• Nie Znaleziono Wyników

Kajetana Kraszewskiego

W dokumencie Biblioteka Warszawska, 1880, T. 3 (Stron 35-64)

Dnia 19 października, w noc ciemną, wilgotną i zimną wyruszy­

ła armia ze stolicy; w awangardzie szedł M urat z księciem Józefem.

Pochód naznaczono ku Kałudze. Ruszyły wojska, obładowane i obcią­

żone łupami, oficerowie i żołnierze o nich tylko myśleli; starszyzna od­

dzielała znaczne komendy do strzeżenia ciężko opakowanych furgonów, z których powyrzucano amunicyą, zapasy i przybory wojenne, aby je obładować zdobyczą. Piechota ledwie dźwigać zdołała swoje tornis­

try, konie znużone i źle karmione, chwiały się pod ciężarem sreber, któremi wypchane były mantelzaki. Jednym z najchciwszych łupież­

ców był generał Claperóde, pod którego rozkazami, na nieszczęście, były i nadwiślańskie legiony, ten chciał i naszych żołnierzy objuczyć swemi łupami, ale generał Chłopicki, z oburzeniem dowiedziawszy się o tćm, zawczasu potrafił od podobnćj hańby ochronić naszych żoł­

nierzy.

Droga na K aługę daw ała nadzieję, że arm ia pójdzie tą częścią kraju, która przechodem wojsk nie zniszczona, zapewnić może dostatek żywności dla ludzi i koni; okazało się jednak, że nieprzyjaciel, dosko­

nale rozumiejąc następstwa, z a g ro d z ił,odwrót z tćj strony na to właś­

nie, aby arm ia cała zmuszoną była powracać okolicą, przez oba woj­

ska pierwszym pochodem do szczętu już ze wszystkiego ogołoconą.

Po bitwie przeto pod Jarosławem , Napoleon nakazał zwrot na Wereje, Moźajsk do Smoleńska. Nietylko żołnierze, ale większa część oficerów nawet francuzkich, ta k dalece nie pojmowała gdzie się znajduje, ani zastanaw iała się nad położeniem k raju i nad tćm, co ich w ogłodzonśj

D ok oń czen ia - p a tr z z e s z y t za c z e r w ie c r . b .

okolicy czekać może, że tg zmianę frontu arm ii całćj, która ostatnią klęskę nieuchronnie wróżyła, przyjęli z radością i największym zapa­

łem. Zwróciwszy się ku Zachodowi, ku Francyi, zdawało się im, że cel został dopięty i że już spokojnie a bezpiecznie powracają do w łas­

nego kraju. Rozlegały się wokoło wesołe śmiechy i rozmowy, obra- chowywano, „czy podążą w sam czas na karnaw ał do P aryża,” a chcąc sobie ulżyć w pochodzie, rzucano broń nawet po rowach i drogach.

Co do nas, nietylko starszyzna nasza, ale i my wszyscy i żołnie­

rze prości, przewidywaliśmy najgorsze skutki odwrotu tą stroną, a jak podczas całćj kampanii, tak i teraz kazano nam po skrzydłach, jako eklererom, osłaniać arm ią główną; na to przeznaczono korpus V i resztki naszćj jazdy, rozrzuconśj pod generałam i Lefebvre, który z a ­ ją ł miejsce Sebastianiego i Bessićres’a, co nasze niedobitki ułanów pro­

wadził. Kawalerya francuzka już natenczas mało nie cała pozbawioną była koni, my jednak, zamiłowani w naszych poczciwych szkapach, chociaż zdziesiątkowani, jeszcześmy się jakotako trzymali, a gdyby nie sławny szwadron Kozietulskiego, sam Napoleon, ja k Bóg na niebie, dostałby się był w ręce kozaków. Gdy bowiem korpus awangardy znajdował się o kilka mil od głównćj kwatery, pod Małym Jarosław ­ cem i dały się słyszeć w tćj stronie wystrzały, Napoleon dodnia jesz­

cze wyjechał konno wraz z generałami: Bessióres’em, Colincourfem i R app’em, mając przy sobie na służbie jeden tylko szwadron szefa Ko­

zietulskiego, gdzie byli również generał Pac i pułkownik Klicki; mgła gęsta i ciężka o trzy kroki stała już jak biała ściana, nic widziść nie było podobna; wtćm, potężny tentent dał się słyszće z boku i od czoła, Bessićres żywo posunął się naprzód, a dostrzegłszy chmury kozaków, którzy już ich prawie otaczali, pędem powrócił do cesarza z oznajmie­

niem o grożącćm niebezpieczeństwie; Napoleon, nie strwożony bynaj- fnnićj, w mgnieniu oka kazał Kozietulskiemu sformować szwadron 1 Mak przypuścić, chciał nawet sam postępować dalćj, ale go generało­

wie wstrzymali. Nasi dzielni ułani, nie widząc prawie nieprzyjaciela Przed sobą, przypuścili szarżę szaloną, przed którą pierzchnęli kozacy, wysłane zaś natychmiast w sukurs dwa pułki huzarów do reszty oczyś­

ciły drogę.

My wszyscy trzej ze szwadronem, lubo zmniejszonym, a z nami i Michaś Kruszyński, trzymaliśmy się jeszcze, z łaski Bożćj nieźle, a dzięki radności Iwasia, naw et cesarskie konie lepićj od naszych utrzymane nie były; Iwaś tćż jechał w trzy dobre konie, szerokiemi saniami, gdzieśmy wprawdzie sreber ani klejnotów nie wieźli, ale były:

obrok, żywność i kożuchy, a kierował się tćż Iwaś tak wybornie, że nas zawsze odszukać potrafił, co nie każdemu się udawało. Na pier­

wszym etapie, po wyruszeniu z pod Jarosław ca, kiedyśmy na nocleg stanęli, spostrzegliśmy na saniach naszych dwa wielkie wory, których Pfzed tćm nie było.

— Goto tam masz?—spytałem .

— A to cebula, proszę pana.

T o m III. L ip ie c 1880. t

— Zkąd? na co?

— To, z Jarosław ca—odrzekł Iwaś, uśmiechając się wesoło—

mówili, że tam była moc wielka cebuli, Francuzi naehwytali z począt­

ku; ale już chcieli rzucać, to ja od nich wziąłem.

— Do czego ten ciężar bez potrzeby—przerw ał podkomorzyc—•

lepićjby się obrok przydał.

— No, jakby się trafił—odparł Iwaś—to pewno, ale kiedy miej­

sce jest, niechaj panowie pozwolą, żeby została, at, może się i przyda na co.

— Będziesz jadł?—spytał śmiejąc się Michaś.

— Oj, oj, oj, czemu nie?—odrzekł Iwaś—albo to Hiszpanie nie jedzą; oni bez cebuli żyć nie mogą: to dobra rzecz, a zapas bićdy nie czyni.

Śmieliśmy się z przesadzonej przezorności Iwasia, ani przypusz­

czając nawet, żeby owa cebula mogła nam się przydać na co.

Jeszcze dni kilka szliśmy w jakim takim ładzie, nagle jednak z dnia 6 na 7 listopada w nocy, wiatr pociągnął od wschodnio-północ- nćj strony i nad ranem ścisnął odrazu mróz ośmnastostopniowy.

Od tój chwili rozpoczyna się ów historyczny odwrót, d ram at ni­

gdy w dziejach niezapomniany.

Włosi, Neapolitańczyóy, Hiszpanie i Portugalczyk! najpierwsi, bez liczby padają ofiarą klimatu; następują sceny niedające się żadnśm piórem opisać. Większa część armii, rzucając resztki broni, przestaje być wojskiem, zmieniona w bezładnie wlokące się tłumy, przyodziane i okrywające się najróżnorodniejszćm, wszelkiego rodzaju rupieciem, począwszy od salop i strojów damskich, aż do kap i złotolitych orna­

tów cerkiewnych. Żołnierze z południowych krajów, nieznający kożu­

chów, wdziewają je rękawami na nogi, poły obwiązując koło szyi; żadne nasze uwagi nie pomagają, dowodzą, że najbardziśj nogi ochraniać po­

trzeba: źle osłonięci w ten sposób, ja k muchy padają po drodze. Śnieg i deszcz, mróz i błoto naprzemiany, zimno i wiatr lodowaty coraz do­

kuczliwsze, żywności brak powszechny; w grobowćm milczeniu, w o słu ­ pieniu rozpaczy, z zamarzłem! na policzkach łzami, ciągną się niezli­

czone, ale co krok zmniejszające się tłumy; żywią się świeżo zmarzłem!

resztkami dawno zdechłych koni, porzuconych jeszcze w pochodzie ku Moskwie, których psy i wilcy jeszcze nie dogryzły; ostatni kęs chleba towarzysz umierającemu towarzyszowi wydziera. Po każdćj nocy, gdzie spojrzćć, liczne wygasłe ogniska, otoczone wieńcem ofiar pomar- złych i wpół popalonych; towarzysze, nic zważając na tych, którzy jesz­

cze dyszą, odzież z nich obdzierają i ciągną się do drugiego noclegu, gdzie i ich, jeśli dojdą, los oczekuje podobny. Podpalane budynki i wsie całe służą do chwilowego ogrzania niedobitków, które cisnąc się i popychając, wpadają w płomienie i giną.

— Giń rybo!—mówią ze smutnym uśmiechem nasi żołnierze—to było ich powiedzenie wtenczas, powtarzane co chwila; ale oni, więcśj niż inni, do mrozów i niedostatków przyzwyczajeni, najbardzićj

zahar-towani, trzym ają się najlepiój, również ja k ulubiona i dobrze żywiona esarska piesza gwardya grenadyerów.

Najstraszliwsze sceny żałobnego pochodu arm ii w całój swój gro­

zie rozwijają się dopićro po przeprawie przez Berezynę. Waleczny 1 Nieustraszony Ney, anioł stróż armii Napoleona, który cały odwrót zasrania, również jak Dąbrowski, Kniaziewicz, Zajączek, Izydor Kra- inslo, Tomasz Łubieński i Małachowski, okrywają się chwałą; tu, żnł U-a mo=^ca się bić jeszcze, liczy zaledwie około pięćdziesięciu tysięcy

A erzy, których z każdym dniem niem ała liczba ubywa. Nam, pod b ?Za Jeszcze przyłączonym do V korpusu, w którym już nie więcćj n r ° i ,i"zy tysiące ludzi, kazano najpierwszym most na Berezynie I.'! ! 0 ić, aby, złączywszy się z legiami i dywizyą Dąbrowskiego, i , ,rawę reszty wojska osłonić. Od owój chwili mieliśmy największą ws7v d y m a ją c y się najlepićj, musieliśmy wszystko robić za ni - . 1CT> drogi oczyszczać, przejść wyszukiwać, rozkazy wozić i osła-

ae i zasilać. O tćj krwawój przeprawie przez Berezynę, różnie u nas cz- w obozie mówiono; zdawało się bowiem, iż był czas daleko wię- J mostów postawić, czego źe nie uczyniono, m iał być jakoby na hprh Z wyr aźny; rzecz bowiem łatw a była do przewidzenia, iż tłum y oronne, które resztkom armii w jój pochodzie ciężyły, w większój skn SW^ *am a^ ° niewolę znaleźć musiały, tóm więcśj, że

woj-, P kazano wyraźnie najprzód się przeprawiaćwoj-, a w tłoku „bagnetami ko 16 - ^ torować.” Kto więc nie zginął od nieprzyjacielskiśj kuli, 6P.me zgnieciono i nie zmiażdżono, kto się wreszcie od bagneta lub aoh własnych współbraci uchronił, tego zepchnięto w błotnistą rze- l i \ n -a ’ m*mo silnych mrozów, po nieprzystępnych błotach, oparze- iskach i grzęzawinach płynąc, leniwo toczyła mętne i ponure wały za- pokryt0116 ^nie^*em’ lekką tylko i cienką błoną lodu, gdzieniegdzie była ni • ^ ro8° nas to przejście Berezyny kosztowało; korpus nasz, naj- I erwszy na drugą stronę rzeki przeprowadzony, połączywszy się z dy- zyą generała Dąbrowskiego, przeznaczonym był (lo bronienia prze- P awy reszty armii, tyraliery, rozrzuceni na grobli, od rana do późnój

°°y harcowali bezustannie, ale i z drugiój strony prochu na nas nie szczędzano; kule sypały się jak deszcz rzęsisty. Podkomorzyca, mnie, mkaszka i konie nasze pokaleczyły nieco odłamy granatu, lubo nie­

szkodliwie, ale Michaś nasz nieszczęśliwy, w samą skroń ugodzony ku- b na miejscu ducha wyzionął. W strasznćj i krwawój tój chwili, nie jNogąc się z miejsca ruszyć, nie byliśmy w stanie nawet oddać mu osta- tmój posługi.

Nadeszła noc, prawdziwie piekielna! nie pióro, ale pędzel chyba Mógłby dać o nićj niejakie wyobrażenie, a każdy z nas, którzy tych scen byliśmy świadkami, jeszcze na łożu śmiertelnem będzie m iał ten obraz przed oczyma. W śród najczarniejszćj nocy, przy podmuchach zimnego a przenikającego wichru, krwawa łu n a ogromnych ognisk oświecała oba brzegi i most na Berezynie; dym i iskry, wichrem sk rę­

cane i porywane, kłębiły się chwilami, zasypując oczy i oddech w pier­

siach tam ując; przeprawiały się oddziały i główne tabory korpusu O udinofa; jednocześnie tłum y bezbronne, aby nie zostały opuszczone, pchają się bezładnie; idą na przebój bagaże, kantoniery, kobićty, cho­

rzy, ranni, pokaleczeni, każdy myśląc tylko o sobie; żołnierze kolbami, bagnetami i dyszlami wozów torują sobie drogę. Jedni spadają z mo­

stu, spychani i kaleczeni, inni pod końskie kopyta i koła ciężkich arm at i kiesonów wpadłszy, giną, wgnicceni razem z drobną faszyną w nad­

brzeżne, bezdenne torfowisko i bioto; trzask łamiących się wozów, roz­

paczliwe wołania i jęki tonących, spychanych, zabijanych i tratow a­

nych; przejmują nas niemćm przerażeniem i zgrozą.

Ile tam padło niewinnych ofiar dumy jednego człowieka? Bóg chyba tylko policzy.

Podawano na trzydzieści tysięcy liczbę tych, co zginęli w czasie przeprawy przez trzy dni i dwie noce.

Napoleon jednak, jak się zdawało, na to wszystko dość obojęt- nćm spoglądał okiem. Postępował on wraz z wojskiem, otoczony gwardyą, która zawsze widziała w nim jeszcze pół-boga. Sześć du­

żych, karych, pięknych, ale wychudzonych koni, ciągnęło powoli ciężką karetę. Cesarz siedział odziany w pyszne sobole, pokryte ciemno-zie­

lonym aksamitem, ze złotemi pętlicami; towarzyszyli mu Berthier i Mu­

ra t, równie kosztownemi szubami okryci, rozmawiając swobodnie o szczęśliwćm wydostaniu się z matni. Tymczasem śniegi coraz więk­

sze, zasypują drogi, mrozy codzieu silniejsze, tłumy, ciągnące za woj­

skiem, padają bez liku, setkami i tysiącami trupów znacząc szlak swe­

go pochodu, ale i armia napastowana bezustanku z dniem każdym szczupleje.

Na pierwszym noclegu, po przejściu przez Berezynę i myśmy się również znaleźli w położeniu przykrćm; z sani Iwasia, pomimo pilności jego, skradziono prawie wszystkie nasze zapasy; dla siebie ledwieśmy dostali po kaw ałku chleba, dla koni naszych nie mieliśmy nic, prócz starćj jakiśjś słomianćj strzechy, którą dostawiono nam, obdarłszy z bu­

dynków małćj wioseczki, gdy drzewo z chałup i nędznych stodółek, w oka mgnieniu rozebrane, poszło na obozowe ogniska. Zmęczeni, sm ut­

ni i znękani zaczęliśmy się posilać tym suchym kawałkiem chleba, g ar­

ścią śniegu gasząc pragnienie, gdy Iwaś, ustawiwszy konie przy sa­

niach, podszedł do nas nieśmiało, tłómacząc się jeszcze z poniesionćj straty. Że od rabunków podobnych ustrzedz się w owym czasie nic mógł nikt prawie, a rzecz nie była już do naprawienia, żadnych tśż nie czyniliśmy Iwasiowi wymówek; ale im bardzićj myśmy byli p obła­

żliwi, tćm więcśj Iwasiowi dolegała strata.

— Już niech panowie wybaczą— rzekł wreszcie—kiedyśmy się z tego piekła wyrwali, j a sam nie wiedziałem, co się dzieje, obsiedli mnie w tym tłumie, nie tyle skradli co zrabowali, nie mogłem się sam obronić; ale nim Pan Bóg da dobić się do jakiego miejsca, żeby co­

kolwiek zapasów porobić, niech panowie nie gardzą, to ja dam co jeść.

, . — Co tam dla nas—przerwał podkomorzyc—jest choć chlćb, ale oniska to nam pozdychają z głodu.

. — Ee, o konie niśma turbacyi—odrzekł uśmiechając się Iwaś—

Już ja im obroku zasypał.

— Jakiego obroku?—zapytaliśmy ciekawi.

— A tćj cebuli, proszę panów, cośmy z Jarosław ca dostali.

— I jedzą?

— Oj, oj, aż za uszami trzeszczy; gdyby przez urazy, i panowie Popróbowali, to doskonała rzecz! jak ja zjadłem przygarść, to tak, jak- oym kwartę wódki wypił.

— Dawaj!—zawołaliśmy—trzeba poprobować.

7 n , 7 aś R ęczył do sanek i za chwilę przyniósł pełną czapkę cebuli.

Pz|usm y jeść z chlebem i bez chleba skwapliwie, bośmy byli jak wilcy zgłodniali.

• . Zebrowski, jak zwykle, ja d ł za dwu, milcząc poważnie i nie wda-łnV SlP ^ ża(lne uwagi; w jakiś czas jednak, gdyśmy nasz skromny posi-

skończyli— rzekł zapalając swoją krótką fajeczkę:

łn . 7". ^o, ten Iwaś ma rozum, bo po tćj cebuli ja czuję wyraźnie, mi i cieplćj i sił przybyło,

na ' 6a była słuszną, wszyscy czuliśmy się dziwnie pokrzepieni;

zajutrz w marszu, z uiemniejszćm zdziwieniem spostrzegliśmy, źe S n°nie .nasze znacznie odzyskały żywość, ogień i siłę. Tak aż do d : °ir^?P samych żywiliśmy się głównie ową cebulą, a konie nasze naj­

mniej się ze wszystkich trzym ały, i rzec można bez przesady, że odk >e n.asze winniśmy byli jedynie tćj jarosławskićj zdobyczy. Tu

1 «kryła się nam tajemnica owego ubogiego żydostwa, co o kilku cebul­

ach na dzień utrzymuje życie; jestto bowiem pokarm, który lubo nie Pachnący, w małćj ilości nawet użyty, nie obciąża, ale rozgrzewa i siły podtrzymuje znacznie. Okazało się późnićj, źe nie my jedni, ale i wie- innych jeszcze uniknęło śmierci niechybućj, żywiąc się głównie ja ro ­ sławską cebulą.

ko ,^ P ]sk a wyborowego, po przeprawie przez Berezynę, zostało tyl- czternaście tysięcy... oskrzydlało ono i broniło jedynie osoby Napo- ona’ ule niebezpieczeństwo w zrastało cokrok, i zbyt się już groźnie częło przedstawiać. W Smorgoniach przeto stanąwszy na noc z naj- Pouialszymi swymi towarzyszami złożył cesarz naradę, jakim sposobem y. lzgnąć się może z rąk nieprzyjaciela, który mu już zewsząd zastę­

puje drogę. Stanęło na tćm, że cesarz ma dowództwo niclicznćj armii dac na Murata, sam zaś, w towarzystwie Duroc’a i Colincourfa z ulu­

bieńcem swoim mamelukiem Rustanem, niepostrzeżenie wymykać się z zastawionych sieci i dążąc przez pruskie prowineye, do Paryża po­

spieszać. Że jednak bez żadnćj straży puszczać się tak na los szczęś­

cia me było bezpiecznie, należało z owego wyborowego wojska, które tyle trudów przetrwać zdołało, uczynić jeszcze jeden wybór, samego czoła, ludzi najdzielniejszych, ku obronie cesarskićj osoby.

Jest to chwila najwyższćj wojska naszego chwały; kogóż dla ubezpieczenia własnśj osoby wybiera ów geniusz wojenny i ci doświad­

czeni w boju generałowie? Oto przeznaczają na eskortę cesarską dwa oddziały ułanów polskich: jeden z gwardyi Krasińskiego, drugi nasz, z pułku Konopki, pod mężnym dowódzcą Stokowskim, który nas jesz­

cze w Hiszpanii, nieraz do boju prowadził. Byliśmy prawdziwie dumni z tego wyboru; wieczorem oznajmiono nam rozkaz, nazajutrz przede- dniem, mimo 28-io stopniowego mrozu, staliśmy już w gotowości.

W yszedł cesarz i powitawszy nas uprzejmie, zwrócił się do Sto­

kowskiego:

— Pułkowniku— rzekł—gdybym m iał się w ręce nieprzyjaciół dostać, proszę was i nakazuję, abym z waszych rąk raczej zginął.

— Najjaśniejszy Panie!—odparł śmiało Stokowski—gdyby do tego nieszczęścia przyjść miało, już z nas natenczas żyw ani jeden nie będzie.

Rzecz prawdziwie niepojęta, jaki ten człowiek na nas wszystkich urok wywierał; z odpowiedzią pułkownika wszyscy zawołaliśmy je ­ dnym głosem:

— Vive PEmpereur!

Sanie ruszyły, popędziliśmy cwałem.

Lecieliśmy tak dzień cały, z małemi tylko odpoczynkami, ale drugiego dnia z nocy, w Równopolu okazało się, żc ledwo dwadzieścia kilka koni i ludzi byłoby w stanie, może jeszcze czas jakiś dalój es­

kortować cesarza; reszta koni albo padła na miejscu, albo na nogach stać wcale nie mogła: ludzie mieli poodmrażane ręce, nogi, twarze, al­

bo uszy. Cesarz przeto na obronę żadną liczyć już nie mógł, pozosta­

wała jedna tylko rada, rzucić się w bok gościńca głównego i manowca­

mi... uchodzić.

Miejscowy obywatel Falkowski, u którego cesarz odpoczywał, podjął się przeprowadzić Napoleona; własne doskonałe konie zaprzęgł- szy do sani, w których cesarz z Colincourfem jechał, powoził sam, w prostym kożuchu, przebrawszy się za furmana, na koźle obok niego siadł Stanisław Wąsowicz, dzielny oficer z pułku Krasińskiego; w d ru ­ gich saniach z rzeczami jechał Duroc z Rustanem. Tak, przez Miod­

niki, zatrzymawszy się krótko na przedmieściu w Wilnie, ztąd na K o­

wno dojechali do Maryampola. Tu pocztmistrz Mikulicz, który nieźle po francuzku mówił, zwrócił uwagę cesarza, że kierunek podróży przez Prusy, lubo drogę skraca, ale bezpiecznym nie jest.

— Dlaczego?— spytał Napoleon żywo.

— Najjaśniejszy Panie—odrzekł Mikulicz—tam każdy czyhać teraz będzie na życie lub na osobę W. C. Mości, tu u nas, w Polsce, każdy życie w jego obronie położy.

Napoleon uznał słuszność uwagi, zgodzono się na to, że lcpićj drogę na Księztwo obrócić. Mikulicz przeto, wziąwszy naprędce starą karetę od pana Węgierskiego, w kilka godzin osadził ją na płozy i własnemi końmi również jak Falkowski, powożąc sam, z

nieodstęp-oytn obok Wąsowiczem, szczęśliwie i bez żadnego przypadku dowiózł esarza aż do samćj Warszawy.

v tg przysługę dostał trzysta napoleonów, które cesarz mu lasnemi rękoma do czapki nasypał.

Pomimo klęski i porażki strasznćj, Napoleon, jak zapewniają ci, natenczas mieli przystęp do jego osoby, rad był widocznie, źe się obiście z tak ciasnćj m atni wyśliznął, dało mu to humor niezwykły, w dziwnśj będący z okolicznościami sprzeczności. Wówczas- pokilkakroć powtarzał owe historyczne słowa: du sublime au

ridi-IV.

s Zaszczytem było niemałym i niezaprzeczonym towarzyszenie ce- n ie r ^ ^ ' osłanianie jego osoby, gdy mu widoczne już groziło niebez- dar ZClls^W0’ ale że na świecie, prócz krzywdy i niesprawiedliwości, nic N i ' - mabytćm być nie może, i ów zaszczyt więc przypłaciliśmy drogo, tnw żeśmy potracili nasze poczciwe koniska, ale żaden z nas trzech, n m ? /ZyuSZÓW nierozdzielnych w złój i dobrćj doli, nie wyszedł z tój wy- do \ \ n Z szwan^ u- Podkomorzyc, gdyśmy się w kilka dni późniój no„ .a dostali, mocno był nawet cierpiącym i osłabionym, Łukaszek mu” przemrożoną, ja palce i uszy; a i ra n jeszcze nie mieliśmy nOjonych; o Iwasiu naszym nie wiedzieliśmy nic, zjawił się dopióro

■ii kilka po naszćm do W ilna przybyciu,

nipo Jitewska nasza stolica przepełnioną była natenczas tysiącami

1 . ZCz§°hwych rozbitków, chorych, znędznialych i umierających. Zbro- cza chciwość ludzka korzystała z tej klęski, każdego ranku znajdo- tra n° <5a u^*cach liczne zm arzłe i skostniałe trupy poobdzierane do na- I ' ^Jabych, znękanych i znużonych, gdy się do ciepłych izb dostali r a h f i •1 snem kamiennym, dusili i zabijali żydzi, dla nowego rabunku, ne • .“ i ”! d obytych łupów; sami oni, podając te z chciwości popełnia-

1 . ZCz§°hwych rozbitków, chorych, znędznialych i umierających. Zbro- cza chciwość ludzka korzystała z tej klęski, każdego ranku znajdo- tra n° <5a u^*cach liczne zm arzłe i skostniałe trupy poobdzierane do na- I ' ^Jabych, znękanych i znużonych, gdy się do ciepłych izb dostali r a h f i •1 snem kamiennym, dusili i zabijali żydzi, dla nowego rabunku, ne • .“ i ”! d obytych łupów; sami oni, podając te z chciwości popełnia-

W dokumencie Biblioteka Warszawska, 1880, T. 3 (Stron 35-64)

Powiązane dokumenty