Żona znanego poety fraucuskiego, J. P. Richtera, była znakomitą gospody
nią i bardzo praktyczną kobietą, lecz nie posiadała zrozumienia ambicyj literackich swego męża. — Pewnego wieczora mąż czytał jej piękny poemat, który właśnie napisał, i był niemało zdziwiony, gdy
spostrzegł, że odłożyła na bok zaczętą robótkę i zdała się myśleć o czemś głę
boko. Gdy poeta skończył czytać, żona jego ocknęła się i rzekła: — Mężu, ju tro musisz ubrać świeże skarpetki, gdyż te, które masz na nogach, są dziuraw e!
Dzień św. Sylwestra w r. 1000
Ostatniego dnia 1000 roku Rzymianie spoglądali z przerażeniem na, blade, zi
mowe słońce, które, spowite welonem krwawych mgieł, zniżało się poza bazy
likę św. Piotra, a następnie pogrążało się i gasło w pełnem inelancholji podwórzu świątyni.
Ze szczytów wzgórz, dzwonnic i wież przesyłali oni pożegnanie światłu, nadziei i życiu, a w przekonaniu, że nadchodzi koniec świata, dążyli z wszystkich stron miasta ku ponurej warowni, gdzie w zi
mnej celi dwaj namiestnicy Chrystusa, dwaj potężni monarchowie, papież Syl
wester II i cesarz Otton III czuwali i za
nosili do Boga gorące modły.
Ludzkość miała zginąć. Był to albo
wiem ów przepowiedziany przez króla Dawida i Sybillę uroczysty i straszliwy wieczór, w którym nastąpić miał upadek Kościoła, zatrata chrześcijaństwa, nieopi
sanej grozy kataklizm, słowem: kres wszechrzeczy.
Skąd zabrzmi o północy trąba Archa
nioła? Czy z szczytów gór Sabińskich, czy z morza, gdzie otworzy się mająca pochłonąć Rzym piekielna czeluść, czy w uświęconem krwią męczenników Kolo
seum, czy w termach Karakalli, przybytku szatana, czy też pod ołtarzami świętych Apostołów? Na te pytania nie umieli dać odpowiedzi ani duchowni, ani doktoro
wie ; utrzymywali tylko, że dla potomków Adama nadeszła już ostatnia godzina.
A Rzym, jak dziecko, które konając czepia się rozpaczliwie macierzyńskiego łona, Rzym wspinał się po zboczach Coe- liusa i gromadził pod murami Lateranu, pragnąc otrzymać w ostatniej godzinie błogosławieństwo swego patrjarchy i sło
wa pociechy z ust swego króla.
Naokoło Scala Sancta, na wałach, pod zrujnowanemi sklepieniami starożytnej świątyni Minerwy, w wąwozach Eskwilinu lud porozpalał ogniska i niezadługo ru
iny zapłonęły z wszystkich stron światła
mi, a wieżyce Awentynu i Kapitolu roz
błysły na ciemnem tle nocy, jak strzały
ogniste. W oświetleniu tem jakoby ol
brzymiej żałobnej pochodni. Lateran wy
dawał się tem posępniejszy, zaś Rzym, spoczywający w pyle tej doliny Jozafata, spoglądał w osłupienia na przybytek, gdzie skryli się dwaj ludzie, którzy je dyni z pomiędzy żyjących mogli p o wstrzymać karzącą rękę Boga. Słaba je dnak była nadzieja ocalenia i łaski.
Wszystkie myśli zwracały się ku po
staci papieża Sylwestra, a prostaczkowie drżeli z przerażenia. Nikt nie lubił tego męża, którego dusza zbyt była podn io słą, ażeby być zrozumianą przez współ- czesm ch. Duchowieństwo szanowało go za surowość obyczajów, ale byli i tacy, którzy go nienawidzili za nieugięte jego rządy, za to, że karał niedbałych i od bierał g t dności grzesznym. Byli tacy, co mieli mu za złe jego uczoność, jego greckie i arabskie pergaminy, astronomię, a nawet zegary, które były mu niewinną rozrywką w przykrościach pontyfikatu.
Nazywali to grzeszną lekturą i djabel- skiemi praktykami i naród nie wątpił, że Sylwester był przebranym w płaszcz pa
pieski czarnoksiężnikiem, umiejącym wy
woływać duchy.
Ileż to razy zdarzyło się, że zabłąkany nocą w ciemnościach pasterz, pielgrzym, mieszczanin lub żołnierz widział, jak z wieży, strzelającej w górę z wierzchołka Coeliusa, schylało się nad uśpionym R z y mem białe widmo; był to papież Sylwe
ster, wykradający niebu przy pomocy swoich szkieł astronomicznych jego ta jemnice. Przerażony przechodzień żegnał się znakiem krzyża św. i uciekał, prze
konany, że zaszedł Ojca św. na bluźnier- czych rozmowach z szatanem.
I czyż nie był on sam straszną ta
jemnicą, ten kapłan, który przybrał imię pierwszego biskupa Rzymu, i czy Pan Bóg nie skazał papieża Sylwestra II na to, by przewodniczył w upadku świata?
Niezadługo rozległ się dźwięk dzwo
nów, zwiastujący gaszenie światła w
świą-tyniacb i klasztorach i, zabrzmiawszy nad opustoszałem miastem, jak bolesna skar
ga, wzniósł się ku niebu. Godziny m i
jały wśród coraz bardziej wzrastającego wzruszenia tłumu. Wkrótce wielki dzwon Kapitolu wydzwoni północ, a z wybiciem ostatniej minuty 1000 roku spełni się ta jemnica Apokalipsy.
Lecz komnaty Sylwestra, ku którym zwracały się w tej godzinie wszystkie oczy i serca, trwały wciąż w ciemnościach i ciszy. Na najwyźszem piętrze wieży, służącem papieżowi za obserwatorjum, skąd badał ruch gwiazd, błyszczało świa
tełko lampki, którą wydawała się latarnią, zawieszoną na szczycie masztu. Z ponad g ór Sabińskich wynurzyła się, podobna krwawej łunie, jaskrawa tarcza księżyca, który w miarę, jak wypływał na błękit niebios, stawał się coraz bielszy i coraz silniej uwydatniał potężne mury Lateranu.
Niepokój wzrastał z każdą chwilą.
Zakonnicy krążyli pomiędzy ludem, przy
pominając im straszne obrazy z Pisma św. i nawołując do żalu za grzechy. Byli jednak także złowróżbni prorocy, którzy wskazywali rękoma na twierdzę papieską i migocące światło lampy w oknie cza
rodzieja, a Rzym czekał z zapartym od
dechem pierwszych oznak gniewu Bo
skiego, wyglądał z drżeniem zjawienia się apokaliptycznej bestji, rzucającej się na wierzchołek wieży z przerażającem łopo
taniem swoich skrzydeł nietoperza, z za
bójczym żarem w ślepiach, i widział już w swej wyobraźni ginącego wobec ludzi cesarza rzymskiego, równie bezbronnego,
jak wróble w szponach sępa.
Nagle w oddali, w mgle nocnej, poza Forum i Palatynem, zabrzmiał wielki dzwon na Kapitolu. Z pierwszem uderze
niem tego zwiastuna śmierci oszalały z przestrachu tłum rzuca się na kolana.
A potężny głos spiżowy huczy, rośnie, toczy się od ruiny do ruiny, od wzgórza do wzgórza, i zdaje się być potężnym, a żałosnym jękiem ludzkim. I oto z ty
siąca piersi wyrywa się ku Ojcu Niebie
skiemu, ku Lateranowi, jeden olbrzymi krzyk: miserere! zmiłuj się!
Na najwyższej terasie wieży ukazują się dwa cienie: papież i cesarz.— Otton, ze spływającym mu z ramion płaszczem z gronostajów, bielszych od śniegu, z heł
mem złocistym na jasnych włosach; S y l
wester w swojej czarnej benedyktyńskiej sukni.
Cesarz zwraca się ku górom Katyń
skim i zwrok jego, pełen niepokoju, bie
gnie ponad Tybrem aż do tego miejsca na horyzoncie, gdzie ma się ukazać wschodzące słońce. Sylwester zwykłym swoim ruchem pochyla ku astronomi
cznym zwierciadłom znużone czoło i o b serwuje spokojnie na zenicie niewzru szony pochód czasu.
I, podczas gdy tam, na Kapitolu, wieczorny głos dzwonu, to hasło śmierci, rozlega się coraz donośniej, a śpiew tłu
mu potęguje się i przypomina szum m o rza, z pełnej światła bazyliki, gdzie przed relikwiarzami modlą się święci i biskupi, wypływają pełne smutnego majestatu pienia: Pane Domine, pane populo!
Wtem papież podnosi głowę, przywo
łuje cesarza i pokazuje mu znak gwiazd, cud boski. A wtedy spiżowy głos zdaje się roztapiać i ginąć wśród mgieł dale
kich : na Coeliusie i wewnątrz świątyni milkną nagle pełne rozpaczy błagalne tony.
Cesarz zgina kolana przed papierzem.
Sylwester roztwiera ramiona, jakby chciał niemi cały świat przycisnąć do łona, i w ciszy bezmiernej, obejmującej niebo i Rzym, z wyżyn swojej wieży arcykapłan intonuje: Te Deum...
Rok 1000 dobiegł kresu i należał już do wspomnień. Rzymianie powrócili do domów, śpiewając radosne hymny, a pragnąc uczcić papieża astronoma, o b chodzili dzień św. Sylwestra 1-go sty
cznia 1001-go roku, który stał się dla nich rokiem zmartwychwstania i nadziei.
Dlatego i obecnie obchodzimy dzień św.
Sylwestra wśród uciech i zabaw.
I W E S O L Y K Ą C I K
Pod pantoflem
Kelnerka-. „Czy napije s ę pan jeszcze piwa, panie Durdyk?"
P ani D u rdyko w a (do swej matki): „Mamo, czy on może napić się jeszcze p iw a?“
Pan D u rd y k (do żony): „Żoneczko, Czy mogę się napić jeszcze piwa?"