• Nie Znaleziono Wyników

w różnych czasach i ich znaczenie.

Nakrycie głowy greczynek, przypominające kądziel i obo­

wiązki domowe.

Hełmy. rzymianek, przypomi­

nające mężom ich. zniewieścia- łość.

Nakrye:e głowy, mogące za­

stąpić parasol podczas deszczu. Wieża, po której myśl kobiety dążyła wzwryż.

Egipcyanka z czasów Faraonów.

Nakrycie głowy z metalu; w głowie przygniecionej takim ciężarem nie powstała żadną

myśl płocha.

Czepiec wdowi; odstręczał on i najśmielszych łowców for*

tuny wdowieńskiej,

!

*.>

*

Nakrycia głowy praktyczno, gdyż chusteczki, serwery i t. p. były zawsze pod ręką.

0

S ł ę d y wychowania.

P a n n ę M a r tę n a z y w a j ą dum ną, n iedostępną , z ło ­ śliw a. sk ąp ą , dziw aczką.... C z y s łu s z n i e ? J e s t du ­ m ną. bo od nikogo nic nie p o trz e b u je ; n iedostępną , bo n iep ro s z o n a nigdy się nie n a r z u c i; z łośliw ą, bo k a rc i g łu p c ó w i p lo t k a r z y ; sk ą p ą , bo nie w y d a nad to co m o że i po c a ły c h la ta c h w jednej chodzi sukni, a d z iw a c z k ą , bo m ó w i p r a w d ę w oczy.

P a n n ę M a r tę z n a m od d z ie c k a ; b a w iliś m y się p r z ć c ie ż w „ p łó tn o 11, „ ja s trz ę b ia i g o łę b ia 11, w „d o ł­

k i 11, „ m o s t “ ; do dziś b rz m i mi w u sza ch jej głosik d ź w ię c z n y .

Później, g d y b y ł a podlotkiem , c z ęsto t a ń c z y ­ liśm y z so b ą na w i e c z o ra c h , a p o tem s tra c iłe m ją z oczu. D opiero po tr z y d z ie s tu la ta c h z g ó r ą s p o t­

k a liś m y się znow u.

P r z y w i t a l i ś m y się najserd ecz n ie j i długo p r z y ­ p a t r y w a l i ś m y sie sobie.

— P o z n a ł e ś mnie, r a d c o ?

— J e s z c z e b y ! —- o d p a r łe m g ło sem n ie p e w n y m .

— A leśm y się p o d s t a r z e l i ? N i e p r a w d a ż ?

— N o , ta k b a r d z o znów.... — p o c z ą łe m się bronić.

Nie p o zw o liła mi s k o ń c z y ć ; u śm ie c h n ę ła się i rz e k ł a :

— Daj pokój, radco, p o m ięd zy p rz yja ciółm i istnieć p o w in n a s zc zero ść . W y b a c z , że się na c h w ile oddalę, p rz y n io sę gazety... o negda jsz e. Nie s t a ć mnie na p r e n u m e ro w a n ie , w ięc m u sz ę się o b ­ c h o d z ić p o ż y c z a n e m u

1 z n ik n ę ła za d r e w n i a n e m prz e p ie rz e n ie m . C o się to z tego p ieszc zonego dziecka, ocz ka w g ło w ie ro d z ic ó w , zrobiło! — m y ś la łe m , o d p r o ­ w a d z a j ą c w z r o k ie m p rz y ja c ió łk ę z lat m ło d o cian y ch . W r ó c ił a po chwili z g a z e ta m i p o sz a rp a n e m i, a w i d z ą c m ię z a m y ś lo n y m , z a p y ta ł a :

— O czem tak, r a d c o ?

Nie u k r y w a ł e m się, a on a w e stc h n ę ła .

— Za s z c z e r o ść , daję s z c z e r o ś ć — o d p a r ła — nie s p o d z ie w a ła m się i ja p o dobnego losu. M ów ią, ż e k a ż d y jest t k a c z e m s w e g o s z c z ę ś c ia lub niedoli;

s p r a w d z a się to w b a r d z o w ielu w y p a d k a c h , są je ­ dnak i takie, gdzie ciernie i z a w o d y p r z y g o t o w a ł o n a m w y c h o w a n i e . T a k si'e w ł a ś n ie ze m n ą stało.

B o ż e broń. iż b y m o b w in ia ła ro d z ic ó w ! Zacni ci, szlac h etn i i ukochani ludzie pragnęli w id z ie ć mnie n a js z c z ę śliw sz ą , m a rz y li, że c z e k a ją m nie dostatki, życie, pełne p r z y je m n o ś c i; to b y ło p o w o d e m , że w y ­ chow ali m nie n ie p ra k ty c z n ie . S k o ń c z y ła m p e n s y ę z d y p lo m e m , g ra ła m , ś p ie w a ła m , h a f to w a ła m , m a ­

l o w a ł a m m oty lk i i s z a le ty , s z w a jc a r s k ie , ta ń c z y ła m z g r a e y ą , s ł o w e m u m ia ła m w s z y s t k o , co w c h o d z i w z a k r e s „ d o b r e g o w y c h o w a n i a ’1 w e d łu g pojęć o gólnych, ale nie m ia ła m w y o b r a ż e n i a jak suknię u sz y ć , k a p e lu sz p rz e ro b ić a n a d e w s z y s t k o : nie. w i e ­ d ziałam , co to jest ż y c ie z p r a c y sam odzielnej.

W p r a w d z i e d a w a ł a m lekcye , lecz nie n au c z o n o m ię oszc zęd n o śc i, w ię c p ieniądz e z a ro b io n e r o z c h o d z iły się nie w ia d o m o gdzie. C z y ż p a n n a z k ilkanaśc ie t y s ią c a m i p o s a g u będzie p o t r z e b o w a ł a p r a c o w a ć ? T a k się p y ta n o , ra d co , p r z e d t r z y d z i e s t u laty , tak się p y t a j ą i dziś rodzice, n a le ż ą c y do s fe ry średnio ząn ic żn ej.

S k in ą łe m g ło w ą potak u jąc o , p a n n a M a r ta m ó ­ w i ł a d a l e j :

— Mijał ro k z a rokiem... k r ó le w ic z z a c z a r o ­ w a n y nie z ja w ia ł się; t y m c z a s e m p o c z ę ły na r o ­ dzinę n a s z ą s p a d a ć cios z a ciosem . Ojciec ze z m a r ­ tw ie n ia u m a rł i p o z o s t a ły ś m y z m a t k ą p r a w i e b e z ś r o d k ó w do życia. T a k ra d co , nie przesadzam ....

b ez ś r o d k ó w . Z a r a b ia ła m . W iele, m niejsza, dosyć, ż e śm y z m a t k ą ł a t a ł y biede, s p y c h a ją c dzień za dniem. Ale c z e k a ło mię coś bardziej o k ru tn e g o . U m a r ła p o c z c iw a m a tk a , z o s ta ła m s a m a jedna. R a d ­ co k o c h a n y , g d y b y nie w ia r a , g d y b y nie z a s a d y re- ligii, k tó r y c h nie z a p o m n ia n o w e mnie w sz c z e p ić , kto wie. c o b y m zrobiła. O ne mnie u r a to w a ł y .

P a n n a M a r ta ł z y o ta rła , a ja ucz ułe m , że mi coś w piersi ściska.

— Z a ł a m a ła m rę c e i z a p y t a ł a m siebie: co p o ­ c z ą ć ? gdzie się u d a ć ? Z a r o b e k mój. z a pięć g o ­ dzin n a u c z a n ia dziennie, p rz y n o s ił z b y t m ało. P r z e ­ niosłam się do w i ę k s z e g o m ia s ta i sp o tk a ło mnie r o z c z a r o w a n i e . P r z e k o n a ł a m sie. że od n a u c z y c i e ­ lek w y m a g a j ą w ie d z y , a ja p r a w i e nic nie um iałam . O g ło siła m się w g a z e ta c h , i zjaw ili się c h le b o d a w c y , lecz k a ż d y ż ą d a ł g r u n t o w n e g o w y k s z t a łc e n i a , p rze- d e w s z y s t k ie m z a ś j ę z y k ó w . C z y t a ł a m po fr a n c u sk u i niemiecku... jak pap u g a , p rz e k o n a ł a m sie jednak, że n a w e t po polsku d o b rz e pisać nie potrafię. O r a ­ ła m w a lc e i polki z zacięciem , ale o etiudach i g a ­ m ach . ich znaczeniu, nie m ia ła m pojęcia. B y ła m p r a w i e z e r e m ; ta nicość p r z e r a z i ła mnie... P r a c o ­ w a ć nad sobą. u c z y ć się! Ale n a u k a w y m a g a czasu i środków,, D ługo się b o r y k a ła m z b ie d ą ostatn ią i u p o k o rz e n ie m ; to n a u c z a ła m m a łe dzieci, to m a t ­ k o w a ła m dzieciom z a m o ż n y c h ro d z ic ó w w ciepli­

cach, g o s p o d a r o w a ła m po , d w o r a c h w iejskich, ale w s z ę d z ie p łacono mi m izernie, bo m a ło um iałam . D ziś j e s te m n a u c z y c ie lk ą w o c h ro n ie ; do niewielkiej p en s y i m iesięcznej d o ra b ia m sobie lek cy a m i u bie­

d n y c h rz em ieślników .

— I w y s t a r c z ą to p a n i ? — z a p y ta ł e m nieśmiało.

— Musi — o d p a r ła ze s m u t n y m uśm iechem . — P ó k i z d r o w ie słu ży , j e sz c z e ż y je się jako tako, ale...

nie daj B oże c h o r o b y !

Zm ieniłem p rz e d m io t r o z m o w y , w sp o m n ia łe m o d a w n y c h cz a sa c h — p a n n a M a r ta o ż y w ił a si.ę lecz nie na długo.

— Ach! ten „sen na k w ia ta c h ...11 — rz e k ła z p e w n ą g o ry c z ą . — M arzenia, nadzieje, gdzie o n e ? Ż y cie m oje b y ło ciężkie, b a r d z o ciężkie a j e d n a k nie u p a d ła m na duchu i w y s z ła m z w a łk i • z w y c ię s k o . - Jeżeli mi się p rz e d ch w ila w y r w a ł y s ł o w a g o r y ­ cz y , to na w s p o m n ie n ie ty s ię c y ofiar n ie o p a tr z n e g o w y c h o w a n i a , k tó r e m o g ł y b y b y ć s z c z ę śliw e a c ic r - pią głód i n ajd o tk liw sz e u p o korz enia. J a s a m a je?

sieni, m a ło p o trz e b u ję i jeże'.i cierpię. to t a k ż e ' s a ­ m a, ale w y o b r a ź sobie, m a c o , położenie k o b ie ty , podobnie jak ja w y c b ./\v :ańej. k tó ra w y s z ł a ż a - h i ą ż i p ozostaje w d o w ę . /. m ało letn ia d z ia tw ą , l u b której m a ż s tra c ił nagie c z y sp o só b u tr z y m a n ia , c z y m o ż­

n ość pracy... D o p r a w d y , t a k a b ie d a c z k a go d n a naj­

ż y w s z e j litości. O n a b y p r a c o w a ł a a tu nie w ie jak się w z ią ć do czego, z r e s z t ą gdzie s z u k a ć c h l e b a ? P o w i e s z mi, ra d co , co o m iło s i e r d z i u ? Ale m iło ­ sierdzie, w o b e c o g ro m u n ę d z y , m usi się b a r d z o o s z c z ę d z a ć i w s p i e r a ć ty lk o n a jp o trz e b n ie jsz y c h , b ied n e zaś. o k tó r y c h m ó w ię , nie w y c i ą g n ą ręki, nie z a k o ła c z ą do b r a m y T o w a r z y s t w a d o b r o c z y n n o śc i.

J a k , z czego ż y j ą ? A! to tajem n ica, p e łn a t r a g i c z ­ nej grozy....

Do p ó ź n e g o w i e c z o r a p rz e s ie d z ia łe m z p a n n ą M artą , k t ó r a nie p r z e s t a w a ł a u ż a la ć się n a d losem b ie d n y c h kobiet. M u s iałem p r z y z n a ć jej s łu s z n o ś ć : p o w o d e m n ie sz c z ę śc ia i n ę d z y jest b ł ę d n y a raczej n i e p r a k t y c z n y k i e ru n e k w y c h o w a n i a . D opóki się nie zmieni — m i a s ta ’ w ielkie, osobliw ie z a ś p ro w in - c y o n a ln e . roić się b ę d ą od n ę d z a r e k - a r y s t o k r a t e k , że sie t a k w y r a ż ę .

P a n n a M a r ta s k a r ż y ł a sie, m ię d z y innemi, żc jej nie n au c z o n o w dom u o szc z ę d z a ć . W p r a w d z i e na żadnej pensyi, na żadnej ak a d em ii nie w y k ł a d a j ą o oszc zędnośc i, je d n a k to p rz e d m io t n iezm iernie w a ż n y dla ż y c ia s p o łe c z e ń s tw . „ N a ro d y nie u m ie ­ ją c e p r a c o w a ć i o s z c z ę d z a ć z n ik n ą ć m u s z ą z po ­ w ie r z c h n i z ie m i” — p o w ie d z ia ł z n a k o m i ty e k o n o ­ m is ta S a y . i ś w i ę t ą p r a w d ę po w ied z ia ł. A ja k a o s z c z ę d n o ś ć jest n a jw a ż n ie js z ą , najw ięcej k o rz y ś c i z e p e w n i a ? Nie o d k ła d a n ie d z ie s ią tk ó w , nie s k ą ­ pienie sobie z d r o w e g o p o ż y w ie n ia i szlac hetnej r o z ­ r y w k i , lecz o s z c z ę d n o ś ć g r o s z o w a . Niech pan J u ­ lian policzy ła s k a w ie , ile się z b ie r z e n a ro k z w y ­ d a w a n y c h codziennie najniep o trz eb n iej k ilkunastu g ro s z v na p iw k o ; niech pani Jó z e fa zsu m u je ile w y ­ daje ro cznie n a „ d r o b ia z g i 11: ciastk o d!a F ra n ia , w o d e z sokiem dla M ani itp., a oboje z d z iw ią się niepom iernie. W y d a t k i d ro b n e a n ie u s ta n n e p o d ­ kopują b y t rodzin, o d d ają t y s i ą c e ludzi w m oc lich­

w iarzy....

Z atem innego w y c h o w a n i a dla ko b iet! O to cz ego się m usi d o m a g a ć s p o łecz eń stg /o . N a u czc ie k o b ie ty p a t r z e ć n a ż y c ie t r z e ź w o i praktycznie,"

nauczcie je s z a n o w a ć p ra c ę i ; jej w y n ik i, dajcie każ dej chleb w rękę, a usuniecie Z p o ś ró d k obiet nędz ę i hańbę.

#

B O C I A N .

( D o k o ń c z e n ie ) .

II.

Upłynęły dw a lata, a Kasia stała się pierwszorzę­

dną szwaczką w zakładzie cioci Silberger.

Stara babka, do której pisywała czułe listy, posy­

łając jej każdego miesiąca 10 franków oszczędzonych z wielką mozołą, umarła wkrótce po wyjeździe Kasi, zostawiając jej błogosławieństwa.

Kasi fiie tak źle bardzo działo się u cioci Silber­

ger. Właścicielka zakładu przyzwyczajona do licznego zastępu robotnic, była nieubłaganą dla lenistwa "i rufa- ła sposób mówienia, który nie pozwalał na Opór. 'Ale siostrzenica jej miała pewne przywileje, a wogóle, j>.

Siljjergęr obchodziła się z nią prawie jak z własną

córką. Jedynym powodem do wyrzutów i łajań Kasi był zwyczaj jej czysto paryski, który nazywają „ w a ­ łęsaniem się” . Kasia posyłaga była często dla sp ró ­ bowania sukni i zaznaczania, potrzebnych przeróbek, i wtedy to wydarzał© się częsty, że idąc czy wraca­

jąc m łoda Alzalka opóźniała się zapatrzona w prze­

śliczne wystawy, jakich jest tyle w Paryżu, a kiedy wracała następnie później, niż była powinna nieraz

spotykały ją. wymówki. ;

Ciotkę i siostrzenicę często odwiedzał Karol Di- mer, który pracą i inteligeneyą, zdobył sobie świetną posadę w swym fachu; ale w brew nadziejom niebo­

szczki babki, młody mechanik nie robił zbyt szybkich postępów w sercu swojej kuzynki. Był mały, chudy i ryże miał włosy. Chociaż ubrany zawsze czyściut­

ko, w sukniach zawszę źle przykrojonych, nie. wyglą­

dał ponętnie; ręce jego pomimo używania rozmaitych mydeł, były ostre i plamiste. Chód miał ciężki, a ak­

cent alzacki wymowy jego, raził niemile ucho. Wszy­

stko to nie pociągało rzecz oczywista, Kasi; umiała ona cenić zalety Karola, aie płocha, jak zwyczajnie m ł o d a . dziewczyna, kto wie, czy nie byłaby wołała w mm widzieć raczej kilka wad olśniewających. Daleko więcej podziwiała ona niejakiego Gabryela Aubry, 11- rzfdiiika, a raczej naczelnika oddziału w pewnym m a­

gazynie nowości. Był to wielki clelikacik, ubrany za­

wrze elegancko, broda jego zawsze ufryzowana, a wfosy starannie uczesane, przypominały owe głowy woskowe służące za wystawę fryzyerom. Kasia ku­

pując materye w magazynie, gdzie zajęty był p. Au­

bry, b i ł a nieraz przedmiotem usłużności i naclskaKi- wańia ze strony pięknego kupczyka. Mówił on jej słowa pochlebne, kompiimenta i słodkim na nią patrzył wzrokiem. O na nie odpowiadała wcale na to wszy­

stko lub odpowiadała kłopotliwym uśmiechem. Fan Aubry miał ręce bieluchne, paznogcie różowe, a po ­ kazywać ie umiał wybornie na tle odmierzanego jed­

wabiu lub aksamitu! Surdut jego wybornie wcinał się d o figury, a włosy pachniały prześlicznie! Am! j o nie był człowiek taki jak ten biedny kuzynek, Karol.

D'.ner.

Wkrótce p. Aubry zaczął śledzić jej kroki i zacze­

piał ją m t ia z , kiedy wyszła z a • sprawunkami; a wte­

dy trucłno było nie odpowiadać na pytania tego czło­

wieka, pełnego dystynkcyi, który dowiadywał się o nią.; o ciotkę, c wszystkich; którzy jej byii bhżsi. Ka­

sia lunncnha się, jąkała, wydusiła czasem D i u o a-CP nozgłoskow ą odpowiedź, ale młody kupczyk, imał d o ­ syć doświadczenia, i czuł, że Kasia złem się iia niego

nie patrzy okiem. ;

W ten sposób, jak? trudno powiedzieć, stało się,, że pewnego dnia Kasia, wracając od żony jakiegoś profesora z Muzeum, dokąd zaniosła suknie, spotkała nagle p. Aubry w ogrodzie plant.

W dniu tym pan naczelnik oddziału w magazynie nowości przystroił się prześlicznie; miał na sobie kró­

tki surducjk czarny z białą kamelią w dziurce ocl g u ­ zika, jasne pantalony i krawatkę, uwiązaną w zbytko­

wny fontaż. W ręku trzymał elegancką laseczkę, a za każdym ruchem rozprzestrzeniał wokoło wonie jaśmi­

nu i wanilii.

I Kasia była ub ra n ą przypadkowo bardzo ładnie, ładniej niż zwykle i wyglądała bardzo, powabnie,

Kiecły się. s p o tk a li'w wielkiej alei, Kasia zarumie­

niła się mocno i spuściła oczy, pań Aubry' powitał ją w sposób ceremonialny. A A AaA A ' A “A 1

— Prześlicznie —_ rzekł Aubry, fonem,

który

udał .1 'uda w ać' iiamiętiióść ' — "oh,

jakże

inani j^ąnf';^Ódzi^fóA'

waĆ za ro, żeś p r z y s z ł a ! T ,u

— Ależ panie — szeptała Kasia z udaniem — nie pojmuję pana... Nie spodziewałam się wcale... przy­

padek ten jest tak niespodziany...

— Istotnie — odrzekł Aubry, przymrużając oczy i głaszcząc ręką bokobrody — mimo to jednak sądzę, że pani przyjmiesz ramię moje i... przejdziemy się ra ­ zem po ogrodzie?

Ładna szwaczka drżąc położyła swoją piękną łap­

kę, ukrytą w rękawiczkę szkocką, na ramieniu pana Aubry. Pan Aubry odwrócił się z miną pełną tryum­

fu i oboje razem ruszyli w ogród.

Przechadzka była długa. Piękny kupczyk mówił i mówił bez końca; Kasia słuchała go z początku z bojaźnią, nie śiniąc ani odpowiadać ani spojrzeć w to­

warzysza. Z w olna jednak ośmieliła się i ożywiła; ło­

n o jej wznosiło się coraz gwałtowniej, oczy zabłysły.

Milczała ciągle, ale dw a lub trzy razy ośmieliła się przecież silniej przycisnąć ramię, na którem opierała swe rączęta.

Aubry, widząc wyraźne powodzenie, coraz b a r­

dziej rósł w zapał i wymowę. I cóż on mówił bied­

nej Kasi. Nie wiem; w pewnych okolicznościach, młody chłopak ma tyle do powiedzenia pięknej dziew­

czynie ! Zresztą natura, przez przekór p ra w d o p o d o b ­ nie uczyniła te stworzenia o tyle łatwowiernemi, o ile są one niewinne. Szef oddziału w magazynie n o w o ­ ści zakończył rozm ow ę słodką propozycyą wnosząc, aby Kasia d o jego pokoju w ulicy sąsiedniej poszła odpocząć na chwilę. Kasia odmówiła, lecz pan Aubry nie robił sobie wiele z tej odmowy, a przemawiając coraz czułej i namiętniej, ciągnął piękne dziecię drżące i szepczące m nóstwo wymówek, dalej za sobą.

W tej chwili oboje przechodzili przez menażeryę, aby przejść na ulicę Monge, gdzie mieszkał pan Aubry.

Szef oddziału przybierał coraz bardziej minę zwycięz­

cy; uśmiech pełen pewności siebie otoczył mu usta, gdy nagle uczul, że Kasia coraz silniejszy stawia mu opór. Zatrzymał się. Stanęli przed sadzawką rnena- żeryi, a tam za kratą kąpało się mnóstwo ptactwa w o ­ dnego — i wszystkie ciekawie patrzyły na przechodzą­

cych.

Kasia wpatrzyła się w te ptaki... niema, z piersią zadyszaną. Ale nie różowe flamingi, nie ibisy ogni­

ste ani srebrne czaple były przedmiotem uwagi pięk­

nej Alzatki; uwagę jej zwrócił bocian melancholiczny, stojący zwyczajem swoim na jednej nodze, który pa­

trzył na Kasię okiem smutnem, tajemniczem, głębo- kiem, jakby chciał jej czynić wyrzuty.

Nikt nie zdoła opisać, jak strasznie ścisnęło się serce Kasi na widok tego ptaka, który wzbudził w niej wspomnienia przeszłości.

— Bocian, bocian ! — szeptała głosem konającego.

1 łzy obfite zrosiły policzki. Kupczyk, nie mogąc pojąć nagłego wzruszenia Kasi, rzekł niecierpliwie:

— I cóż Kasiu, o czemże myślisz, dziecko? Ma- myż tracić czas, patrząc na te ptaszyska?

Chciał ją pociągnąć dalej, ale daremnie.

— S traib u rg ! — szeptała Kasia, patrząc w sadza­

wkę błędnem okiem — Strasburg, gdziem się urodzi­

ła... Moja babcia droga... umarła... Moja babka, która żegnając kazała mi przysięgnąć !...

— Kasiu ! — przerwał jej Aubry — ależ to nie ma sensu... pójdźmy !...

Chciał ją znowu chwycić za rękę, ale Kasia odtrą­

ciła go gwałtownie i rzekła stanowczym głosem:

— Odstąp pan; ja nie powinnam słuchać pana...

słuchałam pana już za długo. Zostaw mnie v an; w ra ­ cam do ciotki... i więcej już się nie zobaczymy !

— Ah, czyś szalona? 0

— Zostaw mnie pan, powtarzam... Zegnam... Nie idź pan za mną i nie zbliżaj się do mnie, albo zaw o­

łam...

Zgubiła się w tłumie i. znikła.

* *

ii

W trzy miesiące później, Kasia była żoną Karola Dirnera.

A obecnie? Mąż pracuje i żona pracuje a doby­

tek rośnie. Szczęśliwi są i oboje wystarczają sobie, a myślą o dobru innych.

Z E A U O M i H Y Ś L S

u ło ż y ł B r. M a rze c.

Naunilszego uczucia dozna serce prawe Gdy osuszy cierpiącym bliźnim oko łzawe

* *

*

Mile brzmi pochlebstwo głupcowi do ucha Rozumny zaś człowiek tylko prawdy szuka'

5fS Ąl

*

Oszczędność cnota, którą cenić trzeba — Marnotrawcy nieraz zabraknie i clileba,

* *

* Nie pieszczoty i zabawy, Lecz nauka, trud i praca

Kształci w człeku umysł prawy — Serce cnotami wzbogaca.

* #

*

Roślina bez słońca słabnie i marnieje — Z człowiekiem bez pracy, tosamo się dzieje,

* *

*

Nie mów źle o innych, bo to brzydka wada, Lecz podnoś przymioty, jakie kto posiada.

Mowy pałac naczelnego prezesa prowincyi w Odafnkti.

Dowód wielkiej, przez B alow a zalecanej oszczędności Niemców.

WRP

Dnia 23-go lutego .1909 zasnęła w Bogu, opa­

trzona św . S akram entam i, ś. p. (32)