• Nie Znaleziono Wyników

Dowiaduję się, że pan Zbyszek pochodzi z Sopotu; przyjechał do Łodzi dziesięć lat temu, mieszkał z żoną i córką, pracował, ale wiosnę 2004 r. ― prócz pięknych dopołudni spędzanych na spacerach „z córą” (tak nazywa swą siedmioletnią pociechę) ― zapamięta z powodu powtarzających się napadów bólu, trudnych do zniesienia zaparć i osłabienia organizmu, po-łączonych z gwałtowną utratą wagi. Pierwsza i druga wizyta w szpitalu 89 Kępiński (2001, s. 317).

ani „specjalnie nie pomogły”, ani też nie dały jasnej odpowiedzi, co jest „przyczyną uciążliwych dolegliwości”. Trzecia hospitalizacja ostatecznie potwierdziła diagnozę ― nowotwór żołądka.

Do hospicjum trafia we wrześniu. Dzieje się to za namową (i przy wy-datnym wsparciu) jednej z lekarek, którą spotkał w szpitalu. Ta, wykazu-jąc się roztropnością, poradziła pacjentowi, aby ― biorąc pod uwagę jego obecny stan zdrowia i trudną sytuację mieszkaniową (przed ostatnimi ba-daniami pan Zbyszek zmuszony był wyprowadzić się z rodzinnego domu do domu stałego pobytu im. Brata Alberta) ― starał się o przeniesienie do hospicjum stacjonarnego, co też się stało. Jest tu od kilku tygodni, pobyt przerywały jednak kilkakrotne naświetlania przeprowadzone na oddziale onkologicznym. Po terapii radiacyjnej „może jest trochę lepiej w środku”, ale za to trapi go niedowład lewej nogi. Ten zaczął się od pewnych feral-nych zastrzyków: „Dwa razy dostawałem zastrzyk w pośladek ― opowiada ― ale tak mi w nerw trafiał i ten nerw, jak on mi ten zastrzyk dawał, to to mi na piętę poszło najpierw i wtedy ona się taka martwa, drętwa zrobiła, […] a drugim razem znowu na palce i teraz nie mogę palcami ruszać wca-le. Normalnie, jak na lewej nodze staję, to się przewracam, nie mogę cho-dzić w ogóle”90. Niedowład skutkował komplikacjami ― zmienił porządek jego życia, wymógł konieczność pogodzenia się z przyjęciem zewnętrznej opieki: „W szpitalu poprosiłem o wózek ― mówi ― żeby tak sobie pojeź-dzić, żeby nie leżeć cały czas na tych salach. Tam mi pomogły się siostry przesiąść na wózek i tam sobie jeździłem. No i do ubikacji mi się zachciało. Pojechałem do ubikacji, to jakoś się przesiadłem sam, a później jak wstawa-łem, jak chciałem sobie spodnie podciągnąć i stanąłem na lewej nodze, to się zachwiałem i bym się wklinował między ścianę a muszlę. I krzyczałem: «siostro, na pomoc!». No i przybiegły, i pomogły mi”. Ach, ten niedowład! Gdyby tylko się dało jakoś mu zaradzić… „Muszę porozmawiać z tymi z re-habilitacji ― zwierza się ― żeby może jakieś masaże mi zrobili czy co, żeby to rozruszać, żebym ja zaczął chodzić, bo tak, to co? Ja przecież zanik mięśni dostanę, już mam… całkowicie przestanę chodzić. Kto wie, ile jeszcze przyj-dzie mi leżeć, nie?” ― Odpowiadam: „Dobrze byłoby chyba, żeby pan pró-bował chodzić powoli, choć po parę kroków na początek…”; lecz jak tego dokonać, gdy noga uparcie „nie chce nieść”? „Ja z początku to siadałem na łóżku ― mówi ― pośladkami się opierałem i próbowałem stawać na nogach, to znaczy nie stawać bezpośrednio, tylko na samych nogach się opierać […], 90 Zarówno w trakcie mojego pierwszego spotkania z panem Zbyszkiem, jak i przez kilka następnych miesięcy, motyw niesprawnej nogi był dominującym wątkiem w naszych rozmowach. W tym rozdziale, o ile nie zaznaczam tego inaczej, w cudzysłowy domy-kam wybrane fragmenty transkrypcji dokonanych na podstawie nagrań prowadzo-nych od grudnia 2004 r.

a teraz normalnie tą nogę to ja nie mogę jej podnieść, ja ją muszę zsunąć. Jak tam, w tym szpitalu byłem, to do kąpieli zawieźli mnie do łaźni, przed wan-ną stawan-nąłem i ja nie mogłem nogi podnieść do góry, żeby do wanny wejść. Prawą tak, ale lewą nie… muszę coś z tym pomyśleć”. Jestem dociekliwy, dopytuję, czy rozmawiał już z kimś o swojej przypadłości. Zaprzecza i po-wtarza, że musi poprosić panią doktor, żeby dali go „na jakąś rehabilitację. [Musi] coś pomyśleć…”.

W bólu już nie mam czasu, ból jest tu, całkowicie mnie zagarnia, jest obecny i tej obecności nie jestem w stanie odrzucić, zdystansować się do niej, ujrzeć jej z daleka.

Barbara Skarga91

Być może najistotniejsze i najsilniej oddziałujące wymogi określane jako moralne dotyczą poszanowania życia, nienaruszalności, szczęścia, dostatku i tym podob-nych. Te właśnie wymogi naruszamy, mordując lub okaleczając innych, kradnąc ich własność, zastraszając ich i pozbawiając spokoju, lub nawet powstrzymując się od udzielania im pomocy, kiedy znajdują się w niebezpieczeństwie.

Charles Taylor92

„Na opiekę nie ma przepisu”

Chociaż jestem bardzo poruszony tym, co usłyszałem, nie wyjawiam tego przed panem Zbyszkiem. Chcę lepiej rozeznać się w sytuacji i przemyśleć ją w spokoju. Józef Tischner (2005, s. 62), komentujący dominikańskiego mistyka, Mistrza Eckharta, mówi: „Człowiek, zanim zacznie być aktywny, musi słuchać, musi być bierny…”. Aby poznać Jego rzeczywiste potrze-by, wpierw muszę lepiej poznać Jego samego, jeśli tylko pozwoli mi na to… Tytuł jednego z rozdziałów Frankowskiej autobiografii At the will of the body brzmi: Care has no recipe (Na opiekę nie ma przepisu). Frank (2002, s. 42-49) przekonuje nas, że konteksty choroby zawsze powinny być rozu-miane w odniesieniu do danych przypadków. Mimo bowiem pozornych podobieństw, wynikających z cierpienia na pokrewną przypadłość, jej do-świadczanie jest każdorazowo bardzo mocno zindywidualizowane, a jako takie staje się właściwie nieprzekładalne na doświadczenie innych ludzi. Świadomość istnienia tej zasady ma niebagatelne znaczenie szczególnie dla tych, którzy podejmują wyzwanie sprawowania opieki nad Chorym 91 Skarga (2002, s. 52).

(bez względu na to, jaką przybierałaby ona postać). „Opiekun nie może po prostu zapytać: «Czego potrzebujesz?» i spodziewać się spójnej odpo-wiedzi. Życie świeżo zdiagnozowanej osoby zmienia się tak bardzo, że trudno jest jej owe zmiany uchwycić, a dodatkowo zmiany pojawiają się nieustannie w trakcie trwania ciężkiej choroby. Częścią tego, co jest «cięż-kie» jest trwanie zmiany” (ibid., s. 47). Podstawowe zadanie opiekuna sprowadza się zatem do „otwarcia” na zmiany, odkrycia i dopasowania własnych działań do rwanego rytmu choroby i wyznaczanych przez nie-go nieprzewidzianych zdarzeń w życiu Chorenie-go. Opiekunowi zbyt łatwo przychodzi przekroczyć granicę suwerenności Człowieka Pogrążonego w Chorobie. Jak pisze Jenny Morris (1993, s. 179): „Kiedy ktoś otrzymuje pomoc fizyczną ze strony opłacanego pracownika, partnera czy krewne-go, często zakładają oni, że zadania «opiekuńcze» obejmują przejmowanie odpowiedzialności za osobę tej pomocy potrzebującej. Zamiast zaczynać z tej pozycji ― ograniczającej niezależność i w efekcie prowadzącej do utra-ty wolności ― opiekunowie powinni myśleć, jak wspierać wśród chorych ich kontrolę nad własnym życiem” ― postuluje autorka Independent lives.