• Nie Znaleziono Wyników

WŁADYSŁAW KWIETNIEWSKIumarł w

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "WŁADYSŁAW KWIETNIEWSKIumarł w"

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

JSTS 52 (1073). Warszawa, dnia 28 grudnia 1902 r. T o m XXI.

T Y G O D N I K P O P U L A R N Y , PO ŚW IĘ C ON Y NAUKOWI P R Z Y R O D N I C Z Y M .

Prenumerować można w Redakcyi Wszechświata i w e wszystkich księgarniach w kraju i zagranicą.

Redaktor W szechświata przyjmuje ze sprawami redakcyjnemi codziennie od godz. 6 do 8 wiecz. w lokalu redakcyi.

Adres Redakcyi: MARSZAŁKOWSKA Nr. 118.

W ŁADYSŁAW KW IETNIEW SKI

umarł w 66 roku życia dnia 20 grudnia r. b.

Praw dą, pracą i cnotą szedł przez życie. U m ysł Jego, nad zw y k łą miarę b ogaty, zajm ow ały rzeczy najszczytniejsze. N ie szukał zadow olenia w gw arze czczych słów , ani sta w a ł na targow isk a po­

ziom ych spraw codziennych d zisiejszego św iata. G dzie mozolna a cicha praca w imię drogich Mu haseł o podjęcie w ołała, gdzie m yśl bliźniego w trudnej pogoni za prawdą szukała pokrzepie­

nia i poparcia, tam w id yw aliśm y Go, jak z w y trw a ło ścią olbrzy­

mią, z n iesłych aną um iejętnością i niezm ąconym spokojem sza­

fo w a ł najhojniej z olbrzym ich zapasów sw ego ducha. N ie zrażała Go obojętność, ani sama n aw et niewdzięczność; ugiąć n ie zdołały niepow odzenia, ani ciężka od lat w ielu m o c fizyczna; ch ow ał sta­

rannie przed okiem ludzkiem sw e cierpienia, a dla innych miał zaw sze p ogod ę ducha i życzliw ość gorącą. Takiej m iary ludzi jakże niew ielu w czasach dzisiejszych! O dw ykliśm y od nich— przechodzą też niepoznani, często może zasmuceni, że nieum iejętność u życia środków, stosow an ych obecnie w w alce o byt, nie p ozw oliła im spełnić tych dzieł, do których czuli się pow ołani.

Cześć i spokój J eg o p a m ięci!

PRENUMERATA „W SZECHŚW IATA".

W W a rsz a w ie : rocznie rub. 8, kwartalnie rub. 2.

Z p rz e sy łk ą pocztow ą : rocznie rub. 10, półrocznie rub. 5.

(2)

818

W SZECHŚW IAT

Nr 52

Ś W IA TŁ O 'Z W IE R Z Y Ń C O W E.

Jeżeli w iosną, w jak ie półtorej god zi­

n y po zachodzie słońca, wśród sprzy­

jających okoliczności atm osferycznych, zdała od w szelk ieg o rażącego wzrok św iatła, obserw ow ać będziem y zachodnią część nieba, dostrzeżem y zjaw isko ś w ie tl­

ne, zw ane św iatłem zodyakalnem , czyli zw ierzyńcow em . W ystępuje ono w po­

staci piramidy, zm iennej co do formy, rozm iarów i blasku, leżącej w p obli­

żu płaszczyzuy ekliptyki. Podobnie jak w iosną, od lu teg o do maja, po słońca zachodzie, obserw ow ać je rów nież m ożna jesienią, od sierpnia do listopada, przed wschodem słońca na w schodniej stronie nieba. Te warunki w id zialności, a r a ­ czej w yraźniejszej w id zialn ości—bo w i­

dyw ano św iatło zw ierzyń cow e i w grud­

niu n aw et—d otyczą n aszych szerokości geograficznych.

W pasie zw rotn ikow ym św ia tło z w ie ­ rzyńcow e oglądać m ożna w ciągu całego roku prawie jednakow o dobrze; blask je g o tam je st też daleko silniejszy, niż w naszej strefie i d orów n yw a zazw yczaj b laskow i drogi mlecznej.

N iekiedy, w razie w yjątk ow o przezro­

czystego pow ietrza, na p rzeciw ległej św iatłu zw ierzyńcow em u stronie nieba ukazuje się zjaw isko św ietln e, podobne co do kształtu do sam ego św ia tła z w ie ­ rzyńcow ego, ale o rozmiarach m niejszych i słabszym blasku, t. zw . „odblask".

K ilkakrotnie rów nież podaw ano, że św ia ­ tło zw ierzyń cow e i odblask w yd łużone b y ły aż do w zajem nego zlania się i tw o ­ rzyły t. zw . „most św ie tln y 11, pas św iatła, ciągn ą cy się w pobliżu koła zw ierzy ń ­ cow eg o od w id nok ręgu w sch od niego do zachodniego i w id zialn y długo.

W naszych szerokościach g eo g r a ficz­

nych w przyjaznych w arunkach atm o ­ sferycznych, czas w id zialności św ia tła zw ierzyń cow ego w y n o si zw y k le jednę do dwu godzin zarów no w ieczorem po zachodzie, jak rano przed w schodem słońca. Zdarzało się jednak, że zjaw isko

j

to daleko dłużej b yło w idziane. Tak !

np. 3 maja r. 1862 w M edyolanie, na i dziesięć jeszcze m inut przed północą ob-

| serw ow ano tak św ia tło zw ierzyń cow e jak i odblask na przeciwnej stronie nie- i ba. Ł ą czy ł je m ost św ietln y, tw orzący wraz z niem i pas o szerokości około 15°, rozpościerający się ze w schodu na zachód w pobliżu ekliptyki. Ś w iatło zodyakalne przew ażnie nie odcina się ostrem i kon- I turami na tle n ie b a : na brzegach słab- I nie ono stopniow o i gubi się w ogólnym

blasku nieba gw ieźd zistego .

D ość słaby blask św iatła zw ierzyń co­

w e g o w naszych okolicach sprawia, że

! nie przyćm iew a ono w ca le gw iazd w po­

bliżu leżących. Co w ięcej, gw iazd y, przez św ia tło zodyakalne przykryte, prześw ie­

cają przez nie bez zm niejszenia blasku ani załam ania św ia tła (tak zupełnie jak przez w arkocze komet). W ynika stąd, że substancya, w yw ołu jąca zjaw isko św ia tła zodyakalnego, nie je s t gazow ą, albow iem gdyby taką była, m usiałaby niechybnie odchylać prom ienie św ietln e od drogi prostolinijnej.

B arw a św iatła zw ierzyń cow ego je st zazw yczaj biała lab biaława; niekiedy przecież m iew a ono odcień żó łta w y i czerw onaw y. Zabarwienie to, przypa­

dające co do czasu razem z zorzą w ie­

czorną lub poranną, tłum aczy się w p ły ­ wem barw y samej zorzy. Zdarza się, że św ia tło zw ierzyńcow e jest w idoczne jesz­

cze przed końcem zmroku w ieczornego, natenczas nie sięg a ono do sam ego w id ­ nokręgu; w miarę tego, jak robi się ciem niej, w yd łuża się ono i, skoro d o­

b ieg n ie widnokręgu, podstaw a je g o w y ­ daje się ow ianą brunatną delikatną m głą, która szybko znika. Słaby „ odblask w ystępujący niekiedy po przeciwnej stro­

n ie nieba, nie posiada żadnego zabar­

w ienia.

S zczeg óln ie jasnem b yw a św iatło z w ie ­ rzyńcow e w iosn ą w znaku R yb oraz B a ­ rana aż do Hyad; jesien ią w znaku L w a, R aka i B liźniąt. Najjaśniejsze m iejsce

„odblasku11 znajduje się w prost słońca, najw yraźniej w ystępuje on, g d y środek zjaw iska przypada na znak L w a lub P an ny. G dy „odblask14 w stępu je w po­

łud n iow e znaki zw ierzyńca, napotyka

(3)

N r 5 2 WSZECHŚW IAT 8 1 9

rozgałęzien ia drogi mlecznej, co utrud­

n ia lub n aw et niem ożliw em czyni rozpo­

zn an ie w ą tłe g o je g o blasku.

Z rozlicznych obserwacyj św iatła zo- dyakaln ego nasuw a się w niosek o zm ien­

ności je g o blasku. R zeczyw iście u w aż­

nemu obserw atorow i rzuca się w oczy fakt, że św iatło zodyakalne posiada w pew nych latach blask znacznie sil­

n iejszy niż w innych. Objaśnić teg o po- prostu w ahaniam i w przezroczystości pow ietrza nie można, albowiem jw ta­

kim razie cierpiałby od tych wahań rów nież blask drogi mlecznej, czego przecież bynajm niej zaw sze nie stw ier­

dzano. Zdarza się dość często, że b lask św ia tła zw ierzyń co w ego znacznie jest

w ięk szy od blasku drogi mlecznej.

* *

*

S ą dane, pozw alające w nosić, że już w starożytności, na W schodzie, gdzie ob yczaje religijn e w ym agały baczenia na początek zorzy porannej, dostrzegano zja w isk o św ia tła zw ierzyń cow ego i na­

zyw an o je „fałszyw ą zorzą poranną11.

M eksykanie znali je jeszcze przed od­

kryciem Am eryki, a w każdym razie, w ed łu g opinii Hum boldta, nie później niż w r. 1509. W drugiej p ołow ie X V I stu­

lecia ogląd ali je w ielokrotnie T ychon de Brahe, K rzysztof Rothinann, w pierwszej p o ło w ie n astępnego Godfryd Wendelin;

następnie Joshua Childrey w swojej „Bri- tannia B a co n ica “ w ydanej w r. 1661 opi­

j a ł szczegółow o zjaw isko św iatła, obser­

w o w a n eg o przezeń w lutym w bliskości Plejad.

A to li w ła ściw e i system atyczne obser- w a c y e św ia tła zw ierzyń cow ego datują dopiero od 18 maja r. 1683, od dnia k ie ­ d y szczególn ą nań zw rócili u w ag ę zna­

kom ity Dom inik Cassini, dyrektor obser- w atoryum paryskiego, i pracujący przy i nim w ów czas w tem że obserwatoryum

j

M ikołaj F atio. F a tio zw łaszcza śled ził

j

w ciągu dwu la t system atycznie i w y - J trw ale to dom niem ane n ow e zjaw isko,

j

z początku w Paryżu, później w pry-

j

w atn ej sw ej dostrzegalni w D uiller koło G enew y; obserw acye jeg o stw ierd ziły, że

św ia tło zodyakalne tow arzyszy słońcu j

w je g o biegu rocznym, że w idzialność je g o podlega zmianom, jakeśm y to w opi-

j

sow ej części naszego artykułu przedsta­

w ili. J e g o to prace dostarczyły g łó w -

J

nego m ateryału D. Cassiniemu,—który też nadał opisyw anem u zjaw isku n azw ę

„św iatła zw ierzyń cow ego “—do ogłoszo- szonej w r. 1685 je g o rozpraw y p. t.

[ ,,Decouverte de la lumiere cóleste qui

| paroit dans le Zodiaąue, Paris 1685, fo l.“.

N iesłusznie w ięc pomija się częstokroć

| im ię F a tia i w ym ienia jedynie Cassinie- go, jako pierw szego pow ażnego badacza zjaw iska nas zajmującego; a to tembar- dziej, że, jak zobaczym y niżej, próba w ytłum aczenia św ia tła zw ierzyń cow ego podana przez F atia w ięk szą posiada wartość naukow ą od poglądu Cassiniego.

W iek X V III n iew iele przynosi n o ­ w ych obserwacyj św iatła zw ierzyń cow e­

go. O bserw ow ał je przygodnie w Chi­

nach jezita-m isyonarz Franciszek N o el, oglądali je i opisali K irch i Emmart w Niemczech, Mairan, Messier, P in gre i inni w e Francyi; L acaille na P rzyląd ­ ku Dobrej N adziei i Fouląuier na G w a ­ delupie; Horner na oceanie Atlantyckim ; w reszcie Humboldt (1799—-1803) w A m e­

ryce południow ej.

„Odblask" po stronie przeciwnej nieba obserw ow ał pierw szy Pezenas k oło roku 1730 i opisał w R ozpraw ach Akadem ii paryskiej. O glądał je rów nież i opisał w sw oim K osm osie Humboldt, po nim zaś obserw ow ali je, niekiedy wraz z „mo­

stem św ietln y m 14, Brorsen (od którego też pochodzi nazw a „mostów"), Jon es, Schiaparelli i inni; obserw acye te za- k w estyo n ow ały uw ażane poprzednio za prawdopodobne przypuszczenia co do isto ty św ia tła zodyakaluego, albow iem zm usiły do porzucenia jednych hypotez, oraz do dopełnienia i doskonalenia innych.

D ruga zw łaszcza p ołow a X I X stu lecia obfituje w system atyczne obserw acye św ia tła zw ierzyń cow ego. Cenne szeregi dostrzeżeń o g ło s ili: Jul. Schm idt i H eis w Niem czech, Jones, Searle i Barnard w A m eryce północnej, Serpieri w e W ło ­ szech, Gruey i Marchand w e Francyi.

M ateryały składają się z rysunków na

m apach gw iazd , albo z danych o poło-

(4)

8 2 0 W SZECHŚW IAT JNr 5 2

żeniu osi, o rozmiarach stożka św ietln e­

g o w ed łu g ocen przybliżonych, których pew ność zależy od bystrości wzroku obserwatora, od sprzyjającego p ołożenia m iejsca obserwacyi, oraz od innych po­

dobnych okoliczności. Marchand na P ic du Midi, gdzie w razie zw ykłej przezro­

czystości pow ietrza św iatło zw ierzyń co­

w e w idzialne je st w ciągu ca łego roku, m iał od r. 1892 w ielok rotn ie sposobność oglądania n aszego zjaw iska i stw ierdził, że św iatło „składa się n ietylk o ze zn a­

nych stożkow atych słupów św ietln ych , które się w id zi na w idnokręgu w bliz- k ości słońca po je g o zachodzie i przed wschodem , ale oraz ze słabego pasa św ietln ego, b ledszego na brzegach, k tó ­ ry, jako przedłużenie osi leżą ceg o nad w idnokręgiem stożka, opasuje całą kulę niebieską przybliżenie w zdłuż w ielk ieg o k o ła “, co zgadza się z przygodnem i ob- serw acyam i daw niejszem i i potw ierdza je. N astępnie w yp row ad ził on ze sw oich obserwacyj, że szerokość św ia tła z w ie ­ rzyń cow ego w y n o si około 14°, że oś je g o p ołożona je st bardzo blizko w ielk ieg o koła, którego nachylenie w zględ em ek- lip tyk i w yn osi 67°, a w ę z e ł w stępu jący około 74°.

W yniki te w zupełności potw ierdziła n ajśw ieższa i n ajściślejsza w tej d zie­

dzinie praca znak om itego „fotografa n ie­

ba" Maksa W olfa (Sprawozd. Akad. Mo­

nach. 1900). AV swojem nowem obser- w atorym , położonem na w zn iesien iu K on igstu h l pod H eidelbergiem , przepro­

w ad ził on szereg skrupulatnych badań nad św iatłem zw ierzyńcow em . P o d czas g d y w daw niejszem swem obserw ato- ryum, w samem m ieście H eidelbergu, W o lf nie m ó g ł n ig d y w id zieć z p ew n o­

ścią św ia tła zw ierzyń cow ego, z dostrze­

g a ln i n ow ej w id zi je praw ie zaw sze bardzo jasno i nieraz p rzew yższa ono blaskiem n a w et drogę m leczną. To też od czasu istnienia te g o obserwatoryum W o lf zdejm ow ał często rysunki św ia tła zodyakalnego, tak w ieczorem jak rano.

Brak jednakże ostrych konturów oraz zak łócający w p ły w gw ia zd ok oliczn ych nie p ozw alały na zad aw alająco ścisłe oznaczenie położenia osi zjaw iska. P o d ­

ję te następnie próby fotografow an ia św ia tła zw ierzyń cow ego dały z p oczątku w yn ik i nie lepsze, od o siągn iętych d rog ą optyczną, „Odpowiednie do teg o celu ob jek tyw y w ob ec w ielk iego , ob jętego przez nie, pola,, rysują środkow e części k liszy znacznie jaśniej, niż jej brzegi,, tak że w o gó le nie wiadom o z pewnością*

czy się sfotografow ało św iatło zw ierzyń ­ cow e, a jeżeli n a w et jesteśm y teg o p ew ­ ni, to obraz tak je st spaczony, że trudno zadecydow ać, czy silniejszy blask je s t w yn ikiem w p ły w u soczew k i czy też sa­

m ego zja w isk a 1'. W obec tych trudności W o lf zbudow ał sp ecyaln y aparat, k tóre­

mu nadał n azw ę „S chnittphotom eter“.

Firm a Z eiss w J en ie sporządziła ob jek - ty w ę z kwarcu o otw orze 37 mm i od­

le g ło śc i obrazu od przedniej pow ierzchni 36 mm. N a osi optycznej, bezpośrednio przed p łaszczyzną obrazu um ieszczona jest [diafragma, o bardzo m ałym o tw o ­ rze, szty w n ie połączona z objektyw em i zaraz za tą diafragm ą leży k lisza fotograficzna. K lisza ta daje się prze­

suw ać podłużnie w swej p ła szczy źn ie i w ten sposób p ozw ala otrzym ać szereg- m ałych obrazów; każdy z tych obrazów zd jęty je st ściśle w ed łu g tej samej osi i odtw arza zupełnie określony punkt nieba bez żadnego przyćm ienia ani stra­

t y blasku. Jeżeli aparat ten połączym y z teodolitem , ted y będziem y m og li u sta­

n ow ić w spółrzędne każdego punktu n ie­

ba, na który zw rócon y je st objektyw . W ten sposób W o lf od fotog rafow ał kolejno m ałe k aw ałki św ia tła zodyakal­

n eg o i stopniow o otrzym ał z tych ka­

w a łk ó w cały je g o obraz. W razie ściśle jednakow ych czasów ek sp ozycyi m ożna poró'’ n yw ać w zajem jasn ość różnych obiadów , następnie oznaczyć punkty n aj­

jaśn iejsze i przez połączenie ich lin ią prostą otrzym ać położenie osi św ia tła zw ierzyń cow ego.

Jakeśm y już w spom nieli, w yn ik i p ew ­ nych zupełnie i ścisłych pom iarów AVol- fa potw ierdziły otrzym ane drogą ocen y przybliżonej liczb y Marchanda. Oś zja­

w isk a pochylona je st o 6° do ek liptyki

i le ż y ponad nią, jej w ę zeł w stęp u jący

posiada d łu gość 74°.

(5)

N r 5 2 WSZECHŚWIAT 8 2 1

P ow iod ło się rów nież W olfow i, p om i­

m o n iezb yt pom yślnych w arunków atm o­

sferycznych, otrzym ać fotografię „ odbla­

sku “ z przeciwnej strony nieba i w ten sposób stw ierd ził w sposób objektyw ny istn ien ie zjaw iska, którego poznanie dro­

g ą obserwacyj bezpośrednich zaw sze po­

z o sta w ia ło w iele w ątp liw ości i n iepew ­ ności.

* *

*

Już pierw si pow ażni badacze św iatła zw ierzy ń co w eg o różnie tłum aczyli to zjaw isko. Cassini w yp ow ied ział przy­

puszczenie, że to, co widzim y, jako św ia tło zw ierzyńcow e, jest poprostu sil­

n ie spłaszczoną atm osferą słońca. D aleko p rzenik liw szą i, jak zobaczym y, dotych­

cza s niepozbaw ioną w artości b yła hypo- teza, jak ą P atio p rzeciw staw ił poglądow i C assin iego. P rzyp u ścił on, że w eterze rozrzucone są ciałka, zdolne odchylać i odbijać św iatło; ciałka te rozłożył d ookoła słońca, jak gd yb y tw orzyły Z w ie­

rzyniec, obejm ujący orbity planet. Inne sz c zeg ó ły h yp otezy P a tia rów nie są traf­

ne. W następnem X V III stuleciu, Mai- ran trzym ał się poglądu Cassiniego, znakom ity B io t atoli zbliżał się w sw ych rozw ażaniach do teoryi Patia.

W w ieku X I X n ow e obserw acye i no­

w o odkryte zjaw iska, zw iązane ze św ia ­ tłem zodyakalnem , zm usiły do poddania k rytyce obu teoryj. W praw dzie hypo- teza P a tia nie tłum aczy zjaw iska mostu św ietln ego, ale g od ziła się najzupełniej z odkrytym przez A. W righta faktem, ż e św ia tło zodyakalne polaryzuje się w płaszczyźnie, przechodzącej przez słoń­

ce; popiera ją rów nież stw ierdzony przez H ouzeau brak dostrzegalnej paralaksy, a oba te w ażne zjaw iska w ym agają

j

w ła śn ie odrzucenia 'inn ych prób w y tłu ­ m aczenia św ia tła zw ierzyń cow ego.

A prób tych b yło sporo. Z pięknego szeregu w łasn ych obserwacyj Jones do­

szedł do przypuszczenia, że źródłem św ia tła zod yakalnego je st pierścień m gła­

w ico w y , podobny do pierścieni Saturna, otaczający kulę ziem ską w ew nątrz orbi­

t y księżyca; co w szak że z w ykazaną w 20 la t później (1875) przez H ouzeau

nieobecnością paralaksy pogodzić się nie da. Niem niej staranny przegląd tej sa ­ mej seryi obserwacyj pobudził Serpiere- g o (1876) do twierdzenia, że św ia tło zw ierzyńcow e jest zjaw iskiem czysto ziemskiem, podobnem do zorzy p ó ł­

nocnej.

I analiza w idm ow a niew iele przyczy­

niła się do w yśw ietlen ia natury zajmu­

jącego nas zjawiska; albowiem, gd y A ngstrom sądził, że w widm ie św iatła zodyakalnego dostrzegł linię zorzy p ół­

nocnej, W right tw ierd ził ze stanow czo­

ścią, że nie różni się ono w cale od widm a słonecznego; nadto, jakeśm y w spom nieli, odkrył on ciekaw ą w łasn ość polaryza­

cyjną te g o św iatła.

P rzytoczym y w reszcie w yn iki z dwu najśw ieższych rozpraw o św ietle zodya­

kalnem.

M. W o lf w przytoczonej już pow yżej rozprawie (1900) na podstaw ie ścisłych obserwacyj i pomiarów, dochodzi do wniosku, że soczew ka z ciałek kos­

micznych, w yw ołująca zjaw isko św ia tła zw ierzyńcow ego, otacza słońce w płasz­

czyźnie równika słonecznego. Tak n a­

chylenie bowiem osi zjaw iska w zględem ekliptyki, jak i d łu gości w ęzła w stępują­

cego zgodne są z odpow iedniem i ilo ścia ­ mi dla rów nika słońca.

Inny znany astronom H. Seeliger w rozprawie, um ieszczonej w r. 1901 w Sprawozd. Akad. Monach, p. t. „Ueber kosm ische Staubm assen und das Zodia- k a lłich t“, w zw iązku z ogólnem i sw e mi badaniami nad ośw ietleniem mas zło żo­

nych z „pyłu kosm icznego", zatrzym uje się długo nad w ytłum aczeniem św ia tła zw ierzyń cow ego. Przez m asę „pyłu ko­

sm iczn ego1* rozum ie on ciałka, których średnica m ałą je st w porównaniu z ich od­

ległością. Zdaniem Seeligera następująca teorya św iatła zodyakalnogo u w zględ ­ niająca ju ż obserw acye Marchanda i Ma- ksa W olfa, je st najprostsza.

Przestrzeń układu słonecznego rozcią­

gająca się dookoła słońca aż poza orbitę

ziem i, zapełniona je st cząstkami p yłu

kosm icznego, odbijającem i św ia tło s ło ­

neczne. Obłok te g o p yłu ugrupow any

je st w płaszczyźnie, w której leży os

(6)

822

W SZECHŚW IAT N r 5 2

św ia tła zw ierzyń cow ego, tak że w k ie­

runku prostopadłym do tej płaszczyzny rozpościera się ona w zględ n ie niedaleko.

P o n iew a ż św iatło zodyakalne nie w y k a ­ zuje, jak się zdaje, stałych różnic, z a w i­

słych od pór roku, tedy w płaszczyźnie tej rozpościera się nasz obłok jednakow o w e w szystk ich kierunkach. W ogólnych w ięc rysach obłok pyłu k osm icznego będzie posiadał k szta łt kręgu obrotow e­

go, którego środek leży w słońcu i k tó­

ry sięg a aż poza orbitę ziem i. G ęstość rozkładu m asy prawdopodobnie m aleje z odległością od słońca; m ożliw e jest, że masa ta rozpościera się daleko za ziem ię, ale je st tam w każdym razie bardzo rzadką, a przeto pozb aw ioną znaczniejszego w p ływ u .

. S eeliger tłum aczy „odblask“ po prze­

ciw nej stronie nieba przez szczeg ó ln y rodzaj odbicia św iatła, w ła śc iw y ciałom o szorstkiej pow ierzchni. W p o zycyi p rzeciw staw ienia odrzucają one znacznie w ięcej św iatła, n iżby w yp ad ało ze z w y ­

kłych, odnoszących się g łó w n ie do ciał o pow ierzchniach gładkich, praw odbija­

nia. Ju ż nasz k siężyc jak rów nież m ałe p lan ety nastręczają ciek aw e przykłady tak ich anomalij.

W idzim y tedy, że w n ajnow szych cza­

sach zagadka św iatłajjfzw ierzyń cow ego znacznie się do rozw iązan ia z b liż y ła : w dziedzinie obserw acyi W o lf zap o cząt­

kow uje ścisłe i pew ne badanie zjaw iska zapom ocą sp ecyaln ego przyrządu fo to ­ graficzn ego, a jednocześnie płodna i do­

n iosła dla w ielu k w estyj ciem nych te o ­ rya ośw ietlon ych m as pyłu kosm icznego, rozw ijana przez S eeligera, bezpośrednie znajduje zastosow an ie do w ytłu m aczen ia św ia tła zodyakalnego.

M. H. Horuńtz.

O DZIEDZICZENIU POTW ORNOŚCI.

T eratologia w sp ółczesn a rozpatruje zja­

w isk a potw orn ości jak o ob jaw y p la ­ styczn ości [ustrojów żyw ych , a n ajcięższe

n a w et zboczenia m orfologiczne winny- być rozw ażane jako przejaw zm ienności- Zmienność, prowadząca do w ytw arzania, n ow ych odmian, ras, gatunków , może;

czasam i w ytw arzać isto ty o bardzo od­

miennej od rodzicielskiej budowie, k tó ra w otaczającem je środowisku nie znaj­

dują odpow iednich w arunków istn ien ia i g i n ą : są to t. zw . potw orności d o ży cia niezdolne. W iadomo, że od naj­

cięższych postaci potw orności, d o lekkich t. zw . zboczeń, m ożna wyśledzić- cały szereg przejść pośrednich, lek k ia zaś zboczenia często m ogą b yć sta n ow ­ czo uwTażane za objaw zm ienności, dą­

żą cy do w ytw orzen ia now ej odmiany.

W iadom o, jak w ażn ą k w estyą j e s t d ziedziczenie takich zboczeń nieznacz­

nych, tą drogą bow iem u trw alić si%

m ogą odm iany nowe; rozszerzając to<

zagad n ienie dochodzim y do spraw y dzie­

dziczenia potw orności w ogóle.

Jeden z tw órców tera to lo g ii n ow o cze­

snej, Izydor G eoffroy-Saint-H ilaire, przy­

puszcza m ożność dziedziczenia w szelk ich p otw orn ości—za w yjątkiem p otw orn ości złożonych. D arw in w swej „Zm ienności roślin i zw ierzą t11 m ów i o dziedziczeniu

„potw orności w rodzonych11. D zied zicze­

n ie zboczeń bardzo n iezn a czn ych ,jak np*

albinizm, p olegający na wrodzonym bra­

ku barwnika, je st faktem znanym p o ­ w szechnie. Tak np. odmiana m yszy bia­

ły ch przedstaw ia albinizm u trw a lon y dziedzicznie a tak stale, że p osłu żył on n a w et do badań dośw iadczalnych nad te le g o n ią (p. W szechśw . z r. 1901 nr. 6)_

N iezm iernie ciek aw y przypadek albi- nizmu ukrytego u ojca opisany zo sta ł przed czterdziestu la ty przez C o in d e a : p ew ien człow iek, zupełnie norm alny, m iał z dw u żon troje dzieci, dotknią- ty c h albinizm em zupełnym . Mamy t u do czynien ia jakby z „w ybuchow em 11 p o­

w stan iem potw orności (odm iany n ow ej w pojęciu H. de Yriesa?).

D zied ziczen ie anomalij w rodzaju w ar­

g i zajęczej było stw ierdzone przez L u­

casa i D arw ina. P rzecież przed n im i I. G eoffroy-S.-H ilaire przeczył m ożliw o­

ści dziedziczenia te g o zboczenia.

U człow ieka najbardziej jaskraw o d zie-

(7)

N r 5 2 WSZECHŚWIAT 8 2 3

dzicznem i są zboczenia dotyczące koń ­

czyn, a szczególniej ilości palców . D z ie­

d ziczy się zarów no brak palców u rąk lub nóg, jako też i nadmierna ich ilość.

P o d łu g w ielu w tym w zględ zie obser- w acyj, w dziedziczeniu braku palców w yb itn ym nader je st w p ły w ojca.

P rzypadki w ielop alczastości (polydakty- lii), a szczególniej sześciopalczastości dziedzicznej|są cytow ane niezm iernie czę­

sto. Anom alia ta w ystępuje daleko czę-

j

ściej na rękach, niż na nogach, i d zie­

d ziczy się z ogrom ną uporczyw ością.

W zm ianki o tej anom alii dziedzicznej spotykają się ju ż w B iblii i pod ich w p ływ em Leonardo da Y inci w swej słynnej „W ieczerzy11 nam alow ał jednego z ap ostołów z ręką o sześciu palcach.

P o d łu g M aupertuisa istnieją rodziny sze- ściopalczaste, gd zie zboczenie to było dziedzicznem aż do czw artego pokolenia.

Toż samo stw ierd ził słynny antropolog P . Broca. Ciekawem i bardzo w tej m ie­

rze są badania dośw iadczalne L. Marti- n e t a : udało mu się drogą doboru sztu cz­

n ego utrw alić w ielop alczastość u kur­

cząt, a to w ciągu czterech pokoleń.

r O bserwowano też u ludzi w ielo p a lcza ­ stość dziedziczną, lecz dotykającą jednej tylk o płci, m ian ow icie w yłączn ie męż­

czyzn. Częstem je st jednakże obustron­

ne dziedziczenie te g o zboczenia. Tak np. w końcu w ieku osiem nastego w szy-

j

scy m ieszkańcy w iosk i francuskiej E y- caux, którzy od czasów bardzo dawnych łą czy li się w y łączn ie pom iędzy sobą, b yli d otknięci sześciopalczastością u rąk i nóg.

P o pewnym czasie anom alia ta znikła, a to w skutek późniejszego zaw ierania m ałżeństw z m ieszkańcam i w iosek oko-

j

licznych.

Co do potw orności bardziej ciężkich, | jak np. przypadki braku zupełnego koń­

czyn, nie m ożna dotąd nic pew nego po- ; w ied zieć. W znacznej jednak w ięk szości '■

przypadków znanych i zbadanych do­

kładnie, ciężkie przypadki t. zw . ektro- m elii przew ażnie się nie dziedziczyły.

W zrost w yb itn ie k arłow aty lub olbrzy­

m i zaliczanym je st do potw orności. Otóż co dotyczę znanych w historyi karłów, to zazw yczaj w y d a w a ły one potom stw o

zupełnie normalne : znane w tym w z g lę­

dzie próby K atarzyny Medycejskiej w y ­ tw orzenia rasy karłów dały w yn ik i ujem­

ne. Zresztą w iększość „słyn n ych 11 kar­

łó w przedstawia się w obec krytyki póź­

niejszej jako dotknięta zboczeniam i nie teratologicznej lecz patologicznej natury, co oczyw iście zasadniczo zm ienia istotę rzeczy.

Olbrzymi rów nież najczęściej w ydają potom stw o o w zroście zw ykłym , a czę­

sto dotknięci są bezpłodnością zupełną.

Pozatem z pom iędzy lżejszych p otw or­

ności w ym ienić n ależy w ielosu tk ow ość (polymastia), która je st bezsprzecznie dziedziczną, jak to ju ż w r. 1817 stw ier­

dził A. de Jussieu.

W iele ras zw ierząt i roślin udom ow io­

nych przedstaw ia n iew ątp liw ie odmiany teratologiczne, utrw alone drogą d zie­

dziczności. Znanym np. je st p rzytoczo­

ny przez Darwina fak t utrw alenia rasy ow iec o bardzo krótkich kończynach, która zapom ocą odpow iedniego doboru została w yprow adzona z paru przypad­

kow o zauw ażonych potw ornych osobni­

ków. G dy taka rasa potw orna rozmna­

ża się n ależycie i przestanie razić nas w ypaczeniem sw ych k szta łtó w — w ów czas zw ykliśm y ją u w ażać za „normalną11, bo i je st ona nią w istocie. M im ow oli przy­

chodzi tu na m yśl określenie p otw orno­

ści, podane w 1605 roku *) przez terato- loga francuskiego R io la n a : „ ...n o v u m est & deforme, itaąu e m onstrosum 11. N ie­

mniej przeto, gd y będziem y p orów nyw ali niektóre rasy zw ierząt dom ow ych z ich formami pierw otnem i w stanie dzikim, m ożem y w pew nych przypadkach odróż­

nić odmiany, p ow stałe w skutek utrw a­

lenia n a g le w ystępującej potworności, od ras w ytw orzon ych drogą pow olnego nagrom adzania się n iew idocznych zmian organizacyi. Tak np. Guinard w swoim

„Precis de T era to lo g ie11 podaje jako przykład „potw orności kończyn, które sta ły się charakterystycznem i dla pew ­ nych rasa, rasę kur o nadmiernie krót­

kich nogach, a obok m ów i o jamniku,

0 „De Monstro nato Lutetiae anno Domini

MDCY disputatio philosophica11. Cap. I.

(8)

8 g 4 ' w s z e c h ś w i a t N r 5 2

jako o rów nież potwornej odm ianie. Z da­

je mi się w szelako, że w tym drugim przypadku m am y do czynienia z rasą, p ow stałą w skutek dłu gotrw ałych zmian przystosow aw czych. O czyw iście różnice pom iędzy jednym a drugim sposobem pow staw ania odmian m uszą b yć w y łą c z ­ nie natury ilościow ej, a nie jakościow ej.

Zdarzają się i utrw alenia dziedziczne cech bardziej w ażnych, niżeli w ym ien io­

ne w yżej anom alie kończyn. P om ięd zy 1552 a 1760 r. zauw ażono w Chili zja­

w ianie się wśród stad bydła ro gatego osobników o szczególn ie zniekształconej czaszce: dolna część kości n osow ych i górne szczęk ow e b yły w strzym ane w rozwoju, w skutek czego żu ch w a za­

k rzyw iała się potw ornie ku górze i cała czaszka - nabierała cech w yb itn ego pro- gnatyzm u d olnego (brachygnatyzm u g ó r­

nego). Odmiana ta została utrw alon a dziedzicznie i obecnie je s t nader roz­

p ow szechniona w Chili pod n azw ą w ołu

„nata“.

Szczególnym i lubow nikam i u trw alania zapom ocą doboru sztucznego, przypadko­

w o trafiających się zboczeń potw ornych, są chińczycy. Z pom iędzy ras zw ierząt potw ornych h odow anych przez nich, w ym ienim y tu potw orną odmianę ow iec, zw anych Y u n g -ti: ow ce te odznaczają się brakiem zupełnym uszu zew nętrznych, co stan ow i zboczenie, uw ażane w tera- to lo g ii za dosyć ciężkie.

J eszcze ciek aw szą je s t rasa potw orna pewnej odm iany rybki złotej, w yh od o­

w ana rów nież przez chyńczyków . M ia­

now icie, w rasie Cyprinus m acrophtal- mus (t. zw . rybka-teleskop), odznaczającej się skróconą g ło w ą i dużem i w yłu p iaste- mi oczym a, u trw alili oni dosyć pow ażn ą potw orność, p olegającą na w idełkow atem rozdw ojeniu tylnej części ciała, w skutek czego ogo n ow a część kręgosłupa, wraz z m ięśniami, nerw am i i t. d. oraz z p łe­

tw am i ogonow em i, je st podw ojoną zu ­ pełnie. P otw orn ość ta je st w yraźn ie dziedziczną i d otk nięte n ią osobniki m nożą się bardzo ła tw o w akw aryach europejskich, przyczem zaw sze p o sia ­ dają dw a ogony. Czasam i jeden z ty c h ogon ów , praw y lub lew y, jest nieco

m niejszy od drugiego, lecz rozdw ojenie w ystępu je zaw sze *). Ze w zględu, że rozdw ojenie to rozciąga się na znaczną dosyć część kręgosłupa (3—4 cm w obec d łu gości całej rybki od 12 do 15 cm), m usim y uzać fak t ten za bardzo pow ażn y przypadek dziedziczenia ciężkiej potw or­

ności. Ciekawem i niezm iernie b y łyb y badania em bryologiczne nad zarodkami d w u o go n ow eg o Cyprinus macrophtalmus, szczególniej nad w czesnem i stadyam i p ow staw an ia ow ego rozdwojenia, lecz, o ile mi wiadomo, poszukiw ań w tym kierunku dotąd jeszcze nie robiono.

P rzechodząc obecnie do potw orności złożonych, m usimy zatrzym ać się nad spraw ą usposobienia dziedzicznego do w yd aw an ia na św ia t bliźniąt. A czk ol­

w iek pom iędzy potw ornościam i złożone- mi a normalnemi bliźniętam i ludzkiem i trudno je st dotąd ustan ow ić szereg n ie­

przerw any form pośrednich, a w ielu au­

torów przypuszcza, że są to zjaw iska o zupełnie różnych początkach, niemniej przeto ośm ielę się tw ierdzić, że zarówno p ow staw an ie bliźniąt, jak potw orności podw ójnych np. u człow ieka lub ssących—

zależy od w ła ściw o ści w k on stytu cyi ja jn ik a ... Otóż co d otyczę bliźniąt, to w iele nader obserw acyj zdaje się przem aw iać na korzyść przypuszczenia o istnieniu skłonności dziedzicznej do w y d aw an ia potom stw a bliźnięcego. P rzy ­ kłady takie podają: Q uatrefages, Dareste, B ertillon, Martin i w ielu innych. Cieka­

w ym w tej mierze je st fakt, podany przez Bóhm a o pewnej kobiecie, która pochodząc z rodziny, w której bliźnięta nader często się trafiały, w yd a ła na św ia t córki zrośnięte ze sobą w ok olicy m ostka (xiphopagia).

Z drugiej strony w tych rzadkich przypadkach, gd zie isto ty potw orne

') Kilka egzemplarzy żywych Cyprinus macrophtalmus z podwójnemi ogonami wi­

działem w tym roku w pracowni prof. Giar- da w Paryżu. Niektóre miały rozdwojenie niesymetryczne, lecz większość posiadała oba ogony jednakowo zupełnie rozwinięte. Obie płetwy ogonowe wykonywają współcześnie ruchy sterowe, co ma miejsce również i u osob­

ników wykazujących asymetryą w tych czę­

ściach zdwojonych.

(9)

N r 5 2 WSZECHSWIAT 8 2 5

z dwu osobników złożone p ozostaw iały

po sobie potom stw o, te ostatnie prawie zaw sze było zupełnie normalne. Tak np. słyn n i bracia Syam scy m ieli 22 dzie­

ci najzupełniej normalnych. W opisa­

nym przez B uxtorffa przypadku hetera- d elfii u człow ieka (potworność ta polega na tem, że jeden z dwu zrośniętych ze sobą osobników je st daleko m niejszy od drugiego i brak mu zazw yczaj gór­

nej ok olicy ciała), osobnik dotknięty tą potw ornością zo sta ł ojcem dzieci zu­

pełnie zdrow ych i normalnie zbudow a­

nych.

Z drugiej strony prawie zaw sze po­

tw ory złożone mają rodzeństw o normal- • ne. Stosuje się to przynajmniej do w szystk ich p otw orów ludzkich znanych w teratologii. Inaczej przecie rzecz się ma u ptaków . P iszą cy te słow a m iał sam sposobność stw ierdzenia niejedno­

krotnie, że np. napotkać można kury, znoszące, w pew nych odstępach czasu, jaja, w których rozw ijały się zarodki z zaczątkam i dw u lub n aw et w ięcej osobników . W przerwach pom iędzy ta- kiem i jajam i też same kury składały

j

i jaja normalne. To tamo stosow ać sie m oże i do t. zw . „jaj podwójnych", t. j.

zaw ierających po dw a żółtka w jednej skorupie. P a k t ten, ściśle stw ierdzony przez B roca i D arestea, je st dobrze zna­

n y w szystkim hodow com ptaków.

Z fak tów przytoczonych pow yżej m oż­

n a w ysn uć w niosek, że ciężkie przypad-

j

ki potw orności, szczególniej zaś potwor-

j

n ości złożonych, n ao g ó ł drogą dziedzicz­

n ości przekazyw ane nie są. O dw rotnie—

przypadki lżejsze, t. j. takie, w których

j

dotknięte niem i osobniki nie stają się ; przez to do ży cia niezdolne, i które może- I

my p oczyty w a ć do p ew n ego stopnia za I n ow o p ow stające odm iany—przeważnie są dziedzicznem i. Z naczenie biologiczne faktu teg o zdaje m i się b yć dosyć łat- w em do zrozum ienia. O ile przypadki p otw orności wyrazem zm ienności ustrojów , dążącej do p ow oływ an ia do życia w ciąż n ow ych odmian, ras, ga tu n ­ k ów i t. d., to ty lk o zm iany w zględn ie nieznaczne, t. j. n ie będące w zb yt w iel­

kiej sprzeczności z odziedziczoną przez

czas dłuższy przez przodków organiza- cyą, a tem samem bardziej odpow iada­

jące istniejącym warunkom zew nętrz­

nym, m ogą liczy ć na ostanie się w w a l­

ce o byt. W szelka zaś postać g w a łto w ­ nie od podobnych sobie isto t odbiegają­

ca, znajduje się w środowisku zb yt dla w y m o g ó w istnienia sw eg o nieodpow ied- niem, co oczyw iście musi odbić się i na jej płodności. Przypadki zaś potw orów płodnych, lecz w ydających na św iat po­

tom stw o normalne, musimy zaliczy ć do k ategoryi nie-dziedziczących się zboczeń, nabytych w ciągu życia indyw idualnego, w danym razie zarodkowego.

W idzim y, że zagadnienie o d ziedzicze­

niu potw orności je st tak samo ciemnem i w olbrzymiej w iększości przypadków trudnem do rozw iązania, jak i zagadnie­

nie o dziedziczeniu „normalnych" cech m orfologicznych. W danym przypadku, jak i w e w szystkich inuych, tak zagad­

nienia, zadaw ane przez teratologią, jak i jej m etody badania są i m uszą być też same, co i zagadnienia i m etody t. zw .

„em bryologii normalnej". D w ie te nau­

ki rozw ijały się historycznie w jaknaj- ściślejszej zależności wzajemnej i nadal w ten sam sposób rozw ijać się muszą.

Punktem zetknięcia się tych dwu nauk będzie zaw sze nieograniczona, n iew y ­ czerpana dziedzina indyw idualnych w a ­ hań rozw ojow ych, z których tw orzą się bądź odmiany nieznaczne, bądź zn ie­

kształcenia potworne.

N a zakończenie zw rócić m uszę u w a gę na pew ną k w estyą, do której jeszcze mam zam iar pow rócić w jednym z naj­

b liższych numerów W szechśw iata. Cho­

dzi mi m ianow icie o ścisłe rozgranicze­

nie dziedziczności teratologicznej od d zie­

dziczności patologicznej. O dziedziczenia zboczeń organizacyi, polegających na uw stecznionym , wstrzym anym , nadmier­

nym lub zm ienionym w o g ó le w zroście

narządów lub okolic ciała, nie n ależy

brać za jedno z dziedzicznością stanów

p atologiczn ych , lub też skłonności do

tych stanów . D ziedzina tera to lo gii w in ­

na być ściśle oddzielona od dziedziny

patologii, a to ze w zględu, że w isto ­

tach potw ornych w szystk ie tkanki po­

(10)

826

W SZECHŚW IAT N r 5 2

szczególn e są zupełnie normalne i zdro­

w e, a potw orność sama p o leg a w y łą c z ­ n ie na w zroście od zw y k łe g o różnym.

Określenie zaś, jakoby tera tologia nie m iała być niczem innem, jak p atologią zarodka, jest zg o ła naciąguiętem i nie- słusznem. Zdarzają się copraw da przy­

padki, w których obok zmian teratolo- giczn ych w rozwoju napotykają się i ob­

jaw y patologiczne, lecz przynależność przypadków tych do dziedziny teratolo- g ii jest obecnie w sposób p ow ażn y za- k w estyon ow an a (E. Rabaud). Z jaw iska potw orności w inniśm y rozw ażać jak o przejaw y zm ienności, pow ołującej do ż y ­ cia w iele odmian, z których następnie dobór dobór naturalny u trw ala jedne, drugie zaś na zagład ę skazuje. W jed ­ nym z niedaw nych num erów n aszego pism a prof. J. Nusbaum, m ów iąc o stw ier­

dzonym przez H. de Y riesa fak cie n a­

g łeg o , „ w y b u ch ow ego“ p ow staw an ia od­

mian w jednem pokoleniu w iesio łk a o l­

brzym iego (Oenothera gigas), n azw ał zjaw isko to objawem teratologiczn ym . Przykład ten ilustruje najlepiej zn acze­

nie b iologiczne zjaw isk p o tw o r n o śc i: są one w yrazem dążenia do w ytw orzen ia odmian nowych; zazw yczaj zm iany te są bardzo nieznaczne, nie uderzają oczu badacza i dopiero nagrom adzenie się ich przez czas dłuższy w yraża się w formie, nadającej się do zaregestrow an ia układ- n iczego. Obok jednak tak ich zm ian p o ­ w olnych, zdarzają się i n agłe, zw an e przez nas potwornem i, zm iany, w y tw a ­ rzające odrazu ob fity ma tery ał dla se­

gregu jącego działania doboru natu ral­

nego.

Jan Tur.

O T R Z Y M Y W A N IE

C IE N K IC H W A R S T W M ETA LO W Y C H ZAPOMOCĄ PROMIENI KATODALNYCH.

W iadom o, że podczas w ytw arzan ia promieni katodalnych w g a zach rozrze­

dzonych, cząsteczk i ciała, słu żą ceg o za katodę, zostają odryw ane i rozrzucane w przestrzeni, otaczającej oba bieguny.

| To zjaw isko zużytkow ano już w A m e­

ryce do wyrobu zw ierciad eł i oporników z platyny. S. H ou lleyign e stw ierdził, że

! w ten sposób na dowolnym podkładzie (np. na szkle, m etalu i t. p.) można, otrzym ać cienkie, trzym ające się podkła- [ du, w arstw y pew nych m etalów jako to : 1 p latyny, palladu, żelaza, niklu, kobaltu,

! miedzi, bizmutu, złota, srebra, cynku i cyny. Inne m etale dadzą się, zapew ne, rów nież u żyć do te g o celu, ale odpo­

w iednich prób jeszcze nie robiono. W ę-

\ g ie l natom iast, pomimo dośw iadczenia, trw ającego 7 godzin, nie dał żadnego osadu w id oczn ego. Z łoto daje bardzo piękny osad, m ający w św ietle przecho- I dzącem kolor zielo n y i w łasn ość siln eg o odbijania promieni. Srebro w dośw iad-

| czeniach H ou llevig n ego daw ało osady o bardzo różnej grubości. C iekaw e zja­

w isko dostrzeżono badając osad m iedzia­

ny. W św ietle przechodzącem osad ten posiad ał najpierw na całej przestrzeni jednostajny kolor zielony, potem zaś, p o ­

czynając od brzegów p łytki szklanej, na której został otrzym any, zaczęła w y stę ­ p ow ać zm iana w zabarw ieniu osadu, który przybierał stopniow o kolor żółty, a jednocześnie sta w a ł się bardziej prze­

zroczysty. H ou lleyign e przypuszcza, że proces krystalizacyi, dający się ła tw o spostrzedz pod mikroskopem i pow odu­

ją c y zm ianę zabarwienia, zo sta ł przerwa­

n y poniew aż cienka w arstw a osadu m e­

taliczn ego nie w ystarczała do tw o rze­

nia się k ryształów i d latego też osad nie przyjął jednostajnego żó łte g o zabar­

w ienia.

Z achow anie się otrzym yw anych osa­

dów je st w o g ó le bardzo rozm aite. Bar­

dzo ła tw o otrzym yw ane osady kobaltu, i niklu i żelaza nie rysują się przez po-

| cieranie suknem, natom iast osadom sre­

bra szkodzi n a w et oczyszczanie zw yk łym pędzlem. N ajw iększe zajęcie budzą cie-

j

n iutkie w arstew ki m etalu otrzym yw ane i na szkle. D la w ytw orzenia tych osadów

| m eta lo w ych um ieszcza się p ły tk ę szkla-

; ną, m ającą około 20 cm2 powierzchni,

! na szerokiej, poziom o um ieszczonej, ano­

dzie z glinu . N a 12— 15 mm ponad tą

ostatn ią znajduje się, rów nież poziom a

(11)

W SZECHŚW IAT 8 2 7

p łytka katody, utw orzona z teg o m eta­

lu, którego osad chcem y otrzymać. Całe urządzenie um ieszcza się pod dzwonem szklanym , w którym w ytw arza się próż­

nię taką, aby ciśnienie nie przekraczało setnych części milimetra. Prąd elektrycz­

n y otrzym uje się z cew ki wtórnej, przy­

rządu indukcyjnego Ruhmkorfa (system D u creteta z przerywaczem niezależnym ).

Przestrzeń ciem na H ittorfa, otaczająca katodę, dochodzi praw ie do płytki szkla­

nej, która ma być pokryta metalem.

D ziałan ie prądu elektrycznego rozpoczyna się od w ydzielenia, zaw artych w k a to­

dzie, gazów , które się ulatniają, zanim m etal zam ieni się w pył. B o u ty rzucił w tej sprawie zapytanie, czy w n iektó­

rych przypadkach, kiedy m etal, służący za katodę, je st zanieczyszczony d om iesz­

kami innych m etali, nie następuje naj­

pierw oddzielenie tych w łaśn ie dom ie­

szek, tak, że skład chem iczny osadu b y ł­

b y niepew ny. H ou llevign e odpowiada na to, że w jednem ze sw ych dośw iad­

czeń u żył za katodę srebra, zaw ierają­

cego miedź i w rezultacie katoda pokry­

ła się w arstw ą miedzi. Można to obja­

śnić tylk o w ten sposób, że z katody uw olniło się najpierw srebro i utw orzyło osad na anodzie, zaw arta zaś w srebrze miedź pozostała na katodz e, tw orząc na jej pow ierzchni wspom nianą pow yżej w arstw ę miedzi. W yniku teg o dośw iad­

czenia niepodobna, w szakże, uogólniać, gd yż w innych przypadkach przebieg dośw iadczenia m oże być w ręcz przeciw ­ ny, t. j. m oże się zdarzyć, że domieszki oddzielą się od katod y prędzej niż me­

tal zasadniczy.

P ierw szy okres doświadczenia, t. j.

w yd zielan ie się zaw artych w katodzie gazów , trw a szczególn iej długo, gdy u żyw am y platyny, a przedewszystkiem palladu. P o zam knięciu te g o okresu, zaczynają się oddzielać od katody czą­

steczk i danego ciała i osiadają w części na p rzeciw ległej p ły tce szklanej, w czę­

ści zaś na anodzie m etalicznej. Skoro się sądzi, że osad nabrał żądanej grubo­

ści, przeryw a się proces tw órczy, ochła­

dza cały przyrząd, w puszcza pow ietrze

i

w yjm uje płytkę, pokrytą w arstw ą me­

taliczną. Otrzymanym osadom m etalo­

wym można nadaw ać w szystk ie stopnie przezroczystości, aż do nieprzezroczysto- ści, stosow nie do długości trw ania dzia­

łania prądu elektrycznego (kilka godzin, , aż do kilku dni'. Grubość otrzym yw a­

nych w arstw nie je st dokładnie jednako-

| wa; przyrząd, u ży ty do doświadczeń, d aw ał w arstw y cieńsze w środku i na przekątnych płytek szklanych. Osady,

| zw łaszcza miedziane, wykazują, w ła ści­

w e cienkim płytkom , zjaw iska iryzacyi.

P osiadają w znacznym stopniu zdolność odbijania i trzym ają się p łytki szklanej tak mocno, że można je osuszać zapo­

m ocą pędzla lub bibułki angielskiej.

H oullevign e zapom ocą doświadczeń w y ­ kazał, że w w a rstw ie bizmutu, um iesz­

czonej w polu m agnetycznem , o sile 2 250 jednostek, nie w ystąp iły żadne zm ia­

ny w jej oporze elektrycznym ( = 26,90 ohma). Już dawniej Leduc zauw ażył, że

| czułość bizmutu na działanie m agnetyoz- j ne zależna je st od jeg o budowy kry­

stalicznej. Zdaje się w ięc, że bizmut, otrzym any zapom ocą promieni katodal- nych, je st zupełnie bezkształtny. Próby nadania temuż bizm utow i budow y kry-

| stali cznej przez rozgrzew anie do 350°

j

nie u dały się, poniew aż w takiej tempe-

j

raturze zm ieniają się w łasn ości metalu.

2) Przezroczyste w arstw y żelaza, w y- j staw ion e na działanie elektrom agnesu

w przyrządzie Kumhorfa pozw alają z ła ­ tw o ścią na stw ierdzenie rotacyjnej siły m agnetycznej. Zmiana siły pola m agne­

ty czn eg o o 12 250 jednostek w yn osiła obrót pola o 1°18'.

w. w.

KORESPONDENCYA WSZECHŚW IATA.

Redakcya Wszechświata pomieściła uprzed-

| nio w jednej ze swoich „Kronik naukowych"

krótką relacyę o pracy francuskiego badacza, w której ów patryota zachwalał działalność wina francuskiego czerwonego na organizm zwierzęcy, a tem samem i ludzki. Według doświadczeń przeprowadzonych przez uczo-

; nego, o którym mowa, wino francuskie nie-

j

tylko ma własność zwiększania wagi ciała,

j

ale co jest najważniejszem dla francuzów, że

I wpływa bardzo skutecznie na podniesienie

(12)

8 2 8 W SZECH ŚW IA T N r 5 2

płodności. Znakomite to odkrycie uczonego

francuskiego, ma podwójną wartość dla jego ojczyzny; raz, że stanowi piękną reklamę dla wina, drugi raz dlatego, że wobec stwier­

dzonego już niejednokrotkie zmniejszania się płodności u francuzów, głównie z powo­

du powszechnego u nich alkoholizmu, podaje to odkrycie środek nowy, bardzo prosty, bardzo skuteczny, a przytem i przyjemny dla celów przyjścia do równowagi w płodności.

Dla nas to odkrycie francuza miało podrzęd­

ne znaczenie, albowiem i bez wina francu­

skiego płodność u nas jest wystarczającą na razie, nawet budzi ona zazdrość u sąsiadów, skoro ją porównał pewien mąż stanu do płodności króliczej, ale tem nie mniej uwa­

żam za stosowne dać wiedzieć o odkryciu tem nowiem i naszej publiczności.

Na wielce nieprawdopodobne rezultaty ba­

dań uczonego francuskiego zwróciłem już w swoim czasie uwagę Redakcyi Wszech­

świata, cytując dzieła bardzo poważnych autorytetów nauki i wykazując, że w nich są zawarte wręcz przeciwne zdania, które stwierdzają prawdę ogólnie dzisiaj w dziedzi­

nie wiedzy przyrodniczej ustalonego przeko­

nania, że alkohol jest zabójcą płodności i że zwyradnia w alkoholizmie spłodzone potom­

stwo opojóic. Uwagi moje jednak nie odnio­

sły pożądanego skutku, albowiem widzimy w „Kronice naukowej" Wszechświata, nr. 49, str. 780, nową już znowu apologię alkoholu.

I tak, w notatce relacyjnej pod tytułem

„Alkohol a trawienie", podano krótkie stresz­

czenie pracy dv\ u uczonych mężów: Atwatera i Benedicta, pomieszczonej w naukowem cza­

sopiśmie „National Academy of Sciences".

Sprawozdawca powiada we Wszechświecie,

„że badacze rzeczeni przeprowadzili doświad­

czenia nad wartością alkoholu jako pożytuienia, w porównaniu z cukrem, mączką, tłuszczami i innemi składnikami zwykłych pokarmów...

i że wyniki ich badań wykazały, że powyżej 98% spożytego alkoholu utlenia się w orga­

nizmie i że jego energia potencyalna, czyli utajona zamienia się w energią czynną, cy- netyczną, równie doskonale, jak energia wszel­

kich zwykle używanych pokarmów. Zdaje się—powiada następnie sprawozdawca—że al­

kohol bardzo skutecznie zapobiega zużywaniu się tłuszczów organizmu... a o ile chodzi

0 całkowite zużycie energii pożywienia, drob­

ną wyższość posiada tryb życia antyalkolioliczny, osobliwie, jeżeli organizm ma wykonywać znaczne wysiłki mięśniowe; wszakże różnica jest tak drobna, że leży w granicach błędu doświadczenia". Tyle tylko podaje sprawo­

zdawca, ale i tego dostatecznie, ażeby każdy co przeczyta sprawozdanie z pracy dwu zna­

komitych uczonych, drukowanej w nauko­

wem czasopiśmie, godnej być streszczoną w poważnem wydawnictwie—mógł dojść do przekonania, że wszelkie dotychczasowe ba­

dania nad działalnością alkoholu, uznające wszystkie trunki wyskokowe za truciznę, są błędne i że przeciwnie alkohol jest pożywie­

niem, równie doskonaleni, jak cukier, mączka 1 t. d. Taką jest doniosłość sprawozdania, umieszczonego w łamach Wszechświata.

Niestety, na taki optymistyczny pogląd o działalności alkoholu tak ze strony uczo­

nych angielskich, jak sprawozdawcy, a zara­

zem prawdopodobnie i redakcyi Wszechświa ta, godzić się nie możemy, a to z powodów niżej przytoczonych.

1. Narazie chcemy zawierzyć rezultatom doświadczeń Atwatera i Benedicta i uznaje­

my je za słuszne, lecz zwracamy tylko uwagę naszą na działalność alkoholu w stosunku do centrów nerwowych. Alkohol działa na ośrodki nerwowe, kierujące czynnościami tak zwanemi fizyologicznemi w sposób deprymu­

jący, głównie podczas małej narkozy, a taka następuje już po użyciu niewielkiej ilości te­

go nektaru. W czasie narkozy znaczniejszej występują zboczenia w czynnościach, więc nieprawidłowości fizyologiczne, szczególniej w sferze działalności wydzielniczej; doświad­

czenia nasze, przeprowadzone nad rybami w instytucie zoologicznym we Lwowie, wy­

kazały nadmierne wydzielanie śluzu w całym kanale pokarmowym i na całej powierzchni ciała. Następnie centry nerwowe kierujące czynnościami mięśni bywają silnie zaatako­

wane, stąd niemożność utrzymania się na no­

gach, drżenie rąk i t. p. Ale najpotężniejsza działalność alkoholu ześrodkowuje się głów­

nie w sferze ośrodków nerwowych wyższych kategoryj, działalność ta „paraliżuje czynność ogniw wrażliwych dróg nerwowych, zawiesza sprawność fizyologiczno-psychiczną komórek mózgu, zatrzymuje bieg ich życia normalne­

go, przerywa potok świadomości". Tych wszystkich objawów działalności alkoholu chyba nikt zaprzeczać nie będzie, bo nie mo­

że; a więc prosty logiczny wniosek, że gdy­

by alkohol miał wszystkie własności przypi­

sywane mu przez autora, gdyby on jako pa­

liwo w ciele organizmów miał to znaczenie co cukier, mączka i t. d., gdyby zresztą przewyższał nawet tamte pod względem swo­

ich przymiotów, to już tylko z racyi szkodli­

wej działalności jego na ośrodki nerwowe usunięty być winien z użycia i uznany za truciznę, to też żaden rozsądny fizyolog nie będzie zaliczać alkoholu do rzędu środków spożywczych, lecz go zamieści w rubryce środków szkodliwych.

2. A teraz rozpatrzmy działalność alkoho­

lu jako źródła ciepła dla organizmu; przy­

puszczamy wraz z autorami, że 98% alkoho-

; lu, wprowadzonego do organizmu, zostało 1 spalone i że się wytworzyła dana ilość cie­

pła. Zachodzi pytanie, czy to ciepło idzie na korzyść istoty żyjącej, pojonej alkoholem?

Otóż na to pytanie nauka odpowiada sta­

nowczo, że nie idzie, albowiem wraz z wy­

tworzeniem się ciepła, powiększa się nadmier­

nie proces oziębiania, mianowicie wzrasta promieniowanie ciepła na zewnątrz wcale nie potrzebne, a tylko wywołane działalnością alkoholu, gdyż wskutek paraliżu naczyń włoskowatych całej skóry, te ostatnie rozsze­

rzają się znacznie, przypływ krwi się po­

większa i zamiast oczekiwanego ciepła, na­

stępuje oziębienie.

3. Innych stron szkodliwości alkoholu nie

podnoszę, każdy, kto się interesuje tym

Cytaty

Powiązane dokumenty

Trudno takiemu działaniu odmówić miana rozumowań – jest to nie tylko racjonalna, ale także najlepsza możliwa strategia, w przypadku gdy nie można czekać lub spodzie- wać

Wykreśl wyrazy, które nie powinny znaleźć się w zdaniu.. Mama przyniosła do domu

NNiiee pprrzzyy-- jjęęttoo uucchhwwaałł ddoottyycczząąccyycchh sspprraaww oossoo-- bboowwyycchh,, m m..iinn..:: pprrzzyyzznnaanniiaa pprraaww wwyykkoonnyywwaanniiaa

Do wniosku winny być załączone dokumenty i oświadczenia, jednoznacznie wykazujące, iż uprawniony podmiot ma prawo rozporządzać urządzeniem (jest jego

W planie poematu wydaje się, że zwyciężyć może każda z nich, dusza bohatera dostanie się albo Szatanowi, albo Chrystusowi.. Jeśli tak jest – a wszystko na to wskazuje –

proszę o to, żebyśmy już nie rozmawiali nad projektem uchwały, ponieważ jest to temat nie do załatwienia, natomiast jeszcze raz panie przewodniczący proszę pana o to,

W celu zrealizowania części studiów za granicą w ramach Programu Erasmus+ studenci WSZiB mogą wyjechać wyłącznie do uczelni partnerskich posiadających Kartę Uczelni Erasmusa+

Jednak nie może zostać pominięty gatunek (tu traktowany szerzej, jako sposób konceptualizowania idei), który obok powieści grozy i baśni jest fundatorem dzieł science