• Nie Znaleziono Wyników

doświadczeniem, winieniem ci raz jeszcze wszy

W dokumencie Biblioteka Warszawska, 1844, T. 1 (Stron 112-117)

stko powiedzieć... Czyste szczęście twoje wierzaj mi, zostanie tutaj, pomiędzy temi klombami; to szczęście święte, wymarzone, szczęście pierwszej i prawdzi­

wej m iłości; tu zostanie część twego życia najle­

psza!.... Wiek dziecinny, jak sen krótki, uroczy, ledwie pamiętny, i poezya dziewiczych marzeń i pierwszej miłości... Sen, Amelko, i poezya!.... Ale tu, za tym ogro­

dem , tam patrz na zachód, tam czeka cię

rzcczywi-slość!.... O! aniele mój, czy ty w iesz, coto rzeczy­

wistość?..

— To ty jesteś, mój drogi!..

— Zapewne, ja zawsze ten sam co dzisiaj, zawsze niezmieniony ! I przysięgam tobie na pamiątkę téj chwili uroczystej, ja zawsze i wszędzie będę dla cie­

bie wszystkiém; tak jak ty jesteś dla mnie światem ca­

łym. Ále ja, przyzwyczajony do rzeczywistości, nieraz już w szranki z życiem występywałem; znamy się jak dwa zapaśniki, którzy znają wszystkie słabe strony swoje. A ty znasz życie ze snu i z poezyi; ale nie znasz tego życia rzeczyw istego, olbrzyma by się zmęczyć, karła by uszczęśliwić. Nie znasz prozy do­

mowej, nie znasz życia kobiety, matki, nie dodam żo­

ny, bo ja nie tak mężem, jak kochankiem będę two­

im, aniele! Ja ci powtarzać nie będę, co tylekroć ci powiedziałem; przypominam tylko w téj właśnie chwi­

li, w której stoisz na granicy dwóch żyć odrębnych.

Jeszcze masz czas, i jeszcze cofnąć się możesz...

— W grób bez ciebie, w raj z tobą!

— Ja (m ów ił dalej Bolesław, nie zważając na przer­

w anie), ja cierpieć przyzwyczajony, ale ty, Amelko?

a znasz ty codzienne życia prozaiczne potrzeby? Znasz ty cierpienie ciężkiej myśli o jutrze? Wierz mi; na myśl trudności, cierpień, zgryzot, stanu bliskiego nę­

dzy, jaki długo, jeżeli nie zawsze, naszym będzie udzia­

łem , mnie serce pęka z żalu, że ja posiadając skarb niewyczerpanych uczuć dla ciebie, w obnażone rze­

czywistości ściany prowadzić cię muszę.

— Owoce i mleko, powiadają że kochankom star­

czyć mogą, rzekła z uśmiechem swawolnym prawie;

ale widząc zasępioną twarz kochanka, dodała powa­

żniej: zapewne ja nie użyłam dotąd, ja nie rozumiem tak życia, jak ty, ale tyle wiem o niem, tyle znam sie­

bie, że mogę ci zargczyć, iż się pogodz?e z niem. I nie mów mi więcej o tem, bo czyliż raz ja już sobie w y­

rzuciłam, czego przecież winną nie jestem, że nic ci innego nie przynoszę, prócz serca, i...

— Nie mówmy więc o tem! jakoż, nadto cię wyso­

ko cenię, bym nie wierzył, iż przyjm iesz,życie, jak przyjąć powinnaś; ale ty wiesz, Ameiko!.... nasze sló- sunki!.... A jeżeli ty, która przyzwyczajona byłaś do życia towarzyskiego; w rowiestniczek gronie, śród żar­

tó w , śmiechów, tańców i zalotnych spojrzeń drugiej płci, dnie ci ulatyw'ały ki'ótkie i błogie; jeżeli ja ci to życie zabawy wydrę, by dać natomiast życie sa­

motne!.... Jeżeli będziesz musiała sama ze mną sa ­ mym

— Sama z tobą! sama z tobą! zawsze sama i szczę śliwa! Wierz mi, mój drogi; ta m iłość którą ja cie­

bie kocham, wystarczy i na życie pracy, i na życie samotności!

— O! ty nie znasz jeszcze św iata, ty nie znasz lu­

dzi, nie znasz obmowy, tej klątwy moralnej.

Wtem d łu g ie, przeciągle gwiźnienie ozwało się z końca ogrodu! Zadrżeli mimowolnie oboje! Bole­

sław ły sn ą ł wzrokiem silnym, twarz posępną prze­

leciał wyraz w esoły prawie. I porwał wpół- kochan­

kę, wzniół oczy w niebo!....

— Niechże i tak będzie! Słyszałaś ten znak? to znak naszego żyCia, nowego szczęścia! A więc precz myśli próżne, precz słabości z mamek wyssane, od nianiek wmówione! Amelio, chodźmy! Raz jeszcze tu, w tym ogrodzie, w którym pierwsze słyszałaś wy.

źnanie moje, posłuchaj przysięgi św iętej, Uroczystej, że jakiekolwiek losu, ludzi i okoliczności zwalić się mogą na mnie ciężary, ja ciebie nigdy kochać nie przestanę! Nigdy i zawsze!.... kocham cieb ie, i póki to serce bije w łonie, kochać nie przestanę.

—^Kocham, nad życie kocham i kochać nie prze*

stanę; cichym, rozrzewnionym szepnęła głosem Amelia.

I oboje spojrzeli raz jeszcze poza sieb ie, raz i ostatni w tem życiu może. O! jest w tem pożegna- wczćm spojrzeniu, jakie się rzuca na przedmiot naj­

obojętniejszy, który widzieć ciągle przyzwyczajeni jesteśm y, cóś nadzwyczaj przykrego. Zdaje się pra­

wdziwie, jakby cząstki nas samych zostawały w tem starem krześle, w tym zaczernionym kominie,v tej zna­

jomej plamie na stoliku, bo tam się zostają dzieje nasze w łasne, najtajemniejsze dzieje chwil samotnych, z Bogiem, z myślą, lub z czuciem przepędzonych. Bądź co bądź, ale długie było spojrzenie; Amelia zmieści­

ła w niem ca łą przeszłość swojg i nadzieję przyszło­

ści. ■ Co czuła, co myśliła, nikt nie odgadnie, i sama czyliż wyrozumie te tysiączne m yśli, które przez mie­

siące, lata, rozrzucała po tym ogrodzie, i które wszyst­

kie zdają się patrzeć na nią z klom bów , krzewów, altanek, mostków i wody, i żegnać kołysaniem róży co wczoraj była jeszcze pączkiem, gałęziami tćj samo­

tnej na trawniku brzozy.

Bądźcie mi zdrowe! szepnęła cicho; i łyszcza- ły jej oczy uniesioną ku niebu łz ą pożegnania, czy zapałem szczęścia pragnącej m iłości, nie wiem... Ale słowik odgadł pono, bo dobywszy tonów najrzewniej­

szych, jeszcze raz zanucił pieśń ostatnią i w dalsze gdzieś poleciał gaje.

Tom r. S ty c z e ń i84V

Trzymając się za ręce, patrzali w niebo! raptem zabłysło cóś ponad lipy, ponad wierzby, ponad to­

pole. To krzyż kaplicy! dawnej domu przyjaciół­

ki, piastunki roi^zipnych grobów. Nieruchomy, jakby w powietrzu zawieszony, jakby brylantowym ogniem posypany, patrzał także pożegnąwczem okiem na młodą parę, i nierayra jgzykiem bogatej w pamiątki mowy, zagadał dp, nich ostatnią może radą, osta- tniem napomnieniem. Za staryto był głos na młode serca! westchnienie wydarł, ale kroków nie wstrzy­

mał...

Gwiźnienie drugie, przeciąglejsze dało się s ły ­ szeć! 1 w cieniu topoli znikł przed szybko idącemi len powiernik rodzinnych ich dziejów!....

Jeszcze jedno czekało ich pożegnanie! Na za­

wrocie ulicy prowadzącej do bocznej fórtki, poka­

zał sig dom ciemny i zamknigty ! Jednem okiem odemkniętego, dobrze im znanego okna, spoglądał on za uciekającemi. Byłoto okno Amelii pokoju!

czekało na zan^ykającą zwyczajnie pani rgkę. Pró­

żno czekasz dziewiczy pokoju; innych wkrótce dzie- jó\v świądek, zapomnisz oddalonej pani, jak ona te ­ raz ciebie zapomina, i ledwie przelotnym wzrokiem spojrzała ku tyloletniemu schronieniu swemu. Prgdko mijali to miejsce, nie aby sig bali jakiej pogoni, ale aby prędzej stracić domu widok; aby tak prgdko stra­

cić mogli tę myśl, która im truje tg chwilg szczęścia.

Tam została siostra ulubiona, tam został ten aniołek luby. Śpią, snem ujęci.

Trzecie gwiźnienie usłyszeli tow.arzypzoue parska­

niem koni! I już są przy fórtce; powóz czeka, konie

grzebią ziemię; służący nieciet-pliwie otwiera fórtkę.

I stanęła Atttblia na stopniu Jitłwttżu: jieśzcze jeden wzrok rzuciła za siebie, i pośtrzegła z ciśińnćj mas- sy kłombów, krzewów i gaju ogrodowego wystające końce sadzawki znajomej, połuśzczonej promifeńmi księżyca, dach domu i krzyż kaplicy!... Łzy szczere za­

b ły sły w jej oku.

Tuman kurzu ciągnie sig ulicą topolową i dalój wioską, i dalej już na grobli! To bni pojechali i zni­

kli!....

W dokumencie Biblioteka Warszawska, 1844, T. 1 (Stron 112-117)

Powiązane dokumenty