• Nie Znaleziono Wyników

K0ZDZ1AŁ PIERWSZY

W dokumencie Biblioteka Warszawska, 1844, T. 1 (Stron 86-102)

Pan Bolesław.

Pan Bolesław był w rozpaczy!.... Już dziesięć ty­

godni długich przebiegał sam z sobą i z myślami, po pokoiku mającym sześć łokci d łu gości, a pięć sze­

rokości, który przez cały ten czas był jego przymu' szoném pomieszkaniem. Pokoik p. Bolesława był otwar­

ty , okna wyglądały na dosyć ożywioną uliczkę nę­

dznego miasteczka, ale sługa miejski stał na straży tego pokoiku* Pan Bolesław m ógł się przechodzić po tém miasteczku i do woli przypatrywać codzień jedna­

kowym scenom lichej m ieściny, ale strażnik cho­

dził za nim. A co gorzej, pan Bolesław był w więzie­

niu olbrzymiem jak całe przyrodzenie, szérokiem jak świat ca ły , bo pan Bolesław był więźniem w ła ­ snych okoliczności, bo pan Bolesław był goły w ca- łćrn zwyczajném tego słow a znaczeniu, ogołocony ze wszystkiego co rzeczywistość ludziom daje, a boga­

ty we wszystko co tylko naigrawająca wyobraźnia dać może najświetiiiejszych wyobrażeń, żądz najobszer­

niejszych. Pan Bolesław miał w sobie cierpienie mo­

ralne, z którém dzień i noc walczyła dusza jego, a mózg

rozegrzaii} gorączką, tą nieodstępną towarzyszką wszy- atkich cierpień, snuł bez ustanku pasmo myśli dziwa- cznemi zygzaki w'ijące sig wokoło jednego przed­

miotu, który jak pająk olbrzymi, w środku tej tkaniny własnego utworu, cigżył na głow ie bólem nieustan­

nym. Pan Bolesław był wydziedziczony ze wszystkie­

go co świat daje swym mieszkańcom w użyciu, był przykuty ołowianemi łańcuchami konieczności i ngdzy do każdego miejsca w którem sig znajdował. Pan Bo­

lesław był natomiast panem całej krainy marzeń, dzie­

dzicem bezgranicznych stepów po których wyobraźnia,’

jeszcze młoda, zasycana mnogiemi książkami, tą tru­

cizną dziewiętnastego w ieku, stawiała naprzemian cudowne obrazy gmachów niebotycznych, gajów nęcą­

cych św ieżością barw, widoków tak rozlicznych, jak wszystkie podróże które przeczytał, scen tak wabiących swoją nowością i czarującym urokiem, jak wszystkie powieści które przebiegł przez ciąg życia sw e g o , a w głgbi duszy wyhodowanej samotnością, rozpamigty- waniem i długiemi cierpieniami, w yrósł utwór poli­

powy, którego każde ze setnych ramion rozciągało brudne swe palce po wszystkich jego żyłach, po wszy­

stkich najdrobniejszych nerwach serca i mózgu, gra­

jąc po nich szatańską bólu symfonią, a miano le ­ go potworu było rozpacz-, i za jego skinieniem sa- rnowładnem pękały tęczowe bańki marzeń, nikły i za­

cierały sig barwy nęcące wyobraźni.

Ale któżto pan Bolesław?— Był on jednym z nie­

skąpych odłamków cierpiącej ludzkości. Zdarzyło mi i>ie czytać fantazyą jakąś żartobliwą o przysłowiach Polskich, a w niej ustęp o licznej u nas familii Za­

błockich; podobno pan Bolesław należał do tej

sła-wiiej z przedsiębierstw swoich rodziny, która ina szcze­

gólny talent źle na wszystkiem wychodzić, od której wszystko dobre zda sig uciekać jak księżniczki w za­

czarowanych zamkach, a wszystko złe przylegać ja­

kimś pociągiem, którego magnetycznego stosunku do pewnych ludzi ani pan Mesmer nie wynalazł, ani ża­

dna z jasnowidzących nie dociekła.

Pan Bolesław miał nawet rozum; ślicznie- rozpra­

wiał, mnóstwo czytał, ładnie pisał, ale ten rozum je ­ mu samemu pomagał tylko do tworzenia ciągłych zawikłań w położeniu jego. Pan Bolesław miał roz­

sądek, przedmiot jakikolwiek przez niego rozebrany, zadziw'iał wszystkich jasnością swoich dowodów, czy­

stością wyobrażeń, ale ten rozsądek nie był dla niego Wszyscy mu oddawali sprawiedliwość, a przecież je ­ mu samemu słu ży ł tylko do najjaśniejszego zrozu­

mienia, że wszystkie usiłowania by byt swój polepszyć, były nadaremne, a co gorzej szkodliwe. Bo pan Bole­

sław był poetą: miał niezawodnie w sobie tę świętą iskrę, to przekleństwo Kaima. Pan Bolesław był poetą, chociaż sam w łasną ręką popalił stósy wierszów swoich, zna­

lazłszy je niegodnemi druku, a powieści które pisał i w których niejedna myśl szczytna zwrócićby mogłaf na siebie uwagę ludzi myślących, nie uszły fatalizmowi Zabłockich rodu; spoczywały nie mogąc się wydobyć z pyłu kilkoletniego, który je pokrywał, by wylecieć w świat; poczwarki manuskryptowe z braku ożywia­

jących złotych promieni, nie mogły sig przeistoczyć w różnobarwnych okładek drukowane motyle, by wol no przelatywać świat od końca do końca, pan Bolesław był poetą całą duszą, to były grzechy jego żywota.

Czy kto się zastanowił należycie i długo nad tein co to za dar okropny tg świgta, ta wielka iskra o któ

rej tyle bajeiny? Jestto szata Dejaniry która przepa­

la w popiół tego którego obleka, i od której płom ie­

nia każdy ucieka. Poeta w łaśnie dlatego że jest po­

etą, sterczy odosobniony od drugich, od jednych nie- pojgty, od drugich zazdroszczony, od wszystkich uni­

kany, bo żadnemu swemi uczuciami nie wskakuje w kar­

by zwyczajne, po których toczą sig odwieczne koła pojęć ludzkich; bo inne, boskie, czując w sobie po­

wołanie, nie jest w stanie bratać się z drugiemi ludź­

mi, z któremi, by żyć z niemi na równi i \v zgodzie, trzeba koniecznie zdybywać się w codziennych zwyczaj­

nych drobiazgowych uczuciach, przesądach i zwycza­

jach, które stoją od potopu świata jak wielkie, w nie­

zmienne kształty swoich piszczałek ulane, organy, na których od rana do wieczora cały ogół ludzkości prze­

grywa wiecznie jednę symfonią. A jakichżeto szczę­

śliwych trzeba okoliczności, jakich żyłami Herkulesa obdarzonych piersi, i jakiego nareszcie gieniuszu, by się dać poznać, przepchać przez m otłoch, przekrzy­

czeć ten organ nieznośnie wyjący, i zaświecić nako­

niec ogniem wiecznotrwałym! Odejm końcowi wieku ośmnastego, głupstwo Kalontia (Catburu), wymowę Mi- raba (Mirabeau), hienowatość Robespiera (Robespierre) kobiece intrygi Józefiny, a Napoleon byłby może, prze­

bywszy mnogie bezskuteczne wyprawy do różnych Indyów, osiadł w końcu żywota swego w Martynice, błogie kolonisty zamożnego prowadząc życie, z czer­

woną wstążeczką na guziku.

Proszę tego porównania nie brać w ścisłem tego słpwa znaczeniu, bo mój pan Bolesław nie był

g*e-niuszem; daleki od tego. Ale przecię był poetą; w jego dtiszy było natchnienie które ciągnąc go w górne stre­

fy, kazało mu pogardzać poziomem, a zatem i być od niego pogardzonym; w jego głow ie mieszkało ma­

rzenie, które mu nie pozwalało tak sądzić rzeczy jak motłoch sądzi, a w jego sercu było czucie wyska­

kujące co chwila za obr§by uświęconych zwyczajów, czucie kapryśne, przesadziste, bezgraniczne, niezno­

śne dla ludzi, bo celu nie mające, do którego konie­

cznie wszyscy biegnąć muszą, a w Jego żyłach biła krew ognista, krew tropiku, otoczona lodami Norwe­

gii, krew poety wrząca, a w jego piersiach konie­

cznością ściśnione, jak wiatry w jaskiniach zamknięte, drżały namiętności olbrzymie, którym było za mało miejsca, a za wiele praw.

Pan Bolesław był niczem, i wątpię by już czem został. Ledwie znany, od niewielu osób uważany za cóś lepszego, od ogółu miany za niebezpiecznego towarzystwu przez przesadzone i zapamiętałe sw e uczu­

cia, czasem tylko, gdy wpadłszy między mniej świato- wością zepsute um ysły, pomiędzy ludzi nijakiej bar­

wy, którzy nic jeszcze nie widzieli, a widzieć ciekawi, w których wszystko śpi, rozochocony chwilą weselną, po­

dniecony myślą przypadkiem rzuconą, lub czuciem przeczuwającem blisko siebie cień jaki współczucia, lub namiętnością gwałtem wypierającą się na jaw ro- zegrzany, gdy przemówił, wówczas latały z jego oczów łyskawice natchnienia, z jego ust latały łyskawice my­

śli, cieniowane różnemi barwami wymowy pięknej, szczytnej, wówczas słuchacze zdumieni, olśnieni, prze­

jęci a co dziwniejsza nie śpiący przez długą chwilę między zdjęciem halsztucha, a zaciągnieniem

szlafmy— SI

-cy mówili do siebie: Szkoda pana Bolesława! Co to za rozum, żeby statek! O półgłów ki, mógłby wam pan Bolesław migdzy poduszkę, a ucho krzyknąć: co to za statek, żeby rozum.

Pan Bolesław wątpi§ czy byłby kiedykolwiek mógł zostać Byronem lub autorem Grażyny, i dlaczegoby nim nie m ógł zostać, albo raczej dlaczego nim nie został, to należy do dziejów jego pierwszej m łodości, do jego pierwiastkowego wychowania.

Pan Bolesław był poeta, i dlatego nieszczęśliwy;

nie bgdąc niczém inném tylko poeta, nie był w łaśnie zdatnym do niczego, bo nawet nie m ógł się nauczyć pisać kaligraficznie, by być krajopisem w jakiej kan- celaryi.

Pan Bolesław ży ł nieraz w najokropniejszej nę­

dzy, ciekawy byłbyto epizod co natchnienie działa na zimno i głód, i odwrotnie. A nędza! to niedosyć że zawiera w sobie żołądek głodny, palce skostniałe od zim na, surdut o którego barwę słońca i deszczu pytać, bóty w jakich po latach kilkunastu wielkiego Napoleona wygrzebano; nędza jestto rdza która naj­

czystszą stal przetrawi: jestto brud, który niedosyć że ciało obsmaruje, ale przylega częstokroć do duszy.

Nędza najprzód tego, którego za przedmiot swojej mi­

ło śc i obierze, poniża przed ogółem , dla prostej ma­

tematycznej przyczyny, że nędzny jest. O! na to żeby był jakąś w rzeczywistości stanowiącą cyfrą, trzeba dodać przynajmniej -j- ^ * "ł" 1? a zatem trzeba dać.

Ludzie nie cierpią dawać, jestto rzecz dowiedziona, żadnych nowych nie potrzebująca dowodów, a zatem widok nawet takiej istoty staję się nudnym, obrzydłym, w końcu dżumowy skutek , tojest unikanie sprawia na

T om I. S t y c z e i i 1344, ^ ^

ludziach. A co gorzej, nędza naznaczywszy już pal­

cem swoim taką nieszczęśliwą, istotę, namaszczywszy ją olejem męczennika, odosobniwszy od ludzi drugich, od wszystkich uczuć, których nawet okazywanie świat zowie śmiesznością, jeżeli nie zbrod lią, bo nieszczę­

śliwy jestto Parya towarzyski; obdarłszy go z lego przez coby mógł się powierzchownie podobać czulszej części rodzaju ludzkiego, tojest zdjąwszy z niego su ­ knie w którychby ich sukno przypominało znany sklep, a krój znanego krawca; przerzadzi jego w łosy, a re­

sztę ręką rozpaczy w bezładne pogmatwa kołtuny; po- orze twarz jego zmarszczkami sobie w łaściw em i....

Bo proszę uważać, nie wiem co o tem pan Lawater

|)isze, oto są dwie twarze dwóch ludzi, których wiek się już ma ku starości, na obydwóch fale zdarzeń prze­

żytych marszczą się jednakowo: ale na tej po prawicy są zmarszczki miękkie, zaokrąglone, ciągnące się w lek­

kich zarysach ku ustom, które wydęte na wierzch, pełne lub nieco w dół zwieszone zdają się uśmiechem tworzyć tu jakieś zagięcia twarzowe, tam po lewicy wi­

dzisz oslrokątne, długie, przeciągłe, głębokie zmarszcz­

ki, ku oczom w płaczu, dalej po czole ku niebu w modłach rozciągnięte, tak mocno i dobitnie, że się aż usta ścisnęły w środek, jak gdyby chciały zdławić jęk lub przekleństwo; zrazu rpzpoziićiję tego, co w użyciu po­

starzał, od tego, którego nędza naznaczyła. Brzydsza twarz nędząrza; milsza bogacza, chociaż nie powiem że szlachetniejsza, bo przebiegłszy dzieje tych zmarsz­

czek, znajdziesz może na tej szlachetność cierpienia, a na tamtej podłość rozpusty. I nieraz twarz że­

brzącego starca przypomni ci, jeżeliś czuć jeszcze zdolny, twarz Sokratesa nad puharem cykuty; a twarz dyplomaty chjba Sardanapala przesyconego użyciem...

Ale nędza krwi nie zdofa ugasić ziipchiie, namię­

tności przytłumić na wieki nie potrali: te wyrwać się pragną; im wigcej ściśnięte, tym więcej na wol­

ność dążą. .4 wyobraźnia wystawia czarowne obrazy z całym urokiem pamiątek czytanycfi, widzianych;

przeczutych, i drży krew nam iętności. piersi roze- przeć grożą a użycia tysiączne sposoby, jak nimfy tęczowemi barwami strojne, wijące się w czarują­

cych splotach tańcu, coraz żyw szego, dzikszego, szaleńszego, łyskaw'icą oka mrugając, ustami po­

całunku żądnemi uśm iechając, żałobnemi rucha­

mi nęcą, podsuwając prawie pod usta puhar z któ­

rego trunek zaczarowany wytryskuje dyamentowemi kroplami rozkoszy i użycia. I wyciąga drżące od żą­

dzy, w yschłe od nędzy usta, i kielicha dosięgnąć nie zdoła. Bo między ustami a kielichem występek wy­

szczerza się okropnie, i co dzień, co godzina, co chwi­

la, szalone powtarza się zjawienie. Jeżeli w przeklętej chwili zapomnienia i rozpaczy dosięgły nareszcie usta nęcącego puharu , i pijąc już z niego zapomnienie, świat nieomylność swoich wyroków' wykrzyknie...

Nie dlatego to powiadam, by pan Bolesław miał na sumieniu jakązbrodnię. On daleki od tego, ale nieraz zmęczony przymuszoną wstrzemięźliwością, a namię­

tnościami i krwią pobudzony, jeżeli niezgrabnie po­

trącił kogo w szalonym padzie za puharem rozkoszy, ile przekleństwa! ile gniewu! na się zwrócił.

W m iłości osobliwie grzeszył w iele, bo jego mi­

ło ś ć każda była gwałtowna, pierwsza niebios i pie­

kieł sięgająca, niczcni niewstrzymana, burzliwa, pet- na kapryśnych epizodów poety, jego każda miłość

była powieścią, odrębną, uczuciową, której najczęściej ofiarą była ta nieszczęśliwa , która porwana pocią­

giem magnetycznym natury, silniejszej i poetycznej, nie zdołając nawet rozumieć tej natury wyższej uspo­

sobieniem i czuciem od siebie, nie bgdąc oczewiście w stanie zadosyć czynić wszystkim kapryśnym żą­

daniom takiego uczucia,ulegała najczgściej, tą poezyą która ją otaczała, jakby snem czarującym i cudownym ujgta; błądząc z marzenia w marzenie, przebiegała, skrzydłami wyobraźni swego kochanka utulona, w nie­

znane sobie krainy cudów^ i uroku, aż się nareszcie obudziła, znudzona, zmęczona, zniszczona, przesyco­

na, za mocnem dla siebie uczuciem , albo co gorzej opuszczona z zapłakanemi oczyma, śledząc nadaremnie kochanka, którego inna namiętność gdzieindziej por­

wała.

Pan Bolesław był zatem n iesta ły ! Proszę w ie­

rzyć tej smutnej prawdzie, że poeta który tak pię­

knie, tak szczytłiie m iłość opiewa, stałość w najświe­

tniejszych barwach maluje, jest niestały zawsze, i musi być niestały. Jego m iłości wszystkie , sąto pow ieści s iłą jego duszy natchnione, w rzeczywi­

stość przeistoczone, i jak w rzeczywistości kończące się nakoniec. Święcie w to wierzę, że żaden poeta nie może być stałym kochankiem; mąż zaś z niego zwykle najokropniejszy. I dlatego, piękne czytelniczki moje, radzę wam, wybierajcie sobie za przedmiot mi­

ło śc i waszej równego sobie w usposobieniu; będzie­

cie uboższe w cudowne marzenia, w urocze zjawienia, w płomieniste uczucia, ale zato bogatsze w i’zeczywi- stość. Szczęście raju będzie wam nieznane, ale za

lo mieć będziecie szczg ście, jakie ziemia dać jest w sianie!

Pan Bolesław, jeżeli zakrwawiał nie jedno ipzule do siebie przywiązane serce, nie robił lego z celu jakiego, bo przedewszyslkiem cel jaki pewny i pan Bolesław, byłyto dwa poj§cia niełączne z sobą. Pan Bolesław żył bez celu, kochał bo kochać umiał, bo kochać pragnął, bo jego wszystkie siły żywolne, si­

ły natchnienia i poezyi, szukały bez uslanku wal­

ki, sposobu i m iejsca, gdzieby się m ogły wyszaleć, wylężyć, naigrać do woli. Rzeczywistość ogranicza­

jąc działalność pana Bolesława, trzymając go na uwię­

zi, jednego kraju, jednego miejsca, zostawiła mu je­

dno uczucie wolne, tojest m iłość. Pan Bolesław, ja­

ko poeta, szukał w ograniczonym św iecie w którym żyć m usiał, tego ideału, którego obraz- spoczywał w duszy jego. Ideał natchniony poezyą, cudowny, jest- lo fénix bajeczny, i niestety nigdy podobno znalezio­

nym być nie może. Ileż razy biedny pan Bolesław , złudzony uczuciem, które poetyczne jego obrazy ży- M'emi słow y malowane zbudziły w pięknem oku zie­

mianki, uwierzył łzie która zabłysła jak gwiazda na niebios błękicie, albo na zaciemuioném tle chmur i mniemał widzieć gwiazdę zaranną poprzedniczkę zo­

rzy szczęścia. I wysypał u nóg lej nowej niebianki zdrój skarbów w głębi swej duszy zamknięty. Pi- gmalion ożywiał Galateę natchnieniem poety i przywią­

zał się do swego dzieła, i usnuł dla niéj szatę z naj­

lżejszych i najprzejrzystszych marzeń swoich, cudo- wnemi,.nieznanemi ziemianom kwiatami uczuć ją obsy­

pał, ustroił w myśli swoich błyszczące klejnoty, w per­

ły łe z swoich, i muzykę swych pieśni. I widział przed

sobą cudne, ludzi oczom niewidzialne zjawienie,- od­

bicie się własnych natchnień, myśli i uczuć, tęczę odstrzeloną w kropelce łzy. Lecz jakże prędko znikło to zjawienie, jak każde optyczne złudzenie! Prysła bańka tęczowa! a miejsce bogini zastąpiła kobieta z c a łą prozą swojego wychowania, swoich potrzeb, zwyczajów, stósunków codziennych, koniecznych. O! da­

rujcie panie, biednemu panu Bolesławowi! Często on był oszukanym i oszukiwał nawzajem, jeżeli odcza­

rowanie okropne poety może sig nazwać oszukań- stwem. Świat krzyczał za nim, trzoda krewnych, przy­

jaciółek , odsądzonych kochanków ryczała przekleń­

stwem za nim; i nikt mu w serce nie zajrzał, jaki mu tam żal głęboko wkorzeniony został, żal za złu­

dzeniem, które tak krótko trwało, i żal za tą którejby chętnie krew sw ą oddał, by wynadgrodzić m iłość, której czuć już nie mógł.

Kto wie coby się sta ło , gdyby pan Bolesław był zdybał jakim przypadkiem kobietę usposobienia ró­

wnego sobie. Rzeczby była ciekawa, dla zimnego psy­

chologa, uważać zjawienia m iłości takich dwóch istot.

Ja jestem pewien prawie iżby pan Bolesław był w tej nowej walce upadł na wieki, i z marzenia tej nowej olbrzymiej zapewne m iłości obudził się niewolnikiem wiecznym takiej kobiety, igraszką jej kapryśnej woli;

bo... Tu muszę państwu rozpowiedzieć jeszcze jednę właściw'o.ść pana Bolesława, dla zrozumienia mojego domniemyw^ania.

Pan Bolesław był otyły!.. Widzę uśmiech na twa­

rzach czytających dosyć przykry, dla ranie ironiczny;

ale proszę o cierpliwość, w istocie pan Bolesław był otyły, nic to nie mówi przeciw jego prawom do

wyż-szóści nad drugierai, albowiem Alexander Wielki, Bolesław Chrobry, Giboti i \vielu innych wielkich lu.

dzi, byli otyłemi. AVprawdzie nie zdarzyło mi się słyszeć o poecie otyłym; ale cóż robić, prawda przed wszystkiem. Fan Bolesław był otyły, i pan Bolesław b ył poeta! Z tej. jemu może tylko w łaściw ej przyczy­

ny, dałoby sigAvyprowadzić w iele nieszczęść pana Bole­

sław a, Dusza jego i ciało były w ciągłej walce, ale dwie siły przez naturę, w takich stosunkach były ro- zmierzone, iż żadna z nich drugiej zwyciężyć nie zdo­

ła ła , a że te dwie siły są sobie zupełnie przeciwne, całe życie pana Bolesława najjaśniejszym tego dowo­

dem. Nieraz pan Bolesław uniesiony natchnieniem du­

szy, która zaczynała po nerwach mózgu jego, jak mistrz jaki po stmnach, przegrywać cudowne akorda, zwia­

stujące jakieś now e, niesłyszane arcy dzieło, i już pan Bolesław pełen myśli nowych i łyskającemi oczy­

ma, porywał się by chwycić pióro i przenieść na pa­

pier, co tam wrzało w środku, kiedy ciężkie ciało spoczywając gnuśnie na łóżku, z długim cybuchem w ustach, mimo wszelkich natężeń duszy, nie pozwo­

liło mu się podnieść: i całe natchnienie pana B olesła­

wa znikło marzeniem w kłębach dymu.

l dlatego ileżto razy w dziennym poobiednym pół-śniepół-jaw ie. lub wnocnem przedsennem ma­

rzeniu jiudowne powieści, całe formą, ca łe w szcze­

gółach, przesunęły się przez myśl pana Bolesława, pieszczone długo przez niego. Obrabiane nawet, ale nigdy napisane. Nieraz pan Bolesław leżąc czy cho­

dząc, siedząc czy jadąc, roił sobie z własnego życia wzięte zamki nadpowietrzne cudownych kształtów, p eł­

ne dzikich okolic, niezwyczajnych zdarzeń, i pD ró­

żnych koniecznych, dziennym zatrudnieniom poświę­

conych przestankach, porywał napowrót tę samą myśl, obrabiał ją, w nowe ustrajał szaty, zdarzenia w logi­

czny ściskał związek, naokoło artystycznie ułożone­

go kościotrupa je oklejał póty, póki nie stworzył ca­

łości; ze wszystkiemi odmianami, ze wszystkiemi arte- ryami, po których krew przyczyn i skutków, sok ro­

zumowań przelewał się aż miło. Ale ciało leni­

w e i ciężkie, nie lubiło zgięcia nad stolikiem, ręki do ruchu pisania puścić nie chciało, i znajdowało na­

reszcie, że przerabianie myśli na słow a i peryody, sprawia ból głow y. Ztąd ponikło mnóstwo powieści pomiędzy ścianami niegodnemi takich gości, ulecia- ło po gajach leśnych, po krzewach ogrodowych. A co

reszcie, że przerabianie myśli na słow a i peryody, sprawia ból głow y. Ztąd ponikło mnóstwo powieści pomiędzy ścianami niegodnemi takich gości, ulecia- ło po gajach leśnych, po krzewach ogrodowych. A co

W dokumencie Biblioteka Warszawska, 1844, T. 1 (Stron 86-102)

Powiązane dokumenty