• Nie Znaleziono Wyników

DOPA, Mount Carmel i świadczenie poprzez „wskazywanie”

O byciu wobec Tych Innych Opowiada się to jak bajkę,

L- DOPA, Mount Carmel i świadczenie poprzez „wskazywanie”

W drugiej połowie lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku doktorowi Ge- orge’owi Cotziasowi udało się przeorganizować sposoby radzenia sobie z beznadziejnymi, jak się wówczas wydawało, przypadkami osób z zabu-rzeniami postencefalicznymi, które objawiają się, mówiąc w uproszcze-niu, w postaci popadania w przedłużający się głęboki stan odrętwienia. Chemik-cudotwórca (a byli i tacy, którzy obwoływali go ― mieszając nie-kryty entuzjazm wobec przełomowych osiągnięć z nutą ironii ― Mesja-szem) poważył się na złamanie żelaznej wytycznej co do umiarkowane-go dozowania L-DOPY (dihydroksyfenyloalaniny) ― środka regulująceumiarkowane-go poziom dopaminy w mózgu. Efekty tej decyzji były piorunujące niemal w dosłownym znaczeniu tego wyrazu. L-DOPA faktycznie działała jak grom z jasnego nieba i to w dwóch wymiarach: fizjologicznym (wytrą-cając chorego z letargu przywracała go rzeczywistości „tu i teraz”) oraz środowiskowym ― wywołując burzę dyskusji pośród lekarzy i różnego autoramentu specjalistów, żywo zainteresowanych nowym, „mirakular-nym” medykamentem. W gronie eksperymentatorów z L-DOPĄ znalazł się także Oliver Sacks, pracujący wówczas w szpitalu-ośrodku Mount 66 Tytuł rozdziału jest parafrazą drugiego członu tytułu książki Stevena R. Sabata The

Carmel67, gdzie rezydowali pacjenci tworzący osobliwą społeczność ludzi dotkniętych encephalitis lethargica, czyli śpiączką epidemiczną68. W 1969 r., po otrzymaniu zgody na przeprowadzenie testów, późniejszy autor Prze-budzeń rozpoczyna prace badawcze, prowadzone techniką losowej po-dwójnej ślepej próby na dużej liczbie pacjentów. Warunkiem sine qua non wzięcia udziału w całym przedsięwzięciu było podporządkowanie się ortodoksyjnej procedurze, łącznie z wymogiem przedstawienia osiągnię-tych wyników w formie wyliczeń statystycznych. I tu pojawił się kłopot. Sacks wspomina, że w ciągu niespełna miesiąca od rozpoczęcia badań stało się dlań jasne, iż nie sprosta formalnym oczekiwaniom. Ponieważ wśród chorych, którymi się zajmował nie występował w ogóle efekt place-bo, młody neurolog za konieczne uznał aplikowanie L-DOPY wszystkim rezydentom azylu, i to zarówno w okresie przeznaczonym na wykonywa-nie prób medycznych (było to 90 dni), jak i po upływie tego terminu. Tym samym to, co „pierwotnie zaplanowano jako […] eksperyment, zostało przekształcone w historyczne doświadczenie: dla pacjentów natomiast zyskało rangę historii życia, tego, jak było przed stosowaniem L-DOPY, co się zmieniło pod jej wpływem i co będzie po zakończeniu kuracji” (Sacks 1991, s. xxx) ― czytamy w słowie wstępnym do Awakenings.

Odkąd naruszono standardowe reguły postępowania, „cudowna” początkowo L-DOPA zaczęła ujawniać, prócz efektów ozdrowieńczych, także skutki uboczne. Powodowała liczne powikłania, począwszy od gwałtownych zmian stanu pensjonariuszy, aż po wyjątkową wrażliwość na otrzymywany środek. Szkopuł tkwił w tym, że to, co w Mount Carmel wraz z upływem kolejnych miesięcy okazywało się rosnącą udręką dla jego mieszkańców, nie trapiło zbytnio lekarzy-decydentów, bezgranicz-nie ufających wykresom uzyskanym z badań. Wypełniające je rzędy cyfr 67 W Awakenings pod nazwą Mount Carmel ukrywa Sacks, z sobie wiadomych powodów,

nazwę szpitala Beth Abraham.

68 Śpiączka epidemiczna najbardziej obfite żniwo zbierała w okresie Pierwszej Wojny Światowej. Ta tajemnicza przypadłość dotknęła tysiące (niektóre źródła mówią nawet o milionach) ludzi. Zanim austriacki psychiatra i neurolog, Constantin von Economo, rozpoznał ją (w 1918 r.) jako nową jednostkę chorobową, w objawach encephalitis

le-thargica widziano m.in. atypową wściekliznę, epidemiczne delirium, epidemiczne

zatrucie jadem kiełbasianym, chorobę Haine-Medina czy zaraźliwy parkinsonizm. W najostrzejszej fazie śpiączkowemu zapaleniu mózgu towarzyszyły bardzo wysoka gorączka i niekontrolowane napady senności, zamieniające się (nieraz po upływie wie-lu tygodni) w śpiączkę. U osób, które przeżyły encephalitis lethargica (na nie właśnie na-tknął się Sacks w Mount Carmel) pojawiały się nieprzewidywalne zachowania i trudne do „okiełznania” stany emocjonalne. Część społeczności „pośpiączkowej” wypełnia-li geniusze i artyści, część zaś pogrążeni w permanentnej depresji katatonicy. Teorie spekulatywne mówią o tym, że śpiączkę epidemiczną przeszli m.in. Adolf Hitler oraz marszałek Józef Piłsudski.

dawały, owszem, złudzenie porządku, tyle że, w istocie, nie radziły sobie ze złożonością problemu. Sacks doszedł do kontrującego względem po-wszechnie podzielanych opinii wniosku, iż pokrętnej natury encephalitis lethargica nie uda się zgłębić dopóty, dopóki skupiać się będziemy wy-łącznie na ― widzianej z dystansu ― relacji między niedoskonałym cia-łem a współczesną medycyną jako zbiorem praktyk nastawionych na jego „naprawiane”. Potrzeba czegoś więcej, twierdził angielski wizjoner.

Śpiączka epidemiczna (ale także każda inna, w szczególności przewlekła choroba) jest integralną częścią życia człowieka. Doktor Oliver wiedział to, gdy pisał o ludziach zmagających się z ciężkimi przypadłościami neurologiczny-mi: „Intensywność odczuć wobec tych pacjentów69 i, jednocześnie, skiero-wanej na nich intelektualnej ciekawości zawiązała nas we wspólnotę Mount Carmel; jej intensywność osiągnęła szczyt w 1969 roku ― roku faktycznych «przebudzeń» pacjentów. Wiosną tego roku przeniosłem się do mieszkania oddalonego o jakieś sto jardów od szpitala i niekiedy spędzałem dwanaście, piętnaście godzin z naszymi pacjentami. Byłem z pacjentami bez przerwy ― żałując godzin snu ― obserwując ich, rozmawiając z nimi, prosząc ich, by za-kładali notatniki i samemu prowadząc zapisy, tysiące słów dziennie. I gdy trzymałem długopis w jednej ręce, w drugiej miałem kamerę: widziałem rze-czy, jakich nie widziałem nigdy wcześniej i jakie, wedle wszelkiego prawdo-podobieństwa, nie będą już nigdy więcej zobaczone; moim obowiązkiem, ale i moją radością było […] nieść świadectwo” (ibid., s. xxix).

Sacks wszedł w rolę określoną przeze mnie jako świadczenie na rzecz tych, którzy nie są słyszalni. Taką też pozycję ― ponownie ― przyjmuję i ja, aby, tym razem, poczynić „wskazania” na temat nienadający się, mówiąc po Buberowsku, „do stworzenia obszernego systemu”. Wielki filozof pro-wokacyjnie wyjaśnia: „To, co miałem do powiedzenia, nie poddawało się żadnej systematyce… Stale na nowo muszę stwierdzać: nie reprezentu-ję żadnej teorii. Jedynie coś pokazureprezentu-ję. Pokazureprezentu-ję rzeczywistość, pokazureprezentu-ję w tej rzeczywistości coś, co nie było dostrzegane czy co było niedostatecz-nie zauważone. Tego, kto mniedostatecz-nie słucha, biorę za rękę i prowadzę do okna. Otwieram okno i pokazuję na zewnątrz. Nie mam teorii ― prowadzę dia-log” (Buber 1963, s. 592; cyt. za Wehr 2007, s. 143).

Moje „wskazania” wyłonią się ze spotkań z osobami cierpiącymi na chorobę Alzheimera, osobami wprowadzającymi w czyn zasadę 69 Oliver Sacks, wypowiadając się o pacjentach, uwzględnia „współczynnik

humani-styczny”. Widać to choćby w następującej wypowiedzi: „Ponad i poza zaburzeniami, i ich bezpośrednimi skutkami, leżały wszystkie odniesienia pacjentów do ich choroby (sickness), tak więc to, wobec czego stanęliśmy, co studiowaliśmy nie było tylko cho-robą (disease) czy fizjologią, lecz ludźmi, czyniącymi wysiłek przystosowania się i prze-trwania” (Sacks 1991, s. xxviii).

dialogiczną tam, gdzie wielu zauważa jedynie upadek, egzystencjalną amorficzność i zbliżającą się śmierć, a gdzie ja dostrzegłem wcale nie nikłe przebłyski ludzkiej wzniosłości.