• Nie Znaleziono Wyników

Dom, gospodarstwo domowe czy rodzina?

Pokrewieństwo udomowione

1. Dom, gospodarstwo domowe czy rodzina?

Przy jednej z głównych ulic w Sobieszowie znajdują się przeważnie poniemieckie domy − wille. Najczęściej są to podniszczone budynki z bardziej lub mniej zaniedba-nymi podwórkami. Większość z tych willi zamieszkiwana jest przez rodziny wielopo-koleniowe. Chciałabym się przyjrzeć jednemu z takich domów, w którym rezyduje rodzina Jakubowskich. Jest to dom jednopiętrowy, z niskim parterem, piwnicami oraz strychem, otoczony od frontu oraz z tyłu ogrodem. Ulokowany jest nad górską niewielką rzeką, a z jego podwórka rozpościera się malowniczy widok na górę, na szczycie której znajdują się ruiny Zamku Chojnik. Na podwórku domu znajduje się parterowy budynek, który kiedyś służył jako mieszkanie, dziś jest tam graciar-nia i garaż. Dalej, na tyłach tego podwórka znajdziemy zniszczoną, niską budowlę, w której rodzina Jakubowskich jeszcze w latach 80. hodowała świnie oraz króliki. Do wnętrza domu prowadzą dwa wejścia. Kiedy je przekroczymy, znajdziemy się w zim-nym, ciemnym korytarzu o betonowej podłodze. Na wprost od drzwi wejściowych znajdują się schody prowadzące na piętro domu. W budynku znajdują się cztery mieszkania. Po dwa na parterze oraz piętrze. Na pierwszy rzut oka wygląd korytarza nie świadczy o tym, by stanowił przestrzeń wspólną: znajdują się na nim dwa piece centralnego ogrzewania, stare szafki, w których schowane są gazety oraz drewno. Przy mieszkaniach na piętrze stoją niskie półki z butami i kapciami. Przed drzwiami każdego z mieszkań leży wycieraczka. Wszystkie składają się z kuchni oraz dwóch pokojów, przy czym mieszkania na parterze dzielą ze sobą toaletę, do której można wejść z korytarza. W domu mieszka od 6 do 13 osób: Dziadek, Babcia, trzech synów, trzy synowe, wnuk, wnuczka, jej partner oraz trójka jej małych dzieci30. Mieszkania parterowe zajmuje Babcia i Dziadek31 oraz ich najmłodszy syn z żoną, dorosłą córką

30 Wahania liczby domowników spowodowane są przemieszczaniem się córki średniego syna, która wraz z rodziną pomieszkuje także wraz z rodziną pochodzenia jej partnera oraz emigracją zarobkową najstarszego syna oraz jego żony.

31 Dziadek oraz Babcia to rodzice wspomnianych trzech synów, którzy mówiąc o swoich rodzicach nie używali terminów ojciec, matka, lecz właśnie Dziadek oraz Babcia.

i jej rodziną. Na piętrze mieszkają: najstarszy syn wraz z żoną i dorosłym synem oraz syn średni i jego żona.

Dziadek (76 lat)32 pochodzi z niewielkiego miasteczka dziś położonego na Bia-łorusi. Tam się urodził i spędził wczesne dzieciństwo. Jego rodzice przyjechali do Sobieszowa w 1946, kiedy Dziadek miał lat piętnaście. Żona Dziadka (78 lat) po-chodzi z centralnej Polski, z Nowego Dworu Mazowieckiego. Poznali się w 1952 na zakładowym obozie szkoleniowym. „Dziadek przywiózł Babcię do Sobieszowa już jako żonę”, ale „jego rodzice nie byli z tego zadowoleni i nigdy Babci nie pokochali”. Wszyscy synowie ożenili się z kobietami pochodzącymi z Sobieszowa. Najstarszy z nich Marian (54 lata) urodził się w domu (podobnie zresztą jak dwójka jego młod-szych braci), ma dwoje dorosłych dzieci (syna oraz córkę). Syn mieszka razem z ro-dzicami, córka mężatka z dwójką dzieci w pobliskich Cieplicach („zaliczyła wpadkę jeszcze przed ukończeniem liceum, ślub brała w piątym miesiącu ciąży”). Marian i jego żona (54 lat) podejmują się prac sezonowych zagranicą, ona w Niemczech, on w Anglii. Oficjalnie Marian jest bezrobotny, a jego żona znajduje się na wcześniej-szej emeryturze. Średni syn Józek (51 lat) mieszka obecnie tylko z żoną (51 lat). Ich córka (23 lata) kilka lat temu wyemigrowała wraz z partnerem do Wielkiej Brytanii. Najmłodszy syn sąsiaduje bezpośrednio z Dziadkami (48 lat), ma żonę (46 lat) oraz córkę (24 lat), która okresowo mieszka w opisywanym domu. Od czasu do czasu żyje z ojcem swoich dzieci albo w jego domu rodzinnym albo w wynajmowanym, komunalnym mieszkaniu w Sobieszowie. Nie biorą ślubu ze względu na możliwość korzystania z zasiłku dla samotnych matek.

Uogólniając, wyżej wymienione osoby to członkowie czterech układów rodzin-nych, ale na funkcjonowanie domu miały i mają wpływ także inne osoby, dlatego chciałabym zaprezentować, w jaki sposób są one ze sobą genealogicznie powiązane. Przyjrzę się przede wszystkim rodzeństwu Dziadka oraz rodzinie żony Mariana – najstarszego syna. Zacznę od wspomnienia o rodzicach Dziadka, z tego względu, iż rodzina Jakubowskich podzieliła się ze mną wspomnieniami dotyczącymi czasów, kiedy w domu owi rodzice jeszcze żyli. Ojciec zmarł w 1995 roku, pochodził z To-maszowa Mazowieckiego, matka zaś z Łodzi (umarła w 1989). Nie licząc Dziadka, mieli jeszcze czworo dzieci. Z całej piątki nie żyje jedna osoba. Jedyny brat Dziadka, nazywany przez wszystkich Smutasem (64 lata), mieszka wraz żoną (65 lat), która pochodzi ze wsi koło Wilna, w Piechowicach (około 10 km od Sobieszowa); mają troje dorosłych synów, którzy wraz ze swoimi rodzinami mieszkają w Szklarskiej Po-rębie. W Piechowicach, w pobliżu brata Dziadka, mieszka również ich najstarsza siostra (70 lat). Obecnie ma drugiego męża. Pierwszy zmarł w 1962, kiedy jeszcze mieszkali w opisywanym domu w Sobieszowie. Z pierwszego małżeństwa siostra ma

32 Pojawiające się przy opisywanych przeze mnie rozmówcach liczby umieszczone w nawiasie są wskazaniem na ich wiek w momencie, kiedy prowadziłam badania.

dwoje dzieci: syna (50 lat) mieszkającego w Piechowicach (ten bardzo szybko roz-wiódł się z pierwszą żoną, z drugą ma adoptowanego syna), córkę (48 lat) mieszkającą w Zielonej Górze (razem z mężem i dwoma dorosłymi synami). Drugi mąż (77 lat) siostry Dziadka pochodzi z Lublina. Pobrali się w 1973 i mają mieszkającego razem z nimi syna (31 lat). Dziadek miał jeszcze siostrę Martę, która zmarła w 1989 roku w tym samym miesiącu, co ich matka. Mieszkała w Sobieszowie razem z także już nieżyjącym mężem pochodzącym z Kresów, z obwodu tarnopolskiego. Jej mąż był w zasadzie bigamistą, ponieważ nigdy nie rozwiódł się ze swoją pierwszą żoną (mieli ślub kościelny), która zostawiła go z dwójką dzieci. Dziś jeden z ich synów (55 lat) mieszka w Nowej Zelandii. W 1980 roku wyemigrował z synem i żoną (z którą rozwiódł się kilka lat temu); córka (51 lat) mieszka w Gdańsku, ma męża i syna, który wyemigrował do Anglii. Marta urodziła swojemu mężowi syna (44 lata), który mieszka w Szklarskiej Porębie, nie ma dzieci ani stałej partnerki. Jest jeszcze siostra Wiesława (69 lat), która choć mieszka we Wrocławiu to bardzo często odwiedza krewnych z Sobieszowa oraz Piechowic.

Istotna jest także rodzina pochodzenia żony najstarszego syna Dziadka. Jej mat-ka (70 lat) mieszmat-ka obecnie w Głogowie. Najpierw mieszmat-kała w Sobieszowie razem z przedwcześnie zmarłym mężem, pochodzącym z Krotoszyna (ojciec opisywanej synowej). Jej drugi mąż, również już nieżyjący, w latach 80. XX wieku był górnikiem w kopalni miedzi w Lublinie − mieli dwoje dzieci: syna (45 lat) (mieszka w Lubinie – sezonowo jeździ do pracy do Francji; rozwiedziony); córkę (47 lat) mieszkającą w So-bieszowie, rozwiedzioną, obecnie romansująca z mężczyzną pochodzącym z Holandii. Córka ma dwóch synów (jeden z nich dwudziestopięcioletni – ze swoją dziewczyną wyemigrował do Anglii; drugi o dwa lata młodszy ma dziewczynę i dziecko).

W czasach, kiedy żyli rodzice Dziadka w domu znajdowała się jedna kuchnia, a obiady były przygotowywane przez jego matkę. Dodatkowe kuchnie w poszcze-gólnych mieszkaniach pojawiły się dopiero na początku lat 80., kiedy zbuntowała się żona średniego syna Dziadka (ostatnia synowa, która weszła do rodziny) po uro-dzeniu córki. Żona Dziadka nigdy nie gotowała: „matka nigdy gotować nie umiała, a jak już coś ugotowała to zawsze było to obrzydliwe. Razu jednego jako dziecko zwymiotowałem po zupie. Jak moja mama to zobaczyła, to też zwymiotowała. Poza tym ona przesładzała herbatę siedmioma łyżeczkami cukru. Nigdy nie domywa ni-czego. No, nie dało się. Po śmierci prababci [babcia mówiącego] ona coś tam gotuje, ale wystarczy na ojca spojrzeć jaką ma minę. A Dziadek też gotuje i piecze i lepiej to robi. Se żonę wziął, co dziadostwo pichci.” Do końca lat 80., w zasadzie do śmierci matki Dziadka, wszyscy33 spędzali ze sobą każde święta: „przy jednym stole razem przy kieliszku”. Jakubowscy prowadzili również niewielką hodowlę świń, królików, i

33 Wszyscy, to znaczy mieszkańcy opisywanego domu oraz rodzeństwo Dziadka wraz ze swoimi rodzinami.

kur na swój własny użytek. Mieli wspólną szklarnię, sad oraz ogród warzywny. Śmierć matki Dziadka oznaczała koniec ścisłej współpracy wewnątrz rodziny, który dokonał się wraz z wprowadzeniem nowego porządku przestrzennego – poszczególne mieszka-nia zostały wyposażone w łazienki oraz kuchnie, a ogród i szklarmieszka-nia stopniowo zaczęły popadać w ruinę. W zasadzie można mówić o nieustannych napięciach pomiędzy synami Dziadka oraz synowymi a Dziadkiem.

Zacznijmy od relacji pomiędzy Dziadkiem a synowymi, których to nie darzy szczególną sympatią. Przykładowo żona średniego syna tak referuje swoje relacje z ro-dziną pochodzenia męża:

Jezu, jak ja wychodziłam za mąż, to mi mówili: >>ale masz szczęście, do takiej wspa-niałej rodziny wchodzisz. Oni są tacy wspaniali<<. No, to sobie pomyślałam, Boże... no może rzeczywiście? Ale się potem okazało, co to za rodzinka pieprzona. Najpierw mnie pouczali. Mój mąż nie jadł u nas, tylko u babci, bo się bali, że go otruję. Potem podburzali mnie w stosunku do mojego dziecka. Ciągle na mnie skarżyli. Ja się w koń-cu wkurzyłam, bo co oni będą mi mówić. Poza tym... oni mojego męża źle traktowali. Zawsze. Jak był dzieckiem to dostawał baty. Jak coś zbroili, na niego było. Nie wysłali go do szkoły, żeby się kształcił. Żadnego zresztą, zawodówki pokończyli. Zmarnowali synów. A dziadek taki ą ę, taki wykształcony, w szkole uczył, a o własnych synów nie zadbał. Fakt, może jak babcia żyła, to ich jakoś w ryzach trzymała wszystkich, ale potem już nie miała siły i zaczęli wszystko niszczyć. Co za naród?! Jednego na pewno teściowi nie wybaczę. Jak moja mama zmarła chciałam kwiaty w ogrodzie mieć, żeby mieć dla mamy. A on na to, że po jego śmierci. Kiedyś miałam kawałek ogrodu, ale zadeptali, więc już nic nie robię. Nie mam siły na to. Nic się nie da tu zrobić, bo nikt nie chce razem czegoś zrobić. Gazu nie ma, bo jak instalację trzeba było zmienić, to nie było pieniędzy. Podwórko zrujnował, nic ten człowiek nie robi i nigdy nie da się niczego, bo się nie opłaca. Nie opłaca się panie dzieju... Po co? Ten człowiek ma się za lepszego. Nienawidzi czarnych, Żydów, bo Żydzi śmierdzą... a on sam śmierdzi. Raz w roku się myje - na święta. Ci są źli i tamci. Ciągle na Lilkę gadają [żona najmłod-szego syna], że taka i owaka, że im synka rozpiła, że to przez nią. Biedny synek, tylko, że kto go rozpił? Tatuś. Kiedyś sobie nieźle łoili. Rodzinka... Zresztą Lilka ci powie, że ich pierdoli, sama zobaczysz.

Jak w praktyce wyglądają powyższe niesnaski? Pomoc udzielana i otrzymywana wskazuje na coś innego. Pierwsza z synowych (żona najstarszego syna) pomaga in-tensywnie teściom (sprzątanie, prezenty, umawianie wizyt u lekarzy), jej mąż udziela im pomocy przy remontach, transporcie, rzadziej w formie finansowej. Oboje zaś czasem w zamian otrzymują pomoc materialną. Druga synowa – Lilka, która „pier-doli rodzinę”, jej mąż oraz ich córka od samego początku żyją częściowo z pieniędzy zarobionych przez Dziadka i Babcię, następnie z ich emerytur („Jak dają, biorę, co mam nie brać? Ale ja tu nic nie będę robiła. Jeszcze czego!?”). Babcia zajmowała się wychowaniem wnuczki, a obecnie jej dziećmi. Synowe nieustannie „obgadują się”, jawnie przyznają się do tego, że się nie lubią. Kiedy ich dzieci były małe, kłóciły się

o nie, na przykład o to, „które było bardziej wredne, dla którego”. Nigdy się nie spotykały w celach towarzyskich, choć wiedzą o sobie niemal wszystko ze względu na architektoniczną właściwość domu. Ich najmłodsze dzieci urodziły się niemal w tym samym czasie: „jedna dokuczała drugiej, że syn lub że córka”. Dopiero trzy lata temu doszły do porozumienia w kwestii sprzątania korytarza (zrobiły grafik). Do tej pory stosują strategię: „pójdę i nagadam na drugą do teścia”. Twierdzą, że w sytuacjach bar-dzo dla nich przykrych nigdy się nie zaczęły wspierać, przyjaźnić (niepełnosprawny syn, poronienia, „wpadka” córki, śmierć rodziców). Widoczna jest także rywalizacja między nimi, na przykład na tle materialnym przejawiająca się w demonstracyjnym wystawianiu pudełek po nowo kupionych telewizorach, mikrofalówkach czy kompu-terach; na tle wyglądu (odchudzanie się, nowe ubrania i fryzury); wreszcie rywalizacja na tle dzieci („które dziecko lepiej się uczy, które pierwsze będzie miało magistra”). Ogólnie każda z nich mogłaby powiedzieć to, co stwierdziła jedna z nich: „Rzygać mi się chce jak ją słyszę. Ten jej skrzekliwy głos... fałszywa baba”.

Wszystko pozornie wydaje się oczywiste. Oto w domu rodzinnym mamy do czy-nienia z czterema układami rodzinami, mieszkającymi w czerech odrębnych miesz-kaniach, tworzących cztery odrębne gospodarstwa domowe, a rodzina Jakubowskich pełna jest konfliktów. Jednak sytuacja wcale nie jest tak oczywista. Dziadek i Babcia pomagają intensywnie swojemu najmłodszemu synowi i jest to pomoc finansowa (pożyczki, dawanie pieniędzy na jedzenie i na bilety miesięczne, częstowanie obia-dami, wychowywanie dzieci ich córki – kupowanie im ubrań, żywienie ich, itd.). „Musimy im pomagać, bo bez tego by zginęli, wymagają pomocy [syn nie pracuje – i udzieloną pomoc odpracowuje remontami w domu lub ogrodzie], ich córka jest głupia, ma dzieci i w dodatku z jakimś debilem się związała. Ten nasz najmłodszy syn jest delikatny, wrażliwy, ona go zmarnowała [synowa]”. Ponadto Babcia żywi swo-jego jedynego wnuka, gdy swo-jego rodzice wyjeżdżają do pracy za granicę, „dokarmia” także najstarszego syna, kiedy jest chory („Przynosi mu te swoje pyszne zupki. No, durna! Ma przecież żonę, niech mu gotuje obiady!”). Na porządku dziennym jest również pożyczanie pieniędzy wszystkim synom, czasem regulowanie ich rachunków (woda, podatek gruntowy), a także zaciąganie dla nich pożyczek. Żony średniego oraz najstarszego syna sprzątają mieszkanie Dziadka i Babci („bo Babcia jest fleja”), korytarz, ogród, kupują im ubrania. Jedna z nich robi im zakupy („na święta w ogóle robią nam zakupy”). Najmłodszy syn otrzymuje od rodzin braci niepotrzebne im już przedmioty codziennego użytku. „Dostaje spady od nas: stary telewizor, pralkę, że-lazko, odkurzacz. Byśmy nie dali, by nie miał, a tak ma”. W mieszkaniu najstarszego syna przez kilka miesięcy w roku mieszka jego teściowa („Ona robi to specjalnie, bo nie ma za co żyć. I siedzi tu”). Charakterystyczne są też codzienne wizyty najstarszej wnuczki Dziadka (córki najstarszego syna wraz z jej dziećmi): „razem jedzą, na zaku-py jadą, czasem coś przywiezie, pogada” oraz cotygodniowe odwiedziny rodzeństwa

Dziadka („przywiozą herbatę, ciasto się z robi, się napije bimberku, ajerkoniaczku własnej roboty”).

Gospodarstwo domowe Dziadków jest zależne od gospodarstwa domowego naj-starszego oraz średniego syna. Gospodarstwo domowe najmłodszego syna jest za-leżne od gospodarstwa domowego Dziadka i Babci. Wiele przedmiotów i jedzenie, a także osobistych informacji krąży między tymi gospodarstwami, a opłaty związane z utrzymaniem domu są wspólne. W pewnym sensie wspólne są też nacechowane emocjonalnie działania podejmowane w sytuacjach kryzysowych, takich jak choroby Babci czy Dziadka, przeróżne wypadki synów, awantury, a nawet zdrady małżeńskie. Wszyscy wszystko wiedzą, a różne perspektywy ulegają nieustannym konfrontacjom oraz negocjacjom. Zdarza się, że kiedy mówimy o zjawisku rodziny używamy zbyt precyzyjnej, jednoperspektywicznej terminologii, która posiada tendencję do fałszo-wania rzeczywistości. Tam, gdzie pojawiają się działający ludzie, nie wszystko prze-biega według schematu i nie wszystko może podlegać prostemu wyjaśnieniu. Moje początkowe zmagania ze zjawiskiem rodziny wiązały się z trudnością w dokonaniu ich opisu, niemożliwością odnalezienia teoretycznych punktów zaczepienia czy też jednego, klarownego sposobu interpretacji, jaki mogłabym zastosować w odniesieniu do niejednorodnych, obserwowanych przeze mnie rodzin. Okazało się to praktycznie niewykonalne. Uciekanie się do jednolitej analizy działań, zachowań, zmiennych sta-nów i niejednoznacznych deklaracji kłóciłoby się z pofragmentowaną, wielowarian-tową rzeczywistością rodzin, z którymi pracowałam. W konsekwencji, w odróżnieniu od dominującej w naukach społecznych tendencji do kreowania koherentnych ob-razów rodziny nie stawiam jednej tezy, lecz oferuję wiele prób interpretacji. Problem nieoczywistości pojawia się w odniesieniu do kategorii gospodarstwa domowego, a wraz z nim kategorii domu rodzinnego, definicji rodziny, podziału na to, co pry-watne i publiczne – zwłaszcza w relacji do tego, co się dzieje i jak się działa. Najczę-ściej bywa tak, iż grupa ludzi połączona bliskimi relacjami pochodzenia oraz związka-mi małżeńskizwiązka-mi pokrywa się z grupą ludzi, którzy dzielą ze sobą związka-miejsce zazwiązka-mieszkania (dom, gospodarstwo domowe). Jednak nie zawsze tak jest albowiem ludzie ze sobą mieszkający niekoniecznie muszą stanowić rodzinę jako grupa osób, które czują się ze sobą spokrewnione (w sensie Schneiderowskiego kinship34). Przykładem mogą być tak zwane komunałki, które nadal istnieją w kamienicach czynszowych oraz mieszkania współlokatorskie czy studenckie35. W takich przypadkach

współloka-34 Schneiderowskie pojęcie kinship w zasadzie nie powinno być tłumaczone jako pokrewień-stwo, które w języku polskim oznacza więzi rodzinne bazujące na wspólnocie krwi. Kinship jest terminem znacznie pojemniejszym określającym więzi rodzinne wszelkiego typu.

35 Mieszkanie współlokatorskie różni się od studenckiego tym, że jest zajmowane przez ludzi (singli, pary a nawet młode małżeństwa), którzy są aktywni zawodowo a nie stać ich na wynajęcie samodzielnych mieszkań. Często też osoby te taki sposób zamieszkiwania traktują jako wyraz alternatywnego stylu życia.

torzy rzadko podejmują działania na rzecz wspólnej przestrzeni, a pomiędzy nimi nie istnieją żadne umowy odnoszące się do jej organizacji czy podziału określonych obowiązków domowych. Ponadto pojawia się kwestia osób mieszkających samotnie. Miejsce zamieszkania nie pokrywa się z tradycyjnie rozumianą rodziną (zazwyczaj nuklearną). Jednak w wielu przypadkach trudno jest mówić o czymś, co jest okre-ślane jako jednoosobowe gospodarstwo domowe, ponieważ tworzenie codzienności wypełnionej mnóstwem drobnych działań, które tworzą dom w jego materialnym oraz emocjonalnym aspekcie, rzadko odbywa się bez udziału krewnych, sąsiadów bądź przyjaciół takiej samotnie mieszkającej osoby. Znakomitymi przykładami są domy/mieszkania starszych kobiet (wdów, rozwódek lub singielek).

Takie „nie do końca jednoosobowe” gospodarstwa domowe odnalazłam między innymi w centrum Poznania: nazwijmy je domem cioci Kamińskiej (68 lat) i cioci Dudy (81 lat)36. Obie mieszkają w kamienicach czynszowych blisko Starego Rynku. Ciocia Kamińska przyjechała do Poznania w 1958 z Dolnego Śląska, ciocia Duda w Poznaniu mieszka od urodzenia. Pierwsza z nich posiada jednopokojowe mieszka-nie lokatorskie, wynajmowane od miasta, druga dwupokojowe własnościowe. Ciocia Kamińska nie ma żadnych krewnych w Poznaniu. Jej bracia oraz ich rodziny żyją w różnych częściach Polski. Jednakże utrzymują ze sobą stały kontakt − piszą do sie-bie listy, telefonują, spędzają razem święta oraz kilka tygodni w okresie wakacyjnym. Owe kontakty przekładają się na udzielanie pomocy, która posiada raczej charakter jednokierunkowy i jest odczuwana przez Kamińską jako nierównoważne. Kamińska jako osoba mieszkająca w dużym mieście jest przez jej rodzeństwo traktowana jako bogatsza, a zatem nie potrzebująca pomocy. Jest ona w zasadzie bezdzietną singielką (tak zwaną starą panną) wobec czego, teoretycznie nie musi udzielać pomocy nikomu innemu poza swoim rodzeństwem oraz jego rodzinom. Najistotniejsza jest pomoc fi-nansowa w postaci pożyczania pieniędzy, zaciągania kredytów na swoje nazwisko czy obdarowywania symbolicznym kieszonkowym. W zamian ciocia Kamińska odwiedza swoje rodzeństwo, obniżając koszty własnego utrzymania. Od niedawna doświadcza ona odwzajemnienia, a mianowicie otrzymuje pomoc przy sprzątaniu oraz zakupach, jaka udzielana jest przez wnuka jednego z jej braci. Wnuk studiuje zaocznie w Po-znaniu, ale pracuje w Gnieźnie, skąd raz w miesiącu przyjeżdża na zajęcia. W tym czasie mieszka u cioci Kamińskiej, odwdzięczając się wspomnianym sprzątaniem

i ro-36 Opisywane rozmówczynie określam, używając terminu pokrewieństwa: ciocia ze względu na to, że za jego pomocą zwracałam się do nich. Możliwość odnoszenia się do tych kobiet „cio-ciu” jest rezultatem ich inicjatywy. Takie symboliczne „wskakiwanie” na poziom relacji podobnej do relacji pokrewieństwa zdarzało mi się jedynie w przypadkach współpracy ze starszymi kobie-tami. Można powiedzieć, że moja praca w terenie zaowocowała tym, iż zyskałam „dodatkowe ciocie oraz babcie” (spośród nich tylko dwie pozostały dla mnie babcią oraz ciocią efektywną, ponieważ utrzymuję z nimi kontakty). Pragnę przy tym zaznaczyć, że w większości przypadków owe ciocie oraz babcie nie były samotnie żyjącymi kobietami, dlatego symboliczne mianowanie mnie na wnuczkę lub wnusię nie wiązało się z kompensacją nieobecności takowych w ich życiu.