6910-postprawda-w-zyznej-bance-wyrasta.html [data dostępu: 15 lutego 2020].

(6)

6

możemy się zgodzić, trafiło pod strzechy, posługiwano się nim w prasie4 i dyskursie akademickim.

W dalszej części tej samej notki Tarkowski komentuje fakt, że linkowany wywiad jest za paywallem, czyli wymaga opłaty za dostęp, choć opublikowano go w internecie:

Wywiad jest w systemie Piano – a ja mam wrażenie, że pierwszy raz linkuję do treści za

„paywallem”. Uczucie jest dziwne, bo nagle obieg treści typowy dla blogowania zostaje przymknięty. Tak naprawdę link jest nieprzydatny – a raczej staje się zachętą marketingową do wpisania się w system Piano. Bardzo brakuje mi furtki, stosowanej w niektórych paywallach, dla użytkowników czytających tekst na bazie zewnętrznego linku; albo limitu kilku tekstów miesięcznie, który także pozwoliłby przeczytać to, o czym piszą blogerzy.5

Dzisiaj model płatnego dostępu do treści dziennikarskiej publikowanej w sieci jest już także w Polsce dość rozpowszechniony. „Wyborcza” stosuje zresztą model zbliżony do tego, o którym wspomina Tarkowski6. Związany z cyfryzacją kryzys prasy papierowej czy kryzys dziennikarstwa w ogóle są wciąż jednym z wiodących tematów dyskusji o kosztach cyfryzacji.

Post Tarkowskiego pochodzi z 2013 r. Wtedy wiele krytycznych obserwacji dotyczących działania nowoczesnych technologii cyfrowych było jeszcze nowością. Dyskurs zagrożeń dopiero stopniowo dołączał do dyskursu postępu i emancypacji. W sprawozdaniu z konferencji, która odbywała się w Warszawie w październiku 2013 r., zanotowałem: „polska refleksja naukowa nad społecznymi aspektami rozszerzania zasięgu nowoczesnych technologii w Polsce dotarła do punktu zwrotu paradygmatycznego. Głosy krytykujące tezy o emancypującym charakterze Sieci są coraz głośniejsze, a uwagi prelegentów przedstawiających

4 Zob. W. Orliński, Fejm [w:] tenże, Spojler, bozon i fermion. Wojciecha Orlińskiego słownik z nowego świata,

„Duży Format”, 3 czerwca 2019, dostępne on-line:

https://wyborcza.pl/duzyformat/7,127290,23839823,odziomac-patostrim-risercz-wojciecha-orlinskiego-slownik- z.html [data dostępu:15 lutego 2020].

5 A. Tarkowski, Społeczeństwo….

6 Zagadnienie odpłatności prasy rozpowszechnianej w internecie jest zresztą odrębnym problemem, który poruszam w drugim rozdziale tej pracy, gdy analizuję obserwacje poczynione w redakcji lokalnej gazety codziennej.

(7)

7

ów nurt krytyczny, wydają się szczególnie ważkie”7. Podczas tej konferencji występował m.in.

współprowadzący bloga z Alkiem Tarkowskim dr Mirosław Filiciak.

Dziś jesteśmy już w innym punkcie. W porównaniu do 2013 r. na rewolucyjne technologie cyfrowe nie patrzymy ani jak na mannę z nieba, ani jak na czającą się zaraz za horyzontem zagładę. Spowszedniały nam. Choć działają jeszcze silniej i powszechniej niż wtedy, często budząc publiczne kontrowersje8, wiele z nich stało się dla nas zupełnie przeźroczystych.

W sytuacji tak głębokiego wniknięcia cyfrowych maszyn i oprogramowania w nasze codzienne życia, to zobojętnienie wydaje się naturalne. To, co jeszcze dziesięć lat temu byłoby zaskakujące, dziś jest normą. Jednocześnie jednak skala digitalizacji naszych społeczeństw ciągle rośnie i zrozumienie, na czym polegają związane z digitalizacją zmiany, jest zadaniem wyjątkowo istotnym.

W sytuacji, w której aktorzy o przemożnym wpływie na nasze życia stali się dla nas niemal zupełnie przeźroczystymi elementami krajobrazu naszej codzienności, jednym z głównych celów badania procesów digitalizacji powinno być przełamywanie tej transparentności – wydobywanie na powierzchnię tego, co jest nieustannie przeoczane. Jedną z najodpowiedniejszych metod realizowania tego rodzaju badań wydaje się teoria aktora-sieci (ang. Actor-Network Theory, skrótowo ANT9). Uważam, że najważniejszą wartością, jaka płynie z przestrzegania wskazówek i stosowania języka ANT, jest właśnie to, że owe wskazówki skłaniają badacza do wydobywania na powierzchnię pomijanych aktorów i zaglądania pod obudowy „czarnych skrzynek”, których w zdigitalizowanym świecie jest coraz więcej.

7 J. Kopeć, Cyfrowi tubylcy nie istnieją. Sprawozdanie z części sesji plenarnej konferencji „Czas przemian, czas wyzwań: Rola bibliotek i ośrodków informacji w procesie kształtowania kompetencji współczesnego człowieka”,

„Kultura Współczesna” 2013, nr 5 (80).

8 Zob. np. P. Szostak, Pracowałem na czarno w Uber Eats, „Wyborcza.pl”, 19 lutego 2019, dostępne on-line:

https://extra.wyborcza.pl/ubereats/ [data dostępu: 15 lutego 2020].

9 W polskim piśmiennictwie przyjął się skrótowiec ANT, dlatego właśnie nim się posługuję.

(8)

8

Jednym z kluczowych tekstów składających się na tradycję ANT jest ten, w którym Bruno Latour wyjaśnia pojęcie „brakujących mas”10. Latour zwraca w nim uwagę, jak wiele elementów naszej codzienności, z którymi wchodzimy nieustannie w relacje i które kształtują to, jak wyglądają nasze życia, przemyka poza radarem badaczy społecznych tylko dlatego, że są rzeczami, a nie ludźmi. Jeśli zgodzimy się, że faktycznie żyjemy w świecie głęboko przenikniętym przez cyfrowe maszyny i oprogramowanie, i że często przegapiamy to, jak te maszyny i programy działają, to musimy dotrzeć do konstatacji, że w naszym widzeniu pomijamy ogromne masy aktorów, którzy są niezwykle istotni dla zrozumienia świata, w którym żyjemy. Naturalną receptą na prowadzenie badań w tym obszarze jest więc sięgnięcie po teorię stworzoną, by ten problem rozwiązać, czyli właśnie teorię aktora-sieci.

Ambicją niniejszej pracy jest wprowadzenie tego postulatu w działanie, a więc zastosowania teorii aktora-sieci do badania zjawiska cyfryzacji rozumianego jako wchodzenie cyfrowych nie-ludzi do kolektywów dotychczas zdominowanych przez ludzi.

Technologie cyfrowe odciskają swoje piętno na wielu obszarach życia społecznego. Ich podstawowym obszarem oddziaływania jest jednak przetwarzanie informacji – to właśnie z myślą o potrzebach usprawnienia procesów przetwarzania informacji komputery stworzono, to w tym obszarze ich pojawienie się doprowadziło do najgłębszych przemian. Pozostałe obszary oddziaływania cyfrowych technologii wydają się wobec niego wtórne. I na tym też obszarze cyfryzacji koncentruje się badanie prezentowane w niniejszej rozprawie. Moje podstawowe pytanie dotyczy tego, w jaki sposób wchodzenie cyfrowych nie-ludzi do kolektywów zorientowanych na przetwarzanie informacji wpływa na zakorzenionych w tych kolektywach aktorów ludzkich. Bardziej szczegółowe pytania stawiane w toku pracy dotyczą tego, w jaki sposób owo dołączanie cyfrowych nie-ludzi się odbywa, jakie niesie konsekwencje dla funkcjonujących w kolektywach ludzi i jakie są zaangażowane w ten proces elementy władzy i przymusu.

Dodatkowym atutem wykorzystania ANT podczas prowadzenia badań nad cyfryzacją jest to, że jej aparatura pojęciowa jest na tyle abstrakcyjna, że domaga się uzupełnienia jej

10 B. Latour, Where are the missing masses? The sociology of a few mundane artifacts, [w:] Shaping technology/building society: Studies in sociotechnical change, ed. by W.E. Bijker and J. Law, Cambridge, Mass.: 1992, s. 225–258.

(9)

9

elementami innych metodologii czy teorii. Czyni ją to doskonałym fundamentem badań interdyscyplinarnych11, w przypadku niniejszej rozprawy na przecięciu nauk społecznych, kulturoznawstwa oraz nauk komputerowych, z wycieczkami w kierunku archeologii, literaturoznawstwa i badań dziennikarstwa i prasy.

W toku prowadzenia obserwacji i analiz składających się na trzon niniejszej pracy formułuję i dowodzę tez stanowiących odpowiedzi na postawione pytania badawcze.

Pierwsza teza brzmi: wraz z wchodzeniem do ludzkich kolektywów cyfrowych nie- ludzi ludzie zmieniają swoje sposoby zachowania, w tym sposoby rozwiązywania problemów.

W rozdziale II obserwuję między innymi to, w jaki sposób dziennikarze lokalnej gazety modyfikują swoje kryteria doboru tematów czy przygotowywania artykułów pod wpływem dostarczanych im przez cyfrowych nie-ludzi danych na temat czytelnictwa poszczególnych materiałów. W rozdziale III opowiadam o archeologach, którzy sięgają po pomoc cyfrowych nie-ludzi, by zrealizować swoje pragnienie maksymalnej rozdzielczości cyfrowych reprezentacji historycznych artefaktów. W rozdziale IV opisuję literaturoznawców, którzy wchodzą w sojusze z cyfrowymi nie-ludźmi, by wreszcie przeprowadzić badania na skalę niemożliwą do osiągnięcia bez zawierania podobnego sojuszu.

Druga teza dotyczy pojęcia kultury cyfrowej. Edwin Hutchins zaproponował rozumienie kultury jako współdzielonego w społecznościach procesu akumulacji „zbioru cząstkowych rozwiązań problemów”12. Pozostając wiernym temu sposobowi rozumienia kultury oraz pod wpływem wniosków z argumentów na poparcie tezy pierwszej, docieram do konstatacji, że w toku cyfryzacji dochodzi do zmiany kultury w kierunku kultury cyfrowej. Jak obserwuję we wszystkich badanych grupach, temu procesowi towarzyszą zmiany choćby w stosowanych przez ludzkich aktorów sposobach ujmowania własnych ról społecznych, sposobach oceny owoców swojej pracy czy poczuciu położenia samego siebie w świecie.

11 W podobny sposób analizowałem zagadnienie gamifikacji, sięgając po konstrukcje teoretyczne Louisa Althussera. Zob. J. Kopeć, Let’s put programs in our minds. The ideology of gamification. Case study of HabitRPG, [w:] Gamification. Critical approaches, ed. by J. Kopeć and K. Pacewicz, Warsaw: 2015, s. 9–26.

12 Zob. E. Hutchins, Cognition in the wild, Cambridge, Mass.: 1996, s. 354. Więcej na temat tej interpretacji Edwina Hutchinsa zob. J. Kopeć, Humans between non-humans. The colonization of the analogue by the digital, [w:] Digital ecosystems. Society in the digital age, scientific editors Ł. Jonak, N. Juchniewicz, R. Włoch, Warsaw: 2016, s. 99–110.

(10)

10

Trzecia teza jest bardziej złożona. Otóż w toku rozprawy odkrywam szczególne cechy tak rozumianej kultury cyfrowej. Najważniejszą z nich jest przejmowanie przez ludzi cyfrowego spojrzenia. To zjawisko, w toku którego ludzie w swoich sposobach podejmowania decyzji upodabniają się do cyfrowych nie-ludzi lub podporządkowują się typowym dla cyfrowych nie-ludzi sposobom analizy i rozwiązywania problemów. Pokazuję to u dziennikarzy, którzy zaczynają pracować w rytmie wyznaczanym przez algorytmy serwisów społecznościowych. Obserwuję to u archeologów, którzy podczas pracy dokumentacyjnej zamieniają się w asystentów i tragarzy cyfrowych skanerów. Opisuję to wreszcie u literaturoznawców, którzy na komputery i oprogramowanie cedują nawet arcyludzką, centralną dla pracy w ich dyscyplinie czynność czytania literatury pięknej.

Ostatnia, czwarta teza, dotyczy władzy i przymusu. Obserwuję, że w różnych kolektywach aktorzy ludzcy mają ograniczone możliwości opierania się cyfryzacji. Sama cyfryzacja oznacza z kolei przekształcanie reguł funkcjonowania ludzkich aktorów, zawiera komponenty władzy, podboju, przewartościowania, zmiany reguł gry. Stąd cyfryzację rozumieć można jako kolonizację analogowego przez cyfrowe, a objawia się ona nie tylko na poziomie rywalizacji pomiędzy wielkimi korporacjami i rządami, ale i na poziomie codziennych negocjacji w życiach pojedynczych osób. Najwięcej dowodów na poparcie tej tezy znajduje się w rozdziale II, gdzie opisuję obserwacje poczynione w kolektywie dziennikarzy lokalnej gazety, którzy w sytuacji głębokiej digitalizacji rynku i dyskursu medialnego muszą w zasadzie wymyślać swój zawód na nowo. Ale wątki władzy i pokusy poddania się cyfrowym obietnicom widać wyraźnie także w rozdziałach poświęconych archeologom i cyfrowym literaturoznawcom.

Prezentowane w rozprawie badanie ma charakter empiryczny. Wykorzystuje przy tym metody etnograficzne, przede wszystkim obserwacji i wywiadu, choć mieszanki poszczególnych metod w odniesieniu do każdej z badanych grup są różne. W przypadku jednej z grup zdecydowałem się na pracę na materiale zastanym i pisanym, a konkretnie na publikacjach naukowych i technicznych.

Kolektywy zakwalifikowane do badania spełniają szereg kryteriów, które uznałem za kluczowe. Po pierwsze, są nieduże. To kryterium ważne dla prowadzenia jednoosobowego projektu badawczego. Po drugie, zajmują się przetwarzaniem informacji, które w punkcie wyjścia nie są cyfrowe. To kluczowe, ponieważ w toku pracy chciałem obserwować, jak ludzcy aktorzy cyfryzują przetwarzane informacje, jak badani ludzie przekładają swoje metody analizy

(11)

11

wyrastające z analogowych technik opracowywania danych na metody bardziej cyfrowe. Po trzecie, badane przeze mnie grupy mają zakorzenienie w świecie bardziej analogowym.

Chciałem bowiem zaobserwować, jak cyfryzacja odbija się na tym, jak moi bohaterowie zmieniają sposób rozumienia swojej pracy, jak negocjują z tradycjami swoich dyscyplin.

Wybrałem więc trzy grupy:

1. Dziennikarzy lokalnej gazety.

2. Archeologów zajmujących się cyfrową dokumentacją materialnych obiektów z przeszłości.

3. Literaturoznawców, którzy pracują w obszarze cyfrowego makroliteraturoznawstwa i stylometrii.

Dobór tych grup ma charakter celowy – ze wstępnej analizy wynikło, że to w tych grupach zjawiska, które chciałem opisać, mogę zaobserwować najwyraźniej. Z pewnością pytania o charakter cyfryzacji i związanych z nią procesów w środowiskach na przykład matematyków, finansistów albo fizyków nuklearnych mogłyby doprowadzić do innych konkluzji. W tych grupach nie obserwowałbym jednak równie obszernie zjawisk translacji metod i danych z analogowych na cyfrowe, a na uchwyceniu tego procesu zależało mi szczególnie. Z pewnością nieco odmienne rezultaty mogłoby też przynieść badanie prowadzone wśród grafików, projektantów mody czy architektów – zawodów związanych silniej z wizualnością i naukami inżynieryjnymi, a zarazem prawdopodobnie poddających się digitalizacji na inne sposoby.

Dodatkowy, drugoplanowym celem niniejszej rozprawy, jest dokumentacja. W 2015 roku na łamach czasopisma „Kultura i Historia” przekonywałem, że:

Rejestrowanie zmian i wskazywanie na te składniki, które pojawiają się w kolektywie, znikają albo ulegają przekształceniom, możliwe jest dzięki diachronicznemu ujęciu problemu – zestawianiu porównawczemu „metafizycznych stopklatek”, a więc stanów kolektywów w wyodrębnionych, zatrzymanych momentach. Dlatego, gdy badacza interesuje przekształcenie kultury pod wpływem włączania w kolektyw cyfrowych nie-ludzi, brane za przypadki badawcze powinny być takie kolektywy, które istniały w czasie poprzedzającym kluczowe przemiany składu kolektywu wywoływane wkraczaniem do niego cyfrowych nie-

(12)

12

ludzi (komputerów, łącz cyfrowych, nowoczesnych urządzeń mobilnych etc.), i które wciąż działają.13

Rezultaty dociekań, które zrealizowałem zgodnie ze swoją propozycją z 2015 roku, i które prezentuję w niniejszej rozprawie, zdają się potwierdzać, że ten sposób dobierania grup badanych przynosi spodziewane rezultaty. Dzięki wybraniu grup, których uczestnicy sięgają pamięcią do momentów sprzed cyfryzacji, możemy zachować wspomnienia znikającego powoli pokolenia. W 2015 roku argumentowałem, że:

Ten rodzaj badań wydaje się szczególnie istotny z perspektywy czasu – ludzie pamiętający czasy sprzed cyfryzacji pracy, zwłaszcza tej związanej z przetwarzaniem dużych ilości informacji; ludzie, w których relacjach nie pośredniczyły artefakty i sieć; ci, którzy wypoczywali wyłącznie „analogowo” – ich kulturę będziemy niedługo musieli traktować jako wymarłą i poznawać jedynie z drugiej ręki. Spieszmy się więc rejestrować i rozumieć kulturę, która rozwijała się po obu stronach cyfrowego przełomu.14

Skupienie się w doborze badanych kolektywów na owym byciu „na przełomie”

obarczone jest jednak także mankamentami. Z takiego doboru badanych wynikają istotne ograniczenia dla możliwościach uogólniania wyciąganych z analizy wniosków. Spośród prezentowanych w niniejszej rozprawie tez uogólniać można wnioski na temat reguł samej cyfryzacji analogowych zjawisk albo potencjalnych ryzyka, które wiążą się z tym procesem.

Stosować w innych kontekstach można też wypracowywane w toku rozprawy pojęcia kolonizacji czy cyfrowego spojrzenia. Być może zaprezentowane zarysy definicji kultury cyfrowej również znajdą swoje zastosowanie w innych dociekaniach badawczych. Być może część obserwacji można też, po odpowiednim przetestowaniu, odnosić do grup o podobnym charakterze do tych objętych badaniem. Nie należy jednak uogólniać reguł emocjonalnych reakcji na cyfryzację czy nieostrożnie przenosić jakichkolwiek innych elementów wniosków z prezentowanych tutaj obserwacji na inne kolektywy, zwłaszcza na grupy rozleglejsze niż te, które ja badałem. Z pewnością można prowadzić badania w kolejnych kolektywach, sugerując

13 J. Kopeć, Z notesem wśrod nie-ludzi. Propozycja dla antropologii kultury cyfrowej, „Kultura i Historia” 2015, nr 27, dostępne on-line: http://www.kulturaihistoria.umcs.lublin.pl/archives/5421 [data dostępu: 15 lutego 2020].

14 Tamże.

(13)

13

się wnioskami wyciągniętymi w toku niniejszej pracy. Być może zapytanie matematyka o sens jego pracy po cyfrowej rewolucji przyniesie oszałamiające rezultaty.

Pojęcia

Trzy główne części rozprawy, czyli rozdziały II, III i IV, są względnie samodzielnymi fragmentami tekstu. Stąd tę część pojęć, które stosuję wyłącznie w poszczególnych częściach opisu, wyjaśniam tam, gdzie je wykorzystuję.

Są jednak i takie pojęcia, które przenikają cały prezentowany tekst. Te pojęcia to terminy podstawowe dla teorii aktora-sieci wyłożone w naczelnych pracach tej tradycji badawczej15. Pokrótce je więc tutaj wprowadzam. Dodatkowo wyjaśniam wstępnie kluczowe dla niniejszej rozprawy pojęcie cyfryzacji. Jej bardziej zniuansowane znaczenie wyłoni się w dalszym toku rozprawy.

Kolektyw

Kolektyw to zbiór aktorów, którzy wpływają na siebie nawzajem. Można powiedzieć, upraszczając, że u Latoura termin ten zastępuje wykorzystywany w socjologii termin

„społeczeństwo”16, tyle że ANT uzupełnia go o brakujące masy aktorów nie-ludzkich17. Wszak zwierzęta, maszyny czy inne rzeczy też działają na ludzi, a ludzie działają na nie. Na tytuł w rodzaju „Internet a społeczeństwo” albo na rozważania o materialnych podstawach funkcjonowania społeczeństwa badacz pracujący w terminologii ANT powinien odpowiedzieć, że ta dychotomia ludzkiego i nie-ludzkiego jest bezsensowna, że lepiej mówić o relacjach

15 Zob. przede wszystkim teksty Brunona Latoura: On actor-network theory. A few clarifications plus more than a few complications, „Soziale Welt” 1996, 47. Jahrg., H. 4, s. 369–381; Polityka natury. Nauka wkracza do demokracji, przeł. A. Czarnacka, wstęp M. Gdula, Warszawa 2009; Splatając na nowo to, co społeczne.

Wprowadzenie de teorii aktora-sieci, wstęp K. Abriszewski, przekł. A. Derra, K. Abriszewski, Kraków: 2010;

Where are the missing masses?...; Technologia jako utrwalone społeczeństwo, przeł. Ł. Alfetowicz, „Avant:

Journal of Philosophical-Interdisciplinary Vanguard” 2013, r. 4, t. 1, s. 17–48; Wizualizacja i poznanie:

zrysowywanie rzeczy razem, przekł. A. Derra i M. Frąckowiak, przejrzał K. Abriszewski, „Avant: Journal of Philosophical-Interdisciplinary Vanguard” 2012, r. 3, s. 207–257; a także artykuł Michela Callona,

Wprowadzenie do socjologii translacji. Udomowienie przegrzebków i rybacy znad zatoki Saint-Brieuc, przeł.

M.A. Chojnacka, [w:] Studia nad nauką i techniką. Wybór tekstów, red. nauk. E. Bińczyk i A. Derra, Toruń:

2014, s. 289–330. Pozostała literatura przedmiotu znajduje się w bibliografii na końcu pracy.

16 B. Latour, Splatając na nowo..., s. 23.

17 Zob. tenże, Where are the missing masses?... oraz Splatając na nowo….

(14)

14

wewnątrz kolektywu, w którym znajdziemy i ludzi, i nie-ludzi, i wszystkich traktować na równi. Wszak w wielu procesach, które socjolog określa mianem „społecznych”, ogromną rolę odgrywają czynniki, które za społeczne uznane by być nie mogły: jak choćby roznoszące malarię komary18 albo instalowane w samochodach pasy bezpieczeństwa19.

Aktor

Kolektywy składają się z aktorów. Aktorami mogą być ludzie, ale istnieją też aktorzy nie- ludzcy: zwierzęta, narzędzia, komputery, programy komputerowe czy nawet myśli – wszystko co działa. To rozumienie aktora jest tak szerokie, że często trudne do zoperacjonalizowania.

Prowadzenie każdego w zasadzie badania naukowego wymaga zastosowania redukcji – badacz, żeby przeanalizować rzeczywistość, musi zatrzymać się na jakimś poziomie istnienia. Nie może za każdym razem schodzić do opowieści o protonach i elektronach. Praktyka stosowania pojęcia aktora w pracach z nurtu ANT wskazuje, że charakter wyłanianych przez badacza aktorów wynika z charakteru samej obserwacji i stawianych przez badacza problemów. Kiedy trzeba przeanalizować proces wytwarzania szczepionki, aktorem może być wirus. Kiedy analizowany jest obieg wiadomości w kraju wielkości Polski, niekoniecznie trzeba schodzić do poziomu wirusa – aktorem może być stacja telewizyjna albo ministerstwo. Choć każdego z aktorów da się potraktować jako kolektyw, a w jego głębi doszukiwać się kolejnych – na przykład człowieka rozbijać na organy, potem na tkanki, w końcu na komórki albo i atomy – to praktyka, także zaprezentowana w niniejszej rozprawie, pokazuje, że nieostrość definicji aktora nie ogranicza pragmatycznej wartości tego terminu. Głównym przesłaniem, które ze stosowania pojęcia „aktor” wynika dla badacza, jest to, by nie dyskryminował aktorów według ich fizycznej konstrukcji. I dlatego jest to pojęcie tak skuteczne i potężne – pozwala bez skrępowania wkomponowywać w refleksję bardzo zróżnicowane byty. Dzięki temu pojęcie to jest szczególnie użyteczne w dążeniach do wydobywania na powierzchnię tych elementów zjawisk, które zazwyczaj łatwo jest przeoczyć.

18 Zob. M. Gdula, Natura umarła. Niech żyje polityka!, [w:] B. Latour Polityka natury…, s. 5–12.

19 B. Latour, Where are the missing masses?..., s. 151–153.

(15)

15 Cyfrowy nie-człowiek

W niniejszej rozprawie dużo uwagi poświęcam takim nie-ludziom jak komputery, programy komputerowe, protokoły przesyłu danych, algorytmy czy cyfrowe dane. Zbiorczo klasyfikuję je jako cyfrowych nie-ludzi. W ten sposób chcę podkreślić dość specyficzny charakter tych aktorów. Cyfrowych nie-ludzi cechuje to, że funkcjonują w oparciu o cyfrowe metody i cyfrowe dane. Głównym przedmiotem rozprawy jest obserwowanie tego, co dzieje się z kolektywami, w których skład wchodzą komputery, programy i wszystkie te elementy, które kojarzę z cyfryzacją. Stąd konieczne wydaje się wyszczególnienie kategorii cyfrowych nie- ludzi.

Cyfryzacja

Pojęcie cyfryzacji występuje w niniejszej rozprawie w przynajmniej dwóch znaczeniach.

Po pierwsze, cyfryzacją nazywam proces włączania do kolektywów cyfrowych nie- ludzi. ANT przesiąknięta jest myśleniem o tworzeniu kolektywów jako o procesie ciągłym.

Oznacza to, że kolektyw nigdy nie jest domknięty – ulega ciągłym rekonstrukcjom, które odbywają się na drodze łączenia się aktorów w nowe relacje. Aktorzy ci wyłaniają się, pojawiają, wraz ze swoim oddziaływaniem. Cyfryzacja to proces, w którym do kolektywów włączają się cyfrowi nie-ludzie. Czasami odbywa się to niejako na wniosek ludzkich uczestników kolektywów. Na przykład wtedy, kiedy redaktor lokalnej gazety zażyczy sobie, żeby kupić mu nowy komputer albo menedżer zadecyduje o tym, że nakaże pracownikom korzystać z określonego nowego oprogramowania. Kiedy indziej włączenie cyfrowego nie- człowieka odbywa się wbrew woli ludzkich uczestników kolektywu, na przykład w odpowiedzi na to, co wymusza na nich aktor, którego roboczo nazwać możemy rynkiem.

Po drugie, cyfryzacją nazywam proces przekładania z danych czy instrukcji analogowych na dane lub instrukcje cyfrowe. Oznacza to z jednej strony digitalizację informacji, na przykład skanowanie i poddawanie technikom rozpoznawania tekstu tekstów literackich, z drugiej – cyfryzację metod pracy czy procedur. Ten proces nazywam już algorytmizacją. Sama algorytmizacja ma jednak znowu drugie znaczenie – oznacza sytuację, w której aktor ludzki pod wpływem cyfrowego aktora nie-ludzkiego rekombinuje swoje własne zachowania tak, by były bardziej zbliżone do tych, które napotkać możemy u cyfrowego nie- człowieka. Obejmuje to m.in. przyjmowanie cyfrowego spojrzenia, o którym piszę w dalszych partiach tekstu.

(16)

16

***

Po wyjaśnieniu podstawowych pojęć przechodzę do relacjonowania, analizy i interpretacji obserwacji poczynionych w trzech badanych kolektywach. Pierwszy z nich to kolektyw dziennikarzy pewnej lokalnej gazety, których świat w procesie digitalizacji stanął na głowie.

(17)

17

Rozdział II: Dziennikarze wśród cyfrowych nie-ludzi

Materiał, który omawiam w tej części pracy, pochodzi z obserwacji i wywiadów prowadzonych w redakcji lokalnej gazety w Polsce wiosną 2015 roku. Ze względu na anonimowość rozmówców, ukrywam zarówno tytuł gazety oraz miejsce, w którym jest wydawana, jak i nazwiska poszczególnych jej pracowników. Niekiedy zamieniam płeć wspominanych osób, by utrudnić odgadnięcie, który lub która z pracowników wypowiedziała konkretne słowa. To, jak wygląda praca bohaterów tekstu, a także jak działają niektóre cyfrowe narzędzia, od momentu prowadzenia obserwacji mogło ulec zmianom i należy mieć to na uwadze.

W pierwszej części niniejszego rozdziału rekonstruuję proces pracy nad przygotowaniem gazety. Wyjaśniam, jak wygląda dzień w pracy, jakie są jego stałe i mniej regularne elementy. Wskazuję także na przekonania dziennikarzy co do tego, o czym warto i jak należy pisać. Opieram się przy tym na poczynionych osobiście obserwacjach, spontanicznych rozmowach w trakcie obserwacji i wiedzy, którą zdobyłem, prowadząc pół- ustrukturyzowane wywiady z pracownikami gazety. W tym segmencie rozdziału wskazuję też, w których momentach istotną rolę odgrywają w pracy dziennikarzy cyfrowi nie-ludzie, ale jeszcze nie poddaję ich udziału głębszej analizie.

W drugiej części rozdziału dokonuję translacji swoich obserwacji na język teorii aktora-sieci, kładąc szczególny nacisk na wokalizowanie cyfrowych nie-ludzi i omawianie procesów translacji związanych z digitalizacją. Uzupełniam tym samym narrację skupioną na ludziach o działania nie-ludzi, zwłaszcza cyfrowych, a także formułuję wnioski dotyczące tego, do czego w zasadzie, z perspektywy ANT, służy techno-społeczna maszyna lokalnej gazety.

Moim naczelnym zadaniem jest wyjaśnienie roli cyfrowych nie-ludzi w kształtowaniu sposobów działania dziennikarzy, czyli opisanie ich kultury cyfrowej rozumianej jako zbiór cząstkowych rozwiązań problemów, które muszą uwzględniać określony typ aktorów, tu:

cyfrowych nie-ludzi. Angażuję się przy tym także w głębszą dyskusję z niektórymi tekstami wchodzącymi w skład tradycji teorii aktora-sieci, zwłaszcza pracą Michela Callona i mniejszymi tekstami Bruno Latoura. Formułuję wnioski dotyczące takich problemów jak wokalizowanie czytelników gazety czy powiązania pracy w lokalnej gazecie gdzieś w Polsce z aktorami, którzy mają swoje materialne komponenty w odległej Dolinie Krzemowej.

Obserwacje i wnioski przedstawiane w tym rozdziale posłużą potem do stworzenia ogólniejszej charakterystyki procesu, który nazywam kolonizacją analogowego przez cyfrowe, oraz staną się podstawą mojej propozycji rozumienia kultury cyfrowej.

(18)

18 Pojęcia

Terminy „pośrednik” (ang. intermediary) i „mediator” (ang. mediator) należą do centralnych pojęć Latourowskiej ANT20. Pośrednik to taki aktor, który przekazuje poprzez siebie relację, nie wpływając na jej treść w sposób nieprzewidywalny. Na podstawie tego, co podamy do pośrednika (czyli jaki będzie nasz input), można precyzyjnie przewidzieć, jaki będzie efekt wyjściowy tej zapośredniczonej relacji (output). Za przykład pośrednika może posłużyć telefon. Kiedy przez niego rozmawiamy, wiemy, że nasz głos po drugiej stronie zostanie w przewidywalny sposób zniekształcony, a dodatkowo nasz rozmówca nie zobaczy naszego wyrazu twarzy czy mowy ciała, ale sposób i charakter tego zniekształcenia jest dla nas przewidywalny. Inny przykład to klawiatura komputera – o ile działa poprawnie, wiemy, że po naciśnięciu przycisku oznaczonego literą „k” to właśnie litera „k” ukaże się na ekranie.

Drugi rodzaj aktora pośredniczącego to mediator. Mediator przekazuje relację pomiędzy aktorami, wkładając sporo „od siebie”. Kiedy relacja jest zapośredniczona w mediatorze, nie można z odpowiednią dozą pewności przewidzieć, jaki output wyjdzie z naszego inputu. Przykładowo, możemy wyobrazić sobie sekretarza ważnej urzędniczki, który ma swoje własne cele, i nawet jeśli obieca nam, że przekaże jej wiadomość, może ją zniekształcić na swoją korzyść. Podobnie mediatorem jest na przykład rzecznik prasowy instytucji, który dobiera słowa i przekazywane informacje tak, by coś uwypuklić albo o czymś nie powiedzieć wcale.

Inny termin to „czarna skrzynka”. Termin ten w tradycji badań nad technologiami oraz w tekstach z tradycji ANT pojawia się wielokrotnie21, rzadko kiedy jest jednak definiowany.

20 B. Latour, Splatając na nowo..., s. 53–56. Sam posługuję się jednak przekładem intermediary jako

„pośrednik”, a nie – „zapośredniczenie”, jak chcą tłumacze polskiego wydania „Zapośredniczenie” jest rodzaju nijakiego, a „mediator” – męskiego, co zaburza równowagę językową pomiędzy dwoma rodzajami aktorów.

Aby zachować ten sam rodzaj gramatyczny, wybieram termin „pośrednik” jako bardziej stosowny niż

„zapośredniczenie”. Podobnie w odniesieniu do terminu collective posługuję się określeniem „kolektyw”

zaproponowanym przez Agatę Czarnacką w jej przekładzie Polityki natury, nie zaś określeniem „zbiorowość”

użytym przez Aleksandrę Derrę i Krzysztofa Abriszewskiego w Splatając na nowo to, co społeczne (zob.

„Bibliografia”).

21 Zob. M. Callon, Społeczeństwo w procesie tworzenia: badania technologii jako narzędzie analizy socjologicznej, przeł. R. Sojak, [w:] Studia nad nauką i technologią…, s. 263–288; B. Latour, Dajcie mi laboratorium, a poruszę świat, przeł. K. Abriszewski i Ł. Afeltowicz, [w:] Studia nad nauką i technologią..., s.

(19)

19

Tym mianem określa się takie elementy rzeczywistości, co do których wiemy, że działają, ale nie wiemy jak. Oczywiście ta niewiedza nie dotyczy wszystkich – projektanci czy inżynierowie wiedzą, jak działa komputer. Ale użytkownicy często wiedzą jedynie, że działa lub potrafią się nim posługiwać za pośrednictwem przygotowanych dla nich interfejsów. Czarna skrzynka to taki właśnie zagadkowy autor, którego działanie trudno zrozumieć, choć trudno zaprzeczyć, że faktycznie działa. Otwieranie czarnych skrzynek – termin, którym sam się posługuję – oznacza rekonstruowanie tych wewnętrznych, ukrytych sposobów działania aktorów i jest elementem walki o większą transparentność cyfrowych nie-ludzi.

Część 1: Historia o ludziach

Redakcja „Dziennika”22 mieści się w trzech pomieszczeniach. Pierwsze z nich to gabinet redaktorki naczelnej, który służy jednocześnie za salę konferencyjną. Znajdują się w nim biurko, a na nim papiery i laptop redaktorki. Obok stoi stół z krzesłami, przy którym odbywają się zebrania. Drugie pomieszczenie to pokój redaktorek i grafików. Trzecie, największe, to przestrzeń, w której pracują dziennikarze.

To pomieszczenie, które nazywam newsroomem, ma wielkość pozwalającą na bezpośrednią komunikację pomiędzy wszystkimi zajmującymi miejsca przy swoich biurkach.

W dowolnym miejscu pomieszczenia wystarczy powiedzieć coś na głos odrobinę głośniej niż podczas rozmowy twarzą w twarz, a każdy w newsroomie usłyszy. Dziennikarze czasem wypowiadają głośno pytanie i liczą na czyjąś odpowiedź, czasami związaną z poprawnym formułowaniem zdań po polsku, kiedy indziej z wiedzą na temat relacji różnych miejskich podmiotów. Często też żartują na głos i nikt nie uskarża się na hałas. Zdarza się jednak i tak, że ktoś wstaje od swojego biurka i podchodzi do innej osoby, żeby porozmawiać tylko z nią.

Dziennikarze często wychodzą z redakcji, żeby odwiedzić briefing prasowy, przeprowadzić wywiad czy zobaczyć jakieś wydarzenie na własne oczy. Ale poza zbieraniem materiałów do tekstów, wychodzą z redakcji na przykład po to, żeby zapalić papierosa, pójść do sklepu albo porozmawiać przez telefon, o ile rozmowa jest bardziej poufna.

139–180; Więcej przykładów, zob. K. Abriszewski, Poznanie, zbiorowość, polityka. Analiza teorii aktora-sieci Bruno Latoura, Kraków: 2012, s. 63.

22 „Dziennik” to pseudonim nadany gazecie w celu zamaskowania tożsamości badanych.

(20)

20

Biurka rozstawione są zarówno pod ścianami, jak i na środku pomieszczenia. Każdy ma swoje.

Na środku, przy centralnym filarze newsroomu, siedzi internet23 – grupa pracowników zajmujących się redagowaniem stron internetowych „Dziennika”. Pracują w systemie dyżurowym – przynajmniej jedna osoba zajmuje się stroną od rana do późnego wieczora.

Szefowa internetu siedzi kawałek dalej, ale w tym samym pomieszczeniu, nie w pokoju redaktorek i grafików. Każda osoba w pomieszczeniu, za wyjątkiem niej, ma na biurku monitor komputera stacjonarnego z Windowsem, Office’em, przeglądarką internetową i Tablicą24. Tylko szefowa internetu i redaktor naczelna mają na biurkach laptopy. Inni, w razie potrzeby, biorą ze sobą laptopa trzymanego zazwyczaj pod kluczem, wraz z kamerą i innym dodatkowym sprzętem, którzy przydaje się w pracy poza redakcją.

Większość dziennikarzy siedzi po jednej stronie filara – bliżej okien, a dalej od wejścia do redakcji. Nie wszystkie biurka są zajęte. Część jest wolna ze względu na urlopy pracowników, a część jest zupełnie bezpańska. Jedno biurko znalazło się nawet dla mnie, żebym miał gdzie siadać w trakcie obserwacji.

W centrum zajętej przez większość dziennikarzy połowy pomieszczenia, przy biurkach internetu, stoi mały stolik służący za społecznościowy barek. Co jakiś czas któryś z dziennikarzy przynosi do redakcji jakieś smakołyki, czy to z domu, czy z briefingu prasowego, i ustawia je jako poczęstunek. Przyniesienie jakiegoś prezentu od organizatora konferencji prasowej często wzbudza ciekawość i żarty. Konsumujący dziennikarze dzielą się wrażeniami ze spożycia. Prym wiedzie wówczas bardzo energiczna redaktorka kulturalna.

Przy każdym biurku, zazwyczaj na ścianie, wisi kalendarz. Każdy ma swój. Rolą tych kalendarzy rzadko bywa zapisywanie w nich określonych wydarzeń. Służą raczej do szybkiej orientacji „kiedy jest który”. Wszędzie wokół porozrzucane są też oprawione albumy z archiwalnymi wydaniami gazety.

23 Pracownicy gazety określają terminem „internet” grupę pracowników zajmujących się redagowaniem stron internetowych. W dalszej części rozdziału używam tego terminu w takim właśnie znaczeniu.

24 „Tablica” to pseudonim oprogramowania do rozdystrybuowanego składu gazety, z którego korzystają dziennikarze i redaktorzy „Dziennika”.

(21)

21

Do dyspozycji dziennikarzy jest też mały pokoik socjalny, gdzie mogą skorzystać z naczyń, czajnika, zlewu, kawy i herbaty.

Dziennikarze przychodzą do pracy codziennie. Jeśli pracują z domu, to w niewielkim zakresie – kiedy trzeba coś dokończyć, coś się odwleka i wolą nie czekać w redakcji, albo kiedy jadą „w teren” pod koniec dnia pracy i nie chcą potem wracać jeszcze do redakcji. Wówczas dosyłają tekst z innej lokalizacji albo zdalnie łączą się z Tablicą i sami wlewają tekst do makiety. Inaczej wygląda sytuacja dziennikarzy zamiejscowych – tych, którzy piszą z innych miast w regionie. Ci nie bywają w newsroomie, lecz pracują zdalnie.

Jedna z dziennikarek zajmująca się między innymi muzyką co jakiś czas zakłada słuchawki, żeby odciąć się od szumu redakcji. Zapytana, dlaczego nie pracuje z domu, odpowiada z wulgarną bezpośredniością: „chyba bym ocipiała!”. Mówi o sobie jako o osobie towarzyskiej, ekstrawertycznej, która źle znosi samotność.

Inny dziennikarz twierdzi, że w domu celowo nie ma komputera. Jeśli ma do zrobienia coś, co może potrwać do późniejszej godziny, wciąż woli zostać w redakcji, aż sprawa będzie załatwiona, niż jechać do domu i tam się tym zajmować. W domu nie zajmuje się pracą.

Jeszcze inny redaktor chwali sobie pracę „stacjonarną” przez jej dynamikę – czasami coś zmienia się „w locie”, coś wpada lub wypada z gazety, albo wydarza się coś wymagającego szybkiej reakcji. Wówczas można lepiej zareagować, będąc na miejscu. Dodatkowo dziennikarze chwalą sobie możliwość szybkiego uzyskania odpowiedzi na pytanie zadane współpracownikom. „To szybciej niż szukać w sieci”, mówi jedna z nich.

Kolegium

Kluczowym wydarzeniem, które organizuje dzień w newsroomie, jest poranne kolegium redakcyjne. Część dziennikarzy przychodzi do pracy przed jego rozpoczęciem. Inni wchodzą

„na styk”, a czasami któreś z nich nie przychodzi w ogóle, bo jest „na mieście” (np. na briefingu prasowym) i komunikuje się z redakcją telefonicznie.

Kolegium ma stałą strukturę. Najpierw dyżurny dziennikarz (może to być też ktoś z internetu) referuje, co wydrukowała tego dnia konkurencja, czyli inne gazety regionalne.

Akcentuje przy tym informacje, których zabrakło w „Dzienniku”: czy to w poszczególnych artykułach, kiedy zabrakło jakiegoś detalu czy komentarza, który zdobyła konkurencja, czy kiedy zupełnie zabrakło w „Dzienniku” tematu, o którym napisała inna gazeta. Jeśli zdarza się, że „Dziennik” coś pominął, dyskutuje się nad tym, w jakiej formie należy nadrobić ten brak –

(22)

22

czy napisać nowy tekst do gazety, czy zamieścić coś w internecie i podarować sobie papier, czy zostawić temat nieopisanym.

Redaktorka naczelna często zabiera głos w tej fazie kolegium, uzupełniając referat dyżurnego. Inni także włączają się w dyskusję, wypowiadając opinie na temat tekstów z innych pism. Często ironiczne lub zjadliwe.

Drugim stałym elementem kolegium jest zreferowanie statystyk odwiedzin na stronie internetowej gazety. Oddelegowany przedstawiciel lub przedstawicielka internetu przedstawia dane statystyczne, akcentując „hity” dnia. Informacje podawane są dla każdego artykułu z osobna, opierają się na danych pochodzących z Google Analytics – popularnego oprogramowania pozwalającego śledzić ruch na stronie internetowej.

Podczas jednego z kolegiów pojawiła się zaskakująca informacja. Dzień wcześniej na stronie internetowej opublikowano galerię zdjęć ze ślubu odbywającego się „na powietrzu”, w atrakcyjnej lokalizacji w mieście. Niedługo wcześniej zalegalizowano w Polsce branie ślubu cywilnego poza stosownym urzędem, stąd nastąpił wysyp takich wydarzeń. Ten rodzaj materiału okazał się wyjątkowo popularny, co wywołało spontaniczną dyskusję. Wnioskiem z niej było, że ten wyjątkowo mało kosztowny w przygotowaniu rodzaj materiału tak dobrze „się klika” (a więc zbiera dużo odsłon na stronach internetowych), bo uczestniczy relacjonowanego w galerii wydarzenia szukają siebie na zdjęciach i pokazują galerię znajomym. Rozmowa na ten temat była podszyta rozczarowaniem dziennikarzy. Wcześniej nie zamieszczano fotoreportaży z prywatnych przyjęć, a teraz okazało się, że takie publikacje przynoszą doskonałe wyniki „oglądalności”. Dodatkowo rozczarowuje w tej sytuacji dziennikarzy to, że z ich perspektywy takie zdjęcia nie są interesujące, bo nie dotyczą ważnych dla mieszkańców miasta spraw – nie spełniają wymogów, które dziennikarze stawiają dobremu dziennikarstwu.

A tymczasem dla czytelników okazują się bardzo interesujące.

W dalszej fazie kolegium dziennikarze kolejno deklarują, o czym chcą pisać danego dnia. Zgłaszają tematy na różnym etapie zaawansowania – czasem to tylko pomysł, czasem już coś wiedzą, z kimś rozmawiali. Wiadomo, kto się czym zajmuje, i poszczególne osoby nie wchodzą raczej na „działki” koleżanek i kolegów. Jest ktoś od miasta (określenie na politykę władz miejskich), od szkolnictwa, od kultury, od gospodarki. Jeśli coś dzieje się w ratuszu, wiadomo, kto ma się tym zająć. Jeśli w prokuraturze lub szpitalu – podobnie.

Tematy zgłaszane w czasie kolegium są poddawane pod dyskusję. Różne osoby w spontaniczny sposób formułują wskazówki, z kim w danej sprawie warto porozmawiać, z czym

(23)

23

dane wydarzenie może mieć związek – czy to z innej działki, czy z przeszłości. Redaktorka naczelna też daje wskazówki dotyczące tego, co musi się znaleźć w tekście na dany temat.

Zdarza się, że dziennikarze zgłaszają jako temat kontynuację tematu z dnia wcześniejszego albo dalszej przeszłości („Zobaczę, co tam nowego w sprawie…”). Bywa też tak, że ktoś nie ma tematu wcale. Wówczas może sięgnąć do listów do redakcji i poszukać w nich czegoś, co posłuży jej lub jemu za odpowiedni temat. Inni dziennikarze też wtedy oferują sugestie, że może warto zapytać tu i ówdzie, może coś się znajdzie.

Podczas kolegium rozmawia się też o tym, pod jakim kątem dany temat powinien zostać podjęty, w jakim kontekście należy go osadzić, co w danej historii jest najciekawsze i co powinno zostać wyeksponowane.

Kiedy wszyscy zadeklarują tematy, dziennikarze wychodzą z pomieszczenia i siadają do komputerów, żeby zaczynać pracę nad tekstami. Bywa, że mają do napisania nawet 3–4 teksty w ciągu dnia pracy. Zaczynają dzwonić, czytają komunikaty prasowe, notują w procesorach tekstu wstępne punkty25.

W tym czasie trwa zebranie redaktorek, które ustalają, co wejdzie do numeru, czyli co zmieści się w drukowanej gazecie. Kiedy skończą, przekazują wskazówki do grafika, który rysuje makietę (schemat wyglądu poszczególnych stron gazety, z wyszczególnionymi przestrzeniami na teksty i grafikę). Podstawowe elementy makiety są niezmienne, wynikają z projektu gazety, zmieniają się natomiast proporcje pomiędzy poszczególnymi częściami stron.

W makiecie są też umieszczane reklamy.

Redaktorki po swoim zebraniu informują też poszczególnych dziennikarzy, jakiej objętości teksty mają napisać na swoje tematy i udzielają im dodatkowych, indywidualnych wskazówek. Krążą po redakcji i rozmawiają z każdym kolejno.

25 Procesor tekstu to precyzyjne określenie na program komputerowy, który podstawowe funkcje edytora tekstu (w którym można pisać tekst, zapisywać go i otwierać) wzbogaca o funkcje przetwarzania go w bardziej rozbudowany sposób, np. poprzez formatowanie. Edytorem tekstu jest dostępny wraz z systemem Windows Notatnik, procesorami są np. WordPad, Microsoft Word, LibreOffice Writer albo Pages (dostępny tylko dla systemu operacyjnego Mac OS).

(24)

24 O czym warto pisać

Dziennikarze na rozmaite sposoby tłumaczą, co decyduje o tym, czy dany temat nadaje się na artykuł do gazety.

Jeden z nich wyjaśnia, że rolą dziennikarza jest opisywanie spraw istotnych dla czytelników, dbając o zestawienie różnych perspektyw. Za przykład podał strajk w służbie zdrowia. To temat ważny, bo dotyczy życia czytelników. Służba zdrowia jest jednym z głównych obszarów zainteresowania gazety, w redakcji jest nawet osoba, która się w niej specjalizuje. Opisując taki temat, zdaniem dziennikarza, należy przedstawić racje wielu stron.

Należy porozmawiać z komitetem strajkowym, z władzami szpitala, z lokalną administracją służby zdrowia, z pacjentami i innymi grupami zawodowymi pracowników szpitala – lekarzami, pielęgniarkami, ochroną, pracownikami biurowymi. Następnie należy przedstawić ich racje w spójny sposób, z dbałością o wierne reprezentowanie problemów.

Dziennikarka kulturalna twierdzi, że jej zadaniem jest wystawianie ludzi na kontakt z kulturą – każde zetknięcie ze sztuką „coś daje odbiorcy, coś w nim zmienia”, i dlatego warto promować uczestnictwo w kulturze. Dodatkowym aspektem jej dziennikarstwa jest dbałość o formę wypowiedzi, która także ma reprezentować wyższe standardy niż mowa potoczna lub czysto informacyjna. Wyjaśnia też, że jeśli chodzi o dobór tematów kulturalnych, należy kierować się regułą „Panu Bogu świeczkę, a diabłu ogarek” – napisać coś o niewyszukanym koncercie popularnej grupy, żeby potem mieć swobodę, żeby napisać coś niszowego, adresowanego do bardziej wyrobionego odbiorcy. Należy mieszać różne rejestry, jednym

„kupując” sobie swobodę u redakcji, żeby potem móc skapitalizować ją na pisanie o niszowych tematach. Choć bolączką, jak wyjaśnia dziennikarka, pisania o kulturze jest to, że współcześnie dominującym gatunkiem tego rodzaju wypowiedzi (nie tylko w „Dzienniku”) jest zapowiadanie wydarzeń, mniej jest przestrzeni na recenzowanie czy relacjonowanie, nie mówiąc o pogłębionej refleksji. W efekcie dziennikarstwo kulturalne staje się czasami przedłużeniem działów promocji prowadzonych przez wydawców czy organizatorów.

Jak wynika z wypowiedzi jednego z dziennikarzy, „Dziennik” ma teraz charakter gazety obywatelskiej, a więc zajmuje się problemami wspólnoty całego miasta. Dawniej był w większym stopniu tabloidem – karmił się sensacją, opowiadał ciekawe historie, ze skłonnością do tematów obyczajowych czy policyjnych. Często jako tematy obierano przestępczość, skandale seksualne czy związane z nielegalnymi substancjami i prominentnymi postaciami regionu.

(25)

25

Jeden ze starszych dziennikarzy zwrócił uwagę, że przez lata zmieniła się kultura działania służb i urzędników. Opowiedział historię o pożarze samochodu, którego jeden z dziennikarzy był „w dawnych czasach” świadkiem podczas wieczornego marszu przez miasto.

Natychmiast zapytał policjanta, który zajmował się sprawą na miejscu i czekał na wsparcie, co się wydarzyło. Policjant odpowiedział, wskazując podejrzanego o podpalenie oraz kontekst przestępczy, z którym wiąże ów pożar. Dziennikarz dostał do ręki garść gotowych, nieocenzurowanych informacji, które, choć wymagały weryfikacji, były znacznie bardziej konkretne niż to, na co mógłby liczyć dzisiaj. Zdaniem owego dziennikarza, gdyby dzisiaj przytrafiła się podobna sytuacja – gdyby dziennikarz, idąc przez miasto, zobaczył płonący samochód i czekającego na wsparcie policjanta, i gdyby zapytał, co się stało, zostałby natychmiast skierowany do rzecznika prasowego policji. Na miejscu nie uzyskałby żadnych odpowiedzi.

W przeszłości zdarzało się nawet, że policjanci dawali dziennikarzom „cynk”, że kolejnego dnia, o tej i o tej godzinie, w tym i tym miejscu, będą wchodzić do mieszkania podejrzanego. Ufali reporterowi na tyle, że dzielili się z nim informacją, której ujawnienie mogłoby potencjalnie zagrozić bezpieczeństwu policjantów albo wręcz zniweczyć zupełnie akcję. Wystarczyłoby, żeby dziennikarz przekazał cynk dalej – choćby do owego podejrzanego.

Dziś, zdaniem dziennikarza, taki cynk od policji byłby zupełnie nierealny.

Wiele artykułów, które są drukowane w gazecie, opartych jest dzisiaj na oficjalnych informacjach przekazywanych przez biura prasowe instytucji publicznych i przedsiębiorstw.

„Dziennikarze są dziś leniwi”, mówi jedna ze starych dziennikarek. Tematów rzadziej szuka się dzisiaj „na ulicy”. Jednocześnie jednak zmieniła się sytuacja ekonomiczna dziennikarzy.

Dawniej ich pensja składała się z głównej, stałej kwoty, a wierszówki – zarobki związane z ilością tekstu opublikowanego w gazecie – były dodatkiem. Dzisiaj jest odwrotnie – zarabia się głównie na wierszówce, stąd dziennikarze piszą więcej w tym samym czasie. Ma to związek ze spadkiem sprzedaży drukowanej gazety i faktem, że na reklamach w internecie w większym stopniu „Dziennik” zarabia według liczby odsłon stron internetowych, które niekoniecznie są pochodną jakości artykułów rozumianej tak, jak rozumieją ją dziennikarze.

Poczucie spadającego statusu społecznego zawodu dziennikarza daje o sobie znać w rozmowach pomiędzy dziennikarzami. Pewnego dnia ktoś w redakcji zacytował przeczytaną informację o tym, że dziennikarze są bardzo nisko w rankingu szacunku dla zawodów. Ktoś inny odparował, że kiedyś najgorszy był ten, co sprzątał kino po filmach porno. Ten przejaw

(26)

26

czarnego humoru sygnalizuje, że problem „kryzysu prasy papierowej” daje o sobie znać także w redakcji „Dziennika”.

W innej sytuacji jedna z dziennikarek powiedziała do wszystkich zebranych w newsroomie koleżanek i kolegów: „Mówią, że gazety papierowe do niczego się nie nadają. A tu proszę!” i zademonstrowała, jak odkłada drugie śniadanie na rozłożony na biurku numer

„Dziennika”.

Pisanie

Często w trakcie pracy nad tekstem dziennikarze piszą jednocześnie dwa warianty tego samego artykułu. Jeden jest przeznaczony na stronę internetową, drugi – do wydania drukowanego nazywanego papierem. Zdarza się, że kiedy jakiś temat jest szczególnie „newsowy”, dziennikarz dostaje polecenie, by od razu po kolegium na szybko napisać coś do internetu, a potem usiąść nad tekstem na papier. Oba warianty mają nieco inną poetykę. W tekstach przeznaczonych do internetu nie obowiązują sztywne rygory objętości, opublikowany tekst można stopniowo uzupełniać w ciągu dnia, a także później. Większe znaczenie ma szybkość publikacji – nie czeka się do następnego dnia, kiedy nowy numer papieru pojawi się na półkach kiosków, ale publikuje od razu.

Dodatkowo, tekst publikowany na stornie internetowej może mieć znacznie więcej fotografii oraz można zilustrować go dodatkowym materiałem wideo, czy to własnej produkcji, czy pochodzącym z usługi współdzielenia wideo pomiędzy różnymi tytułami prasowymi, do której „Dziennik” ma dostęp.

W toku pracy dziennikarze zbierają informacje i konstruują z nich wypowiedź, która trafia później do publikacji. W pierwszej kolejności zbierają wypowiedzi od stron zaangażowanych w dany problem – bohaterów historii, stron konfliktu, źródeł oficjalnych informacji. Starają się potwierdzać fakty w wiarygodnych źródłach – najlepiej u oficjalnych rzeczników. W przeważającej mierze korzystają w tych celach z telefonów komórkowych.

Notes z numerami, który według starszych dziennikarzy zawsze towarzyszył ich zawodowi, dzisiaj w dużej mierze przeniósł się do pamięci telefonów, ale wciąż odgrywa istotną rolę. Możliwość szybkiego skontaktowania się z odpowiednią osobą jest kluczowa dla tego, by w odpowiednio krótkim czasie otrzymać informacje niezbędne do napisania rzetelnego tekstu.

O tym, że uzyskanie odpowiednich wypowiedzi odpowiednich osób jest kluczowe, świadczy już kolegium redakcyjne – kiedy okaże się, że konkurencyjna gazeta dotarła do osoby,

(27)

27

z którą dziennikarzom „Dziennika” nie udało się skontaktować, jest to ewidentnym niepowodzeniem, które należy naprawić przy kolejnej okazji. Jednocześnie dziennikarze

„Dziennika” nie strzegą swoich notesów przed koleżankami i kolegami. Jedna z redaktorek mówiła, że nie ma powodu, by się nie dzielić, bo nikt nie wchodzi nikomu w drogę. Wiadomo, kto się czym zajmuje i nie ma powodów do zazdrości i rywalizacji.

Równie istotnym źródłem wypowiedzi, w oparciu o które konstruuje się artykuły, są informacje prasowe rozsyłane do dziennikarzy przez rozmaite instytucje. To teksty konstruowane przez działy prasowe, profesjonalnie przygotowane, często zaadresowane bezpośrednio do konkretnych dziennikarzy.

Jeden z dziennikarzy wyznał, że w ogóle woli cytować na podstawie maili. Jak wynika z przepisów prawa prasowego, w takich sytuacjach nie musi starać się o autoryzację, która bywa problemem w przypadkach notowania wypowiedzi na podstawie rozmów telefonicznych.

Zdarza się, że w odpowiedzi na pytanie zadane przez telefon rzecznik danej instytucji obiecuje przesłać odpowiedzi na pytania mailem. Temu akurat dziennikarzowi to na rękę – ma prostsze zadanie przy pisaniu.

Ale odmienne podejście ma jeden ze starszych dziennikarzy. Ilustruje to odrobinę dłuższa scena, której byłem uczestnikiem podczas obserwacji.

Lekcja terenowa

W mieście miały miejsce wydarzenia zapowiadające solidną aferę z komponentem kryminalnym, w który zaangażowani byli lokalni urzędnicy wysokiego szczebla. Plotkę na ten temat przyniósł do redakcji jeden z dziennikarzy, powróciwszy z briefingu prasowego poświęconego zupełnie innej sprawie. Dziennikarze innych gazet, radiostacji i telewizji, których tam spotkał, dyskutowali między sobą o znakach zapowiadających wybuch tej afery – ruchach prokuratury i służb mundurowych.

Kiedy jeden z dziennikarzy zajmujących się inną tematyką przyniósł tę sprawę do redakcji, jej sprawdzenie powierzono młodej stażystce, której akurat brakowało tematu na tekst.

Inny dziennikarz jednak szybko zwrócił naczelnej uwagę, że to zbyt poważna sprawa, żeby powierzać ją młodej stażystce. Temat przekierowano więc na doświadczonego dziennikarza, który miał zabrać młodą dziennikarkę ze sobą i przy okazji nauczyć ją, jak powinno się zajmować takimi poważnymi tematami. W odpowiedzi na rozchodzące się po mieście plotki lokalne władze natychmiast zaprosiły dziennikarzy na briefing prasowy, żeby uciąć spekulacje i udzielić dziennikarzom oficjalnej informacji na temat tego, co zaszło, co wiadomo i co będzie

(28)

28

działo się w tej sprawie dalej. Dziennikarz i stażystka wybrali się na briefing i wysłuchali oficjalnego komunikatu wygłaszanego przez wysokiego urzędnika w asyście prawnika.

Spotkanie zakończyło się po krótkiej serii formalnych wypowiedzi sprawozdających przebieg wydarzeń w sprawie.

Kamerzyści telewizji zaczęli demontować sprzęt, część dziennikarzy wyszła już z urzędu, a doświadczony dziennikarz służący stażystce za nauczyciela ruszył do sobie znanego pokoju w urzędzie i przepadł za jego drzwiami na ponad kwadrans. Kiedy wrócił, wiedział już o sprawie nieco więcej. Wychodząc z urzędu, witał się z pracującymi tam politykami, którzy rozpoznawali go i pamiętali z wielu spotkań na przestrzeni jego wieloletniej kariery zawodowej.

Kiedy wracaliśmy do redakcji, wyjaśniał, co robił. Poszedł do biura prasowego, gdzie go znają, bo ma sporo lat pracy za sobą. Tam dopytywał o szczegóły, wyciągał trochę więcej informacji. Jego zdaniem urzędnicy dopowiadają coś od siebie między innymi ze względu na partykularne interesy – często zależy im na odsunięciu od siebie podejrzeń i wolą współpracować z dziennikarzami i tym samym chronić się przed wciągnięciem w aferę.

Dodatkowo, czasami są rzeczy, które mogą powiedzieć, ale nie podczas publicznego wystąpienia i nie pod własnym nazwiskiem. Ale dla dziennikarza to już coś, dzięki czemu nieco lepiej orientuje się w sytuacji.

Po powrocie do redakcji, dziennikarz siadł do telefonu i zaczął dzwonić do kolejnych osób, z którymi nie miał okazji porozmawiać w urzędzie. Wiedział, kogo szukać. Zna strukturę władz w mieście i regionie, wie, czym zajmują się poszczególne osoby, do części z nich ma bezpośrednie numery telefonów komórkowych, do innych kontakty podrzucają mu koleżanki i koledzy z newsroomu. W międzyczasie pisze artykuł, przygotowując najpierw krótszy wariant na stronę internetową.

Wyjaśniał, że ważną umiejętnością, którą musi posiadać dziennikarz, jest umiejętność rozmawiania. Nie można polegać na oficjalnych komunikatach, które politycy przygotowują sobie zawczasu. Nie ma co poprzestawać na okrągłych wypowiedziach. Trzeba drążyć, a to można zrobić tylko podczas rozmowy. I tego oczekiwałby od młodych dziennikarzy wchodzących do zawodu – żeby nie bali się rozmawiać i drążyć tematów. Jego zdaniem młodym często tego brakuje.

(29)

29

Inną kompetencją, jaką musi odznaczać się dziennikarz, o czym wspominali różni dziennikarze, jest umiejętność ocenienia rzetelności informacji i wstrzymywania się z publikacją, dopóki nie uda się ich potwierdzić w odpowiednio wiarygodnym źródle.

W czasie pobytu w redakcji obserwowałem w „Dzienniku” proces budowania dyskusji na temat przebudowy (czy, jak każe mówić żargon, rewitalizacji) części miasta. Pewna okolica była zabudowana dość chaotycznie. Ważny budynek użyteczności publicznej otoczony był straganami, na których sprzedawano (także nielegalnie) tanie ubrania, papierosy i warzywa.

Nieopodal była ruchliwa ulica, a to wszystko przylegało bezpośrednio do historycznej części miasta. W związku z tym urzędy miejskie ogłosiły zamiar interwencji, w toku której rzeczona okolica miała zmienić kształt.

„Dziennik” zaangażował się w debatę na ten temat, publikując artykuły na temat miejskich planów i konsultacji społecznych prowadzonych w ich sprawie. Publikował też architektoniczne sugestie, wizualizacje rozwiązań urbanistycznych, opinie ekspertów i trzeciego sektora.

Dodatkowo redakcja podjęła się organizacji otwartego spotkania, w którym mieli wziąć udział eksperci, obywatele i urzędnicy. Spotkanie się odbyło, było też na bieżąco relacjonowane na stronie „Dziennika”. W ten sposób „Dziennik” włączył się w budowanie dyskusji o mieście także poza swoimi zwyczajowymi kanałami komunikacji – papierową gazetą i stroną internetową.

Internet

Przez cały dzień, kiedy dziennikarze piszą, redaktorzy redagują, a korektorzy korygują, pracuje jeszcze internet. To kilka osób, które siedzą razem w środkowej części newsroomu i obsługują strony internetowe gazety. „Dziennik” prowadzi dwie strony – swoją tytułową witrynę, gdzie trafiają artykuły przygotowywane przez dziennikarzy gazety, i dodatkową, poświęconą wydarzeniom kulturalnym w mieście – tam trafiają raczej prostsze materiały z zapowiedziami wymagające tylko prostych prac redakcyjnych, opierające się w przeważającej mierze na informacjach prasowych.

Internet zaczyna pracę przed pozostałymi dziennikarzami, a kończy ją po ich wyjściu, późnym wieczorem. Stąd praca w rej części redakcji zorganizowana jest w trybie zmianowym.

Strona internetowa gazety i jej profil na Facebooku są aktualizowane od rana do późnego wieczora.

Cytaty

Powiązane dokumenty

As remarked earlier ex ante transportation CBAs in the Netherlands are used in the decision-making process for a wide range of transport projects: from relatively small local

Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych zawartych w (np. CV, liście motywacyjnym oraz innych załączonych dokumentach) przez Uniwersytet Warszawski w

Boleyn, Jane Seymour - the Influence of the Three Wives of Henry VIII Tudor on the Process of Modernization and Shaping a New Model of England, napisanej pod.. kierunkiem

Połączenia analogowe stosujące modemy klasyczne potrzebują Połączenia analogowe stosujące modemy klasyczne potrzebują tylko jednej pary przewodów, szerokość pasma transmisji

Oczywiście myślenie takie, co ważne nie tyle z punktu widzenia rozważań teoretycz- nych, a przede wszystkim z punktu widzenia namysłu strategicznego, ma istotne ogra- niczenia.

Artykuł prezentuje rezultaty prowadzonej w duchu teorii aktora-sieci (ANT, ang. actor-network theory) eksploracji przemian serwisu Facebook w latach 2004-2018, w efekcie

Ambroży opisując miłosierną sprawiedliwość Boga, wskazuje na Jego do­ brotliwą mądrość. Bóg chce nawrócenia grzesznika, a nie jego śmierci, dlatego

cholog, wykładowca Manchester Metropolitan University, są autorami artykułu Autonomous Sensory Meridian Response (ASMR).. A flow­like mental state z 2015 roku, w którym