Krzysztof Dybciak
Florilegium II (1972-1975)
Teksty : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 4 (34), 1-6
Nauk
0
Literaturze Polskiej1
Instytut Badań Literackich PANdwumiesięcznik
4 , (34), 1977
TEORIA LITERATURY • KRYTYKA • INTERPRETACJA
Florilegium II (1972— 1975)
Je s t jed n ak praw dą, że bez kry ty ki literatura zam iera; przynajm niej w X IX i X X w ieku. I dość się rozejrzeć do
koła, aby znaleźć w ym ow ne dow ody.
(Ja n Błoński, «Teksty» 1972 nr 2)
Nie w iem , dlaczego słow a «Nazajutrz» i «A lbo w iem » autor pisze dużą literą, czym się kieru je w układzie w ersów . Nie znam pow odów , ale je szanuję. (...) Utwór pozbaw iony k o kieterii typograficzn ej staje się zaw stydzająco ubogi. Mogę pocieszyć m ło dego autora, że w iele tekstów jego starszych i pow szechnie szanow a nych kolegów rów nież nie w ytrzym uje surow ej próby prozy.
(A ntoni Słonim ski, «Teksty» 1975 nr 1)
Zaczęły dochodzić do głosu — nieśm iało je szcze — drobn oheretyckie poglądy: a to, że pisarz m a praw o do fi lozofii w łasn ej, a to, że czarno-białe szablony postaci literackich są zbyt prym ityw ne, a to, że dopuszczalne jest zainteresow anie dla zja w isk w y jątkow ych, Płożonych, nie poddających się jedn oznaczn ej in terpretacji ideologicznej, tragicznych. (...) Sukces opow iadań Dą b ro w sk iej był sukcesem utw orów bezbłędn ie trafiających w potrzeby
K R Z Y S Z T O F D Y B C IA K 2
chwili. J a k zawsze w takich razach odpow iedź na oczekiw ania była zarazem najlepszą defin icją sam ych oczekiw ań; w ydobyła je ze sta nu nieokreśloności, uprzytom niła oczekującym , czego napraw dę chcą.
(Janusz Sławiński, «Teksty» 1973 nr 4)
A lbow iem «sztuka dla sztuki» jest w łaśnie «sztuką dła czytelnika» — w tym ujęciu roli «czytelnika», jakie tu zaproponow ałem ; tj. nie jest sztuką dla odbiorcy transform ującego. Literatura zaangażowana, zwłaszcza w sw ych w ariantach dydaktycz nym i tendencyjnym , odw rotnie, jest «sztuką dla w ykon aw cy», usi łuje bow iem skłonić odbiorcę, aby «inscenizow ał» je j nakazy i p ora dy, aby «przekładał» tekst na jęz y k działań praktycznych. Tu — można by pow iedzieć, parafrazu jąc p oetę — «czynu, czynu utw ór czeka».
(Edward Balcerzan, «Teksty» 1972 nr 1)
Tren ten jest pochw ałą, lecz jest pochw alą d o konaną w poczuciu winy, winy w obec zm arłych, w ob ec poległych. To łączy pow ieść Czeszki z innym i utworam i jego rów ieśników , którzy też m ają owo poczucie winy, o poległych m ów ią bez w yż szości, nie są od nich lepsi i w yrzucają sobie, że żyją trochę na ich rachunek — z prozą K onw ickiego, a przede w szystkim z utw oram i H erberta i Różewicza. To dzieli pow ieść Czeszki od trium falnego pam iętnikarstw a i gaw ędziarstw a, które tak rozpleniło się po je j napisaniu.
(Jacek Łukasiewicz, «Teksty» 1973 nr 4)
Czy to, co w tej chw ili opow iadam , to jeszcze jedn a w ersja-w arstw a «D ziecka przez p taka przyniesionego»? Za pew ne — byłaby to tym razem w ersja w yłącznie dla i o dorosłych, autokrytyczna i ostrzegawcza. Igranie z sym bolam i — m ów iłaby do sw oich napraw dę dojrzałych czytelników — nie jest bezkarn e, bo odcina od gruntu, od stającej się rzeczyw istości, spycha w in fan ty lizm, czyli postaw ę «na niby», beztroskie grzebanie w rekw izytorni teatralnej.
A rtystycznie «Popiół i diam ent» jest słabszy niż każda następna pow ieść Jerzeg o A ndrzejew skiego. Mimo to trze ba rzucić na szalę i «Ciem ności», i «Bram y raju», i «Skaczącego», aby uzyskać przeciw w agę dla tej jed n ej książki — o Maćku i Szczu ce. «Popiół i diam ent» bow iem przestał być tylko pow ieścią. Stał się m item narodow ym , film em W ajdy, złą przepow iednią losu Zbyszka C ybulskiego, lekcją języ ka polskiego w szkole średniej.
(Anonim z «Tekstów » 1973 nr 4)
Przez całe lata nie m ogłem zdobyć się na to, by pójść do którejś z kaw iarń, gdzie byw a Sartre. Aż pew nego dnia Sartre przyszedł do PIW -u, na Foksal. A najpierw zjaw ił się Jerz y Lisow ski, m ów iąc: idzie tu Sartre. I w tedy zrozum iałem rzecz bardzo prostą: oto właśnie esen cja poprzedza egzystencję. W yprzedziła ją zresztą nieznacznie, bo zaraz w szedł sam Sartre i zaczęliśm y roz m ow ę.
(Zajście opowiedziane przez A ndrzeja Dobosza, z czasów kiedy popularni filo zofowie odwiedzali go w Warszawie. »Teksty» 1972 nr 2)
W ydaje się, że pisarstw em K azim ierza B ran dysa opieku ją się dw a złe duchy. Jed en spraw ia, że pisarz zawsze usiłuje dotrzym ać kroku aktualnej problem atyce dnia, drugi zaś — że mu się to udaje. (...) Wśród naszych w spółczesnych rzem ieślników prozy Kazim ierz Brandys — ze w szystkim i, czasem nieznośnym i c e cham i sw ego pisarstw a — zdaje się być autorem cennym. W spół tworząc kulturę codziennego czytelnictwa, a poprzez to continuum kultury narodow ej, czyni to na poziom ie wyższym niż w ielu innych. Wyższym niż np. Bratny, D obraczyński, K u backi, M achejek, Putra m ent czy Z ukrow ski, by pozostać przy układzie alfabetycznym .
(Roman Zimand, «Teksty» 1973 n r 4)
W ygląda, że w łaściw e będzie także zestaw ienie słow ne — z a m i e n n i k g a t u n k o w y (lub «zastępnik gatunko
K R Z Y S Z T O F D Y B C IA K 4
wy»). Różewicz, odkąd przestał być p oetą jedyn ie, pracuje w o b rę b ie system u jem u w łaściw ych «zam ienników (zastępników gatunko wych)».
(Kazimierz Wyka, »Teksty« 1975 n r 1)
Może w ym ow ność liryczna w ypow iedzi śpiew n ej będzie z biegiem czasu coraz bardziej zyskiw ać na tle codzien n ej pow szedniości konstrukcji kolokw ialnych?
P ew ne zjaw iska p rakty ki p oety ckiej ostatniego dziesięciolecia zdają się zwrot ten zapow iadać. C hoćby «psalm y» N ow aka czy n iektóre w iersze z «Z ielnika» Harasymowicza. Ale także inne, nie tak w y raźnie zagęszczone przykłady w ypow iedzi niem al w całości utrzy m anych w tradycyjnej śpiew nej rytm ice. Te zwłaszcza, które, w y korzystując w yzw olenie daw nych czynników m etrycznych z fu n kcji w ierszotw órczych, w ydobyw ają z nich potencjalną w ym ow ność eks- presyw ną.
(Czesław Zgorzelski, «.Teksty» 1975 nr 1)
Przez całe trzydziestolecie toczy się w poezji now y spór o uniw ersalia: spór m iędzy racjam i ogólnej idei a racjam i kon kretn ych faktów , m iędzy abstrakcyjn ą klasą przedm iotów a przedm iotem sam ym , m iędzy realizm em pojęciow ym a nom ina- lizmem.
(Stanisław Barańczak, «Teksty» 1975 nr 1)
N ajbardziej bezsporny (?) Panteon naszej liryki dw udziestow iecznej: Leśm ian, Przyboś, Czechowicz, Miłosz, R óże wicz, Białoszew ski...
Inny (nieco w iększy) bezsporny Panteon p olskiej liryki dw udziesto w ieczn ej: Leśmian, S taff, W ierzyński, Przyboś, Miłosz, Baczyński, B iałoszew ski, H erbert.
(Typy Anonimów wydrukowane w num erze poetyckim «Tekstów » 1975 nr 1)
Rocznik 1910, ostatnia generacja literacka P ol ski m iędzyw ojennej. Ta generacja, której debiuty przypadają na szczyt w ielkiego kryzysu, poddana w yczerpującem u ciśnieniu napięć
zbiorow ych, żyjąca w obliczu n adciągającej katastrofy, zagrożona indyferentyzm em etycznym , relatyw izm em , bezsilnym pesym izm em
— szuka mimo w szystko trw ałych fundam entów duchow ych. Szuka
jakiegoś oparcia w sw ym św iecie rozbitym , pozbaw ionym konturów , płynącym ku w łasnej zagładzie. (...) W św ietle zw yciężających ru chów społecznych, w ysuw ających hasła ślep ej energii, budujących m itologię zbiorow ości na ruinach jedn ostki ludzkiej, przekreślają cych sam oistne znaczenie literatury — nie budziły już pełnego zau fan ia dawne w ezw ania do Czynu, postulaty aktyw izm u. K onstrukcja postaw y czynnej, «czynnego i rozum iejącego humanizmu»-, o którą toczyła się w tym pokolen iu w alka ideow a, była czymś niezm iernie trudnym do urzeczyw istnienia i ryzykow nym .
(Tomasz B urek, «Teksty» 1972 n r 2)
Tołstoj z ow ą rosyjską pasją m aksym alizm u, zacina się w sobie.
C złow iek w spółczesny zagoniony psychicznie przez galopujący postęp — nie m a czasu na głębsze zastanowienie.
(Zdania nie zidentyfikowanych autorów przytoczone przez Wojciecha Glowalę w «Tekstach» 1972 nr 2)
Czy kapitan Nemo był w yzyskiw aczem ?
(Tytuł polemiki Stanisława Lem a opublikowanej w «Tekstach» 1973 nr 5)
Przyboś: najw ięcej słów.
(Paradoks Michała Głowińskiego stanowiący tytuł jego szkicu ogłoszonego w «Tekstach» 1975 nr 1)
Epika dekom pozycji miasta, kilkutygodn iow e go — ja k film puszczony od końca i w przyśpieszonym tem pie — rozpadania się tego, co budow ane było przez setki lat. (...) D okum en tem pokoleniow ym jest sam sposób opow iadania: pow ściągliw y uczu ciow o, «zagadujący>> histerię, surowy dla w szystkiego, co nie jest kon kretem . Ten jęz y k boi się w ielkich słów. Ten języ k jest narzu caną sobie sam em u postaw ą obronną, p róbą ocalenia norm y, gdy
K R Z Y S Z T O F D Y B C IA K (i
w szelkie norm y przestają obow iązyw ać, jedyn ą nadzieją myśli, która lęk a się chaosu.
(Zofia Stefanowska, «Teksty» 1973 nr 4)
P odobnie ja k literatura am erykań ska *m am y św ietną «szkolę południa»; Buczkow ski, Iw aszkiew icz, Kuśniew icz, Stryjkow ski. Ale jak a szkoda, że brak w śród nich Faulknera!
(A nonim z «Tekstów» 1973 nr 4)
Czy życie literackie zyskałoby czy straciło na uroku, gdyby c a ł a krytyka p oety cka była anonim oica?
(Oczywiście — pytanie Anonima z »Tekstów« 1975 nr 1; dodajmy dziś, że życie literackie byłoby bujniejsze, a życie krytyka łatwiejsze, gdyby cała literatura była anonimowa).