• Nie Znaleziono Wyników

„Zanim zapaliłem światła nocą, ona widziała «dzieci zwisające ze ściany». To była jej ekspresja. Nie rozumiem dzieci zwisających ze ściany, ale ― w jakimś stopniu ― rozumiem ją jako posługującą się podobnym zwro-tem, ponieważ rozumiem, że to jest jej rzeczywistość, mimo iż dla mnie ta rzeczywistość nie jest racjonalna” ― opowiada Mr. F, przywołany przez Stevena R. Sabata (2001, s. 309) w jego Doświadczeniu choroby Alzheimera.

Mr. F odnosi się do krzywozwierciadlanego świata swej żony łamiąc i po-toczne, i profesjonalne (medyczne) schematy. Czyniąc to, wznosi się na poziom nieosiągalny dla większości kompetentnych (w słowie tym nie ma krzty sarkazmu) znawców biochemicznych objawów opisanych po raz pierwszy w 1906 r. przez niemieckiego psychiatrę i psychopatologa Aloisa Alzheimera. Mr. F odkrywa „odmienność” bliskiej mu osoby (któż „nor-malny” zobaczyłby dzieci wiszące na ścianie?), uzewnętrznioną wskutek choroby, ale owa „inność” nie wyzwala gestu odrzucenia (co miało miej-sce w przypadku pani Marysi i personelu Domu), lecz skłania do uznania nieprawdopodobnych wizji za integralny fragment rzeczywistości, w ja-kiej przyszło żyć komuś, komu przysięgało się dozgonną wierność.

„Poślubiłem ją z dwóch powodów ― kontynuuje opowieść Mr. F ― Pierwszym była szaleńcza miłość. I to się nie zmieniło. Moje uczucia wo-bec niej są takie same jak wcześniej. Mówiąc wprost ― wciąż się w niej durzę [zaczyna płakać]. Widziałem w niej także kogoś, kto jest w stanie zaspokoić moje potrzeby. Ona jest bardzo bezpośrednia, zaradna, pewna siebie. Jest osobą, która kiedy podejmuje się jakiegoś zadania, zawsze mu sprosta, podczas gdy ja, hm, ja jestem mocno introwertyczny, nietowarzy-ski i mało przebojowy. Chciałem zostawić tę działkę partnerce, liczyłem, że wyjdzie naprzeciw moim oczekiwaniom i tak się stało. Mamy sześcioro dzieci; ona wychowała je na dobrych ludzi” (ibid.).

Z dalszej części opowieści wynika, iż w krytycznym momencie Mr. F zdołał przekroczyć siebie, dokonał wewnętrznej wolty, zmieniając się na tyle, na ile wymagała tego całkiem nowa sytuacja: „Teraz próbuję być w małżeństwie kimś, kim była ona ― osobą decyzyjną, prowadzącą spra-wy, co zmusza mnie do stawania się innym człowiekiem niż byłem, in-nym niż sądziłem, że mogę być”… „To jest w dwójnasób trudne dla Mrs. F, gdyż… rzeczy wokół nas się pokręciły” (ibid., s. 310) ― przyznaje Mr. F.

Finalna sentencja opowieści jest kluczowa dla uchwycenia sensu po-stawy dojrzałej miłości, bycia z Nią ― moją Żoną. Jak widać, u państwa F. choroba Alzheimera nie jest przeszkodą w trwaniu uczucia, przeciw-nie ― wydatprzeciw-nie przyczynia się do wzmocprzeciw-nienia sakramentalnych więzów między małżonkami pomimo tego, że „rzeczy wokół nich się pokręciły”.

Podobny wydźwięk co doświadczenie państwa F zyskuje doświad-czenie pani Hani i jej Mamy. Codzienne kilkugodzinne wizyty, trwające od lutego do grudnia 2004 r., są przykładem wprowadzonego w czyn zo-bowiązania czczenia swych rodziców, jak również stanowią świadectwo istnienia wymiaru relacyjnego, możliwego ― wbrew utartym przekonaniom ― do ocalenia w kontaktach z osobami cierpiącymi na AD.

Wątek relacyjności w obszarze doświadczenia choroby Alzheimera (i nieodłączne od niego myślenie z opowieścią) składa się na główną oś

ar-gumentacyjną The experience of Alzheimer’s disease; ów wątek przesądza też o oryginalności podejścia Sabata, opartego na niezwykle prostym, a jed-nocześnie rewelatorskim założeniu, które da się zamknąć w następującej formule: ludzie dotknięci chorobą Alzheimera są „inni”, ale w swej „in-ności” pozostają pełnymi osobami. Paradoksalność tej formuły zawiera się w wydobyciu na światło dzienne czegoś, co powinno być oczywiste, ale w praktyce ― unaocznionej wskazującymi opowieściami ― wcale takie nie jest. Jeśli postrzegamy panią Marysię jako kogoś „mówiącego nielo-gicznie”, to czynimy z niej osobę ułomną nie tylko językowo; od tej pory kontakt między nami będzie kontaktem dwóch monad bez okien (by po-nownie użyć ― pochodzącej jeszcze od Leibniza ― nośnej Tischnerowskiej metafory), tyle że jedna z tych monad jest monadą z wyboru, druga nato-miast z konieczności-naznaczenia, wspartego o ograniczoną zdolność wraż-liwego rozumienia człowieka przez człowieka. Opiekunka przychodząca zmienić pieluchę, ni stąd, ni zowąd przepoczwarza się w „harpię”, posił-kującą się mylnym przekonaniem na temat chorego jako kogoś „oderwa-nego od rzeczywistości”. „Odniesienie się do kogoś jako «oderwa„oderwa-nego od rzeczywistości» ― czytamy w Doświadczeniu choroby Alzheimera ― w grun-cie rzeczy jest aktem mającym daleko idące konsekwencje w sposobie traktowania przez nas tej osoby; często może prowadzić do ugruntowy-wania się «niepoprawnej» natury subiektywnego doświadczenia. Czym innym jest bowiem powiedzenie, że człowiek widzi coś, czego nie widzą pozostali ludzie (ma wzrokowe halucynacje), a zupełnie czym innym jest odrzucenie doświadczenia jako takiego, wzmocnione naddanymi mu ne-gatywnymi znaczeniami” (ibid., 319). Odrzucenie doświadczenia jest de facto równoznaczne z (symbolicznym) wykluczeniem osoby chorej z „na-szego” świata i wprowadzeniem jej na teren Alzheimerowskiego getta. Tego typu mentalnym prądom (mającym swe źródła w zachodnim, mo-dernistycznym modelu medycyny, ale także ― sięgając głębin uniwersa-lizmu kulturowego ― w lęku przed „innością” par excellence, „innością” jako figurą organizującą myślenie zbiorowe77) ulega wielu; w tej niechlub-nej grupie znajdą się lekarze (im nie ma się co dziwić, dbają przecież o sys-tem, zapewniający prestiż społeczny i materialny byt), solidnie „wyedu-kowani” psychologowie, pedagodzy, pracownicy socjalni, opiekunowie oraz… reprezentanci drugiej strony („chory przestaje interesować się oto-czeniem, traci pamięć, poczucie czasu i miejsca” ― napisano na oficjalnej Polskiej Stronie Choroby Alzheimera). Realnym problemem nie jest przy tym to, że ten „inny” świat w ogóle istnieje (biofizyczne symptomy są 77 W kontekście antropologicznych analiz plagi i zarazy trop ten podejmuje Monika

przecież czymś bezspornym), ale to, iż uporczywie i najczęściej nieświa-domie palimy mosty między „tą–naszą” a „tamtą–ich” rzeczywistością. Gdy pani Hania zaprasza panią Marysię do uczestniczenia w rytualnym spacerze po Domu, gdy nie pomija jej przy rozdzielaniu łakoci, gdy po-święca jej baczną uwagę, wówczas daje Staruszce widomy znak akcepta-cji, afirmuje jej ułomność, a więc i jej człowieczeństwo („człowiek MUSI się zestarzeć, i MUSI umrzeć, Marcinku” ― mówi pani Lilli, mieszkanka Domu i moja przyjaciółka). Pani Marysia odpowiada, cieszy się, wstaje i idzie, idzie i śpiewa tak długo, jak jest po temu okazja ― aż do śmierci pani Teresy, kiedy to korowody ustają, rozkruszając axis mundi, oś świata, którą zastępuje rozdzierająca tęsknota za najdroższą Mamą utraconą lata temu78. Niewątpliwie jest tu logika, lecz skrywa się ona pod powierzchnią pozorów ― niespójnym mówieniem, błędami językowymi, barokowymi ozdobnikami typu „dzieci zwisające ze ściany”. Najważniejsze, że nie trzeba zbyt wiele wysiłku, aby logikę tę rozszyfrować. Do odsłonięcia za-słony złudzeń wystarczy nieco dobrej woli i odrobina wyobraźni79.

78 Motyw Matki jako metafizycznej osi świata przedstawia Józef Szajna w przejmującej opo-wieści o doświadczeniu obozu koncentracyjnego. Wybitny dramaturg opowiada: „Ja mia-łem wszystkie […] kategorie piekła Dantego w Oświęcimiu, od różnych komand, karnych kompanii do dwukrotnego pobytu na bloku śmierci i w celach, i kiedy […] byłem w tym świecie, który był wielkości dziewięćdziesięciu centymetrów na dziewięćdziesiąt centyme-trów, a wysoki do głowy, […] siedziałem tam dwa, trzy tygodnie, tak mniej więcej z moje-go życiorysu wynika. Ja tam w tej pustce, w tym świecie metafizyki, w tym «nic» bunkra ciemnego byłem w niebie. Sam. Niezagrożony już, bez lęku i strachu, bo bez nadziei… i spokojny… i bezsilny… Nerwy, wrażliwość, wszystko, co jest zmysłowością ludzką nie wchodzi w rachubę… Przejście materii w ducha, ten jakiś moment, to wtedy myślę, że od-wołuję się do takiej najprostszej prawdy, i niech ona zostanie przy mnie jako moja prawda ― do Matki, która tuż przed wojną zmarła, i ja byłem jedynym z pięciorga rodzeństwa nad Jej łożem, i kiedy umierała nagle na wylew, widziała mnie i mówi: «Józku idź do szkoły, bo się spóźnisz». Była za dziesięć ósma rano, a ja ciągle jakoś niespokojny ociągałem swoje wyjście, nie wiedziałem, kiedy mam wyjść z domu; «Idź ― powtarza ― do szkoły, bo się spóźnisz». I z tymi słowami opadła i zwisła jej głowa. I ja w tych momentach pomyślałem: «Matko, jeżeli Ty mi dałaś życie, Ty jedna masz prawo mi je odebrać… Jak jesteś z tym zgodna, to się stanie». I tak siedziałem. Jak mogłem się modlić do Boga, któremu chciałem spojrzeć w twarz, chciałem spojrzeć w oczy, i się nie pojawiał; «Boże» ― cisza, «Gdzie je-steś?» ― cisza” (transkrypcja dokonana na podstawie reportażu radiowego Alicji Grembo-wicz pt. Te-art Józefa Szajny, wyemitowanego na antenie Programu III Polskiego Radia 24 czerwca 2008 r.; dzień ten był dniem śmierci Józefa Szajny).

79 Zupełnie przypadkiem byłem świadkiem sceny, która uzasadnia celowość wykorzy-stania muzyki w pracy terapeutycznej z osobami z chorobą Alzheimera. Pani Janeczka, niemogąca usiedzieć w jednym miejscu dłużej niż minutę, spędziła ponad dwadzie-ścia minut w fotelu podczas cotygodniowych Domowych spotkań, odbywających się przy akompaniamencie przenośnych organów; następnie wstała i zaczęła tańczyć ra-zem z innymi w rytm zarzuconych taktów. Sądzę, że takich „przejść” między „nami” a „nimi” jest więcej, trzeba je cierpliwie odkrywać i nie pozostawiać samym sobie.