• Nie Znaleziono Wyników

PoL Kał. M aryański. - 6.

SŁUP.

O B R A ZEK Z ŻY C IA W M AŁEM M IA STEC ZK U . PRZEZ KLEMENSA JUNOSZĘ.

Bogobojne m iasto K urzełapki, ze w zglę­

du na swoje brudne domki, czarne k a łu ­ że, k o /y wychudzone i m ieszkańców zgłodniałych, a uczonych — było stylo­

we, przeto i te n mały fragm ent z jego dziejów również stylowym być musi.

Powyższe k ilk a wyrazów proszę uw a­

żać za przedmowę.

I.

O, dwa w ielkie duchy, używ ające już dziś rozkoszy raju, do was się zwracam!

Dopomóżcie mi podźwignąć brzemię, k tó ­ re spadło n a moje b a rk i — ciężar na­

p isania fragm entu z dziejów m iasteczka, a k u ra t podług słów, k tó re wsypali nie­

gdyś w moje niegodne uszy błogosławio­

nej i spraw iedliw ej pam ięci: uczony reb Boruch B ajgel i pełen n atch n ien ia po­

eta, reb P in k u s Steinerkopf.

T rudno n a w ątłej łodzi przewieść przez wzburzone fale stado wołów, tru ­ dno z w iotkiej trzciny zbudować w ielki most, trudno też słabemu pióru podźwi­

gn ąć w ielką wagę słów mędrców — n ie­

m niej p r-eto poważyłem się podjąć to zadanie, ufając, że stu d n ia pobłażliwo­

ści ludzkiej je st niew yczerpana, tudzież, że grzech fuszerstw a pow s/edniejszy je s t n a tym świecie, aniżeli cnoty i z a ­ sługi w ielkich majstrów...

O, nabożne, zacne i ciche m iasto K u­

rzełapki! obyś jeszcze mogło kiedyś za­

k w itn ąć w szczęściu, dostatkach i h an ­

dlu! oby liczba domostw twoich zw ięk­

szyła się siedm kroć! obyś opasane zostało murem szczęścia i zaw arte b ra ­ mami rozkoszy.

K tóż cię nie zna, o, m iasto bogobojne!

Nietylko ludzie d elik atn i i uczeni, ale naw et chłopi, ludzie gru bi i ordynarni, którzy potrafią tylko dźw igać sochę i wykopywać z ziemi kartofle, gbury, co nie zaznali sm aku kabały — także wiedzą, gdzie jesteś. Albowiem i n a j­

m niejszy robak, co pełza po ziemi lub mieszka, za pozwoleniem, w śmieciach, zna słońce, chociaż ono wcale go znać nie potrzebuje i, wogóle, nie ma do niego żadnego interesu.

A któż tego nie wie, o, m iasto bo­

gobojne i godne, żeś graniczyło niegdyś:

od południa z rzeką, od północy z górą piasczystą, od zachodu z magnackim pałacem, a od wschodu zaś z pięknym słupem, na kolor skarbow y malowanym, co pokazywał, ile je st w iorst do Wólki.

Obecnie, w tych granicach zaszła pew na delikatna dyferencya, mały ka­

w ałek różnicy, któ ry wszelako, jeżeli weźmiemy w oderwaniu i zaczniem y go badać okiem filozoficznem, może być u- w ażany sam w sobie jako cała różnica, co zależy od tego, w jakim stopniu człowiek myślący o tym przedmiocie g an g swego mózgu wydoskonalił.

Rzeka, co była od południowej stro ­ ny m iasta, obecnie rzek ą nie jest, po­

— 83 —

niew aż wyschła i niem a w niej ani kropli wody.

N atchniony P in k u s S teinerkopf n a ­ pisał o tym w ypadku w ielki poemat, z którego pozwolą sobie wydobyć tym ­ czasem jedną perłą:

„Mówią, ludzie, co dzieje sta re zn ają blizko, .„Ze niegdyś (cóż bo ujdzie pam ięci człowieka?) Kozy m iejskie w ypiły rzekę i nazw isko I odtąd się nazyw ać przestała t a rz e k a “ .

Co sią tyczy góry, to faktem jest, n a co każdy mógłby przyjąć deferow aną przysięgą, że jej tak że niema.

J a k złodziej, co wynosząc ze spichrza codzień po parą garncy zboża, może z czasem cały spichrz w ten sposób u- kraść, ta k w iatr, przez ciągłe dm ucha­

nie, ową górą wydmuchał, ponieważ była ona cała z piasku i nie m iała w sobie żadnej spoisti ści.

P ałacn m agnackiego tak że jnż niema.

Zdmuchnął go nie w iatr, ale praw dą powiedziawszy, nasze kochane żydki, o których wiadomo z Pism a, że nie ta ­ k ie pałace zdmuchiwali. W ja k i sposób to zrobili? W bardzo prosty.

Je d li potrochu m agnata, aż go zjedli (oby im to n a zdrowie posłużyło); po­

tem pałac opuszczony rozw alił się, po­

tem była licytacya, żydki kupili posadzki, okna, drzwi, drzewo, cegłą, przehandlo- w ali ten tow ar, puścili go w trzecie ręce — i z wielkiego gmachu, z pałacu m agnackiego nie zostało nic. Z m agna­

ckimi pałacam i i m ajątkam i dzieje sią często tak, ja k z ową górą, ponieważ podobne są one do piasku i nie m ają w sobie żadnej spoistości.

Słup od stro ny wschodniej, ten piękny słup, ma całą historyą. Że zaś ta hi- storya nie s ta ła sią dotychczas wielkim poematem, to należy przypisać temu, że żaden z w ielkich poetów przez Ku- rzełapki nie przejeżdżał.

Z nowości pom alowany był pięknie n a kolor skarbow y i pokazywał, ile je s t w iorst do W ólki; gdy sią cokolwiek ze­

starz ał, gdy go deszcze obmyły — prze­

s ta ł być m alowany i nie pokazywał już,

ile je st w iorst do W ólki, ale jeszcze trochę stał... Potem, zaczął mieć pró­

chnienie od dołu i przew rócił sią, a skoro sią przewrócił, to już nie stał, ale p rzy ­ najm niej jeszcze cokolwiek leżał — po­

tem go ukradli — i już naw et nie leżał.

A nie trzeb a zapominać, że ten słup s ta ł i leżał swego czasu od stron y wschodniej, co wcale nie je st bagatela.

Szczęśliwej pam ięci B oruch B ajgel (oby używ ał szczęścia ra ju ) wyszedłszy nieraz, bywało, za miasto, p atrz ał na ów słup (zanim go jeszcze u k radli) — patrzał i kiw ał głową.

Żadne prawo n a świecie nie zab ra­

n ia kiw ać głową, owszem, doświadczenie uczy, że bezpieczniej je st kiw ać głową, aniżeli n ią kręcić — to też Boruch k i­

w ał głow ą bezpiecznie a śmiało, a lu­

dzie widząc to, zatrzym yw ali sią i mó­

wili:

— No, no... sta ry B oruch głową kiw a!

Zapewne, głową każdy widzi i k iw a­

nie także widzi, ale dlaczego to k iw a­

nie je s t? co w niem je st? nie każdy potrafi wymiarkować.

Wiadomo, że śledź je st k aw ałek ryby i L ew iatan tak że kaw ałek ryby, ale między rybą a rybą bywa różnica.

Nie przyrów nyw ając, koń kiw a głową, jak mu w szyją gorąco, chłop też kiw a głową, ja k go żydek uczy rachow ać — człowiek uczony zaś kiw a głową, gdy ma ciężkie myślenie, a gdyby kto w ie­

dział, jak ie B oruch ciężkie m yślenie miał — toby tak że pokiw ał głową.

W szystko n a świecie ma swoją mia­

rą: jedne rzeczy dadzą sią zważyć fa n ­ tam i, drugie odmierzyć łokciem, albo kw artą, według swojej n atury, ale n a m ądre m yślenie niem a kw arty, ani łokcia, bo ono bardzo w ielkie jest.

B oruch B ajgel lubił czasem chodzić za miasto, a wyszedłszy za miasto, sia­

dał zw ykle nad suchym rowem i pa­

trz a ł n a słup (póki ten jeszcze stał), p atrz ał n a słup i widział, że on pró­

chnieje od dołu i m iarkował, że się ten słup przew róci — i że ja k sią prze­

wróci — to będzie leżał.

— 8 4 —

W szystko to Boruch naprzód widział i — kiw ał głową.

, Zachodzi tera z w ielkie pytanie, dla­

czego kiw ał? Dlaczego m iał się m ar­

tw ić o słup? Co go mógł obchodzić ten k aw ał drzewa, z resztkam i farby, z pró­

chnem, z oberw aną tabliczką? Chce się słup przew racać, niech go dyabli we­

zmą, niech się przew raca, niech ginie,

— po ma do tego nabożny, uczony i p ra­

wowierny żyd.

T ak myśleć mogła każda ciasna, zam­

k n ięta, zaszpuntow ana głowa — ale głowa, k tó ra je st o tw arta szeroko i wcale nie zab ita gwoździami, mogła nadać swym myślom zupełnie inny obrót, mo­

gła mniej więcej tak ie robić kombina- cye:

— B oruch p atrzy n a słup, bo ma źrenice oczu zw rócone w tym kierunku

— ale niem a żadnego powodu, żeby pa­

trz ą c n a słup, tjlk o o słupie myślał.

K to zrobił tak ie przypuszczenie, ten był ta k blizki prawdy, ja k sługa wasz niegodny blizki je st papieru, na którym pisze te słowa... B oruch patrzał n a słup (zanim go jeszcze ukradli), ale m yślał o swojem kochanem m iasteczku, w któ- rem św iatło dnia ujrzał, w którem po­

znał słodycz k siąg mądrości, doczekał sędziwych lat, siwej brody, delikatnych prawnuczków , miru, znaczenia i posza­

now ania u ludzi...

Słup próchniał powoli od dołu... a m ia­

sto?...

n .

J e s t to rzecz od daw na wiadoma, że szczupak psuje się od głowy, życie od fałszywej m ądrości i różnych dyabel- skich wynalazków, a biedne żydowskie m iasteczko (oby je nieszczęście mijało!) od złych objczajów i od nank nieczy­

stych, k tóre chcą się wpychać w ko­

szerne dusze żydowskie. Życie stoi na obyczajach, obyczaje stoją na zakonie

— więc też słup, co od dołu próchnie­

je, może być uw ażany w tym razie jako porównanie, k tó re d elik atn a głowa po­

w in n a rozumieć,, i

— Oh, oh, — jęczał nieraz spraw ie­

dliwej pamięci Boruch B ajgel, —- oh, ludzie nie pam iętają i pism a nie prze­

chowały daty, odkąd już m iasto Kurze- łap k i było porządnem miasteczkiem ży- dowskiem. W szystko tu było: życie spokojne i szczęście, i nabożność, i m ą­

drość, i trocbę handla, i katolików , ilu potrzeba, aby koło nich można było żyć.

Niczego nie brakło. B yła szkoła, ła ­ źnia, był rzeźnik, był rabin.

I ja k i rabin!

Ten sam, o którym w jednym ze swych poematów, pisał niezapom niany P in k u s Steinerkopf.

„Mędrzec zaiste w ielki, tonący wśród badań, G ardził trefn ą nanką, co gw iazdy chce liczyć, W wiedzy apikoresów nie lubił się ćwiczyć, Lecz siedząc nad k ab ałą w sobolowem futrze, D um ał i głowę tru d ził ciężkiem i m yślam i I odkrył: że „przedw czoraj11 zm ieni się w „po­

ju trz e ,“

Je ż e li czas wywrócić do góry nogam i1*.

Gdybym wziął najm niejsze piórko z w róbla i piórkiem tern ja k najdro­

bniej pisał, to musiałbym zapisać siedem w ielkich skór wołowych, chcąc dokładnie podać potomności to wszystko, co o tym w ielkim rab inie mówiono.

N a w ykonanie takiego dzieła trzeb a żyć przynajm niej osiem naście razy po osiem naście lat, ale że, chociaż już du­

żo żydków trud ni się medycyną, jeszcze sposobu na ta k długie życie nie w yna­

leźli, więc wolę od tego zam iaru od­

stąpić i zanotować tylko jedno zdanie, które ra b i w niezgłębionej swojej mą­

drości powiedział, w czasie w ielkiego nieszczęścia, jak ie spadło n a biedne m ia­

sto K urzełapki.

K to przeczyta to opowiadanie do k oń­

ca, przekona się, że Boruch dobrze wie­

dział, dlaczego patrzył n a słup i dla­

czego przytem kiw ał głową.

W iadom ą je st rzeczą, że jak do bu­

telk i należy się korek, ta k do żydow­

skiego m iasteczka musi być dopasowa­

ny burm istrz. W praw dzie n ik t nie za­

przeczy, a n aw et każdy m yślący żyd

— 85 —

gotów je st przyznać, że gdyby butelka nie m iała wcale korka, to pomimo tego nie stałaby się ani, z przeproszeniem, psem, ani kotem, tylko byłaby jak przed­

tem butelką.

Mogliby nasze żydki (oby się mno­

żyli szczęśliwie!) powiedzieć na ten te ­ m at dużo ciekawych rzeczy, ale pam ię­

ta ją oni, że n a to język opasany je st murem zębów i zam knięty bram ą ust, żeby się za bardzo na św iat nie wysu­

wał.

Opuściwszy przeto długie filozoficzne wywody, ja k ie z tego p unktu przycze­

pienia snućby można, powiadamy pro­

stym językiem, że do K urzychłapek n a ­ stał nowy burm istrz.

Niedawno uczony jeden człowiek mó­

w ił: „nowy burm istrz, nowe pow ietrze", gdyż byw ają różne gatu n k i burm istrzów i rozm aite g atu n k i powietrza.

Zdawało się nabożnym żydkom w Ku- rzychłapkach, że ze w szystkich złych burm istrzów , ten, co nastał, był n a j­

gorszy. Co robić? H am an m a liczne po­

tomstwo...

Od pierw szego dnia swego przybycia, nowy burm istrz zaraz zaczął pokazy­

wać żydkom, co to znaczy burm istrz — i, ja k lew, co ze swej nory czatuje na niewinnego baran ka, wysadził bardzo długie i bardzo ostre pazury. Co on w yrabiał!

Kazał zam iatać ulice; kto to kiedy w idział? K azał wywozić śmiecie z przed fiomów — jakby mu te biedne śmiecie co przeszkadzały! kazał staw iać szlach- tuz, ja k gdyby krowom i baranom nie było w szystko jedno, czy je rzeźnik za­

b ije pod gołem niebem, czy pod da­

chem...

Żydki zaczęli trochę m ruczyć; bo ktoby nie m ruczał n a tak ie prześlado­

w anie — ale to był dopiero początek.

Są n a świecie tak ie gęby, że jak im co smakuje, toby ciągle jadły... Burm i­

strzow i mało było śmieci i szlachtuza — zab rał się do pejsów.

Z robił cale polowanie n a pejsy. Men- dlówi co był przecie kupiec, znaczna

osoba i bogatego Ick a zięć, obciął pa­

rę czerwonawych pejsów, ślicznych ja k złoto, takich pejsów, co się z nich nie­

tylko sam Mendel, ale całe miasto py­

szniło.

W tenczas żydki zaczęli jeszcze b a r­

dziej mruczyć i ułożyli trzy n aście pun­

któw denuncyacyi, i to tak ich punktów, k tó re mogły zgubić n a zawsze nie je ­ dnego, ale trzydziestu dziewięciu b u r­

mistrzów.

Tymczasem, zanim posłali owe trzy­

naście punktów , zrobiło się tak ie zda­

rzenie, że stary Szmul, co trzym ał k a r­

czmę przy rogatce, um arł.

B urm istrz nie dał go pochować, n a hańbę, na wstyd, n a przykrość, n a k rzy ­ wdę duszy nieboszczyka, chciał go trz y ­ mać do trzeciego dnia bez pogrzebu.

W tenczas żydki zrobili gw ałt i poszli prosić rabina, żeby na burm istrza (oby się na naszych wrogów obróciła!) w ielką chorobę sprowadził.

Kiedy z głośnym lam entem i żalem stan ęli przed rabinem i opowiedzieli co jest, on myślał, myślał, długo m yślał i rzekł:

—- No, no, czasem zły byw a lepszy niż dobry.

D enuncyacya m iała ten skutek, że n a sta ł nowy burm istrz, całkiem dobry!

K ażdem u żydkowi mówił: „panie".

D zięki wielkim zasługom naszego r a ­ bina, jeszcze było w m iasteczku pół biedy; jeszcze można było troch ę żyć

— ale jednego razu przyjechali obce żydy i nam ówili rabina, żeby się prze­

niósł do innego m iasta.

B ogate gałgany! m ieli pieniądze, mo­

gli zrobić co chcieli.

I stało się, n a zm artw ienie, n a wstyd naszych K urzychłapek, że sław ny rab i je opuścił.

W tym to w łaśnie czasie, spraw iedli­

wej pamięci Boruch B ajgel zauważył, że słup od dołu zaczyna prędko próchnieć.

III.

K tórędy przychodzi nieszczęście? jak ie są jego drogi? w ja k i sposób zły duch

— 8 6 —

znajduje przystęp do ludzi? czy może sam podejmować liw erunek nieszczęścia, czy potrzebuje w spólnika?

Odrzuciwszy trzy pierw sze pytan ia do lepszego czasu, możemy z całą pe­

w nością odpowiedzieć n a czw arte, że n ik t lepiej od złego ducha nie rozumie interesów spółkowych.

Niem a się czemu dziwić. W ró g ży­

dów od początku św iata nieszczęściem handluje, m iał więc czas n ab rać do­

św iadczenia i praktyki.

W spólnikiem jego byw a praw ie za­

wsze kobieta, i, od czasu naszej m atki Ew y, stało się wiadomem, że: „gdzie dyabeł nie może, tam babę pośle“.

Że to się zawsze spraw dza, mamy do­

wód n a sm utnej historyi, ja k ą według nieodżałowanego B orucha B ajgela, a po­

niekąd i natchnionego wieszczym du­

chem P in k u sa Steinerkopfa, spisuję.

B urm istrz był bardzo dobry, nie mo­

gli się go dość nachw alić, a n ajg o rli­

wszym chw alcą był w łaśnie Mendel, bogatego Ic k a zięć, ten sam, któ ry za poprzedniego złego burm istrza u tracił parę swoich, ja k złoto ślicznych, pej­

sów.

On najw ięcej przeklinał burm istrza złego i jemu też dano było skosztować, ja k i ma sm ak burm istrz dobry!...

Zdaje się, że nie potrzebuję zape­

w niać czytelnika, że M endel m iał żonę, bo gdybym naw et zapew niał, że jej nie miał, toby n ik t nie chciał wierzyć, że nabożny żyd z K urzychłapek mógł żyć n a tym świecie bez żony. Miał, i to nie byle ja k ą żonę, bo bogatego B erk a córkę, kobietę nie bardzo ład n ą i nie bardzo brzydką, ale w sam ą m iarę ciekaw ą i gadatliw ą, ja k w szystkie żydówki w Ku- rzychłapkach. Z tej żony, k tó ra no­

siła piękne im ię Chany, miał M endel córeczkę, tylko jed n ą jedyną córeczkę M ałkę, ładn iejszą od m atki i dużo od niej ciekawszą.

To było lube dziecko! K aw ałek pię­

knej pociechy!

Nie darmo Boruch B ajgel przypu­

szczał, że przed przyjściem M ałki n a

św iat, M endlowa m usiała nastąpić n a kaw ałek obciętego paznogcia, albo też, że zobaczyła niespodziew anie czarnego kota i zlękła się mocno — dość, że M ałka rosła n a tak ie ziółko piękne jaciego f.

oby żydowskie oko nigdy nie w idziało!

Zły duch w iedział dobrze, co robi, gdy sobie ta k ą wspólniczkę dobierał.

M ałka m iała już, n a nieszczęście ludz­

kie, całe dw anaście lat, kiedy, dzięki denuncyacyi, zły burm istrz w yjechał z K urzychłapek, a na jego m iejsce n a­

sta ł burm istrz dobry.

T en dobry był dobry z całą swoją familiją!

P a n i burm istrzow a była dobra, panna burm istrzów na jeszcze lepsza, a krew ny pani burm istrzow ej, co do m ag istratu za p isarza nastał, był najlepszy.

Sam cymes! oby wrogom naszym co- dzień się ta k a dobroć trafiała!

M endel m iał u burm istrza wielkie za­

chowanie: mógł w mieście robić, co sam tylko chciał, potrafił siadać w kancela- ry i n a krześle, trzym ając w gębie cy­

garo, potrafił... czego on nie potrafił.

M endlowa m iała łaskę u pani b u r­

m istrzowej, a M ałka u całej fam ilii pana burm istrza...

Sama prezydentow a — ta k ją dla wielkiego honoru nazyw ali — mówiła, że rów nie ładnych oczu, ja k M ałka ma, nigdy jeszcze w swojem życiu nie wi­

działa... Dlaczego ta k mówiła? — ja nie wiem; oko je st oko, takie, czy owa­

kie, wszystko jedno przecież.

R az burm istrzow a zaczęła głaskać M ałkę po tw arzy i pow iedziała tak ie słowa:

— K ochana Małciu, ciebie szkoda, ty ta k a śliczna jesteś!

M ałka bezczelnica (jak to znać, że jej m atka n a paznogieć stąp iła) śm ieje się i py ta:

— Nu — a co ja mam zrobić, żeby mnie nie było szkoda?

— Przychodź do nas — powiada do­

b ra burm istrzow a — nauczysz się czy­

tać, pisać, a co będzie dalej, zobaczymy.

Zaczęła M ałka chodzić, zaczęła się

— 87 —

uczyć... Z początku n a krótko, potem coraz n a dłużej; zaczęła męczyć matkę, żeby jej spraw iła nowomodną suknię.

Mało jej było watów ki, tej szk ara­

dni cy!

W tym czasie Boruch B ajgel zauw a­

żył, że słup coraz bardziej próchnieje, zauważył to i długo, długo głową k i­

wał...

Na honor K urzychłapek naw et nie­

przyjaciel przyzna, że w mieście tern kw itnęła od najdaw niejszych czasów mądrość. W innem dużem i znacznem miejscu nie znalazłby może tylu nabo- żników i uczonych, którzy po całych dDiach, albo i po całych nocach prze­

siadyw ali nad książkam i, próbując czy­

ta ć św ięte słowa i tak , ja k się zwyczaj­

nie czyta, i n a odwrót, to znów zamie­

niając litery tego słowa n a liczby, robiąc najrozm aitsze w yrachow ania. .Ci uczeni czytali tek sty i kom entarze, i kom en­

tarze do kom entarzy, i znów do tych kom entarzy robili swoje kom entarze, ja k przystoi ludziom wielkiej m ądrości i ja k potrzeba jest.

Prow adzili pomiędzy sobą dysputy, a jak wzięli czasem w pięciu albo w sze­

ściu dwa słowa z Gem ary i zaczęli je delikatnym rozumem gryźć, to nieraz, od wiosennych św iąt aż do samych ku­

czek na jesieni, g ryźli je ja k orzechy i jeszcze się do samego ziarn k a nie do­

gryźli.

Nie je st dziw, że starzy ludzie z si- wemi brodami lubią przy ciepłym piecu, z fa jk ą w gębie, nad księgam i przesia­

dywać, bo sta ra krew chłodna jest, a wiadomo, że piec grzeje w plecy, fajk a w zęby, a nabożna księga wpuszcza ciepło w serce, i w cały środek czło­

w iek a— ale, że młodziki, co im praw ie dopiero n a św iat, co im może pachnąć z daleka in teres korzystny, propinacya, jarm ark, zapom inają o tem wszystkiem i wolą przesiadyw ać nad k się g a m i—to je st dziwno. Dziwno gdzieindziej, ale nie w K urzychłapkach, gdzie w ielka nabożność kw itnęła od wieków.

J a k miesiąc pomiędzy gwiazdami, tak

w śród młodych nabożników w K urzych­

łapkach ja śn ia ł F ajb u ś Mucha. Nie po­

chodził on an i z w ielkiego, an i z bo­

gatego rodu; n aw et praw dę powiedzia­

wszy, ojciec jego w cale nie był osoba, tylko kraw iec i to z pomiędzy biednych kraw ców najbiedniejszy, z pomiędzy w ielkich kapcanów najw iększy.

Nie m iał sta ry M ucha m ajątku, ale m iał za to Fajbusia.

J a k młody jeleń, kiedy mu się pić chce, zbiega z góry w dolinę szukać chłodnego źródła, ta k F a jb u ś zawsze spragniony, szukał ciągle m ądrości i, od poranku do późnej nocy, przesiadyw ał nad księgą. On nie wiedział, gdzie je s t i co koło niego jest, nie wiedział, ile kosztuje fu n t chleba, albo pół k w a rty kaszy, nie wiedział, ile dziur m a w swo­

jej kapocie, ani ile la t służy mu czapka.

Nic nie wiedział, ale za to w uczonych

Nic nie wiedział, ale za to w uczonych

Powiązane dokumenty