PoL Kał. M aryański. - 6.
SŁUP.
O B R A ZEK Z ŻY C IA W M AŁEM M IA STEC ZK U . PRZEZ KLEMENSA JUNOSZĘ.
Bogobojne m iasto K urzełapki, ze w zglę
du na swoje brudne domki, czarne k a łu że, k o /y wychudzone i m ieszkańców zgłodniałych, a uczonych — było stylo
we, przeto i te n mały fragm ent z jego dziejów również stylowym być musi.
Powyższe k ilk a wyrazów proszę uw a
żać za przedmowę.
I.
O, dwa w ielkie duchy, używ ające już dziś rozkoszy raju, do was się zwracam!
Dopomóżcie mi podźwignąć brzemię, k tó re spadło n a moje b a rk i — ciężar na
p isania fragm entu z dziejów m iasteczka, a k u ra t podług słów, k tó re wsypali nie
gdyś w moje niegodne uszy błogosławio
nej i spraw iedliw ej pam ięci: uczony reb Boruch B ajgel i pełen n atch n ien ia po
eta, reb P in k u s Steinerkopf.
T rudno n a w ątłej łodzi przewieść przez wzburzone fale stado wołów, tru dno z w iotkiej trzciny zbudować w ielki most, trudno też słabemu pióru podźwi
gn ąć w ielką wagę słów mędrców — n ie
m niej p r-eto poważyłem się podjąć to zadanie, ufając, że stu d n ia pobłażliwo
ści ludzkiej je st niew yczerpana, tudzież, że grzech fuszerstw a pow s/edniejszy je s t n a tym świecie, aniżeli cnoty i z a sługi w ielkich majstrów...
O, nabożne, zacne i ciche m iasto K u
rzełapki! obyś jeszcze mogło kiedyś za
k w itn ąć w szczęściu, dostatkach i h an
dlu! oby liczba domostw twoich zw ięk
szyła się siedm kroć! obyś opasane zostało murem szczęścia i zaw arte b ra mami rozkoszy.
K tóż cię nie zna, o, m iasto bogobojne!
Nietylko ludzie d elik atn i i uczeni, ale naw et chłopi, ludzie gru bi i ordynarni, którzy potrafią tylko dźw igać sochę i wykopywać z ziemi kartofle, gbury, co nie zaznali sm aku kabały — także wiedzą, gdzie jesteś. Albowiem i n a j
m niejszy robak, co pełza po ziemi lub mieszka, za pozwoleniem, w śmieciach, zna słońce, chociaż ono wcale go znać nie potrzebuje i, wogóle, nie ma do niego żadnego interesu.
A któż tego nie wie, o, m iasto bo
gobojne i godne, żeś graniczyło niegdyś:
od południa z rzeką, od północy z górą piasczystą, od zachodu z magnackim pałacem, a od wschodu zaś z pięknym słupem, na kolor skarbow y malowanym, co pokazywał, ile je st w iorst do Wólki.
Obecnie, w tych granicach zaszła pew na delikatna dyferencya, mały ka
w ałek różnicy, któ ry wszelako, jeżeli weźmiemy w oderwaniu i zaczniem y go badać okiem filozoficznem, może być u- w ażany sam w sobie jako cała różnica, co zależy od tego, w jakim stopniu człowiek myślący o tym przedmiocie g an g swego mózgu wydoskonalił.
Rzeka, co była od południowej stro ny m iasta, obecnie rzek ą nie jest, po
— 83 —
niew aż wyschła i niem a w niej ani kropli wody.
N atchniony P in k u s S teinerkopf n a pisał o tym w ypadku w ielki poemat, z którego pozwolą sobie wydobyć tym czasem jedną perłą:
„Mówią, ludzie, co dzieje sta re zn ają blizko, .„Ze niegdyś (cóż bo ujdzie pam ięci człowieka?) Kozy m iejskie w ypiły rzekę i nazw isko I odtąd się nazyw ać przestała t a rz e k a “ .
Co sią tyczy góry, to faktem jest, n a co każdy mógłby przyjąć deferow aną przysięgą, że jej tak że niema.
J a k złodziej, co wynosząc ze spichrza codzień po parą garncy zboża, może z czasem cały spichrz w ten sposób u- kraść, ta k w iatr, przez ciągłe dm ucha
nie, ową górą wydmuchał, ponieważ była ona cała z piasku i nie m iała w sobie żadnej spoisti ści.
P ałacn m agnackiego tak że jnż niema.
Zdmuchnął go nie w iatr, ale praw dą powiedziawszy, nasze kochane żydki, o których wiadomo z Pism a, że nie ta k ie pałace zdmuchiwali. W ja k i sposób to zrobili? W bardzo prosty.
Je d li potrochu m agnata, aż go zjedli (oby im to n a zdrowie posłużyło); po
tem pałac opuszczony rozw alił się, po
tem była licytacya, żydki kupili posadzki, okna, drzwi, drzewo, cegłą, przehandlo- w ali ten tow ar, puścili go w trzecie ręce — i z wielkiego gmachu, z pałacu m agnackiego nie zostało nic. Z m agna
ckimi pałacam i i m ajątkam i dzieje sią często tak, ja k z ową górą, ponieważ podobne są one do piasku i nie m ają w sobie żadnej spoistości.
Słup od stro ny wschodniej, ten piękny słup, ma całą historyą. Że zaś ta hi- storya nie s ta ła sią dotychczas wielkim poematem, to należy przypisać temu, że żaden z w ielkich poetów przez Ku- rzełapki nie przejeżdżał.
Z nowości pom alowany był pięknie n a kolor skarbow y i pokazywał, ile je s t w iorst do W ólki; gdy sią cokolwiek ze
starz ał, gdy go deszcze obmyły — prze
s ta ł być m alowany i nie pokazywał już,
ile je st w iorst do W ólki, ale jeszcze trochę stał... Potem, zaczął mieć pró
chnienie od dołu i przew rócił sią, a skoro sią przewrócił, to już nie stał, ale p rzy najm niej jeszcze cokolwiek leżał — po
tem go ukradli — i już naw et nie leżał.
A nie trzeb a zapominać, że ten słup s ta ł i leżał swego czasu od stron y wschodniej, co wcale nie je st bagatela.
Szczęśliwej pam ięci B oruch B ajgel (oby używ ał szczęścia ra ju ) wyszedłszy nieraz, bywało, za miasto, p atrz ał na ów słup (zanim go jeszcze u k radli) — patrzał i kiw ał głową.
Żadne prawo n a świecie nie zab ra
n ia kiw ać głową, owszem, doświadczenie uczy, że bezpieczniej je st kiw ać głową, aniżeli n ią kręcić — to też Boruch k i
w ał głow ą bezpiecznie a śmiało, a lu
dzie widząc to, zatrzym yw ali sią i mó
wili:
— No, no... sta ry B oruch głową kiw a!
Zapewne, głową każdy widzi i k iw a
nie także widzi, ale dlaczego to k iw a
nie je s t? co w niem je st? nie każdy potrafi wymiarkować.
Wiadomo, że śledź je st k aw ałek ryby i L ew iatan tak że kaw ałek ryby, ale między rybą a rybą bywa różnica.
Nie przyrów nyw ając, koń kiw a głową, jak mu w szyją gorąco, chłop też kiw a głową, ja k go żydek uczy rachow ać — człowiek uczony zaś kiw a głową, gdy ma ciężkie myślenie, a gdyby kto w ie
dział, jak ie B oruch ciężkie m yślenie miał — toby tak że pokiw ał głową.
W szystko n a świecie ma swoją mia
rą: jedne rzeczy dadzą sią zważyć fa n tam i, drugie odmierzyć łokciem, albo kw artą, według swojej n atury, ale n a m ądre m yślenie niem a kw arty, ani łokcia, bo ono bardzo w ielkie jest.
B oruch B ajgel lubił czasem chodzić za miasto, a wyszedłszy za miasto, sia
dał zw ykle nad suchym rowem i pa
trz a ł n a słup (póki ten jeszcze stał), p atrz ał n a słup i widział, że on pró
chnieje od dołu i m iarkował, że się ten słup przew róci — i że ja k sią prze
wróci — to będzie leżał.
— 8 4 —
W szystko to Boruch naprzód widział i — kiw ał głową.
, Zachodzi tera z w ielkie pytanie, dla
czego kiw ał? Dlaczego m iał się m ar
tw ić o słup? Co go mógł obchodzić ten k aw ał drzewa, z resztkam i farby, z pró
chnem, z oberw aną tabliczką? Chce się słup przew racać, niech go dyabli we
zmą, niech się przew raca, niech ginie,
— po ma do tego nabożny, uczony i p ra
wowierny żyd.
T ak myśleć mogła każda ciasna, zam
k n ięta, zaszpuntow ana głowa — ale głowa, k tó ra je st o tw arta szeroko i wcale nie zab ita gwoździami, mogła nadać swym myślom zupełnie inny obrót, mo
gła mniej więcej tak ie robić kombina- cye:
— B oruch p atrzy n a słup, bo ma źrenice oczu zw rócone w tym kierunku
— ale niem a żadnego powodu, żeby pa
trz ą c n a słup, tjlk o o słupie myślał.
K to zrobił tak ie przypuszczenie, ten był ta k blizki prawdy, ja k sługa wasz niegodny blizki je st papieru, na którym pisze te słowa... B oruch patrzał n a słup (zanim go jeszcze ukradli), ale m yślał o swojem kochanem m iasteczku, w któ- rem św iatło dnia ujrzał, w którem po
znał słodycz k siąg mądrości, doczekał sędziwych lat, siwej brody, delikatnych prawnuczków , miru, znaczenia i posza
now ania u ludzi...
Słup próchniał powoli od dołu... a m ia
sto?...
n .
J e s t to rzecz od daw na wiadoma, że szczupak psuje się od głowy, życie od fałszywej m ądrości i różnych dyabel- skich wynalazków, a biedne żydowskie m iasteczko (oby je nieszczęście mijało!) od złych objczajów i od nank nieczy
stych, k tóre chcą się wpychać w ko
szerne dusze żydowskie. Życie stoi na obyczajach, obyczaje stoją na zakonie
— więc też słup, co od dołu próchnie
je, może być uw ażany w tym razie jako porównanie, k tó re d elik atn a głowa po
w in n a rozumieć,, i
— Oh, oh, — jęczał nieraz spraw ie
dliwej pamięci Boruch B ajgel, —- oh, ludzie nie pam iętają i pism a nie prze
chowały daty, odkąd już m iasto Kurze- łap k i było porządnem miasteczkiem ży- dowskiem. W szystko tu było: życie spokojne i szczęście, i nabożność, i m ą
drość, i trocbę handla, i katolików , ilu potrzeba, aby koło nich można było żyć.
Niczego nie brakło. B yła szkoła, ła źnia, był rzeźnik, był rabin.
I ja k i rabin!
Ten sam, o którym w jednym ze swych poematów, pisał niezapom niany P in k u s Steinerkopf.
„Mędrzec zaiste w ielki, tonący wśród badań, G ardził trefn ą nanką, co gw iazdy chce liczyć, W wiedzy apikoresów nie lubił się ćwiczyć, Lecz siedząc nad k ab ałą w sobolowem futrze, D um ał i głowę tru d ził ciężkiem i m yślam i I odkrył: że „przedw czoraj11 zm ieni się w „po
ju trz e ,“
Je ż e li czas wywrócić do góry nogam i1*.
Gdybym wziął najm niejsze piórko z w róbla i piórkiem tern ja k najdro
bniej pisał, to musiałbym zapisać siedem w ielkich skór wołowych, chcąc dokładnie podać potomności to wszystko, co o tym w ielkim rab inie mówiono.
N a w ykonanie takiego dzieła trzeb a żyć przynajm niej osiem naście razy po osiem naście lat, ale że, chociaż już du
żo żydków trud ni się medycyną, jeszcze sposobu na ta k długie życie nie w yna
leźli, więc wolę od tego zam iaru od
stąpić i zanotować tylko jedno zdanie, które ra b i w niezgłębionej swojej mą
drości powiedział, w czasie w ielkiego nieszczęścia, jak ie spadło n a biedne m ia
sto K urzełapki.
K to przeczyta to opowiadanie do k oń
ca, przekona się, że Boruch dobrze wie
dział, dlaczego patrzył n a słup i dla
czego przytem kiw ał głową.
W iadom ą je st rzeczą, że jak do bu
telk i należy się korek, ta k do żydow
skiego m iasteczka musi być dopasowa
ny burm istrz. W praw dzie n ik t nie za
przeczy, a n aw et każdy m yślący żyd
— 85 —
gotów je st przyznać, że gdyby butelka nie m iała wcale korka, to pomimo tego nie stałaby się ani, z przeproszeniem, psem, ani kotem, tylko byłaby jak przed
tem butelką.
Mogliby nasze żydki (oby się mno
żyli szczęśliwie!) powiedzieć na ten te m at dużo ciekawych rzeczy, ale pam ię
ta ją oni, że n a to język opasany je st murem zębów i zam knięty bram ą ust, żeby się za bardzo na św iat nie wysu
wał.
Opuściwszy przeto długie filozoficzne wywody, ja k ie z tego p unktu przycze
pienia snućby można, powiadamy pro
stym językiem, że do K urzychłapek n a stał nowy burm istrz.
Niedawno uczony jeden człowiek mó
w ił: „nowy burm istrz, nowe pow ietrze", gdyż byw ają różne gatu n k i burm istrzów i rozm aite g atu n k i powietrza.
Zdawało się nabożnym żydkom w Ku- rzychłapkach, że ze w szystkich złych burm istrzów , ten, co nastał, był n a j
gorszy. Co robić? H am an m a liczne po
tomstwo...
Od pierw szego dnia swego przybycia, nowy burm istrz zaraz zaczął pokazy
wać żydkom, co to znaczy burm istrz — i, ja k lew, co ze swej nory czatuje na niewinnego baran ka, wysadził bardzo długie i bardzo ostre pazury. Co on w yrabiał!
Kazał zam iatać ulice; kto to kiedy w idział? K azał wywozić śmiecie z przed fiomów — jakby mu te biedne śmiecie co przeszkadzały! kazał staw iać szlach- tuz, ja k gdyby krowom i baranom nie było w szystko jedno, czy je rzeźnik za
b ije pod gołem niebem, czy pod da
chem...
Żydki zaczęli trochę m ruczyć; bo ktoby nie m ruczał n a tak ie prześlado
w anie — ale to był dopiero początek.
Są n a świecie tak ie gęby, że jak im co smakuje, toby ciągle jadły... Burm i
strzow i mało było śmieci i szlachtuza — zab rał się do pejsów.
Z robił cale polowanie n a pejsy. Men- dlówi co był przecie kupiec, znaczna
osoba i bogatego Ick a zięć, obciął pa
rę czerwonawych pejsów, ślicznych ja k złoto, takich pejsów, co się z nich nie
tylko sam Mendel, ale całe miasto py
szniło.
W tenczas żydki zaczęli jeszcze b a r
dziej mruczyć i ułożyli trzy n aście pun
któw denuncyacyi, i to tak ich punktów, k tó re mogły zgubić n a zawsze nie je dnego, ale trzydziestu dziewięciu b u r
mistrzów.
Tymczasem, zanim posłali owe trzy
naście punktów , zrobiło się tak ie zda
rzenie, że stary Szmul, co trzym ał k a r
czmę przy rogatce, um arł.
B urm istrz nie dał go pochować, n a hańbę, na wstyd, n a przykrość, n a k rzy wdę duszy nieboszczyka, chciał go trz y mać do trzeciego dnia bez pogrzebu.
W tenczas żydki zrobili gw ałt i poszli prosić rabina, żeby na burm istrza (oby się na naszych wrogów obróciła!) w ielką chorobę sprowadził.
Kiedy z głośnym lam entem i żalem stan ęli przed rabinem i opowiedzieli co jest, on myślał, myślał, długo m yślał i rzekł:
—- No, no, czasem zły byw a lepszy niż dobry.
D enuncyacya m iała ten skutek, że n a sta ł nowy burm istrz, całkiem dobry!
K ażdem u żydkowi mówił: „panie".
D zięki wielkim zasługom naszego r a bina, jeszcze było w m iasteczku pół biedy; jeszcze można było troch ę żyć
— ale jednego razu przyjechali obce żydy i nam ówili rabina, żeby się prze
niósł do innego m iasta.
B ogate gałgany! m ieli pieniądze, mo
gli zrobić co chcieli.
I stało się, n a zm artw ienie, n a wstyd naszych K urzychłapek, że sław ny rab i je opuścił.
W tym to w łaśnie czasie, spraw iedli
wej pamięci Boruch B ajgel zauważył, że słup od dołu zaczyna prędko próchnieć.
III.
K tórędy przychodzi nieszczęście? jak ie są jego drogi? w ja k i sposób zły duch
— 8 6 —
znajduje przystęp do ludzi? czy może sam podejmować liw erunek nieszczęścia, czy potrzebuje w spólnika?
Odrzuciwszy trzy pierw sze pytan ia do lepszego czasu, możemy z całą pe
w nością odpowiedzieć n a czw arte, że n ik t lepiej od złego ducha nie rozumie interesów spółkowych.
Niem a się czemu dziwić. W ró g ży
dów od początku św iata nieszczęściem handluje, m iał więc czas n ab rać do
św iadczenia i praktyki.
W spólnikiem jego byw a praw ie za
wsze kobieta, i, od czasu naszej m atki Ew y, stało się wiadomem, że: „gdzie dyabeł nie może, tam babę pośle“.
Że to się zawsze spraw dza, mamy do
wód n a sm utnej historyi, ja k ą według nieodżałowanego B orucha B ajgela, a po
niekąd i natchnionego wieszczym du
chem P in k u sa Steinerkopfa, spisuję.
B urm istrz był bardzo dobry, nie mo
gli się go dość nachw alić, a n ajg o rli
wszym chw alcą był w łaśnie Mendel, bogatego Ic k a zięć, ten sam, któ ry za poprzedniego złego burm istrza u tracił parę swoich, ja k złoto ślicznych, pej
sów.
On najw ięcej przeklinał burm istrza złego i jemu też dano było skosztować, ja k i ma sm ak burm istrz dobry!...
Zdaje się, że nie potrzebuję zape
w niać czytelnika, że M endel m iał żonę, bo gdybym naw et zapew niał, że jej nie miał, toby n ik t nie chciał wierzyć, że nabożny żyd z K urzychłapek mógł żyć n a tym świecie bez żony. Miał, i to nie byle ja k ą żonę, bo bogatego B erk a córkę, kobietę nie bardzo ład n ą i nie bardzo brzydką, ale w sam ą m iarę ciekaw ą i gadatliw ą, ja k w szystkie żydówki w Ku- rzychłapkach. Z tej żony, k tó ra no
siła piękne im ię Chany, miał M endel córeczkę, tylko jed n ą jedyną córeczkę M ałkę, ładn iejszą od m atki i dużo od niej ciekawszą.
To było lube dziecko! K aw ałek pię
knej pociechy!
Nie darmo Boruch B ajgel przypu
szczał, że przed przyjściem M ałki n a
św iat, M endlowa m usiała nastąpić n a kaw ałek obciętego paznogcia, albo też, że zobaczyła niespodziew anie czarnego kota i zlękła się mocno — dość, że M ałka rosła n a tak ie ziółko piękne jaciego f.
oby żydowskie oko nigdy nie w idziało!
Zły duch w iedział dobrze, co robi, gdy sobie ta k ą wspólniczkę dobierał.
M ałka m iała już, n a nieszczęście ludz
kie, całe dw anaście lat, kiedy, dzięki denuncyacyi, zły burm istrz w yjechał z K urzychłapek, a na jego m iejsce n a
sta ł burm istrz dobry.
T en dobry był dobry z całą swoją familiją!
P a n i burm istrzow a była dobra, panna burm istrzów na jeszcze lepsza, a krew ny pani burm istrzow ej, co do m ag istratu za p isarza nastał, był najlepszy.
Sam cymes! oby wrogom naszym co- dzień się ta k a dobroć trafiała!
M endel m iał u burm istrza wielkie za
chowanie: mógł w mieście robić, co sam tylko chciał, potrafił siadać w kancela- ry i n a krześle, trzym ając w gębie cy
garo, potrafił... czego on nie potrafił.
M endlowa m iała łaskę u pani b u r
m istrzowej, a M ałka u całej fam ilii pana burm istrza...
Sama prezydentow a — ta k ją dla wielkiego honoru nazyw ali — mówiła, że rów nie ładnych oczu, ja k M ałka ma, nigdy jeszcze w swojem życiu nie wi
działa... Dlaczego ta k mówiła? — ja nie wiem; oko je st oko, takie, czy owa
kie, wszystko jedno przecież.
R az burm istrzow a zaczęła głaskać M ałkę po tw arzy i pow iedziała tak ie słowa:
— K ochana Małciu, ciebie szkoda, ty ta k a śliczna jesteś!
M ałka bezczelnica (jak to znać, że jej m atka n a paznogieć stąp iła) śm ieje się i py ta:
— Nu — a co ja mam zrobić, żeby mnie nie było szkoda?
— Przychodź do nas — powiada do
b ra burm istrzow a — nauczysz się czy
tać, pisać, a co będzie dalej, zobaczymy.
Zaczęła M ałka chodzić, zaczęła się
— 87 —
uczyć... Z początku n a krótko, potem coraz n a dłużej; zaczęła męczyć matkę, żeby jej spraw iła nowomodną suknię.
Mało jej było watów ki, tej szk ara
dni cy!
W tym czasie Boruch B ajgel zauw a
żył, że słup coraz bardziej próchnieje, zauważył to i długo, długo głową k i
wał...
Na honor K urzychłapek naw et nie
przyjaciel przyzna, że w mieście tern kw itnęła od najdaw niejszych czasów mądrość. W innem dużem i znacznem miejscu nie znalazłby może tylu nabo- żników i uczonych, którzy po całych dDiach, albo i po całych nocach prze
siadyw ali nad książkam i, próbując czy
ta ć św ięte słowa i tak , ja k się zwyczaj
nie czyta, i n a odwrót, to znów zamie
niając litery tego słowa n a liczby, robiąc najrozm aitsze w yrachow ania. .Ci uczeni czytali tek sty i kom entarze, i kom en
tarze do kom entarzy, i znów do tych kom entarzy robili swoje kom entarze, ja k przystoi ludziom wielkiej m ądrości i ja k potrzeba jest.
Prow adzili pomiędzy sobą dysputy, a jak wzięli czasem w pięciu albo w sze
ściu dwa słowa z Gem ary i zaczęli je delikatnym rozumem gryźć, to nieraz, od wiosennych św iąt aż do samych ku
czek na jesieni, g ryźli je ja k orzechy i jeszcze się do samego ziarn k a nie do
gryźli.
Nie je st dziw, że starzy ludzie z si- wemi brodami lubią przy ciepłym piecu, z fa jk ą w gębie, nad księgam i przesia
dywać, bo sta ra krew chłodna jest, a wiadomo, że piec grzeje w plecy, fajk a w zęby, a nabożna księga wpuszcza ciepło w serce, i w cały środek czło
w iek a— ale, że młodziki, co im praw ie dopiero n a św iat, co im może pachnąć z daleka in teres korzystny, propinacya, jarm ark, zapom inają o tem wszystkiem i wolą przesiadyw ać nad k się g a m i—to je st dziwno. Dziwno gdzieindziej, ale nie w K urzychłapkach, gdzie w ielka nabożność kw itnęła od wieków.
J a k miesiąc pomiędzy gwiazdami, tak
w śród młodych nabożników w K urzych
łapkach ja śn ia ł F ajb u ś Mucha. Nie po
chodził on an i z w ielkiego, an i z bo
gatego rodu; n aw et praw dę powiedzia
wszy, ojciec jego w cale nie był osoba, tylko kraw iec i to z pomiędzy biednych kraw ców najbiedniejszy, z pomiędzy w ielkich kapcanów najw iększy.
Nie m iał sta ry M ucha m ajątku, ale m iał za to Fajbusia.
J a k młody jeleń, kiedy mu się pić chce, zbiega z góry w dolinę szukać chłodnego źródła, ta k F a jb u ś zawsze spragniony, szukał ciągle m ądrości i, od poranku do późnej nocy, przesiadyw ał nad księgą. On nie wiedział, gdzie je s t i co koło niego jest, nie wiedział, ile kosztuje fu n t chleba, albo pół k w a rty kaszy, nie wiedział, ile dziur m a w swo
jej kapocie, ani ile la t służy mu czapka.
Nic nie wiedział, ale za to w uczonych
Nic nie wiedział, ale za to w uczonych