• Nie Znaleziono Wyników

Boże Narodzenie u św. Franciszka z Assyżu

LEGENDA Z WIEKU XIII Roku Pańskiego 1215, w wigilję Bo­

żego Narodzenia, drogą od Spoleto do Rzymu jechał kardynał, patrjarcha wenecki.

Jego Eminencja udawał się na sobór La- teraneński, któremu przewodniczył papież Innocenty III. Wijący się długim wężem orszak podróżny księcia Kościoła przed­

stawiał widok wspaniały: należeli do nie­

go kanonicy, o kwitnących zdrowiem obliczach, pełni melancholijnej zadumy zakonnicy, giermkowie i rycerze w heł­

mach z pióropuszami, przybrani w barwne aksamity paziowie i bardowie, liczny p o ­ czet służby, a nakoniec psiarnia dostoj­

nego podróżnego, który poza brewiarzem lubił też chętnie polować.

Na czele tej licznej kawalkady, na ogromnej mulicy jechał w purpurowej dalmatyce młody djakon, unosząc wysoko nad sobą duży krzyż dwuramienny, złoty krzyż patrjarchy, cały lśniący w promie­

niach słońca.

Stary kardynał, zatulony w futra, z głową okrytą beretem aksamitnym, oszytym gronostajami, zwracał uwagę butnym wyrazem twarzy i pysznem spoj­

rzeniem.

O tejże samej godzinie, stromą d ro­

żyną, wiodącą z gór Terni, postępowali trzej rozśpiewani żacy z Bolonji, którzy podążali również na sobór. Czarne ich opończe były bardzo lekkie i zniszczone, ręce zaczerwienione od ostrych górskich wiatrów, a nogi znużone długą podróżą.

Wszakże weseli to byli chłopacy. Uda­

wali się do Rzymu nie z zamiarem ude­

rzania się w piersi na grobach świętych Apostołów, lecz w celu szukania weso­

łych przygód. Coprawda, pościli przez cały dzień, ale nie dlatego, by obchodzić wigilję Bożego Narodzenia, lecz jedynie z przyczyny pustki w kieszeni.

Inni jeszcze, o strasznym wyglądzie podróżni, biegli wielkiemi krokami wśród wąwozów Umbryjskich, przeskakując stru­

mienie i wdrapując się na głazy. Byli to trzej zbóje, skazani na śmierć przez ła ­

manie kołem, którzy zbiegli z więzienia w Orvieto. Szli oni do świętego miasta w nadziei, że w ciżbie kleryków i wier­

nych ślad za sobą zatrą z łatwością, a przytem byli zdecydowani próbować szczęścia i urządzać napady w cieniu potężnych bazylik. Jeden z nich miał nawet na lewej nodze żelazną obręcz, za którą wlokło się kilka ogniw łańcu ­ cha. Wszyscy trzej nosili na twarzy ślady okropnych ran. Sunęli prosto przed sie­

bie z pochylonemi głowami, zjeźonemi brodami, krwawemi źrenicami, podobni do goniących przez psy dzikich zwierząt.

Słońce pochylało się już ku zacho­

dowi, gdy trzy te grona trzema różnemi ścieżkami wkroczyły do ponurego i dzi­

kiego boru, roztaczającego się po po­

chyłości góry. I od tej chwili wszelki nawet ślad utartej drogi zniknął im z przed oczu.

Kręte wąwozy i niespodziewane prze­

paście, rumowiska skał i gęstwiny cier­

niowych krzaków, przysłonięte roślinami o szerokich, bladych liściach, bagna, zmuszały ich do ustawicznego krążenia, jak w labiryncie. Coraz gęściejsze drze­

wa zasłaniały im niebo; kruki krakały szyderczo na.wierzchołkach drzew, sępy rozpościerały płowe skrzydła i wydawały swój przeraźliwy pokrzyk, a coraz gwał­

towniejszy wicher budził w głębi lasu jakąś żałosną skargę, wychodzącą, zda się, z tysiąca ludzkich piersi.

Żacy przestali śpiewać, złodzieje mieli pełne usta przekleństw, kanonicy drżeli, zakonnicy modlili się, a psiarnia wyła.

Kardynał spoglądał na to obojętnem okiem i przyjmował objawy strachu swo­

ich podwładnych z wyniosłym uśm ie­

chem.

Nagle, w miejscu, gdzie krzyżowały się trzy wąwozy, trzy te oddziały z e ­ tknęły się oko w oko i, zbratane wspólną trwogą, złożyły naradę, co czynić należy, by pokonać urok zaczarowanego lasu.

Zgasły już ostatnie promienie słońca, zapadający zmrok spowił zakrytą górę jakoby śmiertelnym całunem, a na roz­

sądny pomysł nikt się jeszcze zdobyć nie umiał.

A wtedy z gęstwiny głogów i cierni wybiegł wilk i skierował się w stronę kardynała. Stare, siwiejące było to wilczy sko, o wyglądzie patrjarchalnym i d o ­

brotliwym. Zatrzymał się i usiadł na ogonie wprost księcia Kościoła, z miną pełną godności.

wymierzył mu w rękę uderzenie niemal przyjacielskie.

Wiernie polizał z nabożeństwem pra­

wicę arcybiskupa i uprzejmym ruchem głowy zachęcił swoich nowych przyjaciół, by szli za nim.

Posłuchali go bezzwłocznie i po chwili ujrzeli u swych stóp cudnie uśmiechniętą dolinę Rieti.

Wilczysko wciąż biegło, kierując się ku oddalonej małej kotlinie, zamkniętej z wszystkich stron zielonemi wzgórzami,

Wilk skierował się w stronę kardynała

— Wilk z Gubbio! — zawołał rado­

śnie jeden z młodych teologów. — Wilk brata Franciszka 1 Wasza Eminencjo, je­

steśmy ocaleni!

I rzeczywiście dziwny był to wilk.

Wydawał się łagodniejszy od baranka.

Miał na sobie obrożę, z której zwieszały się amulety, złote kółka i figurki. Był znany każdemu. Pozwalał się głaskać kanonikom i żakom, a gdy bandyta z że­

lazną obręczą zaczął się przyglądać dro­

gocennej obroży zbyt natarczywie, żartem

a położonej u stóp najwyższych szczy­

tów Umbrji.

Chmury wieszały się po wyniosłych płaszczyznach, jak misterne złote hafty.

Na przeczystym lazurze zabłysły pierwsze gwiazdy.

I oto nagle powiało cudowne jakieś tchnienie i przeniknęło całą naturę.

Dzienne światło, gasnąc powoli, odkry­

wało tu i ówdzie prawdziwe cuda. Nad strumieniami kwitnęły fiołki i barwinki;

wzdłuż ścieżek rozwijały się wspaniałe

jaśminy i róże. Pszczoły unosiły się, brzęcząc nad złotoowocowemi drzewami cytrynowem i; na łąkach, usianych sto­

krotkami, odzywały się koniki polne.

Na widok wilka wszystkie stworzenia okazywały wielką radość; całe stada za­

jęcy i koźląt biegły ku oddalonej doli­

nie; chmara jaskółek nadlatywała od strony morza; ćma skowronków, które, według słów św. Bonawentury, śpiewają tylko w promieniach słońca, unosiła się wysoko w powietrzu. Na wzgórzach i dolinach budziły się dzwony: każda dzwonnica witała rozgłośnem Alleluja

pielgrzymów, wieśniaków, żołnierzy, nie­

wiast, pasterzy, chłopów i dzieci z lam­

pami, świecami i zielonemi gałązkami w ręku. Śpiewali oni, idąc, a hymny, niosące się po równinach, zlewały się z pieśniami, płynącemi z gór, w jeden ton potężny. I tak postępowała ta olbrzy­

mia procesja, ten potok światła i lawina radośnie brzmiących głosów.

Ognista aureola przodowała im wciąż, a nad głowami tłumu, oświetlonego ty­

siącami pochodni, kołysanego rytmicz- nemi dźwiękami tysiącznych głosów, w rękach djakona, przybranego w

pur-W stod ole widać było żłóbek, napełniony słomą

schodzącą na ziemię moc cudu, a ciepły powiew wiatru przynosił zapach kadzi­

deł, pomieszanych z wonią hjacyntów i lilij.

Wilk biegł ciągle. Gdy zupełna ciem­

ność zapadła, ognista aureola zabłysła nad jego głową. I niesieni niezmożoną siłą i kardynał i zakonnicy i rycerze i paziowie i żacy i bandyci, podążali w głę- bokiem milczeniu za tajemniczem zwie­

rzęciem.

A tymczasem cała okolica rozbłysła nieprzeliczonem mnóstwem świateł. Z głę­

bi lasów, z gór i dolin nadchodził p o ­ śpiesznie cały tłum młodych i starych

purowy jedwab, unosił się i świecif złoty krzyż patrjarchy.

Około północy doszli do kresu w ę ­ drówki. Okolica była górzysta i odludna.

Na skraju obszernej łąki wznosiła się, ocieniona zielonemi dębami i sosnami, otwarta stodoła, a w niej widać było żłóbek, napełniony słomą, na której zło­

żony był pęk białych róż. Małe pacholę zapalało kilka świec naokoło kolebki Dzieciątka Jezus. Przy drzwiach, z od- krytemi głowami i boso, klęczeli mło­

dzieńcy, okryci włosiennicami, przepasa- nemi sznurem. Wilk z Gubbio przyłączył się do nich i orszak kardynała zatrzymał

się-nieopodal; żacy i bandyci wśliznęli się pomiędzy paziów i zakonników.

Rozkołysane dzwony zabrzmiały ra­

dosnym hejnałem. Niewidzialne organy zaintonowały triumfalne Gloria. A św.

Franciszek z Assyżu, stojąc obok żłóbka, zaczął odczytywać trzy Ewangelje, przy­

padające na święto Bożego Narodzenia.

Ewangelję wieczorną, która przypomina spis ludności, nakazany przez Cezara Augusta i uboga oberżę, gdzie zatrzymał się św. Józef z Najświętszą Marją Panną;

Ewangelję poranną, mówiącą o tem, jak pasterze oddawali pokłon przed żłóbkiem betleemskim, i uroczystą Ewangelję św.

Jana, świadectwo, że dla zbawienia świata Słowo Ciałem się stało.

Następnie apostoł zamknął mszał i rozpoczął kazanie o przyjściu Zbawiciela.

Pełnemi blasku oczyma wodził po zgro­

madzeniu. Mówił o ludzkich cierpieniach i o dobroci Chrystusa w sposób tak wzruszający, że łkania i pełne uniesienia okrzyki były mu odpowiedzią.

Opuścił wtedy zaimprowizowaną świą­

tynię i wszedł w tłum z rękoma wycią- gniętemi do błogosławieństwa. Przesuwał się powoli pomiędzy ciżbą ludu, niosąc mu pocieszenie. — Sierotom obiecywał opiekę Ojca Niebieskiego, napół obna­

żonym niewolnikom dodawał otuchy i nadziei, będącej połową wolności.

Zbliżył się wkońcu do podróżnych, których przypadek połączył poprzedniego dnia w zaklętym lesie i zawołał:

— Jeśli są między wami łupieżcy o rękach krwią zbroczonych, niech przyjdą do mnie; nauczę ich dobroci i poświę­

cenia.

Trzej zbójcy powstali.

— Idźcie, — powiedział do nich, — idźcie pomiędzy moje syn y; nadal żyć będziecie z jałmużny.

— Jeżeli są między wami ludzie ma­

lej wiary i rozpustnicy, niechaj zbliżą się do m nie; oczyszczę ich i pokażę im oblicze Boga.

Trzej żacy padli przed nim na kolana i płacząc, całowali kraj jego szaty.

— Idźcie pomiędzy moje najukochań­

sze owieczki, — powiedział do nich — a błogosławieństwo Boskie spłynie na wasze dusze.

Z kolei i wspaniały patrjarcha poczuł się zwyciężonym przez żebraka z Assyżu.

Zsiadł z siodła, zbliżył się do św. F ran­

ciszka i czule go ucałował.

— A ty, mój Panie i Ojcze, — rzekł święty — jedź dalej do Rzymu, gdzie papież Innocenty zebrał ostatni swój s o ­ bór, bo jego dni są policzone i nie uj­

rzy on już więcej nocy Bożego Naro­

dzenia. Jedź i głoś wszędzie, że nie du­

ma i srogość, lecz miłosierdzie jest dla Kościoła najpewniejszą rękojmią wie­

czności.

Raz jeszcze pobłogosławił tłum, który rozlał się po okolicy, a nadziemskie ja­

kieś melodje, cudne dźwięki harf i fletów anielskich przesyłały ziemi słodkie echo raju...

WEZWRMIE

Módl się, gdy się dzień zaczyna,