Przeprawa pan a Bolesława,
Niebyło nicodrgbnego, nic nadzwyczajnego w uspo
sobieniu Amelii. Była ona jak mnóstwo innych dzie
wcząt na wsi wychowanych, które nic nie widziały prócz ścian domowych, kilku domów sąsiedzkich, kościoła parafialnego w niedzielę i świgta, z całą je- dnostajnością i prozaicznością wiecznie tych samych twarzy, tych samych pra\^ie ubiorów, i tych samych rozmów; w których życiu, dwa albo trzy bale wigksze, kilka imienin w sąsiedztwie świetniej obchodzonych, kilka bytności w niewielkiem m ieście prowincyonalnem, stanowią główne epoki. Wychowana w domu, wśród licznej rodziny, przez matkę surową, długo zachowała wiek dziecinny i uczucia dziecinne; będąc bowiem jednym z młodszych członków tej rodziny, mając dwie starsze od siebie siostry, długo musiała strojem dzie
cinnym zakrywać dziewicze już wdzięki. Surowość matki w tym względzie, której całą myślą b y ło, j)y itótarsze najprzód powydawać córki, była nieubłaganą
jakoż, miała ten dobry skutek, iż w latach, w któ
rych dziewczęta jej wieku mają już w pół dziecinną, a w pół dziewiczą niewinność swoję skalaną myślami starszemi nad wiek, uczuciami ciekawością pobudza- nemi do jakiegoś wymarzonego celu, Amelia zacho
wała zupełną, niewinność i nieskazitelność myśli i uczuć, ten najpiękniejszy powab dziewiczy. Póki mat
ka żyła, rzadko światu pokazywana, by wzrastające- mi wdziękami nie ćmiła starszych sióstr, zupełnie do
mowe, szlacheckim Polskim domom zwyczajne pędzi
ła życie; bojaźń matki, która, aczkolwiek wszystkie kochała dzieci swoje, miała jednakże ulubieńców star
szych i rzadkiemi pieszczotami młodą obdarzała Ame
lią , była głównem jej uczuciem: to przeciągnęło je
szcze więcej dziecinne jej wyobrażenie i nadało jej lękliwość i nieśm iałość, które i później w jej odbi
jały się usposobieniu.
Wychowanie jej było takie, jakie bywa u nas zwy
czajnie wychowanie kobiet; było zatem z łe , nieskoń
czone, urywkowe, nijakie. Wychowanie kobiet po naszych domach szlacheckich, mało się różni. Wszę
dzie jest guwernantka, taniej lub drożej płacona, zwy
czajnie Francuzka lub Szwajcarka, która sama nic nie um iejąc, niczego nauczyć nie może; bo nie nazywam nauką szczebiotanie Francuzkie, początki uajniezu- pełniejsze wiadomości gieograficznych i historycznych które sig tylko rozciągają do nazwisk miast i panu
jących, rysunek, czasem kończący się na głow ie Ma
donny, lub chatki z drzewem wyrysowanej na imie
niny mafki, ojca lub stryjaszka; muzyka, ale muzyka salonowa, rozciągająca sig tylko do mazurków, wal
ców. kontradansów i trzech albo czterech sonat ode
granych w ważnych rodzinnych zdarzeniacli; taniec nareszcie, jedna ta nauka do pewnej bywa doprowa
dzona doskonałości. W tańcu bowiem, w sali balowej, odbywa sig zwykle pierwszy akt dramatu małżeńskiego, w który wepchać jak najprędzej córki, głów ną jest myślą matek wszystkich. Zasady zaś moralności daje zwyczajnie najprzód pani bona,- książka wielce szano
wna w podobnych wychowaniach: „teatr moralny p a ni Żanlis^^ ogólne prawidła urywkowo przez matkg wpajane i mieszane przestrzeganiem dobrego trzyma
nia sig, utyskiwaniem na czasy, w których trudno zna- leść m ężów, tej koniecznej i niezbędnej potrzeby kobiet, tego celu najwyższego wszystkich ich dążno
ści. Dla religii, sądzą że dosyć jest zrobionem jeżeli się nauczy córka pacierzów zwyczajnych i dostanie około roku dwunastego życia swego na urodziny książ
kę do nabożeństwa, najczęściej pana Ekartshausena romansowe pogadanki z panem Bogiem, pełne stru
myków, gaików i ptaszków. Z takiem wychowaniem panna wychodzi na świat, nie znając ani ludzi, ani mając zdrowych i silnych wyobrażeń o prawdziwej moralności i religii; jakoż najczęściej wystarcza to u nas, by wkrótce stanąć u kobierca, w rok późnie]
usiąść przy kolebce, i być żoną, a następnie matką.
Niemało się przyłożyło do zachowania tych czy
stych dziewiczych myśli i uczuć Amelii, że otaczają
cy ją m g żc zy żn ij których liczba nie była wielka, nie bardzo z w a ża li na nią, a zatem nie wiele sobie da
wali pracy, by sig jej podobać. Jedna siostra na ste
pach mieszkała, druga w lasach: tam chart i koń, tu pies gończy i strzelba, były gtównemi przedmio
tami zatrudnień i rozmów, okolających ją mężczyzn.
Nie bogata, nie zalotna, bo nie śmiała, raczej powol
na niż piękna urodą prawie zwyczajną, czemże mo
gła si§. podobać ludziom takiego rodzaju, u których serce jest na dnie kielicha, książka w harapniku, a nau
ka w stajni.
Pierwszy raz gdy zdybała Bolesława, zrozumiała czuciem wewngtpznem jego w yższość, ale po części stosunki ich rozmaite dzieliły, po’części i najwięcej obo
jętność Bolesława dla niej nadto wyraźna była, żeby się co innego mogło obudzić w sercu Amelii, prócz ukrytej sympatyi tak łatwo rodzącej się w sercach prawdzi
wie czułych. Bolesław był wówczas zajęty uczuciem dziwacznem, uczuciem którego utaić zupełnie nie m ó g ł, uczuciem nadzwyczaj nieszczęśliw em , bo ta którą kochał, innemu już od lat kilku serce oddała i całą s iłą tego uczucia walczyła z różnemi prze
szkodami, jakie stały naprzeciw temu związkowi. Bo
lesław cierpiał wówczas bardzo w ie le , widocznie walczył z samym sobą, i z trudnością m ógł pohamo
wać nadto silne namiętności swoje. Były dla niego często takie chwile, takiej pogardy życia, i takiego braku odwagi, iż mimowolnie łzy zwilżały jego oczy.
Łzy czucia w oku mężczyzny,' byłto widok zu
pełnie nowy dla Amelii, i tym więcej nowością swoją ujął czułe jej serce. Czyste więc i niewinne spółczucie, przyciągało ją do niego; słodkiemi sło w y , głosem najczulszym, wejrzeniami najtkliwszemi, łz ą i westchnieniem wiernie dzielonemi, zaczęła go po
cieszać; litość nauczyła ją najniebezpieczniejszej za
lotności. A gdy Bolesław , zrozumiawśzy to serce czułe 4)oznawszy szczerość i prostotę tego niewinnego stw o
rzenia, zaczął z nią częściej rozmawiać i znajdując
— I l i
-pociechę w wyrzucaniu z siebie zgryzoty bolącej, za
czął przemawiać do niej językiem dotąd jej niezna
nym, językiem uczuć i poezyi, gdy z całym przepy
chem wyobraźni swojej zaczął jej malować dzieje życia swego uczuciow ego, temi s ło w y , które mają połysk i ostrość sztyletu, biedna Amelia ujrzała przed sobą świat nowy, zaczarowany, jabłko poznania. Li
tość jej coraz czulszych nabierała odcieniów, co
raz słodszy stawał się jej gło s, oczy nabierały wy
mowy odbijając ogniste wyrażenia Bolesława. I już kochała Amelia.
Bolesław, w sen ukołysany temi pieszczotliwemi pociechami Amelii, przyzwyczaił się do jej słó w , spoj
rzeń i czucia, jak dziecko do piastunki. Bo poeta jest przed wszystkiem prawdziwe dziecko. A gdy się zbu
dził, jakże był zadziwiony, że dawne obrazy ponikły zupełnie, iże pocieszycielka zajęła miejsce opróżnio
ne w sercu jego. Poznał on to w czasie dłuższej jednej podróży, którą odbywać musiał, zrozumiał po uczuciu z jakiem powracał. Nadto miał potarga
ne siły w dawniejszych walkach, nadto szczere było uczucie Amelii, a zatem zaraźliwe, nadto Bolesław pragnął szczęścia być kochanym, nadto miała po
wabu dla niego pierwsza m iłość dziewicza, aby nie u le g ł tej nowej namiętności. Czas jeszcze jakiś trwał ten ich związek dawny, przyjacielski, braterski i lo właśnie ich zgubiło; bo przez ten czas namię
tność Bolesława nabrała gwałtowniejszej siły, a mi
ło ść Amelii stała się jej życiem całem . Były chwi
le zastanowienia, łe z , chęci rozerwania, ale napró- żno izapóźno.Los Amelii był na zawsze rozstrzygnięty;
dla niej nie było ratunku. Bo i gdzież to biedne dzie.
cko miało nabrać siły przeciw namiętności, która przemawiała do niej słow y Bolesława, natchnieniem poety, miłością, poety. Jestto upojenie, którego nikt opisać nie zdoła. Jestto opium moralne, pod które
go przemocą śnią się owe wschodnie słońca ogniem gorejące. Kochać bez miary, poświęcić się bez miary, gdyby nawet przyszło cierpieć bez miary; ta było odtąd i na zawsze życie Amelii..
Bolesław kochał w najlepszej wierze, bo raz pierw
szy zdybał przywiązanie do takiego stopnia posunię
te. Okoliczności najtrudniejsze ich dzieliły, którym nie wyrównywała energia Bolesława, a przecież tą razą niezłomny w postanowieniu swojem, walczył z tru
dnościami. Nareszcie zbieg okoliczności przymusił ich do uciekania
tajemnego-Droga ich trwała dwa dni, które przeszły jak dwie chwile; po raz pierwszy tak, sami z sobą, czuli powab niepodobny do opisania w tern życiu, które im podawało coraz nowe sposobności dowodzenia wza
jemnej m iłości.
Dwa dni całe trwała ta podróż; trzeciego dnia stanęli w miejscu, gdzie się mieli na czas krót
ki rozłączyć. Byłoto nad granicą, która ich jesz
cze dzieliła od szczęścia wymarzonego, tak wypiesz
czonego przez nich. Okoliczności wymagające taje
mnicy, nie dozwoliły postarać się dla Amelii o pa
szport; musiała zatem pokryjomu przejeżdżać grani
cę. Bolesław sam, mieszkaniec tamtego kraju, do którego dążył, chciał ją uprzedzić, by łatwiejsze dla niej przygotować przebycie granicy, którego biedna Amelia, do spokojnego domowego przyzwyczajona ży
cia, tak sig bała, iż ledwie śmiała połowę swoich
bo-jaźni odkryć kochankowi- Nie było nic poprzednio ułożonego, dlatego aby nie wzbudzić podejrzenia w rodzinie Amelii. Bolesław zostaw ił wigc nadzień jeden kochankg swojg w domu jednym nadgranicz
nym, a sam odjechał.
Krótkie i przelotne było ich pożegnanie, bo było w spojrzeniu i w ¿ciśnieniu rgki. Tam sig odbiły wszyst
kie uczucia, któremi przepełnione były ich serca.
— Bądź zdrowa! rzekł Bolesław.
— Powiedz: do widzenia sig, szepngła Amelia, próbując uśmiechu a łzg mając w oku; przesądna bo
wiem, jak każda zakochana kobieta, bała sig tego s ło wa smutnego. Dowidzenia, mój drogi.— Dowidzenia się, wigc odpowiedział Bolesław z tgsknem uczuciem w sercu, z mroźnym uśmiechem na twarzy.
I połykając westchnienie, raz jeszcze rzucił spoj
rzenie na ten skarb swój jedyny, na te ostatnią życia swego nadzieję; spojrzenie, które zostało w sercu Amelii.
Odjechał.
Krótki był przejazd Jego do miejsca, gdzie miał przebyć granicę, aby stanąwszy na drugiej stronie, w znajomej sobie okolicy przyjąć kochankę i na wieki do swego przycisnąć łona. Nie szczędząc pieniędzy, ułożył wszystko, i czekał nocy z niecierpliwością ja
ką każdy zrozumie, kto kochał kiedy w życiu i czekał na chwilę wiecznego połączenia z przedmiotem sw o
jej m iłości. Chwile takiego oczekiwania zawierają w sobie całą powieść uczuciową; w krótkim obrębie ściskają dzieje przeszłości i nadzieję na przyszłość.
Leniwe wlekły się godziny dla biednego Bolesława;
przepędzał je na rozpamiętywaniu, na pianach przy
szło ści, układach przyszłego szczgścia.
Tom I. Styczeń
śliczny był wieczór jak w czerwcu, w tym jednym miesiącu, w którym nam na północy roić sig może o uroczych południa nocach; ksigżyc roztoczył zno
wu blade swe promienie. Tą razą, byłby chgtnie Bolesław oddał całą romantyczność jasnej nocy, za cienie najciemniejszej nocy jesiennej, która łatwiej- by mogła ukryć niebezpieczną przeprawg. Siedział zamyślony patrząc i nie widząc, gdy sig otworzyły drzwi i w szedł sążnisty chłop w krótkiej sukmanie, i z wielkim kijem w rgku. Bose nogi dowodziły że już jest gotów do przeprawy granicznej, gdzie maleń
ki strumyk dzielący obydwa kraje, przejść trzeba by
ło. Weszło za nim d\vóch drugich jego towarzyszów.
— No! panie, ruszajcie sig, niedługo już czas nam w drogg, odezwał sig pierwszy, przed świtem zachodzi miesiąc; wtenczas najlepiej, i ruchem rgki wskazują
cym przed siebie, dokończył przemowy. Patrzno tylko Fedku, żebyś nas w .biedg nie wprowadził i tego pa
na razem, powiedział drugi; noc jasna, miesiąc o świ
cie dopiero zachodzi, a jakem tu szedł, słyszałem jak pies ujadał na kgpie; to ten przeklęty strażnik, kupił so
bie tego psa u mego sąsiada Mikuły; brytanisko złe
•jak czort, a czujna bestya, na sto kroków zwietrzy idącego.
— Prawdgiwaś mówi, ozwał się trzeci, którego odwaga, miarkując po niepewnych nogach i wódce buchającej z niego, wigcej potrzebowała pobudki:
pamigtasz Fedku jak przeszłego roku na zielone świątki kupiłeś mi kwartg wódki, prawda, i dałeś dziesigć złotych, ale bodajbym ich nie widział...
Wpakowałeś mi ciężki tłómok, jakby z kamieniami na plecy i poszliśmy zjakimś paniskiem, który, niech
Bóg przemieni, wyglądał do djabła podobny, czy do żyda z rudemi włosam i. Ty uciekłeś, panzjakiem ś zawiniątkiem, które trzymał pod pachą, dyrnął także, a mnie strażiiiki wytatarowali dobrze skórg na tej czartowskiej kępie,
— Głupi ty! odpowiedział Fedko, przytykając trzy calową lulkę palcem, i dobywając z niej czarne kłęby śmierdzącego bakunu, dobrze cię nazywają durnym Semenem, zalałeś się gorzałką u czarnego Mośka,jaby wypędzić tchórzostwo, i nie mógłeś uciekać?
boś świata nie widział,
— Ej! Fedku, Fedku! przerwał Iwaś, zakasując szarawary aż powyżej kolan, żeby tylko moje dwa ru
ble nie poszły na smarowanie,..
— Dwa ruble dał ci? odezwał się Semen, zbliża
jąc się do nich z głupowatą miną.
— Co tam! gadacie głupstwa, i jeden i drugi pija
ny! Bierzcie się do rzeczy! ty Iwasiu weźmiesz tłó- mok, a ty Semenie ot! ten kuferek, a ja naprzód pójdę i poprowadzę wszystkich. Jeszcze; pokurzę sobie ot!
tę fajkę, dodał. A niech nam kto zajdzie drogę, to mamy przecie kosztury. Jakoż, grubość kija i sposób jak nim machnął ponad łbem Semena, niemało do
dawały wyrazu słow om jego.
— Wejta żeno! po północy już, rzekł skrobiąc się pijaniusieńki Semen w głow ę, już się piątek zaczął,;.
No! ale jakże będzie między nami, kto mi zapłaci?
Tu nastąpiły swary, kłótnie między trzema prze
wodnikami których naczelnik Fedko, zgodziwszy się ryczałtem z Bolesławem, chciał oczywiście sprzymie
rzonych swoich lada czem zbyć. xMimo całej niecier
pliwości, kilka razy okazanej przez Bolesława, mu
siał cierpliwie przeczekać, nim sig pogodzili, do cze
go im najwigcej pomogła spora flasza gorzałki, z któ
rej wszyscy pociągali po kilka razy; musiał się na
słuchać różnych straszących w ieści, które naumyśl
nie mają zwyczaj rozpowiadać, aby jeszcze jaką wy
drzeć nadgrodg po przebytem niebezpieczeństwie.
Niemało czasu zabrała nieskończona Pedka lulka, która ciągle gasła przy wódką polewanych przestan
kach i ciągle na nowo zapalana z równem natgżeniem krzesidła niezgrabnego, zagasła nareszcie z braku bakunu.
Puścili sig w drogg, księżyc miał sig ku zachodo
wi. Cicho i ostim niepostgpując, stanęli wreszcie na pagórku.
Główny przewodnik Fedko, zgiąwszy się,kilka kro
ków postąpił naprzód, by się przypatrzyć, czy wszyst
ko cicho i spokojnie.
Iwaś spoczął na tłómoku, q Semen cóś nakształt modlitwy mruczał pod nosem. Bolesław m yślał o Amelii, widział ją śpiącą spokojnie i marzącą o nim.
Patrzył na drugą stronę okiem żądzy i niecierpliwo
ści, jednym skokiem chciałby przebiedz dzielącą go przestrzeń kilkunastu kroków, dzielącą go od przy
szłości, od szczęścia. Na drugiej stronie słup grani
czny, sam jeden na wzgórku wbity, jak palec goreją
cy, patrzał na zamyślonego Bolesław a, a cień jego od zachodzącego księżyca przedłużony, padał aż pod stopy pagórka, na którym stał B olesław , i zdawał się tworzyć rodzaj kładki przez strumień prowadzącej.
— Pst! cóś odezwało się na kępie, odezwał sig Semen strwożony.
— Cicho! to gadzina przemknęła sig pomiędzy świeże pokosy za kordonem.
ł znowu cichość głęboka, przerwana krótkiem ode
zwaniem się psa w zagranicznej w iosce, który także zamarzyć musiał przy swojej czujności powierzonej chacie; Bolesław przypomniał sobie ową noc wyja
zdu z Amelią; jakże żywo zapragnął znaleść się na tamtej stronie z kochanką swoją!
— Boże pomóż! drżącym odezwał się głosem Semen, któś idzie do nas.
— Cicho! ty! To Fedko idzie!
Jakoż, nadszedł Fedko. ,,Cicho wszędzie! powie
dział; ale na jego mało wyrazistej twarzy zdawało się postrzegać Bolesławowi rodzaj bojaźliwszego wyrazu niż przedtem. Chodźcie a ostróżnie!.. Po wodzie pomału noga za nogą, żeby chlupanie nie przebudziło tego przeklętego strażnika.
W tej chwili... Bolesław nie był bojaźliwy, ow szem był nawet częstokroć przez namiętność pobu
dzony; nadto śmiały, i teraz ani m yślał o niebezpie
czeństwie, -idąc ku niemu jako ku rzeczy, którą prze
być trzeba koniecznie, by osiągnąć cel tyle pożąda
ny. Bolesław nie jedno już w życiu przebył niebez
pieczeństwo; przeszłość jego wiele w sobie zawie
ra zdarzeń ciekawych w tym względzie. B ył czas kiedy Bolesław z bronią w ręku, stał pomiędzy za
stępy zbrojnemi. A przecież w tej chwili, mimowol
nie mocniej uderzyło serce Bolesława w' piersiach, czy skutkiem niecierpliwości, przeczucia, czy bojaźni, sam nie miał czasu nad tem się zastanawiać, bo szedł dalej z mocnem postanowieniem. Spojrzał tej chwi
li przypadkiem na ręce. i zabłysła mu obrączka, któ
rą miał od Amelii. Ta obrączka była dawniej po
wiernica jej dziewiczych marzeń, dar matki w czul
szej dany godzinie, później była powiernicą pierwszych jej wrażeń miłosnych, a później, w chwili aniołów godnej, przeniosła sig na rgce Bolesława, i odtąd była powiernicą wspólnych marzeń, wspólnych uczuć.
W tej obrącftce były ściśnięte wszystkie całoroczne dzieje ich miłości. Były na niej pocałunki, były westchnienia, łzy i przysięgi. Spojrzał nań Bolesław, talizmanem szczęścia w'ydała się luba obrączka, przy
sięgi" dochować do grobu, i dotrzyma!
Za popędem przypomnień wzbudzonych tym w i
dokiem idąc, porwał się Bolesław za piersi: zdaje się szukać czegoś drżącą ręką; wyraz okropnej nie- spokojności odbił się na twarzy jego. Tam na pier
siach zawiesiła mu Amelia w chwili jakiejś pobożny, cudowny medalik matki Boskiej, w który z dziecin
ną wiarą wierzyła. Długo on na jej niewinnym spo
czywał sercu; ale gdy to oddała na wieki, oddała za niem i to pobożne znamię, które ją tyle lat broniło.
Ona, któraby chciała wszystko najlepsze oddać Bo
lesławow i, oddała mu i tg pamiątkg najczystszą, pa
miątkę lat anielskich dziewicy, w których czyste jej myśli na śnieżnych modlitwy skrzydłach, ku niebu wznosiły się do tej matki rodzicielki na medaliku wy
rytej. Byłato chwila uroczysta, niezrozumiana dla zimnych dusz, w której ona wkładała na szyję ko
chanka tg pamiątkg przeszłości dla siebie, by była pamiątką nowego życia, na sercu ukochanego Bole
sław a, by wierzył w cudotwórcze siły tego wizerun
ku Bozkiego; z dziecinną wiarą opowiadała szczu
płe dzieje zdarzeń swoich, w których ten medalik
główną odgrywał rolę; w ospie dziecinnej, w pierw
szej spowiedzi, w gorączce niebezpiecznej. Bole
sław miał wiarę poety, wfarg wyższą, nie stósującą się do wiary zwyczajnej. Medalik ten oddany mu przez kochankę, rozbudził zadrzymane pamiątki dzie
cinnej wiary, i modlił się do niego nieraz, jak się modlił wówczas, gdy młodym chłopcem jasnow ło
sym na znak dzwonka do domowej szedł kaplicy z modlitwą w uściech, z niewinną swawolą w głow ie.
W tej chwili darmo szuka medalika; sama w stążecz
ka wisi na szyi.
Trzeba uczuć głębszych od zwyczajnych, by zro
zumieć co się w tej chwili działo z Bolesławem. Prze
czucie złowrogie szarpało mu serce.
Łza zabłysła w' oku Bolesław a, a jeżeli, jeżeli tak daleko zaprowadziwszy biedną Amelią, na wieki ją zwróciwszy ze zwyczajnej drogi, przypadek jaki okropny zostawi ją bez tej jedynej pociechy, w którą wierzyła zupełnie, jeżeli!.. Cała przyszłość skrzywiona niewinnej dziewicy, która się jemu powierzyła! O! to myśl okro
pna!.... Smutny, patrzy przed siebie!.... Już tylko woda dzieli go od zamierzonego celu; kilka odetchnień i będzie już na tamtej stronie. Niestety! jedno czasem westchnienie, niszczy najpiękniejszą szczęścia budo
w ę... westchnienie śmierci!.. Słup graniczny spoglą
da nań grożącym , czy przestrzegającym wzrokiem, a cień jego, który zdaje się należeć do tamtej już strony, przeskakując dzielącą przestrzeń tuż przed jego nogami. Znaki raczej niż słow a przewodników,
da nań grożącym , czy przestrzegającym wzrokiem, a cień jego, który zdaje się należeć do tamtej już strony, przeskakując dzielącą przestrzeń tuż przed jego nogami. Znaki raczej niż słow a przewodników,