Pan Bolesław.
Pan Bolesław był w rozpaczy!.... Już dziesięć ty
godni długich przebiegał sam z sobą i z myślami, po pokoiku mającym sześć łokci d łu gości, a pięć sze
rokości, który przez cały ten czas był jego przymu' szoném pomieszkaniem. Pokoik p. Bolesława był otwar
ty , okna wyglądały na dosyć ożywioną uliczkę nę
dznego miasteczka, ale sługa miejski stał na straży tego pokoiku* Pan Bolesław m ógł się przechodzić po tém miasteczku i do woli przypatrywać codzień jedna
kowym scenom lichej m ieściny, ale strażnik cho
dził za nim. A co gorzej, pan Bolesław był w więzie
niu olbrzymiem jak całe przyrodzenie, szérokiem jak świat ca ły , bo pan Bolesław był więźniem w ła snych okoliczności, bo pan Bolesław był goły w ca- łćrn zwyczajném tego słow a znaczeniu, ogołocony ze wszystkiego co rzeczywistość ludziom daje, a boga
ty we wszystko co tylko naigrawająca wyobraźnia dać może najświetiiiejszych wyobrażeń, żądz najobszer
niejszych. Pan Bolesław miał w sobie cierpienie mo
ralne, z którém dzień i noc walczyła dusza jego, a mózg
rozegrzaii} gorączką, tą nieodstępną towarzyszką wszy- atkich cierpień, snuł bez ustanku pasmo myśli dziwa- cznemi zygzaki w'ijące sig wokoło jednego przed
miotu, który jak pająk olbrzymi, w środku tej tkaniny własnego utworu, cigżył na głow ie bólem nieustan
nym. Pan Bolesław był wydziedziczony ze wszystkie
go co świat daje swym mieszkańcom w użyciu, był przykuty ołowianemi łańcuchami konieczności i ngdzy do każdego miejsca w którem sig znajdował. Pan Bo
lesław był natomiast panem całej krainy marzeń, dzie
dzicem bezgranicznych stepów po których wyobraźnia,’
jeszcze młoda, zasycana mnogiemi książkami, tą tru
cizną dziewiętnastego w ieku, stawiała naprzemian cudowne obrazy gmachów niebotycznych, gajów nęcą
cych św ieżością barw, widoków tak rozlicznych, jak wszystkie podróże które przeczytał, scen tak wabiących swoją nowością i czarującym urokiem, jak wszystkie powieści które przebiegł przez ciąg życia sw e g o , a w głgbi duszy wyhodowanej samotnością, rozpamigty- waniem i długiemi cierpieniami, w yrósł utwór poli
powy, którego każde ze setnych ramion rozciągało brudne swe palce po wszystkich jego żyłach, po wszy
stkich najdrobniejszych nerwach serca i mózgu, gra
jąc po nich szatańską bólu symfonią, a miano le go potworu było rozpacz-, i za jego skinieniem sa- rnowładnem pękały tęczowe bańki marzeń, nikły i za
cierały sig barwy nęcące wyobraźni.
Ale któżto pan Bolesław?— Był on jednym z nie
skąpych odłamków cierpiącej ludzkości. Zdarzyło mi i>ie czytać fantazyą jakąś żartobliwą o przysłowiach Polskich, a w niej ustęp o licznej u nas familii Za
błockich; podobno pan Bolesław należał do tej
sła-wiiej z przedsiębierstw swoich rodziny, która ina szcze
gólny talent źle na wszystkiem wychodzić, od której wszystko dobre zda sig uciekać jak księżniczki w za
czarowanych zamkach, a wszystko złe przylegać ja
kimś pociągiem, którego magnetycznego stosunku do pewnych ludzi ani pan Mesmer nie wynalazł, ani ża
dna z jasnowidzących nie dociekła.
Pan Bolesław miał nawet rozum; ślicznie- rozpra
wiał, mnóstwo czytał, ładnie pisał, ale ten rozum je mu samemu pomagał tylko do tworzenia ciągłych zawikłań w położeniu jego. Pan Bolesław miał roz
sądek, przedmiot jakikolwiek przez niego rozebrany, zadziw'iał wszystkich jasnością swoich dowodów, czy
stością wyobrażeń, ale ten rozsądek nie był dla niego Wszyscy mu oddawali sprawiedliwość, a przecież je mu samemu słu ży ł tylko do najjaśniejszego zrozu
mienia, że wszystkie usiłowania by byt swój polepszyć, były nadaremne, a co gorzej szkodliwe. Bo pan Bole
sław był poetą: miał niezawodnie w sobie tę świętą iskrę, to przekleństwo Kaima. Pan Bolesław był poetą, chociaż sam w łasną ręką popalił stósy wierszów swoich, zna
lazłszy je niegodnemi druku, a powieści które pisał i w których niejedna myśl szczytna zwrócićby mogłaf na siebie uwagę ludzi myślących, nie uszły fatalizmowi Zabłockich rodu; spoczywały nie mogąc się wydobyć z pyłu kilkoletniego, który je pokrywał, by wylecieć w świat; poczwarki manuskryptowe z braku ożywia
jących złotych promieni, nie mogły sig przeistoczyć w różnobarwnych okładek drukowane motyle, by wol no przelatywać świat od końca do końca, pan Bolesław był poetą całą duszą, to były grzechy jego żywota.
Czy kto się zastanowił należycie i długo nad tein co to za dar okropny tg świgta, ta wielka iskra o któ
rej tyle bajeiny? Jestto szata Dejaniry która przepa
la w popiół tego którego obleka, i od której płom ie
nia każdy ucieka. Poeta w łaśnie dlatego że jest po
etą, sterczy odosobniony od drugich, od jednych nie- pojgty, od drugich zazdroszczony, od wszystkich uni
kany, bo żadnemu swemi uczuciami nie wskakuje w kar
by zwyczajne, po których toczą sig odwieczne koła pojęć ludzkich; bo inne, boskie, czując w sobie po
wołanie, nie jest w stanie bratać się z drugiemi ludź
mi, z któremi, by żyć z niemi na równi i \v zgodzie, trzeba koniecznie zdybywać się w codziennych zwyczaj
nych drobiazgowych uczuciach, przesądach i zwycza
jach, które stoją od potopu świata jak wielkie, w nie
zmienne kształty swoich piszczałek ulane, organy, na których od rana do wieczora cały ogół ludzkości prze
grywa wiecznie jednę symfonią. A jakichżeto szczę
śliwych trzeba okoliczności, jakich żyłami Herkulesa obdarzonych piersi, i jakiego nareszcie gieniuszu, by się dać poznać, przepchać przez m otłoch, przekrzy
czeć ten organ nieznośnie wyjący, i zaświecić nako
niec ogniem wiecznotrwałym! Odejm końcowi wieku ośmnastego, głupstwo Kalontia (Catburu), wymowę Mi- raba (Mirabeau), hienowatość Robespiera (Robespierre) kobiece intrygi Józefiny, a Napoleon byłby może, prze
bywszy mnogie bezskuteczne wyprawy do różnych Indyów, osiadł w końcu żywota swego w Martynice, błogie kolonisty zamożnego prowadząc życie, z czer
woną wstążeczką na guziku.
Proszę tego porównania nie brać w ścisłem tego słpwa znaczeniu, bo mój pan Bolesław nie był
g*e-niuszem; daleki od tego. Ale przecię był poetą; w jego dtiszy było natchnienie które ciągnąc go w górne stre
fy, kazało mu pogardzać poziomem, a zatem i być od niego pogardzonym; w jego głow ie mieszkało ma
rzenie, które mu nie pozwalało tak sądzić rzeczy jak motłoch sądzi, a w jego sercu było czucie wyska
kujące co chwila za obr§by uświęconych zwyczajów, czucie kapryśne, przesadziste, bezgraniczne, niezno
śne dla ludzi, bo celu nie mające, do którego konie
cznie wszyscy biegnąć muszą, a w Jego żyłach biła krew ognista, krew tropiku, otoczona lodami Norwe
gii, krew poety wrząca, a w jego piersiach konie
cznością ściśnione, jak wiatry w jaskiniach zamknięte, drżały namiętności olbrzymie, którym było za mało miejsca, a za wiele praw.
Pan Bolesław był niczem, i wątpię by już czem został. Ledwie znany, od niewielu osób uważany za cóś lepszego, od ogółu miany za niebezpiecznego towarzystwu przez przesadzone i zapamiętałe sw e uczu
cia, czasem tylko, gdy wpadłszy między mniej świato- wością zepsute um ysły, pomiędzy ludzi nijakiej bar
wy, którzy nic jeszcze nie widzieli, a widzieć ciekawi, w których wszystko śpi, rozochocony chwilą weselną, po
dniecony myślą przypadkiem rzuconą, lub czuciem przeczuwającem blisko siebie cień jaki współczucia, lub namiętnością gwałtem wypierającą się na jaw ro- zegrzany, gdy przemówił, wówczas latały z jego oczów łyskawice natchnienia, z jego ust latały łyskawice my
śli, cieniowane różnemi barwami wymowy pięknej, szczytnej, wówczas słuchacze zdumieni, olśnieni, prze
jęci a co dziwniejsza nie śpiący przez długą chwilę między zdjęciem halsztucha, a zaciągnieniem
szlafmy— SI
-cy mówili do siebie: Szkoda pana Bolesława! Co to za rozum, żeby statek! O półgłów ki, mógłby wam pan Bolesław migdzy poduszkę, a ucho krzyknąć: co to za statek, żeby rozum.
Pan Bolesław wątpi§ czy byłby kiedykolwiek mógł zostać Byronem lub autorem Grażyny, i dlaczegoby nim nie m ógł zostać, albo raczej dlaczego nim nie został, to należy do dziejów jego pierwszej m łodości, do jego pierwiastkowego wychowania.
Pan Bolesław był poeta, i dlatego nieszczęśliwy;
nie bgdąc niczém inném tylko poeta, nie był w łaśnie zdatnym do niczego, bo nawet nie m ógł się nauczyć pisać kaligraficznie, by być krajopisem w jakiej kan- celaryi.
Pan Bolesław ży ł nieraz w najokropniejszej nę
dzy, ciekawy byłbyto epizod co natchnienie działa na zimno i głód, i odwrotnie. A nędza! to niedosyć że zawiera w sobie żołądek głodny, palce skostniałe od zim na, surdut o którego barwę słońca i deszczu pytać, bóty w jakich po latach kilkunastu wielkiego Napoleona wygrzebano; nędza jestto rdza która naj
czystszą stal przetrawi: jestto brud, który niedosyć że ciało obsmaruje, ale przylega częstokroć do duszy.
Nędza najprzód tego, którego za przedmiot swojej mi
ło śc i obierze, poniża przed ogółem , dla prostej ma
tematycznej przyczyny, że nędzny jest. O! na to żeby był jakąś w rzeczywistości stanowiącą cyfrą, trzeba dodać przynajmniej -j- ^ * "ł" 1? a zatem trzeba dać.
Ludzie nie cierpią dawać, jestto rzecz dowiedziona, żadnych nowych nie potrzebująca dowodów, a zatem widok nawet takiej istoty staję się nudnym, obrzydłym, w końcu dżumowy skutek , tojest unikanie sprawia na
T om I. S t y c z e i i 1344, ^ ^
ludziach. A co gorzej, nędza naznaczywszy już pal
cem swoim taką nieszczęśliwą, istotę, namaszczywszy ją olejem męczennika, odosobniwszy od ludzi drugich, od wszystkich uczuć, których nawet okazywanie świat zowie śmiesznością, jeżeli nie zbrod lią, bo nieszczę
śliwy jestto Parya towarzyski; obdarłszy go z lego przez coby mógł się powierzchownie podobać czulszej części rodzaju ludzkiego, tojest zdjąwszy z niego su knie w którychby ich sukno przypominało znany sklep, a krój znanego krawca; przerzadzi jego w łosy, a re
sztę ręką rozpaczy w bezładne pogmatwa kołtuny; po- orze twarz jego zmarszczkami sobie w łaściw em i....
Bo proszę uważać, nie wiem co o tem pan Lawater
|)isze, oto są dwie twarze dwóch ludzi, których wiek się już ma ku starości, na obydwóch fale zdarzeń prze
żytych marszczą się jednakowo: ale na tej po prawicy są zmarszczki miękkie, zaokrąglone, ciągnące się w lek
kich zarysach ku ustom, które wydęte na wierzch, pełne lub nieco w dół zwieszone zdają się uśmiechem tworzyć tu jakieś zagięcia twarzowe, tam po lewicy wi
dzisz oslrokątne, długie, przeciągłe, głębokie zmarszcz
ki, ku oczom w płaczu, dalej po czole ku niebu w modłach rozciągnięte, tak mocno i dobitnie, że się aż usta ścisnęły w środek, jak gdyby chciały zdławić jęk lub przekleństwo; zrazu rpzpoziićiję tego, co w użyciu po
starzał, od tego, którego nędza naznaczyła. Brzydsza twarz nędząrza; milsza bogacza, chociaż nie powiem że szlachetniejsza, bo przebiegłszy dzieje tych zmarsz
czek, znajdziesz może na tej szlachetność cierpienia, a na tamtej podłość rozpusty. I nieraz twarz że
brzącego starca przypomni ci, jeżeliś czuć jeszcze zdolny, twarz Sokratesa nad puharem cykuty; a twarz dyplomaty chjba Sardanapala przesyconego użyciem...
Ale nędza krwi nie zdofa ugasić ziipchiie, namię
tności przytłumić na wieki nie potrali: te wyrwać się pragną; im wigcej ściśnięte, tym więcej na wol
ność dążą. .4 wyobraźnia wystawia czarowne obrazy z całym urokiem pamiątek czytanycfi, widzianych;
przeczutych, i drży krew nam iętności. piersi roze- przeć grożą a użycia tysiączne sposoby, jak nimfy tęczowemi barwami strojne, wijące się w czarują
cych splotach tańcu, coraz żyw szego, dzikszego, szaleńszego, łyskaw'icą oka mrugając, ustami po
całunku żądnemi uśm iechając, żałobnemi rucha
mi nęcą, podsuwając prawie pod usta puhar z któ
rego trunek zaczarowany wytryskuje dyamentowemi kroplami rozkoszy i użycia. I wyciąga drżące od żą
dzy, w yschłe od nędzy usta, i kielicha dosięgnąć nie zdoła. Bo między ustami a kielichem występek wy
szczerza się okropnie, i co dzień, co godzina, co chwi
la, szalone powtarza się zjawienie. Jeżeli w przeklętej chwili zapomnienia i rozpaczy dosięgły nareszcie usta nęcącego puharu , i pijąc już z niego zapomnienie, świat nieomylność swoich wyroków' wykrzyknie...
Nie dlatego to powiadam, by pan Bolesław miał na sumieniu jakązbrodnię. On daleki od tego, ale nieraz zmęczony przymuszoną wstrzemięźliwością, a namię
tnościami i krwią pobudzony, jeżeli niezgrabnie po
trącił kogo w szalonym padzie za puharem rozkoszy, ile przekleństwa! ile gniewu! na się zwrócił.
W m iłości osobliwie grzeszył w iele, bo jego mi
ło ś ć każda była gwałtowna, pierwsza niebios i pie
kieł sięgająca, niczcni niewstrzymana, burzliwa, pet- na kapryśnych epizodów poety, jego każda miłość
była powieścią, odrębną, uczuciową, której najczęściej ofiarą była ta nieszczęśliwa , która porwana pocią
giem magnetycznym natury, silniejszej i poetycznej, nie zdołając nawet rozumieć tej natury wyższej uspo
sobieniem i czuciem od siebie, nie bgdąc oczewiście w stanie zadosyć czynić wszystkim kapryśnym żą
daniom takiego uczucia,ulegała najczgściej, tą poezyą która ją otaczała, jakby snem czarującym i cudownym ujgta; błądząc z marzenia w marzenie, przebiegała, skrzydłami wyobraźni swego kochanka utulona, w nie
znane sobie krainy cudów^ i uroku, aż się nareszcie obudziła, znudzona, zmęczona, zniszczona, przesyco
na, za mocnem dla siebie uczuciem , albo co gorzej opuszczona z zapłakanemi oczyma, śledząc nadaremnie kochanka, którego inna namiętność gdzieindziej por
wała.
Pan Bolesław był zatem n iesta ły ! Proszę w ie
rzyć tej smutnej prawdzie, że poeta który tak pię
knie, tak szczytłiie m iłość opiewa, stałość w najświe
tniejszych barwach maluje, jest niestały zawsze, i musi być niestały. Jego m iłości wszystkie , sąto pow ieści s iłą jego duszy natchnione, w rzeczywi
stość przeistoczone, i jak w rzeczywistości kończące się nakoniec. Święcie w to wierzę, że żaden poeta nie może być stałym kochankiem; mąż zaś z niego zwykle najokropniejszy. I dlatego, piękne czytelniczki moje, radzę wam, wybierajcie sobie za przedmiot mi
ło śc i waszej równego sobie w usposobieniu; będzie
cie uboższe w cudowne marzenia, w urocze zjawienia, w płomieniste uczucia, ale zato bogatsze w i’zeczywi- stość. Szczęście raju będzie wam nieznane, ale za
lo mieć będziecie szczg ście, jakie ziemia dać jest w sianie!
Pan Bolesław, jeżeli zakrwawiał nie jedno ipzule do siebie przywiązane serce, nie robił lego z celu jakiego, bo przedewszyslkiem cel jaki pewny i pan Bolesław, byłyto dwa poj§cia niełączne z sobą. Pan Bolesław żył bez celu, kochał bo kochać umiał, bo kochać pragnął, bo jego wszystkie siły żywolne, si
ły natchnienia i poezyi, szukały bez uslanku wal
ki, sposobu i m iejsca, gdzieby się m ogły wyszaleć, wylężyć, naigrać do woli. Rzeczywistość ogranicza
jąc działalność pana Bolesława, trzymając go na uwię
zi, jednego kraju, jednego miejsca, zostawiła mu je
dno uczucie wolne, tojest m iłość. Pan Bolesław, ja
ko poeta, szukał w ograniczonym św iecie w którym żyć m usiał, tego ideału, którego obraz- spoczywał w duszy jego. Ideał natchniony poezyą, cudowny, jest- lo fénix bajeczny, i niestety nigdy podobno znalezio
nym być nie może. Ileż razy biedny pan Bolesław , złudzony uczuciem, które poetyczne jego obrazy ży- M'emi słow y malowane zbudziły w pięknem oku zie
mianki, uwierzył łzie która zabłysła jak gwiazda na niebios błękicie, albo na zaciemuioném tle chmur i mniemał widzieć gwiazdę zaranną poprzedniczkę zo
rzy szczęścia. I wysypał u nóg lej nowej niebianki zdrój skarbów w głębi swej duszy zamknięty. Pi- gmalion ożywiał Galateę natchnieniem poety i przywią
zał się do swego dzieła, i usnuł dla niéj szatę z naj
lżejszych i najprzejrzystszych marzeń swoich, cudo- wnemi,.nieznanemi ziemianom kwiatami uczuć ją obsy
pał, ustroił w myśli swoich błyszczące klejnoty, w per
ły łe z swoich, i muzykę swych pieśni. I widział przed
sobą cudne, ludzi oczom niewidzialne zjawienie,- od
bicie się własnych natchnień, myśli i uczuć, tęczę odstrzeloną w kropelce łzy. Lecz jakże prędko znikło to zjawienie, jak każde optyczne złudzenie! Prysła bańka tęczowa! a miejsce bogini zastąpiła kobieta z c a łą prozą swojego wychowania, swoich potrzeb, zwyczajów, stósunków codziennych, koniecznych. O! da
rujcie panie, biednemu panu Bolesławowi! Często on był oszukanym i oszukiwał nawzajem, jeżeli odcza
rowanie okropne poety może sig nazwać oszukań- stwem. Świat krzyczał za nim, trzoda krewnych, przy
jaciółek , odsądzonych kochanków ryczała przekleń
stwem za nim; i nikt mu w serce nie zajrzał, jaki mu tam żal głęboko wkorzeniony został, żal za złu
dzeniem, które tak krótko trwało, i żal za tą którejby chętnie krew sw ą oddał, by wynadgrodzić m iłość, której czuć już nie mógł.
Kto wie coby się sta ło , gdyby pan Bolesław był zdybał jakim przypadkiem kobietę usposobienia ró
wnego sobie. Rzeczby była ciekawa, dla zimnego psy
chologa, uważać zjawienia m iłości takich dwóch istot.
Ja jestem pewien prawie iżby pan Bolesław był w tej nowej walce upadł na wieki, i z marzenia tej nowej olbrzymiej zapewne m iłości obudził się niewolnikiem wiecznym takiej kobiety, igraszką jej kapryśnej woli;
bo... Tu muszę państwu rozpowiedzieć jeszcze jednę właściw'o.ść pana Bolesława, dla zrozumienia mojego domniemyw^ania.
Pan Bolesław był otyły!.. Widzę uśmiech na twa
rzach czytających dosyć przykry, dla ranie ironiczny;
ale proszę o cierpliwość, w istocie pan Bolesław był otyły, nic to nie mówi przeciw jego prawom do
wyż-szóści nad drugierai, albowiem Alexander Wielki, Bolesław Chrobry, Giboti i \vielu innych wielkich lu.
dzi, byli otyłemi. AVprawdzie nie zdarzyło mi się słyszeć o poecie otyłym; ale cóż robić, prawda przed wszystkiem. Fan Bolesław był otyły, i pan Bolesław b ył poeta! Z tej. jemu może tylko w łaściw ej przyczy
ny, dałoby sigAvyprowadzić w iele nieszczęść pana Bole
sław a, Dusza jego i ciało były w ciągłej walce, ale dwie siły przez naturę, w takich stosunkach były ro- zmierzone, iż żadna z nich drugiej zwyciężyć nie zdo
ła ła , a że te dwie siły są sobie zupełnie przeciwne, całe życie pana Bolesława najjaśniejszym tego dowo
dem. Nieraz pan Bolesław uniesiony natchnieniem du
szy, która zaczynała po nerwach mózgu jego, jak mistrz jaki po stmnach, przegrywać cudowne akorda, zwia
stujące jakieś now e, niesłyszane arcy dzieło, i już pan Bolesław pełen myśli nowych i łyskającemi oczy
ma, porywał się by chwycić pióro i przenieść na pa
pier, co tam wrzało w środku, kiedy ciężkie ciało spoczywając gnuśnie na łóżku, z długim cybuchem w ustach, mimo wszelkich natężeń duszy, nie pozwo
liło mu się podnieść: i całe natchnienie pana B olesła
wa znikło marzeniem w kłębach dymu.
l dlatego ileżto razy w dziennym poobiednym pół-śniepół-jaw ie. lub wnocnem przedsennem ma
rzeniu jiudowne powieści, całe formą, ca łe w szcze
gółach, przesunęły się przez myśl pana Bolesława, pieszczone długo przez niego. Obrabiane nawet, ale nigdy napisane. Nieraz pan Bolesław leżąc czy cho
dząc, siedząc czy jadąc, roił sobie z własnego życia wzięte zamki nadpowietrzne cudownych kształtów, p eł
ne dzikich okolic, niezwyczajnych zdarzeń, i pD ró
żnych koniecznych, dziennym zatrudnieniom poświę
conych przestankach, porywał napowrót tę samą myśl, obrabiał ją, w nowe ustrajał szaty, zdarzenia w logi
czny ściskał związek, naokoło artystycznie ułożone
go kościotrupa je oklejał póty, póki nie stworzył ca
łości; ze wszystkiemi odmianami, ze wszystkiemi arte- ryami, po których krew przyczyn i skutków, sok ro
zumowań przelewał się aż miło. Ale ciało leni
w e i ciężkie, nie lubiło zgięcia nad stolikiem, ręki do ruchu pisania puścić nie chciało, i znajdowało na
reszcie, że przerabianie myśli na słow a i peryody, sprawia ból głow y. Ztąd ponikło mnóstwo powieści pomiędzy ścianami niegodnemi takich gości, ulecia- ło po gajach leśnych, po krzewach ogrodowych. A co
reszcie, że przerabianie myśli na słow a i peryody, sprawia ból głow y. Ztąd ponikło mnóstwo powieści pomiędzy ścianami niegodnemi takich gości, ulecia- ło po gajach leśnych, po krzewach ogrodowych. A co