Noc czetwcowa.
Fo zachodzie słońca, które cały dzień promieńmi z Włoch zdaje się przeniesionemi, niepospolicie do
kuczało, miły był w'ieczór czerwcowy, z tym chło
dem, który (ym jest przyjemniejszy, że po nieznośnym następuje upale. Woń wiosny rozchodziła się doko
ła, woń z tysiącznych unoszących sig pierwiastków, woń która prawdziwie stanowi oddech wiosny, św ie
ży i upajający razem.
W taki wieczór pogodny, na wystawie przed skro
mnym domkiem wiejskim, siedziało trzy osób, na których twarzach było rozlane głębokie jakieś marze
nie, różnie jednakże cieniując sig na nich. Siedziało dwie kobiet i mgżczyzna. Tw arze kobiet, chociaż w ie
le różniąc sig od siebie, miały jednakże to podo
bieństwo rodzinne, które czasem łączy jakimś taje
mniczym, niewidocznym rysem podobieństwa, twa
rze zresztą zupełnie n-ie podobne. Byłyto siostry: j e dna blondynka, z niebieskiemi oczyma, z jasną twarzą;
na jej młodych jeszcze rysach, widać jak cień roz
chodzący sig po nich zmęczenie życia, widać że te rysy przeciągnigte już nieraz były do smutku, do tych drobniejszych życia cierpień, które ludzkości są udziałem.
Nie widać na niej tych głgboko wciśniętych za
rysów, które świadczą o wielkich walkach, o nie
szczęściach głów nych, ale natomiast te drobne żył
ki, tak widoczne na jasnej twarzy, ściągające sig ku oczom, zdają sig świadczyć, iż przeznaczenie nie po- szczędziło tej kobiecie, tych szpilkowych cierpień, których siedliskiem jest domowe pożycie, a ofiarą naj
częściej kobieta, żona. Naprzeciw nićj siedząca, jej siostra, jest napoły blondynka, napoły brunetka;
w łosy jej zdają się być przejściem tych dwóch rodza
jów, a oczy są tej barsyy niepewnej, której wewnętrz
ne uczucia, dodają złotego blasku słońca, i cieniują jc aż do ciemnego czarnych oczów światła. 1 na twa
rzy widać łączące się te dwa rodzaje, w jednę tym
pięknicjszći całość, im otirgbniejszy jest rodzaj takiej piękności. Długie rzęsy brunetki pomagają do ka
meleonowej odmienności oczów, owalne zaokrąglenie twarzy brunetkom właściw e przy płci jasnej przezro
czystej blondynki, nos ściągły, więcej twarzom po
łudniowym właściwy, wdzięcznie unoszący się nad usta
mi których wycięcie m ałe, kształtne, dołkami uśmie
chu ustrojone, zdradza pochodzenie północne, tworzą razem czarującą całość. Nie tyle młodość rozlana na całej postawie, krasząca twarz urokiem niewin
ności, ile gładkość lic aksamitna, podobna do barwy brzoskwini, czystość czoła wzniosłego, dowodzą iż lat dziewiczych nie przeszła jeszcze. A jeżeli w tej chwili przejścia dnia w noc, rozchodzi się jakiś cień lekki po twarzy i czole , nie jestto jeszcze odcień ży
cia, ale raczej odcień uczuciów wewnętrznych, któ
re może po raz pierwszy wzbudzone, kołyszą jej pier
si pełne do westchnienia, oczy mocniejszym cieniują blaskiem, usta do uśmiechu swawoli wzwyczajone, uro- czystym otwierają ruchem, jakby do modlitwy, lub pierwszego wyznania. Na czole marmurowej biało
ści, tak gładkiem, tak czystem, jak gdyby świeżo mistrza ręką utoczone było, jeszcze ani razu nie osia
dła głębsza myśl życia; ból cierpienia nie wycisnął rysów swoich. Gdy spojrzy tylko, podniósłszy z pod długich rzęsów oczy m głą zamyślenia przyćmione, na mężczyznę,który siedzi koło niej, i którego twarz chociaż ledwie średni wiek okazuje, ale mnogiemi zagięciami, rysami głęboko wciśniętem i, wydaje się być pobo
jowiskiem niejednój walki wytrzymanej z życiem, na
miętnościami i własnemi uczuciami; w tem spojrze
niu przeciągłćm, migotnem, powłoczy.stem, psycho
logiczny badacz odkryłby pierwszy odbrzysk uczuć, zorze wschodzącego życia dla niej. Jej wydaje się być zorzą szczęścia, a w mężczyzny myślach, w męż
czyzny duszy jakie zbudzą uczucie, któż pozna z twa
rzy, która dawno nauczyła się taić wewnętrzne uczucia.
W tej chwili głębokie zamyślenie odznaczało tyl
ko twarz jego, a jeżeli podniósł oczy jasno błękitne na obok niego siedzącą; wzrok którym z nich wy
strzelił, lak krótko spoczywał na niej, i chociaż za
ostrzał go wewnętrznem uczuciem, ale tak krótko i przelotnie, iż tylko poznać po nim można, że te oczy wymowniej przemawiać potrafią, niż tego dowodzić się zdaje twarz pełna, nieruchoma.
Zszedł tymczasem księżyc pełny, i zpomiędzy wysokich topól, rzucił kilka promieni niepewnych na tych troje osób, które długi czas w głębszem niż zwy
czajne milczeniu pogrążeni, by może sami przed sobą ukryć mogli to zadumanie z przymuszonym uśmiechem, czasem aż do pół - szczerości posuniętym, poglądali na pięcioletniego chłopczyka jasn o-w łosego, błęki
tno - okiego swawolnika, który jeden zpomiędzy nich, życia używał w pełnem znaczeniu. Uwijał się bez ustan
ku, po piaskiem usypanej ulicy, którą się przed domem po zielonym w iła trawniku, to za psem szukającym spokojnego miejsca, to za nią ulatującą, to za w ła snej swawoli kapryśnemi utworami, tą pierwszą iskrą nieświadomej siebie wyobraźni. W czasie tego ogól
nego milczenia, które oczywiście matkę najwięcej zaj
mowały, głowy dziewicy i mężczyzny zdawały się czy przypadkiem, czy umyślnie zbliżać do siebie, i dzwon- kow'y głosik chłopczyka zagłuszał cichy szmer ledwie po ruchu ich ust dostrzeżony, szeptiito był, czy
westchnienie. Te, ledwie dojrzane ruchy, nie zdawały sig jednakże uchodzić uwagi starszej kobiety, kilka ra
zy bowiem kończąc ustąpieniem m ałą utarczkg z sy
nem, rzucała na parg przed nią siedzącą spojrzenie, w którem wyraźnie malowało sig zamyślenie*i smutek.
Byłto jeden z wieczorów, których długi szereg podobnież im przeszedł, w tem samem miejscu i z po- dobnemi usposobieniami. A przecież było cóś nad
zwyczajnego w posiedzeniu dzisiejszego wieczora, cho
ciaż ani dzień który upłynął, ani poprzednie nie da
ły powodu do zmiany jakiejkolwiek, migdzy temi trze
ma osobami, przecież ta cisza miała cóś posgpniej- szego; jeżeli porównać można, byłato cisza zwia- stunka burzy. Nie było powodu do smutku szczegól
nego, a przecież starszej siostry serce było ściśnione;
różne przykre myśli tłumnie sig do jej głow y tłoczy ły , ksigżyc, który już przenosił swemi promieńmi to pól szczyty, odbił sig w zwilżonem jej oku. To dro bne usposobienie tego wieczora odbijało sig na mgż czyznie w jakiejś niespokojności wewngtrznej; wsta w ał kilka razy, j a k b y sig.przejść chciał iznow U sia dał, oglądnąwszy sig na strong jakby czekał kogo A przecież nikt nie był spodziewany i dzień równie drugim, miał skończyć sig na wieczorze wspólnej pogadance przepgdzonym, na nocy spokojnie pfze*
spanej.
A wieczór był tak czarownym, jakiego tylko wczer^
wcu, tymnajpoetyczniejszym miesiącu, doznać było można. Wszystko dokoła ucichło, zdaleka dolatywał czasem głos jakiś urwany wieśniaczej piszczałki, ża
łosny, przeciągły, niknący, dalsze szczekanie psów, jeszcze rfalsze żab grzegotanie* A w powietrzu tak
ci-Tom I. Stycr-eri łS łi.
cho i spokojnie, że się żaden listek nawet nie ruszył.
Dwie tylko władze wolne i bez przerwy, zdawały się panować nad całym uciszonym św ia tem : światło księżyca i woń wiosny. Tamte do marzeń, a la do roz
koszy wzywa, dwie władze odpowiednie dwom w ła
dzom człowieka: księżyc przemawia do duszy, woń do ciała. & cudowne wieczory! ileż ja was już prze
żyłem w marzeniach, w rozkoszy, w samotnej ogro
du ścieszce i w ludzi tłumie, z myślą w głow ie, a żądzą w duszy, z m głą na czole i uczuciem w sercu, wśród uśmiechu i westchnienia; i dotąd, po tyJu lat upływie, ja marzę do księżyca bez celu, ja żądam, wonią wiosny upojony, bez końca i darmo!
Tak cicho i tak spokojnie w całej natUrze, i tak' cicho pod wystawą, iż zdaje się, że równy spokój powinien być rozlany w duszach tych trzech osób, które się już oddawna znają, i nie jeden wieczór po
dobny między sobą przepędziły. O nie! tam cichość na
tury! a lu cichość sztuki, a pod nią grają namiętności.
Wieczór podobny do drugich, ale pod wystawą od
grywa się pierwsza scena długiego dramatu, którego końca nie przewidzieć.
— Późno już być musi, odezwała się z mimowolnem westchnieniem starsza siostra. Ty, Amelko, już senna, a Bolesław lubi długo czytać: i krzepiąc się ze wzru
szenia, któremu rozsądnej dać nie mogła przyczy
ny, dodała: Może jutro w eselsze przyniesie nam uspo
sobienie. Dobra noc!..
Odpowiedziały dwa „dobra noc'-‘ wymówione to
nem drżącym, urywanym.
A wieczór czerwcowy był tak cichy, tak spokoj
ny, jak gdyby wszystko wokoło usiięło na wieki.
Prze-cią g łe dwa spojrzenia, sjroczywały długo na zamknię
tych drzwiach, którem i weszła starsza siostra. Było lam więcej jak dobranoc. Zdybały się dwie ręce w ściśnieniu eleklrycznem i zdybały się dwa spoj
rzenia; spadły ku ziemi oczy dziewicy pod tem spoj
rzeniem męzkiem, śilnem, którego, wyraz dla dziewicy ma urok tajemniczego posągu u S a is, a za niemi i głow a dziewicy spadła na ramie mężczyzny; gorący oddech obwiał jej twarz, a w ucho w leciały na skrzy
dłach anielskiej harmonii, te, głosem kochanka wy
mówione, słowa:
— A teraz (yś moja na wieki!
— Na wieki! szepcąca była odpowiedź.
I bez celu poszli błądzić po ścieszkach ogrodu.
Dla dziewicy, której w tym ogrodzie lat tyle prze
minęło wśród niewinnych dziecka i dziewczyny igra
szek, jakże czarująca być musi przechadzka po tych samych miejscach z kochankiem przy boku, z uczu
ciem nowem w sercu, nowem życiem, które ogniem zda się krążyć po młodej niezepsutej krwi; przy świetle księżyca i jaśniejszym blasku dwóch oczu, z których błyska niebo, nowy świat nieznany; pali miłość buchająca wzrokiem, unosi natchnienie, które z nich strzela.
Ajemu!.... On kocha, kocha zapamiętale; ale czyliż to pierwszy ogród który on widzi, i po którym rozsiewa bogactwa swoich uczuć, natchnień i wyobraźni. 0*^
czuje rozkosz, rozkosz co go unosi wraz z n i ą w nie
bo, bo pierwsza miłość dziewicy ma w sobie czaro
dziejską s ił ę , s iłę niewinności. Ale on już żył na święcie; nadto żył długo, aby nie wiedział jak krót
kie, jak ulotne szczęścia są chwile, i jest (am w
głę-[ii oka; próżno kryje spojrzeniami, które sig tak roz
maicie cieniują, od natchnień aż do żądzy, przecho
dząc prz^ez wszystkie pośrednie wyrazy zapału, bła
gania, przysięgi; jest tam myśl jedna, niema, okropna, i czasem gdy wystrzeli spojrzenie, gdy padnie na dziewicę, aż ta zadrży zziębnięta. Snać ona ją ro
zumie, ale bez doświadczenia, porwana szałem pier
wszej miłości, ona tylko w niego wierzy, i ślepo za wzruszeń swoich idzie pędem. A on! on kocha, i ko
chać wiecznie przysięga, a jak spojrzy na nią, spoj
rzy na te oczy, które wymowniej jeszcze niż usta m iłość bez miary, poświęcenie bez końca przysię
gają, co mu tara myśl, co mu tam piekło... On za
kochany ! kocha!., spragniony tego boskiego uczucia.
— Luby mój, ja sig nudzę, ja to samo powtarzam bez końca, kocham, kocham, kocham nad życie, ja nie wiem czy ty w tem słow ie tyle widzisz wdzięków, tyle różnych odmian, ile ja. Bo ja, nie dziw się mój luby, że tyle w nieni widzę; ja tam całe życie moje widzę, całe! Ale ty, czyż zdołasz kochać mnie za
wsze? bo chociaż się gniewasz za to, tak kochać jak ja zdolnym nie jesteś...
— Amelko, ja się nie gniewam, i czyż uiogę sig gnie
wać za to, co tak mi jest miłem? VVierzę, że mnie kochasz: że mnie tyle kochasz ile możesz, ale mi
ło ść moja, choć zarzucasz mi, że nie pierwsza, wierz mi, że już ostatnia!.. Ja się kocham, boś ty mnie obu
marłemu, mnie zziębionemu przez świat zimny, cały świat nowy, zaczarowany odkryła; świat uroczy; tyś mnie ożywiła. Ja jestem na wieki twoim , bom ja twojein dziełeni!.... Słuchaj, aniele rnój! w tej
uroczy-siej życia naszego chwili, powiadam tobie, że miłość moja jest bez granic, i musi nią być kiedy...
Dwa, cięższe niż zwyczajne, westchnienia przer
wały mowę. Długa ulica ciągnęła się ponad sadzaw
ką; mostkiem przerwana, nikła dalej pomiędzy drze
wami gaju, który po drugiej stronie sadzawki prze
glądał się w jej przezroczystych wodach. Na tym mo
stku stali oboje; patrzą, to w wodę, to w księżyc, to w gaik, a najczęściej w siebie; a natłok myśli i uczuć wzbudzonych lak był w ielk i, iż słó w znaleść długo nie mogli, by wydać co myślą i co czują.
— Pamiętasz, luba, te miejsca? wyrzekł Bolesław, pierwszy przymuszając %vewnętrzne uczucia, by mil
czały; ile razy tu staliśmy, ile tu nam chwil uleciało szczęśliwych, ile marzeń utopiliśmy w tej wodzie, w e
stchnień wysłali ku niebu. Tu w tym ogrodzie, dodał z pół-uśmiechem, rozrzucone dzieje nasze, drżą w o- wych kitkach cichego gaju, kołyszą się na tym ja
śminie... A słow ik schwytał je zdradziecko, i w czu
łej wyśpiewuje pieśni!....
Jakoż, ogólne milczenie czerwcowego wieczora, przerywał tylko głos słowika, który w ie j chwili tak pięknej, tak słodkiej dla kochanków, na bliskiem usiadł
szy drzewie, tak odpowiednio do tej niemej sceny nucił, iż śpiew jego zdawał się być istotnie głosem serc ich, głosem czarownej tej nocy, rozmową marzeń księżyca i woni wiosennej.
— Zapewne, zbudzona z marzeń odpowiedziała Ame
lia, zapewne ten ogród, to miejsce tyloletniego poby
tu mego, nazawsze zostanie w pamięci mojej; tu prze- s wy woli łam chwile dziecinne, lu przemarzyłam pier
wsze dziewicze marzenia, tu, mój drogi, jak dobrze
mówisz, tu -wszędzie wokoło rozrzucone są cząstki szczęścia m eg o; wzrokiem, westchnieniem, łzami i modlitwą porozsypywałam szczęścia które tobie winna jestem , a przecie ja, która dawniej żegnałam z żalem każde miejsce ulubionego, ogrodu, chociaż tak krótkie bywały podróże moje, teraz... Mój luby, moje miejsce ulubione przy tobie, mój raj lam gdzie (y!'*‘ Spojrzenie w esołe, prawie odpowiedziało jej.
Ona mówiła dalej: „W tobie założyłam wszyst
kie moje upodobania, równie jak m yśli, uczucia... i c a łą wiarę, dodała poważnie.
— Tej, nie zdrad?ę nigdy! Jakkolwiek niezwyczaj
ny nasz związek, jakkolwiek droga,- po której cię pro
wadzę, zbacza z zwyczajnych ludzkich gościńców. Bóg który nie ludzkim sądzi sądem, przebaczy nam... A po
lem próżna byłaby walka; próżna. Wierz mi, jest cóś w mojej m iłości czego nie umiem słowny wyrazić, a wiesz colo jest? jestto prawdziwość mojego uczucia, które w duszy spoossywa, i niemym tylko duszy języ
kiem wypowiedziane być może... A jednakże, s łu chaj Amelko, jestto dla ciebie młodej, chwila uro
czysta, chwila stanowcza! ja starszy od ciebie w ie