• Nie Znaleziono Wyników

ROZDZIAŁ DRUGI

W dokumencie Biblioteka Warszawska, 1844, T. 1 (Stron 103-112)

Noc czetwcowa.

Fo zachodzie słońca, które cały dzień promieńmi z Włoch zdaje się przeniesionemi, niepospolicie do­

kuczało, miły był w'ieczór czerwcowy, z tym chło­

dem, który (ym jest przyjemniejszy, że po nieznośnym następuje upale. Woń wiosny rozchodziła się doko­

ła, woń z tysiącznych unoszących sig pierwiastków, woń która prawdziwie stanowi oddech wiosny, św ie­

ży i upajający razem.

W taki wieczór pogodny, na wystawie przed skro­

mnym domkiem wiejskim, siedziało trzy osób, na których twarzach było rozlane głębokie jakieś marze­

nie, różnie jednakże cieniując sig na nich. Siedziało dwie kobiet i mgżczyzna. Tw arze kobiet, chociaż w ie­

le różniąc sig od siebie, miały jednakże to podo­

bieństwo rodzinne, które czasem łączy jakimś taje­

mniczym, niewidocznym rysem podobieństwa, twa­

rze zresztą zupełnie n-ie podobne. Byłyto siostry: j e ­ dna blondynka, z niebieskiemi oczyma, z jasną twarzą;

na jej młodych jeszcze rysach, widać jak cień roz­

chodzący sig po nich zmęczenie życia, widać że te rysy przeciągnigte już nieraz były do smutku, do tych drobniejszych życia cierpień, które ludzkości są udziałem.

Nie widać na niej tych głgboko wciśniętych za­

rysów, które świadczą o wielkich walkach, o nie­

szczęściach głów nych, ale natomiast te drobne żył­

ki, tak widoczne na jasnej twarzy, ściągające sig ku oczom, zdają sig świadczyć, iż przeznaczenie nie po- szczędziło tej kobiecie, tych szpilkowych cierpień, których siedliskiem jest domowe pożycie, a ofiarą naj­

częściej kobieta, żona. Naprzeciw nićj siedząca, jej siostra, jest napoły blondynka, napoły brunetka;

w łosy jej zdają się być przejściem tych dwóch rodza­

jów, a oczy są tej barsyy niepewnej, której wewnętrz­

ne uczucia, dodają złotego blasku słońca, i cieniują jc aż do ciemnego czarnych oczów światła. 1 na twa­

rzy widać łączące się te dwa rodzaje, w jednę tym

pięknicjszći całość, im otirgbniejszy jest rodzaj takiej piękności. Długie rzęsy brunetki pomagają do ka­

meleonowej odmienności oczów, owalne zaokrąglenie twarzy brunetkom właściw e przy płci jasnej przezro­

czystej blondynki, nos ściągły, więcej twarzom po­

łudniowym właściwy, wdzięcznie unoszący się nad usta­

mi których wycięcie m ałe, kształtne, dołkami uśmie­

chu ustrojone, zdradza pochodzenie północne, tworzą razem czarującą całość. Nie tyle młodość rozlana na całej postawie, krasząca twarz urokiem niewin­

ności, ile gładkość lic aksamitna, podobna do barwy brzoskwini, czystość czoła wzniosłego, dowodzą iż lat dziewiczych nie przeszła jeszcze. A jeżeli w tej chwili przejścia dnia w noc, rozchodzi się jakiś cień lekki po twarzy i czole , nie jestto jeszcze odcień ży­

cia, ale raczej odcień uczuciów wewnętrznych, któ­

re może po raz pierwszy wzbudzone, kołyszą jej pier­

si pełne do westchnienia, oczy mocniejszym cieniują blaskiem, usta do uśmiechu swawoli wzwyczajone, uro- czystym otwierają ruchem, jakby do modlitwy, lub pierwszego wyznania. Na czole marmurowej biało­

ści, tak gładkiem, tak czystem, jak gdyby świeżo mistrza ręką utoczone było, jeszcze ani razu nie osia­

dła głębsza myśl życia; ból cierpienia nie wycisnął rysów swoich. Gdy spojrzy tylko, podniósłszy z pod długich rzęsów oczy m głą zamyślenia przyćmione, na mężczyznę,który siedzi koło niej, i którego twarz chociaż ledwie średni wiek okazuje, ale mnogiemi zagięciami, rysami głęboko wciśniętem i, wydaje się być pobo­

jowiskiem niejednój walki wytrzymanej z życiem, na­

miętnościami i własnemi uczuciami; w tem spojrze­

niu przeciągłćm, migotnem, powłoczy.stem, psycho­

logiczny badacz odkryłby pierwszy odbrzysk uczuć, zorze wschodzącego życia dla niej. Jej wydaje się być zorzą szczęścia, a w mężczyzny myślach, w męż­

czyzny duszy jakie zbudzą uczucie, któż pozna z twa­

rzy, która dawno nauczyła się taić wewnętrzne uczucia.

W tej chwili głębokie zamyślenie odznaczało tyl­

ko twarz jego, a jeżeli podniósł oczy jasno błękitne na obok niego siedzącą; wzrok którym z nich wy­

strzelił, lak krótko spoczywał na niej, i chociaż za­

ostrzał go wewnętrznem uczuciem, ale tak krótko i przelotnie, iż tylko poznać po nim można, że te oczy wymowniej przemawiać potrafią, niż tego dowodzić się zdaje twarz pełna, nieruchoma.

Zszedł tymczasem księżyc pełny, i zpomiędzy wysokich topól, rzucił kilka promieni niepewnych na tych troje osób, które długi czas w głębszem niż zwy­

czajne milczeniu pogrążeni, by może sami przed sobą ukryć mogli to zadumanie z przymuszonym uśmiechem, czasem aż do pół - szczerości posuniętym, poglądali na pięcioletniego chłopczyka jasn o-w łosego, błęki­

tno - okiego swawolnika, który jeden zpomiędzy nich, życia używał w pełnem znaczeniu. Uwijał się bez ustan­

ku, po piaskiem usypanej ulicy, którą się przed domem po zielonym w iła trawniku, to za psem szukającym spokojnego miejsca, to za nią ulatującą, to za w ła ­ snej swawoli kapryśnemi utworami, tą pierwszą iskrą nieświadomej siebie wyobraźni. W czasie tego ogól­

nego milczenia, które oczywiście matkę najwięcej zaj­

mowały, głowy dziewicy i mężczyzny zdawały się czy przypadkiem, czy umyślnie zbliżać do siebie, i dzwon- kow'y głosik chłopczyka zagłuszał cichy szmer ledwie po ruchu ich ust dostrzeżony, szeptiito był, czy

westchnienie. Te, ledwie dojrzane ruchy, nie zdawały sig jednakże uchodzić uwagi starszej kobiety, kilka ra­

zy bowiem kończąc ustąpieniem m ałą utarczkg z sy­

nem, rzucała na parg przed nią siedzącą spojrzenie, w którem wyraźnie malowało sig zamyślenie*i smutek.

Byłto jeden z wieczorów, których długi szereg podobnież im przeszedł, w tem samem miejscu i z po- dobnemi usposobieniami. A przecież było cóś nad­

zwyczajnego w posiedzeniu dzisiejszego wieczora, cho­

ciaż ani dzień który upłynął, ani poprzednie nie da­

ły powodu do zmiany jakiejkolwiek, migdzy temi trze­

ma osobami, przecież ta cisza miała cóś posgpniej- szego; jeżeli porównać można, byłato cisza zwia- stunka burzy. Nie było powodu do smutku szczegól­

nego, a przecież starszej siostry serce było ściśnione;

różne przykre myśli tłumnie sig do jej głow y tłoczy ły , ksigżyc, który już przenosił swemi promieńmi to pól szczyty, odbił sig w zwilżonem jej oku. To dro bne usposobienie tego wieczora odbijało sig na mgż czyznie w jakiejś niespokojności wewngtrznej; wsta w ał kilka razy, j a k b y sig.przejść chciał iznow U sia dał, oglądnąwszy sig na strong jakby czekał kogo A przecież nikt nie był spodziewany i dzień równie drugim, miał skończyć sig na wieczorze wspólnej pogadance przepgdzonym, na nocy spokojnie pfze*

spanej.

A wieczór był tak czarownym, jakiego tylko wczer^

wcu, tymnajpoetyczniejszym miesiącu, doznać było można. Wszystko dokoła ucichło, zdaleka dolatywał czasem głos jakiś urwany wieśniaczej piszczałki, ża­

łosny, przeciągły, niknący, dalsze szczekanie psów, jeszcze rfalsze żab grzegotanie* A w powietrzu tak

ci-Tom I. Stycr-eri łS łi.

cho i spokojnie, że się żaden listek nawet nie ruszył.

Dwie tylko władze wolne i bez przerwy, zdawały się panować nad całym uciszonym św ia tem : światło księżyca i woń wiosny. Tamte do marzeń, a la do roz­

koszy wzywa, dwie władze odpowiednie dwom w ła­

dzom człowieka: księżyc przemawia do duszy, woń do ciała. & cudowne wieczory! ileż ja was już prze­

żyłem w marzeniach, w rozkoszy, w samotnej ogro­

du ścieszce i w ludzi tłumie, z myślą w głow ie, a żądzą w duszy, z m głą na czole i uczuciem w sercu, wśród uśmiechu i westchnienia; i dotąd, po tyJu lat upływie, ja marzę do księżyca bez celu, ja żądam, wonią wiosny upojony, bez końca i darmo!

Tak cicho i tak spokojnie w całej natUrze, i tak' cicho pod wystawą, iż zdaje się, że równy spokój powinien być rozlany w duszach tych trzech osób, które się już oddawna znają, i nie jeden wieczór po­

dobny między sobą przepędziły. O nie! tam cichość na­

tury! a lu cichość sztuki, a pod nią grają namiętności.

Wieczór podobny do drugich, ale pod wystawą od­

grywa się pierwsza scena długiego dramatu, którego końca nie przewidzieć.

Późno już być musi, odezwała się z mimowolnem westchnieniem starsza siostra. Ty, Amelko, już senna, a Bolesław lubi długo czytać: i krzepiąc się ze wzru­

szenia, któremu rozsądnej dać nie mogła przyczy­

ny, dodała: Może jutro w eselsze przyniesie nam uspo­

sobienie. Dobra noc!..

Odpowiedziały dwa „dobra noc'-‘ wymówione to­

nem drżącym, urywanym.

A wieczór czerwcowy był tak cichy, tak spokoj­

ny, jak gdyby wszystko wokoło usiięło na wieki.

Prze-cią g łe dwa spojrzenia, sjroczywały długo na zamknię­

tych drzwiach, którem i weszła starsza siostra. Było lam więcej jak dobranoc. Zdybały się dwie ręce w ściśnieniu eleklrycznem i zdybały się dwa spoj­

rzenia; spadły ku ziemi oczy dziewicy pod tem spoj­

rzeniem męzkiem, śilnem, którego, wyraz dla dziewicy ma urok tajemniczego posągu u S a is, a za niemi i głow a dziewicy spadła na ramie mężczyzny; gorący oddech obwiał jej twarz, a w ucho w leciały na skrzy­

dłach anielskiej harmonii, te, głosem kochanka wy­

mówione, słowa:

— A teraz (yś moja na wieki!

— Na wieki! szepcąca była odpowiedź.

I bez celu poszli błądzić po ścieszkach ogrodu.

Dla dziewicy, której w tym ogrodzie lat tyle prze­

minęło wśród niewinnych dziecka i dziewczyny igra­

szek, jakże czarująca być musi przechadzka po tych samych miejscach z kochankiem przy boku, z uczu­

ciem nowem w sercu, nowem życiem, które ogniem zda się krążyć po młodej niezepsutej krwi; przy świetle księżyca i jaśniejszym blasku dwóch oczu, z których błyska niebo, nowy świat nieznany; pali miłość buchająca wzrokiem, unosi natchnienie, które z nich strzela.

Ajemu!.... On kocha, kocha zapamiętale; ale czyliż to pierwszy ogród który on widzi, i po którym rozsiewa bogactwa swoich uczuć, natchnień i wyobraźni. 0*^

czuje rozkosz, rozkosz co go unosi wraz z n i ą w nie­

bo, bo pierwsza miłość dziewicy ma w sobie czaro­

dziejską s ił ę , s iłę niewinności. Ale on już żył na święcie; nadto żył długo, aby nie wiedział jak krót­

kie, jak ulotne szczęścia są chwile, i jest (am w

głę-[ii oka; próżno kryje spojrzeniami, które sig tak roz­

maicie cieniują, od natchnień aż do żądzy, przecho­

dząc prz^ez wszystkie pośrednie wyrazy zapału, bła­

gania, przysięgi; jest tam myśl jedna, niema, okropna, i czasem gdy wystrzeli spojrzenie, gdy padnie na dziewicę, aż ta zadrży zziębnięta. Snać ona ją ro­

zumie, ale bez doświadczenia, porwana szałem pier­

wszej miłości, ona tylko w niego wierzy, i ślepo za wzruszeń swoich idzie pędem. A on! on kocha, i ko­

chać wiecznie przysięga, a jak spojrzy na nią, spoj­

rzy na te oczy, które wymowniej jeszcze niż usta m iłość bez miary, poświęcenie bez końca przysię­

gają, co mu tara myśl, co mu tam piekło... On za­

kochany ! kocha!., spragniony tego boskiego uczucia.

— Luby mój, ja sig nudzę, ja to samo powtarzam bez końca, kocham, kocham, kocham nad życie, ja nie wiem czy ty w tem słow ie tyle widzisz wdzięków, tyle różnych odmian, ile ja. Bo ja, nie dziw się mój luby, że tyle w nieni widzę; ja tam całe życie moje widzę, całe! Ale ty, czyż zdołasz kochać mnie za­

wsze? bo chociaż się gniewasz za to, tak kochać jak ja zdolnym nie jesteś...

— Amelko, ja się nie gniewam, i czyż uiogę sig gnie­

wać za to, co tak mi jest miłem? VVierzę, że mnie kochasz: że mnie tyle kochasz ile możesz, ale mi­

ło ść moja, choć zarzucasz mi, że nie pierwsza, wierz mi, że już ostatnia!.. Ja się kocham, boś ty mnie obu­

marłemu, mnie zziębionemu przez świat zimny, cały świat nowy, zaczarowany odkryła; świat uroczy; tyś mnie ożywiła. Ja jestem na wieki twoim , bom ja twojein dziełeni!.... Słuchaj, aniele rnój! w tej

uroczy-siej życia naszego chwili, powiadam tobie, że miłość moja jest bez granic, i musi nią być kiedy...

Dwa, cięższe niż zwyczajne, westchnienia przer­

wały mowę. Długa ulica ciągnęła się ponad sadzaw­

ką; mostkiem przerwana, nikła dalej pomiędzy drze­

wami gaju, który po drugiej stronie sadzawki prze­

glądał się w jej przezroczystych wodach. Na tym mo­

stku stali oboje; patrzą, to w wodę, to w księżyc, to w gaik, a najczęściej w siebie; a natłok myśli i uczuć wzbudzonych lak był w ielk i, iż słó w znaleść długo nie mogli, by wydać co myślą i co czują.

Pamiętasz, luba, te miejsca? wyrzekł Bolesław, pierwszy przymuszając %vewnętrzne uczucia, by mil­

czały; ile razy tu staliśmy, ile tu nam chwil uleciało szczęśliwych, ile marzeń utopiliśmy w tej wodzie, w e­

stchnień wysłali ku niebu. Tu w tym ogrodzie, dodał z pół-uśmiechem, rozrzucone dzieje nasze, drżą w o- wych kitkach cichego gaju, kołyszą się na tym ja­

śminie... A słow ik schwytał je zdradziecko, i w czu­

łej wyśpiewuje pieśni!....

Jakoż, ogólne milczenie czerwcowego wieczora, przerywał tylko głos słowika, który w ie j chwili tak pięknej, tak słodkiej dla kochanków, na bliskiem usiadł­

szy drzewie, tak odpowiednio do tej niemej sceny nucił, iż śpiew jego zdawał się być istotnie głosem serc ich, głosem czarownej tej nocy, rozmową marzeń księżyca i woni wiosennej.

Zapewne, zbudzona z marzeń odpowiedziała Ame­

lia, zapewne ten ogród, to miejsce tyloletniego poby­

tu mego, nazawsze zostanie w pamięci mojej; tu prze- s wy woli łam chwile dziecinne, lu przemarzyłam pier­

wsze dziewicze marzenia, tu, mój drogi, jak dobrze

mówisz, tu -wszędzie wokoło rozrzucone są cząstki szczęścia m eg o; wzrokiem, westchnieniem, łzami i modlitwą porozsypywałam szczęścia które tobie winna jestem , a przecie ja, która dawniej żegnałam z żalem każde miejsce ulubionego, ogrodu, chociaż tak krótkie bywały podróże moje, teraz... Mój luby, moje miejsce ulubione przy tobie, mój raj lam gdzie (y!'*‘ Spojrzenie w esołe, prawie odpowiedziało jej.

Ona mówiła dalej: „W tobie założyłam wszyst­

kie moje upodobania, równie jak m yśli, uczucia... i c a łą wiarę, dodała poważnie.

Tej, nie zdrad?ę nigdy! Jakkolwiek niezwyczaj­

ny nasz związek, jakkolwiek droga,- po której cię pro­

wadzę, zbacza z zwyczajnych ludzkich gościńców. Bóg który nie ludzkim sądzi sądem, przebaczy nam... A po­

lem próżna byłaby walka; próżna. Wierz mi, jest cóś w mojej m iłości czego nie umiem słowny wyrazić, a wiesz colo jest? jestto prawdziwość mojego uczucia, które w duszy spoossywa, i niemym tylko duszy języ­

kiem wypowiedziane być może... A jednakże, s łu ­ chaj Amelko, jestto dla ciebie młodej, chwila uro­

czysta, chwila stanowcza! ja starszy od ciebie w ie­

W dokumencie Biblioteka Warszawska, 1844, T. 1 (Stron 103-112)

Powiązane dokumenty