J\/o, 4 0 . Warszawa, d. 2 Października 1887 r. T o m V I .
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
K om itet R edakcyjny stan o w ią: P. P. D r. T. C h a łu b iń sk i, J . A lek san d ro w icz b. d z ie k a n U niw ., m ag . K. D eike, m ag. S. K ra m szty k , W t. K w ietn iew sk i, J . N a tan so n ,
D r J . S ie m ira d z k i i m ag. A. Ś lu s a rs k i.__
„W sz e ch św iat" p rz y jm u je o głoszenia, k tó ry c h tr e ś ć m i ja k ik o lw ie k zw iązek z n a u k ą, n a n a s tę p u ją c y c h w a ru n k a c h : Z a 1 w ie rsz zw ykłego d ru k u w szp alcie alb o jeg o m iejsce p o b ie ra się za p ierw szy ra z kop. 7 '/ 2,
za sześć n a s tę p n y c h ra z y kop. O, za dalsze kop. 5.
j^.dres ZRedałccyi: ^reilgcwslsie-Frzecizłiieści®, ISTr 6S.
PRENUM ERATA , , W S ZE C H Ś W IA TA .“
W W a rs z a w ie : ro c zn ie rs. 8 k w a r ta ln ie „ 2 Z p rz e s y łk ą p o c zto w ą : ro c z n ie „ 10 p ó łro cz n ie „ 5
P re n u m ero w a ć m o żn a w R e d a k c y i W sz ec h św ia ta i w e w s z y s tk ic h k s ię g a rn ia c h w k r a ju i zag ran icą .
NOWSZE POGLĄDY
NA ISTOTĘ DZIEDZICZNOŚCI.0
i.
Zjaw isko dziedziczności stanowi jed n ę z tych osobliwych cech istot żyjących, któ re budzą zawsze silne zaciekaw ienie tak śród badaczy, jak o też śród ogółu, za sta n a wiającego się nad zagadnieniam i życia. K aż-
') .A rtykuły n in ie jsz e o p raco w aliśm y p rz y p om o
cy n a s tę p u ją c y c h , w a żn ie jszy c h ź ró d eł:
1) Ch. D arw in , T h e Y a ria tio n of A n im a h a n d P la n ts u n d e r D o m e stic atio n , L o n d o n , 1885, t. II,
2) E . H aeck el, D ie G en ere lle M orphologie d e r O rg a n ism en , 1836.
3) A, W eism an n , U e b e r d ie V e re rb u n g , 1883.
4) D r O. H e itw ig ,W e lc h e n E in flu ss iib td ie S c h w e r- k r a ft au f die T h e ilu n g d e r Z ellen , 1884.
5) D r O. H e rtw ig , D as P ro b le m d e r B e fru c h tu n g ! u n d d e r Iso tro p ie des E ies, e in e T h e o rie d. V e rer- b u n g , 1884.
6) C. v. N aegeli, M ech an isch -P h y s io lo g is ih e T h e o rie d e r A b s ta m m u n g s le h re, 1884.
7) Dr E . S tra s s b u ry e r, N eue U n te rs u c h u n g e n iib er d. B e fru c h tu n g sv o rg a n g b ei d e n P h a n e ro g am au , a is G ru n d la g e fiir e in e T h e o rie d e r Z eu g u n g , 1834.
dy niem al bijolog z głębszym na przyrodę S poglądem starał się rozw iązać lub p rz y n a j
mniej bliżśj zrozum ieć to dziw ne zagadnie- I nie, tę tajem niczą siłę, przenoszącą z rodzi
ców na dzieci, z pokolenia na pokolenie, z g a
tun k u n a gatunek tysiączne cechy i w ła
ściwości.
J a k wiadomo, dziedziczność stanowi j e den z dw u najw ażniejszych momentów, j a kie w edług D arw ina miały znaczenie przy pow staw aniu i przem ianie gatunków'; je -
i
dnym z tych czynników je st dziedziczność, i _________
j
8) V. H e n se n , P h y sio lo g ie d e r Z eu g u n g , 1881.9) V. B en ed en , R e c h e rch e s su r la m a tu ra tio n de
j l’oeuf, la feco n d atio n e tc . A rch . d e B iologie, Vol.
: IV .
10) A. W eism an , D ie C ontinuitśit des K eim plas- 1 m as, ais G ru n d la g e e in e r T h e o rie d. V e rerb u n g , 1885.
11) A. W eism an n , U e b e r L eb e n u n d T od, e in e b iologische U n te rsu ch u n g , 1884.
12) A. W e ism a n n , D ie B e d eu tu n g d. sexuellen F o rtp fla n z u n g fiir d ie S electio n s-T h eo rie, 1886.
13) E . Z ie g le r, K ón n en e rw o rb e n e p a th o lo g isc h o E in g e n sc h a fte n y e r e r b t w erd cn i t d. 1836.
14) A. W eism an n , U eb er d. R iic k s c h ritt in d. N a tu r. 1887.
15) R. V irc h o w , D escendenz u. P ath o lo g ie, B io log. C e n tra lb la tt, 1887.
16) R . K eller, D as P ro b lem d e r V e rerb u n g , Kos- j m os, 1885.
626
W SZECH ŚW IAT.N r 40.
dru g im —przystosow anie. D latego też isto
ta dziedziczności żywo zajm ow ała bijolo- gów k ilk u ostatnich dziesiątków lat; o b e
cnie zaś kw estyja ta w stąpiła na nowe to ry w skutek nowszych o d kryć em bryjologicz- nych, oraz dociekań teoretycznych ze stro n y najw ybitniejszych badaczy współczes
nych. W szkicu niniejszym postaram y się przedstaw ić stan obecny tój niezm iernie in teresującej kw estyi bijologiczńój, k tó ra w y
chodząc ju ż niejako poza gran ice bijologii p ra k ty c zn ej, w kracza w sferę najśm ielszych dociekań filozoficznych.
O gólną teo ry ją dziedziczności, zupełnie różną od daw niejszych poglądów Buffona, B onneta i innych, obejm ującą w sobie i w y
jaśn iającą w szystkie naraz fa k ty i zjaw iska w tój d zied zin ie, w ygłosił K aro l D a rw in (1868), nieśm iertelny tw ó rca teo ry i doboru naturalnego. Poniew aż była to pierw sza śmielsza próba, dążąca do w ytłum aczenia dziedziczności, musimy n ap rzó d z nią się bliżej zapoznać.
Sam D arw in uw aża teo ry ją swoję za ty m czasową, prow izoryczną. N adaje jój nazw ę teoryi pangenezy. O to treść poglądów D a r
wina:
W iadom o, że kom órki, składające o rga
nizm , rozm nażają się drogą dzielenia i że pow stające stąd pokolenia nowych kom órek zachow ują właściwości kom órek m acierzy
stych. P rzy p u ścić należy, że oprócz tego j zw ykłego rozm nażania się kom órek istnie
je jeszcze inny, niezależny zupełnie sposób ich rozm nażania się. Sposób ten polega n a tem, że kom órki m ogą oddzielać od siebie m ałe organizow ane ziaren k a czyli „atom y”, k tó re swobodnie krążą po całem ciele i „gdy zaopatrzone są w dostateczne pożyw ienie, rozm nażają się przez dzielenie i później znów się mogą rozw inąć w kom órki, podo
bne do tych, z których pow stały. Z ia re n k a te m ogą być dla jasności zw ane zarodka
mi kom órkow em i lub też w prost za ro d k a
m i”. Z arodki te przekazyw ane byw ają p rzez rodziców potom stw u i zw ykle rozw i
j a ją się zaraz w pierw szem pokoleniu, nie
kiedy wszakże pozostają w letargicznym ja k b y stanie w ciągu w ielu pokoleń i w ta- lciem utajeniu przenoszą się z pokolenia na pokolenie, aż wreszcie znów zaczynają się rozw ijać. Rozwój tych zarodków zależy od
łączenia się ich z innemi, poczęści rozw inię- tem i ju ż kom órkam i lu b też zarodkam i, k tó re ju ż przed niemi były się utw orzyły.
Z aro d k i oddzielają się z każdej kom órki, nietylko w tedy gdy ta znajduje się ju ż w stanie rozw iniętym , lecz także podczas w szystkich stadyjów ich rozw oju, a sk u t
kiem pow inow actw a zarodków tw orzą się z nich skupienia w postaci pączków lub też elem entów płciowych. W taki sposób do kom órek płciow ych p rzy by w ają
Avciążma
sy zarodków ze wszystkich kom órek ciała.
G d y przez pączkow anie lub też zapomocą kom órki płciow ej (ja jk a i ciałka nasienne
go) pow staje now y m łody organizm , wtedy te drzem iące dotąd zarodki zaczynają się rozm nażać i w y tw arzają kom órki, ja k u fo r
my dojrzałój. W ten sposób D a rw in tłu m aczy dziedziczność w ystępującą tak p rzy rozm nażaniu się bezpłciowem (np. przez pączkow anie) ja k o też płciowem . N iekie
dy się zdarza, że pew ne zarodki ro zw ijają
s iędopiero w drugiem lub trzeciem pokole
n iu , a w tedy mamy zjaw isko ataw izm u, t. j.
że pew ne cechy, właściwe rodzicom, nic zjaw iają
s ięu dzieci, lecz dopiero u w nu ków lub praw nuków . Zapom ocą teoryi pangenezy D arw in tłum aczy dałój odzie
dziczanie cech nabyw anych; jeśli np. zw ie
rzę żyje przez długi czas w m iejscu cie- m nem i oczu sw ych nie używa, organ ten zacznie zanikać w skutek p raw a t. zw. kom - pensacyi w zrostu, t. j. praw a, na zasadzie którego organy bardziej potrzebne rozw ijają się kosztem m niej potrzebnego, a zwłaszcza całkiem zbytecznego. M niej rozw inięte oko produkow ać będzie z kom órek sw ych mniej
„zaro d k ó w ”, co w szeregu pokoleń dopro
w adzi do stopniowego zanik u o rganu wzro
ku. Co się tyczy odziedziczania skaleczeń, to D arw in dochodzi do wniosku, że w n a j
większej ilości w ypadków skaleczenia nie są dziedzicznem i, że np. przez k ilk a poko
leń m ożna pew ną część ciała am putow ać, a je d n a k część ta wciąż się u potom stwa zja
w iać będzie. Okoliczność ta, pow iada D a r
win, sprzeciw ia się pozornie teoryi pang e
nezy. Bo skoro np. z pewnego palca w y
chodzą „ z aro d k i”, w ędrujące do kom órek
płciow ych, to jeśli palec ten u k ilku p o k o
leń będzie u suw any i „zarodków ” organu
tego pow innoby zbraknąć. Lecz należy p a
m iętać o tem, że „zarodki rozm nażają się przez sam opodział i że mogą być zatem z pokolenia n a pokolenie przenoszone, tak, że w ciągu długiego czasu mogą istnieć i być gotowe do w ielokrotnego odtw orzenia am putow anej części”.
W tych rzadkich w ypadkach, gdy zacho
dzi odziedziczanie skaleczeń, D arw in p rzy puszcza, że „zraniona pow ierzchnia staje się chorą. W tym razie można przypuszczać, że zarodki am putow anej części (przed am- putacyją oddzielone) zostają wszystkie p rzy ciągane ku chorej pow ierzchni i w ten spo
sób zostają niszczone” (?).
Na zasadzie hypotezy D arw in a „każda żywa istota pow inna być uw ażana ja k o mi- krokosmos, ja k o m ały św iatek , złożony z w ielkiej ilości sam odzielnie rozm nażają
cych się organizm ów, k tó re są niezm iernie małe i tak liczne, ja k gw iazdy na n iebie”.
Ju ż ta je d n a okoliczność, że tw órca teo
ryi pangenezy n azw ał j ą tym czasową, p ro wizoryczną, dow odzi, że D arw in odczuw ał należycie całą sztuczność jć j i brak dosta
tecznych, przekonyw ających dowodów, któ- reby na korzyść jej przem aw iały. G ieni- ja ln y um ysł tego bijologa m usiał w ytw o
rzyć sobie jak ąś hipotezę, któ rab y w pozy
tyw ny, przyrodniczy sposób tłum aczyć mo
gła ja k o tako zadziw iające praw a rozw oju, a właśnie hipoteza pangenezy na razie, w b ra
ku innej lepszćj, zadaw aln iała go, ponie
waż w yjaśniała różnorodne zjaw iska, doty
czące dziedziczności.
Jednakże cały gm ach teoryi pangenezy runąć musi po bliższem zastanow ieniu się.
Prof. H ensen słusznie zauw ażył, że nic nam ona nie tłum aczy, a stanow i tylko w yraz najzupełniejszej naszej nieświadomości w kw estyi przyczyn i praw dziedziczności.
D arw in pow iada, że kom órki ciała p ro d u k u ją „zarodki”, k tó re zdolne są w ydać znów kom órkę, podobną do tój, z jakiej pow stały.
Otóż pytam y, czy nie napotykam y tu tej samej trudności, co w zjaw isku, że o rg a
nizm p ro d u k u je kom órkę ( ja jk o ), k tóra może znów w ydać ustrój, podobny do m a
cierzystego? Jeśli nie pojm ujem y, dlaczego kom órka pojedyńcza przenosi wszystkie ce
chy dziedziczne u stroju zw ierzęcego,to czyż zrozumiem y, dlaczego nieskończenie mały
„zarodek” jest przenosicielem cech kom órki?
N r 40. 627__
H ipoteza D arw ina przeprow adza tylko za
gadkę dziedziczności z jedn ego g ru n tu na inny i przytem z g ru n tu realnego na hipo
tetyczny i nieokreślony, nic nam zgoła nie- tłum acząc. Zresztą samo pojęcie owych
„zarodków ”, j a k je D arw in przedstaw ia, nie w ytrzym uje ścisłej k ry ty k i naukow ej. P rof.
C. v. Naegeli słusznie zapytuje, ja k ą je dnostkę m ateryi owe „zarodki” p rzed sta
wiają? Nie mogą to być atom y chemiczne, ani cząsteczki fizyczne, gdyż ani atom , ani cząsteczka nie m ają zdolności rozm nażania się, w ytw arzania kom órek i pozbaw ione są wszelkich własności bijologicznych. Nic mogą to też być skupienia cząsteczek fizycz
nych, czyli organizow ane ju ż jed n o stk i m a
teryi, t. zw. micelle (p atrz niżej), w takim razie bowiem ilość plazm y tw órczej, miesz
czącej się w ja jk u lub ciałku nasiennem , a zaw ierającej m icelle ze w szystkich komó
re k ciała, pow innaby być bez porów nania większą aniżeli je st w rzeczywistości.
P o D arw inie i inni też przyrodnicy kusili się o rozwiązanie zagadki dziedziczności.
N iezbyt szczęśliwemi i nic praw ie niewy- jaśniającem i były poglądy E rn e sta H aeckla.
W swojej „M orfologii ogólnej” H aeckel po
święca wiele m iejsca tem u przedm iotow i, a zasługa jeg o polega na tem, że stara się w yprow adzić pewne p raw a, rządzące z ja wiskami odziedziczania. Co do ogólnój teoryi dziedziczności, to H aeckel, jak o zw o
lennik „mechanicznej teoryi rozm nażania się” tw ierdzi, że „rozm nażanie jestto roz
rost organizm u poza granice jeg o objętości ind yw idu aln ej”. H aeckel w yobrażał sobie zatem , że organizm doszedłszy do d o jrza ło ści rośnie wciąż dalej i wreszcie staje się ja k b y zadużym, by stanow ić jed en osobnik, oddziela więc od siebie osobniki, które przedstaw iają jego potom stwo i muszą odziedziczyć w szystkie cechy jego, ponie
waż pow stały ja k b y tylko przez dalszy roz
rost w łasnego jego ciała. T eoryją tak a mo
że być dla nas zadaw alniająca, gdy mam y przed sobą ustrój jednokom órkow y, k tó ry rzeczywiście rośnie, powiększa się i, pew ną osięgnąwszy wielkość, rospada się na oso
bniki potomne. P oglądy H aeckla nic nam wszakże zgoła nie tłum aczą, gdy zw racam y się do organizm ów wyższych, rozm nażają
cych się drogą płciową. T u stajem y wobec
W SZECHŚW IAT.
628
w s z e c h ś w i a t .N r 40.
dziw nego i tajem niczego faktu, że m aleńka kom órka płciowa, oddzielająca się od o rg a nizm u, je s t w stanie drogą podziału odtw o
rzyć ustrój now y, do rodzicielskiego po do
bny, przenosząc na potom stw o nieskończo
ną ilość cech cielesnych i duchow ych.
Jeszcze m niej szczęśliwemi były później
sze poglądy tego słynnego zoologa. Żyjące cząsteczki organizm u zn a jd u ją się, w edług niego, w ciągłym ruchu falistym , który przenosi się z kom órki rodzicielskiej na po tom ną, lub też (w ustro jach w ielokom órko
wych) na elem enty rozrodcze; to „przeno
szenie się form y ru c h u ” w ystarcza jakob y do w yjaśnienia istoty dziedziczności. T r u dno atoli zgodzić się na to, aby omówienie takie cokolw iekbądź tłum aczyło. Dlaczego ruch m olekularny w szystkich części o rg a nizm u przenosi się na kom órkę płciową, w ja k i sposób ru ch cząsteczek przeobraża się w pew ne siły organizujące i może cechy dziedziczne przenosić?
Również i H is tłum aczy dziedziczność przez przenoszenie się pew nych form r u d n i, a naw et samo życie osobnika uw aża j a ko w ypadkow ą różnych form ruchu mole
kularnego. Są to wszakże teo ry je nazbyt ogólnikowe, aby pozw oliły nam głębiej isto
tę kw estyi tdj przeniknąć.
(d. c. nast.)
J ó ze f N usbaum .
W Ę D R Ó W K I
TYSIĄCONOGOW CZYLI WIJÓW.
Do liczby znanych pow szechnie zw ierząt w ędrujących, które należą głów nie do ssą- 1 cych, ptaków , ry b i owadów, p rzybyw ają przedstaw iciele tysiąconogów czyli wijów (M yriopoda), g rom ady zw ierząt mniej zna
nej ogółowi czytelników , a których wę
drów ki tem są dziw niejsze, że zw ierzęta w spom niane pozbaw ione są możności szyb
kiego przenoszenia się z m iejsca na miejsce, posiadają bowiem wogóle ciało wydłużone i zaopatrzone są w liczne ale k ró tk ie nóżki.
W roku 1875 d r L o rte t ') podczas podró
ży swój po P alestynie zatrzym ał się kilka dni w okolicach zam ku M ar-S aba, którego m alownicze tarasy rospościerają się aż do brzegów głębokiej lecz suchej doliny u tw o rzonej przez C edron, niezbyt daleko od jego ujścia do m orza M artw ego. P rzeb yw ając w spom nianą dolinę, której tem p eratu ra by
ła nadzw yczaj wysoka, d r L o rte t spostrzegł z niem ałem zdziw ieniem ziemię i skały, na przestrzen i k ilk u kilom etrów, pokryte przez m ilijard y Julu só w czyli krocionogów, które postępow ały jed n e za drugiem i i kierow ały się na północo-wschód. Szeregi tych zw ie
rząt b y ły tak ściśnięte w pew nych m iej
scach, że praw ie niepodobieństw em było utrzy m ać się na nogach z pow odu masy lepkiej i śliskiej, k tó ra pow staw ała w skutek gniecenia za każdym krokiem m nóstwa tych wijów.
Czoło tój olbrzym iej ruchom ej kolum ny sięgało poza zam ek M ar-Saba blisko na 2000 m etrów , a dalój jeszcze aż do brzegów m orza M artw ego; m asy te zw ierząt, p rz e d staw iały się jak o batalijony niezliczone, które posuw ały się tak ścieśnionemi szere
gami, jak g d y b y atakow ały płaszczyznę J u dei. Pomimo najuw ażniejszej obserwacyi i zasięgania wiadomości od miejscowej lu dności, d r L. nie m ógł się dow iedzieć,dokąd dążyła ta arm ija szczególna i ja k ie przyczy
ny zm uszały ją do w ędrów ki.
W e d łu g p. A. H u m b erta z G enew y, k tó rem u d r L o rte t opisał szczegóły widzianej przez siebie osobliwej w ędrów ki i złożył zebrane okazy zw ierząt, w ędrującym Ju lu - sem był S p irostrep tu s syriacus, daw niej ju ż poznany i opisany przez prof. H e n ry k a S aussura. Zw ierzę to odznacza się ciałem długiem , cienkiem , z w ierzchu zaokrąglo- nem. Rożki ma stosunkow o k rótkie, sie- dm iostawowe, o d rugim staw ie n ajd łu ż
szym. C iało p o k ry w ają włoski rzadkie i kró tk ie, obfitsze nieco na ostatnich pier- ' ścieniach; g ło w a g ładka.
W a rg a g órna p rzy otw orze ust lekko je st pow ycinana na dolnym brzegu; blaszki oczne tró jk ątn e, o brzegu tylnym n a jd łu ż szym, dolnym zaś najkrótszym . Oczów po- jedyńczych 58 — 59, ułożonych w grupy
■) „ L i N a tu r ę ” N r 739, 1S87 r.
N r 40.
WSZECHŚW IAT.629 z każdej strony głow y, składające się z ró
wnoległych szeregów , zaw ierających od 11—12 oczek w każdym. L iczba pierście
ni ciała wynosi 76 — 80, pierścienie te są, słabo brózdkow ane w podłuż i w poprzek.
Pierścienie na końcu ciała położone są ście
śnione z boków i zakończone niezbyt ostro.
Nogi średniój długości, od spodu włoskowa- te. B arw a ciała je st ciem na z odcieniem rudaw ym , szczególniej na bokach tylnych pierścieni. O gólna długość zwierzęcia wy
nosi 158mm, szerokość zaś najw iększa 8 mm.
T en w łaśnie g atunek przedstaw ia załączona rycina.
W ro k u 1883 p. C hichester H a rt spotkał podobną em igracyją tego samego gatunku w skałach A rab ii skalistej ').
W roku 1878 p. Jó ze f P aszlavszky 2) opi
sał olbrzym ią w ędrów kę nieprzeliczonych
K oła lokomotywy gniotły je m asami, od
rzucając kaw ałki na wszystkie strony. Zgnie
cione zw ierzęta wydawały zapach zgniłych liści, który czuć było zdaleka.
W ędrów ka ta była tem dziwniejszą., że m iała miejsce na przestrzeni wielkiej doli
ny i na płaszczyznach, gdzie były tylko po
la upraw ne i gdzie nie było kam ieni ani skał, a zatem nie było zw ykłego schronie
nia tysiąconogów. W czasie wędrówek wspom nianych (w r. 1878) zdarzył się wy
lew rzek dość naw et obfity, po którym p.
Paszlavszky znajdow ał znaczne ilości tych Julusów w różnych miejscach, służących im za chwilowe schronienie.
W edług p. Paszlavszkyego gatunek, k tóry odbyw ał ową wędrówkę, był to Ju lu s unili- neatus Koch.
W T ransylw anii p. Tóm osvary zauw ażył
Tysiąconóg S pirostreptus syriacus.
W ie lk o ść n a tu ra ln a .
mas innego g atu n k u Ju lu sa. N iezw ykłe pojawienie się Julusów w roku 1878 miało miejsce w ciągu czasu od połow y M arca do połowy S ierpnia, na linii drogi żelaznej nad Cisą, pom iędzy stacyjam i: Szajot, Torok- Szent, M iklos i Tegyreznek. Szyny były pokryte takiem mnóstwem tych zw ierząt, że koła lokom otyw y ślizgały się po szynach, pomimo piasku, ja k i na drogę żelazną sypa
no, a pociąg nie mógł się posuwać. Z w ie
rzęta te były w takiej liczbie, że ludność m iejscowa obaw iała się nietylko o swoje po
la ale i życie własne. W niektórych m iej
scach w arstw y tysiąconogów dochodziły do stopy grubości.
') P a le s tin e e x p lo ra tio n fund. 1883, s tr. 261.
2) V e rh a n d lu n g e n d. K. K. Zool. b o t. G esch.,W ien, 1878, Btr. 545.
w M arcu i K w ietniu w r. 1876 podobną wę
drów kę tysiąconogów. W wędrówce tej przyjm ow ało udział k ilk a gatunków , m ię
dzy innem i Ju lu s terrestris L ., J. fasciatus K och., J . trilineatus, J. unilineatus. Liczba tych zw ierząt była tak wielka, że co krok spotykano ich mnóstwo pogniecionych po
wozami i nogam i pieszych.
P . Tom osvary przypuszcza, że wyjątkowe upały w owym czasie panujące w ypędziły te zw ierzęta z miejsca zam ieszkania i zm u
siły do szukania miejsc nowych, w których- by m ogły znaleść odpowiednie pożywienie i znieść bespiecznie ja jk a .
A . S.
W SZECH ŚW IAT.
N r 40.
0 WYSYŁANIU M U
PRZEZ CIAŁA STAŁE.
P ro f. H . W . W eber w Z u rich u p rzedsta
w ił niedaw no akadem ii n au k w B erlinie
■ciekawą, bardzo pracę o w ysyłaniu św iatła przez rozżarzone ciała stałe, a w szczegól
ności o rodzaju prom ieni, ja k ie ciało wysy- ła, gdy p rzy wzroście tem p eratu ry świecić zaczyna. A u to r zbadał zachodzące tu obja
wy i dostrzegł, że przebiegają one w spo
sób zgoła odm ienny, aniżeli to d o tąd p rz y j
mowano; zanim więc podam y treść tej p ra cy, przyji-zyjm y się dotychczasow ym n a tę spraw ę poglądom , co zresztą będzie rzeczą tem łatw iejszą, że pomimo w ielu badań ty czących się emisyi prom ieni ciepła, bardzo mało prow adzono dośw iadczeń co do tój w szczególności kw estyi, na k tó rą uw agę zw rócił prof. W eber.
P obieżne choćby spostrzeżenia uczą, że gdy tem p eratu ra ciała w zrasta, zachodzi objaw podw ójny; raz, m ianow icie, w zrasta natężenie prom ieni w ogólności, ale nadto do prom ieni m niejszej łam liw ości, t. j. czer
wonych, przy b y w ają prom ienie silniej się łam iące, czyli prom ienie o większej często
ści drgań, zielone i niebieskie. W iadom o bowiem , że ciała ogrzane do rozżarzenia za
czynają n ajp ierw świecić św iatłem czerw o- nem, a następnie, gdy tem p eratu ra ich w zra-
ista, przechodzą stopniow o różne barw y i rozżarzają się wreszcie do białości, co zn a
czy, że w ysyłają w szelkie ja sn e prom ienie w idm a, których połączenie w łaśnie barwę białą stanow i.
W niosek ten przed czterdziestu laty potw ierd ził ściślejszemi dośw iadczeniam i J . D ra p er, k tó ry przy tem określił, że w szyst
kie ciała p rzy jed n ak ie j tem peraturze je - ' dnakie prom ienie w ysyłać zaczynają. O grze-
jw ając m ianow icie n ajrozm aitsze substancy- je, ja k w apno, miedź, ołów, platynę, koks, p rzekonał się, że w szystkie one rozżarzają się przy jednej tem peraturze, a m ianowicie przy 525°.
P oniew aż zaś nie było pow odu do p rzy
puszczania, ażeby jed y n ie tylko pierw sze
ja sn e prom ienie m iały być przez wszystkie ciała p rzy jed nak iej tem peratu rze wysyła
ne, wniesiono tedy, że toż samo tyczy się i innych prom ieni, czyli że w szystkie ciała stałe p rzy jednój i tój samej tem peraturze zaczynają wysyłać prom ienie jed neg o ro dzaju; albo, innem i słowy, rodzaj wysy
łan ych prom ieni, zatem barw a ciała rospa- lonego, zależy tylko od tem peratury a nie od n a tu ry ciała.
Szczegółowem u badaniu p o d d ał D ra p er św iatło rozżarzonej platyny; przepuszczał j e m ianow icie przez pryzm at i potw ierdził, że ze w zrostem tem p eratu ry widmo, poczy
nając od czerw ieni, w ydłuża się coraz b ar
dziej, do prom ieni czerw onych przyb yw ają żółte, następnie zielone i niebieskie. P rz e bieg ten je st m ianow icie następujący: Sko
ro p rą żek platynow y doprow adzony został do św iecenia przy 525°, to w tem peraturze nieco wyższej okazuje ju ż widmo ciągnące się od linii B w czerw ieni do linii b w zie- lezi. (M ow a tu oczywiście o okolicy, w któ rej te lin ije w widm ie słonecznem przy p a
dają, w widmie bowiem rozżarzonych ciał stałych lin ije ciemne nie w ystępują). G dy tem pei-atura p laty n y podnosi się do 655°
w idm o w ysyłanego przez nią św iatła sięga od B praw ie do linii F , przypadającej na g ran icy m iędzy barw ą zieloną a błękitną;
p rzy tem p eratu rze 725° w ystąpiła ju ż sm u
ga b łęk itu , k tó ra p rz y 795° rosciągała się aż do linii G, natężenie zaś prom ieni czerw o
nych w zrosło ta k dalece, że niew idzialna początkowo sk ra jn a ich część m iędzy A i B stała się widoczną. N akoniec, przy 1170°
w idm o zyskało praw ie rozległość widm a sło
necznego, sięgając od linii A aż nieco poza H we fijolecie.
D ośw iadczeń tych D ra p era następnie nie pow tarzan o i rezu ltaty przez niego otrzy
m ane przyjm ow ano powszechnie, tem bar- dziej, że K no blauch , ogrzew ając do 100°
różne substancyje, j a k m etale, drzew o, p o r
celanę, skórę i przepuszczając wysyłane przez nie prom ienie ciem ne przez ciała roz
maicie przecieplające, ja k przez szkło, ałun, szpat w apienny, okazał, że prom ienie te działają jed nak ow o n a term om etr, a raczej na stos term oelektryczny; skąd znowu moż
na było wnieść, że w tem peraturze 100° róż
ne powyższe substancyje w ysyłają je d n a
N r' 40.
W SZECHŚW IAT.631 kie prom ienie, czyli, że jakość ich jedynie
od tem peratury, a nie od ro d zaju ciała z a wisła.
Obecnie dopiero, jakeśm y pow iedzieli, prof. W eb er w ystąpił przeciw rezultatom doświadczeń D ra p e ra i uw aża je częścią za niedokładne, częścią zaś za niezupełne, p rz e
biegu bowiem św iecenia nie obejm ują one w całej rosciągłości i kreślą go dopiero od pewnej oznaczonej fazy.
P rof. W eber m ianowicie prow adził bada
nie nad lam pam i elektrycznem i żarzącem i, czyli, ja k je u nas nazyw ają, jarzącem i, t. j.
lam pam i, k tórych światło polega na rozża
rzeniu pręcika węglowego; szło mu o to, by dokładnie uchw ycić chw ilę, w której p rę cik w ęglow y pod w pływ em przebiegające
go przezeń p rą d u elektrycznego rozżarza się do czerwoności i dlatego dośw iadczenia swe prow adził w pokoju zupełnie ciemnym.
D ostrzegł wtedy, ku w ielkiem u swemu zd u mieniu, że w ysyłanie św iatła przez rozża
rzany węgiel nie rospoczyna się zgoła od żaru czerwonego, ale że ju ż znacznie wcze
śniej przed ukazaniem się pierw szych śla
dów czerwoności węgiel rospalany wysyła inne charakterystyczne św iatło, które n a d to doznaje całego szeregu przeobrażeń, za
nim w ystępuje ja k o żar czerw ony.
G dy np. użyto do doświadczeń lam py Siemensa, to pręcik jój węglowy, skoro pod działaniem p rą d u stał się widocznym, wy
syłać zaczął św iatło nad er słabe, mglisto- szaraw e (diinsternebelgrau). P ierw szy ślad tego św iatła ukazuje się oku ja k b y niesta
tecznie, przelotnie; gdy natężenie prądu w zrastało , św iatło w ysyłane przybierało szybko n a jasności, ale m glisto szaraw a barw a jego utrzym y w ała się jeszcze długo bez zm iany. D opiero po znacznem wzmo
żeniu p rą d u barw a szara przeszła w w y
raźny odcień żółto-szaraw y, ale przez ca
ły ten czas nie można było dopatrzeć ani śladu św iatła czerwonego w pręciku w ę
glowym.
P rz y daleko dopiero znaczniejszej sile prądu jasne, żółto-szaraw e św iatło pręcika powlekło się odcieniem jasno-czerw onym . W raz z pierw szem ukazaniem się czerw ieni znikły ślady poprzedniego drżenia i p rz e lotności, św iatło było ju ż odtąd zupełnie spokojne, a gdy siła prądu w zrosła dalej
jeszcze, pręcik zajaśniał jasn ą czerwienią, k tóra ju ż następnie, przy eiągłem podw yż
szaniu siły p rądu , w sposób znany przez barw ę pom arańczową, żółtą, żółtawo-białą przeszła ostatecznie w białą. W szystkie dotychczasowe opisy tego przebiegu em isyi św iatła przytaczają czerwień ciemną jak o pierw szą fazę rozw oju św iatła, — tego wszakże odcienia barw nego nie było ani śladu.
D la dokładniejszego zbadania n atu ry św iatła szarego trzeba je było rosszczepić na barw y widmowe; z powodu je d n a k sła
bego jego blasku nie można było użyć sp ek troskopu i prof. W eb er ro sp atry w ał je ty l
ko bespośrednio przez pryzm at. P ierw sze
go wszakże śladu tego żaru szarego przez p ry zm at zgoła widzieć nie można było; po pewnem dopiero wzmożeniu św iatła okaza
ło się, że widmo św iatła m glisto-szarawego, wysyłanego przez rozżarzony pręcik w ęglo
wy, składa się z jedn o stajn ej smugi ciemno- szaraw ej, k tó ra zajm uje dokładnie miejsce św iatła żółto-zielonego w zw ykłem widmie, między linijam i D i E. W idzim y więc, że św iatło szare, z początku przez ciało świe
cące wysyłane, obejm uje prom ienie pośre
dnie jasnej części widma. G dy tem p eratu ra w zrasta, rosszerza się i sm uga szara wi
dma, przybierając dalej w pośrodku odcień żółtoszaraw y, k tó ry po bokach przechodzi w ciem noszary. Skoro tem p eratu ra p rę ci
k a dosięga owój wysokości, p rz y której uchw ycić się daje pierw szy ślad połysku czerwonego, u kazuje się w widmie po j e dnej stronie sm ugi szarej wąski b rz e g ja - snoczerw ony, a praw ie współcześnie po drugiej je j stronie dosyć szeroki brzeg sza
rozielony, świecący słabo. P rz y wzroście tem p eratu ry rosszerza się zarówno brzeg czerwony i zielony, po jed n ej więc stronic przybyw ają prom ienie m niejszej, po d ru giej stronie prom ienie większej łamliwości;
współcześnie zaś pierw otny obszar smugi szarój okazuje jasn e św iatło żółtawoszarc.
G dy p rz y obustronnym swrym rozw oju w i
dmo rościąga się od średniej czerw ieni do
granicy między barw ą błękitną i niebieską,
środkow a część widma, k tóra pierw otnie
była ciem noszaraw ą, a nastąpnie jasnosza-
raw ą, przechodzi w żółtą i żółtozieloną. G dy
wreszcie pręcik węglowy rozżarza się do
632
W SZECH ŚW IAT.N r 40.
białości i widmo w idzialne dochodzi kresu swego obustronnego rozw oju, sięgając od sk rajn ej, ciemnej czerw ieni do g ranicy fijo- letu.
W brew więc w szelkim dotychczasow ym opisom widmo rozżarzającego się pręcika węglow ego nie rosszerza się ze w zrostem tem p eratu ry w je d n ę tylko stronę, od czer
wieni do fijoletu; ale, poczynając od wąskiej sm ugi, przy padaj ącój pośrodku, rozw ija się jed n o stajn ie w obie strony. P ierw sze owe prom ienie, stanow iące początek rozw o
ju widm a, są to w łaśnie te, k tóre w w idm ie zupełnie rozw iniętem posiadają jasność n a j
większą.
P rzeb ieg ten, j a k widzim y, je s t zupełnie sprzeczny z dotychczas przyjm ow anym p o glądem , m ożnaby też łatw o przypuszczać, że odstępstw o to zależy od elektryczności;
prof. W e b er p o w tarzał je d n a k swe dośw iad
czenia i przez rozżarzanie różnych m etali lam pą B unsenow ą, przyczem zachow anie się ciał rospalanych było takież samo, ja k p rzy rozgrzew aniu ich prądem elektrycz
nym . Rozm aitość rozżarzanych ciał w p ły wu żadnego nie okazuje. O pisany przeto wyżej przebieg emisyi św iatła zależy w y łą cznie od tem p eratu ry .
W obec doświadczeń prof. W ebera nie u trzy m ała się rów nież i zasada, że w szyst
kie ciała świecić zaczynają przy jed n ak o wśj tem peraturze. Zapom ocą m ianow icie ogni
w a term oelektrycznego okazało się, że p ie r
wszy ślad rozżarzenia okazuje p la ty n a przy 393°, złoto przy 417°, żelazo przy 377°. D o
św iadczenia te więc uczą, że nietylko ciała zaczynają świecić w tem p eratu rze znacznie niższej, aniżeli podał D ra p er, ale nadto, że różne substancyje ogrzew ane być w inny do rozm aitej wysokości, aby ujaw niły pierw sze prom ienie jasne.
D odać tu wreszcie należy, że podanego przez prof. W eb era opisu stopniowego ro z w oju św iatła nie mogliśmy tu pow tórzyć dokładnie; niepodobna bowiem dobrać w y razów polskich, k tó reb y odpow iadały uży
tym przez auto ra w yrażeniom niemieckim, p rzy bespośredniej obserw acyi zjaw iska od
pow iednie w yrazy najlepiej się nasuną. Spo
strzeżenia zaś prof. W e b era są tak cieką we, że do pow tórzenia ich zachęcają.
S. K.
W Y S T A W A K R A K O W S K A .
iKorespondencyja Wszechświata.
Sądzę, że czytelników W szechśw iata zaj
mą n iek tó re działy w ystaw y tutejszej, po
staram się więc zwięźle dać przegląd oka
zów n ajbardziej interesujących.
W y staw a przem ysłow o-rolnicza k rak o w ska obejm uje pięć działów. P ierw szy za
w iera płody rolnicze krajow e, inw entarze, płody zwierzęce większych i m niejszych po
siadłości oraz w yroby przem ysłu rolnicze
go. D ru g i dział p rzedstaw ia w yroby k r a jo w e przem ysłu fabrycznego i rękodzielni
czego i okazy naukow e. T rzeci obejm uje w y ro by przem ysłu domowego gospodarstw w łościańskich i m ałom iejskich. C zw arty — m aszyny i n arzęd zia rolnicze. P ią ty zaś — dzieła sztuki polskiej, oraz zabytki staro
żytności.
O tóż w pierw szych trzech działach wy
staw y poum ieszczane są przedm ioty, z k tó ry c h niejeden zdoła zająć czytelnika. Ros- poczynam od przem ysłu górniczego i h u tniczego.
R ozległe i niezm iernie czynne zakłady górnicze h r. A rtu r a P otockiego z K rzeszo
wic w ystąpiły na w ystaw ie bardzo bogato.
W idzim y tu n ad e r starannie wykonaną m a
pę, k tó ra przedstaw ia idealny k ra jo b raz okolicy w czasie form acyi węglow ej, skom ponow any p o d łu g skam ieniałych roślin. I n ne m apy o bznajm iają nas z n a tu rą p o k ła
dów gieologicznych, kryjących w sobie w ę
giel, ru d y cynkow e i ołowiane. In n atu ra przedstaw iony je s t pokład węgla z kopalni Izabela. W idzim y dalej w wielkiej liczbie i rozm aitości okazy w ęgla kam iennego, gal- m anu, blend cynkow ych i ołow ianych, g lin ki i m arm urów . M etaliczny cynk, ołów i kadm oraz b lach y w yrobione z dw u p ier
wszych m etali w zakładach hutniczych hr.
P otockiego rów nież są tu wystawione. W re szcie pouczającego tego zbioru d op ełniają narzędzia górnicze i hutnicze, p lan y m a
chin i t. p.
G w arectw o Jaw orzeńskie, obejm ujące ro z
ległe posiadłości w zachodniej G alicyi,
N r 40.
W SZECHŚW IAT.633 w skład którego wchodzą, z osad większych:
Szczakowa, Jaw orzno, Byczyna, D ąbrow a i in., u p ra w ia na w ielką skalę przem ysł gór-
jniczy, leśny i chemiczny. Graficznie p rz e d stawiono tu produk cyją drzew a za ostatnich
jla t kilkanaście, skład procentow y g atu n ków drzew a, a do zoryjentow ania się co do obecnego stanu lasów służy dokładna m a pa, uw zględniająca w iek pojedynczych t e renów leśnych. In n e tablice p rzedstaw ia
ją w ykaz ubitej, w ciągu dw unastu lat osta
tnich, zw ierzyny, którą podzielono tu na dziczyznę pożyteczną i szkodliwą. Obok umieszczono piękną kolekcyją niektórych rzadkich gatunków zw ierząt wypchanych.
Z bogactw m ineralnych gw arectw a dużo tu prób węgla kam iennego i torfu. M apy i fo- tografije dają obraz pokładów w p rzek ro jach i szybów najw ażniejszych. Nie omiesz
kano też w bardzo pięknych rysunkach
jprzedstaw ić przy rządy do sortow ania i opłó-
kiw ania węgla.
W posiadłościach gw arectw a, mianowicie w Szczakowie, znajduje się fabryka sody, w yrabianej m etodą Solvaya. M etoda ta na tem polega, że dw u tlenek w ęgla w połą
czeniu z am onijakiem daje sól, zw aną wę- olanem am onu, k tó ra to ostatnia roskłada
& 7
się z chlorkiem sodu (solą kuchenną), dając w ęglan sodu (sodę) jak o p ro d u k t główny, a jak o uboczny — chlorek amonu. M etoda powyższa coraz większe zn ajd u je zastoso
wanie, a do zalet jej należy to, że otrzym a
ny w końcu procesu chlorek am onu z n ad zwyczajną łatwością oddaje zaw arty amoni- ja k , a to przez działanie nań p rz y podwyż
szonej tem peraturze wapnem . A m onijak tak regenerow any nie ginie więc dla głó
wnego procesu, lecz zw raca się wciąż. Z d ru giej strony wapno otrzym ać można przez wypalanie w apniaków, przyczem jednocze
śnie użytą zostaje d ru g a ich część składo
wa, mianowicie d w utlenek węgla, który, ja k powiedziano, potrzebny je s t dla o trz y m ania węglanu am onu. D aw niej niż ta me
toda znaną je st metoda L eblanca, k tó ra j e d nak obecnie coraz bardziej przez sposób Solvaya zostaje rugow aną. P o w rac ając do wystawy, widzim y właśnie przez fabrykę szczakow ską wystaw ione zarów no m atery- ja ły surowe, ja k i p ro d u k ty pośrednie i k o ń cowe. Żałow ać jed y n ie należy, że nie po
starano się też dać pojęcia o samym p rz e
biegu fabrykacyi przez wystaw ienie m ode
lów lub przynajm niej rysunków tych p rz y rządów , które przy fabrykacyi się uży
wają.
Zarządy salinarne w W ieliczce i L asku przedstaw iły m apy i przekroje kopalni, uw ydatniające doskonale pokłady solonośne.
Niezm iernie piękną jest kolekcyją rozm ai
tych minerałów', tow arzyszących soli k u chennej, oraz okazy tej ostatniej w formie natu ralnej ja k i przerobionej. M aszyny do w iercenia i do rznięcia w soli, tudzież m o
del w arzelni soli i próby w arzonki w róż
nych stadyjach w arzenia - oto reszta z w y
staw ionych tu okazów.
K opalnie galm anu i rudy ołowianej w D łu - goszynie i fabryk a bieli cynkow ej w Nie- dzieliskach, których stan, zwłaszcza ko
palń, kw itnącym nie je s t, dały też o k a
zy rud i produktów z nich w ytapianych.
Z kolei wypada mi się zatrzym ać nad w y
stawą krajow ego tow arzystw a dla opieki i rozw oju górnictw a i przem ysłu naftowego.
Z terenem naftow ym w G alicyi zapoznaje
my się w mapach gieologicznych w ykona
nych przez d-rów: D unikow skiego, Szajno- chę i Zubera. M apa kopalń w Słobodzie R un gu rskiej, wykonana w edług w skazówek d ra Fedorow icza i czasopismo „G ó rn ik ” po
święcone sprawom przem ysłu naftowego, wychodzące od lat pięciu, są dalszym cią
giem bogatego naukow ego m ateryjału. W i
dzim y dalej bogaty zbiór okazów skał nale
żących do w szystkich formacyj gieologicz
nych, w których w ystępują nafta i wosk
j
ziemny, oraz w 45 flaszkach ropę i olej sk al
ny wszystkich gatunków znalezionych do
tąd w Galicyi. O ddzielne zakłady rafine-
| ryi i dystylacyi n afty przedstaw iły najroz- { maitsze, począwszy od najprostszych a skoń
czywszy na najlepiej oczyszczonych, okazy nafty, parafiny i cerezyny. P rócz tego za-
! poznajem y się tu z wszelkiemi p rzy rząd a
mi górniczem i, ja k : św idry, nożyce, srub- sztaki i t. p., służącem i w p rakty ce doby
wania nafty. Ogólną uw agę zw raca p rz y rząd do wyciągania szpuntów z beczek n a f
towych, pom ysłu p. M. M razka z L ibuszy.
W reszcie wspomnieć w ypada jeszcze o wy
konanej przez inżyniera górniczego p. L.
| Syroczyńskiego karcie gieologiczno - p rze
634
W SZE C H ŚW IA T.N r 40.
m ysłow ej kopalń, źródeł i d y sty larń nafty i wosku ziem nego w G alicyi w ciągu ro ku 1886.
Z w łaściw ego przem ysłu chemicznego tru d n o coś szczególnego zanotow ać. W spo
m nieć je d n a k trzeba o k ilk u fabrykach m y
dła i świec, o fabryce cem entu p o rtla n d z kiego i k ilk u b row arach i gorzelniach.
W szystkie te zak łady je d n a k prócz swych ostatecznych p roduktów nic godnego zazna
czenia nie w ystaw iły. Je d y n ie tylko go
rzelnia w Ju rk o w ie , będąca własnością p.
W łodzim ierza Lisow skiego, w ystaw iła m o
del całej gorzelni, pięknie w ykonany, w '/I0 wielkości rzeczyw istych rozm iarów .
W grupie, grom adzącej w sobie in s tru m enty m uzyczne, godny je s t zanotow ania, w ykonany przez p. Śliw ińskiego, przyrząd do nauki akustyki, którego celem je s t oka
zać cały zakres tonów , n aw et wyższych niż używ ane w muzyce; obznajm ia on rów nież uczących się z rozm aitem i systemami pisz
czałek, z tw orzeniem się węzłów ak u sty cz
nych i t. d.
M echanicy i optycy krakow scy w ystąpili z dość pięknem i przyrządam i, z których na bliższą uw agę zasługują instrum enty elek
tryczne p. P re y e ra , oraz m odele w erków zegarow ych (znacznie pow iększone) pana B ojarskiego. P . W ątrobski okazał kalen
darz z p rzyrządem zegarow ym obliczony na 10000 lat.
N ad er zajm ującem i są niektóre okazy w gru p ie poświęconej przem ysłow i w za
kresie farm acyi, balneologii, higijeny, le czenia i pielęgnow ania chorych. I tu, w y j
m ując tylko okazy najbardziej interesujące, zaznaczyć musimy: elektrod dyfuzyjny i p re p a ra ty m ikroskopow e prof. A dam kiew icza, asp ira to r żołądkow y d ra C zyrniańskiego, narzęd zia lecznicze i dyjagnostyczne pom y
słu d ra P ien iążk a. Z bogatym zbiorem planów , rysu n k ó w , fotografij i druków , od
noszących się do sanitarnych urządzeń m ia
sta, w ystąpiła k rakow ska R ada M iejska.
R ów nież bogato i pouczająco zaprezento
w ały swą działalność szpitale krakow skie:
ś-go Ł az arz a i ś-go L u d w ik a. Ł adn ym choć niebardzo pokaźnym je st zbiór dzieł polskich treści lekarskiej, farm aceutycznej i higijenicznej z ostatnich la t mniej więcej dziesięciu. W osobnym paw ilonie kom isyja
balneologiczna T ow arzystw a lekarskiego krakow skiego zeb rała wszystko, co dać mo
że objaśnienia o działalności naszych zdro jow isk . Są tu więc reprezentow ane m iej
scowości następujące: Ciechocinek, Iw onicz, L ubień, M orszyn, R abka, Szczawnica, W y sowa, Żegiestów, Swoszowice, Szczaw nik i R ym anów .
Dość skąpo wyposażony je s t d ział wycho
w awczy i naukow y. Na wyszczególnienie zasłu g u ją tu je d n a k niektóre okazy. P rof.
A n to n i B arański dał 10 obrazów pi-zedsta- w iających następujące ty py bydła k rajo w e
go w G alicyi: tu r, krow a górska, krow a p o dolska, k ro w a nizinn a lasowa, buhaj n izin ny lasowy, k ro w a nizinna północy, krow a sądecka, buhaj podolski, buhaj górski i k ro wa huculska. W dw u m apach uw idocznił sz. w ystaw ca rozm ieszczenie ras b ydła r o gatego i wychów wołów w k raju . P . B ay- g e r w ystaw ił zbiory gadów , płazów , ryb, ow adów i m inerałów , przyrząd y do zb iera
nia owadów i roślin, oraz piękny zbiór przedstaw iający rozwój pszczoły. W y stą
p iły w tym dziale rozm aite szkoły, spom ię
dzy który ch naczelne m iejsce należy się g a licyjskiem u zakładow i ciemnych we L w o
wie, któ ry okazał środki naukow e dla ocie
m niałych, oraz w yroby swych wychowań- ców, budzące wiele podziw u wykończeniem i widocznym a niezm iernie dużym nakładem pracy. Z biory i przyb ory do uzm ysłow ie
nia nauki, ja k o to: nasiona, kam ienie, mchy, porosty i t. p. w ystaw ił p. G ajd a z W a dowic.
Za staraniem specyjalnój kom isyi k ra jo wej dla spraw przem ysłu domowego i ręk o dzielniczego istnieją w G alicyi i od la t k il
ku bardzo pom yślnie się rozw ijają szkoły przem ysłow e, któ ry ch zadaniem je s t udzie
lanie przedew szystkiem niezbędnych, ogól
nie kształcących wiadomości, ja k niem niej też pew nych wiadomości specyjalnych przy
szłym pokoleniom przem ysłow ców po m ia
stach, ażeby podnieść ogólny poziom inteli- giencyi w klasie rękodzielniczej, następnie zaś doskonalenie i rozw ijanie w rozm aitych p u n k tach k ra ju pewnych poszczególnych gałęzi przem ysłu. W m ojej, z konieczno
ści kró tk iej korespondencyi, zaznajom ić nie
jestem w stanie czytelników z urządzeniem
tych szkół i w arsztatów , których G alioyja
N r 40.
liczy obecnie około dw udziestu. Należą do nich między innemi: szkoła g arn carsk a w K o łom yi, szkoła dla przem ysłu drzew nego (sto
larstw o, rzeźbiarstw o, snycerstw o) w Zako
panem, szkoła koszykarska w Jaśle, szkoła przem ysłow a dla bednarstw a i kołodziejska w K am ionce S trum iłow ćj, w arsztaty tk ac
kie w K orczynie i t. p. W yroby tych szkół oraz bardzo zajm ujące rysunki, modele i t.p . w olbrzym iej ilości zebrane są. w obszernym paw ilonie w ystaw y krakow skiej. M iędzy niemi na szczególną uwagę zasługują m ode
le w ykazujące system atyczne postępow anie w nauczaniu rzeźbienia, rysow ania, lepienia gliny i t. d. W bliskiem pokrew ieństw ie z temi okazam i są okazy innego paw ilonu, reprezentujące stan przem ysłu domowego w Galicyi.
Zatrzym ać się jeszcze m usimy nad om ó
wieniem działów rybactw a, łow iectw a i le
śnictwa. O d niedaw na istniejące w K ra k o wie T ow arzystw o rybackie rozw ija swą działalność, obejm ując coraz większe prze
strzenie k ra ju , a to głów nie dzięki pracy i przejęciu się podjętem zadaniem d ra M.
Nowickiego. W oddziale rybactw a w idzi
my n a w ystaw ie niezm iernie interesujący zbiór okazów, przedstaw iających 167 dni rozw oju pstrąga. W ylęgarnie dla pstrągów oraz rozm aite gatunki tych ostatnich sk ła
dają się na piękną całość. O taczają one po
piersie założyciela pierw szej w Polsce p strą gam i, d ra J a n a R adziw ońskiego. D r M. No
wicki w k ilk u m apach daje przegląd ros- siedlenia ryb w wodach G alicyi, w edług dorzeczy i k ra in rybnych. L ite ra tu ra r y bactw a przedstaw ia się n a w ystaw ie arcy- skrom nie w postaci sześciu książek, z k tó rych jed n a tylko polska (Ł ow ca—kalendarz myśliwski i rybacki, 1886). W ilości k ilk u dziesięciu przeszło sztu k w ystaw ione są do
brze zacho wrane p rep araty ry b dorzeczy W i
sły, D niestru i P ru tu (w Galicyi). D la skom
pletow ania tój w ystaw y są tu rośliny w o
dne: sitowie, oczeret, żabieniec, rogoża, jeżo- głów ka, paproć, ostrzyca, dziew ięciornik i inne. Znany ogólnie bar. G ostkowski nie
zależnie od T ow arzystw a rybackiego wystą
pił z prześlicznie urządzonem akw aryjum , k tóre w m iniaturze służyć m a za wzór go spodarstw stawowych. P . Gostkowski, w y
chodząc z założenia, że w wielu w ypadkach
635 przestrzeń zalana wodą daje bessprzecznie znacznie wyższą rentę, aniżeli użytkow ana jak o rola, długoletnią a system atyczną p ra cą doprow adził w posiadłości swojej Tom i
ce przem ysł rybny do wysokiego stopnia rozw oju. W e w nętrzu skalistego pagórka mamy praw dziw e akw aryja, w których ży
cie rybie w re z całą siłą. Staw y p. Gost
kowskiego przedstaw iają płodoziniany, któ
re trw a ją lat sześć, a to w porządku nastę
pującym . W pierw szym roku staw suchy obsiany łubinem , w drugim owsem, w trze
cim m ięszanką rozm aitych traw , w ostatnich trzech latach płodozm ian odbywa się ju ż pod wodą. P rócz tego uzmysłowionego kursu rybactw a, dopełniają wystawy ry backiej rozm aite narzędzia rybackie.
Znacznie skrom niej przedstaw ia się wy
staw a łowiecka, na k tó rą składa się prze
ważnie zw ierzyna w rozmaitych miejsco
wościach Galicyi ubita.
W dziale leśnictw a przedewszystkiem na pilną uw agę zasługuje m apa przeglądow a dóbr państw ow ych w G alicyi w roku 1886.
Szkółka najrozm aitszych drzew , iglastych i liściastych, przedstaw iająca w zrost d rz e wek, dalej okazy buków, jesionów , sosen, przekrojów drzew w rozm aitych kieru n kach i t. d., zgrom adzone są w znacznej li
czbie. B ogaty zbiór owadów-szkódników leśnych n ader jest zajm ujący. W reszcie nie
mniej ciekawemi są okazy różnych w yro
bów z drzew a odpadkow ego, oraz narzędzi i przyrządów używ anych p rzy k u ltu rach leśnych i w yrobie drzewa.
Kończąc na tem to krótkie spraw ozdanie, zaznaczyć raz jeszcze muszę, że wym ienio
ne tu okazy bynajm niej o całkow itej w ysta
wie nie m ają dać pojęcia. Są one jed y n ie wyjęte, ja k o najbardziej zainteresow ać mo
gące czytelników W szechśw iata.
M. FI.
Listy do Redakcyi.
W dziale tym R edakcyja zamieszcza o trzy mane od korespondentów listy, mogące dla ogółu czytelników zajęcie przedstaw iać. L i
sty te — przynajm niej dla wiadomości Re-
W SZECH ŚW IAT.
636
w s z e c h ś w i a t .N r 40.
dakcyi •— w inny być przez autorów pod pi
sane, a za w yrażane w nich poglądy R ed ak - cyja na siebie odpow iedzialności nie p rz y j
muje.
B o ja k is z k i, pow. W ładysław ow ski.
O d p o w ia d ają c w ezw an iu R e d a k c y i „ W szech św ia
t a ” o n a d s y ła n ie sp o s trz e że ń w a żn ie js zy c h o b jaw ów m e te o ro lo g ic z n y c h , p o d a ję o p is d w u n a w a łn ic , j a k ie m ie liś m y t u d n ia 4 i z 4 n a 5 W rz e ś n ia r. 1).
J u ż od d n ia 29 S ie rp n ia z b ie ra ło się n a deszcz, k tó ry je d n a k n ie p a d a ł od w ig ilii z a ć m ie n ia s ło ń ca; p o w ie trz e b y ło sta le d u sz n e i p a rn e , n o cy c ie p łe , j a k w C zerw cu, ro s a p o k ry w a ła łą k i obficie, w i a tr b y ł p o łu d n io w y . W so b o tę 3 W rz e ś n ia w ie cz o re m ozięb iło się nieco, w n ie d z ie lę je d n a k o b u d z ił n a s znow u d z ie ń p ię k n y , ja s n y . S ło ń ce d o p ie k a ło siln ie. Około g o d z in y 3 w d z ie ń z a u w a ż y ła m lek k ie c h m u rk i n a p o łu d n iu a cały h o ry z o n t nie m ia ł zw y k łeg o k o lo ry tu , co d a się o k re ślić u ta r te m w y ra ż e n ie m : n ie b o b y ło z ad ę te . O koło g o d z in y 5 p u śc ił się k r o p lis ty deszcz, k tó r y po u p ły w ie p a r u m in u t p rz e s ta ł p a d a ć . N a d w ieczo rem od s tr o n y p o łu d n ia zaczęły d o c h o d z ić n a s z y c h uszu o d d a lo n e g rz m o ty p o p rz ed z an e le k k ie m i b ły sk a w ic a m i.
P ó źn iej z ag rz m ia ło k ilk a ra z y siln ie j i n ie s p o d z ia n ie o g o d z in ie 8 m . 5 w ie cz o rem , p o n a s tą p ie n iu zu p ełn eg o m ro k u u sły sz e liśm y z p rz e ra ż e n ie m s p a d a ją c y g r a d . P a d a ł o k oło d w u m in u t z n ie z m ie rn ą siłą , p o z o sta w ia ją c ś la d y po sobie w w y b ity c h o k n a c h . K s z ta łt i w ielk o ść k u le k g ra d o w y c h p r z y n ie s io n y c h n a ty c h m ia s t p o sp a d n ię c iu p r z e d s ta w ia się w te n sposób:
a p o w ie rz c h n ia p ła s k a , b m a łe p o w ie rz c h n ia w y pukłości, c w y p u k ło ść. w y p u k ła . B y ły i b r y łk i p łask ie p o ś re d n ie j w ielk o ści.
G ra d p a d a ł u n a s n a p rz e s trz e n i ty lk o k ilk u w io rs t { i to n ie w szędzie je d n y c h ro z m ia ró w , c o raz to s ł a b szy i m n ie js z y o d p rz y to c z o n y c h okazów . P o g r a d z ie w s zy s tk o u c ic h ło , w y p o g o d ziło się n a w e t nie- j
co, k sięży c w y jr z a ł z za c h m u r otoczony lis ią c z a p k ą , ty lk o n a p ó łn o co -w sch o d zie w id o c z n e b y ły c ie m n e c h m u ry , o św ie c an e ód czasu do czasu b ły sk a w ic a m i. \ W ie trz y k p o w iew ał c ie p ły , p o łu d n io w y , sto p n io w o \ je d n a k sta w a ł się c o ra z siln ie jsz y . W tem o g o d z i- j
n ie 2 m . 10 po p ó łn o cy b u d z i n a s u lew a p o łą c z o n a | ze stra sz liw y m w ic h re m , k t ó r y w y d a w a ł ję k i p r z e ra źliw e n a o k o ło śc ia n , p r z y te m w p o łu d n io w y c h I o k n a c h u k a zy w a ły się o ś le p ia ją c e b ły sk a w ic e . T rw a - I
ło to d o sy ć d łu g o , aż n a resz c ie w ic h e r p rz e p ę d z ił c h m u ry n a w sch ó d , g d y ż z ta m te j stro n y znów za
częło się b ły s k e ć i g rz m o ty , k tó r e p rz e d te m b y ły d o sy ć lek k ie, sta w a ły się c o ra z g ło śn iejsze i częstsze.
N a re s z c ie u c ic h ło w szy stk o pow oli i o g. 3 ’ /2 b u rz a p o zw o liła n a m zasn ąć . N a d ru g i d zień nie o z ię b i
ło się w cale po m im o g ra d u , ja k o te ż i do c h w ili o b ecn ej t. j. c z w a rte g o d n ia p o b u rz y . C iągle je s t p o c h m u rn o i ciepło.
A l. M orawska.
KEOMKA HAUKGWA*
A S TR O N O M IJA .
— O d k ry ta w S ie rp n iu r. b. p rz ez B ro o k sa k o m e ta o b serw o w an ą b y ła w k ilk u o b se rw a tó ry ja c h . W k o ń c u S ie rp n ia j ą d r o k o m e ty w y ró w n y w a ło b la s k ie m g w ie źd z ie 10 w ielk o ści; d o k o ła n ieg o r o z le g ał się p ierścień m g ła w iczn y , ro z c ią g a ją c y się n a 2', w szak że n ie s y m e try c z n ie w zg lęd em ją d r a .
— Różne typy ogonów k o m e t. K w e s ty ja b u d p w y fizycznej k o m et, k tó r a p rz e d k ilk u la ty żyw o z ajm o w a ła uw agę ś w ia ta a stro n o m ic zn e g o , w o s ta tn ic h c za sa ch nieco p rz y c ic h ła ; o b e cn ie p o ru sz y ł j ą zn o w u z n a n y b a d a c z ty c h c ia ł n ie b ie s k ic h , p. B redi- c h in . P o d n ie tę d o ty c h n o w y c h p o g ląd ó w d a ła k o m e ta B a rn a rd a , o d k r y ta 4 P a ź d z ie rn ik a r. z., k tó ra n a s tę p n ie ro z w in ę ła d w a ogony, b ieg n ą ce w k ie ru n k a c h ro s c h o d z ą c y c h się o 55°; w e d łu g p e w n ej o b se rw a c y i m ia ła ona n a w et p o sia d a ć i tr z e c i ogon jeszcze. J a k w iad o m o , k a ż d a w ięk sza k o m e ta o k a
zu je w y p ły w su b s ta n c y i k u słońcu, w pew nej zaś o d le g ło śc i o d j ą d r a k o m ety w y p ły w a ją c a ta m asa z w rac a się n a b o k i o d d a la w s tro n ę od sło ń ca o d w ró c o n ą, tw o r z ą c ty m sp o so b em ogon k o m ety . F a k t te n d o p ro w a d z ił do w n io sk u , że p ró c z siły p rz y c ią g a ją c e j sło ń ca, w sk u te k k tó re j śro d e k c ię ż k o ści k o m e ty b ie g n ie po d ro d z e e lip ty c z n e j lu b p a ra b o lic z n e j, słońce w y w ie ra ć m usi jeszc z e siłę o d p y c h a ją c ą , k tó ra m a te ry ją w y b ie g a ją c ą z j ą d r a ko m e ty z w ra c a w in n y m k ie ru n k u . P o n ie w a ż zaś s u b s ta n c y ja t a w y rz u c a n ą je s t p rzez j ą d r o k o m e ty , n a le ż y też p r z y ją ć , że i ono n a w y sy ła n ą su b sta n - c y ją w y w ie ra siłę o d p y c h a ją c ą . G d y b y śm y w ięc c h c ie li z b a d a ć d ro g ę m ałeg o ciała, p o ru sz ają ce g o się pod w p ły w em o d p y c h a n ia słońca i k o m e ty , n a tra filib y ś m y n a p o d o b n ie n iep rz ez w y c ięż o n e t r u d n o śc i, j a k w z a d a n iu o d n o sz ącem się do p rz y c ią g a n ia tr z e c h cia ł. U ła tw ie n ie w szakże p r z e d s ta w ia ta o k o liczn o ść, że o d p y c h a n ie w y w ie ran e p rzez k o m e tę ty lk o w b e sp o śre d n ie m są sie d z tw ie k o m e ty d z ia ła ln o ś ć sw ę o b jaw ia , a w ta k im ra zie, im w ię k szą je s t siła o d p y c h a ją c a sło ń c a , te m w ęższym p rz e d s ta w ia ć się b ęd zie ogon k o m ety ; z szero k o ści p rz e to o g o n a w n o sić m ożna o w ielk o ści siły o d p y c h a ją c e j. B re d ic h in te d y w y k a za ł, że is tn ie ją w o g ólności tr z y ró ż n e ty p y ogonów k o m et, m ia n o w ic ie ta k ie , p r z y k tó r y c h s iła o d p y c h a ją c a je s t 11 — 12 ra zy , ta k ie , p rz y k tó ry c h j e s t 1 — 1,5 ra z a ,