• Nie Znaleziono Wyników

ROZDZIAŁ TRZECI

W dokumencie Biblioteka Warszawska, 1844, T. 1 (Stron 117-132)

Przeprawa pan a Bolesława,

Niebyło nicodrgbnego, nic nadzwyczajnego w uspo­

sobieniu Amelii. Była ona jak mnóstwo innych dzie­

wcząt na wsi wychowanych, które nic nie widziały prócz ścian domowych, kilku domów sąsiedzkich, kościoła parafialnego w niedzielę i świgta, z całą je- dnostajnością i prozaicznością wiecznie tych samych twarzy, tych samych pra\^ie ubiorów, i tych samych rozmów; w których życiu, dwa albo trzy bale wigksze, kilka imienin w sąsiedztwie świetniej obchodzonych, kilka bytności w niewielkiem m ieście prowincyonalnem, stanowią główne epoki. Wychowana w domu, wśród licznej rodziny, przez matkę surową, długo zachowała wiek dziecinny i uczucia dziecinne; będąc bowiem jednym z młodszych członków tej rodziny, mając dwie starsze od siebie siostry, długo musiała strojem dzie­

cinnym zakrywać dziewicze już wdzięki. Surowość matki w tym względzie, której całą myślą b y ło, j)y itótarsze najprzód powydawać córki, była nieubłaganą

jakoż, miała ten dobry skutek, iż w latach, w któ­

rych dziewczęta jej wieku mają już w pół dziecinną, a w pół dziewiczą niewinność swoję skalaną myślami starszemi nad wiek, uczuciami ciekawością pobudza- nemi do jakiegoś wymarzonego celu, Amelia zacho­

wała zupełną, niewinność i nieskazitelność myśli i uczuć, ten najpiękniejszy powab dziewiczy. Póki mat­

ka żyła, rzadko światu pokazywana, by wzrastające- mi wdziękami nie ćmiła starszych sióstr, zupełnie do­

mowe, szlacheckim Polskim domom zwyczajne pędzi­

ła życie; bojaźń matki, która, aczkolwiek wszystkie kochała dzieci swoje, miała jednakże ulubieńców star­

szych i rzadkiemi pieszczotami młodą obdarzała Ame­

lią , była głównem jej uczuciem: to przeciągnęło je­

szcze więcej dziecinne jej wyobrażenie i nadało jej lękliwość i nieśm iałość, które i później w jej odbi­

jały się usposobieniu.

Wychowanie jej było takie, jakie bywa u nas zwy­

czajnie wychowanie kobiet; było zatem z łe , nieskoń­

czone, urywkowe, nijakie. Wychowanie kobiet po naszych domach szlacheckich, mało się różni. Wszę­

dzie jest guwernantka, taniej lub drożej płacona, zwy­

czajnie Francuzka lub Szwajcarka, która sama nic nie um iejąc, niczego nauczyć nie może; bo nie nazywam nauką szczebiotanie Francuzkie, początki uajniezu- pełniejsze wiadomości gieograficznych i historycznych które sig tylko rozciągają do nazwisk miast i panu­

jących, rysunek, czasem kończący się na głow ie Ma­

donny, lub chatki z drzewem wyrysowanej na imie­

niny mafki, ojca lub stryjaszka; muzyka, ale muzyka salonowa, rozciągająca sig tylko do mazurków, wal­

ców. kontradansów i trzech albo czterech sonat ode­

granych w ważnych rodzinnych zdarzeniacli; taniec nareszcie, jedna ta nauka do pewnej bywa doprowa­

dzona doskonałości. W tańcu bowiem, w sali balowej, odbywa sig zwykle pierwszy akt dramatu małżeńskiego, w który wepchać jak najprędzej córki, głów ną jest myślą matek wszystkich. Zasady zaś moralności daje zwyczajnie najprzód pani bona,- książka wielce szano­

wna w podobnych wychowaniach: „teatr moralny p a ­ ni Żanlis^^ ogólne prawidła urywkowo przez matkg wpajane i mieszane przestrzeganiem dobrego trzyma­

nia sig, utyskiwaniem na czasy, w których trudno zna- leść m ężów, tej koniecznej i niezbędnej potrzeby kobiet, tego celu najwyższego wszystkich ich dążno­

ści. Dla religii, sądzą że dosyć jest zrobionem jeżeli się nauczy córka pacierzów zwyczajnych i dostanie około roku dwunastego życia swego na urodziny książ­

kę do nabożeństwa, najczęściej pana Ekartshausena romansowe pogadanki z panem Bogiem, pełne stru­

myków, gaików i ptaszków. Z takiem wychowaniem panna wychodzi na świat, nie znając ani ludzi, ani mając zdrowych i silnych wyobrażeń o prawdziwej moralności i religii; jakoż najczęściej wystarcza to u nas, by wkrótce stanąć u kobierca, w rok późnie]

usiąść przy kolebce, i być żoną, a następnie matką.

Niemało się przyłożyło do zachowania tych czy­

stych dziewiczych myśli i uczuć Amelii, że otaczają­

cy ją m g żc zy żn ij których liczba nie była wielka, nie bardzo z w a ża li na nią, a zatem nie wiele sobie da­

wali pracy, by sig jej podobać. Jedna siostra na ste­

pach mieszkała, druga w lasach: tam chart i koń, tu pies gończy i strzelba, były gtównemi przedmio­

tami zatrudnień i rozmów, okolających ją mężczyzn.

Nie bogata, nie zalotna, bo nie śmiała, raczej powol­

na niż piękna urodą prawie zwyczajną, czemże mo­

gła si§. podobać ludziom takiego rodzaju, u których serce jest na dnie kielicha, książka w harapniku, a nau­

ka w stajni.

Pierwszy raz gdy zdybała Bolesława, zrozumiała czuciem wewngtpznem jego w yższość, ale po części stosunki ich rozmaite dzieliły, po’części i najwięcej obo­

jętność Bolesława dla niej nadto wyraźna była, żeby się co innego mogło obudzić w sercu Amelii, prócz ukrytej sympatyi tak łatwo rodzącej się w sercach prawdzi­

wie czułych. Bolesław był wówczas zajęty uczuciem dziwacznem, uczuciem którego utaić zupełnie nie m ó g ł, uczuciem nadzwyczaj nieszczęśliw em , bo ta którą kochał, innemu już od lat kilku serce oddała i całą s iłą tego uczucia walczyła z różnemi prze­

szkodami, jakie stały naprzeciw temu związkowi. Bo­

lesław cierpiał wówczas bardzo w ie le , widocznie walczył z samym sobą, i z trudnością m ógł pohamo­

wać nadto silne namiętności swoje. Były dla niego często takie chwile, takiej pogardy życia, i takiego braku odwagi, iż mimowolnie łzy zwilżały jego oczy.

Łzy czucia w oku mężczyzny,' byłto widok zu­

pełnie nowy dla Amelii, i tym więcej nowością swoją ujął czułe jej serce. Czyste więc i niewinne spółczucie, przyciągało ją do niego; słodkiemi sło w y , głosem najczulszym, wejrzeniami najtkliwszemi, łz ą i westchnieniem wiernie dzielonemi, zaczęła go po­

cieszać; litość nauczyła ją najniebezpieczniejszej za­

lotności. A gdy Bolesław , zrozumiawśzy to serce czułe 4)oznawszy szczerość i prostotę tego niewinnego stw o­

rzenia, zaczął z nią częściej rozmawiać i znajdując

I l i

-pociechę w wyrzucaniu z siebie zgryzoty bolącej, za­

czął przemawiać do niej językiem dotąd jej niezna­

nym, językiem uczuć i poezyi, gdy z całym przepy­

chem wyobraźni swojej zaczął jej malować dzieje życia swego uczuciow ego, temi s ło w y , które mają połysk i ostrość sztyletu, biedna Amelia ujrzała przed sobą świat nowy, zaczarowany, jabłko poznania. Li­

tość jej coraz czulszych nabierała odcieniów, co­

raz słodszy stawał się jej gło s, oczy nabierały wy­

mowy odbijając ogniste wyrażenia Bolesława. I już kochała Amelia.

Bolesław, w sen ukołysany temi pieszczotliwemi pociechami Amelii, przyzwyczaił się do jej słó w , spoj­

rzeń i czucia, jak dziecko do piastunki. Bo poeta jest przed wszystkiem prawdziwe dziecko. A gdy się zbu­

dził, jakże był zadziwiony, że dawne obrazy ponikły zupełnie, iże pocieszycielka zajęła miejsce opróżnio­

ne w sercu jego. Poznał on to w czasie dłuższej jednej podróży, którą odbywać musiał, zrozumiał po uczuciu z jakiem powracał. Nadto miał potarga­

ne siły w dawniejszych walkach, nadto szczere było uczucie Amelii, a zatem zaraźliwe, nadto Bolesław pragnął szczęścia być kochanym, nadto miała po­

wabu dla niego pierwsza m iłość dziewicza, aby nie u le g ł tej nowej namiętności. Czas jeszcze jakiś trwał ten ich związek dawny, przyjacielski, braterski i lo właśnie ich zgubiło; bo przez ten czas namię­

tność Bolesława nabrała gwałtowniejszej siły, a mi­

ło ść Amelii stała się jej życiem całem . Były chwi­

le zastanowienia, łe z , chęci rozerwania, ale napró- żno izapóźno.Los Amelii był na zawsze rozstrzygnięty;

dla niej nie było ratunku. Bo i gdzież to biedne dzie.

cko miało nabrać siły przeciw namiętności, która przemawiała do niej słow y Bolesława, natchnieniem poety, miłością, poety. Jestto upojenie, którego nikt opisać nie zdoła. Jestto opium moralne, pod które­

go przemocą śnią się owe wschodnie słońca ogniem gorejące. Kochać bez miary, poświęcić się bez miary, gdyby nawet przyszło cierpieć bez miary; ta było odtąd i na zawsze życie Amelii..

Bolesław kochał w najlepszej wierze, bo raz pierw­

szy zdybał przywiązanie do takiego stopnia posunię­

te. Okoliczności najtrudniejsze ich dzieliły, którym nie wyrównywała energia Bolesława, a przecież tą razą niezłomny w postanowieniu swojem, walczył z tru­

dnościami. Nareszcie zbieg okoliczności przymusił ich do uciekania

tajemnego-Droga ich trwała dwa dni, które przeszły jak dwie chwile; po raz pierwszy tak, sami z sobą, czuli powab niepodobny do opisania w tern życiu, które im podawało coraz nowe sposobności dowodzenia wza­

jemnej m iłości.

Dwa dni całe trwała ta podróż; trzeciego dnia stanęli w miejscu, gdzie się mieli na czas krót­

ki rozłączyć. Byłoto nad granicą, która ich jesz­

cze dzieliła od szczęścia wymarzonego, tak wypiesz­

czonego przez nich. Okoliczności wymagające taje­

mnicy, nie dozwoliły postarać się dla Amelii o pa­

szport; musiała zatem pokryjomu przejeżdżać grani­

cę. Bolesław sam, mieszkaniec tamtego kraju, do którego dążył, chciał ją uprzedzić, by łatwiejsze dla niej przygotować przebycie granicy, którego biedna Amelia, do spokojnego domowego przyzwyczajona ży­

cia, tak sig bała, iż ledwie śmiała połowę swoich

bo-jaźni odkryć kochankowi- Nie było nic poprzednio ułożonego, dlatego aby nie wzbudzić podejrzenia w rodzinie Amelii. Bolesław zostaw ił wigc nadzień jeden kochankg swojg w domu jednym nadgranicz­

nym, a sam odjechał.

Krótkie i przelotne było ich pożegnanie, bo było w spojrzeniu i w ¿ciśnieniu rgki. Tam sig odbiły wszyst­

kie uczucia, któremi przepełnione były ich serca.

— Bądź zdrowa! rzekł Bolesław.

— Powiedz: do widzenia sig, szepngła Amelia, próbując uśmiechu a łzg mając w oku; przesądna bo­

wiem, jak każda zakochana kobieta, bała sig tego s ło ­ wa smutnego. Dowidzenia, mój drogi.— Dowidzenia się, wigc odpowiedział Bolesław z tgsknem uczuciem w sercu, z mroźnym uśmiechem na twarzy.

I połykając westchnienie, raz jeszcze rzucił spoj­

rzenie na ten skarb swój jedyny, na te ostatnią życia swego nadzieję; spojrzenie, które zostało w sercu Amelii.

Odjechał.

Krótki był przejazd Jego do miejsca, gdzie miał przebyć granicę, aby stanąwszy na drugiej stronie, w znajomej sobie okolicy przyjąć kochankę i na wieki do swego przycisnąć łona. Nie szczędząc pieniędzy, ułożył wszystko, i czekał nocy z niecierpliwością ja­

ką każdy zrozumie, kto kochał kiedy w życiu i czekał na chwilę wiecznego połączenia z przedmiotem sw o­

jej m iłości. Chwile takiego oczekiwania zawierają w sobie całą powieść uczuciową; w krótkim obrębie ściskają dzieje przeszłości i nadzieję na przyszłość.

Leniwe wlekły się godziny dla biednego Bolesława;

przepędzał je na rozpamiętywaniu, na pianach przy­

szło ści, układach przyszłego szczgścia.

Tom I. Styczeń

śliczny był wieczór jak w czerwcu, w tym jednym miesiącu, w którym nam na północy roić sig może o uroczych południa nocach; ksigżyc roztoczył zno­

wu blade swe promienie. Tą razą, byłby chgtnie Bolesław oddał całą romantyczność jasnej nocy, za cienie najciemniejszej nocy jesiennej, która łatwiej- by mogła ukryć niebezpieczną przeprawg. Siedział zamyślony patrząc i nie widząc, gdy sig otworzyły drzwi i w szedł sążnisty chłop w krótkiej sukmanie, i z wielkim kijem w rgku. Bose nogi dowodziły że już jest gotów do przeprawy granicznej, gdzie maleń­

ki strumyk dzielący obydwa kraje, przejść trzeba by­

ło. Weszło za nim d\vóch drugich jego towarzyszów.

— No! panie, ruszajcie sig, niedługo już czas nam w drogg, odezwał sig pierwszy, przed świtem zachodzi miesiąc; wtenczas najlepiej, i ruchem rgki wskazują­

cym przed siebie, dokończył przemowy. Patrzno tylko Fedku, żebyś nas w .biedg nie wprowadził i tego pa­

na razem, powiedział drugi; noc jasna, miesiąc o świ­

cie dopiero zachodzi, a jakem tu szedł, słyszałem jak pies ujadał na kgpie; to ten przeklęty strażnik, kupił so­

bie tego psa u mego sąsiada Mikuły; brytanisko złe

•jak czort, a czujna bestya, na sto kroków zwietrzy idącego.

— Prawdgiwaś mówi, ozwał się trzeci, którego odwaga, miarkując po niepewnych nogach i wódce buchającej z niego, wigcej potrzebowała pobudki:

pamigtasz Fedku jak przeszłego roku na zielone świątki kupiłeś mi kwartg wódki, prawda, i dałeś dziesigć złotych, ale bodajbym ich nie widział...

Wpakowałeś mi ciężki tłómok, jakby z kamieniami na plecy i poszliśmy zjakimś paniskiem, który, niech

Bóg przemieni, wyglądał do djabła podobny, czy do żyda z rudemi włosam i. Ty uciekłeś, panzjakiem ś zawiniątkiem, które trzymał pod pachą, dyrnął także, a mnie strażiiiki wytatarowali dobrze skórg na tej czartowskiej kępie,

— Głupi ty! odpowiedział Fedko, przytykając trzy calową lulkę palcem, i dobywając z niej czarne kłęby śmierdzącego bakunu, dobrze cię nazywają durnym Semenem, zalałeś się gorzałką u czarnego Mośka,jaby wypędzić tchórzostwo, i nie mógłeś uciekać?

boś świata nie widział,

— Ej! Fedku, Fedku! przerwał Iwaś, zakasując szarawary aż powyżej kolan, żeby tylko moje dwa ru­

ble nie poszły na smarowanie,..

— Dwa ruble dał ci? odezwał się Semen, zbliża­

jąc się do nich z głupowatą miną.

— Co tam! gadacie głupstwa, i jeden i drugi pija­

ny! Bierzcie się do rzeczy! ty Iwasiu weźmiesz tłó- mok, a ty Semenie ot! ten kuferek, a ja naprzód pójdę i poprowadzę wszystkich. Jeszcze; pokurzę sobie ot!

tę fajkę, dodał. A niech nam kto zajdzie drogę, to mamy przecie kosztury. Jakoż, grubość kija i sposób jak nim machnął ponad łbem Semena, niemało do­

dawały wyrazu słow om jego.

— Wejta żeno! po północy już, rzekł skrobiąc się pijaniusieńki Semen w głow ę, już się piątek zaczął,;.

No! ale jakże będzie między nami, kto mi zapłaci?

Tu nastąpiły swary, kłótnie między trzema prze­

wodnikami których naczelnik Fedko, zgodziwszy się ryczałtem z Bolesławem, chciał oczywiście sprzymie­

rzonych swoich lada czem zbyć. xMimo całej niecier­

pliwości, kilka razy okazanej przez Bolesława, mu­

siał cierpliwie przeczekać, nim sig pogodzili, do cze­

go im najwigcej pomogła spora flasza gorzałki, z któ­

rej wszyscy pociągali po kilka razy; musiał się na­

słuchać różnych straszących w ieści, które naumyśl­

nie mają zwyczaj rozpowiadać, aby jeszcze jaką wy­

drzeć nadgrodg po przebytem niebezpieczeństwie.

Niemało czasu zabrała nieskończona Pedka lulka, która ciągle gasła przy wódką polewanych przestan­

kach i ciągle na nowo zapalana z równem natgżeniem krzesidła niezgrabnego, zagasła nareszcie z braku bakunu.

Puścili sig w drogg, księżyc miał sig ku zachodo­

wi. Cicho i ostim niepostgpując, stanęli wreszcie na pagórku.

Główny przewodnik Fedko, zgiąwszy się,kilka kro­

ków postąpił naprzód, by się przypatrzyć, czy wszyst­

ko cicho i spokojnie.

Iwaś spoczął na tłómoku, q Semen cóś nakształt modlitwy mruczał pod nosem. Bolesław m yślał o Amelii, widział ją śpiącą spokojnie i marzącą o nim.

Patrzył na drugą stronę okiem żądzy i niecierpliwo­

ści, jednym skokiem chciałby przebiedz dzielącą go przestrzeń kilkunastu kroków, dzielącą go od przy­

szłości, od szczęścia. Na drugiej stronie słup grani­

czny, sam jeden na wzgórku wbity, jak palec goreją­

cy, patrzał na zamyślonego Bolesław a, a cień jego od zachodzącego księżyca przedłużony, padał aż pod stopy pagórka, na którym stał B olesław , i zdawał się tworzyć rodzaj kładki przez strumień prowadzącej.

Pst! cóś odezwało się na kępie, odezwał sig Semen strwożony.

— Cicho! to gadzina przemknęła sig pomiędzy świeże pokosy za kordonem.

ł znowu cichość głęboka, przerwana krótkiem ode­

zwaniem się psa w zagranicznej w iosce, który także zamarzyć musiał przy swojej czujności powierzonej chacie; Bolesław przypomniał sobie ową noc wyja­

zdu z Amelią; jakże żywo zapragnął znaleść się na tamtej stronie z kochanką swoją!

— Boże pomóż! drżącym odezwał się głosem Semen, któś idzie do nas.

— Cicho! ty! To Fedko idzie!

Jakoż, nadszedł Fedko. ,,Cicho wszędzie! powie­

dział; ale na jego mało wyrazistej twarzy zdawało się postrzegać Bolesławowi rodzaj bojaźliwszego wyrazu niż przedtem. Chodźcie a ostróżnie!.. Po wodzie pomału noga za nogą, żeby chlupanie nie przebudziło tego przeklętego strażnika.

W tej chwili... Bolesław nie był bojaźliwy, ow ­ szem był nawet częstokroć przez namiętność pobu­

dzony; nadto śmiały, i teraz ani m yślał o niebezpie­

czeństwie, -idąc ku niemu jako ku rzeczy, którą prze­

być trzeba koniecznie, by osiągnąć cel tyle pożąda­

ny. Bolesław nie jedno już w życiu przebył niebez­

pieczeństwo; przeszłość jego wiele w sobie zawie­

ra zdarzeń ciekawych w tym względzie. B ył czas kiedy Bolesław z bronią w ręku, stał pomiędzy za­

stępy zbrojnemi. A przecież w tej chwili, mimowol­

nie mocniej uderzyło serce Bolesława w' piersiach, czy skutkiem niecierpliwości, przeczucia, czy bojaźni, sam nie miał czasu nad tem się zastanawiać, bo szedł dalej z mocnem postanowieniem. Spojrzał tej chwi­

li przypadkiem na ręce. i zabłysła mu obrączka, któ­

rą miał od Amelii. Ta obrączka była dawniej po­

wiernica jej dziewiczych marzeń, dar matki w czul­

szej dany godzinie, później była powiernicą pierwszych jej wrażeń miłosnych, a później, w chwili aniołów godnej, przeniosła sig na rgce Bolesława, i odtąd była powiernicą wspólnych marzeń, wspólnych uczuć.

W tej obrącftce były ściśnięte wszystkie całoroczne dzieje ich miłości. Były na niej pocałunki, były westchnienia, łzy i przysięgi. Spojrzał nań Bolesław, talizmanem szczęścia w'ydała się luba obrączka, przy­

sięgi" dochować do grobu, i dotrzyma!

Za popędem przypomnień wzbudzonych tym w i­

dokiem idąc, porwał się Bolesław za piersi: zdaje się szukać czegoś drżącą ręką; wyraz okropnej nie- spokojności odbił się na twarzy jego. Tam na pier­

siach zawiesiła mu Amelia w chwili jakiejś pobożny, cudowny medalik matki Boskiej, w który z dziecin­

ną wiarą wierzyła. Długo on na jej niewinnym spo­

czywał sercu; ale gdy to oddała na wieki, oddała za niem i to pobożne znamię, które ją tyle lat broniło.

Ona, któraby chciała wszystko najlepsze oddać Bo­

lesławow i, oddała mu i tg pamiątkg najczystszą, pa­

miątkę lat anielskich dziewicy, w których czyste jej myśli na śnieżnych modlitwy skrzydłach, ku niebu wznosiły się do tej matki rodzicielki na medaliku wy­

rytej. Byłato chwila uroczysta, niezrozumiana dla zimnych dusz, w której ona wkładała na szyję ko­

chanka tg pamiątkg przeszłości dla siebie, by była pamiątką nowego życia, na sercu ukochanego Bole­

sław a, by wierzył w cudotwórcze siły tego wizerun­

ku Bozkiego; z dziecinną wiarą opowiadała szczu­

płe dzieje zdarzeń swoich, w których ten medalik

główną odgrywał rolę; w ospie dziecinnej, w pierw­

szej spowiedzi, w gorączce niebezpiecznej. Bole­

sław miał wiarę poety, wfarg wyższą, nie stósującą się do wiary zwyczajnej. Medalik ten oddany mu przez kochankę, rozbudził zadrzymane pamiątki dzie­

cinnej wiary, i modlił się do niego nieraz, jak się modlił wówczas, gdy młodym chłopcem jasnow ło­

sym na znak dzwonka do domowej szedł kaplicy z modlitwą w uściech, z niewinną swawolą w głow ie.

W tej chwili darmo szuka medalika; sama w stążecz­

ka wisi na szyi.

Trzeba uczuć głębszych od zwyczajnych, by zro­

zumieć co się w tej chwili działo z Bolesławem. Prze­

czucie złowrogie szarpało mu serce.

Łza zabłysła w' oku Bolesław a, a jeżeli, jeżeli tak daleko zaprowadziwszy biedną Amelią, na wieki ją zwróciwszy ze zwyczajnej drogi, przypadek jaki okropny zostawi ją bez tej jedynej pociechy, w którą wierzyła zupełnie, jeżeli!.. Cała przyszłość skrzywiona niewinnej dziewicy, która się jemu powierzyła! O! to myśl okro­

pna!.... Smutny, patrzy przed siebie!.... Już tylko woda dzieli go od zamierzonego celu; kilka odetchnień i będzie już na tamtej stronie. Niestety! jedno czasem westchnienie, niszczy najpiękniejszą szczęścia budo­

w ę... westchnienie śmierci!.. Słup graniczny spoglą­

da nań grożącym , czy przestrzegającym wzrokiem, a cień jego, który zdaje się należeć do tamtej już strony, przeskakując dzielącą przestrzeń tuż przed jego nogami. Znaki raczej niż słow a przewodników,

da nań grożącym , czy przestrzegającym wzrokiem, a cień jego, który zdaje się należeć do tamtej już strony, przeskakując dzielącą przestrzeń tuż przed jego nogami. Znaki raczej niż słow a przewodników,

W dokumencie Biblioteka Warszawska, 1844, T. 1 (Stron 117-132)

Powiązane dokumenty