• Nie Znaleziono Wyników

Bronisława Grabowskiego

W dokumencie Biblioteka Warszawska, 1880, T. 3 (Stron 64-81)

Baczniejszą jeszcze niż W. Miller uwagę zbiorom Werkowicza, poświęcił Leopold Geitler, profesor filologii porównawczój w uniwersy­

tecie Zagrzebskim, Czech rodem. Obeznany z piśmiennictwćm ludo- wćm, nie znajdując w Wedzie Werkówiczowćj, prócz języka i miary wierszowej nic, coby mu inne pieśni ludowe przypominało, Geitler przystępował do rozpatrywania zbiorów owych z należytą dozą scepty- tycyzmu. W roku 1875 odwiedził środkową i zachodnią Macedonią, był w Serezie u Werkowicza, ale bliżćj kwesty! zbadać nie mógł, gdyż choroba zniewoliła go do odjazdu. Niezadługo dostał do rąk zeszyt pieśni, obejmujący 16,000 wierszy, który to zeszyt Werkowicz przy­

słał był Akademii południowo-słowiańskićj do rozpatrzenia.

Profesor Geitler zabrał się do drukowanćj już Wedy i do nowego zeszytu, miotany naprzem ian uczuciami powątpiewania na każdym kroku, skoro spotykał coś, co zdawało się krzyczącćm przeciwień­

stwem i niezgodnością z ustalonemi faktam i i pewnikami naukowcmi;

z drugiśj strony jednak, jako sumienny badacz, nie dał się uwieść i zrazić pierwszemi wrażeniami i usiłow ał dotrzćć do ją d ra rzeczy i sprawdzić, czy to przeciwieństwo i niezgodność nie były czasem po- zornemi mamidłami. Badacz nasz postawił sobie następujące

di-*) D o k o ń c ze n ie — patrz zeszy t za maj r. b.

lemma: „albo rzecz ta je st fałszerstwem tego rodzaju, iż ogromem ma- teryału i śm iałą, głęboko obmyślaną doskonałością kompozycyi, prze­

chodzi wszystkie mistyfikacye, wszystkie podrabiania, których dopuś­

cił się egoizm lub patryotyzm w jakiejkolwiek literaturze, albo mimo- woli natrafiliśmy na nowy cywilizacyjnohistoryczny i językowy m ateryał, który znacznie przekracza ciasne granice interesu dla slawistyki, k tó ­ ry rozszerza naszę wiedzę o narodach, że tak powiemy, napół znanych, o Getach, Trakach, rzuca nowe światło na obraz i pojmowanie m itolo­

gii stowiańskićj, a wreszcie może i porównawczćj nauce języków indo- curopejskich, o których sądziliśmy, że już wszystko ogarnęła, że wraca poniekąd jednego straconego członka i nowe nastręcza dane....” >).

Tcorya G eitlera je st następująca: „albo cała ta rzecz jest niesłycha­

nym falsyfikatem, całym słownikiem encyklopedycznym wiedzy mito- logicznćj i historycznćj, którego wypracowaniu po dokładnych stu- dyach rzeczowych, ręka mistrzowskiego poety poświęciła ze dwa dzie­

siątki lat, albo tóź szczególniejsza łask a losów w zielonych lasach R o­

dopy, zachowała nam cały wysoko rozwinięty system religijny i naro­

dową ustną wiedzę starych Traków i Bessów, zmieniony wszakże w skutek niesłychanćj dalekości czasów. A nań legła również intere­

sująca w arstw a starego pogańskiego, słowiańskiego żywota ducho- icego” 2).

Przejęty poczuciem wielkićj odpowiedzialności naukowój, profe­

sor Geitler przez dwa lata rozczytywał się w m ateryale jużto druko­

wanym, jużto rękopiśmiennym, który m iał pod ręką i dopićro w roku 1878 uwagi swoje ogłosił drukiem w piśmie tygodniowćm chorwac- kićm p. t.: Vienac (nr. 8— 11) p. Ł: O pjesniczkich tradicijaoh tracz- ko macedonskih plemena M rrnka i Pomaka, a późnićj w tymże roku wydał tęż sam ą rozprawkę w obszerniejszych rozmiarach po czesku p. t.: Poetiokó tradice Thrakó i B ulh a ró (Praga, nakładem Teodora Mourka).

Geitler rozpoczyna od wykazania błahości zarzutów, na podsta­

wie których Józef Iireczok zbiory Werkowicza uznał za falsyfikat, nie tai jednak, że jem u samemu nastręczył się cały szereg miejsc, które mocno wstrząsały wiarę w autentyczność takowych. Sumienny uczo­

ny nie poprzestaje jednakże na przyrodzonćm zresztą uczuciu podej­

rzenia, ale każdy podejrzany szczegół poddaje ścisłej rozwadze i zwy­

kle znajduje mniśj więcój szczęśliwe wyjaśnienie, któremu jednakże z rzadką przezornością barwy pewnika ani myśli nadawać.

Tak wyjaśnia przedewszystkićm używanie wyrazu ju d a w dwo- jakiśin znaczeniu. Juda znaczy nimfę wodną, wilę, rusałkę; i jestto rodzaj dziewy obłocznćj, dobrze znanćj i w innych zbiorach pieśni np.

u Dozona i braci Miladiuowów. W.pieśniach tych podobnie jak u W er­

kowicza wyraz ów łączy się nieraz z innemi nazwami nimf obłocznych, ') P o e tic k i tradickó T h ra k ó i B ulharó, s tr . 3.

J) T am że, s tr . 9.

ztąd mamy np. ju d y samowile (Juila samuila w pieśni o urodzeniu Or­

feusza). Wyraz juda, który G eitler zbliża z litewskićm undu, wedyc- kićm dpas (wody), a Hilferding objaśnia przez sanskryckic jó d a s (wo­

dne zwierzę), wydaje nam się jedynie modyfikacyą wyrazu woda; za­

m iast przydechowego w, jest tu p rzydech/, a ju d a każe przypuszczać pierwotną formę jo d a zam iast tooda, w narzeczu macedońskićm bo­

wiem 0, jak to już widzieliśmy byli, przechodzi w u. Obok tćj nazwy nadziemskićj dziewy spotykamy etnograficzny term in, naród Judów, przybyły przez zamarzły Dunaj do „tćj ziemi," jak mówią pieśni; Geit­

ler przypuszcza, że Judi (1. p. Judin, od tego przymiotnik jiulinska) są to Antowie, Wendowie; (od pierwiastku a n d ,ją d poszło Jądin, a potćm przez zatracenie nosowego dźwięku Judin). Nazwą Antów, Wendów chrzciły Słowian obce narody.

Jasna rzecz, że prof. Geitler nie przykłada żadnćj wiary do m a­

rzeń Werkowicza co do indyjskości bogów jego Wedy słowiańskiej, mimo to jednak nie uważa ani Wisznu, ani Siwę, ani Agne-boga za do­

wód podrobienia, tylko stara się owe bóstwa do właściwćj sprowadzić dziedziny. Wisznu przechodzi w jego rękach, jak to już widzieliśmy byli wyżćj, na Wiszne-boga, to jest Najwyższego boga, Siwę zaś wy­

prowadza od przymiotnika siwy. „Ma on według pieśni dwojaki cha­

rakter: niekiedy je st dobry, jako niebieski błękit, niekiedy groźny i wściekły jako zachmurzone niebo. Agne-bog występuje w pieśniach i pod zrozumialszą formą Ogne, Ogne-boga, co każe widzićć w nim bóstwo, czczone i u innych Słowian pod tą pospolitą nazwą, czego do­

wodem są dziś jeszcze używane wyrażenia ludowe, jak np. na Rusi Cerwonćj: „ohoń swiatyj m stitsia, jak ho ne szanujesz” i temu podo­

bne ')•

Bogini D u rg a mimowoli przypomina indyjską Durgę, a jed n ak ­ że nie dowodzi to wcale podrabiania z powziętą z góry myślą wtłocze­

nia w poezyą słowiańską indyjskich żywiołów; Geitler znalazł obok te ­ go formę Dorga Juda, i Durgę poczytuje tylko za jeden z tysiąca epi­

tetów Jud, a wyprowadza go od przymiotnika droga (dobra, piękna), z którego w skutek przestawki przekładni i zamiany o na w, powstało d u rg a , obok dorga.

Nie małym podziwem napełnił G eitlera Im a-krale: zlcąd w sło­

wiańskim tekście wziął się indyjski Jam a, a baktryjski Jim a?" pyta uczony profesor. W prawdzie nietrudno wyprowadzić nazwę tę od sło­

wiańskiego pierwiastku im w czasowniku imać, ale stokroć trudniej szśm do wytłómaczenia będzie to, że w pieśni o wynalezieniu pługa {na izna- merenie na oralo4o) \iv(A Jm a ma wszelkie znamiona baktryjskiego Jimy, a Dźemszyda w Firduzego Księdze królów (Szah-nameh). Miał on być pradziadem Pomaków, który, gdy przodkowie ich mieszkali jeszcze w jak ićjś dalekićj ziemi, m iał takowych wyprowadzić do innśj żyzniej- szćj, a nadto zaprowadził żywot na zasadach obywatelskich, nauczył

l) A fanasiew , PoeCyczne poglądy S ło w ia n na p rzyrodę, t. I I , s tr . 10.

siać zboże, nawadniać pole i pług wymyślił. W iek Jimy je s t jakim ś wiekiem złotym (zlalni godiny). Zaiste pieśń ta i ów król zagadko­

wy, stanowią może najtwardszy orzech do zgryzienia w całćj zawiłćj sprawie. A gdy w innych pieśniach G eitler znalazł nazwę A rjana- g radn i jakiś naród A rijcy lub A riei, który glossa objaśnia jako „ora- czów,” podziwienie jego doszło do szczytu. Jednakże nazwa A ria nie je st bynajmnićj obcą półwyspowi bałkańskiem u, według świadectw da­

wnych pisarzy, Trący a nazywała się bardzo dawno „Aryą," ale nazwa ta już w starożytności poszła była w zapomnienie. Znowu uczony za­

pytuje: „czy możliwą jest rzeczą, aby dawuo zapomniane stare imię Trący i znowu w tych pieśniach wynurzyło się z tylu wiekowych g ru ­ zów?” Te i tym podobne wątpliwości podkopują niewątpliwie wiarę w autentyczność pieśni, naprowadzają nawet może na myśl jakiegoś podrobienia z planem z góry powziętym, ale czy mogą same przez się stanowić dowód falsyfikatu i mistyfikacyi? Sumienny badacz odpowie z pewnością, że nie; wyzna jedynie, że obecnie nauka zadawalniająco kwestyi zawiłej rozwiązać nie zdoła, ale aby w skutek czegoś podobne­

go napiętnować rzecz całą znamieniem apokrylicznćm, na to potrzeba lekkomyślności francuzkićj p. Legera, albo tćż niezbyt krytycznego sceptycyzmu, zaprzeczającego wszelkim faktom niejasnym, dlatego j e ­ dynie, że ich ktoś należycie zrozumićć i wytłómaczyć sobie niezdolen.

W dalszym ciągu Geitler powiada: „zaledwie czytając tę ogrom­

n ą masę, obejdziemy podobną skałę, znowu znajdziemy się w spokoj­

nym, bezpiecznym prądzie epiki ludowćj. Wiersze płyną jeden za dru­

gim z zadziwiającą lekkością ludową i z nieoględną pewnością... Zbiór Werkowicza podobien jest zresztą do wszelkićj iście ludowej epiki; po­

wtarzanie mowy wprost i apostrof, splatanie i zlewanie osobnych te ­ matów, nieoględne zmienianie i psucie imion własnych w nader orygi­

nalny sposób, pewien określony zasób frazesów i epitetów, zawsze je ­ dnakowy w danym wypadku mechanizm poetyczny: wszystko to oka­

zuje widocznie wypracowaną w toku stuleci, ustaloną, niekiedy nawet z ujmą poetycznej wartości rozwiniętą technikę epiczną.” Geitler prze­

chodzi dalćj do widnokręgu geograficznego tych tradycyi.

Biorąc pod uwagę dawniejszą pracę Werkowicza, wydaną w 1868 r. w Moskwie p. t.: Opisanie bytu B ułgarów m ieszkających w Mace­

donii," Geitler widzi w niektórych nazwach miejscowych plemion, dziś, rozum ić się, już po bulgarsku mówiących, ślady dawnych, zaginionych plemion trackich. I tak w Pijancach, mieszkających u źródeł Stry- monu, widzi trackich Peonów (Paiones), w Szopach w górach Rylskich Herodotowych Sapów (Sapai), Darzilcy zaś, mieszkający pomiędzy Wo- denem i Ostrowem, przypominają mu Derseów (Dersaioi) Herodota, czyli Darsiów. Te i tym podobne znane imiona, które postęp nauki ustawicznie pomnaża, wskazują, że w tradycyach południowo-słowiań- skich mogły zachować się nader starożytne etnograficzne i geograficz­

ne nazwy. Rzeczywiście przy całćj fantastyczności i chaotyczności ge­

ografii pieśni ludowych, która pod tym względem przypomina dziwa­

cznie naiwną, geografią. Szekspirowskich dramatów, niewątpliwie naj- bardziój zagadkowe nawet imiona są śladem jakiegoś w toku wieków zetknięcia się danego ludu z innym, którego nazw a pozostała w pa­

mięci pierwszego, w formie częstokroć nader bałam utnój i przekręco- nćj, przywodzącćj uczonych badaczów nieraz do istotnćj rozpaczy. T er­

minami temi nadto dziecięca fantazya ludu samowolną wyprawia sobie igraszkę; miesza jedne ludy z drugiemi, przerzuca je z północy na po­

łudnie, z południa na północ, nazwy ziem przenosi na grody lub na odwrót i t. d. Przykładów tego z poezyi ludowćj południowo-słowiań- skićj można czerpać garściami; przywiedziemy choćby tylko owę arabską lub harapską ziemię, odnoszącą się w ogóle do Azyi i pomie­

szanie Arabów z Murzynami, które w dalszym ciągu nawet u wielko- ruskiego ludu się odbiło. Niedawno uczeni chorwaccy i serbscy, a między tymi ostatnimi Stojan Nowakowicz, pam iątkę zetknięcia z Polakami, w czasie pobytu na półwyspie Bałkańskim hufców W łady­

sława W arneńczyka, odnaleźli w nazwie Ledzian-grad; która ma po­

chodzić od madżarskiego Lengyel, jakiem to mianem chrzcili Węgrzy Polaków '). Na tćj zasadzie w Sitach (u Werkowicza Sitska-krale, Sitska-zem le) domyśla się Geitler starożytnych Sintów, którzy według Strabona mieszkali nad Strymonem w okolicach m iasta Heraclea-Sin- tica; dziś w tćm miejscu znajdujemy bułgarskie plemię Syrakowców.

Pieśni, które nasz profesor zagrzebski m iał w ręku, mówią o narodzie i ziemi Trelijskiój, do którćj przyszli byli praojcowie Pomakówpo długićj wędrówce; są to zapewnie Tralijczykowie, wspominani u Hezychiosa.

Byli oni pochodzenia trackiego i służyli w wojsku macedońskićm jako żołdacy najgorszego rodzaju. W ziemi Fejskićj Geitler dopatruje Fry- gii, tłómacząc sobie etymologicznie nazwę tę wypuszczeniem spółgłos­

ki r. Zagadkową Jans/ca-zeme, Geitler chciałby objaśnić przz Jonię i t. d. Śmiałą bardzo hypotezą wydaje nam się wyprowadzenie nazwy etnograficznśj Jurci od Illirów. Już u Nestora znajduje się wyraz lljurci; nasz lingwista więc przypuszcza, źe w skutek zwykłego w po- łudniowo-słowiańskich narzeczach i w języku albańskim wypuszczania i przed j , powstało /ju rci, Jurci.

Pewna ilość pieśni rodopskich opiewa przyjście jakiegoś ludu z ziemi krańcowćj (/,'crajna-la-zeme), pomiędzy dwoma białemi Duna- jam i do ziemi ju d itlsk iśj (judinska-zeme) i potćm po przejściu Dunaju (zwykle zamarzłego) do „tćj ziemi” (w tnie zcme). W „ziemi tej Ju- dowie znaleźli naród niesłychanie dziki, zowiący się Jurci, który nie znał jeszcze zboża, a traw ę ja d ł niby zwierzęta. Judowie mieli sami siebie za naród rolniczy i to przeciwieństwo pomiędzy nimi a innym ludem, co orać nie umić, powtarza się w mnóstwie waryantów. Co do nas odtrącamy wprawdzie dziwaczne twierdzenie Werkowicza, by tu m iała być mowa o wędrówce Słowian aż ze wschodnićj Azyi lub

pół-') Zobacz rozpraw kę A leksandra Jabłonow skiego p. t.: Polacy w P u ­ tniach ludów zadunajskich , w A teneum , w zeszycie marcowym z r. b.

wyspu Indyjskiego i żeby Biały Dunaj m iał być rzeką azyatycką, może Indem lub Gangesem, jeśli nie Oksusem lub Jaksartesem . Jednakże nie wahamy się przypuszczać, że w podobnych pieśniach zachowało się echo wędrówek narodów, których widownią był półwysep Bałkański.

Między innemi może być tu mowa i o przybyciu różnych plemion sło­

wiańskich na półwysep. Podobueż podania, jak np. o Czechu, Lechu i Rusie, lub o pięciu braciach: Klukasie, Lobetosie, Kosencu, Muchlu i Chrowacie, którzy wraz z dwiema siostrami Tugą i Wugą, przywiedli byli Chorwatów z za K arpat do dzisiejszych siedzib, istniały w poda­

niach i pieśniach ludowych; nie zkądinąd bowiem, tylko ze źródła lu­

dowego figury owe dostały się do kronik. Że dziś już o wszystkich tych praojcach lud zapomniał, to jeszcze nie dowód, by coś podobnego nie mogło zostać w pamięci ludowćj gdzieś w zakonserwowanym świa­

ta słowiańskiego zakątku. U Werkowicza znajduje się klechda dość do powyższych podań podobna. Relia, czyli H relia, wnuk słońca, po­

życza od m atki (zapewne od Judy) skrzydeł, zlatuje na ziemię i zako­

chawszy się w córce króla judińskiego, poślubia takową po przezwycię­

żeniu niejakich przeszkód. Owocem małżeństwa było trzech synów:

Charwan, B algarin i Itujen, praojcowie widocznie trzech narodów.

Geitler przypuszcza, że może baśń tego kształtow ała się na podobień­

stwo podania trackiego, zapisanego u Herodota (IV, 9, 10), które po­

wiada, że Herakles w podróży do ziemi scytyjskiej, stał się ojcem trzech synów: Gelona, Skytha i Agathyrsa, a ci byli praojcami Gelonów, Scy­

tów i plemienia trackiego Agatyrsów. Nawiasem wspomnimy, że Relia z przydomkiem „skrzydlaty (krilatowicz)” znany je st jako junak w pieś­

niach południowo-słowiańskich, a w cyklu Królewicza Marka, wynu­

rza się często jako wierny M arka pobratym, obok drugiego pobratym a Miłosza.

W innych pieśniach, będących widocznie już późniejszego pocho­

dzenia, występują przed oczyma naszemi Bizantyjczykowie i cesarzo- wic wschodni pod ogólną nazwą „car Rzymian {car na urum e ta, ru- mnika care).” Królowie i carowie przybyłego już narodu, który rzad­

ko tylko nosi nazwę Bułgarów, walczą z Ubricami, mającymi miasto W aradina-grada; w tych Geitler dopatruje Obrów, t. j. Awarów. Mię­

dzy carami wzmiankują króla „K ubratica.” Dalśj idzie Krum ( Krumica care), który m iał być największym i najpotężniejszym carem, oblegał i zdobył Carogród (Stam bol-grada) i panuje w P rislaw a-grada; rze­

czywiście Prieslaw (dzisiejsze Eski Stambuł) był pierw otną carów buł­

garskich stolicą. Inne pieśni opiewają cara Burila albo Burczą, t. j.

Borysa ( B urila, B u rc zu care) i syna jego Symeona (Simina care).

Borys, ja k wiadomo, przyjął był pierwszy z carów bułgarskich chrzest święty z rąk Metodyuszowych. Ciekawe są pieśni, odnoszące się do tego ostatniego faktu. Judy-Samowile i starzy bogowie zjawiają się Borysowi, grożąc mu odebraniem swój boskiśj pomocy, jeśli od wiary ojców odstąpi, ale zjawia się i święty Dymitr, który carowi we śnie po­

kazuje „złotą księgę Ewangelii,” poczóm następuje chrzest Borysa, ro­

kosz bojarów, wiernych pogaństwu. Za odstępstwo od wiary pogań- skićj pieśni lżą cara Borysa i Symeona, oryginalnym dość przydom ­ kiem, który u nas, odnosząc się do rozpustnój niewiasty, w druku nić- ma prawa obywatelstwa; mimo to carom owym dostaje się pochwała, jako wielkim monarchom. Gdy Chrześciaństwo zapanowało w kraju, car Borys oblega świątynią, w którćj zamknęli się zbuntowani bojaro­

wie, potśm, przy pomocy świętego Dymitra, zdobywa takową, a zwo­

lennicy wiary dziadów (deduwa-ta wera), z naczelnikiem kapłanów po­

gańskich, starym Żerewiną, ze wszystkiemi księgami i złotemi ofiar- nemi nożami, uciekają przez Dunaj do ziemi wołoskićj (wlaszka zemc).

Inne pieśni mają stanowczo chrześciański charakter. XV nich występuje niby deus ex machina, święty Dymitr, podobnie ja k dawnićj Juda lub Defa; mowa tu je s t o złotćj księdze wangelie, o chrzcie, n a­

wróceniu, budowaniu bogatych klasztorów i cerkwi, co wszystko opie­

wają zbisurmanieni Pomacy, bez żadnych ceremonii, a niekiedy tylko zdradzą swój islamizm tćm, że zamiast pop powiedzą hodża, zamiast mnich— derwisz. Nawiasem mówiąc, to przechowanie tradycyi pogań­

skich i chrześciańskich obok siebie, przez lud wyznający urzędowo islamizm, zgadza się najzupełnićj z uznanym w Pomakach indyferen- tyzmem religijnym, który zresztą na Bałkańskim półwyspie nie tak rzadkićm jest zjawiskiem.

W tśj warstwie chrześciańskiego pochodzenia jest wiele pieśni historycznych; zjawia się tu i nieodzowny królewicz Marko, ale bez tćj szczególniejszćj sympatyi, jakiój nie szczędzą mu inni południowi S ło­

wianie.

Mitologiczną budowę pieśni rodopskich Geitler dzieli na część niesłowiańską i słowiańską, przypuszczając przytem wpływ poglądów staro i nowogreckich. Znalazł on tu rzecz nader ciekawą, mianowicie całkowite, nader misternie zaokrąglone hymny, na cześć osobnych bóstw; hymny te, według niego pod względem zasobu mitologicznego m ateryałn, mogą równać się z wedyjskiemi. Na tle owych pieśni wy­

stępuje nader skomplikowany system religijny i obrzędowy. „Wszys­

tkie główniejsze dnie i ważne obroty roku słonecznego, miały osobne swoje uroczystości, swoje osobne pieśni. Owego kalendarza pogańskie­

go żaden inny, pod względem bogactwa, nie przewyższa. Skompliko­

wane ceremonie, ofiary, składane w jakiśjś skalnej jaskini, wzywanie bogów, wszelkie możliwe obrzędy narodu widocznie rolniczego, ściśle określone, wielostronne funkeye ofiarne, kapłanowie, ofiarnicy, zapala- cze świętego ognia, ofiarni śpiewacy i śpiewaczki, księgi i praw idła religijne, wieszczbiarze, prorokinie, kapłanki delfickie '), wszystko to łączy się tutaj w prostćj, niepodejrzanćj, rzeczywiście ludowćj, a w dodat­

ku pięknćj kompozycyi. To wprawdzie nie zgadza się z naszemi po­

jęciami o sposobie, w ja k i dawny Słowianin, żyjący na łonie przyrody, i) T o je s t właściwie na sposób delfickich.

składał ofiary u źródeł, w gajach świętych, gdzie bez osobnśj asysten- cyi ojciec za całą rodzinę pokarm bogom k ła d ł pod drzewami Pieśni wspominają o świątyniach z płotam i, z przedsionkami, z we- wnętrznćm sanktuaryum , ze złotemi księgami (zlalna /miga), złotem i nożami. Ta pozorna sprzeczność niezbyt nas zadziwia; wszystko to nie sprzeciwia się ani temu, co wiemy o religii trackićj, ani tćż temu, co gdzieindzićj u Słowian bywało; podania kronikarskie, świadectwa geografów arabskich, przedstawiają nam różne fazy rozwoju obrzędo­

wości pogańskićj jednocześnie w różnych miejscach, a nawet obok sie­

bie istniejące, począwszy od ofiar na łonie przyrody składanych, aż do świątyń, budowanych z pewną wytwornością, o których mówi już Massudi w swojćj Łące zlottj.

Dozon podaje nazwy kilkunastu bóstw, które spotkał w zbiorze Werkowicza; poczet ich, według Geitlerca, ma dochodzić do kilkuset.

Między nimi są imiona widocznie słowiańskie, zkądinąd już znane, a zarazem cudze bóstwa, zagadkowe poniekąd, które mogą być reszt­

kami mitologii ludów trackich, poprzedników Słowian na półwyspie.

Rozczytując się w m ateryale mitologicznym pieśni rodopskich ta ­ kim, jakim go Geitler przedstaw ia, widzimy niejakie usiłowanie usys­

tematyzowania dawnych mitów, a nawet dalszy ich rozwój, pod wpły­

wem już pojęć chrześciańskich. Każe nam to domyślać się egzysten- cyi pogaństwa, nawet pod pokrywą chrześciańską, co nas bynajmniej nie zadziwia, bo wiemy, źe i gdzieindzićj, pomimo urzędowego zapro­

wadzenia wiary Chrystusowćj, pogaństwo długo jeszcze miało gorli­

wych, choć tajemnych zwolenników i tlało czas jakiś krótszy lub dłuż­

szy przytłumionym ogniem, przechodząc nawet w tym stanie nową fa­

zę rozwoju, aż póki prąd innych pojęć ostatecznie i tego skrytego pło­

myczka nie zadmuchnął. Niemamy tu na myśli owego naiwnego, bez- świadomego przechowywania pogańskich poglądów i tradycyi w posta­

ci uświęconych wiekami przesądów i zabobonów, zwyczajów dorocz­

nych i przygodnych (jak sobótki, uczty wigilijne, wielkanocne i w. i.), ani też przytulenia pewnćj cząstki istot nadprzyrodzonych w świecie klechd i baśni, ale owo świadome trzym anie się wiary praojców po­

gańskich, odrzucanie w głębi serca zasad, wpajanych przez chrześciań-

gańskich, odrzucanie w głębi serca zasad, wpajanych przez chrześciań-

W dokumencie Biblioteka Warszawska, 1880, T. 3 (Stron 64-81)

Powiązane dokumenty